wtorek, 31 grudnia 2019

„Boginie z Žítkovej” Kateřina Tučková

Ostatnia opinia na blogu w tym roku będzie o książce wyjątkowej.

„Boginie z Žítkovej” Kateřina Tučková

Wysoko w Białych Karpatach, na pograniczu Moraw i Słowacji, w odciętej od świata wsi Žítková żyły wyjątkowe kobiety. Potrafiły leczyć ziołami, przepowiadać przyszłość, poskramiać żywioły. Nazywano je boginiami, a ich tajemniczą sztukę bogowaniem.

Dora Idesová należy do ostatnich z rodu bogiń, nie chce jednak praktykować magii. Opuszcza rodzinne strony, kończy etnografię i postanawia zgłębiać fenomen bogiń od strony naukowej. Pewnego dnia odkrywa, że wśród materiałów tajnych służb StB znajduje się teczka jej ciotki, bogini Surmeny*.
*opis wydawcy

Fakt, że Dora odkryje materiały służb specjalnych na temat jej ciotki, popchnie ją na drogę poszukiwań prawdy i grzebania w przeszłości, sięgającej II WŚ, ale i dalej, za losami kolejnych bogiń.
Gdy zaczynałam czytać tą powieść, nie wiedziałam czego się po niej spodziewać. Oczywiście skojarzyłam sobie boginie z naszymi szeptuchami i jest to skojarzenie słuszne, o czym autorka wspomina w powieści.
Jednak nie jest to tylko opowieść o Karpackich boginiach jako takich, bo autorka opisuje losy prawdziwych postaci, choć nie o wszystkich pisze wprost, zmienia dane, z kilku osób tworzy jedną postać dodaje również postacie fikcyjne.
Prócz opowieści jaką snuje współcześnie Dora podczas swoich poszukiwań, autorka cofa się w przeszłość i ukazuje krok po kroku losy innych bogiń, nie tylko Surmeny. Mamy również możliwość poznać niektóre informacje o boginiach w formie dokumentów ze śledztw jakie prowadzili agenci służb StB.
Początkowo nie mogłam się do tego przekonać, ale czym bardziej zagłębiałam się w tą opowieść, tym mniej mi to przeszkadzało, aż złapałam się na tym, że zaczyna mi się podobać taka forma prowadzenia narracji.

Dwie linie czasowe, tzn. współczesna dotycząca Dory i ta z przeszłości jej rodziny i innych bogiń idealnie się uzupełniają.
Obraz bogiń, ich pracy i życia jest niezwykle przejmujący i poruszający. Autorka nie bawi się w sentymenty, pokazuje wszystko czego dowiaduje się Dora z brutalną szczerością i bez owijania w bawełnę.
Z jej opowieści wyłania się obraz ciężkiego życia w prawie odciętej od świata wiosce kobiet, które posiadają przekazywaną z matki na córkę wiedzę dzięki, której mogą pomagać innym. Ale ten świat nie jest wolny od zawiści, zazdrości i lęku, który potrafi popchnąć do haniebnych czynów.
Również obraz życia Dory, niepotrafiącej wyzwolić się ze strachu przed tym jaka jest, niepotrafiącej odnaleźć swojego miejsca na ziemi jest ogromnie smutny i przejmujący.

Opowieść Kateřiny Tučkovej jest gorzka, pełna bólu, smutku, tęsknoty i niespełnienia. To obraz walki kobiet o siebie i swoje życie, o swoich najbliższych, ale i o przetrwanie w bezwzględnym świecie.
Ta opowieść robi ogromne wrażenie, ale to nie jest lekka lektura. To ciężki temat i trudna historia, której finał potrafi człowiek mocno wstrząsnąć.
Nie znajdziecie tu lekkich i zabawnych historyjek o pracy bogiń, anegdot czy wizji kobiet posiadających szacunek tych, którym pomagały.
Ale bezsprzecznie książka warta jest każdej minuty, jaką się poświęca na jej czytanie. To ciężka i poruszająca historia, ale niesamowita i pochłaniająca człowieka na wiele godzin.

„Boginie z Žítkovej” to książka niebanalna, dobrze napisana, poruszająca, wymykająca się wszelkim schematom.
Chwilami miałam wrażenie, że czytam pięknie opowiedzianą baśń (wątki z przeszłości bogiń), chwilami, że powieść historyczną, chwilami, że reportaż. Wszystko to łączy ze sobą sprytnie autorka, co daje zaskakująco dobry efekt i zachwyca.
Ta z pozoru prosta opowieść o zwykłych ludziach jest w rzeczywistości bardzo niezwykła.
To chyba moja pierwsza styczność z literaturą czeską i jestem pewna, że to dopiero początek mojej z nią przygody.
„Boginie z Žítkovej” to naprawdę jedna z lepszych książek jakie dane mi było przeczytać.
Szczerze polecam i zachęcam Was do sięgnięcie po tą niebanalną powieść.







poniedziałek, 30 grudnia 2019

"Kłamca. Cyngiel niebios" Jakub Ćwiek

Dawno, dawno temu… Ok nie aż TAK dawno, ale jednak ładny szmat czasu minęło, gdy
przeczytałam po raz pierwszy „Kłamcę” Jakuba Ćwieka.
Książka mi się spodobała, więc czekałam na kolejny tom, ale w tym czekaniu jakoś mi umknął fakt, że kolejne tomy już są.
Aż jakiś czas temu Wydawnictwo SQN wznowiło serię i to z pięknymi okładkami. Nie pozostało mi nic innego, jak przypomnieć sobie jak to z tym Lokim było i jak potoczył się losy tego drania.


