sobota, 31 lipca 2021

„W rytmie miłości” E. Nawara, J. Leśniewicz otrzymana z Taniejksiazki.pl

W rytmie miłości” to trzeci tom serii Kings of Sin autorstwa Eweliny Nawary i


Justyny Leśniewicz.

Po Liamie i Jo oraz Jamesie i Celii przyszedł czas na poznanie historii Adriana i Gwen. Byłam ciekawa jak autorki poprowadzą ich opowieść, zwłaszcza, że wiadomo było, że Adrian dla swojej ukochanej w Polsce poświęcił zespół i swoje życie w Nottingham.
Ale czy da się zapomnieć o miejscu i ludziach, których się pokochało? O swojej pasji  i miłości do muzyki? I czy żądając aż takiego poświęcenia od ukochanego, związek z nim ma szansę przetrwać?
Otóż nie.
Adrian wraca do Nottingham i odkrywa, że tam dom twój, gdzie twoje serce. A jego niespodziewanie zapłonęło dla Gwen. 

Poprzednie dwie części serii Kings od Sin autorek, przypadły mi do gustu. Polubiłam ich lekki styl i kolejne historie pełne uczuć i namiętności, przyjaźni i wspólnoty. A wszystko to w rytmie muzyki. Byłam ciekawa jak potoczy się życie Adriana, który poświęcił wszystko, tylko po to, żeby zobaczyć, że zrobił to na próżno.
Akcja powieści jest niesamowicie dynamiczna, pędzi do przodu bardzo szybko, co dla mnie akurat było trochę męczące, bo chwilami ciężko mi było się wczuć w opowiadaną historię.
Czy jest to wada?
Wg mnie nie, ja po prostu lubię trochę wolniej rozwijające się opowieści, tak abym miała wystarczająco dużo czasu na zżycie się z bohaterami.
A ci w tej powieści są naprawdę fajni.
Bo i Adriana nie sposób nie polubić, a w Gwen odnalazłam też coś z siebie, więc dziewczyna szybko stała się moją ulubioną żeńską postacią tej serii.

Oczywiście prócz głównej pary, pojawiają się wszyscy pozostali bohaterowie i było to dla mnie niesamowicie fajne, bo przywiązałam się do nich i bez problemu czułam łączące ich więzi, przyjaźń, troskę jaką sobie okazywali i opiekę, jaką wszyscy nad sobą wzajemnie roztaczali. To pięknie ukazana przyjaźń i fakt, że rodzinę można posiadać nie tylko poprzez urodzenie, ale – co cenniejsze – z powodu więzi i miłości jaka się wytwarza pomiędzy ludźmi. 


Jeśli chodzi o sam rozwój historii Adriana i Gwen, to przyznaję, że zostałam kilka razy zaskoczona i całość oceniam bardzo pozytywnie.
Było romantycznie, było namiętnie, było czule i chwilami zabawnie. Wszystko co połączyło tą dwójkę, zostało ukazane dość obrazowo i naturalnie, co sprawiło, że czytanie o rozwijaniu się uczuć pomiędzy Adrianem i Gwen było przyjemnością.

Ważną role w fabule odegrali oczywiście przyjaciele głównej pary i również ten aspekt tej opowieści był pokazany w bardzo fajnej formie.
Lekki styl i przyjemne pióro autorek sprawiały, że nie miałam żadnych problemów, żeby wciągnąć się w czytana historię, i tylko szybkie tempo chwilami sprawiało, że dostawałam czytelniczej zadyszki. 

Powieść oceniam pozytywnie. 
Dobrze się przy niej bawiłam i chętnie dowiem się, co się wydarzy w czwartej części serii E. Nawary i J. Leśniewicz.
Kings of Sin to naprawdę udana seria pełna uczuć i niespodziewanych wydarzeń, okraszona wyważonym poczuciem humoru.
Dla każdej romantycznej duszy gorąco polecam.
Książki dla kobiet





czwartek, 29 lipca 2021

"Rządy Wilków" Leigh Bardugo

 Opinia spoilerowa do wszystkich książek ze świata Grisza, w szczególności Króla z bliznami i Rządów wilków. Jeśli nie czytaliście tych książek, nie czytajcie dalej. Ostrzegam, będzie dość długo, ale i tak zachęcam do czytania.



