niedziela, 13 listopada 2022

Co może łączyć musical "Upiór w Operze" z trylogią Grisza Leigh Bardugo? Wg mnie zaskakująco dużo.

     Gdy po raz pierwszy przeczytałam trylogię Grisza Leigh Bardugo, totalnie przepadłam dla Darklinga i jego relacji z Aliną. Byłam zafascynowana tym, jak autorce udało się stworzyć związek prawdziwie skomplikowany i historię tak przeszywająco tragiczną. I wtedy poczułam również to ukłucie, gdzieś z tyłu głowy: „ja już podobną historię czytałam/widziałam. Tylko gdzie?”. Długo mnie ta myśl nękała, aż nadszedł serial netflixa i zrozumiałam. To jest ten sam ciężar opowieści, co w Upiorze w Operze. I dla potrzeb poniższego tekstu, ale przede wszystkim z powodu mojego uwielbienia dla musicalu, będę się odnosić do filmowej wersji Upiora w Operze z Gerardem Butlerem i Emmy Rossum. 

Obie historie tak skrajnie się od siebie różniące, mają wg mnie więcej punktów wspólnych niż mogło się nawet mi wydawać.


Oczywiście w musicalu mamy historię nieodkrytego talentu Christiny, która jest sierotą i występuje jako tancerka w Paryskiej operze,  choć tak naprawdę posiada niesamowity talent wokalny. Skromna, nieśmiała, ćwiczy wraz z tajemniczym Aniołem Muzyki, który nie ujawniając swojego oblicza, uczy ją śpiewać, trenuje jej głos, wydobywając z niej jej ukryty talent. W młodości miała przyjaciela, Raula, w którym się potajemnie podkochiwała. Zbieg okoliczności sprawia, że kobieta dostaje główną rolę w występie i odkrywa swój telent. 

Coś wam to przypomina? 

Oczywiście Alinę. Sierota, nieśmiała, z ukrytą w niej ogromną mocą, pracuje jako kartografka w armii Griszów  pod dowództwem Darklinga. Jej przyjacielem jest Mal, w którym się skrycie podkochuje. Na wskutek nieprzemyślanych działań dziewczyna ujawnia drzemiącą w niej moc, czym zwraca na siebie uwagę


Darklinga.

I tu pojawia się klasyczny trójkąt miłosny, bo w musicalu pojawia się przyjaciel z dzieciństwa, Raul, który widząc Christinę na scenę, rozpoznaje ją (choć wcześniej jej nie rozpoznał ) i jest zafascynowany przepiękną śpiewaczką.
W Griszy natomiast mamy Mala, który choć do tej pory skakał z kwiatka na kwiatek, a Alinę traktował trochę jak młodszą siostrę, nagle widząc, że interesuje się nią TEN Darkling, zaczyna pałać do Aliny uczuciem.

W obu przypadkach główna bohaterka zwróciła uwagę swojego przyjaciela w momencie, gdy zainteresował się nią ktoś inny, ktoś potężny, kto dawał Alinie i Christinie to, czego ani Mal, ani Raul dać nie mogli, ale i nie chcieli.
Raul był zwykłym, w sumie dobrym facetem, chcącym zwykłych rzeczy. Nie był zły, ale nie wyróżniał się też niczym wyjątkowym. Był ciut lekkomyślny, bagatelizował obawy Christiny i zbywał śmiechem jej prośby, jak  w scenie, gdy po występie Raul idzie do garderoby Christiny , ona mu opowiada o Aniele Muzyki jak nazywa Upiora, a Raul zbywa ją mówiąc, że poćwiczy kiedy indziej, bo teraz zabiera ją na kolację. 
Natomiast Mal to już inna sprawa. O ile w serialu twórcy mocno zmienili jego postać w pozytywnym sensie, o tyle książkowy Mal, jest zwyczajnie dla Aliny toksyczny. Jest zazdrosny, obawia się jej mocy, nienawidzi tego, że Alina jest Griszą i to tak potężną, woli widzieć ją złamaną, niż używającej swojej mocy, która zresztą łączy ją z Darklingiem coraz bardziej. I boi się Aliny, co Darkling doskonale wie i wytyka Alinie: 

- Ostrzegałem cię, że twój otkazacja nigdy cię nie zrozumie , Alino. Mówiłem ci, że zacznie się ciebie lękać i nienawidzić twojej mocy. Powiedz mi, że się myliłem. 

- Myliłeś się. – Głos miałam pewny, ale w sercu zaszemrało zwątpienie. Darkling pokręcił głową. 
- Nie możesz mnie okłamać. Myślisz, że mógłbym raz po raz do ciebie przychodzić, gdybyś czuła się mniej samotna? Wołałaś mnie, a ja odpowiedziałem na zew.

I tu dochodzę do kluczowego podobieństwa.

Samotność.

To ona łączy nie tylko Darklinga i Upiora, ale i Alinę i Christinę. Cała czwórka jest samotna, Darkling i Alina w swojej mocy i możliwościach, złączeni ze sobą w wyjątkowy sposób, poprzez zrozumienie, akceptację i uczucia.
Upiór i Christina poprzez talent, pasję, miłość do muzyki, marzenia o wielkości i potrzebie pokazania światu swojego talentu. Osamotnieni i złączeniu miłością i pożądaniem. 

I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że moc i przeszłość Darklinga oraz geniusz i przeszłość Upiora popchnęły ich na ścieżkę, z której nie było odwrotu. Podejmowali decyzje i nie wahali się. Upiór mordował, Darkling zmiótł z powierzchni ziemi całe miasto, obaj z powodów, w które wierzyli, w celu, który wg nich uświęcał środki.
I wtedy zarówno Alina i Christina postanowiły ich powstrzymać, ale… no właśnie. Choć było to „konieczne” niekoniecznie było zgodne z ich uczuciami. 

Gdy Christine zgadza się być przynętą w zasadzce na Upiora, wciąż targają nią sprzeczne emocje i śpiewa:

Twisted every way What answer can I give? 

Am I to risk my life To win the chance to live? 

Can I betray the man Who once inspired my voice? 

Do I become his prey? 

Do I have any choice? 

He kills without a thought 

He murders all that's good 

I know I can't refuse...

And yet, I wish I could 

Oh God, if I agree

What horrors wait for me In this, the Phantom's opera...

Bo niezmiennie czuje, że tylko on rozumie jej pasję, jej miłość do muzyki i potrzebę śpiewania. I tą chemię między nimi. 

Coś to przypomina? 

Oczywiście, Alinę i Darklinga.  W drugim tomie, gdy to Alina udaje się po łączącej ich więzi do Darklinga mamy taką oto scenę: 

- Pozwól mi – mruknął przy moim gardle. Zahaczył stopą o moją nogę, przysuwając mnie bliżej ku sobie. Czułam żar jego języka,, twarde, napięte mięśnie pod gołą skórą, kiedy opasał mnie swoimi rękoma. – To się nie dzieje naprawdę –powiedział – Pozwól mi. 

Poczułam ten nagły głód – miarowy, tęskny puls pożądania, którego żadne z nas nie chciało, ale które i tak nami owładnęło. Byliśmy sami na tym świecie, niepowtarzalni. Byliśmy ze sobą związani – zawsze tak będzie. I to nie miało znaczenia.
Nie mogłam zapomnieć co zrobił, i nie zamierzałam mu wybaczyć tego, czym był – mordercą. 

I Christina i Alina mają ten sam wewnętrzny konflikt. Z jednej strony jest to głęboka tęsknota, uczucie, pragnienie i całkowite zrozumienie. Z drugiej świadomość, że mężczyzna, który sprawiał, że czuły się w pełni sobą, robił rzeczy niewybaczalne. 

Koniec końców wiemy jak obie historie się potoczyły. Ale zanim do tego dojdę, są dwie bardzo podobne w swojej wymowie sceny. Mal domyśla się, że Alina czuje coś więcej do Darklinga, gdy w kaplicy zgadza się ona pójść z Darklingiem, natomiast w musicalu, podczas występu - pułapki na Upiora, Christina nie jest w stanie ukryć swych uczuć podczas utworu „Past of point of no return”, gdy idzie do Upiora i zatraca się w jego dotyku i śpiewie, a siedzący w loży Raul widząc to, ma łzy i zrozumienie w oczach. 

Nie zmienia to jednak finału. Alina bowiem zabija Darklinga, a Christina porzuca Upiora w palącej się operze. Obie wybierają swoich przyjaciół i normalne życie. Ale czy na pewno były z tego powodu zadowolone?

Christina nigdy już nie śpiewała. Została żoną, matką, stateczną kobietą. Scena z pierścionkiem na jej grobie jest bardzo wymowna. Żyła życiem Raula, poświęcając swoje marzenia.
Alina pozbawiona mocy tęskniła, mimo, że miała u boku Mala. Również żyła jego życiem, bolejąc nad utraconą mocą griszów, co opisała sama autorka w finale trzeciego tomu:

„Niekiedy znajdywał ją, jak stała przy oknie i splatał palce w promieniach słońca wpadających przez szybę, albo jak siedziała na frontowych schodach sierocińca, wpatrując się w pień ściętego dębu przy podjeździe.” 

Co do Darklinga i Upiora. Obaj zginęli, choć przecież wiadomo, że tak się nie stało. Darkling znalazł sposób, żeby wrócić, a Upiór żeby uciec z płonącej Opery. Obaj jednak pozostali samotni, niezrozumiani, z ciężarem win i zbrodni jakich się dopuścili.
Alina w pułapkę zwabiła Darklinga swoją mocą, Christina Upiora swoim talentem. Ale gdyby tylko o to chodziło, byłoby to proste. A takie nie jest, bo w tym wszystkim była potrzeba akceptacji, zrozumienia, bliskości, miłości i tęsknota. A wszystko to otoczone przez ogromną samotność, która do końca była ich wiernym towarzyszem. 

