środa, 30 stycznia 2019

"Gordian" Melissa Darwood

Gordian ma wszystko co trzeba aby być pożądanym mężczyzną. Jest przystojny, seksowny,
wysportowany, mądry i jak chce - czarujący.
Jest też człowiekiem, którego sumienie obciąża straszne wydarzenie z przeszłości.
Gordian mimo tak wielkiej popularności u płci przeciwnej,  od kobiet oczekuje tylko seksu. Seks bez zobowiązań, bez bliskości, bez intymności. Kobiety traktuje przedmiotowo, są tylko kolejnym ciałem, które zapewni mu spełnienie.
Aż trafia na Kirę – swoją przybraną siostrę, która wzbudza w nim pożądanie i ogromne pragnienie aby ją zdobyć.
Ich spotkanie będzie burzliwe, a wydarzenia jakie po nim nastąpią zaskoczą ich oboje.

Gdy sięgałam po najnowszą powieść Melissy Darwood, miałam już swoje wyobrażenie na temat jej twórczości, bo to nie pierwsza książka autorki, którą czytałam.
Mimo to podeszłam do niej dość ostrożnie, bo to bez dwóch zdań erotyk, a wśród gąszczu książek z tego gatunku, ciężko trafić coś naprawdę dobrego.
O warsztat autorki się nie martwiłam, udowodniła już nie raz, że pisać potrafi i robi to dobrze. Lekki, a za razem bardzo przyjemny styl sprawia, że jej książki czyta się bardzo dobrze.
Nie inaczej ma się sytuacja w przypadku Gordiana.

Z racji gatunku, powieść jest naprawdę pikantna i wiele w niej opisów seksu. Początkowo byłam pewna, że to będzie tylko relacja pomiędzy głównymi bohaterami, ale nie. W powieści jest spora ilość scen łóżkowych, których bohaterem jest Gordian i jego kolejne kobiety.
Momentami czułam niesmak względem Gordiana, gdy czytałam o jego podejściu do seksu i jak bardzo przedmiotowo traktuje kobiety. A że narracja jest pierwszoosobowa z jego punktu widzenia, to mamy możliwość śledzić jego myśli i widzieć motywacje.
Nie sprzyjało to budowaniu sympatii do niego, ale… I tu właśnie pojawia się zdecydowane ALE. Autorka pozornie stworzyła postać (zaryzykuję stwierdzenie) negatywną, mężczyznę, którego postępowanie sprawia, że nie da się go polubić.
Mimo to w pewnym momencie widać, że to co do tej pory się o nim dowiedzieliśmy, to tylko wierzchołek góry lodowej, a to co prawdziwie ważne, kryje się pod wodą i jest dopiero do odkrycia.

Również wątek „paranormalny”, który w pewnej chwili pojawia się w powieści sugeruje, że jest w tym bohaterze więcej niźli mi się wydawało. Dodam, że nie traktuję tego wątku dosłownie, bo mam swoje podejrzenia co do przyczyn takich a nie innych wydarzeń i jestem ogromnie ciekawa czy moje przypuszczenia okażą się słuszne.
Pod grubą warstwą seksu skrywa się coś więcej, jest tajemnica, jest mroczna przeszłość głównego bohatera i czuć, że w tej książce chodzi o zdecydowanie więcej niż łóżkowe ekscesy.
Akcja jest bardzo wartka, a fabuła naprawdę wciąga.
Byłam ciekawa jak rozwinie się relacje pomiędzy Gordianem a Kirą, która notabene sama skrywa tajemnicę z przeszłości.

Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to uważam że dość dobrze się autorce udali. W tym tomie nie dowiadujemy się o nich wszystkiego, jest jeszcze wiele do odkrycia, ale to co mamy szansę zobaczyć ukazuje nam dwoje młodych ludzi, którzy zmagają się z demonami przeszłości, każde próbuje sobie z nimi radzić na swój sposób.
Kirę polubiłam od samego początku, z Gordianem miałam trochę nie po drodze do czasu pewnych wydarzeń, które sprawiły, że popatrzyłam na niego trochę z innej perspektywy.
Uważam to za sukces autorki – stworzyć tak niejednoznacznego bohatera, który potrafi wzbudzić tak wiele skrajnych emocji.

„Gordian” to pierwszy tom trylogii Grzech i jestem pewna, że w kolejnych autorka mnie zaskoczy. Już nie raz pokazała, że potrafi wprawić w osłupienie czytelnika rozwojem fabuły.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą powieścią, tym  że pod płaszczykiem erotyki można pokazać coś innego, głębszego, ważniejszego.
Autorce się to udało i śmiało napiszę, że wyszła obronną ręką z wyzwania jakim było napisanie powieści erotycznej bez kalek, schematów i przewidywalnej fabuły.
Polecam.





wtorek, 22 stycznia 2019

"Wierni wrogowie" Olga Gromyko

Dawno, dawno temu…
Eeee nie aż tak dawno, ale jednak. Na pewno dużo wcześniej nim urodziła się Wolha Redna.
Wilkołaki, czarownicy, trolle, driady, elfy i smoki i dobrze czytelnikom znany już świat Belorii, gdzie poznajemy Szelenę, Weresa i jeszcze kilkoro innych bohaterów. Zaprzysiężonych wrogów, przeciwników, którzy na swój widok najpierw atakują, a potem pytają czy to drugie faktycznie zawiniło.
I taka zbieranina zostaje sojusznikami (ale wrogimi, żeby nie było), razem dążąc do odkrycia tajemnicy, która może zagrozić wielu istnieniom.

