wtorek, 31 stycznia 2017

"Shadow" Sylvain Reynard

„Shadow” to drugi tom trylogii opowiadającej historię Raven Wood i Williama, wampirzego księcia Florencji.
Pierwszy tom, o którym pisałam tutaj RAVEN nie do końca przypadł mi do gustu. Natomiast sama historia była ciekawa i – jak to mam w zwyczaju – chciałam przeczytać i sprawdzić, czy tom drugi będzie lepszy czy nie.

Na Shadow nie polowałam, nie wyczekiwałam jej ukazania się. Ale jak już zobaczyłam ją w internetowej księgarni, to kupiłam.
Czy książka okazała się lepsza od swojej poprzedniczki?  
W moim odczuciu tak.

Akcja powieści rozpoczyna się od powrotu do siebie Raven i Williama. Mimo, że para dochodzi do porozumienia i wydawać by się mogło, że teraz powinni żyć długo (przede wszystkim William) i szczęśliwie, to niebezpieczeństwo w postaci Kurii i zdrajców nie znika, a Raven staje się karta przetargową w rozgrywkach pomiędzy zwaśnionymi stronami.

Autorka sporo czasu poświęca na rozwijającą się pomiędzy głównymi bohaterami miłość. Tak samo jak nie szczędzi czasu na wątek spisków, knowań,  zdrad w wampirzym świecie.
Rozwija również wątek Kurii i ich działań. Czytelnik odkrywa również – razem z Raven – wiele faktów z przeszłości Williama.
To wszystko jest ciekawe i zdecydowanie wychodzi powieści na plus.
Natomiast opisany na obwolucie książki wątek inspektora Betelliego, który ma ścigać Raven w związku z kradzieżą dzieł sztuki zajmuje nie więcej niż dwie strony w powieści.
Jest to całkowicie zignorowany wątek i nie wiem po co wydawca w ogóle pisał o nim na okładce.
Trochę szkoda, bo miał potencjał zrobić trochę zamieszania w życiu (i nie-życiu) bohaterów.
Fajnie zostało przedstawione również epizodyczne pojawienie się Gabriela Emersona i jego żony i ich spotkanie z Williamem.
Krótki wątek, za to ciekawy i wywołujący uśmiech na ustach.

Autor (lub autorka – tego nadal nie udało się odkryć) nadal potrafi w piękny i plastyczny sposób przedstawić uroki Florencji, piękno tego wyjątkowego miasta. Język, którym się posługuje jest lekki i przyjemny. Styl autora nie zmienił się i jest taki sam jak w poprzedniej części. Na duży ukłon zasługuje autor za brak wulgaryzmów i pełne wyczucia sceny erotyczne.
Nie jest ich dużo, stanowią idealne uzupełnienie łączącego bohaterów uczucia.
Co prawda bywały momenty, gdy irytowała mnie pojawiająca się chwilami pompatyczność, której autor się nie ustrzegł, ale jeśli nie zwracałam na nią uwagi, powieść potrafiła być wciągająca.

W Shadow zdecydowanie więcej się dzieje.
Akcja jest bardziej dynamiczna i kilka razy zostałam zaskoczona przez autora.
A już zakończenie sugeruje, że w trzecim tomie będzie się dużo działo.
Autor trochę przesadził w pokazaniu piękna duszy Raven, przez co chwilami jej postać wydawała się być zbyt przesłodzona i naiwna. Natomiast William został pokazany bardzo dobrze, bez przerysowania w żadną stronę, ani zbyt wampiryczny, ani zbyt uczłowieczony.
Istota ciemności z bardzo starą duszą.

Fajną ciekawostką jest fragment „Piekła Gabriela” dziejący się w świecie alternatywnym. Ale czy na pewno to tylko ciekawostka?
Choroba Julianne mogłaby być otwartą furtką do zaskakującego połączenia tych dwóch serii.

Podsumowując, Shadow podobała mi się zdecydowanie bardziej niż Raven. Więcej w niej akcji, emocji i pasji, a główni bohaterowie są ukazani w ciekawszy sposób niż w poprzednim tomie.
Powieść czyta się szybko, jest wciągająca i to miła lektura na wieczór.  Może nie zachwyciła mnie, ale na pewno przeczytanie jej, to przyjemne spędzenie czasu.
Chętnie sięgnę zatem po finałowy tom trylogii, aby przekonać się, jakie zakończenie przygotował dla swoich czytelników autor.


niedziela, 29 stycznia 2017

"Powstając z grobu" Siódma i ostatnia część serii o Nocnej Łowczyni Jeaniene Frost

„Powstając z grobu” to siódma i ostatnia (w zamyśle) część przygód Cat i Bonesa autorstwa Jeaniene Frost.
Cała seria, to nieliczne książki o wampirach, które nie wkurzają, nie śmieszą, nie irytują.
A główni bohaterowie to nie nastolatkowie błyszczący w słońcu, pełni rozterek rodem z Bravo Girl.
Dlatego mogę śmiało napisać, że dla mnie to najlepsza seria o tematyce wampirzej.