Pierwszy tom przygód Lokiego to zbiór opowiadań, ale w jakiś przemyślany sposób idealnie do siebie pasujących. Można przestać czytać w każdym momencie bez szkody dla całości, a jednak połyka się kolejne opowiadania i czuje się pewien rodzaj ciągłości.
Wiele w tej książce smaczków, wiele nawiązań, sprawne buszowanie po mitologii nordyckiej, chrześcijańskiej i kilku innych na dokładkę. Akcja dzieje się w miejscach mitologicznych, ale i w naszym współczesnym świecie. I wiecie co, mi się wszędzie podobało, chętnie czytałam o kolejnych przygodach Lokiego i jego działaniach niezależnie gdzie rozgrywała się akcja.
W książce sporo jest humoru, sarkazmu, a słowne utarczki Lokiego i jego anielskich zwierzchników nie raz doprowadzały mnie do głośnego śmiechu.

I tak czytając Kłamcę wydawać by się mogło, że to jedynie lekka i zabawna zbieranina historyjek o jednym z barwniejszych mieszkańców Walhalli.
A jednak tak nie jest.
Pamiętacie gumę do żucia SHOCK?
Wrzucało się taką do buzi, a ona aż wykrzywiała twarz gorzko-kwaśnym smakiem. Jak ktoś był cienias, to od razu ja rozgryzał, żeby dostać się do słodyczy umieszczonej w środku. Jak ktoś był twardziel, to ssał aż się przebił do słodkiego i wreszcie przestawało się robić miny jak psychopatyczny morderca z dobrego horroru.

Podobnie ma się sprawa z Kłamcą Jakuba Ćwieka. Tylko u niego ta goryczy, ten gorzki smak, ukryte są w środku każdej opowieści. Pod przykrywką „słodyczy”, humoru czai się coś więcej, pewne smutne prawdy o przemijaniu, lojalności, odchodzeniu w niepamięć tego, co jeszcze niedawno było jednym z najważniejszych elementów świata. Mimo lekkiej formy, gdy człowiek się nad tym zastanowi, jak wszystko co kiedyś było dla nas ważne, teraz już jest zapomniane, to potrafi ogarnąć smutek i melancholia.

Czytając Kłamcę ileśtam lat temu, pewnie nie zwracałam aż takiej uwagi na styl czy lekkość pióra jak teraz, więc i nie mam porównania, czy nowe wydanie jest poprawione, przeredagowane i zmienione. Doceniam sposób pisania autora, bo jest on wg mnie bardzo dobry i sprawia, że lektura książki to była czysta przyjemność.
Do tego nowe okładki naprawdę przykuwają wzrok, wydawnictwo mocno się przyłożyło.

Książkę pochłania się naprawdę w ekspresowym tempie, bo ciężko ją odłożyć, tak wciąga. Po latach, gdy w pamięci pozostały tylko ogólne wrażenia, miałam wrażenie, jakbym czytała ją po raz pierwszy.
Bawiłam się przednio, bo nie ma co ukrywać, że to literatura rozrywkowa, ale tak jak pisałam – ja odnalazłam w niej coś więcej, coś co mnie smuciło i wprawiło w zadumę.
Czy „Kłamca. Cyngiel niebios” ma jakieś wady?
Wg mnie jedną zasadniczą – za szybko się kończy. Pocieszające jest jednak to, że kolejne tomy już czekają na półce, wiec na dalsze przygody boga kłamstwa nie muszę czekać.

A sam Loki? Powinien być bohaterem negatywnym, w końcu to przez niego dokonał się Ragnarok, a ten łotr wywinął niejeden brzydki numer.
A jednak ciężko jest znielubić drania, nie sposób nie obdarzyć go sympatią, choć taką podszytą odrobiną braku zaufania.
No jest ten Loki wyjątkowym bohaterem i co tu dużo mówić – gdy przeczyta się jeden tom, zdecydowanie chce się więcej.
Polecam.

sobota, 28 grudnia 2019

"Zaraza" Laura Thalassa

Pewnego dnia przybyli na ziemię czterej Jeźdźcy Apokalipsy: Zaraza, Wojna, Głód i Śmierć.
Przybyli by unicestwić ludzkość.
Na świecie zapanował chaos, runęło wszystko do czego ludzie byli przyzwyczajeni.
Zaraza Zwycięzca podróżuje po Ameryce i Kanadzie i rozsiewa chorobę – Mesjańską gorączkę. Ludzie umierają masowo, nie ma dla nich ratunku.
W małym miasteczku leżącym „na trasie” Zarazy żyje Sara Burns, która losuje niewłaściwą słomkę i zastawia pułapkę na jeźdźca. Pułapkę, w której ten ma zginąć.
Teoretycznie plan się udaje, ale Zaraza, hmmm nie umiera. Za to porywa Sarę i zabiera wraz z sobą. Postanawia odpłacić dziewczynie niewyobrażalnym cierpieniem, ale im dłużej podróżują razem, tym bardziej skomplikowane relacje zaczynają ich łączyć.
A groźny okazuje się nie tylko Jeździec Apokalipsy.

Dlaczego zabrałam się za czytanie Zarazy? Mimo, że opis brzmi jak historia wrednego sk****la i jego ofiary ze syndromem Sztokholmskim?
Ano otóż dlatego, że miałam chęć poczytać coś lekkiego, nieskomplikowanego, ale dobrze napisanego i z mocnym wątkiem miłosnym.
Trochę obawiałam się chorych relacji pomiędzy bohaterami, ale koniec końców zabrałam się za czytanie.