Znacie to uczucie, gdy czekacie na jakąś książkę tak bardzo, że nie możecie myśleć o czytaniu innej już z kilka tygodni przed premierą? Tak miałam w przypadku Rządów Wilków Leigh Bardugo. Po tym jak zakończył się KzB, czyli powrotem do życia Darklinga i Nikołajem dzielącym ciało i umysł z demonem, czekałam na tą powieść bardziej niż na wygraną w totka.
Fakt, miałam ogromne oczekiwania. Zwłaszcza wobec wątku Darklinga i miałam swoje wizje jak potoczy się jego droga. Ale jednocześnie rozumiałam, że to historia pani Bardugo i może być różnie, niekoniecznie tak, jakbym chciała. 

Zacznę najpierw od ogólników. Otóż RzW napisana jest niewątpliwie w stylu L. Bardugo. Książkę czyta się płynnie, choć ma kilka „słabszych” momentów. Mimo to język jakim operuje pisarka, to jak potrafi opisywać emocje, jest dla mnie czymś nie do podrobienia. To plastyczny, obrazowy język, oddający złożoność świata i mocy Griszów, potrafiący oddać wewnętrzne rozterki bohaterów, ich lęki, obawy i nadzieje.
I choć trylogia o Alinie i Darklingu niezmiennie jest u mnie na szczycie listy książek pani Bardugo, to i pierwszy tom dylogii o Nikołaju miała ten niepowtarzalny klimat.
Czytając RzW początkowo nie czułam tego samego. Miałam wrażenie, że autorka rozmieniła się na drobne, chcąc uszczknąć czas na kartach powieści dla zbyt wielu postaci.  Ale gdy pojawiały się rozdziały z punktu widzenia Darklinga, a chwilami i te z punktu widzenia Nikołaja, to poczułam ten niepowtarzalny nastrój i melancholię.
Ogólnie RzW czytało mi się naprawdę dobrze, bez potknięć, zastojów czy trudności. Szybko wciągnęłam się w świat Griszów. Czekałam również na więcej Nikołaja, więcej Darklinga, pojawienie się Aliny, na które mocno liczyłam.


I chyba zacznę od zarzutów, bo mam ich trochę. Mimo, że kocham twórczość L. Bardugo całym sercem, to są rzeczy, które nie pozwalają mi napisać tylko pozytywów. 

Po pierwsze i najważniejsze:

Dlaczego w książkach o Nikołaju, właśnie jego jest NAJMNIEJ? Już w KzB uważałam, że za mało jest tej postaci w jego własnej dylogii. A w RzW to już w ogóle miałam odczucie, że nawet postacie trzecioplanowe dostały więcej głosu w tej książce, niż jej główny bohater! 
Jak to możliwe, że nawet postać która nie odgrywała praktycznie większej roli w tej opowieści, dostała swoje rozdziały, a Nikołaj nawet w swoich miał odebrane prawo głosu, bo zazwyczaj zawłaszczała je Zoya. 

Po drugie:

Postać Zoyi. 
W sumie to książki mogłyby się z powodzeniem nazywać dylogia o Zoyi, bo to ona gra tu pierwsze skrzypce i to o niej czytamy najwięcej.
Nie lubiłam jej w trylogii Aliny, nie polubiłam jej i tutaj. Dla mnie była zwyczajnie osobą o paskudnym charakterze, bez głębszych motywacji. Pragnęła mocy, pragnęła być na kształt Darklinga potężna, nie szło za tym nic więcej. W KzB i RzW jest pokazana jako osoba, która się zmienia i walczy o Ravkę. Mimo to, dla mnie Zoya i tak pozostała postacią, którą nie lubiłam na równi z Malem. 