Na koniec w ramach małego podsumowania, jeśli ktokolwiek tu dotarł:

I trylogia Grisza i Upiór w Operze, to historie mimo, że tak skrajnie różne, to mocno do siebie podobne. Poruszają te same wątki, dotykają tych samych emocji, koncentrują się na tym samym dylemacie i skupiają na tych samych uczuciach.
    Nie może być i nie ma tu mowy o jakimkolwiek plagiacie czy wzorowaniu się, wszak to skrajnie równe opowieści. A jednak nie sposób nie uśmiechnąć się, gdy Upiór zabiera w podziemia Christinę, pokazując jej rzeczy o jakich ta tylko mogła marzyć i nie pomyśleć w tej chwili o Darklingu, który pokazał Alinie pełnię jej mocy i możliwości, o jakich nigdy jej się nie śniło.
I Darkling i Upiór po latach samotności wreszcie doświadczyli jak to jest, gdy u ich boku pojawiły się osoby, które ich rozumiały, czuły to co czuli oni, miały podobne pragnienia i talent/moc. I obaj to utracili. Czy to właśnie ta strata popchnęła ich do decyzji najgorszych z możliwych?
Myślę, że w dużej części tak.

Jest w tych obu historiach tragizm i ogromny smutek. Jest tęsknota i żal. I choćbyśmy nie wiem jak mocno potępiali straszne decyzje jakie podejmowali i Darkling i Upiór, to gdzieś w sercu nie da się im nie współczuć, nie rozumieć ich i nie marzyć, aby to zakończenie było jednak inne. 

Jeśli jesteście tutaj, to chcę Wam podziękować, że dotrwaliście do końca mojego wywodu. 


* zdjęcia pochodzą ze strony Filmweb.pl


wtorek, 1 listopada 2022

25 Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie

 Targi Książki w Krakowie już za nami, ale emocje wciąż pozostają.

Tak jak w latach poprzednich, byłam w Krakowie w piątek i sobotę. I powiedzieć, że było dużo ludzi, to jak nie powiedzieć nic.
O ile w piątek było w miarę luźno, o tyle w sobotę aby wejść na Targi, najpierw trzeba było odstać w kolejce blisko godzinę, a już na samej hali tłum był niemiłosierny, za to tlenu jakby mało ;)
Ale powiem Wam jedno - WARTO BYŁO!
Mnóstwo wystawców, ogrom wspaniałych autorów, wiele premier i stoisk nie tylko z książkami, ale i około książkowymi rzeczami. Pierwszy raz na Targach było stoisko z czytnikami :D
Udało mi się upolować wiele książek, zdobyć autografy i spotkać z wspaniałymi ludźmi.
I jedno wiem na pewno, za rok tam wrócę.
Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie
Maria Zdybska Agnieszka Zawadka - autorsko & graficznie J. K. Komuda














sobota, 3 września 2022

"Czarownica" Finbar Hawkins

 „Czarownica” Finbara Hawkinsa to osadzona w XVII wieku okraszona


odrobiną magii, historia  polowania na czarownice. W tej wbrew pozorom wcale nie łatwej opowieści autor skupia się na postaci Evey, która wraz z siostrą patrzy na brutalne morderstwo matki, która z zazdrości o młodszą siostrę porzuca ją w miejscu, które miało być bezpieczne, a okazało się coś wręcz odwrotnego. To również opowieść o siostrzanej miłości, niełatwej, podszytej innymi uczuciami, ale wciąż miłości. To również opowieść o zdradzie, o żałobie i odnajdywaniu siły w sobie. A wszystko to w otoczce bezlitosnego i perfidnego oskarżania kobiet o czary i doprowadzanie do ich śmierci.  

Opowieść o Evey zaczyna się od brutalnego mordu i wg mnie już do końca taki będzie właśnie jej klimat. Ciężki, brutalny, bezkompromisowy. Nie znajdziecie tu opowieści rodem z klasycznych baśni Disneya, za to będzie śmierć, będzie mrok, będzie zazdrość popychająca do haniebnych czynów. Ale będzie też próba naprawienia zła, przebaczenia i droga ku dobremu. Wszystko to opisane w sposób dość plastyczny, aby bez trudu wczuć się w to, z czym główna bohaterka musi się mierzyć.  

Akcja jest bardzo wartka. Wydarzenie goni wydarzenia, czasem biedny czytelnik może nawet dostać zadyszki. Wg mnie książka mogłaby być trochę dłuższa, chwilami brakowało mi rozwinięcia niektórych wydarzeń, czy zdobycia większej ilości informacji. I choć przez to czyta się ją w ekspresowym tempie, bo wydarzenia, które się na kartach tej powieści rozgrywają są naprawdę ciekawe i wciągające, to pozostało mi takie uczucie, że autor podał mi najważniejsze informacje, te mniej ważne wg niego pominąwszy.  

Jeśli chodzi o bohaterów, to nie mogę narzekać. Ich kreacja była dobra, to nie były tylko czarno – białe postacie. Każda z nich, począwszy od tych głównych, a skończywszy na tych, które pojawiły się jedynie na chwilę, ma w sobie sporo odcieni szarości i nie daje się tak łatwo zaszufladkować.


Z główną bohaterką, Evey, nie do końca było mi po drodze. Początkowo wręcz bardzo jej nie lubiłam, a i później, mimo, że ją rozumiałam i podziwiałam jej siłę i determinację, nie zapałałam do niej szczególną sympatią. Ale nie przeszkodziło mi to w czytaniu opowieści o niej i jej siostrze, nie rzutowało również negatywnie na odbiór powieści. Nie była to osoba, z którą bym się w realu zaprzyjaźniła i nie udało mi się to podczas czytania.  

Jak oceniam powieść? 
Dobrze. 
Jest to debiut, więc biorę na to poprawkę. Napisana przyjemnym stylem, wciągająca, niejednoznaczna i z bardzo ciekawą historią. 
Uważam, że warto dać jej szansę i przeczytać o tych strasznych czasach, gdy wystarczyła zazdrość, by kogoś niewinnego skazać na straszną śmierć.

 

niedziela, 24 lipca 2022

"Czarny język" Christopher Buehlman

 „Czarny język” to powieść autorstwa Christophera Buehlmana. Książka, będąca


pierwszym tomem trylogii, opowiada o przygodach Kincha, złodzieja, który jest winny ogromną sumę Gilgii, która go wykształciła. Przez to musi przyjąć zlecenie, które pozornie wydaje się proste, ale okaże się największą przygodą bohatera. 

Nie słyszałam wcześniej o autorze. Nie wiedziałam, że jest to debiut w gatunku fantasy, bo wcześniej autor pisał horrory. Książka zaciekawiła mnie opisem i zachęciła niezwykle klimatyczną okładką.
Akcja od samego początku jest niesamowicie dynamiczna, narracja w formie pierwszoosobowej sprawia, że od początku jesteśmy wciągnięci do świata bohatera, a co więcej, dzięki niemu całkiem dobrze poznajemy świat, jaki wykreował autor, wszystkie geopolityczne zależności, powiązania, zwyczaje i kulturę różnych krain, przez które przyjdzie wędrować bohaterom. Ciekawy jest również system magiczny, a raczej to, że magii da się wyuczyć, choć może nie będzie to potężna magia, a jedynie kilka całkiem przydatnych sztuczek. 

W książce dostajemy zawiłą intrygę, całą garść spisków, tajemnice, nieszablonowe postacie i przede wszystkim barwnie wykreowane postacie. Autor postarał się tu o różnorodność i brak oczywistego podziału na „dobry i zły”, choć pojawią się tu bohaterowie, których nijak nie będzie się dawało polubić.
Sama fabuła jest przemyślana i dobrze poprowadzona. I choć nie odkryjecie tu niczego, co nie pojawiłoby się w takiej czy innej formie w innych książkach z gatunku fantasy, to i tak zabawa podczas czytania jest przednia, okraszona niewymuszonym poczuciem humoru. 
Ta książka nie zmieni również waszego postrzegania fantastyki, ale w niczym to nie przeszkadza, aby dobrze się bawić podczas czytania i chcieć sięgnąć po kolejne części, z nadzieją, że nie trzeba będzie długo na nie czekać.


Podobał mi się język jakim powieść jest napisana. Nie jest ordynarny, ale i nie miejcie złudzeń, przekleństwa są tu na porządku dziennym, choć zazwyczaj wtedy, gdy idealnie pasują do rozgrywających się właśnie wydarzeń. Jeśli chodzi o brutalność, to co ja mogę napisać, są chwile, że bywa naprawdę krwawo i morderczo. A jednak jest tu balans, który sprawia, że niczego nie jest za dużo, czy za mało. 
„Czarny język” to świetna rozrywka i to na tyle dobra, że naprawdę nie zwraca się uwagi na powielanie pewnych schematów. Po prostu nie zwraca się na to uwagi, bo razem z Kinchem i jego kompanami przeżywa się sporo szalonych przygód, a niektóre tajemnice wciąż pozostają nieodkryte, co tylko potęguje chęć poznania kolejnych tomów.
Podczas czytania bawiłam się wyśmienicie, często śmiałam, czasem było mi smutno i drżałam o losy bohaterów. Spędziłam czas z naprawdę dobrą lekturą i niecierpliwie wyczekuję informacji o kolejnej część.