Siódma część, to ostatnie spotkanie z głównymi bohaterami, a ich głównym antagonistą jest agent Madigan, który przez lata prowadził makabryczne eksperymenty na ludziach, wampirach i ghulach.
To właśnie z nim będą musieli się zmierzyć Cat I Bones oraz ich przyjaciele i sprzymierzeńcy.

Jak to u Jeaniene Frost bywa, książka pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji i takich wydarzeń, których nigdy bym się nie spodziewała.
Mimo, że to już siódma odsłona przygód bohaterów, to autorka pokazała, że ma jeszcze kilka ukrytych asów w rękawie.
Początkowo seria miała liczyć 9 tomów, ale sama autorka przyznała, że ma pomysł na siedem i na tym tomie zakończyła serię.
Za to należy jej się ukłon, bo nie ciągnęła pisania na siłę jak to czasem bywa z popularnymi seriami.

Akcja powieści jest niezwykle dynamiczna. Pełna poczucia humoru i ulubionych postaci.
Autorka w poruszający sposób pożegnała się z wszystkimi bohaterami powieści, pozwoliła czytelnikowi spotkać się z wszystkimi postaciami, które w mniejszym lub większym stopniu zapadły mi w serce.
Tak więc pojawiają się   Mencheres i Kira, Spade i Denise, Ian (uwielbiam tego łajdaka ), Vlad i Leila, Tate, Juan, Dave, Cooper, Don, Timmie, Justina, Marie Laveau a nawet Annette.
Niektórzy częściej, niektórzy rzadziej, ale pokazują się wszyscy. Trochę szkoda, że tak mało było w powieści Vlada – jego ciągłe utarczki z Bonesem zawsze mnie zachwycały.

Wszystkie wątki doczekują się rozwiązania, poznajemy wiele faktów z przeszłości Cat, kilka tajemnic doczekuje się wyjaśnienia.
Najbardziej barwną z postaci drugoplanowych okazuje się być Ian i liczę na to, że ten łajdak doczeka się wreszcie swojej powieści (albo kilku).

Powstając z grobu, to bardzo dobre zakończenie serii. To klamra spinająca wszystkie tomy, pokazująca w jakim kierunku będzie teraz toczyło się nie-życie Cat i Bonesa.
To również malutka furtka do nowej serii, z nowymi bohaterami, gdyby autorka miała chęć taką napisać.
Bowiem w powieści pojawia się jedna nowa postać, która wprowadzi ogromne zamieszanie i wg mnie mogłaby mieś swoją własną serię.

Książka pełna jest humoru, emocji, akcji i wspaniałych bohaterów. Cała seria jest świetna i niepowtarzalna.
Tylko żal, że to już koniec, że nic więcej z C&B w rolach głównych już nie przeczytamy.
Ktoś mógłby napisać, że serii o twardych pogromczyniach wampirów jest wiele i będzie to prawda.
Ale niewiele jest takich o oryginalnej fabule, świetnie napisanych, z pełną plejadą cudownych postaci, okraszonych tak pikantnym poczuciem humoru i niespodziewanymi zwrotami akcji.
Nocna Łowczyni, to seria do której wracam co pewien czas i za każdym razem czytam ją z takimi samymi wypiekami na twarzy.
I na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę, bo przygody C&B to świetna i wciągająca historia.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl






czwartek, 26 stycznia 2017

"Waleczna Czarownica" finałowy tom Trylogii Klątwy

„Waleczna Czarownica” to finalny tom Trylogii Klątwy autorstwa Danielle L. Jensen.
O tomie pierwszym pisałam tutaj: Porwana Pieśniarka
O tomie drugim pisałam tutaj:  Ukryta Łowczyni                                     

Akcja powieści rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, gdzie kończy się tom drugi – czyli w momencie zdjęcia klątwy z trolli.
W finałowym tomie wiele się dzieje. Akcja mocno mknie do przodu i nie sposób się nudzić.
Prócz dobrze czytelnikowi znanych bohaterów, ważnymi postaciami okażą się Królowa Zimy i Król Lata.
Ich rozgrywki i manipulacje wywrą ogromny wpływ na trolli i ludzi.