Pokochałam twórczość Olgi Gromyko miłością wierną. Tak samo jak stworzonych przez nią bohaterów. Byłam ogromnie ciekawa jak wypadną na tle rudej wiedźmy, Lena i reszty bohaterów ci nowi.
I co ja mogę napisać?
Otóż wypadli świetnie!
Autorka stworzyła bardzo wyrazistych bohaterów, nadała im delikatny poważniejszy rys, nie pozbawiając jednocześnie sarkazmu, którym posługują się jak bronią.
Nie sposób było nie polubić wykreowanych przez pisarkę postaci i to nie tylko tych głównych, ale i drugoplanowych. Czy ktoś wiódł prym przez całą powieść, czy tylko pojawił się na chwilę, od razu wzbudzał sympatię (bądź antypatię w przypadku tych czarnych charakterów) i czymś się odznaczał.
Kreacja postaci – to zdecydowanie bardzo mocna strona tej części cyklu.

Akcja powieści jak to u pisarki, jest wartka, ciekawa, a tajemnica, którą muszą odkryć bohaterowie wcale nie jest taka łatwa do rozwikłania.
Oczywiście jak to w tym cyklu było do tej pory, tak i w „Wiernych wrogach” mamy sporą dawkę humoru i ironii, a bohaterowie (jak już pisałam powyżej) potrafią szastać sarkazmem na prawo i lewo.
Fabuła jest spójna, a to w jakim kierunku zmierza, potrafi zaskakiwać. Nie ma w tej powieści czasu na nudę, jest sporo nieprzewidzianych wydarzeń i sporo niespodzianek (którymi byłam zaskakiwana na równi z bohaterami).
Co ważne, pod tą humorystyczną otoczką skrywają się poważniejsze tematy, które porusza Olga Gromyko, na przykład kwestia tolerancji dla odmienności, akceptowanie siebie takim jakim się jest, docenienie wiernej przyjaźni i lojalności.

Ta niezwykła kompania dostarczyła mi ogrom rozrywki, ale i kilka wzruszeń. Polubiłam ich ogromnie i co u mnie niezwykłe, żałuję, że to historia jednotomowa, bo chętnie bym wróciła do opowieści o przygodach Weresa, Szeleny i całej reszty tej (prze)dziwnej drużyny.
Gdzieś obiło mi się o uszy, że w szóstej części Kronik Belorskich mają się pojawić bohaterowie z tej powieści, ale póki co żadnych konkretnych informacji na ten temat nie udało mi się znaleźć.

Podobnie jak w pozostałych książkach Olgi Gromyko, mamy tu barwny świat, obrazowe opisy i lekki, ale dobry język.
Styl autorki bardzo lubię, uwielbiam ten wyjątkowy klimat jaki udało jej się stworzyć w swoich powieściach.
Nawiązania do słowiańskich legend i straszydeł również cieszy.
Jeśli komuś podobały się powieści o przygodach W. Rednej, to i ta książka zapewne przypadnie mu do gustu.
Pomimo sporych gabarytów, powieść czytało mi się bardzo szybko.
Jest w tej książce wszystko za co pokochałam twórczość pani Gromyko, plus coś jeszcze, odrobina melancholii, tęsknoty w duszach bohaterów. Za czym? U każdego z nich za czymś innym, a jednocześnie za tym samym.

Cóż mogę napisać jeszcze, aby zachęcić Was do sięgnięcia po ten cykl?
Wszystko już chyba napisałam w tej i czterech poprzednich recenzjach Kronik Belorskich.
Jeśli wahacie się czy po nie sięgnąć – dajcie sobie szansę.
To lekki i bardzo dobrze napisane fantasy, które bawi, wzrusza, wciąga do wykreowanego przez autorkę świata.
Ja przepadłam z kretesem i czekam na kolejny tom – oby już nie długo.




sobota, 19 stycznia 2019

"Sztylet ślubny" Aleksandra Ruda

Obiecałam sobie, że po „Sztylet ślubny” sięgnę dopiero wtedy, gdy już będzie podana data premiery
trzeciego tomu trylogii. Chciałam sobie dawkować przyjemność z czytania i nie być zmuszoną długo czekać na finalny tom.
Oczywiście nic z moich postanowień nie wyszło i rzuciłam się na powieść jak wygłodniały wilk na truchło zająca.
Akcja powieści rozpoczyna się tam, gdzie zakończyła się w tomie pierwszym. Nasi bohaterowie zmasakrowani, ledwie dychając, próbują dojść do siebie i się wyleczyć. Dodatkowo każde z nich ma swoje podejrzenia co do tego, kto stoi za atakiem, który tak nimi sponiewierał.
Ale zanim uda im się znaleźć bezpieczną przystań, wiele wody upłynie i wiele wydarzeń ich zaskoczy.
Niewiele można dodać, aby nie zdradzać fabuły, więc jedyne co napiszę to – sprawdźcie sami!

Autorka w drugiej części utrzymuje poziom poprzedniego tomu.
Jest więc bardzo dynamicznie, wiele się dzieje, a jedno zaskakujące wydarzenie goni drugie i nie ma czas na nudę.
Bohaterowie w większości się nie zmieniają, choć autorce i na tym polu udało się mnie zaskoczyć.
Niestety nie wszystkie postaci zostały wykorzystane tak jak na to zasługiwały, uważam, że Tisa w tym tomie okazała się być kompletnie bezbarwna i w sumie jakby jej nie było.
Zaskakujące okazało się tylko to, jak jej życiem pokierowała autorka, bo tego się nie spodziewałam.
Wspaniały, złośliwy i sarkastyczny Daezael nadal bryluje i zachwyca, Persik zaskakuje zmianą jaka w nim zaszła.
Dranisz… no cóż, dla mnie jakoś tak stracił na wizerunku, ale nadal go lubię i ciekawa jestem jak nim pokieruje pisarka.
 Za to Mila i Jarek potrafili mnie tak wkurzyć, że miałam chęć nimi potrząsnąć. Czy autorka musiała aż tak komplikować ich relacje i wprowadzić w nie nieustający uczuciowy rollercoster?
Tutaj akurat uważam, że pani Ruda przesadziła, ciut mniej ciągłych zmian zdania tej pary na lepsze by wyszło wątkowi romantycznemu.

