czwartek, 9 lutego 2023

"What beauty there is" Cory Anderson

 Gdy zaczynałam czytać „What Beauty There Is”  Cory Anderson, nie miałam


pojęcia czego się po książce spodziewać. Zaintrygował mnie wstęp do pierwszego rozdziału, który rozpoczyna się (jak się okazało, jak każdy kolejny) od rozmyślań głównej bohaterki, Avy.
A gdy już zostałam zaintrygowana, wciągnęłam się na maxa.

Zacznę od tego, że dla mnie „What Beauty There Is” to nie jest książka, przez którą da się „przelecieć”. To lektura, która wymagała ode mnie skupienia, wyłapywania szczegółów i detali, które składały się na niesamowicie wciągającą i poruszającą opowieść.
Mamy tu bowiem pełną paletę emocji, które sprawiają, że od książki ciężko się oderwać. Historia jest z gatunku tych ciężkich i nie chodzi mi tylko o sporą brutalność, która się pojawia, ale bardziej o ciężar emocjonalny właśnie.
Strach przeplata się tu z desperacją i nadzieją, że przecież musi się udać.

Ta desperacja głównego bohatera jest wręcz namacalna, a ciosy, które zbiera, te od ludzi i od życia, sprawiają, że tym mocniej mu się kibicuje, nawet jeśli jego działania nie są moralnie jednoznaczne. Dlaczego? 
Bo robi to w obronie kogoś, kto sam siebie nie obroni, bo życie i tak już mu zbyt mocno dokopało. 

Książka napisana jest lekko, ale bardzo obrazowo. Fabuła płynie wartkim strumieniem, ale nie ma się wrażenie pośpiechu, ani nachalnego pędzenia do finału. Opowieść toczy się swoim tempem, które jest idealne.
Podobało mi się w tej książce wszystko, od nakreślenia bohaterów, po ukazanie wszelkich relacji pomiędzy postaciami, tło wydarzeń, które rozgrywają się na naszych oczach. W książce jest podział na tych dobrych i tych złych, ale granica pomiędzy jednymi, a drugimi jest płynna.  Ta niejednoznaczność zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. 

Wszystko w tej opowieści się ze sobą łączy, a finał spina wszystkie wątki solidną klamrą. I choć zakończenie jest w pewien sposób otwarte, to dla mnie jest ono idealnym zwieńczeniem tego, co się w tej historii wydarzyło.
I choć powieść bywa dość często ponura, to autorka nie pozbawiła bohaterów szansy, z której dostają możliwość skorzystać. Czy tak się stało, o tym przekonajcie się sami czytając „What Beauty There Is”, do czego gorąco zachęcam.

To jest naprawdę dobra lektura i trzymająca w napięciu opowieść.

Polecam.



piątek, 27 stycznia 2023

"Rzeka zaklęta" Rebecca Ross

 „Rzeka zaklęta” autorstwa Rebecci Ross, to prawdziwie magiczna opowieść


napisana w baśniowym klimacie. To historia nie tylko Jacka i Adairy, ale i wyspy Cadence, na której oboje się urodzili i wychowali. Wyspy podzielonej na pół przez dwa zwaśnione klany i wielowiekową nienawiść.
Akcja powieści rozpoczyna się, gdy mieszkający na kontynencie i studiujący na uniwersytecie Jack wraca na wyspę odpowiadając na wezwanie przywódcy swego klanu. Sprawa jest poważna, na wyspie giną małe dziewczynki, a w Jacku i jego muzyce jest nadzieja, że pomoże je odnaleźć. Ale nie tylko ta złowieszcza zagadka czeka na wyspie. Jest tam również Adaira, z którą w młodości chłopak konkurował, a która teraz porusza jego serce. Jak rozwiąże się tajemnica porwań? I co tak naprawdę dzieje się na wyspie? 

Książka skusiła mnie opisem i poleceniem Danielle L. Jensen, której książki bardzo lubię. Chętnie więc zabrałam się za czytanie i pierwszym co mnie zauroczyło, był język jakim posługuje się autorka – piękny, dopieszczony, poetycki. Rebecca Ross snuje swoją historię niespiesznie, pozwalając swoim słowem otulać czytelnika i wnikać im głęboko do jego serca. Gdybym miała styl jej pisania przyrównać do innej książki, byłaby to ‘Córka lasu” Juliet Marillier. To jest bardzo podobny sposób snucia opowieści, niezmiernie plastyczny i obrazowy. W tej historii magia jest wciąż żywa, a mimo baśniowego klimatu, sama opowieść niepozbawiona jest brutalności choć przedstawiana jest ona z wyczuciem.

Tak samo ma się sprawa z uczuciami, z miłością. Nie tylko tą emocjonalną, ale i cielesną. Autorka nie stroni przed jej opisywaniem , ale robi to ze smakiem, wyczuciem i bez wulgarności. Zdecydowanie język powieści jest jej mocną stroną, choć oczywiście nie jedyną.
Fabuła bowiem, to kolejny niesamowicie mocny element. Spójna, intrygująca, zaskakująca, czerpiąca pełnymi garściami z mitologii celtyckiej. Jest tu tajemnica i kryminalna zagadka, jest subtelny i piękny wątek miłosny (nie jeden), jest opowieść o domu, tęsknocie i potrzebie przynależenia. To w końcu opowieść o więzach rodzinnych i odnajdywaniu swojego miejsca na ziemi. Wszystko ubrane w atrakcyjne szaty pełne magii.  

No i oczywiście bohaterowie. Jeśli szukacie idealnych postaci, to tu ich nie znajdziecie. Bohaterowie tej książki bowiem są wspaniale nieidealni, pełni sprzeczności i targających nimi emocji. Popełniają błędy, często w wierząc, że robią to, co trzeba. Walczą, nie poddają się,  kochają, cierpią. Są na wskroś ludzcy i niesamowicie prawdziwi. I znów, gdybym miała dokonać jakiegoś książkowego porównania, byłaby to Córka lasu. 

Wszystko, każdy element, jest w tej książce ważny. Mimo, że podczas czytania ma się swoje podejrzenia, to koniec końców i tak zostaje się zaskoczonym i ze złamanym sercem.
Autorka nie boi się odważnych decyzji, które muszą podjąć jej bohaterowie, niezależnie od tego, co na to jej czytelnicy. Ale ja uważam to za plus, mocny impuls do sięgnięcia po drugi tom. Zwłaszcza, że mimo pewnych wyjaśnień, dostajemy na końcu jeszcze więcej tajemnic do odkrycia. 

