niedziela, 27 czerwca 2021

PRZEDPREMIEROWO "Narzeczona nazisty" Barbara Wysoczańska

 Hania jest polką, studentką ostatniego roku germanistyki. Aby zarobić na studia,


w wakacje pracuje jako dama do towarzystwa niemieckiej hrabiny Von Richter. Jest tak również latem 1938 roku, gdy niespodziewanie poznaje wnuka hrabiny Johanna. Młodzi zakochują się w sobie i zaręczają. Tym samy Hania trafia w środowisko arystokratów i wysokich rangą przywódców III Rzeszy.
W Monachium, gdzie mieszka Johann, Hania z coraz większym przerażeniem ogląda rosnący fanatyzm nazistów. Gdy sytuacja staje się coraz bardziej napięta, do dziewczyny zgłaszają się polskie władze, werbując ją do wyłapywania i przekazywania  tajnych planów Hitlera dotyczących Polski.
Hania się zgadza, a wtedy wszyscy, których kocha, wszystko co jej drogie, zmierzy się z niewyobrażalnym zagrożeniem. 

Zacznę od tego, że lubię książki o tematyce II Wojny Światowej, które zawierają wątki obyczajowe, jak np. Słowik czy Szmaragdowa Tablica. Niestety w pewnym momencie trafiłam na kilka, które w moim odczuciu szły na łatwiznę, bez szacunku do tego, co wtedy się działo.
Dlatego do „Narzeczonej nazisty” podeszłam z odrobiną dystansu i ostrożności, nie chcąc się rozczarować.
Gdy zaczęłam czytać, okazało się, że moje obawy były zdecydowanie niepotrzebne.
Książka bowiem okazała się wspaniała. 

Już od pierwszych zdań było widać, z jak wielkim szacunkiem do tych strasznych wydarzeń pisze autorka, z jak wielką dbałością o fakty. Nie ma tu ubarwiania, nie ma przekoloryzowania, autorka nie epatuje zbędną brutalnością, ale i nie łagodzi tego, co naziści robili ludziom, jakich krzywd się dopuszczali, jak wielkie zło dostało szansę na zaistnienie przez ich działania.  Akcja powieści rozpoczyna się latem 38 roku i potem mamy możliwość jej śledzenia, aż do pierwszych lat po wojnie. Sylwetki swoich bohaterów autorka kreśli bardzo realistycznie, mamy możliwość poznania ich myśli, uczuć, wątpliwości, strachu, nadziei i pragnień. Widzimy z czym muszą się zmagać, jaki ciężar dźwigać.
Śledzimy to co ten straszny czas z nimi robi, jakie piętno na nich odciska, jakie wydarzenia stają się ich udziałem.
Widzimy z jak okrutnymi decyzjami muszę się zmierzyć, jakich wyborów dokonać, a jakie dokonuje za nich życie i czasy w jakich przyszło im żyć.
I powiem Wam, że wszystko to jest napisane niezwykle obrazowo, realistycznie, z wyczuciem i szacunkiem do ofiar tej strasznej wojny.
Stojący po przeciwnych stronach barykady Hania i Johann będą musieli stoczyć walkę o swoje uczucie, o życie i własne człowieczeństwo w tych strasznych czasach. I autorce tą walkę udało się pokazać czytelnikowi w niezwykle dobry i poruszający sposób. 


Styl Pani Wysoczańskiej jest niezwykle dobry, pisze barwnie, lekko i potrafi bardzo przekonujący operować słowem, aby przykuć uwagę czytelnika do opowiadanej przez siebie historii. Uwierzcie mi, ta opowieść jest poruszająca, ale to dzięki temu jak jest opowiadana. I choć nie brakuje tu wydarzeń dramatycznych, strasznych, to ukazane są one z wyczuciem i taktem, bez niepotrzebnego szantażu emocjonalnego, z którym niestety już spotkałam się w kilku powieściach z tego gatunku.
Tutaj poruszy Was sama historia, a nie zbędnie przejaskrawione krzywdy, jakie stają się udziałem jej bohaterów. 