Po trzecie: 
Wątek Niny. Uważam, że został trochę przekombinowany, a chwilami niestety ciut mnie nudził, bo niewiele z niego wynikało. I gdy zaczynało się już robić ciekawie, nagle się urywał. Uważam, że gdyby było go mniej, zyskałby na atrakcyjności , bo niestety był strasznie rozwleczony. Jego finał również był dla mnie taki jakby urwany, niedokończony, bo w sumie niewiele wynikło z tego, co otrzymałam. 

Po czwarte:

Spotkanie Darklinga i Aliny.
Doszło do niego, o tak. Czekałam ogromnie na to spotkanie i byłam tak bardzo rozczarowana. Nie tym, że nie dostałam tego, na co liczyłam. Ale tym, że przecież powrócił najpotężniejszy człowiek w świecie Griszów, z mocą jakiej nie miał nikt inny. Człowiek, którego Alina zabiła. A całość odbyła się w klimacie herbatki z ciastkami.
Nie było żadnych emocji i interakcji pomiędzy Aliną i Darklingiem, prócz jednego momentu, gdzie widać było przez ulotną chwilkę, to co ich łączyło (co zauważył sam Mal, który również się na tym spotkaniu pojawił).
A już reakcja Aliny po ucieczce Darklinga wydała mi się zgoła absurdalna. Oto ucieka osoba tak ogromnej mocy, teoretycznie wróg ich wszystkich, a Alina stwierdza jakby nigdy nic „ukrył się i jeśli nie będzie chciał, to go nie znajdziemy. Wracam do domu”.
Czytałam to kilka razy i nie potrafiłam ukryć zdziwienia i rozczarowania. 

Jeśli chodzi o zalety, bo to nie jest tak, że książka jest zła i koniec. 


Przed wszystkim gdy już Nikołaj dostawał prawo głosu i nie rozpływał się w miłości do Zoyi, to był sobą, dawnym Nikołajem, który uczył się istnieć wraz z demonem. Podobało mi się to, podobał mi się sarkazm i wygadanie Nikołaja, jego poczucie humoru i walka o Ravkę. Tron, Ravka, to było coś, co stanowiło serce jego dążeń i wszystkich działań. Może dlatego tak mocno zabolał mnie jego finalna decyzja i oddanie wszystkiego w ręce Zoyi. Rozumiem zamysł L. Bardugo, chciała pokazać, że Nikołaj w przeciwieństwie do Darklinga, dla dobra Ravki potrafił oddać władzę w inne ręce. Ale dla mnie było to zaprzeczeniem wszystkiego, co czyniło Nikołaja tym, kim był. Mimo to, uwielbiałam te momenty, gdy Nikołaj się pojawiał i brylował w swojej historii. 

Tym co wg mnie wyszło autorce najlepiej, to Darkling. Początkowo nie rozumiałam jego postępowania, nie było w tej postacie tego Darklinga, którego znałam z poprzednich książek. Byłam skołowana i zawiedziona. Ale czym więcej dostawałam rozdziałów z jego punktu widzenia, tym lepiej rozumiałam drogę jaką mu wyznaczyła autorka i jego postępowanie.
W tym „nowym” Darklingu widziałam tego, którego tak pokochałam w trylogii Aliny oraz tego, którego zobaczyłam w Demonie z lasu, ale również tego, którego zobaczyłam w 7 odcinku serialu Netflixa. Ta mieszanka bardzo do mnie przemówiła, i każdy moment, gdy pojawiał się on w książce, był dla mnie jak uczta.
A już sam finał, to dla mnie majstersztyk, bo i Darkling pokazał w nim całkowicie siebie i Nikołaj był tym Nikołajem, którego pokochałam. Wszystko na tych kilku stronach finału przy drzewie było dla mnie najwspanialszym momentem w całej książce. 
Pani Bardugo pokazała w tym finale ogrom samotności Darklinga i w sumie też Nikołaja, refleksje tego drugiego, że to nie Darklng stał się tym kim się stał, ale Ravka go takim uczyniła. Jest w tym finale moc niesamowitych emocji, jest melancholia, jest ta dojmująca samotność, która łączyła Darklinga i Alinę i sprawiała, że tak byli ze sobą związani. Jest też ten Nikołaj, którego poznaliśmy w trylogii  Grisza.  Płakałam, gdy czytałam. Nie potrafiłam opanować łez. Mimo, że ten finał daje autorce szeroko otwartą furtkę do napisania nowej historii o Darklingu i do trzeciego tomu Wron, to ja uznaję go jako zakończoną opowieść. 