Jeśli chodzi o fabułę, to jest ona spójna i widać, że autorka wie gdzie zmierza.
Akcja jest wzorem pierwszego tomu bardzo wartka i nie sposób przewidzieć, co za chwilę przytrafi się bohaterom.
A dzięki odkryciu przeszłości Mili, Aleksandra Ruda wprowadziła w fabułę tyle zamieszania, że aż sapnęłam z niedowierzania w jednym czy dwóch momentach.
Niektórych rozwiązań domyśliłam się już w pierwszym tomie i byłam ciekawa w jaki sposób autorka doprowadzi do rozwiązania danej zagadki.
Niektóre były dla mnie totalnym zaskoczeniem, ot choćby zakończenie.
Tego się autorom nie wybacza pani Ruda!

W powieści znów pełno jest humoru, widać również, że wątek romantyczny odgrywa coraz większą rolę, aby praktycznie całkowicie zdominować fabułę.
Muszę również dodać, że nie cierpię miłosnych trójkątów, więc liczę na to, że autorka mi to wynagrodzi w trzecim tomie i Mila jednak zostanie z Jarkiem.

Język powieści jest lekki, ale dobry. Powieść czyta się bardzo dobrze, nie brakuje w niej soczystego klimatu fantasy. Jest magia (i to ile!), są walki z pomrokami, są spiski i jest drużyna, która już nie raz udowodniła, że nie tak łatwo ich zabić.
Mimo, że konstrukcja wątku miłosnego nie do końca mnie przekonuje, to jednak jestem ciekawa jak on się rozwinie i zakończy, zwłaszcza po TAKIM zakończeniu, jakie mi zafundowała Aleksandra Ruda.

Humor, magia, miłości i wartka akcja – dla mnie super i czekam na więcej. Mimo pewnych słabszych stron, „Sztylet ślubny” bardzo mi się spodobał i już nie mogę się doczekać trzeciego tomu.
Muszę się przecież dowiedzieć, jak to się kończy!


środa, 16 stycznia 2019

„Miłość zimową porą” Carrie Elks

 „Miłość zimową porą” to książka o miłości, która rozkwita w okresie świątecznym.
Kitty Shakespeare ma nadzieję, że dostanie się na wymarzony staż i odniesie sukces w branży filmowej Los Angeles.  Zamiast tego stażu, dostaje na czas świąt posadę niani u producenta filmowego.
Wraz z podopiecznym wprost ze słonecznego Hollywood udaje się do zaśnieżonej Wirginii, a tam poznaje brata swojego pracodawcy,  Adama.
Pomiędzy Kitty i Adamem od razu zaczyna iskrzyć, ale mężczyzna skrywa sekret z przeszłości, który może zniszczyć jego przyszłość.
Czy Kitty i Adam pokonają przeciwności losu? Czy miłość i pożądanie wystarczy?


Od dłuższego czasu miałam chęć na klasyczny romans, mimo, że te typowo świąteczne jakoś do mnie nie przemawiają. Jednak fabuła tek książki zapowiadała się dość ciekawie, więc się skusiłam.
Akcja powieści jest bardzo wartka, a czytelnik od razu zostaje wrzucony w wir wydarzeń.
Głównymi bohaterami są Kitty i Adam, choć autorka prawie przez całą powieść sugeruje, że relacje pomiędzy braćmi (pracodawca Kitty jest bratem Adama) są równie ważnym elementem fabuły jak romans.
I o ile ten drugi wątek jest mocno rozwijany, o tyle tajemnicza przeszłość Adama i rozłam w jego relacjach z bratem są potraktowane po macoszemu, a autorka totalnie nie wykorzystała  jego potencjału.

Jeśli chodzi o rodzące się pomiędzy bohaterami uczucie, to jestem mile zaskoczona. To obraz rodem z klasycznych romansów, jest więc i uczucie i seks (w dobrych proporcjach), są miłosne niepewności, rozterki i nieuchronna kłótnia, która rozdzieli kochanków.
Wszystko to ubrane w odrobinę lukrową otoczkę świątecznego czasu, która potrafi chwycić za serce co większe romantyczne dusze.
Mi o romansie Kitty i Adama czytało się dobrze i przyjemnie i pomimo, że książka aż kipi od utartych schematów, to jednak był w tym  pewien urok .
Autorka pisze w lekki i przyjemny sposób. Ma całkiem dobry styl i czytanie „Miłości zimową porą” było dla mnie przyjemnością.
Niestety jest to drugi tom serii o siostrach Shakespeare i to było chwilami czuć. Szkoda, że wydawnictwo nie pokusiło się o wydanie tomu pierwszego kilka miesięcy temu. I choć tą historię można czytać nie znając poprzedniego tomu (tak jak ja), to czułam podczas czytania, że była już wcześniejsza historia opowiadająca o innej siostrze.

Całkiem fajnie autorka wykreowała swoich bohaterów. Kitty udała jej się w mojej ocenia bardzo dobrze. Nie irytowała, nie wkurzała bezmyślnością, nie zachowywała się jak ciepłe zakochane kluchy. Miała w sobie ciepło, radość życia i serdeczność, przy tym nie była ani rozlazła ani pyskatą złośnicą.
Adama również nie trudno było polubić, choć on nie wyszedł autorce aż tak dobrze jak Kitty. Miałam wrażenie, że Carrie Elks nie potrafiła się do końca zdecydować, czy to ma być ostatecznie łobuz o dobrym sercu, czy skrzywdzony samotnik, więc pomieszała te oba obrazy ze sobą i wyszedł jej, noc cóż, skrzywdzony, samotny łobuz o dobrym sercu.
Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, choć mogło być lepiej.
Natomiast bohaterowie drugoplanowi są mało wyraziści i stanowią tylko tło dla rozwijającego się uczucia głównych bohaterów.