Książka tak jak oczekiwałam, jest napisana lekko, ale przyjemnym stylem. Dość plastycznie autorka opisuje świat po pojawieniu się Jeźdźców i upadku wszystkiego co ludzkość znała.
Fajnie kreśli również główną bohaterkę, to dość mocny plus tej powieści, bo Sarę serio da się lubić i mimo, że nie raz postąpi głupio, to wynika to raczej z sytuacji w jakiej się znalazła, ale w jakiej nie potrafi się odnaleźć, niż z wrodzonej głupoty.
Dlatego mimo, że książka koło ambitnych nawet nie stała (ale i do takich nie pretenduje), to czytało mi się ją nadzwyczaj dobrze i byłam ciekawa jak potoczą się losy Sary i Zarazy.

Fabuła nie jest zbyt skomplikowana, skupia się na relacjach pomiędzy dwójką głównych bohaterów. Mimo to znalazło się w tej książce miejsca na pokazanie czytelnikowi co z ludźmi zrobiło pojawienie się jeźdźców, jak wpłynęło na tych co przeżyli, jak pozorna bezkarność wyciągnęła z niektórych wszystko co najgorsze.
To smutny obraz, ale żadna nowość w powieściach post-apo.
Świat jaki ukazuje autorka, to świat w którym apokalipsa właśnie trwa i jeszcze wiele może się wydarzyć, zwłaszcza, że jeźdźców jest czterech, więc i jeszcze trzy tomy przed czytelniczkami.

Mimo pewnej schematyczności i nieskomplikowanej fabuły, książkę czytało mi się całkiem dobrze.
Nie jest to lektura wybitna jak pisałam wcześniej, ale lekkie czytadełko z wątkiem post-apo, gdzie osią fabuły jest zakazany romans i miłość, która nie miała prawa się narodzić.
Do tego autorka ma dobre pióro, więc nie miałam problemu, żeby dać się wciągnąć w tą historię.
Co ważne Laura Thalassa pokusiła się o ukazanie dobrej i złej strony ludzkiej natury  i unaocznić czytelnikowi, że w chwilach zagrożenia życia, ludzie są skłonni do zrobienia wszystkiego, aby tylko się ratować. Że w takich momentach często rodzi się fanatyzm, przemoc i upadek jakichkolwiek wartości. A jednak w takim chaosie są tacy, co potrafią zachować ludzkie odruchy i dobro.

„Zaraza” to taki średniak, ale przyjemny. I choć moje wcześniejsze obawy nie okazały się tak do końca wyssane z palca, to jednak książka, jeśli ma się do niej odpowiednie podejście i świadomość, że cudów tu nie będzie, okazuje się zaskakująco ciekawa.
Więc jeśli ciekawi Was romans pomiędzy jednym z Jeźdźców Apokalipsy a ludzką kobietą, napisany lekko, ale przyjemnie, to śmiało łapcie za Zarazę i czytajcie na zdrowie.


czwartek, 26 grudnia 2019

"Magia zmienia" Ósmy tom cyklu Kate Daniels autorstwa Ilony Andrews

Nie mogę uwierzyć, że „Magia zmienia” to już ósmy tom przygód Kate i Currana. Mam wrażenie, że
niedawno zaczynałam przygodę z tą serią, a tu proszę. Jeszcze dwa tomy i koniec.
I z jednej strony nie potrafię się doczekać kolejnego tomu, żeby zobaczyć co się wydarzy, z drugiej już teraz czuję smutek, bo to faktycznie będzie koniec.

Jaki jest ten tom?
Podobnie jak poprzednie napisany lekko, plastycznie i obrazowo. Mi styl duetu pisarzy pasuje, czyta mi się świetnie i nic mnie w sposobie ich pisania nie uwiera.
Akcja jest tak samo dynamiczna jak w poprzednich tomach, ale mimo to już czuć, że seria zbliża się ku wielkiemu finałowi i ostatecznemu starciu Kate I Rolanda.
Już teraz jest go więcej w fabule i to więcej fizycznie, a nie tylko jako rozmowy o nim.
Jestem ogromnie ciekawa jak autorzy to rozegrają i jakie karty dostaną bohaterowie w tej walce.

Nie za bardzo można cokolwiek napisać o fabule, żeby nie zdradzić czegoś ważnego (w końcu to już ósmy tom), więc napiszę tylko, że autorom udało się mnie po raz kolejny zaskoczyć i zaintrygować. Główny problem tego tomu jest ciekawy i wcale nie tak łatwo rozkminić co i dlaczego.
Ale bez obaw, wszystko fajnie się ze sobą łączy i finalnie wyjaśnia. Wątki początkowo wydawać by się mogło niepowiązane ze sobą dobrze się splatają, aby wyjaśnić wszelkie tajemnice i zagadki w dość spektakularnym finale.
Do tego są dobrze nakreślone poboczne wątki, jak relacje pomiędzy bohaterami i nie mam tu na myśli tylko Kate i Currana, ale całą gromadę postaci drugoplanowych.
Fajnie jest obserwować ich ścierające się charaktery, różnice i to co ich łączy.

Oczywiście wzorem pozostałych tomów, nie obyło się bez nowych postaci z różnych mitologii i podań. Tym razem byłam mocno zaskoczona co do świata zniszczonej przez magię Atlanty wpletli autorzy.
Jest ciekawie, jest intrygująco i z przytupem.
I choć Kate często rozpływa się nad wspaniałością Currana, to jakoś za bardzo mi to nie przeszkadza. Z jednej strony wywoływało to uśmiech pobłażania, z drugiej mimo wszystko, to jednak jakoś tak ogrzewało serducho, że choćby i na kartach książki, ale miłość wciąż jest największą wartością.