„Rzeka zaklęta” to dla mnie odpowiedź na moją czytelniczą niemoc, która mnie trawiła od dłuższego czasu. To przepiękna powieść, która niezmiernie mnie poruszyła, zafascynowała, wywołała we mnie burzę emocji. Cudownie napisana, sprawiła, że zapragnęłam więcej. I mam nadzieję, że nie będę musiała długo  czekać.
Polecam ją bardzo mocno.  Jestem niesamowicie zaskoczona, jak dobra jest ta powieść. Czytajcie. Warto.



niedziela, 13 listopada 2022

Co może łączyć musical "Upiór w Operze" z trylogią Grisza Leigh Bardugo? Wg mnie zaskakująco dużo.

     Gdy po raz pierwszy przeczytałam trylogię Grisza Leigh Bardugo, totalnie przepadłam dla Darklinga i jego relacji z Aliną. Byłam zafascynowana tym, jak autorce udało się stworzyć związek prawdziwie skomplikowany i historię tak przeszywająco tragiczną. I wtedy poczułam również to ukłucie, gdzieś z tyłu głowy: „ja już podobną historię czytałam/widziałam. Tylko gdzie?”. Długo mnie ta myśl nękała, aż nadszedł serial netflixa i zrozumiałam. To jest ten sam ciężar opowieści, co w Upiorze w Operze. I dla potrzeb poniższego tekstu, ale przede wszystkim z powodu mojego uwielbienia dla musicalu, będę się odnosić do filmowej wersji Upiora w Operze z Gerardem Butlerem i Emmy Rossum. 

Obie historie tak skrajnie się od siebie różniące, mają wg mnie więcej punktów wspólnych niż mogło się nawet mi wydawać.


Oczywiście w musicalu mamy historię nieodkrytego talentu Christiny, która jest sierotą i występuje jako tancerka w Paryskiej operze,  choć tak naprawdę posiada niesamowity talent wokalny. Skromna, nieśmiała, ćwiczy wraz z tajemniczym Aniołem Muzyki, który nie ujawniając swojego oblicza, uczy ją śpiewać, trenuje jej głos, wydobywając z niej jej ukryty talent. W młodości miała przyjaciela, Raula, w którym się potajemnie podkochiwała. Zbieg okoliczności sprawia, że kobieta dostaje główną rolę w występie i odkrywa swój telent. 

Coś wam to przypomina? 

Oczywiście Alinę. Sierota, nieśmiała, z ukrytą w niej ogromną mocą, pracuje jako kartografka w armii Griszów  pod dowództwem Darklinga. Jej przyjacielem jest Mal, w którym się skrycie podkochuje. Na wskutek nieprzemyślanych działań dziewczyna ujawnia drzemiącą w niej moc, czym zwraca na siebie uwagę


Darklinga.

I tu pojawia się klasyczny trójkąt miłosny, bo w musicalu pojawia się przyjaciel z dzieciństwa, Raul, który widząc Christinę na scenę, rozpoznaje ją (choć wcześniej jej nie rozpoznał ) i jest zafascynowany przepiękną śpiewaczką.
W Griszy natomiast mamy Mala, który choć do tej pory skakał z kwiatka na kwiatek, a Alinę traktował trochę jak młodszą siostrę, nagle widząc, że interesuje się nią TEN Darkling, zaczyna pałać do Aliny uczuciem.

W obu przypadkach główna bohaterka zwróciła uwagę swojego przyjaciela w momencie, gdy zainteresował się nią ktoś inny, ktoś potężny, kto dawał Alinie i Christinie to, czego ani Mal, ani Raul dać nie mogli, ale i nie chcieli.
Raul był zwykłym, w sumie dobrym facetem, chcącym zwykłych rzeczy. Nie był zły, ale nie wyróżniał się też niczym wyjątkowym. Był ciut lekkomyślny, bagatelizował obawy Christiny i zbywał śmiechem jej prośby, jak  w scenie, gdy po występie Raul idzie do garderoby Christiny , ona mu opowiada o Aniele Muzyki jak nazywa Upiora, a Raul zbywa ją mówiąc, że poćwiczy kiedy indziej, bo teraz zabiera ją na kolację. 
Natomiast Mal to już inna sprawa. O ile w serialu twórcy mocno zmienili jego postać w pozytywnym sensie, o tyle książkowy Mal, jest zwyczajnie dla Aliny toksyczny. Jest zazdrosny, obawia się jej mocy, nienawidzi tego, że Alina jest Griszą i to tak potężną, woli widzieć ją złamaną, niż używającej swojej mocy, która zresztą łączy ją z Darklingiem coraz bardziej. I boi się Aliny, co Darkling doskonale wie i wytyka Alinie: 

- Ostrzegałem cię, że twój otkazacja nigdy cię nie zrozumie , Alino. Mówiłem ci, że zacznie się ciebie lękać i nienawidzić twojej mocy. Powiedz mi, że się myliłem. 

- Myliłeś się. – Głos miałam pewny, ale w sercu zaszemrało zwątpienie. Darkling pokręcił głową. 
- Nie możesz mnie okłamać. Myślisz, że mógłbym raz po raz do ciebie przychodzić, gdybyś czuła się mniej samotna? Wołałaś mnie, a ja odpowiedziałem na zew.

I tu dochodzę do kluczowego podobieństwa.

Samotność.

To ona łączy nie tylko Darklinga i Upiora, ale i Alinę i Christinę. Cała czwórka jest samotna, Darkling i Alina w swojej mocy i możliwościach, złączeni ze sobą w wyjątkowy sposób, poprzez zrozumienie, akceptację i uczucia.
Upiór i Christina poprzez talent, pasję, miłość do muzyki, marzenia o wielkości i potrzebie pokazania światu swojego talentu. Osamotnieni i złączeniu miłością i pożądaniem. 

I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że moc i przeszłość Darklinga oraz geniusz i przeszłość Upiora popchnęły ich na ścieżkę, z której nie było odwrotu. Podejmowali decyzje i nie wahali się. Upiór mordował, Darkling zmiótł z powierzchni ziemi całe miasto, obaj z powodów, w które wierzyli, w celu, który wg nich uświęcał środki.
I wtedy zarówno Alina i Christina postanowiły ich powstrzymać, ale… no właśnie. Choć było to „konieczne” niekoniecznie było zgodne z ich uczuciami. 

Gdy Christine zgadza się być przynętą w zasadzce na Upiora, wciąż targają nią sprzeczne emocje i śpiewa:

Twisted every way What answer can I give? 

Am I to risk my life To win the chance to live? 