Mam mały problem z tą powieścią. Z jednej strony mi się podoba, zwłaszcza jej zakończenie. Z drugiej jestem trochę rozczarowana tym, że po ciekawych dwóch tomach, w których para głównych bohaterów jest nad wiek dojrzała, autorka w trzecim tomie narzuciła im zachowanie godne nastolatków – zwłaszcza Cecile. Bywały momenty, gdy irytowała mnie ona swoim zachowaniem.
Natomiast pozostali bohaterowie – w tym Tristan - utrzymali poziom z poprzednich tomów i bardzo przyjemnie było czytać o ich przygodach.

Jak już wspominałam, akcja powieści jest bardzo dynamiczna. Walka z wrogami, knucia Królowej Zimy, ciągła niepewność co do poczynań nieprzyjaciół.
Ale gdzieś tak do połowy powieści, wszystko co robili główni bohaterowie wydawało mi się chaotyczne i nieprzemyślane. Wszystkie wydarzenia następowały błyskawicznie po sobie, przez co odnosiłam wrażenie, że autorka opowiada swoją historię trochę powierzchownie.
Zabrakło mi również rozwinięcia wątku magicznych umiejętności Cecile.
Uważam, że to zdecydowanie niewykorzystany potencjał tej powieści.

Zmiana następuję mniej więcej w połowie książki, akcja troszkę zwalnia, mimo, że nadal jest dynamiczna i wiele się dzieje.
Bohaterowie zaczynają działać w bardziej sensowny sposób,  mniej jak zagubieni nastolatkowie, a bardziej jak młodzi ludzie, którzy stanęli w obliczu ogromnego wyzwania.
Co zasługuje na plus, to sposób prowadzenia wątku miłosnego Cecile i Tristana.
Jest on fajnym uzupełnieniem fabuły, nie dominuje mimo, że jest ważny.
Na kolejny plus zdecydowanie zasługuje zakończenie.
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się czegoś takiego i jestem pod wrażeniem pomysłu autorki.
Wynagradza mi on trochę mniej udaną pierwszą połowę książki.

Podsumowując całość, Waleczna Czarownica to udana powieść.
Zdecydowanie bardziej da się odczuć, że to literatura młodzieżowa, co nie zmienia faktu, czyta się szybko i przyjemnie.
Mimo wszystko uważam, że  autorka mogła bardziej się postarać i utrzymać poziom poprzednich tomów, które w mojej ocenie są lepsze niż ostatni.
Niemniej jednak ciekawe i zaskakujące zakończenie nadrabia część niedostatków i ogólne wrażenia z lektury mam pozytywne.
Cała Trylogia Klątwy, to przyjemna lektura, fajne spędzenie czasu na niewymagających powieściach, z wciągającą i nieprzewidywalną fabułą. Do tego paleta interesujących bohaterów i wartka akcja.
Polecam każdemu, kto chce spędzić wieczór z lekką, lecz dobrze napisaną książką ( w tym wypadku książkami).


sobota, 21 stycznia 2017

"Bramy Światłości" M.L.Kossakowska. Witajcie starzy przyjaciele, z Nieba i Głębi

Wyczekiwana z niecierpliwością kontynuacja przygód Daimona Freya oraz jego kompanów z Nieba i Głębi właśnie ukończona.
Czekałam długo na tą książkę, od dawna dochodziły słuchy, że M.L. Kossakowska ją pisze. Ale jak to bywa, od plotek, do książki na półce minęło wiele czasu.

Akcja powieści rozpoczyna się od powrotu Seredy – badaczki i podróżniczki – z kolejnej wyprawy, gdzieś na krańce Stref Poza Czasem.
A wiadomości jakie ze sobą przywozi, wstrząsną Razjelem, Gabrielem i Lucyferem do głębi.
Otóż Jasność postanowiła się objawić nie gdzie indziej, tylko w najbardziej niedostępnym miejscu w Strefach Poza Czasem.
Wstrząśnięty Gabriel organizuje wyprawę, na dowódcę której wybiera Daimona.
Od tej pory on, jego wierny rumak Piołun  i Sereda wplączą się w wir niesamowitych przygód i niebezpieczeństw.

Przyznaję, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, więc wiedziałam mniej więcej, czego można spodziewać się po twórczości autorki.
Tym bardziej, że serię Anielską czytałam wiele razy, bo taka wizja Aniołów i Głębian bardzo przypadła mi do gustu.
Nie inaczej było i tym razem.
Akcja rozpoczęła się dość niewinnie, niby nic się nie dzieje, aż nagle jedna wiadomość wywraca wszystko do góry nogami.