Przy każdym poprzednim tomie polecałam tą serię i nie inaczej jest tym razem.
Serio, to super fajne, lekki i ciekawe urban fantasy i całą serię czyta się świetnie. Każdy tom trzyma poziom, a wątek miłosny jest zwyczajnie dobry.
Do tego humor, akcja i ciekawe postacie związane z różnymi wierzeniami i mitologiami.
Jestem ogromną fanką tej serii i tak jak pisałam na początku, nie mogę się doczekać aż dorwę w swoje ręce kolejny tom, jednocześnie już się smucę, bo to będzie wszak przedostatni.
Polecam.


środa, 25 grudnia 2019

"Wojna, którą w końcu wygrałam" KImberly Brubaker Bradley

„Wojna, którą w końcu wygrałam” to bezpośrednia kontynuacja losów Ady, jej brata Jamiego i ich
opiekunki Susan. Wojna trwa nadal, Ada wreszcie przechodzi operację stopy.
Ale pozbycie się kalectwa nie jest jednoznaczne z wyleczeniem ran na duszy dziewczynki.
Bomby spadają, ludzie giną, traci się najbliższych.
A do domu lady Thorton gdzie musi zamieszkać Adam, Jamie i Susan zostaje przywieziona Ruth, żydówka niemieckiego pochodzenia.

O pierwszej części losów Ady pisałam już jakiś czas temu na blogu. Byłam zachwycona tą książką i ucieszyłam się, że powstała jej kontynuacja.
Mimo, że to książka kierowana do młodego czytelnika (z założenia) to jednak bardzo dobrze sprawdza się – tak samo jak poprzedni tom – jako lektora dla osób dorosłych.
Język jest prosty, ale bardzo przyjemny, więc książkę czytałam bardzo szybko. Naładowane jest sporą dawką emocji, potrafi wzruszyć i wywołać łzy.

O czym jest ten tom? O stracie. I to chyba najważniejszy wątek, który porusza autorka. O stracie bliskich, o stracie swojego miejsca na ziemi, o stracie domu. Ale i o nadziei, trudnej, bolesnej i niepewnej.
O ludzkich odruchach w nieludzkich czasach, o wsparciu rodziny i bliskich. I o tęsknocie. Za tym co było, ale i za tym czego pragną bohaterowie.
Niełatwo jest odnaleźć sens życia w czasach tak przerażających i uporać się z własnymi demonami.
A tym bardziej, gdy jest się dzieckiem, które wiele w swoim krótkim życiu wycierpiało, a wojna zrzuca kolejne nieszczęścia.

Byłam ogromnie ciekawa jak potoczą się losy głównych bohaterów, ale i nowej postaci, która pojawia się w książce.
Ruth to młoda dziewczyna, żydówka – ale niemieckiego pochodzenia. Autorka pokazuje jak musi się ona zmagać z piętnem narodu wśród którego się wychowała, a który zgotował jej i jej bliskim tak straszny los.
Autorce udało się w obrazowy, ale nie epatujący brutalnością sposób pokazać, jak wiele zła sprowadziła na ludzkość II Wojna Światowa i ile milionów rodzin nieodwracalnie skrzywdziła, zadając im rany, które nigdy nie miały się już zagoić.

Akcja jest wartka i naprawdę nie ma możliwości aby choć przez chwilę się nudzić.
Autorka świetnie kreśli swoich bohaterów, a Adę pokazuje jako skrzywdzone dziecko, które całym sercem pragnie stabilizacji i rodziny, a jednocześnie bojąc się, że wszystko znów straci, nie potrafi przyjąć tego, co daje jej los.
Skrzywdzona dziewczynka, która nie radzi sobie z tym co ją spotkało.
Ale bez obaw, autorka nie odbiera Adzie nadziei i szansy na dobre życie. Mimo trudnej tematyki bohaterowie dostają szansę na pozytywną przyszłość.

Więc jeśli spodobał się wam tom pierwszy opowieści o Adzie i jej bracie, to koniecznie sięgnijcie po tom drugi.
Jest wzruszająco, przejmująco, bardzo emocjonalnie.
Czytając o kolejnych wydarzeniach w życiu bohaterów czasem miałam wrażenie, że czytam o losach prawdziwych postaci i tym bardziej byłam ciekawa, jak autorka pokieruje ich życiem.
To naprawdę dobra historia, która spodoba się tak samo młodszym jak i starszym czytelnikom.
Nie da się nie wzruszyć losem Ady i jej brata. Ale nie tylko. Pozostali bohaterowie są tak samo ważni, nie są tylko statystami w opowieści o dziewczynce.
Książka to pełna emocji opowieść o ludziach, których za sprawą wojny zetknął ze sobą los, których naznaczył cierpieniem, ale i dał szansę na wyleczenie ran.

Szczerze polecam oba tomy, które tworzą jedną ciągłość i pełną historię.
Poruszająca, piękna historia.

sobota, 14 grudnia 2019

"Dom przy ulicy Amelie" Kristin Harmel

Druga Wojna Światowa, Paryż i ruch oporu.
Rubry Henderson w przededniu wybuchu wojny poznaje Marcela Benoita i szybo wychodzi za niego za mąż. Wraz z mężem zamieszkuje w Paryżu, wojna uderza, a wraz nią zaczyna się psuć małżeństwo Ruby.
Żydówka Charlotte Dacher to jeszcze dziecko, gdy Niemcy wkraczają do Paryża, a jej życie zmienia się nieodwracalnie. Thomas Clarke wstępuje w szeregi RAF i przyjdzie mu walczyć na niebie nad Francją. Losy tej trójki bohaterów się połączą i zwiążą ze sobą na zawsze.