Can I betray the man Who once inspired my voice? 

Do I become his prey? 

Do I have any choice? 

He kills without a thought 

He murders all that's good 

I know I can't refuse...

And yet, I wish I could 

Oh God, if I agree

What horrors wait for me In this, the Phantom's opera...

Bo niezmiennie czuje, że tylko on rozumie jej pasję, jej miłość do muzyki i potrzebę śpiewania. I tą chemię między nimi. 

Coś to przypomina? 

Oczywiście, Alinę i Darklinga.  W drugim tomie, gdy to Alina udaje się po łączącej ich więzi do Darklinga mamy taką oto scenę: 

- Pozwól mi – mruknął przy moim gardle. Zahaczył stopą o moją nogę, przysuwając mnie bliżej ku sobie. Czułam żar jego języka,, twarde, napięte mięśnie pod gołą skórą, kiedy opasał mnie swoimi rękoma. – To się nie dzieje naprawdę –powiedział – Pozwól mi. 

Poczułam ten nagły głód – miarowy, tęskny puls pożądania, którego żadne z nas nie chciało, ale które i tak nami owładnęło. Byliśmy sami na tym świecie, niepowtarzalni. Byliśmy ze sobą związani – zawsze tak będzie. I to nie miało znaczenia.
Nie mogłam zapomnieć co zrobił, i nie zamierzałam mu wybaczyć tego, czym był – mordercą. 

I Christina i Alina mają ten sam wewnętrzny konflikt. Z jednej strony jest to głęboka tęsknota, uczucie, pragnienie i całkowite zrozumienie. Z drugiej świadomość, że mężczyzna, który sprawiał, że czuły się w pełni sobą, robił rzeczy niewybaczalne. 

Koniec końców wiemy jak obie historie się potoczyły. Ale zanim do tego dojdę, są dwie bardzo podobne w swojej wymowie sceny. Mal domyśla się, że Alina czuje coś więcej do Darklinga, gdy w kaplicy zgadza się ona pójść z Darklingiem, natomiast w musicalu, podczas występu - pułapki na Upiora, Christina nie jest w stanie ukryć swych uczuć podczas utworu „Past of point of no return”, gdy idzie do Upiora i zatraca się w jego dotyku i śpiewie, a siedzący w loży Raul widząc to, ma łzy i zrozumienie w oczach. 

Nie zmienia to jednak finału. Alina bowiem zabija Darklinga, a Christina porzuca Upiora w palącej się operze. Obie wybierają swoich przyjaciół i normalne życie. Ale czy na pewno były z tego powodu zadowolone?

Christina nigdy już nie śpiewała. Została żoną, matką, stateczną kobietą. Scena z pierścionkiem na jej grobie jest bardzo wymowna. Żyła życiem Raula, poświęcając swoje marzenia.
Alina pozbawiona mocy tęskniła, mimo, że miała u boku Mala. Również żyła jego życiem, bolejąc nad utraconą mocą griszów, co opisała sama autorka w finale trzeciego tomu:

„Niekiedy znajdywał ją, jak stała przy oknie i splatał palce w promieniach słońca wpadających przez szybę, albo jak siedziała na frontowych schodach sierocińca, wpatrując się w pień ściętego dębu przy podjeździe.” 

Co do Darklinga i Upiora. Obaj zginęli, choć przecież wiadomo, że tak się nie stało. Darkling znalazł sposób, żeby wrócić, a Upiór żeby uciec z płonącej Opery. Obaj jednak pozostali samotni, niezrozumiani, z ciężarem win i zbrodni jakich się dopuścili.
Alina w pułapkę zwabiła Darklinga swoją mocą, Christina Upiora swoim talentem. Ale gdyby tylko o to chodziło, byłoby to proste. A takie nie jest, bo w tym wszystkim była potrzeba akceptacji, zrozumienia, bliskości, miłości i tęsknota. A wszystko to otoczone przez ogromną samotność, która do końca była ich wiernym towarzyszem. 

Na koniec w ramach małego podsumowania, jeśli ktokolwiek tu dotarł:

I trylogia Grisza i Upiór w Operze, to historie mimo, że tak skrajnie różne, to mocno do siebie podobne. Poruszają te same wątki, dotykają tych samych emocji, koncentrują się na tym samym dylemacie i skupiają na tych samych uczuciach.
    Nie może być i nie ma tu mowy o jakimkolwiek plagiacie czy wzorowaniu się, wszak to skrajnie równe opowieści. A jednak nie sposób nie uśmiechnąć się, gdy Upiór zabiera w podziemia Christinę, pokazując jej rzeczy o jakich ta tylko mogła marzyć i nie pomyśleć w tej chwili o Darklingu, który pokazał Alinie pełnię jej mocy i możliwości, o jakich nigdy jej się nie śniło.
I Darkling i Upiór po latach samotności wreszcie doświadczyli jak to jest, gdy u ich boku pojawiły się osoby, które ich rozumiały, czuły to co czuli oni, miały podobne pragnienia i talent/moc. I obaj to utracili. Czy to właśnie ta strata popchnęła ich do decyzji najgorszych z możliwych?
Myślę, że w dużej części tak.

Jest w tych obu historiach tragizm i ogromny smutek. Jest tęsknota i żal. I choćbyśmy nie wiem jak mocno potępiali straszne decyzje jakie podejmowali i Darkling i Upiór, to gdzieś w sercu nie da się im nie współczuć, nie rozumieć ich i nie marzyć, aby to zakończenie było jednak inne. 

Jeśli jesteście tutaj, to chcę Wam podziękować, że dotrwaliście do końca mojego wywodu. 


* zdjęcia pochodzą ze strony Filmweb.pl


wtorek, 1 listopada 2022

25 Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie

 Targi Książki w Krakowie już za nami, ale emocje wciąż pozostają.