Szybko wsiąkłam w przedstawione przez pisarkę wydarzenia. Ucieszyłam się ogromnie z powrotu ulubionych bohaterów, Daimona i Asmodeusza. Z całej skrzydlatej zgrai, to właśnie ich polubiłam najbardziej. No i Piołuna.
Co do tego ostatniego, to w Bramach Światłości odegra bardzo ważną rolę, a jego sarkastyczne poczucie humoru i celne ironiczne docinki, powodowały podczas czytanie sporo rozbawienia.

Głównym wątkiem powieści jest wyprawa Daimona i Seredy, ale nie brak w niej również wątków dodatkowych.
Oczywiście nie zabrakło również knowań, intryg i tajemnic.
Autorka ma lekkie pióro, a w powieści wiele się dzieje, więc nie ma czasu na nudę.
Narracja jest trzecioosobowa, dzięki czemu czytelnik jest świadkiem wszystkich zdarzeń i posiada wiedzę większą niż bohaterowie.
M.L. Kossakowska w Bramach Światłości pełnymi garściami czerpie z wierzeń ludów azjatyckich, mitologii hinduskiej, można również znaleźć odniesienia do mitologii Celtyckiej.

Strefy Poza Czasem okażą się fascynującym, choć równocześnie przerażającym miejscem. Autorka przedstawia nam ten obszar bardzo obrazowo i plastycznie. A wszystkie istoty, które nasi podróżnicy spotkają na swojej drodze okażą się na równi fascynujące i niebezpieczne.
Bohaterowie tak jak w poprzednich książkach z serii nie szczędzą czytelnikowi sarkazmu i ironii i wyjątkowo czarnego poczucia humoru.

Bramy Światłości, to powieść pełna intryg, magii, tajemnic, niesamowitych bohaterów i ciekawych wydarzeń.
To również opowieść o ryzykownej wyprawie, której finał może być dosłownie ostatecznym i definitywnym końcem.
Maja Lidia Kossakowska ma ogromną wyobraźnię i talent do fascynującego splatania ze sobą wątków i losów bohaterów.
I mimo, że nie polubiłam Seredy, to reszta bohaterów zrekompensowała mi to podwójnie.
Zakończenie natomiast nastąpiło w takim momencie, że aż sapnęłam z irytacji i zazgrzytałam zębami. Autorka zakończyła Bramy Światłości z głośnym przytupem.
I mimo, że w całej powieści więcej jest momentów zabawnych niż przygnębiających, to jednak czuć klimat smutku i żalu po odejściu Pana, tęsknoty za prostszym i lżejszym życiem oraz ciężaru dźwiganego przez wszystkich spiskowców – tych z Nieba i Głębi.
Co ważne, autorka nie oszczędzała bohaterów. Bez litości obnażała ich wady, nie raz karząc im przeżywać gorycz konieczności przyznania się do błędu.
I to właśnie mi się podoba w bohaterach całej tej serii – bohaterowie nie są idealni, pomimo, że część z nich, z racji niejako urodzenia, idealna być powinna.
Nic bardziej mylnego.
Aniołowie to istoty z czartem za skórą, a Głębianie nierzadko mają dobre serce.
To lubię, na to będę teraz czekać z jeszcze większą niecierpliwością.
Liczę, że autorka nie każe czytelnikom wyczekiwać zbyt długo.




czwartek, 19 stycznia 2017

Książkowe zakupy styczeń. Pierwsze w 2017 roku

W końcu odebrałam wyczekiwane paczki z książkami. A w nich sporo nowości i oczekiwanych premier.
Duże pudło nadeszło do mnie z mojego ulubionego Aros - dyskont książkowy
Co w środku?

Najnowsza opowieść o skrzydlatej zgrai z nieba i piekła M.L. Kossakowskij, wyczekiwana niecierpliwie najnowsza książka B. Sandersona, trzeci tom serii INNI Anne Bishop, drugi tom trylogii Florenckiej oraz trzy powieści obyczajowe, akcja jednej z nich dzieje się w Związku Radzieckim i z tego co doczytałam, ma to być początek serii.