Przyznaję się od razu, bardzo lubię, gdy akcja powieści jest osadzona w czasach II WŚ, a jak już nawiązuje do prawdziwych postaci (jak w tym przypadku), to już wiadomo, że muszę taką książkę przeczytać.
W przypadku tej powieści właśnie tak było i pełna optymizmu po nią sięgnęłam.

Akcja rozpoczyna się w  1938 roku, ale bardzo szybko przenosimy się do Paryża i roku 1939.
Autorka zaczyna kreślić swoją opowieść  najpierw przedstawiają nam swoich bohaterów, ich osobowość, charakter oraz wewnętrzne przemyślenia.
Mamy możliwość dobrze ich poznać, tym bardziej byłam rozczarowana faktem, że niektórzy są jacyś tacy nijacy, np. mąż Ruby, który odgrywał przecież ważną rolę w jej życiu. Niby dostałam możliwość dobrze go poznać, a z drugiej czytałam o nim a mimo to miałam wrażenie, że jest on przezroczysty, nijaki i zepchnięty na margines jako statysta.
Bohaterowie drugoplanowi również są nijacy. Niby się pojawiają, niby mają coś do powiedzenia, a jednak jakbym nie słyszała ich głosu.

Akcja jest dynamiczna i naprawdę wiele się w tej powieści dzieje. Już same ramy czasowe i miejsce akcji sprawiają, że powinnam z przejęciem przewracać kolejne strony i drżeć z niepokoju o losy bohaterów. Naziści, SS, okupacja, ruch oporu i ukrywanie angielskich lotników. Przecież to był taniec ze śmiercią i przeogromne ryzyko.
A mimo nie czułam napięcia, nie czułam trwogi i lęku. Nie czułam obaw o życie bohaterów.
Czytałam o kolejnych wydarzeniach, przyjmowałam je do wiadomości i przechodziłam dalej.

Również wątek (a nawet dwa) miłosny nie wzbudził we mnie za wiele odczuć. Wydawał mi się nijaki, bez emocji, bez uczuć, opisany jak relacja z seansu filmowego mało zainteresowanego tym filmem widza.
A przecież uczucie, które rozkwitło pod nosem nazistów w tak ciężkich czasach, na przekór wszystkiemu, powinno być pełne emocji i tych pospiesznie łapanych wspólnych chwil, gdy przyszłość przedstawia się tylko w czarnych barwach.

Sama historia była ciekawa, zwłaszcza że luźno nawiązywała do działań prawdziwej postaci – Virginii d’Albert – Lake – amerykanki, która w  1937 roku poślubiła francuza, przeprowadziła się do Paryża, a następnie zaczęła działać w siatce przerzutowej Comet w latach 1943 – 1944.
Byłam ogromnie ciekawa jak autorce uda się połączyć fakty z fikcją, jak wiele z życia Virginii przemyci do życia Ruby i czy jej życie potoczy się tak jak jej pierwowzoru.
I choć opowieść Kristin Harmel miała wszystko, aby być wciągającą, intrygującą i pełną napięcia i emocji historią, to tak się niestety nie dzieje.
I sama początkowo nie wiedziałam dlaczego.
Styl autorka ma dobry, lekki i poprawny. Powieść czytało mi się bardzo dobrze.
A mimo to nie potrafiłam się wczuć w sytuację jej bohaterów, nie wciągnęłam się w fabułę i nie czułam większych emocji podczas czytania.
I chyba właśnie o to chodzi.
O ten brak emocji, a nadmiar ckliwości.
Bo tego ostatniego jest w tej powieści zdecydowanie za dużo.

Czy „Dom przy ulicy Amelie” to książka zła? Absolutnie nie. Ale to tylko powieść poprawna, która mnie ani nie zachwyciła, ani nie złapała za serce.
Przeczytałam ją i już po kilku dniach większość szczegółów wyparowała mi z pamięci, a ja pamiętałam tylko o lekkim zawodzie i odrobinie rozczarowania.





wtorek, 10 grudnia 2019

"Czarownica ze wzgórza" Stacey Halls

Fleetwood Shuttleworth to pani na Gawthorpe Hall, po kilku poronieniach spodziewa się po raz
kolejny raz dziecka, którego pragnie ponad wszystko, tak samo zresztą jak jej mąż.
Niestety wśród rzeczy męża (którego kocha) znajduje list, w którym lekarz stwierdza, że nie przeżyje tej ciąży.
Kobieta jest zrozpaczona, a przypadek sprawia, że spotyka Alice, miejscową akuszerkę, która zapewnia ją, że urodzi żywe i zdrowe dziecko.
Ale nad Alice zbierają się czarne chmury, zostaje (jak wiele innych kobiet z tej miejscowości) posądzona o czary, za które karą jest śmierć.
Czy Alice uda się przeżyć? Czy Fleetwood, która związała z nią swój los i los swego nienarodzonego dziecka, uda się uratować kobietę?

Akcja powieści osadzona jest w miejscowości Pendle, gdzie odbył się proces wiedźm ze wzgórza Pendle, a sama autorka swoich bohaterów wzorowała na postaciach historycznych, choć nie są to ich wiernie oddane losy.
Wszystko rozpoczyna się w 1612 roku i czytelnik jest stopniowo wprowadzany w panujące w tych czasach obyczaje, poglądy na rolę kobiet i ich znaczenie. Autorka pokazuje jak niewiele znaczyły kobiety, jak łatwo można było je zniszczyć, zesłać do więzienia, wymienić na „nowy model” i jak nie liczono się z ich zdaniem i uczuciami.
Wszystko to Stacey Halls opisuje lekkim i dopasowanym do czasu w jakim rozgrywa się akcja językiem i bardzo plastycznym stylem.
Czytając jej powieść, dałam się pochłonąć fabule, która jest spójna, wciągająca, pełna napięcia i sporej dawki emocji.