Mimo dużej schematyczności fabuły i przewidywalności, powieść oceniam całkiem dobrze. To była miła odskocznia od codzienności, całkiem dobrze napisana, z fajnymi bohaterami. Świąteczna otoczka dodawała ciepła i uroku fabule, a obowiązkowy happy end cieszył romantyczną część mojej osoby.
Nie jest to lektura zachwycająca, ale i nie miała taka być. Miała dostarczyć dobrej rozrywki, rozgrzać na chwilę serce fajnym wątkiem miłosnym i przez chwilę pozwolić mi wierzyć, że w życiu zawsze można liczyć na szczęśliwe zakończenie.

niedziela, 13 stycznia 2019

"Wiara, miłość, śmierć" Peter Gallert, Jörg Reiter

„ Czy w świecie pełnym zbrodni można jeszcze w cokolwiek wierzyć?”

Martin Bauer jest policyjnym duchownym (co? Co to za funkcja? Przeczytajcie i się przekonajcie
sami).
Pewnego dnia przybywa na most  nad Renem, gdzie inny policjant chce z niego skoczyć. Chcąc go powstrzymać, Bauer sam rzuca się z mostu, a policjant chcąc nie chcąc skacze za nim i ratuje mu życie.
Dlaczego policjant z długoletnim stażem chciał popełnić samobójstwo? I dlaczego po kilku godzinach robi to ponownie, tylko skutecznie?
To wydarzenie będzie początkiem kryminalnej zagadki, którą postanowi rozwikłać duchowny.

Muszę przyznać, że do sięgnięcia po tą powieść skłonił mnie właśnie główny bohater. Ewangelicki ksiądz policjantem? Na czym polega jego funkcja?
Autorzy, Peter Gallert oraz Jörg Reiter bardzo dobrze nakreślili postać Martina Bauera, bo niewątpliwie to właśnie on jest głównym bohaterem tej powieści. Stworzyli postać niejednoznaczną, wierną swoim przekonaniom i próbującym pogodzić to co widzi każdego dnia w swojej pracy na policji z wiarą w boga i wątpliwościami. Bo jak można wierzyć, że bóg istnieje skoro każdego dnia ogląda się taki ogrom zła na świecie.
Początkowo obawiałam się czy aby nie będzie w tej powieści przeładowania religijnymi elementami, ale moje obawy okazały się bezpodstawne. Bauer nie jest ani nawiedzonym kaznodzieją, ani twardzielem co to stracił wiarę i ma generalnie mrok w duszy. W tym bohaterze jest zachowana pewna równowaga, a on sam pokazany jest przede wszystkim jako zwykły człowiek, a nie ksiądz.

Drugą ciekawą postacią jest Verena Dohr, również policjantka, która często współpracuje z Bauerem. Poznajemy ją dość dobrze, nie tylko pod względem pracy zawodowej, ale i prywatnie. To również nie jest postać bez skazy, posiadająca swoje własne sekrety.
Verena musi się zmagać nie tylko z własnymi problemami, ale również z niechęcią współpracowników, którzy nie są zachwyceni faktem, że to ona otrzymała awans na kierownicze stanowisko.
Jest też spora grupa bohaterów drugoplanowych, którzy w tej książce odgrywają dość ważną rolę i nikt nie pojawia się tu bez przyczyny, tylko po to aby być „zapchajdziurą”.

Akcja powieści jest wartka i ciekawa. Kryminalna tajemnica, którą próbuje rozwikłać Bauer z Vereną Dohr jest wciągająca i choć początkowo niewiele wskazuje na to, aby kilka luźno rozpoczętych przez autorów wątków mogło się ze sobą łączyć, to czym dalej czytałam, tym bardziej byłam zaskoczona jak sprytnie zostały one ze sobą splecione i jak zaskakująco.
Fabuła powieści jest spójna, a ukazanie dwóch obrazów bohaterów, tych zawodowych i prywatnych wychodzi powieści na dobre.
Dzięki temu bohaterowie byli bardziej wiarygodni i łatwo było mi im kibicować.

„Wiara, miłość, śmierć” to zgrabnie skonstruowany kryminał z pełnokrwistymi i ciekawymi bohaterami”.
Ani przez chwilę nie czułam nudy, a rozwiązanie kryminalnej zagadki wcale nie było takie proste.
W dodatku przestępczy półświatek odmalowany jest tak realistycznie, że chwilami można było poczuć jego zgniliznę i deprawację.
Powieść czyta się naprawdę szybko, bo to wciągająca lektura, która wg  mnie usatysfakcjonuje każdego wielbiciela kryminałów.
Ja jestem zadowolona z lektury i chętnie sięgnę po kolejny tom opowieści o Martinie Bauerze jeśli takowy się  ukaże.



piątek, 11 stycznia 2019

"Filary Świata" Anne Bishop

Ari jest najmłodsza z wielopokoleniowego rodu czarownic. Od wieków jej poprzedniczki opiekowały
się Starym Miejscem, dbając o to, by ziemie te pozostawały bezpieczne i płodne.
Niestety nad wiedźmami zaczynają się zbierać czarne chmury, a szalony Inkwizytor postanawia wymordować wszystkie czarownice.
W noc Letniego Przesilenia wydarzy się coś, co na zawsze zmieni życie Ari.
Tymczasem Fae, którzy od dłuższego czasu ignorowali zmiany zachodzące w świecie śmiertelników, a do cienistego świata podróżowali jedynie po chwile dobrej zabawy zauważają wreszcie, że  drogi powoli zaczynają znikać, skazując klany Fae na izolację i samotność.
Nie tylko życie Ari jest zagrożone…

Twórczość Anne Bishop poznałam dawno temu za sprawą jej serii Czarne Kamienie. Przypadła mi ona do gustu i czytałam ją z ogromną przyjemnością. Ale to seria INNI tej autorki skradła mi serce i sprawiła, że każdy tom czytałam z wypiekami na twarzy.
Więc gdy tylko zobaczyła, że Wydawnictwo INITIUM wydaje pierwszy tom serii Filary Świata, wiedziałam, że muszę go przeczytać.