Natomiast druga odebrana paczka, to zakup z eKarty w Empiku.
Jest to finałowy tom trylogii o Trollach - zgrabnie napisanej literatury młodzieżowej, czyli Waleczna Czarownica.


wtorek, 17 stycznia 2017

"Poldark Warleggan" Winston Graham

"Poldark Warleggan", to czwarty tom sagi rodzinnej autorstwa Winstona Grahama.
O poprzednich trzech częściach pisałam już na blogu:
 Ross Poldark
Demelza
Jeremy Poldark

W czwartej części opowieści o rodzinie Poldarków wiele się dzieje.
Akcja powieści koncentruje się przede wszystkim na Rossie, Demelzie i  Elizabeth. To właśnie relacje pomiędzy tą trójką, są siłą napędową całej fabuły i wywołują najwięcej emocji. Ważnym wątkiem stanie się również znajomość  doktora Dwighta i Caroline.
Wiele zamieszania wprowadzi wróg Rossa – George Warleggan.
Eskalacja konfliktu, który ciągnie się od poprzednich tomów, nabierze niespotykanej dotąd intensywności.
Ważnym elementem fabuły będzie również walka Rossa o utrzymanie swojej kopani, i zbliżającym się widmem bankructwa.
W poprzednich tomach, uważałam, że określanie małżeństwa Demelzy i Rossa jako burzliwego, jest zdecydowanie na wyrost.
Zmienia się to w czwartym tomie i czytając o kolejnych wydarzeniach w ich życiu, chwilami nie mogłam uwierzyć, że postępują w taki, a nie inny sposób.


Choć sporo wyborów głównych bohaterów mi się nie podobało, sprawiły one, że postacie wykreowane przez autora zaczęły mi się wydawać jeszcze bardziej rzeczywiste, jakby pisarz opowiadał losy żyjących niegdyś ludzi.
Mimo irytacji, powtarzałam sobie, że przecież życie nie jest bajką, gdzie wszystko zawsze układa się idealnie, a każdy jego rozdział kończy się happy endem.
Chylę czoła przed Winstonem Grahamem, bo potrafi w niesamowicie poruszający, a zarazem prosty sposób snuć swoją opowieść.
Życie w Kornwalii, przyroda tego kraju, zwyczaje zamieszkujących go ludzi, codzienność i trudny zmagania się z brakiem pieniędzy.
To wszystko jest w powieści  opowiedziane w sposób fascynujący. Do tego dochodzą świetnie nakreślenie bohaterowie, pełni emocji, pasji, uczuć.
Mimo, że narracja wciąż jest nieśpieszna, w powieści sporo się dzieje. Czytając o życiu bohaterów, czytelnik  zanurza się w ich świecie, daje się pochłonąć i zauroczyć. Naprawdę ciężko oderwać się od  tej książki.

Jest coś takiego w tej sadze, że z niecierpliwością oczekuję kolejnych tomów.  Gdy zaczynam czytać,  od razu jestem wciągana w historię rodziny Poldarków i ich przyjaciół.
Widywałam stwierdzenia, że w tej sadze mało się dzieje.
Ale wg mnie to absolutnie nie prawda!
W czasach, gdy rozgrywają się wydarzenia, całe społeczeństwo, podzielone na klasy społeczne, było spętane konwenansami, których nie wolno było łamać i porzucać.
Tymczasem pod powierzchnią dobrego wychowania, opanowania i przestrzegania zasad, w ludziach kipiały emocje, uczucia i pragnienia.
O tym właśnie pisze Winston Graham i robi to po mistrzowsku.
Niektóre wydarzenia zasmucają, inne bawią, jeszcze inne wzruszają. Ale na pewno nie da się pozostać obojętnym czy znudzonym czytając o nich.
Ciekawi mnie, czy następne pokolenie Poldarków będzie tak fascynujące jak to z pierwszych tomów sagi.
Zalążek nowych bohaterów już jest. Syn Rossa i Demelzy, Francisa i Elizabeth, w tym tomie rodzi się również dziecko Verity.
Co ważne, prócz oczywistego obyczajowego charakteru, każda z powieści pisarza, to kawał historii Kornwalii. Realistyczne opisy biedy, trudnego życia górników i ich rodzin tworzą mocne tło społeczne.
Autor płynnie przeplata ze sobą wydarzenia szczęśliwe z tymi trudnymi, przytłaczającymi.
Po lekturze Warleggana jeszcze bardziej jestem oczarowana tym cyklem i z jeszcze większą mocą go polecam.
Na koniec dodam, że już 15 lutego ma się ukazać kolejny tom Sagi Poldarków (piszę o nim w zakładce Zapowiedzi wydawnicze, premiery, nowości). Cieszę się, że wydawnictwo Czarna Owca nie zwleka z wypuszczaniem na rynek kolejnych tomów. Dzięki temu nie zapomina się ważnych faktów i postaci.




środa, 11 stycznia 2017

"Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" Anna McPartlin. Kolejna wspaniała powieść pisarki

Anne McPartlin poznałam rok temu, dzięki jej wspaniałej powieści  OSTATNIE DNI KRÓLIKA
Niedawno ukazała się w Polsce kolejna powieść pisarki „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu  i co oczywiste, od razu musiałam ją zakupić.