Czy sięgnę po kolejne książki o Darklingu jeśli się pojawią?
Tak. Nie będę potrafiła się oprzeć.
Czy sięgnę po trzeci to  Wron? Może, bo będą powiązane z Darklingiem, co jest oczywiste patrząc na zakończenie RzW. 

Czy odradzam czytanie Rządów Wilków?
Nie.
Sama wiem, że pewnie jeszcze kiedyś wrócę do tej książki. Są w niej też takie momenty, które zapadły w mi w serce, a sam Darkling jest w niej poprowadzony odważnie i wspaniale.
Ale mam ogromny żal do pani Bardugo za odebranie Nikołajowi głosu w jego własnych książkach, za zmarnowanie potencjału, jaki miała ta postać. Mimo to, Leigh Bardugo jest dla mnie jedną z najbardziej ukochanych autorek, i nie ma takiej siły, która sprawiłaby, że odrzuciłabym jej twórczość.




wtorek, 20 lipca 2021

" Miasteczko Rotherweird" Andrew Caldecott

 Miasteczko Rotherweird. Odcięte od świata, rządzące się swoimi prawami. 


Dwanaścioro wyjątkowych dzieci, niesamowite moce, dwoje „obcych” którzy doprowadzą do niesamowitych wydarzeń. 
Pragnienie mocy tworzenia równej boskiej.
To się nie może dobrze skończyć. 

Zacznę od tego, że już dawno „wyleczyłam” się z kupowania książek, bo na okładce jest porównanie do innych powieści. Zazwyczaj nie ma to żadnego związku i jest zwyczajnie szkodliwe. Więc jak przeczytałam, że Miasteczko Rotherweird to Harry Potter dla dorosłych, zignorowałam to totalnie, co jak się okazało wyszło mi na dobre. Bo ta powieść z Harrym Potterem nie ma NIC wspólnego. 

Akcja powieści rozgrywa się w tytułowym Miasteczku Rotherweird, miejscu gdzie w  1558 roku dwanaścioro dzieci o talentach niewiarygodnych jak na ich wiek zostaje wygnanych przez angielską królową. Tam się uczą, rozwijają i… dokonują niesamowitych odkryć, które mogą zmienić świat dookoła. Mijają lata, do miasteczka przyjeżdża nowy nauczyciel z zewnątrz i milioner, który kupuje i postanawia odrestaurować pałac. To co początkowo wydaje się być zbiegiem okoliczności, szybko przestaje nim być. Zagadka rodzi kolejną zagadkę, akcja się zagęszcza, klimat robi coraz bardziej mroczny. I zanim się człowiek obejrzy, już totalnie dał się pochłonąć wyjątkowemu klimatowi powieści. 


Książka rozwija się powoli, ale dla mnie nie jest to wada. Jest w niej sporo bohaterów, wiec doceniłam dłuższy wstęp, który pozwolił mi zapamiętać kto jest kim w tej historii. A ta jest wyjątkowo ciekawa, intrygująca i wciągająca. Nic tu nie jest oczywiste, a kilka wątków, które wydają się nie mieć ze sobą związku, zaczyna się łączyć z zaskakującym skutkiem. Jest tu sporo ciekawych elementów, ale najważniejszym chyba jest dążenie do zdobycia mocy równej bogu, do pragnienia nieograniczonej władzy i potęgi. Był to fascynujący obraz deprawacji i dążenia do celu wszelkimi sposobami, nie patrząc na koszty i krzywdy wyrządzone innym. 