Akcja powieści rozpoczyna się dość spokojnie. Autorka wprowadza czytelnika do wykreowanego przez siebie świata, pokazuje jakimi prawami się rządzi, jak wygląda magia oraz rasy stworzeń go zamieszkujący. Mamy więc ludzi, wiedźmy (czarownice), Mały Lud (leśne duszki?) oraz Fae, którzy są nie czym innym jak elfami.
Ci ostatni uważają, że są najwspanialszymi stworzeniami Matki Ziemi i nikt im nie dorasta do pięt.
Gdy już poznajemy świat, pisarka wprowadza czytelnika w intrygi, które stworzyła i klaruje niebezpieczeństwo, które grozi każdej wiedźmie za sprawą Inkwizytorów.
Pięknie i obrazowo kreśli obraz zaszczucia czarownic i nagonki na nie, pokazuje jak chciwość, zemsta i podłość popychają ludzi do wzywania inkwizytora i przyzwolenia na brutalne mordowanie wiedźm, które jeszcze niedawno służyły im nie raz pomocą. W tym wątku widać, że autorka wzorowała się na czasach gdy inkwizycja funkcjonowała i wyłapywała „czarownice”.
Drugim nie mniej ważnym wątkiem jest wątek romantyczny. Ale wbrew temu co sądziłam na początku, nie ma tu schematycznego „ona skromna i biedna czarownica, on potężny Lord Fae, który pod przykrywką wyniosłości skrywa dobre serce”.
Autorka uplotła skomplikowane relacje, słodko – gorzką opowieść o prawdziwym uczuciu i tym, co tak naprawdę liczy się w miłości.
Nie szukajcie tu lukrowatego wątku miłosnego, który na pierwszy rzut oka zostaje tu zaserwowany. Mnie Anne Bishop mocno w tym temacie zaskoczyła i to zdecydowanie na plus. Do samego końca byłam pewna, że inaczej rozwiąże kwestie romantyczne w powieści i jestem zadowolona, że tak się nie stało.

Styl autorki jest dopracowany i dobry. Lekkie pióro, bardzo plastyczne opisy i rozbudowana kreacja świata sprawiają, że bardzo łatwo zatopić się w lekturze.
Autorka pokazuje, że niezależnie od rasy, pochodzenia, majątku, zawsze znajdą się ludzie i nie-ludzie dobrzy i źli, szczodrzy i tacy co potrafią tylko brać, szczerzy i obłudni.
Właśnie tak tworzy też swoich bohaterów – bez słodzenia, wybielani, idealizowania. Podoba mi się, że zwłaszcza Fae są ukazani bez zbędnego patosu, ale jako stworzenia o różnorodnych charakterach i wyznawanych wartościach.
Bałam się, że jeśli temat dotyczy elfów, to może pojawić się tylko jeden sposób ich ukazania – Anne Bishop udowodniła mi, że przeciwnie, można stworzyć ich jako niejednoznaczną i skomplikowaną rasę.

Akcja powieści z każdą stroną staje się coraz bardziej wartka, aż człowiek zaczyna połykać kolejne strony. Tajemnica, którą próbują rozwikłać bohaterowie jest intrygująca, a jej rozwiązanie mnie zaskoczyło.
Wątek inkwizytora jest bardzo dobrze nakreślony i przedstawiony i przyznaję, że był on dla mnie jednym z najciekawszych.
Zaskoczeniem było również to, że drugoplanowi bohaterowie (tzn. ci których za takich uważałam) okazali się w rzeczywistości najważniejszymi elementami fabuły.
Pani Bishop wie jak zmylić czytelnika i wodzić go za nos.

Czy polecam tą powieść?
Tak!
Filary Świata, tom 1 Tir Alainn to kawał dobrego fantasy i jestem ogromnie ciekawa co mi zaprezentuje autorka w kolejnym tomie.
Czekam na niego z niecierpliwością.






wtorek, 8 stycznia 2019

Czytelnicze podsumowanie 2018 roku

Rok 2018 niewątpliwie za nami. Na wielu blogach (czy to pisanych czy nagrywanych) już dawno zapomniano o podsumowaniach, a ja dopiero się za nie zabrałam.
Chciałam wybrać kilka najlepszych w mojej ocenie książek, ale nie potrafiłam sie ograniczyć aż tak, więc postanowiłam wybrać po dziesięć książek z gatunku fantastyki, powieści obyczajowej/young adult/historycznej - no taki mix oraz zrobiłam osobną kategorię na serie fantasy, których każdy tom przeczytałam w  2018 roku.
Na samym końcu kilka książek, które najmocniej mnie rozczarowały.
No to do dzieła!