Polecam.


poniedziałek, 30 maja 2022

„Godzina Wiedźm” Alexis Henderson

 „Godzina Wiedźm” Alexis Henderson, to mroczna opowieść o zamkniętej


społeczności, żyjącej zgodnie z wiarą w Ojca i jego naukami, pod wodzą Proroka, który ma władzę absolutną. Przed latami pierwszy Prorok wygrał wojnę z wiedźmami, od tego czasu magia jest zabroniona, a paranie się nią (przez kobiety) kończy się spaleniem na stosie. Wszelkie zło zamieszkuje Czarnolas, gdzie skryły się pierwsze, pokonane wiedźmy. I tam też coś zaczyna ciągnąć główną bohaterkę,  Immanuelle, której matka niegdyś uciekła do Czarnolasu i umarła przy jej porodzie.
W świecie, gdzie wszelkie zło pochodzi od Mrocznej Matki, którą czczą wiedźmy, a dobro od Świętego Ojca, którego czczą ludzie w Betel, kobiety nie mają prawa głosu, a każde, nawet najmniejsze podejrzenie o magię, może się dla nich skończyć śmiercią. 

Przyznaję, że książka urzekła mnie od samego początku. Autorka sprawnie wprowadza czytelnika do wykreowanego przed siebie świata, ukazując obraz religijnego fanatyzmu, rasizmu, dominacji mężczyzn i tego, do czego może doprowadzić władza sprawowana za pomocą wiary i strachu.
W książce od samego początku sporo się dzieje. Akcja jest wartka, język powieści niezwykle plastyczny, a opisy otaczającego Immanuelle świata bardzo sugestywne. 

Ale to co wg mnie jest największym atutem tej historii, to jej bohaterowie. Po pierwsze Immanuelle. Od dawna nie spotkałam się z tak dobrze wykreowaną postacią kobiecą. Mimo młodego wieku, dojrzała i odpowiedzialna, nieprzerysowana, dająca się lubić, sprawiająca, że się jej kibicuje i trzyma za nią kciuki. Po drugie Ezra – syn Proroka. Nie bez wad, a jednak to chłopak, który pomimo władzy ojca i przywilejów za tym idących, nie stał się zadufanym w sobie chłystkiem, za to wykazał się mądrością, empatią i siłą charakteru. Jego relacja z Immanuelle, choć była bardzo subtelnie ukazana, stanowiła piękny dodatek do głównego wątku powieści. 

Książka w oczywisty sposób nawiązuje do Biblii i palenia kobiet oskarżanych o bycie czarownicami na stosie. To nie są lekkie i łatwe tematy, a jednak autorka poradziła sobie z nimi w zaskakująco dobry sposób, pisze o nich z szacunkiem i wyczuciem.  Klimat powieści jest ciężki, mroczny. Nie raz można było poczuć lekki dreszczyk grozy, a przez całą powieść czułam obawy o przyszłość głównych bohaterów.
To wbrew pozorom nie jest lekkie fantasy, to opowieść, która bywa krwawa i brutalna, ale nie zabraknie w niej również miłości, przyjaźni, więzów rodzinnych i walki o dobro i sprawiedliwość. 

Ta historia ujęła mnie za serce. Jest w niej coś takiego, że nie chce się jej odłożyć, czuje się potrzebę przekonania się jak się zakończy, czy Immanuell uda się wygrać walkę o siebie i inne kobiety, czy będzie potrafiła pokonać zło, które wydaje się niepokonane.  Historia opowiedziana jest niezwykle plastycznie, przepełniona emocjami, które nie bazują na emocjonalnym szantażu, ale sile uczuć, które kłębią się w bohaterach.


W tej opowieści jest zdecydowanie więcej niż się może wydawać po samym opisie. Książka pokazuje, jak pod płaszczykiem wiary i z założenia moralności, może kryć się zło, oszustwa, i okropne czyny, których dopuszczają się ludzie, którzy mają być wzorem do naśladowania. 

Ta powieść jest idealnym połączeniem opowieści o polowaniu na czarownice, religijnym fanatyzmie, szczyptą romansu, jest tu również subtelnie zarysowany wątek LGBT u bohaterów, po których się akurat tego nie spodziewałam. Był on naturalnie ukazany, nie na siłę, nie po to żeby być. Miał swoje uzasadnienie i bardzo mi się podobał.
Zresztą w tej książce naprawdę wszystko mi się podoba. Nawet zakończenie, które początkowo wywołało u mnie pewien niedosyt, ale koniec końców uznałam, że jest idealnym zwieńczeniem wydarzeń, które się w powieści rozgrywały. 

Ogromnie polecam tą powieść.

To pięknie napisana, wciągająca historia ze świetni bohaterami, nie tylko tymi głównymi, ale i drugoplanowymi. Do tego nie tylko sama treść cieszy, ale i piękna okładka przykuwa uwagę.
Będę uważnie śledzić informacje o autorce, czuję „w kościach”, że kolejne książki mogą być tylko lepsze.



środa, 18 maja 2022

"Scholomance. Lekcja druga. Ostatni absolwent" Naomi Novik

 Scholomance. Lekcja druga. Ostatni absolwent, to książka na którą czekałam


ogromnie. Od dawna wysoko cenię sobie twórczość pani Novik, a Scholomance zachwyciła mnie niecodziennym pomysłem i świetnym wykonaniem. A już zakończenie pierwszego tomu w takim momencie, w jakim zrobiła to Naomi Novik nie zostawiło mi żadnego wyboru – musiałam od razu się dowiedzieć, co wydarzy się w najbardziej morderczej szkole magii, o jakiej dane mi było czytać. 

Akcja rozpoczyna się tam, gdzie tom pierwszy się zakończył. Szkoła przez dziesiątki lat dokładała wszelkich starań, żeby zabić wszystkich swoich uczniów. Ale teraz rozkład sił się zmienił, Orion wciąż poluje na potwory, ale to właśnie na El szkoła się uwzięła. No właśnie, szkoła. Już samo to miejsce jest wg mnie jednym z głównych bohaterów, których dopiero w drugiej części mamy możliwość lepiej poznać. Zmieniają się również relacje pomiędzy uczniami, pojawiają się możliwości, o których wcześniej nikomu się nawet nie śniło. Wszystko to zmienia się za sprawią El i tego, jak ona sama się zmienia. Jak zaczyna dostrzegać więcej niż tylko sposób na wyjście żywym z auli. 

Drugi tom to opowieść o zmianie. Nie tylko w samej szkole, która zdaje się mieć swój charakter i wolę, a także plany, ale i zmianach w uczniach, w tym przede wszystkim w El. Akcja może przez to wydawać się trochę wolniejsza, ale to wg mnie tylko złudzenie. Po prostu Naomi Novik kładzie nacisk na inne elementy, ale nie pozbawia fabuły niespodziewanych zwrotów akcji, nie spowalnia, rozwija te wątki, które finalnie okażą się najważniejsze dla rozgrywających się w książce wydarzeń.
Dla mnie powieść mocno na tym zyskała i uznaję to za duży plus na równi z rozwojem postaci jaki obserwujemy. 

No właśnie, bohaterowie. W pierwszej części polubiłam El i co oczywiste Oriona, ale dziewczyna nie była wg mnie bez wad. Dlatego za ogromny plus poczytuję pani Novik to jak poprowadziła tą postać, jak pozwoliła jej dojrzeć do podejmowania trudnych decyzji, nierzadko wbrew wszystkiemu, w co wierzyła przez cały pobyt w szkole. Jak zaczęła sobie pozawalać na uczucia i nie mam tu na myśli jedynie jej relacje z Orionem  (która mnie zachwycała i której miałam wciąż niedosyt), ale i z innymi uczniami i jej sojusznikami.
El się zmieniała powoli, krok po kroku, prawie niepostrzeżenie. A mimo to finalnie stała się dziewczyną, którą zaczęłam darzyć ogromną sympatią i szacunkiem. I nie myślcie, że tylko na El skupiła się autorka. Otóż nie. Ukazała również zmiany jakie zadziały się w pozostałych bohaterach i ogólnie uczniach szkoły. 


Oczywiście żeby nie było tak pięknie, to autorka zaserwowała nam takie zakończenie, że aż zęby bolą! Tak się zwyczajnie nie robi, gdy kolejny tom jeszcze nie jest nawet w wydawniczych planach. I choć spodziewałam się czegoś „z przytupem”, to jednak autorka mocno mnie zaskoczyła i teraz nie mogę sobie znaleźć miejsca. 

Scholomance to seria z naprawdę niebanalnym pomysłem i świetnym wykonaniem, która prócz intrygującej fabuły ma również sporo naprawdę dobrze wykreowanych bohaterów i dobrze skonstruowany świat, o którym dowiadujemy się całkiem sporo, mimo, że akcja rozgrywa się w odciętej od niego szkole.

Czy polecam?

Gorąco! Pani Novik ma niesamowity talent i pomysły, których się człowiek nie spodziewa. Niecierpliwie czekam na trzecią część, zwłaszcza, że po takim zakończeniu tomu drugiego, nie mam totalnie pojęcia co się w kolejnej części może wydarzyć.


sobota, 14 maja 2022

"Snując zmierzch" Elizabeth Lim

 „Snując zmierzch” to kontynuacja i zarazem finalna część historii Mai Tamarin


autorstwa Elizabeth Lim. Przyznaję, że czekałam na tą książkę niecierpliwie po tym, jak bardzo oczarowała mnie pierwsza część. Akcja rozpoczyna się tam, gdzie zakończyła się pierwsza część i rozpoczyna się dość dynamicznie. W kraju pojawiło się realne widomo wojny, a dotyk demona Bandura sprawił, że Maia ma teraz swoja własną bitwę do rozegrania. Walczy o siebie, swoją duszę oraz o wszystko co kocha.
Czy Maia wygra z Bandurem? Czy odnajdzie Edana? Czy miłość i poświęcenie wygrają z mroczną siłą, która próbuje nią zawładnąć? 