Tym razem autorka opowiada nam historię Masie oraz jej rodziny, syna, córki i chorej na demencję matki.
Masie nie miała łatwego życia,najpierw zostaje zmuszona do wyjścia za mąż za mężczyznę który ją zgwałcił na pierwszej randce, choć kobieta w pełni to sobie uświadamia dopiero dekadę po tym czynie. Następstwem tego będzie wiele lat przemocy fizycznej i psychicznej.
Do tego postępująca choroba matki, która była dla niej podporą i pomocą oraz dwójka dzieci w wieku nastoletnim, z ich problemami, które okażą się dużo bardziej poważne, niż kobieta mogłaby się spodziewać.

„Gdzieś tam…” różni się trochę od „Ostatnich dni Królika” ale tylko jeśli chodzi o tematykę i poruszone w tej powieści tematy i problemy.
Cała powieść bowiem jest tak samo dobra jak jej poprzedniczka, napisana pięknym językiem, poruszająca trudne i złożone problemy, jakimi niewątpliwie są przemoc w rodzinie, próby pogodzenia się z własną tożsamością seksualną oraz odbudowanie poczucia własnej wartości i wiary w swoje możliwości.
Bohaterowie powołani do życia przez Anne McPartlin są wyraziści i autentycznie. Autorka pisze tak obrazowo, że odnosiłam wrażenie, że opowiada mi historię z sąsiedztwa, a nie wymyśloną przez siebie fabułę powieści.

Historia Masie smuci, wzrusza, chwilami przeraża. Ale bynajmniej nie trąci naiwnością. Wręcz przeciwnie. Jest przejmująca i poruszająca, wywołuje całą masę emocji, śmiechu, łez, wzruszenia.
Wątek śmierci jej syna ma w sobie pewną dozę kryminalnego ujęcia tematu, ale absolutnie nie odcina się od całej fabuły, jest idealnie w nią wpleciony.
Autorka, mimo że porusza trudne tematy, to nie stroni od poczucia humoru . Wiele razy uśmiechałam się podczas lektury, choć przez zdecydowaną większość byłam poruszona i zatroskana.

Anna McPartlin napisała wspaniałą w swej wymowie książkę, która pozostawia w czytelniku trwały ślad.
To poruszający obraz rodziny, miłości, wsparcia, poświęcenia, ale również strachu, lęku przed odrzuceniem, wstydu.
Szczerze mówiąc, gdzieś tak w połowie książki, zwątpiłam w prawdziwość podanego na okładce opisu oraz informacji, że syn Masie umarł.
Autorka tak sprawnie prowadziła jego wątek, że byłam przekonana, że nie mógł on tak po prostu umrzeć, że pisarka celowo wprowadza mnie w błąd, bowiem śmierć Jeremy’ego wcale nie jest taka oczywista.

„Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” to ogromnie wartościowa powieść.  Chylę czoła przed pisarką, za jej talent, wyobraźnię i umiejętność pisania w poruszający sposób o trudnych tematach.
Poruszający, ale nie przesłodzony czy zbyt ckliwy.
To jest wg mnie ogromna sztuka. Poruszyć serce czytelnika opisaną historią bez ckliwych momentów nastawionych na wywoływanie łez.
Tą sztukę pisarka posiadła, a że jej kariera pisarska trwa od ponad 10 lat, to liczę, że w niedługim czasie jej kolejne powieści zawitają na czytelniczy rynek w Polsce.



poniedziałek, 9 stycznia 2017

"Lord Wieży" Anthony Ryan. Tom drugi trylogii Kruczy Cień.

„Lord Wieży” to drugi tom trylogii Kruczy Cień.
Długo przyszło mi na nią czekać, a nie jestem osobą cierpliwą.

Akcja powieści rozpoczyna się z mocnym przytupem,  mniej więcej tam gdzie kończy się tom pierwszy PIEŚŃ KRWI.
Autor rozszerza grono bohaterów, w prowadza nowe postacie. Narracja jest prowadzona  z punktu widzenia czterech osób – Vaelina, Revy, Lyrny i Frentisa.
Główny bohater wraca do kraju po latach niewoli i od razu wpada w wir knowań w Królestwie. Musi stawić czoło nie tylko czyhającym na niego mordercom, ale także inwazji Volarian i pierwszemu etapowi realizacji planu zakrojonego na ogromna skalę przez tajemniczego Sojusznika.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna. Autor ani na chwilę nie zwalnia, więc wydarzenia następują po sobie bardzo szybko.
Nowi bohaterowie sprawnie wpasowują się w świat wykreowany w pierwszym tomie, a ich znaczenie dla fabuły jest duże.  Nie są to tylko epizodyczne wzmianki, tylko postacie, które odgrywają ważną rolę w tym tomie, a patrząc na zakończenie powieści, tak samo ważne będą w kolejnym.
Podobało mi się również ponowne wprowadzenie do fabuły postaci z pierwszego tomu, co do których byłam przekonana, że mieli za zadanie odegrać swoją rolę w Pieśni Krwi i zniknąć z kart powieści.