Tak jak w latach poprzednich, byłam w Krakowie w piątek i sobotę. I powiedzieć, że było dużo ludzi, to jak nie powiedzieć nic.
O ile w piątek było w miarę luźno, o tyle w sobotę aby wejść na Targi, najpierw trzeba było odstać w kolejce blisko godzinę, a już na samej hali tłum był niemiłosierny, za to tlenu jakby mało ;)
Ale powiem Wam jedno - WARTO BYŁO!
Mnóstwo wystawców, ogrom wspaniałych autorów, wiele premier i stoisk nie tylko z książkami, ale i około książkowymi rzeczami. Pierwszy raz na Targach było stoisko z czytnikami :D
Udało mi się upolować wiele książek, zdobyć autografy i spotkać z wspaniałymi ludźmi.
I jedno wiem na pewno, za rok tam wrócę.
Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie
Maria Zdybska Agnieszka Zawadka - autorsko & graficznie J. K. Komuda














sobota, 3 września 2022

"Czarownica" Finbar Hawkins

 „Czarownica” Finbara Hawkinsa to osadzona w XVII wieku okraszona


odrobiną magii, historia  polowania na czarownice. W tej wbrew pozorom wcale nie łatwej opowieści autor skupia się na postaci Evey, która wraz z siostrą patrzy na brutalne morderstwo matki, która z zazdrości o młodszą siostrę porzuca ją w miejscu, które miało być bezpieczne, a okazało się coś wręcz odwrotnego. To również opowieść o siostrzanej miłości, niełatwej, podszytej innymi uczuciami, ale wciąż miłości. To również opowieść o zdradzie, o żałobie i odnajdywaniu siły w sobie. A wszystko to w otoczce bezlitosnego i perfidnego oskarżania kobiet o czary i doprowadzanie do ich śmierci.  

Opowieść o Evey zaczyna się od brutalnego mordu i wg mnie już do końca taki będzie właśnie jej klimat. Ciężki, brutalny, bezkompromisowy. Nie znajdziecie tu opowieści rodem z klasycznych baśni Disneya, za to będzie śmierć, będzie mrok, będzie zazdrość popychająca do haniebnych czynów. Ale będzie też próba naprawienia zła, przebaczenia i droga ku dobremu. Wszystko to opisane w sposób dość plastyczny, aby bez trudu wczuć się w to, z czym główna bohaterka musi się mierzyć.  

Akcja jest bardzo wartka. Wydarzenie goni wydarzenia, czasem biedny czytelnik może nawet dostać zadyszki. Wg mnie książka mogłaby być trochę dłuższa, chwilami brakowało mi rozwinięcia niektórych wydarzeń, czy zdobycia większej ilości informacji. I choć przez to czyta się ją w ekspresowym tempie, bo wydarzenia, które się na kartach tej powieści rozgrywają są naprawdę ciekawe i wciągające, to pozostało mi takie uczucie, że autor podał mi najważniejsze informacje, te mniej ważne wg niego pominąwszy.  

Jeśli chodzi o bohaterów, to nie mogę narzekać. Ich kreacja była dobra, to nie były tylko czarno – białe postacie. Każda z nich, począwszy od tych głównych, a skończywszy na tych, które pojawiły się jedynie na chwilę, ma w sobie sporo odcieni szarości i nie daje się tak łatwo zaszufladkować.


Z główną bohaterką, Evey, nie do końca było mi po drodze. Początkowo wręcz bardzo jej nie lubiłam, a i później, mimo, że ją rozumiałam i podziwiałam jej siłę i determinację, nie zapałałam do niej szczególną sympatią. Ale nie przeszkodziło mi to w czytaniu opowieści o niej i jej siostrze, nie rzutowało również negatywnie na odbiór powieści. Nie była to osoba, z którą bym się w realu zaprzyjaźniła i nie udało mi się to podczas czytania.  

Jak oceniam powieść? 
Dobrze. 
Jest to debiut, więc biorę na to poprawkę. Napisana przyjemnym stylem, wciągająca, niejednoznaczna i z bardzo ciekawą historią. 
Uważam, że warto dać jej szansę i przeczytać o tych strasznych czasach, gdy wystarczyła zazdrość, by kogoś niewinnego skazać na straszną śmierć.

 

niedziela, 24 lipca 2022

"Czarny język" Christopher Buehlman

 „Czarny język” to powieść autorstwa Christophera Buehlmana. Książka, będąca


pierwszym tomem trylogii, opowiada o przygodach Kincha, złodzieja, który jest winny ogromną sumę Gilgii, która go wykształciła. Przez to musi przyjąć zlecenie, które pozornie wydaje się proste, ale okaże się największą przygodą bohatera. 

Nie słyszałam wcześniej o autorze. Nie wiedziałam, że jest to debiut w gatunku fantasy, bo wcześniej autor pisał horrory. Książka zaciekawiła mnie opisem i zachęciła niezwykle klimatyczną okładką.
Akcja od samego początku jest niesamowicie dynamiczna, narracja w formie pierwszoosobowej sprawia, że od początku jesteśmy wciągnięci do świata bohatera, a co więcej, dzięki niemu całkiem dobrze poznajemy świat, jaki wykreował autor, wszystkie geopolityczne zależności, powiązania, zwyczaje i kulturę różnych krain, przez które przyjdzie wędrować bohaterom. Ciekawy jest również system magiczny, a raczej to, że magii da się wyuczyć, choć może nie będzie to potężna magia, a jedynie kilka całkiem przydatnych sztuczek. 

W książce dostajemy zawiłą intrygę, całą garść spisków, tajemnice, nieszablonowe postacie i przede wszystkim barwnie wykreowane postacie. Autor postarał się tu o różnorodność i brak oczywistego podziału na „dobry i zły”, choć pojawią się tu bohaterowie, których nijak nie będzie się dawało polubić.
Sama fabuła jest przemyślana i dobrze poprowadzona. I choć nie odkryjecie tu niczego, co nie pojawiłoby się w takiej czy innej formie w innych książkach z gatunku fantasy, to i tak zabawa podczas czytania jest przednia, okraszona niewymuszonym poczuciem humoru. 
Ta książka nie zmieni również waszego postrzegania fantastyki, ale w niczym to nie przeszkadza, aby dobrze się bawić podczas czytania i chcieć sięgnąć po kolejne części, z nadzieją, że nie trzeba będzie długo na nie czekać.


Podobał mi się język jakim powieść jest napisana. Nie jest ordynarny, ale i nie miejcie złudzeń, przekleństwa są tu na porządku dziennym, choć zazwyczaj wtedy, gdy idealnie pasują do rozgrywających się właśnie wydarzeń. Jeśli chodzi o brutalność, to co ja mogę napisać, są chwile, że bywa naprawdę krwawo i morderczo. A jednak jest tu balans, który sprawia, że niczego nie jest za dużo, czy za mało. 
„Czarny język” to świetna rozrywka i to na tyle dobra, że naprawdę nie zwraca się uwagi na powielanie pewnych schematów. Po prostu nie zwraca się na to uwagi, bo razem z Kinchem i jego kompanami przeżywa się sporo szalonych przygód, a niektóre tajemnice wciąż pozostają nieodkryte, co tylko potęguje chęć poznania kolejnych tomów.
Podczas czytania bawiłam się wyśmienicie, często śmiałam, czasem było mi smutno i drżałam o losy bohaterów. Spędziłam czas z naprawdę dobrą lekturą i niecierpliwie wyczekuję informacji o kolejnej część.