Historia Mai, Edana, sukni gwiazd to opowieść, która oczarowała mnie od pierwszej strony. Byłam zachwycona tym jak pięknie przedstawiła ją autorka, jak subtelnie i z wyczuciem poprowadziła wątek miłosny, jak kierowała losami swoich bohaterów i jak sugestywnie opisała wewnętrzną walkę Mai z demonem. Wszystkie wątki z pierwszej części i drugiej łączą się ze sobą, splatają i prowadzą czytelnika ku zakończeniu, które idealnie oddaje ducha całej historii. 

Po pierwszym tomie, autorka miała wysoko postawioną poprzeczkę i nie ukrywam, że trochę się obawiałam czy drugiej części uda się sprostać oczekiwaniom czytelników. Jeśli chodzi o moje wrażenia, to niepotrzebnie się martwiłam. Druga część, choć skoncentrowana na innych elementach, okazała się tak samo dobra, choć inna. I chociaż akcja nie zwalnia, to można odnieść wrażenie pewnego spowolnienia, a to przez to, że autorka dużo czasu poświęca na ukazaniu czytelnikom wewnętrznej walki Mai z Bandurem, walki o swoją duszę i serce.
Czy to minus?
Dla mnie absolutnie nie. Co więcej, bardzo mi się to podobało, miałam możliwość zobaczyć, co dzieje się w sercu Mai, jak wielki poświęcenie stało się jej udziałem i jak wiele ją kosztowało to, co robiła dla siebie, dla kraju i dla Edana. Co do tego ostatniego, to będę szczera, jest go sporo mniej w tej części i mi go bardzo brakowało. Ale gdy się już pojawił, nadrabiał z nawiązką swoją nieobecność. 


Kolejnym plusem jest sposób w jaki autorka prowadzi wątek romantyczny. Jest on opisany idealnie, ani nie za słodko, ani nie ozięble. Elizabeth Lim tak operuje słowem, że uczucia pomiędzy głównymi bohaterami są wręcz namacalne i wiarygodne. Dzięki wątkowi romantycznemu, ta opowieść nabrała barw. Równie ważne są relacje rodzinne, które opisuje autorka. Rodzina od początku tej historii była dla Mai niezwykle ważna i to się nie zmienia do samego końca. 

„Snując zmierz” jest tak samo dobra jak jej poprzedniczka. Oczarowuje, wciąga, sprawia, że człowiek przenosi się do A’landi i nie chce wracać, aż do ostatniego słowa. Bohaterowie, nawet ci drugoplanowi są ciekawi, dobrze skonstruowani, a ich działania, decyzje i uczucia są wiarygodne. Wszystkie wątki się ze sobą łączą i doczekują wyjaśnienia. Cała opowieść jest misternie utkana i w pięknym stylu przekazana czytelnikowi.

Na pewno sięgnę po inne książki autorki i będę ich wyglądać z niecierpliwością. 










czwartek, 28 kwietnia 2022

"Królestwo Nikczemnych" Kerri Maniscalco

 Siedem grzechów głównych i siedmiu odpowiadających im książąt Piekła.


Demony, przed którymi Emilia i jej siostra Vittoria były ostrzegane przez babkę od zawsze. Siostry – bliźniaczki – są wiedźmami i gdy dorastają jedna z nich zostaje brutalnie zamordowana, a druga postanawia użyć zakazanej magii, aby odnaleźć mordercę. Nie przypuszcza tylko, że sprowadzi do swojego świata Pana Gniewu, który zgodzi się jej pomóc. Ryzyko jest ogromne, giną kolejne wiedźmy, a życie Emilii już nigdy nie będzie takie samo. 
Przyznacie, że motyw książąt piekła wzorowanych na siedmiu grzechach to naprawdę dobry i intrygujący pomysł. Nic dziwnego zatem, że bardzo czekałam na tą książkę i rzuciłam się na nią z dużymi oczekiwaniami.

Początek powieści szybko ostudził mój zapał, bo mocno mi się dłużył. Rozwlekłe opisy jedzenia, o których czytałam raz za razem, w końcu zaczynały mnie nudzić. I jak na początku robiły przyjemny klimat, tak z czasem miałam chęć je omijać. Po wstępie nagle nadeszło przyspieszenie i akcja zaczęła galopować. Tempo w książce jest nierówne, są momenty bardzo powolnego snucia opowieści i takie, gdzie akcja gna na złamanie karku i wtedy za to czułam, że idzie trochę po wierzchu, nie zagłębiając się w szczegóły.
Autorka potrafi pisać, robi to plastycznie i w sposób naprawdę przemawiający do wyobraźni. A jednak chwilami byłam znużona, a chwilami miałam zadyszkę. I choć czym dalej, tym było lepiej, to do samego końca książka miała swoje „spowolnienia i przyspieszenia”. 

Jeśli chodzi o bohaterów, to najlepiej skonstruowaną postacią okazała się dla mnie uśmiercona już na początku siostra głównej bohaterki. Jej działania, pobudki, tajemnice – to wszystko sprawiało, że była dla mnie ciekawa i intrygowało mnie to, co tak naprawdę wydarzyło się w jej życiu i doprowadziło do jej śmierci. Emilia natomiast była postacią, z którą się nie polubiłam. Denerwowała mnie jej lekkomyślność, jej nonszalancja w ignorowaniu zagrożenia, które ściągała na siebie i innych i chwilami nawet naiwność. Jej postępowanie na zasadzie „nie, bo nie” było dla mnie irytujące. I niestety takie pozostało już do końca. Nadrabiał za to Pan Gniewu jeśli chodzi o wzbudzenie mojej sympatii. Podobało mi się to, jak pokazuje go autorka, jak kieruje jego poczynaniami i to, że nie odarła go już na wstępie z tajemniczości. I mimo kilku potknięć, do końca pozostał moim ulubionym bohaterem męskim. 

Jeśli chodzi o samą fabułę, to przyznaję, że pomysł był niesamowicie dobry i zachęcał do sięgnięcia po książkę. I choć było tam kilka typowych dla gatunku schematów, to ogólnie Królestwo Nikczemnych tchnęło pewną dozą świeżości i oryginalnego pomysłu.
Niestety wykonanie – prócz ładnego języka -  dla mnie już nie było na tym samym poziomie.
Po pierwsze – jak już pisałam wcześniej – nierówne tempo. 
Po drugie nie potrafiłam dokładnie umiejscowić powieści w przedziale czasowym. Stawiałabym na końcówkę XIX wieku, ale pewności nie mam, zwłaszcza, że język powieści odbierałam jako bardzo współczesny.
Po trzecie klimat powieści. Początkowo bardzo mi się podobał, włoskie miasto, włoska kuchnia, to wszystko było naprawdę świetnie opisane, ale czym ich było więcej, tym bardziej miałam tych opisów przesyt.
Po czwarte miałam wrażenie, że niektóre wydarzenia po prostu się działy, choć nie do końca byłam pewna z czego właściwie wynikały. Zaczęłam podejrzewać, że czegoś nie wyłapałam, więc wracałam do wcześniejszych stron, ale nie. 
Po piąte relacja pomiędzy Panem Gniewu, a Emilią. Myślałam, że to będzie romans, a odniosłam wrażenie, że to takie sztubackie „chcę, ale się boję”. Nie czułam chemii pomiędzy bohaterami, co więcej zachowanie Emilią wobec Pana Gniewu wydawało mi się trochę dziecinne i aroganckie dla zasady.  

Żeby nie było, że w powieści dostrzegłam tylko minusy. Powieść ma całkiem ciekawą intrygę i fajnie pokazane kwestie czarów i polowania na czarownice. Również pozostali Książęta byli mimo ograniczonego czasu w książce pokazani intrygująco. A już zakończenie okazało się być najlepszym momentem w powieści, sprawiło, że mimo sceptycyzmu, chciałabym się dowiedzieć, co będzie dalej.

Czy sięgnę po drugi tom? Jeszcze nie wiem, ale jest na to duża szansa.


czwartek, 21 kwietnia 2022

"Niegrzeczny basista" Kristen Callihan

 ‘Niegrzeczny basista” to już czwarty tom serii VIP Kristen Callihan. Tym razem


poznajemy historię Brenny i Rylanda, których relacje nie należą ani do najłatwiejszych, ani do najspokojniejszych. Ale jak to w romansach bywa, ich podłożem bynajmniej nie jest wzajemna niechęć, a wręcz przeciwnie – fascynacja. 

Zacznę do tego, że ta seria ujęła mnie za serce. Do tej pory moim ulubionym tomem był ten poświęcony Scottiemu, czyli Niegrzeczny Manager. Czy Rylandowi udało się zdetronizować swojego managera?
Otóż nie. 

Tak jak w poprzednich tomach, akcja powieści od pierwszej strony jest niezwykle dynamiczna i co tu dużo mówić, przepełniona wzajemną chemią głównych bohaterów. W sumie to od seksu wszystko się zaczyna i w dużej mierze wokół niego kręci, choć trzeba uczciwie napisać, że autorka do swojej opowieści wprowadza sporo ważnych wątków i porusza kilka poważnych tematów.
Również wzorem poprzednich części, tak samo i w tej pojawiają się bohaterowie pozostałych tomów i to jest dla mnie super sprawa, bo nie mam wrażenia „porzucenia” ich, gdy wybrzmiała ich historia, ale wciąż są ważnym elementem kolejnych opowieści. 
Myślę, że to właśnie dzięki takiemu zabiegowi ta seria jest tak dobra i wciągająca. Choć autorka pisze o życiu w blasku reflektorów, to nie ogranicza się tylko do tej strony życia członków zespołu. Zagłębia się w ich przeszłość, pokazuje głęboko skrywane nadzieje i marzenia, troski, obawy i często demony przeszłości, z którymi muszą walczyć. Całość jest płynnie ze sobą połączona, dzięki czemu  opowieść zyskuje głębię i powagę, która wbrew pozorom, nie jest czymś oczywistym w książkach z tego gatunku. 