Anthony Ryan nie wyjaśnia wszystkiego, niektóre wątki z pierwszego tomu nie doczekują się rozwiązania. Natomiast autor w udany sposób wprowadza kilka nowych niewiadomych, dzięki czemu nie do końca wiadomo, jak potoczy się akcja, co zaoferuje czytelnikowi fabuła.
Zwłaszcza zakończenie powieści daje szerokie pole manewru dla wyobraźni autora i sprawia, że oczekiwanie na finałowy tom trylogii będzie dość niecierpliwe.

Gdybym miała napisać, co konkretnie podoba mi się w Lordzie Wieży, to chyba nie potrafiłabym wymienić konkretnych pozytywów. Zwyczajnie cała powieść przypadła mi do gustu.
Choć jak dla mnie na duży plus zasługuje dobrze utrzymana równowaga pomiędzy trzema składnikami: polityką, walkami a magią.
Zwłaszcza ten ostatni wątek doczekał się sporego rozwinięcia w stosunku do poprzedniego tomu, co zdecydowanie mi się spodobało.
Nie spodziewałam się niektórych rozwiązań, byłam zaskoczona niektórymi wydarzeniami.
Książka ma przeszło 900 stron, ale ani przez chwilę się nie nudziłam podczas lektury.
Nie próbowałam doszukiwać się nielogiczności w fabule, czy innych potknięć autora. Jeśli takowe były, ja ich nie wyłapałam.
Zwyczajnie cieszyłam się z historii, jaką ma do opowiedzenia Anthony Ryan.

Uważam, że Lord Wieży nie ustępuje w niczym swojej poprzedniczce, a zakończenie podpowiada w jakim kierunku będzie toczyła się akcja w trzecim tomie.
Wszystkie wydarzenia z drugiego tomu kształtują głównych bohaterów, naznaczają ich, hartują.
Sprawiają, że będą oni w stanie zmierzyć się z wrogiem i stanąć z nim do wyrównanej walki.
Walki, która będzie się toczyła nie tylko na miecze, ale również na magię.

Zastrzeżenia co do Lorda Wieży mam dwa – ale nie względem samej powieści, tylko do Wydawnictwa Papierowy Księżyc. Po pierwsze – zbyt dużo czasu pomiędzy wydaniem tomu pierwszego a drugim.
Niestety, ale sporo faktów zapomniałam, nie pamiętałam również znaczenia niektórych bohaterów.
Musiałam posiłkować się internetem i kartkowaniem Pieśni Krwi, żeby móc odnaleźć się w fabule.
Drugie zastrzeżenie mam do korekty powieści.  Fatalna jest jej jakość. Sporo literówek, braki niektórych słów, które potrafiły całkowicie zmienić znacznie niektórych zdań.
Było tego sporo i irytowało podczas czytania.
Za to Papierowy Księżyc ma u mnie ogromny minus.
Na plus zasługuje za to ładna okładka i jakość papieru. Tutaj się postarano.

Liczę na to, że tom trzeci ukaże się niebawem. Tak aby nie trzeba było przekartkowywać Lorda Wieży żeby połapać się w fabule.
Finałowy tom trylogii został wydany w 2015 roku. Oczekuję, że wydawnictwo nie będzie czekało 2 lata, aby wypuścić go na polski rynek.
Lorda Wieży polecam, tak samo jak polecałam Pieśń Krwi.
To wciągająca lektura, kawał dobrego fantasy.
Jest w tych książkach wszystko to, co sprawia, że wraz z bohaterami przeżywa się fascynujące przygody, a od książki trudno się oderwać.

niedziela, 1 stycznia 2017

"Naznaczona" Anne Bishop. IV tom serii INNI

"Naznaczona", to czwarty tom serii INNI Anne Bishop.
Długo przyszło mi na nią czekać, ale uważam, że warto było.

W tym tomie akcja nie koncentruje się przede wszystkim na wątku Meg i Simona, ale na wojnie pomiędzy ludźmi a terra indigena.
Walka, którą rozpoczynają członkowie ruchu Ludzie przede i nade wszystko sprowadzi śmiertelne konsekwencje na wszystkich ludzi. Konsekwencje w postaci Starszych – pazurów i kłów Namid, którzy nadejdą z dzikich terenów i wezmę okrutny odwet na każdym człowieku, który skrzywdził terra indigena.