Pierwsza kategoria: powieści obyczajowe/young adult/historyczna

Kolejność książek nie ma tu większego znaczenia, choć jesli bym się uparła to najwyżej oceniałam "Chmury z keczupu", "Czerwony notes", "Pokolenie zimy", "Wielka samotność".
Ale nie doszukuję się tutaj podium i tego co poza nim. Każda z tych książek mnie zachwyciła na inny sposób, każda historia oczarowała, wstrząsnęła, zachwyciła, skłoniła do reflekcji.
Było w tych książkach coś, co je wg mnie wyróżnia, dobra fabuła, ciekawi bohaterowie, dobry styl i barwne ukazanie otaczającego bohaterów świata.
I mimo, że chciałam jeszcze dodać książkę, dwie czy osiem - to byłam twarda i tak wygląda moje naj w 2018 roku z tej kategorii.
Recenzję o każdej z tych książek znajdziecie u mnie na blogu:
Chmury z keczupu
Czerwony notes
Pieśni o wojnie i miłości
Normalni inaczej
Magiczne lata
Kredziarz
Portret rodziny
Pokolenie zimy
Wielka samotność
Czarownice z Pirenejów


Druga kategoria: fantastyka

Tutaj miałam ogromne trudności, aby wybrać tylko tyle książek i wiele razy stałam przed regałem i wyłamywałam palce, bo nie wiedziała, ta czy ta? Ale ta też mi się podobała, że ohoho.
Na nic się zdały moje katusze, musiałam sie zmusić i wybrać.
I tak oto powastała jedenastka tych naj 2018.
Za co?
Każdą za wykreowany świat, część za wspaniałe nawiązania do słowiańskiej kultury i mitologii, za ciekawych bohaterów, których dało się lubić (lub jak w przypadku Zahreda, być nimi zafascynowanym). Za akcję, za fabułę, za wiele zaskakujących wydarzeń, wreszcie za powrót do ukochanych bohaterów.
Za dobry styl, za piękny język,  za spójną fabułę i za zabranie mnie do świata magii i tego, czego nie ma w szarej rzeczywistości, a niekiedy za zakończenie, które pozostawiało mnie w ogromnym WOW.
Tutaj najlepszą dla mnie okazała się powieść "Niedźwiedź i Słowik" - po niej kolejność jest już abosolutnie przypadkowa.
Recenzję o każdej z tych książek znajdziecie u mnie na blogu:
Trzynasty księżyc
Bramy Światłości tom 3
Niedźwiedź i Słowik
Ciężko być najmłodszym
Drzewo wspomnień
Noc kota, dzień sowy. Gliniana pieczęć
Czerwony śnieg
Magia i stal
Guerra
Bogowie pustyni
Kot Alchemika

Trzecia kategoria: serie

Jesli chodzi o tą kategorię, to zanlazły się tu serie fantasy, których każdy tom został przeze mnie przeczytany w  2018 roku. Jest tu sporo odkryć i jestem nimi po równo zachwycona.
Patrząc na tytuły, łatwo zobaczyć, że króluje tu fantastyka zza naszej wschodniej granicy. Bo i Olga Gromyko, Aleksandra Ruda, a i jeden z autorów ( a dokładnie autorka) serii o Kate Daniels, to rosjanka.
Uwielbiam literaturę pisaną przez rosyjskojęzycznych pisarzy i w sumie w każdej kategorii znajdują się powieści przez nich napisane.
Z tej kategorii ne potrafię wybrać tej naj tak definitywnie, ale gdybym miała się zmusić, to byłyby to chyba Kroniki Belorskie Olgi Gromyko.
Za co akurat te książki?Za klimat, poczucie humoru, niesamowite pomysły, dobry styl i lekkość pióra. Za nietuzinkowych bohaterów i wyjatkowo ciekawie wykrowane światy. Za brak sztampowości i wiele radości z czytania.
Mogłabym jeszcze wymieniać, ale recenzję o każdej książce można znaleźć na blogu i przeczytać (do czego zapraszam.


Czy w ubiegłym roku spotkały mnie czytelnicze rozczarowania? Oczywiście, na szczęście niewiele. Większość dotyczyła poszczególnych elementów danej książki, ale inne jej elementy wynagradzały potknięcia i całość wychodziła dobrze.
Niestety było kilka książek (konkretnie pięć), które rozczarowały mnie bardzo.

Większość z nich zmarnowała potencjał, który posiadała, bohaterowie byli albo nijacy, albo przerysowani, albo zwyczajnei denerwujący. Do rozwiązań fabularnych też miałam sporo zastrzeżeń.
Ale to właśnie powieść "Esesman i Żydówka" tak szeroko zachwalana i polecana rozczarowała mnie totalnie absurdalnością niektorych wydarzęń, nierelanością, bohaterami, którzy nijak nie potrafili wzbudzić mojej sympatii i tak męczącym stylem, że z trudem dobrnęłam do końca książki.
Mam nadzieję, że w tym roku tych rozczarowań będzie jeszcze mniej.

Jeśli chodzi o wydarzenia czytelnicze, to najważniejszym był dla mnie wyjazd na Targi Książki do Krakowa (relacja TUTAJ) a dla mnie i mojego bloga umieszczenie "polecajki" na skrzydełku książki "Chmury z keczupu), co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i wyróżnieniem.
Jak oceniam rok 2018? Pod względem czytelniczym bardzo dobrze, wzięłam udział w corocznym wyzwaniu i zrealizowałam je.
Moja biblioteczka niebezpiecznie spuchła, więc mam co czytać.
Trafiłam na wiele świetnych książek i spędziłam z ich bohaterami wspaniały czas, przeżywająć wszelkiej maści przygody. To był dla mnie jako czytelnika bardzo dobry rok.
Oby ten obecny był jeszcze lepszy czego Wam i sobie życzę.

niedziela, 6 stycznia 2019

"Kocham tylko tak" Kate Sterritt

„Kocham tylko tak” autorstwa Kate Sterritt, to historia Emerson. Młodej kobiety, która w swoim
życiu zawsze miała pod górkę i tylko przyjaźń i miłość Merekiego pozwalała jej patrzeć na świat optymistycznie, dawała szczęście i wiarę, że w końcu zrealizuje marzenie o byciu artystką.
Jednak pewne tragiczne wydarzenie zmieni całe życie dziewczyny.
Złamana, wyobcowana, samotna, spotka na swojej drodze Josha i będzie musiała zdecydować, czy da sobie szansę na nową miłość i szczęście, czy wciąż będzie trzymała się kurczowo przeszłości.