Co do samej Brenny i Rylanda, to przyznam się od razu, że nie wylądowali na szczycie moich ulubionych par, ale dobrze mi się o nich czytało i byłam ciekawa jak potoczą się ich losy, jak poradzą sobie ze swoją przeszłością i stworzą wspólną przyszłość. I choć było kilka zgrzytów w tej opowieści, to jako całość oceniam ją naprawdę dobrze. Bo to wciąż świetnie opowiedziana historia, fajni bohaterowie i lekkość romansu dobrze zmieszana z tematami bardziej poważnymi, które są ukazane w sposób sensowny, bez przejaskrawiani i nadmuchiwania „dramatów” w celu podkręcenia emocji.
Ta opowieść broni się sama, bo jest dobrze poprowadzona i to jest dla mnie jej największy plus. 

Oczywiście „Niegrzeczny basista” to niewątpliwie gorący romans ze sporą dawką seksu i scen łóżkowych. I jeśli ktoś tego nie lubi, to cóż… może czuć przesyt. Ale pomijając gorące sceny, książka ma w sobie dużo więcej niż dużo erotyki. To opowieść o odnajdywaniu własnej drogi, o silnych więzach przyjaźni, tak niełatwej do utrzymania, gdy jest się sławnym na cały świat zespołem, wreszcie to opowieść o tym, że pieniądze i sława nierzadko sprawiają, że człowiek jest samotny i nie radzi sobie z życiem. Autorka pokazuje, że każdy może upaść, ważne aby miało się obok siebie kogoś, kto pomoże się podnieść. 


Czy polecam „Niegrzecznego basistę”?

Oczywiście!
To bardzo dobrze napisany romans ze świetnymi bohaterami, nie tylko tymi głównymi, ale wszystkimi, którzy się w czwartej części serii pojawiają. A że jestem nieuleczalnie zauroczona Scottim, to każde jego pojawienie się było dla mnie absolutnie cudowne. Jeśli lubicie romanse okraszone gorącymi scenami seksu, ale i poważniejszymi wątkami potraktowanymi z szacunkiem i powagą, to ta seria jest dla was.
Acha, no i na koniec – w każdym tomie, więc i w tym również, autorka serwuje czytelniczkom sporą dawkę humoru, który jest idealnym uzupełnieniem snutych przez Kristin Callihan opowieści.


poniedziałek, 11 kwietnia 2022

"Piekarnia Czarodzieja" Gu Byeong-Mo

 „Piekarnia Czarodzieja” skusiła mnie przepiękną okładką i opisem sugerującym


ciekawą powieść fantasy. Nie czytałam wcześniej opinii o tej książce, nie kojarzyłam również zupełnie autora, czy jakiejkolwiek wzmianki na jego temat. Po prostu opis + okładka tak mnie skutecznie zachęciły.
Sam opis sugeruje zresztą opowieść ze świata magii i czarów. A że autor, Gu Byeong-Mo jest Koreańczykiem, spodziewałam się, że świat realny będzie się tam przeplatał z baśniowością. Oczywiście pod tym względem się nie rozczarowałam. 

Zacznę od tego, że ta książka jest wyjątkowa z wielu powodów. Jednym z nich jest ukazanie czytelnikom z Europy, jak wygląda życie, zwyczaje, kultura w świecie azjatyckim. I uwierzcie, były w tej opowieści rzeczy, które u nas zwyczajnie się nie dzieją, autor pokazywał sposób postępowania, jakiego u nas nie ma. Ta różnica kulturowa jest pięknie opisana i byłam naprawdę zafascynowana tym elementem powieści. Druga sprawa to język, jakim książka jest napisana. Piękny, plastyczny, miałam wrażenie, że jest zadbany, dopieszczony. Każde słowo w tej powieści miało znaczenia i było ważne.   

Jeśli zaś chodzi o fabułę, to muszę zacząć od ostrzeżenia: to wbrew opisowi nie jest książka dla młodszego czytelnika. Ja bym obstawiała kategorię wiekową nie mniej niż 16/17+.
Dlaczego?
Bo pod przykrywką baśniowości i magii, autor porusza ogromnie trudny i ciężki temat jakim jest wykorzystywanie seksualne dzieci. I choć robi to w sposób subtelny, z wyczuciem i szacunkiem, to może właśnie dlatego robi on piorunujące wrażenie i zmusza do zatrzymania się i zastanowienia ile takich dramatów nie doczekuje się sprawiedliwości, a ich ofiary pomocy. 

Mimo niewielkiej objętości, książka przepełniona jest treścią, a przez całą lekturę towarzyszą czytelnikowi ogromne emocje.
Ja byłam ogromnie poruszona i naprawdę popłakałam się podczas czytania. Bolało mnie serce, było źle i niesamowicie smutno. I chyba o to autorowi chodziło, o zmuszenie czytelnika aby uzmysłowił sobie, że takie dramaty zdarzają się wszędzie, w najlepszych domach, w pozornie idealnych rodzinach.  

„Piekarnia Czarodzieja” to również opowieść o wyborach i ich konsekwencjach, o tym, że czasem nie ma dobrej drogi i jedynej, słusznej decyzji. Symbolika niektórych wydarzeń staje się oczywista dopiero, gdy książkę się skończy czytać, a pewne wydarzenia ujrzą światło dzienne i zostaną wyjaśnione. I nie jest to wada, dla mnie była to ogromna zaleta tej książki. Jakbym na końcu się ocknęła z zadumy i wreszcie zrozumiała, co pod powierzchnią magii i czarów było przez autora ukryte. 

Czy polecam tą książkę?

Tak. Ale uprzedzam, że nie jest to lektura łatwa, a już na pewno nie jest kierowana do młodego czytelnika. Niemniej jednak uważam, że warto ją przeczytać, bo to książka mądra i ważna, choć trudna.




wtorek, 5 kwietnia 2022

"Daraena" Marta Kładź - Kocot

 „Daraena” to nowa powieść Marty Kładź – Kocot, na którą długo przyszło mi


czekać. Po jej wspaniałej dylogii Noc kota, dzień sowy, miałam co do nowej powieści autorki naprawdę wysokie oczekiwania, za to obaw, że mogę się rozczarować nie miałam wcale. 

Zacznę od tego, że o fabule Daraeny niewiele wiedziałam, można powiedzieć, że książkę „wzięłam” w ciemno. Opowieść, którą snuje autorka, zaczyna się od… opowieści. Młody uczeń mistrza Pankracego, Deran, spotyka na swojej drodze półboginię Faenirę, która zaczyna mu opowiadać historię Daraeny de Navendorm, wnuczki królowej Ventris, i jej przyjaciół: ulicznego żebraka-filozofa, małego złodziejaszka, naiwnego rycerza i córki nierządnicy. Historia ta pełna jest tajemnic, nieznanych nikomu wydarzeń, spisków i walki. Ale przede wszystkim jest to historia o odnajdywaniu swojej drogi, odkrywaniu tego co nieprawdopodobne i o tym, że gdy bogowie zaczynają ingerować w losy ludzi, to nigdy nie kończy się dla tych ostatnich dobrze. 

Powieść napisana jest pięknym językiem, jest jak roztopiona na języku czekolada, słowa zdają się być miękkie, aksamitne i sprawiają, że czytanie Daraeny to czysta przyjemność. Akcja od samego początku jest całkiem dynamiczna, ale nie oczekujcie, że koncentruje się jedynie na płynnym przejściu od wydarzania A, do wydarzenia B. Bo w tej powieści jest wiele niuansów, sporo zabawy archetypami, a sama historia była dla mnie odrobinę filozoficzna.
Każde słowo w tej powieści ma znaczenie, nic nie zostaje napisane na próżno, po to tylko aby zapełnić strony. Wszystko co się dzieje w tej historii jest ważne, każde wydarzenie ma znaczenie dla głównej bohaterki i jej bliskich, nie tylko jej babki – królowej i jej poddanych, ale i dla przyjaciół Daraeny, którzy zwiążą swój los z jej losem. 

Na temat bohaterów „Daraeny” muszę powiedzieć od razu jedno – to naprawdę bardzo mocna strona tej powieści. I bez znaczenia jest tu fakt, czy są to postacie główne, czy drugoplanowe. Co więcej, praktycznie każdego bohatera nie da się określić jednoznacznie i wbić w z góry utarty schemat. Oczywiście w powieści jest „ten dobry”, tak samo jak „ten zły” i ich motywacje i dążenia są jasno określone, ale mimo wszystko autorka potrafi tak kierować swoimi bohaterami, że bywają momenty, gdy wątpimy w ich motywacje czy działania i zaczynamy się zastanawiać, czy nasze opinia na ich temat nie jest aby mylna.

Wiele jest w tej powieści niedopowiedzeń, ale takich małych, subtelnych, pozwalających czytelnikowi dopowiedzieć sobie to, o czym autorka tylko delikatnie napomyka. I uważam, że to jest piękne w tej historii, sprawia, że umysł pracuje na najwyższych obrotach, pozwalając tej opowieści rozwijać się w naszej głowie, zmuszając do snucia domysłów, przypuszczeń, teorii. 