Książka to taki mix gatunkowy, bowiem mamy tu mieszankę powieści historycznej, przygodowej, wątki kryminalne i elementy fantastyczne. Wszystko to jednak łączy się ze sobą zaskakująco płynnie i pozwala na zanurzenie się w niesamowitym klimacie Miasteczka Rotherweird i wkręcić w losy jego bohaterów. A tych jest w powieści sporo, a każdy odgrywa ważną rolę.
Swoich bohaterów autor kreśli w bardzo dobry sposób, pozwala poznać ich motywacje i dążenia, mamy możliwość polubić ich, bądź wręcz przeciwnie, ale co ważne, każda z postaci potrafiła wywołać we mnie różnorakie emocje. Jednym kibicowałam, innym życzyłam rychłego upadku. Ale wobec żadnej z postaci nie pozostałam obojętna. 

Czym dalej, tym bardziej zagęszczała się atmosfera, tym mroczniejszy robił się klimat i ciężko było wyczuć jak definitywnie zakończy się ta przygoda, kto będzie górą, a kto dozna porażki. Byłam zaskoczona niektórymi rozwiązaniami, ale było to zaskoczenie pozytywne, doceniałam pomysłowość autora i kierunek w jakim poprowadził fabułę. Również styl pana Caldecott przypadł mi do gustu, a książkę czytało mi się wyjątkowo płynie, bez znudzenia czy przestojów. 

Jak oceniam Miasteczko Rotherweird?
Dla mnie to świetna powieść, nieszablonowa, wciągająca, intrygująca.
Podobały mi się wszystkie jej elementy, wszystkie wątki, dałam się wciągnąć w tą zaskakująco mroczną opowieść i spędziłam z nią świetnie czas.


wtorek, 13 lipca 2021

"Willa, dziewczyna z lasu" Robert Beatty

 Willa  była jednym z jutów, czyli małoletnich złodziei. Nocami okradała domy


białych osadników zwanych światłolubami. Robiła to żeby jej klan mógł przetrwać. Dodatkowo była przekonana, że to oni zabili jej rodziców i siostrę bliźniaczkę. Biali osadnicy niszczyli przyrodę, wycinali drzewa.  Pewnej nocy Willa znów udaje się na misję do domu osadnika i daje się zaskoczyć. Tylko dzięki odziedziczonym i już prawie zatraconym w jej klanie zdolnościom rozmowy z roślinami oraz zwierzętami i wykorzystywaniu magicznych mocy przyrody, dziewczynce udaje się uciec. 
Gdy wraca do klanu i Głuchej Jamy, gdzie żyją, zaczyna zauważać więcej niż wcześniej, pojawiają się wydarzenia i sytuacje, które budzą w niej niepewność i pytania.
Pytania, które niebezpiecznie jest zadawać. 

Nie miałam styczności z wcześniejszymi książkami autora, w tej powieści zafascynował mnie jej opis. Nie wiedziałam więc czego się spodziewać, ale podeszłam do powieści z pozytywnym nastawieniem.
Już od pierwszych stron, dałam się pochłonąć opowiadanej przez autora opowieści. Najpierw poznałam Willę, a potem otaczający ją świat. Nie tylko jej klan, czy białych osadników, ale przede wszystkim świat przyrody, który autor opisuje we wspaniały sposób.
Krok po kroku poznajemy przeszłość nie tylko Willi, ale również jej rodziny i klanu. A gdy Willa poznaje osadnika i pozwala sobie na to, żeby go naprawdę poznać, dostajemy również i jego historię. 

Autor pisze niesamowicie barwnie, w sposób pełen emocji i empatii.  Czaruje słowem, czaruje opisami, czaruje kreowaniem postaci. Stawia na drodze swojej bohaterki wiele trudnych wydarzeń, zmusza ją do podejmowania niekiedy ciężkich decyzji, ale daje też szansę i pozwala podejmować te decyzje samodzielnie. Willa jest cudowną postacią,  oczarowała mnie od samego początku. Mądra, odważna, śmiała i pełna empatii. Świetnie ukazana i przedstawiona czytelnikom. Nie gorzej ma się sprawa z pozostałymi postaciami w powieści, autor postarał się, aby każda była wiarygodna i pełnokrwista. 