Do tej powieści podchodziłam bardzo dobrze nastawiona. Liczyłam na – jeśli nie świetną – to bardzo dobrą książkę o miłości i trudnych życiowych wyborach, walce o siebie i swoje marzenia i podnoszeniu się po upadku.
I początkowo wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie.
Autorka niespiesznie opisuje dzieciństwo i młodość Emerson i jej przyjaciela, a następnie chłopaka Merekiego.
Kreśli obraz rodzinnych relacji Emerson, pokazuje z czym od dziecka musiała sobie radzić dziewczyna i jak to na nią wpłynęło. Ukazuje również jak wielkim wparciem był dla niej Mereki i jak stał się miłością jej życia.
Wszystko to rozpada jednak się jak domek z kart.

Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to w sumie nie mam do czego się przyczepić. Chwilami uśmiechałam się pewnie ciut kpiąco, gdy czytałam o tym jak bardzo idealny jest Josh i wszystko z nim związane, ale przyjęłam, że takiego właśnie bohatera chciała stworzyć autorka i uznałam, że miała do tego pełne prawo. Josh jest mężczyzną o jakim może śmiało marzyć wiele kobiet, nie tylko z powodu wyglądu, ale głównie z powodu jego charakteru.
Emerson jest przedstawiona najlepiej, ale to nic dziwnego, skoro narracja jest pierwszoosobowa z jej punktu widzenia.
Poznajemy ją bardzo dobrze, jej wszystkie smutki, rozpacz, niezdecydowanie i samotność.
Poznajemy jej serce i znamy wszystkie myśli.
Trzecią przyzwoicie ukazaną postacią jest Mereki i to chyba on tu jest najważniejszą postacią męską.
Odnosiłam wrażenie, że przytłoczył Josha i trochę zepchnął go w cień.
Bohaterowie drugoplanowi zostali kompletnie zmarnowani, a ich potencjał nawet w jednej dziesiątej nie został wykorzystany, co wg mnie zaszkodziło książce. Niby są, a jednak nic nie znaczą i nic nie wnoszą do fabuły.

Akcja jest wartka i dość sporo się dzieje, choć autorka jednocześnie z niczym się nie spieszy. Trochę mało przekonywała mnie mocna zażyłość pomiędzy Emerson a Joshem, patrząc na to, że znali się w gruncie rzeczy dość krótko i raczej powierzchownie.
Nie przemawiała do mnie tak szybko rozwijająca się relacja pomiędzy nimi, przez co miałam wrażenie, że jest potraktowana trochę po macoszemu, a autorka woli się przyłożyć do fizycznej strony znajomości tej dwójki, choć zaznaczyć muszę, że „Kocham tylko tak” nie jest erotykiem.

Powieść jest dość schematyczna i mało zaskakująca. To co w zamierzeniu autorki miało być wielkim WOW i totalnie zaskoczyć czytelnika, dla mnie stało się oczywiste dość szybko i do końca autorce nie udało się mnie zmylić (choć próbowała).
Kate Sterritt pisze w bardzo prosty sposób, mimo to jej styl nie przypadł mi do gustu, co zapewne wpłynęło na finalny odbiór powieści. Dla mnie zabrakło lekkości pióra, odnosiłam wrażenie, że autorka zbyt mocno sili się na lekki i swobodny ton, a nijak jej to nie wychodzi. Nie wiem na ile to wina autorki, a na ile tłumaczenia, nie zmienia to jednak faktu, że chwilami czułam znużenie lekturą.
Niektóre rozwiązania fabularne były wręcz bezsensowne i tylko mnie irytowały, bo jak pisałam powyżej, szybko rozwikłałam „tajemnicę” i wiedziałam co i jak. Pewnie z założenia miały czytelnika zmylić, wprowadzić wątpliwości, ale w moim przypadku tak się nie stało.
Książka jest bardzo ckliwa i chwilami zbyt patetyczna. Do tego wydaje mi się, że autorka jej nie dopracowała, jakby wciąż ślizgała się po powierzchni swojej opowieści, zamiast się w niej zanurzyć.
Sam pomysł jest naprawdę ciekawy i miał spory potencjał, który jednak nie został wykorzystany.
Na plus zasługuje natomiast pięknie ukazanie oddziaływania na człowieka sztuki i okładka, która zdecydowanie przyciąga wzrok.
Czy polecam „Kocham tylko tak”? Wyznaję zasadę, że najlepiej przekonać się samemu i chyba na tym poprzestanę.
Mnie książka rozczarowała i nie wiem czy się jeszcze skuszę na inne powieści autorki.




piątek, 4 stycznia 2019

"Wiedźmie opowieści" Olga Gromyko

„Wiedźmie opowieści” to czwarty tom Kronik Belorskich Olgi Gromyko. Tym razem autorka zaserwowała czytelnikom 6 opowiadań o przygodach na szlaku Wolhy Rednej i jedno dłuższe o Kościeju Nieśmiertelnym i Wasylisie Najmędrszej.
Wolha jak to ona, sarkastyczna, wredna i złośliwa. Pakuje się zawsze w największe tarapaty i  różnymi metodami próbuje sobie z nimi poradzić.
Robi to spektakularnie, do tego doprowadzając czytelnika do częstych ataków śmiechu.
Każdy kto przeczytał poprzednie trzy tomy, wie dokładnie czego po pani Gromyko się spodziewać.
Tak samo jest w przypadku czwartego tomu cyklu.
Jest barwnie, jest sarkastycznie, jest z humorem. W Wiedźmich opowieściach jest wszystko to, za co pokochałam Kroniki Belorskie.