Akcja powieści dzieje się równocześnie w kilku miejscach, wioskach Intuitów oraz dziedzińcu w Lakeside.
W odpowiedzi na działania LPiNW, Starsi wraz z żywiołami szykują się do zagłady ludzkości. Tylko nielicznym uda się przetrwać nadciągającą burzę.
Właśnie na tych przygotowaniach, tych działaniach i wydarzeniach koncentruje się autorka.
Naznaczona różni się trochę od swoich poprzedniczek. Przede wszystkim z powodu z powodu prowadzenia narracji. Śledzimy akcję nie tylko z perspektywy Meg i Simona, ale również innych bohaterów.
Autorka wprowadza kilka całkiem nowe postaci, które mam nadzieję, zagoszczą w świecie INNYCH na dłużej i odegrają większą rolę, niż tylko krótki epizod.

Pomysł na takie, a nie inne prowadzenie fabuły bardzo mi się spodobał. Autorka całkowicie zmieniła znany z poprzednich części świat,  wszystko co będzie się działo w tomie piątym, będzie następstwem obecnych wydarzeń w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Starsi postanowili odebrać ludziom tereny na których żyli, a ci którzy przeżyli zagładę, będą musieli odnaleźć się w całkiem nowych realiach i żyć wedle zasad terra indigena.
Wszystko co dzieje się w powieści jest dobrze przemyślane przez autorkę. Akcja nie gna na załamanie karku, ale jest dynamiczna  i nie sposób się nudzić podczas lektury.
W książce nie brakuje również nietuzinkowego humoru.
Bawiły mnie do łez momenty, gdy zmiennokształtni z konsternacją próbowali zrozumieć zachowanie ludzi. Doprowadzało to do wielu śmiesznych sytuacji, co z kolei powodowało, że powieść czytało się jeszcze lepiej.

Naznaczona nie jest gorsza od swoich poprzedniczek. Jest trochę inna, ale wydaje mi się, że to celowy zabieg autorki.
Gdyby nie ta zmiana, cała seria byłaby tylko opowieścią o poznaniu się Meg i Sioman i perypetiach związanych z ich znajomością.
Ale to właśnie czwarty tom zmienia wszystko. Sprawia, że czytelnik dowiaduje się, że ta para może stać się częścią większego planu, zamiarów Starszych, których nikt się nie spodziewał i które mogą zaskoczyć wszystkich – a już najbardziej samych zainteresowanych.
Autorka obrazowo ukazuje to w zakończeniu. W tym przypadku nie bawi się w subtelności i niedopowiedzenia. Karty do proroctw Meg jasno pokazują w jakim kierunku będzie szła akcja w kolejnym tomie.

Bohaterowie stworzeni przez Anne Bishop są ciekawi i intrygujący.
Zwłaszcza żywioły mnie zachwyciły. Nieokiełznana siła jaką sobą reprezentują, niesamowity wygląd oraz bezwzględność sprawiały, że to jedni z ciekawszych bohaterów w Naznaczonej.
Wraz ze Starszymi odgrywają bardzo ważna rolę w powieści.
Wiele wątków, które zostały rozpoczęte w poprzednich tomach nie doczekało się jeszcze wyjaśnienia. Dodatkowo autorka wplotła w fabułę kilka nowych. To sprawia, że tom piąty zapowiada się bardzo intrygująco.
Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała na niego czekać tak długo jak na Naznaczoną.
Nie wiem czy opóźniające się wydanie tomu IV było spowodowane zmianą tłumacza (wg słów wydawnictwa spowodowane to było chorobą poprzedniej tłumaczki), ale liczę, że teraz premiera tomu V odbędzie się zdecydowanie szybciej.
Jeśli chodzi o tłumaczenie – czuć różnicę pomiędzy poprzednimi tomami a Naznaczoną.
Ale uważam, że nowa tłumaczka podołała niełatwemu zadaniu, jakim niewątpliwie jest przejęcie serii w środku (z dostępnych informacji wynika, że INNI mają się składać z pięciu tomów).

Szczerze polecam Naznaczoną. To ciekawa i wciągająca lektura. Daje czytelnikowi sporo wskazówek co do fabuły kolejnego tomu, jednocześnie zostawiając ogromne pole do popisu dla wyobraźni autorki, bo jak już pokazała Anne Bishop, jej pomysłowość jest nieograniczona.

Na koniec dodam, że Naznaczona to ostatnia książka przeczytana przeze mnie w 2016 roku.
Nowy rok, nowy czas na kolejne lektury.
Na półce czeka ich już spora ilość, tak więc – do dzieła!