Ogólnie książka ma wiele ważnych wątków, ale ochrona przyrody jest chyba najważniejszym. Choć to chyba nie tak, w tej książce wszystko się ze sobą łączy, splata, tworząc spójną historię z wieloma ważnymi i mądrymi elementami. Ta książka niesamowicie wzrusza, porusza w człowieku wiele emocji, sprawia, że bardziej krytycznie patrzy się na to, co nas otacza i choć przekaz tej powieści nie jest niczym nowym, to jednak otwiera nam oczy na kwestie niszczenia środowiska naturalnego. 

Ta opowieść nie dość, że wyzwala ogrom emocji, to jeszcze trzyma w napięciu i tak naprawdę nie wiadomo do końca jaki będzie jej finał. I choć jest to teoretycznie książka dla dzieci (ja uważam, że jednak dla każdego, niezależnie od wieku), to do ostatnich chwil nie byłam pewna, jak to wszystko się zakończy. 

Jeśli jeszcze nie znacie tej powieści, to ogromnie zachęcam do sięgnięcia po nią. To przepięknie napisana, niezwykle mądra i poruszająca opowieść.
Jestem pewna, że się nie rozczarujecie

Polecam.


niedziela, 11 lipca 2021

"Niewidzialne życie Addie LaRue" V.E. Schwab

 „Nigdy nie módl się do bogów, którzy odpowiadają po zmroku”


Francja, rok 1714. Uciekająca przed niechcianym ślubem Addie popełnia straszny


błąd, zaczyna prosić o pomoc bogów, mimo, że zapadł zmrok. 
I jeden odpowiada.
Addie pchana desperacją zawiera Faustowski pakt, który sprawi, że dostanie możliwość wiecznego życia, ale w zamian nigdy nie zostanie zapamiętana przez kogokolwiek. 
Addie się zgadza, a potem już nic nie jest takie jak jej się wydawało.


V.E. Schwab i jej twórczość znam od dawna. Wysoko cenię jej książki. Zawsze są dopieszczone, pięknie napisane i zawierają w sobie o wiele więcej niż się może wydawać. „Niewidzialne życie Addie LaRue” była książką, na która długo czekałam. Faustowski pakt, wieczne życie, totalna anonimowość – wyczuwałam w tym coś dla mnie. I się nie pomyliłam. 

Książka, jak każda autorki, jest napisane przepięknie. Cudowny język, soczysty, obrazowy, wyrazisty. Schwab opisuje uczucia i emocje tak wspaniale i wielobarwnie, że naprawdę nie da się nie zachwycać. 
Przez jej książkę się płynie będąc kołysanym magią słów. Wszystko w tej powieści jest idealnie dopasowane do siebie, nie ma tu potknięć, każdy niuans, każdy wątek jest ważny i ma swoje miejsce w tej oczarowującej opowieści. 

Jeśli chodzi o bohaterów, to niewiele ponad „genialnie wykreowani” mogę dodać. Sama Addie jest niesamowita. Luc to postać tajemnicza, nieoczywista, pełna mroku i odcieni szarości. Nie będziecie potrafili go sklasyfikować, nie da się go zamknąć w żadnej szufladce z podpisem. Ale jeśli sądzicie, że mamy tu do czynienia z stereotypowym romansem czy kwestią „ten zły jest w sumie dobry” to od razu piszę, że tak nie jest. Relacja Addie i Luca jest skomplikowana, niejednoznaczna i naznaczona wieloma uczuciami, ale próżno tu szukać sztampy i wyświechtanych motywów.
Bardzo podobało mi się to, jak V.E. Schwab pokazała dwie strony tego samego medalu w postaci motywacji Addie i Henryego. Jak bardzo może się różnić to , co popycha ludzi do podejmowania takich samych decyzji. Jak dla jednych będzie to niejako ratunkiem, dla drugich potrzebą zaspokojenia swoich pragnień.
Jeśli chodzi o postać Henryego, to przyznaję, nie polubiłam się z nim tak na prawdę, ale uważam, że jest wspaniale napisany.