Swoich bohaterów Stacey Halls kreuje w bardzo wyrazisty sposób. Są świetnie wpleceni w realia tamtych lat i bez trudu uwierzyłam, że to ludzie, którzy kiedyś faktycznie żyli.
 Autorka porusza wiele ważnych tematów na przykładzie procesu wiedźm ze wzgórza Pendle.
Walka o władze, oskarżenia o czary i załatwianie sobie wpływów poprzez skazywanie na śmierć niewinnych kobiet. Traktowanie kobiet jako coś gorszego, stworzenia które mają być, rodzić dzieci i akceptować bez mruknięcia wszystkie zachowania i decyzje męża.
Dziś, w XXI wieku trudno nam sobie to wyobrazić i pojąć, ale wtedy kobiety nie miały szansy na swoje zdanie i samodzielne podejmowanie decyzji o swoim życiu. I autorka w bardzo dobry sposób o tym opowiada.

Akcja powieści jest bardzo wartka. Naprawdę, tyle się w tej książce dzieje, napięcie rośnie stopniowo, a strach przed tym co może się przydarzyć Alice rośnie coraz bardziej, aż do kulminacyjnego momentu, w którym wszystko się wyjaśnia i czytelnik wreszcie może się dowiedzieć: życie czy śmierć?
Jeśli chodzi o wątki nadprzyrodzone, czyli magię, to autorka sprytnie sprowadza na czytelnika pewną konsternację, a to za sprawą głównej bohaterki, która chwilami sama nie wie co jest prawdą, a co tylko jej wyobrażeniem.
Ale – co chcę podkreślić – ta powieść to nie fantastyka, tylko bardzo dobrze skonstruowana powieść historyczna z mocnym tłem społecznym, nawiązująca do prawdziwych wydarzeń.
A że Stacey Halls mruga do czytelnika okiem, to tylko miły dodatek do tego co stanowi najmocniejszą stronę „Czarownicy ze wzgórza” czyli samej historii Fleetwood Shuttleworth i Alice. Dwóch kobiet, które chciały od życia czegoś więcej, niż to na co mężczyźni mogliby im zezwolić.

„Czarownica ze wzgórza” to książka naprawdę dobra.
Wciągająca, świetnie napisana z zajmującą historią. Autorka bardzo sprawnie łączy fakty z fikcją i serwuje czytelnikowi porywającą opowieść o sile kobiet i walce o swoje miejsce na świecie w czasach, gdy kobiety nie miały żadnego głosu.
Szczerze polecam tą powieść i z chęcią sięgnę po kolejne książki autorki.

czwartek, 5 grudnia 2019

"Droga dusz" czwarty tom serii o Żniwiarzach Pauliny Hendel

Nad Wiatrołomem zapadają ciemności, a Feliks z całych sił walczy z demonami, które wypuścił do
świata ludzi Nija.
W tym samym czasie Magda trafia do miejsca tak daleko od domu, jak to tylko możliwe.
Czy sobie poradzi? Czy znajdzie drogę do bliskich?
Jak powstrzymać Niję, gdy starożytne pogańskie bóstwo wydaje się być niepokonane?
To wszystko plus jeszcze więcej znajdziecie w czwartej części przygód Żniwiarzy autorstwa Pauliny Hendel.

Jeśli przyzwyczailiście się do wartkiej akcji, wielu starć z demonami i walki o życie ludzi, to nie rozczarujecie się. Jest w czwartym tomie serii wszystko to, do czego autorka swoich czytelników przyzwyczaiła.
Ale pojawia się też coś nowego, co idealnie współgra z wartką akcja i niebezpieczeństwem, które non stop czyha na bohaterów – odrobina refleksji, chwile zwątpienia, zmęczenie i brak wiary w sukces.
Z tym przyjdzie się zmierzyć nie tylko Magdzie i Feliksowi, ale praktycznie każdemu z bohaterów.

Tak jak pisałam, akcja jest bardzo wartka, od demonów się wręcz roi, wydarzenie goni wydarzenie. Akcję śledzimy dwutorowo, w Wiatrołomie i miejscu gdzie znajduje się Magda.
Mimo, że fabuła mocno idzie do przodu, w powieści czuć chwilami delikatne zwolnienie, które jest chwilą wytchnienia przed kolejnym niespodziewanym zwrotem akcji.
A uwierzcie mi, jest ich sporo i za każdym razem mnie zaskakiwały.
Bywało groźnie, przerażająco, intrygująco, melancholijnie, refleksyjnie i ciut tęsknie.
Było też z poczuciem humoru, które gwarantowali bliźniacy i ich wyjątkowo rezolutna babcia.
Taka mieszanka mogła dać tylko bardzo dobry efekt i tak też się dzieje.

„Droga dusz” wciąga od pierwszej strony i nie puszcza do samiuśkiego końca. Końca, który złamał mi serce i wycisnął łzy z oczu, a jednocześnie dał nadzieję, że to jeszcze nie jest ostatnie słowo żniwiarzy w walce z Niją o bliskich i cały świat.
Książka tak mnie wciągnęła, że nie potrafiłam jej odłożyć, pogodziłam się więc z tym, że zarwę dla niej noc i tak też się stało.
Czytałam z wypiekami na twarzy, drżałam z lęku i obawy o bohaterów. Połykałam strona za stroną, bo musiałam! musiałam wiedzieć, co się wydarzy dalej i jak potoczą się losy moich ulubionych postaci.
Widać jak seria się zmienia, rozwija, ewoluuje i nabiera głębni.
Także styl autorki z tomu na tom jest coraz lepszy, choć klimat grozy Paulina Handel potrafiła już genialnie stworzyć na pierwszych stornach pierwszego tomu.