Polecam.


poniedziałek, 30 maja 2022

„Godzina Wiedźm” Alexis Henderson

 „Godzina Wiedźm” Alexis Henderson, to mroczna opowieść o zamkniętej


społeczności, żyjącej zgodnie z wiarą w Ojca i jego naukami, pod wodzą Proroka, który ma władzę absolutną. Przed latami pierwszy Prorok wygrał wojnę z wiedźmami, od tego czasu magia jest zabroniona, a paranie się nią (przez kobiety) kończy się spaleniem na stosie. Wszelkie zło zamieszkuje Czarnolas, gdzie skryły się pierwsze, pokonane wiedźmy. I tam też coś zaczyna ciągnąć główną bohaterkę,  Immanuelle, której matka niegdyś uciekła do Czarnolasu i umarła przy jej porodzie.
W świecie, gdzie wszelkie zło pochodzi od Mrocznej Matki, którą czczą wiedźmy, a dobro od Świętego Ojca, którego czczą ludzie w Betel, kobiety nie mają prawa głosu, a każde, nawet najmniejsze podejrzenie o magię, może się dla nich skończyć śmiercią. 

Przyznaję, że książka urzekła mnie od samego początku. Autorka sprawnie wprowadza czytelnika do wykreowanego przed siebie świata, ukazując obraz religijnego fanatyzmu, rasizmu, dominacji mężczyzn i tego, do czego może doprowadzić władza sprawowana za pomocą wiary i strachu.
W książce od samego początku sporo się dzieje. Akcja jest wartka, język powieści niezwykle plastyczny, a opisy otaczającego Immanuelle świata bardzo sugestywne. 

Ale to co wg mnie jest największym atutem tej historii, to jej bohaterowie. Po pierwsze Immanuelle. Od dawna nie spotkałam się z tak dobrze wykreowaną postacią kobiecą. Mimo młodego wieku, dojrzała i odpowiedzialna, nieprzerysowana, dająca się lubić, sprawiająca, że się jej kibicuje i trzyma za nią kciuki. Po drugie Ezra – syn Proroka. Nie bez wad, a jednak to chłopak, który pomimo władzy ojca i przywilejów za tym idących, nie stał się zadufanym w sobie chłystkiem, za to wykazał się mądrością, empatią i siłą charakteru. Jego relacja z Immanuelle, choć była bardzo subtelnie ukazana, stanowiła piękny dodatek do głównego wątku powieści. 

Książka w oczywisty sposób nawiązuje do Biblii i palenia kobiet oskarżanych o bycie czarownicami na stosie. To nie są lekkie i łatwe tematy, a jednak autorka poradziła sobie z nimi w zaskakująco dobry sposób, pisze o nich z szacunkiem i wyczuciem.  Klimat powieści jest ciężki, mroczny. Nie raz można było poczuć lekki dreszczyk grozy, a przez całą powieść czułam obawy o przyszłość głównych bohaterów.
To wbrew pozorom nie jest lekkie fantasy, to opowieść, która bywa krwawa i brutalna, ale nie zabraknie w niej również miłości, przyjaźni, więzów rodzinnych i walki o dobro i sprawiedliwość. 

Ta historia ujęła mnie za serce. Jest w niej coś takiego, że nie chce się jej odłożyć, czuje się potrzebę przekonania się jak się zakończy, czy Immanuell uda się wygrać walkę o siebie i inne kobiety, czy będzie potrafiła pokonać zło, które wydaje się niepokonane.  Historia opowiedziana jest niezwykle plastycznie, przepełniona emocjami, które nie bazują na emocjonalnym szantażu, ale sile uczuć, które kłębią się w bohaterach.


W tej opowieści jest zdecydowanie więcej niż się może wydawać po samym opisie. Książka pokazuje, jak pod płaszczykiem wiary i z założenia moralności, może kryć się zło, oszustwa, i okropne czyny, których dopuszczają się ludzie, którzy mają być wzorem do naśladowania. 

Ta powieść jest idealnym połączeniem opowieści o polowaniu na czarownice, religijnym fanatyzmie, szczyptą romansu, jest tu również subtelnie zarysowany wątek LGBT u bohaterów, po których się akurat tego nie spodziewałam. Był on naturalnie ukazany, nie na siłę, nie po to żeby być. Miał swoje uzasadnienie i bardzo mi się podobał.
Zresztą w tej książce naprawdę wszystko mi się podoba. Nawet zakończenie, które początkowo wywołało u mnie pewien niedosyt, ale koniec końców uznałam, że jest idealnym zwieńczeniem wydarzeń, które się w powieści rozgrywały. 

Ogromnie polecam tą powieść.

To pięknie napisana, wciągająca historia ze świetni bohaterami, nie tylko tymi głównymi, ale i drugoplanowymi. Do tego nie tylko sama treść cieszy, ale i piękna okładka przykuwa uwagę.
Będę uważnie śledzić informacje o autorce, czuję „w kościach”, że kolejne książki mogą być tylko lepsze.



środa, 18 maja 2022

"Scholomance. Lekcja druga. Ostatni absolwent" Naomi Novik

 Scholomance. Lekcja druga. Ostatni absolwent, to książka na którą czekałam


ogromnie. Od dawna wysoko cenię sobie twórczość pani Novik, a Scholomance zachwyciła mnie niecodziennym pomysłem i świetnym wykonaniem. A już zakończenie pierwszego tomu w takim momencie, w jakim zrobiła to Naomi Novik nie zostawiło mi żadnego wyboru – musiałam od razu się dowiedzieć, co wydarzy się w najbardziej morderczej szkole magii, o jakiej dane mi było czytać. 

Akcja rozpoczyna się tam, gdzie tom pierwszy się zakończył. Szkoła przez dziesiątki lat dokładała wszelkich starań, żeby zabić wszystkich swoich uczniów. Ale teraz rozkład sił się zmienił, Orion wciąż poluje na potwory, ale to właśnie na El szkoła się uwzięła. No właśnie, szkoła. Już samo to miejsce jest wg mnie jednym z głównych bohaterów, których dopiero w drugiej części mamy możliwość lepiej poznać. Zmieniają się również relacje pomiędzy uczniami, pojawiają się możliwości, o których wcześniej nikomu się nawet nie śniło. Wszystko to zmienia się za sprawią El i tego, jak ona sama się zmienia. Jak zaczyna dostrzegać więcej niż tylko sposób na wyjście żywym z auli. 