Każdy z bohaterów jest tak pełnokrwisty i namacalny, że czytając tą powieść miałam wrażenie, że czytam o kimś kogo kiedyś znałam. To było jak powrót do wspomnień z przeszłości, które mimo, że przykryte  upływem czasu, to jednak w człowieku siedzą i czekają aż się po nie sięgnie.
Książka jest niesamowicie melancholijna, smutna, pełna przemyśleń, które zapadają w serce. Nie sposób nie porównywać pewnych wydarzeń i emocji, które są udziałem bohaterów książki, do tego czego ludzie doświadczają obecnie, wyobcowania, samotności, poczucia niezrozumienia.
Naprawdę czytając tą powieść wiele w niej można odnaleźć z otaczającego nas świata i tego, jak teraz on wygląda. 

„Niewidzialne życie Addie LaRue” to jedna z piękniejszych książek jakie czytałam. Pani Schwab udowodniła, że ma niesamowity talent i wiele do opowiedzenia. Ta książka jest inna niż jej pozostałe powieści, a jednak jest w nich jeden pierwiastek wspólny – to pewnego rodzaju melancholia i ogrom emocji, które towarzyszą jej bohaterom.

Polecam.


wtorek, 6 lipca 2021

"Więcej niż przyjaciel" Kristen Callihan

 „Więcej niż przyjaciel”, to drugi tom serii Game on Kristen Callihan.  W tej części


poznajemy historię Graya i Ivy, których różowe auto połączyło i sprawiło, że zaprzyjaźnili się ze sobą choć przebywali w dwóch różnych krajach. Gray jest gwiazdą futbolu, a Ivy córką jego agenta, który udostępnia mu auto córki przebywającej za granicą. Gray i Ivy kontaktują się ze sobą i tak rozpoczyna się ich przygoda. A gdy już spotkają się twarzą w twarz, ich życie wywróci się do góry nogami. 

Pierwsza część tej serii autorki naprawdę mi się podobała, dlatego w ciemno sięgnęłam po część drugą. Poza tym byłam ciekawa jaką drogę dla Graya przewidziała pani Callihan i jak pokaże jego związek z Ivy.
Akcja jest bardzo wartka, szybko pędzi do przodu i jest dość przewidywalna do pewnego momentu. Nie jest to jakaś wielka wada, zwłaszcza, że w romansach naprawdę ciężko o coś świeżego. W drugiej części pojawia się kilka zwrotów akcji, które jednak mogą zaskoczyć, więc ogólnie oceniam fabułę na plus.

Jeśli chodzi o styl i język, to do niczego się nie przyczepię, bo zwyczajnie nie ma do czego. Pani Callihan ma talent i potrafi pisać bardzo obrazowo. O uczuciach pisze w sposób pełen emocji i bardzo plastycznie. Nie przesadza z dramatami, nie zsyła na naszych bohaterów wszystkich plag egipskich. Oczywiście życie da im w kość, ale nie ma tu epatowania nieszczęściami. Z racji tego, że książka jest romansem, to wokół miłości kręci się tu wszystko. Autorka fajnie pokazuje rozwój uczucia pomiędzy Grayem a Ivi, tego jak ich przyjaźń przekształca się w płomienną miłość.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie seks.

Nie zrozumcie mnie źle, pikanteria w romansie jest jak najbardziej wskazana, ale w tej książce miałam wrażenie, że seks i sceny łóżkowe – mimo, że dobrze napisane – totalnie przytłoczyły resztę fabuły.
W pewnej chwili miałam wrażenie, że nasi bohaterowie tylko o tym myślą, mówią i tylko to robią.
Oczywiście tak nie jest, a jednak to co przytrafiało się Grayowi i Ivy gdzieś mi się rozmywało w natłoku scen łóżkowych.
Ogólnie nie jest to wielka wada, w końcu to romans, jednak mi zaczęło przeszkadzać i moja ocena książki przez to spadła. 


W porównaniu do wcześniej wydanych u nas książkach autorki, „Więcej niż przyjaciel” wypada niestety dużo słabiej. I trochę mi szkoda, bo pani Callihan porusza w niej sporo ważnych i niełatwych tematów i robi to w dobrym stylu.
W każdej jej powieści jest „coś więcej” niż tylko historia miłosna i nie inaczej jest i tutaj, a jednak nadmiar scen łóżkowych zepchnął te wątki daleko na drugi plan. 