Gdy byłam już pewna, że nic mnie nie zaskoczy w tej serii, pojawia się „Droga dusz” i tak oto siedzę z otwartą buzią i zaskoczeniem malującym się na twarzy, a Paulina Hendel pewnie zaśmiewa się w kułak podejrzewając jaką reakcję może wywołać czwarty tom jej serii.
Bo wiecie, pisarka stworzyła coś tchnącego świeżością, nawiązującego do naszych słowiańskich wierzeń i podań, okrasiła wartka akcją i dodała świetnych bohaterów.
Swoje powieści pisze lekkim, ale dopracowanym i bardzo plastycznym stylem, co jest dodatkową zaletą.
Żniwiarze wciągają i każdy tom sprawia, że ma się chęć na jeszcze, na więcej Żniwiarzy, demonów i fabuły, której nijak nie da się przewidzieć.

„Droga dusz” mnie zachwyciła, oczarowała, wywołała masę emocji.
To już czwarty tom serii, ale nie da się powiedzieć, ze któryś jest słabszy. Każdy trzyma ten sam, wysoki poziom i powiem wam, że ja jestem kupiona tą serią, jej bohaterami i pomysłem na fabułę.
Podobno ta seria to młodzieżówka. Ja mam już kilka dekad życia za sobą, a zachwyca mnie ona niesamowicie od pierwszego tomu.
Więc jeśli jeszcze nie czytaliście Żniwiarzy, to koniecznie nadrabiajcie zaległości.
Polecam.


poniedziałek, 2 grudnia 2019

"Flawia De Luce. Zatrute ciasteczko" Alan Bradley

Flawia ma 11 lat, ojca filatelistę, dwie siostry, z którymi nigdy nie żyje w zgodzie i umysł geniusza.
Kocha chemię, buszuje po swoim laboratorium i wciąż szuka dla siebie chemicznych wyzwań. Aż pewnej nocy w grządce z ogórkami pod domem znajduje trupa.
Takiego prawdziwego, niezaprzeczalnego trupa.
To będzie impuls, aby rozpocząć swoje dochodzenie i odkryć, kto i dlaczego zamordował obcego człowieka w grządkach jej rodziny.

Seria o jedenastoletniej Flawii od dawna pojawiała się w zasięgu mojego wzroku, ale jakoś nigdy wcześniej się nad nią nie pochyliłam.
Jak ja bardzo tego żałuję! O jak bardzo!
Książka okazała się bowiem przednią rozrywką, w której jest i klimat i tajemnica i zagadka i sporo, pokusiłabym się o stwierdzenie, cmentarnego humoru.
Flawia jest błyskotliwa, zabawna, sarkastyczna i genialna. Słowem – cudowna.

Akcja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii i wszystko w tej książce jest do bólu angielskie.
Flawia dzieli się z czytelnikami swoimi przemyśleniami, a prócz wątku głównego, czyli morderstwa, pojawia się również delikatnie póki co (podejrzewam, że to się zmieni) wątek śmierci jej matki i relacji rodzinnych.
Wszyscy bohaterowie są ciekawi, a mimo humorystycznego wydźwięku powieści pojawiają się w niej również poważniejsze tony, jak choćby powojenna trauma Doggera (pracownika ojca Flawii).
Sama Flawia jest postacią cudownie skonstruowaną i nie sposób nie pokochać tej rezolutnej i inteligentnej dziewczynki.


Akcja jest wartka, ileż tam się dzieje ciekawych rzeczy, ile elementów trzeba będzie ze sobą połączyć, ile się wraz z Flawią nagłówkować, aby dowiedzieć się kto stoi za morderstwem i jakie miał motywy.
Ale całe to śledztwo, to przednia zabawa, okraszona sarkastycznymi komentarzami Flawii i jej przemyśleniami.
Bywały momenty, że śmiałam się w głos czytając co też w danej chwili myśli dziewczynka.
Autor ma lekki i bardzo przyjemny styl, powieść jest dopracowana i wciągająca.
Dobre pióro, nieszablonowa bohaterka, ciekawe tło dla całej historii, to nie jedyne atuty „Zatrutego ciasteczka”.
Ta książka jest napisana tak dobrze, że bez trudu zachwyci i młodszego i starszego czytelnika. Bohaterowie są ciekawi i wyraziści, a młodego czytelnika autor nie traktuje jak nieogarniętego dzieciaka, tylko jak wartościowego czytelnika, któremu należy się mądra bohaterka i dopracowana fabuła, bez dziur i idiotyzmów.

„Flawia De Luce. Zatrute ciasteczko” to książka cudowna od początku do samego końca.
Napisana z polotem, tchnie świeżością i dopracowaną fabułą.
Akcja wciąga, zagadki się mnożą, a jedenastoletnia bohaterka zachwyca.
Jest to jedno z moich tegorocznych odkryć i już nie mogę się doczekać, aż nabędę kolejny tom przygód Flawii.
Jeśli jeszcze nie czytaliście tej serii, szczerze zachęcam.
Polecam!

środa, 27 listopada 2019

"Dwanaście żywotów Samuela Hawleya" Hannah Tinti

Samuel Hawley jest samotnym ojcem Loo, dorastającej nastolatki.
Wraz z córka wiodą koczownicze życie, od motelu do motelu, zmieniając miejscowości, mieszkanie, ciągle w drodze.
Pewnego dnia hawley postanawia wraz z Loo zamieszkać w mieście Olympus, w stanie Massachusetts, rodzinnej miejscowości nieżyjącej matki dziewczyny.
To tam nastolatka zacznie grzebać w przeszłości i spróbuje dowiedzieć się, jak doszło do tragicznej śmierci matki i co skrywa przeszłość jej ojca.
Przeszłość, która właśnie ponownie postanowiła pojawić się w życiu ojca i córki.