Drugi tom to opowieść o zmianie. Nie tylko w samej szkole, która zdaje się mieć swój charakter i wolę, a także plany, ale i zmianach w uczniach, w tym przede wszystkim w El. Akcja może przez to wydawać się trochę wolniejsza, ale to wg mnie tylko złudzenie. Po prostu Naomi Novik kładzie nacisk na inne elementy, ale nie pozbawia fabuły niespodziewanych zwrotów akcji, nie spowalnia, rozwija te wątki, które finalnie okażą się najważniejsze dla rozgrywających się w książce wydarzeń.
Dla mnie powieść mocno na tym zyskała i uznaję to za duży plus na równi z rozwojem postaci jaki obserwujemy. 

No właśnie, bohaterowie. W pierwszej części polubiłam El i co oczywiste Oriona, ale dziewczyna nie była wg mnie bez wad. Dlatego za ogromny plus poczytuję pani Novik to jak poprowadziła tą postać, jak pozwoliła jej dojrzeć do podejmowania trudnych decyzji, nierzadko wbrew wszystkiemu, w co wierzyła przez cały pobyt w szkole. Jak zaczęła sobie pozawalać na uczucia i nie mam tu na myśli jedynie jej relacje z Orionem  (która mnie zachwycała i której miałam wciąż niedosyt), ale i z innymi uczniami i jej sojusznikami.
El się zmieniała powoli, krok po kroku, prawie niepostrzeżenie. A mimo to finalnie stała się dziewczyną, którą zaczęłam darzyć ogromną sympatią i szacunkiem. I nie myślcie, że tylko na El skupiła się autorka. Otóż nie. Ukazała również zmiany jakie zadziały się w pozostałych bohaterach i ogólnie uczniach szkoły. 


Oczywiście żeby nie było tak pięknie, to autorka zaserwowała nam takie zakończenie, że aż zęby bolą! Tak się zwyczajnie nie robi, gdy kolejny tom jeszcze nie jest nawet w wydawniczych planach. I choć spodziewałam się czegoś „z przytupem”, to jednak autorka mocno mnie zaskoczyła i teraz nie mogę sobie znaleźć miejsca. 

Scholomance to seria z naprawdę niebanalnym pomysłem i świetnym wykonaniem, która prócz intrygującej fabuły ma również sporo naprawdę dobrze wykreowanych bohaterów i dobrze skonstruowany świat, o którym dowiadujemy się całkiem sporo, mimo, że akcja rozgrywa się w odciętej od niego szkole.

Czy polecam?

Gorąco! Pani Novik ma niesamowity talent i pomysły, których się człowiek nie spodziewa. Niecierpliwie czekam na trzecią część, zwłaszcza, że po takim zakończeniu tomu drugiego, nie mam totalnie pojęcia co się w kolejnej części może wydarzyć.


sobota, 14 maja 2022

"Snując zmierzch" Elizabeth Lim

 „Snując zmierzch” to kontynuacja i zarazem finalna część historii Mai Tamarin


autorstwa Elizabeth Lim. Przyznaję, że czekałam na tą książkę niecierpliwie po tym, jak bardzo oczarowała mnie pierwsza część. Akcja rozpoczyna się tam, gdzie zakończyła się pierwsza część i rozpoczyna się dość dynamicznie. W kraju pojawiło się realne widomo wojny, a dotyk demona Bandura sprawił, że Maia ma teraz swoja własną bitwę do rozegrania. Walczy o siebie, swoją duszę oraz o wszystko co kocha.
Czy Maia wygra z Bandurem? Czy odnajdzie Edana? Czy miłość i poświęcenie wygrają z mroczną siłą, która próbuje nią zawładnąć? 

Historia Mai, Edana, sukni gwiazd to opowieść, która oczarowała mnie od pierwszej strony. Byłam zachwycona tym jak pięknie przedstawiła ją autorka, jak subtelnie i z wyczuciem poprowadziła wątek miłosny, jak kierowała losami swoich bohaterów i jak sugestywnie opisała wewnętrzną walkę Mai z demonem. Wszystkie wątki z pierwszej części i drugiej łączą się ze sobą, splatają i prowadzą czytelnika ku zakończeniu, które idealnie oddaje ducha całej historii. 

Po pierwszym tomie, autorka miała wysoko postawioną poprzeczkę i nie ukrywam, że trochę się obawiałam czy drugiej części uda się sprostać oczekiwaniom czytelników. Jeśli chodzi o moje wrażenia, to niepotrzebnie się martwiłam. Druga część, choć skoncentrowana na innych elementach, okazała się tak samo dobra, choć inna. I chociaż akcja nie zwalnia, to można odnieść wrażenie pewnego spowolnienia, a to przez to, że autorka dużo czasu poświęca na ukazaniu czytelnikom wewnętrznej walki Mai z Bandurem, walki o swoją duszę i serce.
Czy to minus?
Dla mnie absolutnie nie. Co więcej, bardzo mi się to podobało, miałam możliwość zobaczyć, co dzieje się w sercu Mai, jak wielki poświęcenie stało się jej udziałem i jak wiele ją kosztowało to, co robiła dla siebie, dla kraju i dla Edana. Co do tego ostatniego, to będę szczera, jest go sporo mniej w tej części i mi go bardzo brakowało. Ale gdy się już pojawił, nadrabiał z nawiązką swoją nieobecność. 


Kolejnym plusem jest sposób w jaki autorka prowadzi wątek romantyczny. Jest on opisany idealnie, ani nie za słodko, ani nie ozięble. Elizabeth Lim tak operuje słowem, że uczucia pomiędzy głównymi bohaterami są wręcz namacalne i wiarygodne. Dzięki wątkowi romantycznemu, ta opowieść nabrała barw. Równie ważne są relacje rodzinne, które opisuje autorka. Rodzina od początku tej historii była dla Mai niezwykle ważna i to się nie zmienia do samego końca. 

„Snując zmierz” jest tak samo dobra jak jej poprzedniczka. Oczarowuje, wciąga, sprawia, że człowiek przenosi się do A’landi i nie chce wracać, aż do ostatniego słowa. Bohaterowie, nawet ci drugoplanowi są ciekawi, dobrze skonstruowani, a ich działania, decyzje i uczucia są wiarygodne. Wszystkie wątki się ze sobą łączą i doczekują wyjaśnienia. Cała opowieść jest misternie utkana i w pięknym stylu przekazana czytelnikowi.