„Daraena” to powieść o wielu obliczach. Przede wszystkim to świetna historia fantasy, doskonale skonstruowana, wciągająca, pięknie napisana, a do tego z bardzo dobrze nakreślonymi postaciami i wykreowanym światem. To opowieść, która ma drugie, trzecie i kolejne dno, która zmusza nas do skupienia się i pochłaniania każdego słowa z niegasnącym apetytem na więcej. To w końcu zabawa mitami, idealnie wkomponowanymi w snutą przez autorkę opowieść. Wszystko to razem daje piękny efekt i sprawia, że w tym świecie czytelnik błyskawicznie się zanurza i przepada na długie godziny.

„Daraena” jest tak po prostu książką naprawdę dobrą, książką, do której po jakimś czasie chce się wrócić znów i znów. To jedna z tych powieści, których się nie zapomina, ale podczas każdego kolejnego czytania, odkrywa się w nich coś nowego. Jestem oczarowana i tylko jedna rzecz mnie smuci, mianowicie nie wiem ile mi przyjdzie czekać na kolejną powieść Marty Kładź – Kocot, choć po cichu liczę na to, że krócej niż na Daraenę.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o przepięknej i niezwykle klimatycznej okładce stworzonej przez Marcina Kułakowskiego. Każdy detal ma tutaj znaczenie i nawiązuje do zawartości książki.


niedziela, 3 kwietnia 2022

"Zniszczenie ziemi" Elise Kova

 „Zniszczenie ziemi” to trzeci tom serii Elise Kova Przebudzenie powietrza. Jak ja


bardzo na tą książkę czekałam, to nie sposób wyrazić słowami. Jest coś w tej serii, co mnie zauroczyło i sprawiło, że moje czytelnicze serce pierwszy raz od dawna biło mocno podczas czytania.
Oczywistym jest więc fakt, że jak tylko dostałam zamówiony egzemplarz kilka dni przed premierą (empik – kocham Was  ), to rzuciłam się na niego jak spragniony na wodę na pustyni.

Akcja rozpoczyna się tam, gdzie się tom drugi zakończył, więc w niesamowicie dramatycznym momencie. Od pierwszej strony towarzyszy nam emocjonalny rollercoster i uwierzcie, nie puszcza aż do samego końca. Oczywiście na pierwszym planie jest wojna i zbliżająca się nieuchronnie konfrontacja z wrogiem, ale w tym wszystkim wątek miłosny jest tak samo jak w poprzedniej części niezwykle istotny.
Nie będę ukrywać, że to właśnie z powodu wątku romantycznego tak ogromnie czekam na kolejne części, bo jest to dla mnie jeden z najlepiej poprowadzonych wątków miłosnych w fantastyce. I uprzedzając zarzuty, że wcale nie – dla mnie jest, bo ma w sobie coś co sobie niezwykle cenię, brak udziwniania i na siłę wciskania kolejnych dramatów, aby podkręcić napięcie. 

Niesamowicie podoba mi się relacja Vhalli i Aldrika, ich wzajemne, ostrożne sondowanie, niepewność, poczucie bliskości, potrzeba ochrony i troski i również pożądanie, które jest wynikiem uczuć, a nie ich przyczyną.
Może właśnie dlatego tak mnie ta ich miłość zauroczyła. Bo wydaje się być niezwykle prawdziwym uczuciem, nie opierającym się przede wszystkim na pożądaniu, ale na czymś głębszym, bardziej pierwotnym. 


Co jeszcze mnie fascynuje w tej serii? Sposób wykreowania i ukazania czytelnikowi świata oraz magii. Elise Kova naprawdę się do tego przyłożyła i mamy tu pełen obraz tego co od czego zależy, trochę geopolityki, trochę spisków i knowań w otoczeniu władcy, a w tym wszystkim wydarzenia z przeszłości, które rzutują na teraźniejszość bohaterów. Układa się to wszystko w wielobarwną mozaikę, gdzie każdy element w końcu znajduje swoje miejsce i tworzy zrozumiałą całość. 

Aby nie było jednak za słodko, w tej beczce miodu jest i łyżka dziegciu. I jest nim relacja Vhalli z jednym z bohaterów, która nie do końca była dla nie zrozumiała, co więcej, miałam wrażenie, że pozbawiona jest większej głębi i czułam, że jest tam zbyteczna, w sumie bez znaczenia, choć podejrzewam, że miała odgrywać ważną rolę. Ja tego nie czułam, choć może to tylko moje wrażanie, na które wpływ miała sympatia do Aldrika. 

Czy zatem moja ocena jest przez to niższa?

Absolutnie nie! Tym bardziej, że po raz kolejny autorka zakończyła tom w takim miejscu, że mnie zęby bolą od zaciskania ich z frustracji! Chciałabym ją spotkać, potrząsnąć nią solidnie i zapytać „dlaczego”?! Dlaczego kończysz w taki sposób i w takim momencie, gdy ja już teraz potrzebuję wiedzieć, co będzie dalej. Oczywiście czekam niecierpliwie na czwarty tom i po raz kolejny zaglądam na goodreads (czego nie robiłam nigdy wcześniej), żeby się upewnić, że seria kończy się tak, jak mam na to nadzieję.

Polecam.




środa, 30 marca 2022

"Krew i popiół" Jennifer L. Armentrout

 „Poppy jest Panną. Jej życie jest pełne samotności. Nikt nie może jej dotknąć. Tylko garstka wybrańców może zobaczyć jej twarz albo z nią porozmawiać. Jej egzystencja jest pozbawiona wszelkiej przyjemności. Poświęcona bogom, ma tylko jedno zadanie - przygotować się do Ascendencji, rytuału, który ma zapoczątkować nową erę.”

Powyższy cytat, to część opisu książki z LC. I to od niego bym chciała zacząć, bo


– co zaskakujące przy tak dużej objętości książki – mówi on więcej o fabule niż sama powieść.
Ale od początku.

Skusiłam się na książkę autorki, bo chciałam przeczytać dobre fantasy z wątkiem miłosnym, a właśnie tak była ona reklamowana i zachwalana przez recenzentów, którzy ją dostali przed premierą. Skusiłam się, choć miałam pewne obawy, no ale kto nie ryzykuje…
Akcja zaczyna się dość ciekawie, poznajemy Poppy i to w jaki sposób żyje, oraz – co jest jedynie wspomniane z nazwy – do czego jest szykowana. 
Niedługo po tym pojawia się w jej życiu nowy strażnik, który jest oczywiście tajemniczy, przystojny i jako jedyny widzi w niej nie tylko jej „tytuł”, ale po prostu Poppy. Jego pojawieniu się towarzyszy kilka tajemniczych wydarzeń.
I do tej pory wszystko było ok, ale nagle w moim odczuciu  zaczęły się pojawiać schody. 
Bo na każdej kolejnej stronie nic konkretnego się nie dzieje. I nie zrozumcie mnie źle, nie oczekiwałam w szalonym tempie prowadzonej fabuły, ale pokazania mi w jakim świecie żyje Poppy, wytłumaczenia co jest czym i od czego zależy, słowem wykreowania świata i pokazania mi go.
A tego tu naprawdę nie ma. 

Są za to niestety powtarzalne wydarzenia, są totalnie niezrozumiałe i nielogiczne zachowania głównej bohaterki, jest ciągłe kręcenie się po zamku i rzucanie od czasu do czasu określeniami na coś, co nie jest czytelnikowi w żaden sposób potem przedstawiane. No bo czym jest w sumie ta Acendencja? Nie wiadomo. Kim jest ta Panna i jakie są jej obowiązki? Kim są Atlanci czy Descendenci? Tego również się nie dowiadujemy. Wszystko, jak już pisałam, jest jedynie wspominane, ale nie wyjaśniane. I dla mnie był to największy minus tej powieści. Drugim było to, że fabuła pełna jest klisz i powielania, a sporo wydarzen było mocno przewidywalne. Nie ma tu nic, co choć odrobinę tchnęłoby świeżością. 

Kolejny minus to postacie. Główne, czyli Poppy i Hawke są jeszcze w miarę ciekawie wykreowani, ale już cała reszta jest wyjątkowo płaska i bezbarwna. Nawet ci „źli” nie robią wrażenia, bo i do końca nie wiadomo było w sumie co ich motywowało, ani co chcieli osiągnąć.
Cokolwiek na plus zmienia się w +- ostatnich 150 stronach. Autorka zaczyna cokolwiek wyjaśniać, zaczynamy rozumieć „co i jak” działa w stworzonym przez nią świecie, ale zanim na dobre się w tym temacie rozkręci, wątek miłosny zmiata wszystko na drugi plan. 
I choć naprawdę głownie dla romansu sięgnęłam po tą powieść, to jednak uczucie pomiędzy głównymi bohaterami wydawało mi się mocno naciągane, odniosłam wrażenie, że relacja jaka ich łączy opiera się głównie na pożądaniu. 


Jak podsumuję całość? Ciężko mi jednoznacznie ocenić, bo książka miała naprawę duży potencjał i byłam ciekawa świata, jaki niestety nieudolnie pokazała mi autorka. Sam pomysł na świat i intrygę serio mnie zaciekawiły i może dlatego tak duże było moje rozczarowanie, gdy został potraktowany po macoszemu i jako podłoże dla romansu.

Czy w takim razie moja ocena jest negatywna?

Ja bym raczej powiedziała, że jestem bardzo sceptyczna wobec tej książki i nie wiem, czy chcę sięgnąć po kontynuację. Drugi tom ma się ukazać latem, więc pewnie poczekam na dużą liczbę opinii, zwłaszcza tych negatywnych, aby zobaczyć czy coś w drugiej części zmienia się na plus, czy jest takie samo jak tom pierwszy.


poniedziałek, 28 marca 2022

"Komornik. Arena dłużników tom 1" Michał Gołkowski

 Panie Michale Wołodyjowski!

„Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! Nieprzyjaciel w…” 

A nie! Czekajcie, to nie TEN pan Michał. No to od nowa. 

Panie Michale Gołkowski!

Biblijna apokalipsa skopana! Ezekiel zostaje Bogiem, a Ty co? Kłody mu pod nogi? Wroga w dom sprowadzasz? Na poniewierkę skazujesz?
I po co to, pytam? Dla mojej i rzeszy fanów uciechy?



Choć wiem skąd wziął się pomysł na tą książkę, bo śledzę wpisy autora na FB, to już chyba zawsze będę zachodziła w głowę, skąd pomysł na taki, a nie inny przebieg fabuły w historii, która przecież była skończona, wyjaśniona, zakończenie zaklepane i koniec. Ale nie ukrywam, że Komornik, to moje ulubione książki Michała i cieszyłam się jak głupia na wieść, że powstaje nowa opowieść o Ezekielu.
Jeśli ktoś się obawia, że nic nowego nie dało się w tej historii powiedzieć, to chyba twórczości Michała Gołkowskiego totalnie nie zna, a i jego potencjału i pomysłowości nie docenia. Bo Arena Dłużników zachwyca fabułą, zaskakującymi zwrotami akcji i sporą ilością smaczków i nawiązań, które u mnie wywołały raz wybuchy śmiechu, raz łzy wzruszenia (serio). 
Całość jest niezwykle dynamiczna i choć akcja gna do przodu, to nie ma się uczucia zadyszki. W tej książce wszystko jest idealnie ze sobą połączone, i szybkie tempo i lekkie spowolnienie, które płynnie przechodzi w „strzał w pysk w otwartej dłoni” wydarzeniem, na które nie zasługujemy, a które właśnie dostajemy. 

Nie do końca wiem, co takiego jest w postaci Ezekiela, ale ja naprawdę gościa uwielbiam od pierwszego spotkania, lata temu, gdy był jeszcze „tylko” komornikiem na usługach góry. Jakaś taka mieszanka twardziela, prze – skubańca, często bez litości, a chwilami i bez sentymentu, ale w tym wszystkim sporo jest i melancholii i tęsknoty i wyrzutów sumienia. Całość tworzy bohatera, z którym się mocno zżyłam i któremu niesamowicie kibicowałam. Którego tak zwyczajnie polubiłam.
I nawet tą paskudną pizzę mu wybaczyłam i to, że dawał sobie spuścić wpierd*l. Jest w tym gościu coś, co nie pozwala się do niego odwrócić plecami i powiedzieć „masz co chciałeś”. No nie da się. 

Dlatego niecierpliwie czekam na kolejny tom Areny Dłużników, bo prócz samego Ezekiela, sporo jest w tej książce naprawdę fajnych i niejednoznacznych postaci, których losy żywo (i nie żywo również) mnie interesują.
Zresztą w Komorniku Michał Gołkowski bardzo obrazowo pokazuje, co ekstremalne sytuacje potrafią wyciągnąć z ludzi, cały szlam, ale i wielkie dobro.

Podsumowując – chcę więcej Ezekiela i mam nadzieję, że jak się Michał rozpisze, to naklika więcej niż Jordan w swoim Kole Czasu.

Polecam ogromnie.


czwartek, 17 lutego 2022

"Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy" Robert Beatty z księgarni TaniaKsiążka.pl

 „Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy” to drugi tom opowieści o  leśnej wiedźmie,


dziewczynce pochodzącej z klanu Ferian, która po jego upadku, związała się z przybraną rodziną, Nathanielem i jego dziećmi. Mimo, że jej przybrany ojciec robi co może, aby powstrzymać wycinkę drzew, firma która się tym zajmuje prze do przodu, a jej pracownicy robią się coraz bardziej agresywni w pozyskiwaniu nowych terenów do wycinki.
Willa doskonali swoje umiejętności leśnej wiedźmy, ale splot tragicznych wydarzeń sprawi, że będzie musiała ratować nie tylko bliskich, ale wszystko co kocha, co jest dla niej najważniejsze. 

Pierwszą część opowieści o Willi, pochłonęłam z wypiekami na twarzy i w totalnym zauroczeniu. Robert Beatty stworzył książkę piękną, mądrą, z niesamowicie plastycznymi opisami przyrody, poruszającą niezmiernie ważne kwestie niszczenia przez ludzi naszej planety. Byłam więc przekonana, że w drugiej części nie może być ani odrobinę gorzej i oczywiście się nie rozczarowałam.
„Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy” jest trochę bardziej smutna niż pierwsza część, a to za sprawą tego, co nasza bohaterka będzie musiała zrozumieć, że nie wszystko da się naprawić, że nie każde zło można zatrzymać, a ludzie potrafią posunąć się do wszystkiego, gdy idzie o ich zysk i korzyści. Autor kładzie bardzo mocny nacisk na ukazanie czytelnikowi, jak ludzie od wieków niszczyli przyrodę, drenowali środowisko naturalne, bez ani grama szacunku do niego. 

Opowieść, którą poznajemy w tym tomie jest pełna emocji, zaskakuje niespodziewanymi zwrotami akcji i tym w jakim kierunku się rozwija. Wszystkie moje przypuszczenia okazały się błędne, a ja sama byłam wiele razy zaskakiwana tym, co się w tej powieści działo. Podobnie jak część pierwsza, książka jest napisana pięknym językiem, a pan Łukasz Małecki, który ją przełożył, wykonał niesamowitą pracę, oddając ducha tej przepięknej historii. 
Mimo, że książka opowiada o trzynastolatce, to nie jest to lukrowa historyjka, która zawsze musi się zakończyć happy endem. Cała opowieść, która porusza dużo ważnych tematów, podszyta jest smutkiem, który przepełnia również Willę, która jest przykładem na to, jak wiele sił i determinacji trzeba, aby bronić tego, w co się wierzy.


„Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy” to baśniowa opowieść o sile, wytrwałości, poświeceniu i stawianiu tego co się kocha, ponad siebie i swoje pragnienia. Chwilami mroczna, ale niepozbawiona nadziei historia młodej leśnej wiedźmy sprawia, że bardzo szybko wsiąka się w snutą przez autora opowieść, ale ciężko się z niej później wynurzyć i popatrzeć bez lęku na otaczający nas świat i to jak bardzo została zdewastowana przez ludzi nasza planeta. 

Jeśli jeszcze nie znacie obu części historii o Willi, to bardzo zachęcam do sięgnięcie po nie. To mądre i poruszające opowieści, które poruszą chyba nawet najbardziej odporne na wzruszenia serca.

Gorąco polecam. 

A książkę w dobrej cenie można kupić tutaj:NOWOŚCI


 


środa, 9 lutego 2022

"Ósma szansa na miłość" Annette Christie

 „Ósma szansa na miłość” to historia Megan i Toma. Po fatalnej próbie weselnego


przyjęcia, para odwołuje ślub i zrywa ze sobą po kilkunastu latach zdawałoby się idealnego związku.
Ten koszmarny dzień uzmysławia im, że nic nie jest takie, jakie im się wydawało. Gdy budzą się następnego poranka…okazuje się, że wpadli w czasową pętlę i od nowa przeżywają chyba najgorszy dzień swojego życia.
Raz za razem będą próbowali zmienić swoje zachowanie, decyzje i odruchy, żeby przerwać ten zaklęty krąg, jednocześnie uzmysławiając sobie jak wiele popełnili błędów, zaniechań i co finalnie jest dla nich w życiu najważniejsze. 

Zacznę od tego, że po pierwsze, lubię romanse i komedie romantyczne, po drugie lubię motyw pętli czasowej w literaturze. Dlatego połączenie obu tych elementów sprawiło, że bardzo pozytywnie podeszłam do lektury powieści Annette Christie. Początek zapowiadał ciekawą lekturę i szybko się wciągnęłam, choć jeśli mam być szczera, nie poczułam żadnej sympatii do głównych bohaterów.
Gdy już pojawił się motyw pętli czasowej, kilka pierwszych razy było ciekawe, chciałam wiedzieć co zrobią bohaterowie żeby przerwać ten krąg. Przy okazji zaczęłam ich lepiej poznawać, autorka zaczęła pokazywać ich prawdziwy obraz, to jak widzieli się oni sami, ale też i to jak widzieli się nawzajem. Na wierzch zaczęły wypływać głęboko skrywane problemy, niewypowiedziane żale i pretensje, a finalnie wreszcie Megan i Tom zadali sobie podstawowe pytanie: czy to jeszcze jest miłość i czy właśnie z tą osobą powinnam/powinienem spędzić resztę życia?
I gdy wreszcie dochodzimy do tego momentu, historia straciła dla mnie impet i książka zaczęła mnie trochę nużyć.

Gdzieś tak za połową już wiedziałam co z tego wyniknie, jak finalnie potoczą się losy Megan i Toma i jakie decyzje podejmą. Wszystko ku temu zmierzało mało subtelnie, nie było już żadnego zaskoczenia ani niespodzianek. A kolejny raz opisujący te same wydarzenia zaczął mnie już nudzić niestety.
Jeśli chodzi o bohaterów, moja obojętność wobec nich nie zmieniła się tak naprawdę do końca książki. O ile Megan miała jeszcze potencjał, o tyle jej narzeczony był postacią, której nie byłam w stanie polubić i mocno kibicowałam opcji, aby ich zerwanie było ostateczne i nieodwołalne.
Tak naprawdę ciekawsze okazały się postacie drugoplanowe, choć finalnie autorka nie poświęciła im niestety tyle czasu, na ile zasługiwały.
Nie było również elementu komediowego w tej historii. Cała ta opowieść była dla mnie smutna i przygnębiająca, a paradoksalnie najbardziej jej finał.
Po skończonej lekturze, patrząc na to, że to romans, czułam się przybita. I choć książkę czytało mi się dobrze, bo autorka pisze zgrabnie i ma lekkie pióro, to jednak gdy skończyłam czytać, poczułam pewną ulgę. 