Czy w związku z tym odradzam tą powieść?
Nie.
Mimo, że widocznie słabsza od innych powieści autorki, jest jednak nadal jedną z lepiej napisanych powieści dla kobiet jakie czytałam.
Książka jest może i niewymagająca i mocno skoncentrowana na seksie, ale jednocześnie to lekka rozrywka, która jest tak samo potrzebna jak ambitniejsze powieści.


sobota, 3 lipca 2021

"Na jedną noc" Kristen Callihan

 „Na jedną noc” to najnowsza powieść Kristen Callihan z jej nowej serii Game On.


Opowiada historię Drew, gwiazdy futbolowej drużyny uniwersyteckiej oraz Anny, dziewczyny, która z ludźmi takimi jak Drew (na  „świeczniku”, z rzeszami fanek i fanów” ) nie chce mieć nic wspólnego. Zresztą, wszyscy przecież wiedzą, że sportowcy to góra mięśni i nic ponadto.
Ale czy na pewno?
O tym przekona się Anna, a urok, inteligencja i seksowny wygląd Drew nie ułatwią jej wytrwania w postanowieniu, aby trzymać się od chłopaka z daleka. 

Lubię książki pani Callihan. Jej romanse do tej pory zawsze były wciągające i poruszały ważne tematy. I choć tematyka gwiazd sportu nie jest moją ulubioną w romansach, postanowiłam dać autorce kredyt zaufania, bo do tej pory się na niej nie zawiodłam.
I wiecie co? Cieszę się, że to zrobiłam, bo jej najnowsza książka jest naprawdę dobra. 

Historia miłości Anny i Drew jest bardzo barwna i ciekawa. Nie trudno im kibicować, łatwo za to ich polubić, tak samo jak postacie drugoplanowe, których w tej powieści jest sporo i są naprawdę ciekawie pokazane.  Akcja mimo iż z przyczyn oczywistych kręci się dookoła wątku miłosnego, to nie ogranicza się tylko do sercowych rozterek bohaterów. Autorka porusza w swojej książce dość ważne tematy, jak walka ze stereotypami, samotność, strata bliskich, walka ze złymi doświadczeniami w dzieciństwie. Pokazuje jak łatwo kogoś zaszufladkować, ocenić nawet go nie znając, czym można wyrządzić komuś krzywdę. Pokazuje również jak trudno poradzić sobie ze strachem i podnieść się po bardzo dotkliwym, życiowym upadku. 

Jeśli chodzi o wątek miłośny, to jestem przekonana, że każda miłośniczka romansów będzie zadowolona. Jest tu sporo emocji, są skomplikowane relacje i naprawdę sporo scen łóżkowych, które jednak nie przytłaczają fabuły. Wszystko jest tu dobrane w dobrych proporcjach i ma się wrażenie doskonałej równowagi. Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to przede wszystkim podobało mi się, że Kristen Callihan nie zrobiła z Drew mega twardziela, co to gołymi rękami zabije niedźwiedzie i bez ubrania wbiega na Mount Everest bez zadyszki w trzy godziny.


Drew ma mocny charakter, ale i serce tam gdzie trzeba, empatię i nie ukrywa swoich emocji, żeby przypadkiem nie wyjść na mięczaka. To taka mieszanka, która sprawia, że postać wydaje się bardzo prawdziwa i ogromnie mi się to podobała. Sposób ukazania Anny jest równie realistyczny i to jest bardzo dobrze nakreślona postać. I choć czasem dziewczyna potrafiła mnie zirytować, to w ogólnym rozrachunku mocno ja polubiłam. 

Sama fabuła była dla mnie wciągająca i ciekawa. A pomimo tego, że w książce jest sporo scen łóżkowych, to – co dla mnie jest mega pozytywem – nie jest ona wulgarna. Żeby była jasność, lubię jak książka ma w sobie trochę pikanterii, ale nie lubię wulgarności w opisach seksu czy uczuć, więc „Na jedną noc” ma u mnie dodatkowego, ogromnego plusa. 
Całościowo powieść ogromnie mi się podobała. To świetna rozrywka i spędziłam z tą powieścią dobrze czas.

Polecam.