„Narzeczona nazisty” to książka prawdziwie piękna, mimo, że opowiada o czasach i wydarzeniach, w których piękno zostało zdeptane, zabite i unicestwione na długi czas. To książka porywająca, poruszająca i wspaniale napisane. 
Jeśli tylko lubicie taką tematykę, to gorąco zachęcam do sięgnięcia po powieść Barbary Wysoczańskiej, bo to niesamowicie dobra lektura.


sobota, 12 czerwca 2021

"Marzyciel" / "Muza Koszmarów" Laini Taylor

 Są książki, które nam się podobają, które robią na nas duże wrażenie i takie, które


szturmem zdobywają nasze czytelnicze serca i już wiemy, że to było to. Są tez takie, które niepostrzeżenie zdobywają nas całych. Są jak gotowanie na wolnym ogniu, niby nic się nie dzieje, niby nic się nie zmienia, aż nagle okazuje się, że jesteśmy emocjami rozpaleni do czerwoności, że płonie w nas ogień czytelniczej miłości i nic już nie jest takie samo.
Takimi książkami stały się dla mnie właśnie Marzycie i Muza Koszmarów Laini Taylor. 

Dawno temu czytałam wcześniejsze książki autorki, więc wiedziałam, że ma świetny warsztat i ogromną wyobraźnię. Dlatego gdy pojawił się Marzyciel I kontynuacja, od razu kupiłam obie zaraz po premierze. A potem odstawiłam na półkę i pozwoliłam aby stały w zapomnieniu.
Za to będę się smażyć w czytelniczym piekle, jestem tego pewna i przekonana, że na to zasłużyłam. 

Oba tomy to historia Lazlo Strange’a, sieroty, który od dziecka marzył aby poznać tajemnicę zaginionego miasta Szloch. Gdy dorósł, został bibliotekarzem, który wciąż miał głowę pełną marzeń, ale który bał się podjąć trud ich realizacji. Aż okazało się, że wszystko jest możliwe, ale jego marzenie zrealizuje ktoś inny. Ale te książki to nie tylko opowieść o wyprawie Lazlo do Szlochu, ale przede wszystkim o tym co tam zobaczył, kogo poznał i co stało się jego (i nie tylko) udziałem. Bo uwierzcie mi, niewiele mogło zaskoczyć kogoś o tak bujnej wyobraźni jaką miał Lazlo, jak to co ujrzał w zaginionym mieście. 

Marzyciel, czyli tom pierwszy, rozpoczyna się niespiesznym rytmem, ale jest niesamowicie wciągający od pierwszego zdania. Krok po kroku poznajemy głównego bohatera, ale nie tylko. Uczymy się jednocześnie sposobu w jaki swoją opowieść snuje Laini Taylor, jak roztacza nam przed oczami wykreowanym przez siebie świat. Od pierwszych stron dajemy się wciągnąć w wykreowany przez autorkę świat, pozwalamy aby otuliła nas jej opowieść, aby pochłonęła nas w całości, pozbawiła łączności z rzeczywistością i tak do ostatniego zdania, ostatniej kropki, nie tylko Marzyciela, ale i Muzy Koszmarów.  

Sposób pisania przez panią Taylor jest wspaniały, pisze niezwykle obrazowo i plastycznie. Z niczym się nie spieszy, a ja mimo to czułam, że kolejne strony uciekają mi coraz szybciej. Jej styl jest mocno melancholijny i refleksyjny. Pełno w nim buzujących emocji, a o wszystkich autorka pisze tak pięknie, że wiele razy miałam łzy w oczach, tak wielki wrażenie robiło na mnie to, w jaki sposób opisywała dane wydarzenie.
To co robiło na mnie największe wrażenie, to subtelność i wyczucie z jakim opisywała emocje, od tych pięknych i pozytywnych, po te brzydkie, złe i negatywne. Każde uczucie, każdą emocją, potrafiła ubrać w tak piękne słowa, nadać im takiej głębi, że jeszcze długo po skończeniu obu tomów, nie potrafiłam o nich zapomnieć. Naprawdę, niewiele jest autorów, o których mogłabym napisać te słowa i którzy potrafili wywołać we mnie tak wielki zachwyt i miłość do książki.


Sama historia jest niesamowita i wciągająca. Nie znajdziecie tu schematyczności czy powielania oklepanych tematów czy wątków. Nie raz dacie się również zaskoczyć i okaże się, że nie wszystko jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydawało. Ta opowieść mimo swojej pozornej lekkości ma również swoją mroczną stronę, tak samo jak ma ją większość ludzi. Nic tu nie jest tylko białe, albo tylko czarne. Tak jak w duszy człowieka, ściera się tu wiele odcieni szarości, dając nam niejednoznaczny obraz wydarzeń i bohaterów, którzy w nich uczestniczą.
A tych jest dość sporo, bo prócz pary głównych postaci, mamy tu również sporo bohaterów drugoplanowych, którzy są tak samo wyraziści, jak ci pierwszoplanowi, którzy mają swoją własną historię do opowiedzenia, którzy nie są jedynie tłem dla opowieści Lazla. 