Na pewno sięgnę po inne książki autorki i będę ich wyglądać z niecierpliwością. 










czwartek, 28 kwietnia 2022

"Królestwo Nikczemnych" Kerri Maniscalco

 Siedem grzechów głównych i siedmiu odpowiadających im książąt Piekła.


Demony, przed którymi Emilia i jej siostra Vittoria były ostrzegane przez babkę od zawsze. Siostry – bliźniaczki – są wiedźmami i gdy dorastają jedna z nich zostaje brutalnie zamordowana, a druga postanawia użyć zakazanej magii, aby odnaleźć mordercę. Nie przypuszcza tylko, że sprowadzi do swojego świata Pana Gniewu, który zgodzi się jej pomóc. Ryzyko jest ogromne, giną kolejne wiedźmy, a życie Emilii już nigdy nie będzie takie samo. 
Przyznacie, że motyw książąt piekła wzorowanych na siedmiu grzechach to naprawdę dobry i intrygujący pomysł. Nic dziwnego zatem, że bardzo czekałam na tą książkę i rzuciłam się na nią z dużymi oczekiwaniami.

Początek powieści szybko ostudził mój zapał, bo mocno mi się dłużył. Rozwlekłe opisy jedzenia, o których czytałam raz za razem, w końcu zaczynały mnie nudzić. I jak na początku robiły przyjemny klimat, tak z czasem miałam chęć je omijać. Po wstępie nagle nadeszło przyspieszenie i akcja zaczęła galopować. Tempo w książce jest nierówne, są momenty bardzo powolnego snucia opowieści i takie, gdzie akcja gna na złamanie karku i wtedy za to czułam, że idzie trochę po wierzchu, nie zagłębiając się w szczegóły.
Autorka potrafi pisać, robi to plastycznie i w sposób naprawdę przemawiający do wyobraźni. A jednak chwilami byłam znużona, a chwilami miałam zadyszkę. I choć czym dalej, tym było lepiej, to do samego końca książka miała swoje „spowolnienia i przyspieszenia”. 

Jeśli chodzi o bohaterów, to najlepiej skonstruowaną postacią okazała się dla mnie uśmiercona już na początku siostra głównej bohaterki. Jej działania, pobudki, tajemnice – to wszystko sprawiało, że była dla mnie ciekawa i intrygowało mnie to, co tak naprawdę wydarzyło się w jej życiu i doprowadziło do jej śmierci. Emilia natomiast była postacią, z którą się nie polubiłam. Denerwowała mnie jej lekkomyślność, jej nonszalancja w ignorowaniu zagrożenia, które ściągała na siebie i innych i chwilami nawet naiwność. Jej postępowanie na zasadzie „nie, bo nie” było dla mnie irytujące. I niestety takie pozostało już do końca. Nadrabiał za to Pan Gniewu jeśli chodzi o wzbudzenie mojej sympatii. Podobało mi się to, jak pokazuje go autorka, jak kieruje jego poczynaniami i to, że nie odarła go już na wstępie z tajemniczości. I mimo kilku potknięć, do końca pozostał moim ulubionym bohaterem męskim. 

Jeśli chodzi o samą fabułę, to przyznaję, że pomysł był niesamowicie dobry i zachęcał do sięgnięcia po książkę. I choć było tam kilka typowych dla gatunku schematów, to ogólnie Królestwo Nikczemnych tchnęło pewną dozą świeżości i oryginalnego pomysłu.
Niestety wykonanie – prócz ładnego języka -  dla mnie już nie było na tym samym poziomie.
Po pierwsze – jak już pisałam wcześniej – nierówne tempo. 
Po drugie nie potrafiłam dokładnie umiejscowić powieści w przedziale czasowym. Stawiałabym na końcówkę XIX wieku, ale pewności nie mam, zwłaszcza, że język powieści odbierałam jako bardzo współczesny.
Po trzecie klimat powieści. Początkowo bardzo mi się podobał, włoskie miasto, włoska kuchnia, to wszystko było naprawdę świetnie opisane, ale czym ich było więcej, tym bardziej miałam tych opisów przesyt.
Po czwarte miałam wrażenie, że niektóre wydarzenia po prostu się działy, choć nie do końca byłam pewna z czego właściwie wynikały. Zaczęłam podejrzewać, że czegoś nie wyłapałam, więc wracałam do wcześniejszych stron, ale nie. 
Po piąte relacja pomiędzy Panem Gniewu, a Emilią. Myślałam, że to będzie romans, a odniosłam wrażenie, że to takie sztubackie „chcę, ale się boję”. Nie czułam chemii pomiędzy bohaterami, co więcej zachowanie Emilią wobec Pana Gniewu wydawało mi się trochę dziecinne i aroganckie dla zasady.  

Żeby nie było, że w powieści dostrzegłam tylko minusy. Powieść ma całkiem ciekawą intrygę i fajnie pokazane kwestie czarów i polowania na czarownice. Również pozostali Książęta byli mimo ograniczonego czasu w książce pokazani intrygująco. A już zakończenie okazało się być najlepszym momentem w powieści, sprawiło, że mimo sceptycyzmu, chciałabym się dowiedzieć, co będzie dalej.

Czy sięgnę po drugi tom? Jeszcze nie wiem, ale jest na to duża szansa.


czwartek, 21 kwietnia 2022

"Niegrzeczny basista" Kristen Callihan

 ‘Niegrzeczny basista” to już czwarty tom serii VIP Kristen Callihan. Tym razem


poznajemy historię Brenny i Rylanda, których relacje nie należą ani do najłatwiejszych, ani do najspokojniejszych. Ale jak to w romansach bywa, ich podłożem bynajmniej nie jest wzajemna niechęć, a wręcz przeciwnie – fascynacja. 

Zacznę do tego, że ta seria ujęła mnie za serce. Do tej pory moim ulubionym tomem był ten poświęcony Scottiemu, czyli Niegrzeczny Manager. Czy Rylandowi udało się zdetronizować swojego managera?
Otóż nie. 