Jeśli chodzi o opowiadania o przygodach Wolhy, to podobało mi się każde, ale to Wierność do grobowej deski było najlepsze i doprowadziło mnie do łez ze śmiechu.
Wolha przeszła tam samą siebie, a ja czytałam je dwa razy pod rząd pełna zachwytu wybrykami rudej wiedźmy.
Pojawia się tam również mój ulubiony troll Wal, który jak zwykle w niewybredny sposób mówił co myślał, jednocześnie potrafił przemilczeć co bardziej niewygodne dla niego fakty.
Brakowało mi natomiast pozostałych bohaterów poprzednich tomów, przede wszystkim Lena. Szkoda, że się nie pojawił choć na chwilę w ani jednym opowiadaniu.
Jeśli chodzi o ramy czasowe, to wszystkie opowiadania rozgrywają się po wydarzeniach w trzecim tomie.

Ciekawa byłam bardzo co zaprezentuje mi pani Gromyko w historii o Kościeju. Pamiętam jego historię z dzieciństwa i utkwiło mi w głowie, że to nie była zbyt przyjazna postać (dla ciekawskich link do Wiki https://pl.wikipedia.org/wiki/Kościej_Nieśmiertelny) z baśni rosyjskich.
Gdy zaczynałam czytać spodziewałam się wielu różnych kierunków w jakich może rozwinąć się fabuła, ale nie tego, co zaserwowała mi pani Gromyko.
To opowiadanie jest genialne, cudowne, pełne klimatu rosyjskich baśni, okraszone humorem, który wywoływał wybuchy śmiechu i bohaterów, których pokochałam od pierwszej strony.
Historia Kościeja Nieśmiertelnego i Wasylisy Najmędrszej to skarb ukryty wśród innych skarbów. Zdecydowanie najmocniejszy punkt tego zbioru opowiadań i byłam bardzo rozczarowana, że skończyło się tak szybko. Ta historia zasługiwała na osobny tom kronik i mam nadzieję, że autorka jeszcze wróci do tych bohaterów.

Co można dodać jeśli chodzi o Wiedźmie opowieści? Książka napisana tak samo dobrze jak poprzednie części, pełna humoru, sarkazmu i klimatu, który tak dobrze poznałam podczas lektury pierwszych trzech części Kronik.
Barwny świat, cudowni bohaterowie, zaskakujące wydarzenia i delikatna jak poranna rosa nutka romansu.
W tym tomie dostałam to wszystko, za co tam bardzo pokochałam twórczość Olgi Gromyko i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że ma ona niesamowity talent i niewyczerpane źródło pomysłów.
„Wiedźmie opowieści” to cudowny powrót do świata Belorii i przygód Wolhy. To jak spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, tym cenniejsze, że już bardzo się za nimi człowiek stęsknił.
Spotkanie to uznaję za więcej niż udane. Jestem zachwycona i wdzięczna pani Gromyko, że postanowiła jeszcze raz wrócić do Wolhy i pokazać czytelnikowi co u rudej wiedźmy się dzieje.
Tak po cichu liczę na to, że to nie jest pożegnanie i jeszcze dane mi będzie się z bohaterami pierwszych trzech tomów Kronik Belorskich spotkać.
A każdego kto jeszcze nie zna tego cyklu, zachęcam do sięgnięcia po te świetne książki.

wtorek, 1 stycznia 2019

Ksiązkowe zakupy w grudniu, czyli ostatnie w 2018 roku

W grudniu nie robiłam jakiś większych zakupów, więc byłam pewna, że nie będzie za bradzo co zaprezentować.
Aż do czasu gdy porobiłam zdjęcia i okazało się, że... jest książek sporo.
Część z nich zamówiłam już w listopadzie, ale dotarły do mnie dopiero w grudniu, na szczęście razem z tymi, które były prezentem mikołajowo/świątecznym. Udało mi się wtedy skorzystać z dużych rabatów z okazji czarnego piątku, więc ceny były super korzystne.











W grudniu odkryłam również świetne miejsce - czyli internetowy antykwariat Antykwariat Warszawski Udało mi sie tam kupić książki, których już nigdzie nie można było zdobyć, przede wszytskim kisteraturę pisarzy zza naszej wschodniej granicy. Ceny były baaaardzo niskie, a  moja radość ogromna. Zaglądam tam co kilka dni i sprawdzam, czy nie pojawiły się inne poszukiwane przeze mnie książki, a i sprawdzam co nowego ma antykwariat.





Większe zamówinie w grudniu zrobiłam w nieprzeczytane.pl gdzie dobra promocja zwabiła mnie jak niedźwiedzia do miodu.
Było trochę wyczekiwanych przeze mnie premier, trochę starszych pozycji, które mocno mnie zaciekawiły.
Skusiłam sie również na wznowienie książki Grzesiuka "Pięć lat kacetu" i jestem ogromnie ciekawa jakie wrażenie na mnie zrobi.

Na koniec książki, które w grudniu dostałam w prezencie, a okazji było trzy: mikołaj, gwiazdka i moje urodziny :)
Każda z nich jest dla mnie ogromnie cenna, bo ich otrzymanie znaczy, że osoby, które mi je sprezentowały dobrze mnie znają.

Dziś pierwszy dzień  2019 roku.
Wszystkim życzę aby ten rok był wyjątkowo udany i pełen sukcesów, miłości i zdrowia.
Już niedługo pokuszę się zapewne i napisanie krótkiego podsumowania czytelniczego 2018 roku, a na stronie bloga na fb pojawi się nowy konkurs.
Zapraszam do śledzenia bloga!