„Marzycie” i „Muza Koszmarów” to najpiękniejsze książki jakie w tym roku dane mi było przeczytać i stawiam je na półce najlepszych w całym moim życiu. Laini Taylor udowodniła, że jest jedyna w swoim rodzaju, a jaj opowieść jest czymś, co na zawsze zapadło mi w serce. Wiem już, że będę do tych książek wracać tak samo jak do Wiedźmina, Griszy czy trylogii Magistrów. 
I jestem pewna, że za każdym razem odkryję w nich coś nowego, tak jak ma to miejsce przy kolejnym czytaniu np. Mistrza i Małgorzaty.
Mam nadzieję, że już niedługo dostaniemy kolejna powieść od Laini Taylor i będę mogła przeżyć po raz kolejny te szalone emocje podczas czytania.

Polecam z całego czytelniczego serca.


sobota, 5 czerwca 2021

"On jest dla mnie" Corinne Michaels

 „On jest dla mnie” Corinne Michaels, to trzecia odsłona serii o braciach


Arrowood. W tym tomie poznajemy losy Seana, gwiazdy sportu na stałe żyjącego w Kalifornii. Gdy nadchodzi jego kolej na spędzenie sześciu miesięcy w rodzinnym domu, będzie musiał zmierzyć się nie tylko z demonami przeszłości, ale i miłością do swojej przyjaciółki Devney, która sama zmaga się z przeszłością i próbami opanowania uczucia do Seana. 

Jeśli czytaliście poprzednie tomy tej serii, to już macie przedsmak tego, jak będzie wyglądać kolejna odsłona historii braci Arrowood. Jeśli chodzi o fabułę, to nie ma co pisać, bo można zdradzić za wiele z poprzednich dwóch tomów, ale jedno mogę powiedzieć – jest ciekawie, jest emocjonująco i bywa tez zaskakująco. Pojawia się kilka ciekawych zwrotów akcji, których się nie spodziewałam i byłam na prawdę pozytywnie zaskoczona. Autorka pisze w sposób ogromnie naładowany emocjami, trochę ckliwie, ale w znośnych granicach, gdy ta ckliwość nie jest wadą.
Podoba mi styl i lekkie pióro pani Michaels, jej książki mimo, że przewidywalne (jak to romanse ogólnie) mają w sobie pewną delikatność i uzmysławiają czytelnikowi, że nie tylko seks i pożądanie się liczą w związku, ale intymność, przyjaźń, zaufanie. 

Historia Seana i Devney jest dość zagmatwana, ich relacje komplikują się pod wpływem wydarzeń z przeszłości, ale nie ma tu na szczęście zbytniego epatowania wszystkimi dramatami tego świata, nie czułam się przytłoczona ilością tragedii. Owszem, są trudne i wywołujące ból wydarzenia, ale wszystko jest idealnie dobrane i dawkowane, aby nie przygniatać, tylko zmusić do refleksji. 

Dwójka głównych bohaterów naprawdę mi się spodobała, a ich historię czytało mi się jak do tej pory najlepiej z całej serii. Byłam zaciekawiona, zaintrygowana, kibicowałam ich związkowi i autentycznie trzymałam kciuki za ich miłość. Podobało mi się również, że w tym tomie dość często pojawiali się pozostali bracia Seana, że nie znikli z tej opowieści wraz z zakończeniem tomu o ich historii. Dzięki temu miałam uczucie, że to coś więcej niż sztampowy romans. Bo w tych historiach więzi rodzinne są niemniej ważne niż miłość i namiętność. 


„On jest dla mnie” oceniam najwyżej z trzech wydanych już tomów i niecierpliwie czekam na czwarty, który będzie opowiadał historię ostatniego z braci Arrowood.  Te książki są naprawdę ciekawie i dobrze napisane, bohaterowie są pełnowymiarowi a ich historie wciągające. Nie brakuje tu ciekawych zwrotów akcji, pełnych emocji wydarzeń i gorącej miłości.

Jeśli jeszcze nie znacie tej serii Corinne Michaels, to zachęcam do sięgnięcia po nią. To idealna lektura na odstresowanie i przyjemne spędzenie czasu.
Polecam.