Tak jak w poprzednich tomach, akcja powieści od pierwszej strony jest niezwykle dynamiczna i co tu dużo mówić, przepełniona wzajemną chemią głównych bohaterów. W sumie to od seksu wszystko się zaczyna i w dużej mierze wokół niego kręci, choć trzeba uczciwie napisać, że autorka do swojej opowieści wprowadza sporo ważnych wątków i porusza kilka poważnych tematów.
Również wzorem poprzednich części, tak samo i w tej pojawiają się bohaterowie pozostałych tomów i to jest dla mnie super sprawa, bo nie mam wrażenia „porzucenia” ich, gdy wybrzmiała ich historia, ale wciąż są ważnym elementem kolejnych opowieści. 
Myślę, że to właśnie dzięki takiemu zabiegowi ta seria jest tak dobra i wciągająca. Choć autorka pisze o życiu w blasku reflektorów, to nie ogranicza się tylko do tej strony życia członków zespołu. Zagłębia się w ich przeszłość, pokazuje głęboko skrywane nadzieje i marzenia, troski, obawy i często demony przeszłości, z którymi muszą walczyć. Całość jest płynnie ze sobą połączona, dzięki czemu  opowieść zyskuje głębię i powagę, która wbrew pozorom, nie jest czymś oczywistym w książkach z tego gatunku. 

Co do samej Brenny i Rylanda, to przyznam się od razu, że nie wylądowali na szczycie moich ulubionych par, ale dobrze mi się o nich czytało i byłam ciekawa jak potoczą się ich losy, jak poradzą sobie ze swoją przeszłością i stworzą wspólną przyszłość. I choć było kilka zgrzytów w tej opowieści, to jako całość oceniam ją naprawdę dobrze. Bo to wciąż świetnie opowiedziana historia, fajni bohaterowie i lekkość romansu dobrze zmieszana z tematami bardziej poważnymi, które są ukazane w sposób sensowny, bez przejaskrawiani i nadmuchiwania „dramatów” w celu podkręcenia emocji.
Ta opowieść broni się sama, bo jest dobrze poprowadzona i to jest dla mnie jej największy plus. 

Oczywiście „Niegrzeczny basista” to niewątpliwie gorący romans ze sporą dawką seksu i scen łóżkowych. I jeśli ktoś tego nie lubi, to cóż… może czuć przesyt. Ale pomijając gorące sceny, książka ma w sobie dużo więcej niż dużo erotyki. To opowieść o odnajdywaniu własnej drogi, o silnych więzach przyjaźni, tak niełatwej do utrzymania, gdy jest się sławnym na cały świat zespołem, wreszcie to opowieść o tym, że pieniądze i sława nierzadko sprawiają, że człowiek jest samotny i nie radzi sobie z życiem. Autorka pokazuje, że każdy może upaść, ważne aby miało się obok siebie kogoś, kto pomoże się podnieść. 


Czy polecam „Niegrzecznego basistę”?

Oczywiście!
To bardzo dobrze napisany romans ze świetnymi bohaterami, nie tylko tymi głównymi, ale wszystkimi, którzy się w czwartej części serii pojawiają. A że jestem nieuleczalnie zauroczona Scottim, to każde jego pojawienie się było dla mnie absolutnie cudowne. Jeśli lubicie romanse okraszone gorącymi scenami seksu, ale i poważniejszymi wątkami potraktowanymi z szacunkiem i powagą, to ta seria jest dla was.
Acha, no i na koniec – w każdym tomie, więc i w tym również, autorka serwuje czytelniczkom sporą dawkę humoru, który jest idealnym uzupełnieniem snutych przez Kristin Callihan opowieści.


poniedziałek, 11 kwietnia 2022

"Piekarnia Czarodzieja" Gu Byeong-Mo

 „Piekarnia Czarodzieja” skusiła mnie przepiękną okładką i opisem sugerującym


ciekawą powieść fantasy. Nie czytałam wcześniej opinii o tej książce, nie kojarzyłam również zupełnie autora, czy jakiejkolwiek wzmianki na jego temat. Po prostu opis + okładka tak mnie skutecznie zachęciły.
Sam opis sugeruje zresztą opowieść ze świata magii i czarów. A że autor, Gu Byeong-Mo jest Koreańczykiem, spodziewałam się, że świat realny będzie się tam przeplatał z baśniowością. Oczywiście pod tym względem się nie rozczarowałam. 

Zacznę od tego, że ta książka jest wyjątkowa z wielu powodów. Jednym z nich jest ukazanie czytelnikom z Europy, jak wygląda życie, zwyczaje, kultura w świecie azjatyckim. I uwierzcie, były w tej opowieści rzeczy, które u nas zwyczajnie się nie dzieją, autor pokazywał sposób postępowania, jakiego u nas nie ma. Ta różnica kulturowa jest pięknie opisana i byłam naprawdę zafascynowana tym elementem powieści. Druga sprawa to język, jakim książka jest napisana. Piękny, plastyczny, miałam wrażenie, że jest zadbany, dopieszczony. Każde słowo w tej powieści miało znaczenia i było ważne.   

Jeśli zaś chodzi o fabułę, to muszę zacząć od ostrzeżenia: to wbrew opisowi nie jest książka dla młodszego czytelnika. Ja bym obstawiała kategorię wiekową nie mniej niż 16/17+.
Dlaczego?
Bo pod przykrywką baśniowości i magii, autor porusza ogromnie trudny i ciężki temat jakim jest wykorzystywanie seksualne dzieci. I choć robi to w sposób subtelny, z wyczuciem i szacunkiem, to może właśnie dlatego robi on piorunujące wrażenie i zmusza do zatrzymania się i zastanowienia ile takich dramatów nie doczekuje się sprawiedliwości, a ich ofiary pomocy. 

Mimo niewielkiej objętości, książka przepełniona jest treścią, a przez całą lekturę towarzyszą czytelnikowi ogromne emocje.
Ja byłam ogromnie poruszona i naprawdę popłakałam się podczas czytania. Bolało mnie serce, było źle i niesamowicie smutno. I chyba o to autorowi chodziło, o zmuszenie czytelnika aby uzmysłowił sobie, że takie dramaty zdarzają się wszędzie, w najlepszych domach, w pozornie idealnych rodzinach.  

„Piekarnia Czarodzieja” to również opowieść o wyborach i ich konsekwencjach, o tym, że czasem nie ma dobrej drogi i jedynej, słusznej decyzji. Symbolika niektórych wydarzeń staje się oczywista dopiero, gdy książkę się skończy czytać, a pewne wydarzenia ujrzą światło dzienne i zostaną wyjaśnione. I nie jest to wada, dla mnie była to ogromna zaleta tej książki. Jakbym na końcu się ocknęła z zadumy i wreszcie zrozumiała, co pod powierzchnią magii i czarów było przez autora ukryte. 

Czy polecam tą książkę?

Tak. Ale uprzedzam, że nie jest to lektura łatwa, a już na pewno nie jest kierowana do młodego czytelnika. Niemniej jednak uważam, że warto ją przeczytać, bo to książka mądra i ważna, choć trudna.