Nie dlatego, że to zła książka, bo tak nie jest. Tylko dlatego, że ta historia dla mnie, nie miała w sobie pozytywnego przesłania, którego spodziewałam się zabierając się za czytanie.
Czy odradzam?
Absolutnie nie!
Jak zawsze, uważam, że należy przekonać się samemu, poza tym, to zgrabnie opisana historia, a że nie przypadła mi do końca do gustu, nie oznacza, że nie ma prawa spodobać się innym czytelnikom.

Jedno jest pewne, historia Megan i Toma zapadła mi w pamięć, choć nie jestem do końca przekonana, że w sposób, jakiego oczekiwała autorka.




środa, 2 lutego 2022

"Nie do odzyskania" Tijan z Księgarni TaniaKsiążka.pl

 „Nie do odzyskania” autorstwa Tijan, to druga część historii Alex i Jessego.


Dziewczyna po tym jak porzucają ją rodzice, po zakończeniu liceum udaje się na studia. A tam jej znajomość i skrywany związek z chłopakiem odnawia się z ogromną siłą.

Przyznam, że tom pierwszy wbrew moim obawom podobał mi się i pomimo kilku potknięć, jego lektura była udana. Dlatego chętnie sięgnęłam po kontynuację z bardzo pozytywnym nastawieniem. Akcja jest dynamiczna od samego początku, Alex wprowadza się do akademika i nie mija dużo czasu, a na jej drodze znów stanie Jesse, a niewyczerpana siła znów przyciąga ich do siebie.
Wszystko nabiera rozpędu, pojawiają się nowe postacie, ale tajemnica z pierwszego tomu wciąż czeka na rozwikłanie. Przyznaję, byłam ciekawa czemu rodzice Alex okazali się takimi potworami bez serca, co skrywał Jesse, co się wydarzyło w noc śmierci Ethana.
I wiecie co?
Gdy już dostałam na to odpowiedź, miałam wrażenie, że ten cały, nakręcany przez dwa tomy dramat, wcale taki dramatyczny nie jest. Co więcej, wydawało mi się, że reakcje na te sekrety były mocno przesadzone.

To było moje pierwsze rozczarowanie, ale niestety nie ostatnie.

Drugim ogromnym minusem był dla mnie ogromny chaos panujący w tej książce. Miałam wrażenie, że aktorka opisuje różne wydarzenia całkowicie losowo, nie starająca się ich połączyć w spójną całość. Nie rozumiałam niektórych zachowań Alex, decyzji jakie podejmowała, a tym bardzie z czego one wynikały. Nagle działo się X, aby na następnej stronie dziać się Y, a oba te wydarzenia niewiele miały ze sobą wspólnego. Przez ten chaos książkę nie czytało mi się tak lekko i dobrze jak pierwszy tom.

Kolejnym minusem jest porzucenie postaci, które wydawały się mieć znaczenia dla fabuły i totalne zepchniecie ich na margines, w dodatku pokazując, że w sumie od początku nic nie znaczyły. Było to dla mnie niezrozumiałe, bo w przypadku co najmniej jednego bohatera autorka dawała sygnały, że wiąże się z tą postacią jakaś głębsza historia.
Niestety. Okazało się, że jednak nie, a finalnie postępowanie tej postaci było, no cóż – bezsensowne.

Sam związek Alex i Jessego to było coś, co akurat mi się podobało tak samo jak w tomie pierwszym. Ich relacja, choć niełatwa, była dla mnie czymś prawdziwym w tej powieści, czymś o czym chciałam czytać i dowiedzieć się, jak się rozwinie.
Oboje zyskali moją sympatię i te momenty, gdy tylko na nich koncentrowała się akcja, należą do moich ulubionych. Dobrze pokazane było również to, jak bardzo niezrozumiałe było dla Alex z jakiego powodu rodzice ją odtrącili. Przyznaję, ja tego nie potrafiłam zrozumieć, widać bohaterka miała ten sam problem. 


Nie wiem czy to problem z połączeniem wszystkich wątków w jedno, dobrze skonstruowane wyjaśnienie, czy ogólnie brak pomysłu, jak to rozwiązać, ale finał powieści mnie rozczarował. Tzn. nie wątek miłości Alex i Jessego, ale cała reszta, tajemnice, to co robili inni bohaterowie. W dodatku autorka potraktowała po macoszemu kilka ważnych wątków, które zasługiwały na to, żeby się nad nimi pochylić i pokazać je z powagą, na jaką zasługiwały.

Jak oceniam całość?

Na pewno gorzej niż tom pierwszy, choć sam wątek miłości Alex i Jessego jest niezmiennie dobry. Cała reszta, czyli tło, postacie drugoplanowe, skrywane tajemnice – to wszystko oceniam jako zmarnowany potencjał.
Widzę starania autorki, ale ich efekt trochę mnie rozczarował. 
Mimo wszystko nie odradzam, fani stylu autorki i jej sposobu prowadzenia fabuły, na pewno będą zadowoleni. A i sama książka nie jest od początku do końca zła. Uważam, że należy przeczytać i ocenić samemu.

A książkę w dobrej cenie można kupić tutaj, w dziale NOWOŚCI



niedziela, 30 stycznia 2022

"Wiecznomrok" Ross MacKenzie

 „Wiecznomrok” autorstwa Rossa MacKenzie, to książka, którą upolowałam na


ubiegłorocznych Targach Książki w Krakowie. W sumie nie miałam jej w planach, ale pan na stoisku wydawnictwa tak ją zachwalał, a moja silna wola jest tak słaba, że kupiłam. I już w drodze z Krakowa do domu, zaczęłam czytać.
I przepadłam.

Główną bohaterką jest sierota, Larabelle Lisica, która utrzymuje się przy życiu, przeczesując kanały w poszukiwaniu wartościowych rzeczy. Dziewczyna stara się nie wychylać, bo w świecie, gdzie po ulicach przemieszczają się białodzieje, ludzie, którzy zostali pozbawieni duszy, a praktykujące dziką magię jędzuchy wzbudzają przerażenie i nienawiść, lepiej trzymać się w cieniu.
Wszystko się zmienia, gdy w ręce Lary wpada tajemnicza szkatułka. Lara znajdzie się w niebezpieczeństwie, zostanie wciągnięta w wir wydarzeń, które zagrożą nie tylko jej, ale całemu znanemu jej światu, a potężna magia i człowiek, który nie ma cienia, będą deptać jej po piętach. 

Dlaczego nie miałam w planach czytania tej książki? Sama nie wiem, ale chyba wbiłam sobie do głowy przekonanie, że to jednak z tych schematycznych młodzieżówek, gdzie w sumie nic nowego nie znajdę.
I z tego miejsca chcę podziękować panu, który mnie na nią namówił, bo okazało się, że moje przypuszczenia były co najmniej błędne.
Fabuła powieści jest wciągająca już od pierwszej strony, a sposób kreacji świata zachwyca swoją wielobarwnością i dbałością o szczegóły. Dzięki temu czytanie tej powieści już od pierwszej strony było niesamowici pasjonujące.

Sami bohaterowie, i to nie tylko ci główni, to kolejny powód do uznania dla autora. Dawno nie trafili mi się tak dobrze nakreśleni bohaterowie, bez przerysowania, bez nadęcia, bez denerwowanie czytelnika swoim nielogicznym postępowaniem.
Zwłaszcza główna bohaterka, Lara, jest świetnie nakreśloną postacią, zachowującą się adekwatnie nie tylko do wieku, ale i życiowych doświadczeń. Dlatego nie znajdziecie w niej irytującej nastolatki, nie będzie was denerwowała swoim zachowaniem, ani wkurzała robieniem wszystkiego bez krzty przemyślenia. Zresztą w tej powieści kreacja bohaterów jest jak pisałam, tak dobra, że nie ma tu nikogo, kto by był, mówić krótko, wkurzający. 


Całość to wielowątkowa opowieść o odnajdywaniu siebie, odwadze, przyjaźni, lojalności i walce o większe dobro. To świetna przygoda z nutką grozy i ogromną dawką magii.
Wszystko się tu ze sobą łączy i splata, a w miarę jak na jaw wychodzą kolejne skrzętnie skrywane tajemnice, akcja i tak wartka, nabiera ogromnej prędkości.
Byłam tak wciągnięta do tego świata, tak mocno dałam się oderwać od rzeczywistości, że o mały włos, a przegapiłabym swoją stację, na której wysiadałam. 

Żałuję tylko jednego, że tak szybko „Wiecznomrok” przeczytałam. Ta powieść przywróciła mi trochę wiary w dobrze napisane, wciągające i nie powielające schematów fantasy, które mimo młodego wieku bohaterów, można napisać dobrze, spójnie i klimatycznie. A antagonista, czy jak w tym przypadku, antagoniści, nie są nimi tylko z nazwy, ale potrafią więcej niż niczego wcześniej nieświadomi bohaterowie.

Jeśli jeszcze nie znacie tej powieści, gorąco zachęcam do sięgnięcia po nią. Ja jestem pod jej ogromnym wrażeniem i czekam na kolejne książki z tego świata, mam również nadzieję, że powrócą bohaterowie, których pokochałam.
Na koniec dodam jeszcze, że okładka na równi z fabułą zachwyciła  mnie okładka. Przepiękna i przykuwająca wzrok.