„Dwanaście żywotów Samuela Hawleya” autorstwa Hannah Tinti to zdecydowanie książka nieszablonowa, nieprzewidywalna i intrygująca.
Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś na styl połączenia kryminału i jakie było moje zdziwienie, gdy dostałam coś innego.

Powieść pani Tinti ciężko jednoznacznie zaklasyfikować do jednego gatunku. Bo tu przeplata się ze sobą i kryminał i powieść obyczajowa i dramat. To opisany z subtelnością obraz miłości, krzywdy i bólu, ale i nadziei i lojalności i poświęcenia. To historia o dorastaniu i odnajdywaniu swojej drogi.
Tinti bywa do bólu szczera, nie stroni od brutalności, która jednak w idealnej proporcji dopasowana jest do fabuły.
Autorka niczego nie lukruje, nie zakłamuje rzeczywistości i jest daleka od szablonowego obrazu „twardziela o gołębim sercu”. Główny bohater jest postacią niejednoznaczną, ciekawą, skomplikowaną, do tego wewnętrznie skłócony sam ze sobą. Jego portret jest wyrazisty, poznajemy go powoli, ale dokładnie. Mamy również możliwość dzięki retrospekcjom poznać jego życie i miłość do matki Loo.
Czy Samuel Hawley to bohater, którego da się polubić?
Wydaje mi się, że tak, choć ja do końca nie potrafiłam się zdecydować, czy go lubię czy wręcz przeciwnie.
Bo są w nim obszary za które go ceniłam, ale było też coś, co sprawiało, że miałam chęć trzasnąć go w twarz. Mocno.
Wywołał we mnie wiele sprzecznych emocji, bo z jednej strony go rozumiałam, a z drugiej  w wielu momentach, śledząc jego decyzje i działania, chciałam zapytać „dlaczego to robisz?”.

Bez trudu za to zapałałam sympatią do Loo, córki Samuela. Ta wychowywana w dość nietypowy sposób dziewczynka sprawiała, że nie raz byłam nią oczarowana.
Ta pełna buzujących emocji, niepewności i buntu osoba była dla mnie świetnym obrazem dorastającej nastolatki, które poszukuje swojego miejsca na ziemi i nie potrafi się odnaleźć w społeczności małego miasteczka.
Wszystkie jej działania aby odkryć przeszłość ojca, poznać losy matki i zrozumieć wreszcie kim jest i kim chce być, są nakreślone bardzo dobrze.
Autorka przyłożyła się do wykreowania jej postaci i uważam, że wyszło jej to znakomicie.

Czy można uwolnić się od przeszłości i bez konsekwencji wkroczyć w przyszłość?
Czy zła przeszłość pozwala się od niej odciąć i zacząć normalne życie?
Dwanaście śladów po kulach, które naznaczyły ciało Hawleya pokazują, że czasem zajdzie się zbyt daleko w swoich działaniach i przeszłości prędzej czy później się o człowieka upomni.
Czym więcej wydarzeń z jego przeszłości odkrywałam, tym bardziej byłam zaniepokojona losem Loo i tym, jaką drogę wybierze dziewczyna.
Ostatnie sceny w książce dały mi odpowiedź na to pytanie i choć jeszcze wszystko może się zmienić (tak, czasem myślę o przyszłości bohaterów książkowych, o tym co się z nimi stało dalej), to jednak zakończenie, które dała mi autorka, bardzo mi się spodobało i czułam się usatysfakcjonowana.

„Dwanaście żywotów Samuela Hawleya” to powieść nieszablonowa, wciągająca i ogromnie ciekawa. Napisana dobrym stylem, bardzo obrazowo i plastycznie. Trzymała mnie w napięciu, wzruszała, chwilami nawet potrafiła rozbawić, poruszyła we mnie wiele emocji.
To była wyjątkowo udana lektura i chętnie sięgnę po kolejne książki autorki.
Polecam.

sobota, 23 listopada 2019

"Magia cierni" Margaret Rogerson

Elisabeth wychowuje się w Wielkiej Bibliotece. Miejscu gdzie żyją wyjątkowe grymuary, których
pilnują strażnicy. Grymuary, w których zaklęta jest magia.
Elisabeth mimo młodego wieku wie na pewno kilka rzeczy, że chce zostać strażniczką i że wszyscy magowie są źli, a magia to coś mrocznego i niebezpiecznego.
Mimo młodego wieku, jej poglądy są dość stanowcze, aż nadejdzie dzień,  który zmieni całe życie dziewczyny, a ktoś kto jeszcze do niedawna był wrogiem, teraz staje się sprzymierzeńcem.
Wplątana w straszną zbrodnię dziewczyna będzie zmuszona zwrócić się o pomoc do czarodzieja. A to da początek niesamowitym wydarzeniom.

Już dawno wyrosłam z literatury młodzieżowej, czy to w fantasy czy innych gatunków. Czasem jednak pojawia się książka, która zaintryguje mnie na tyle, że pomimo wieku głównych bohaterów i tak się na nią skuszę.
Tak właśnie było z „Magią cierni” Margaret Rogerson.

Akcja powieści jest dość wartka i zaczyna się naprawdę ciekawie. Nie miałam problemów żeby wczuć się w ten wyjątkowy klimat, jaki w powieści stworzyła autorka. Niebezpieczne grymuary, które mogą stać się czym naprawdę złym i niejako żyją.
Tajemnice, spiski, knowania i młoda, ciut naiwna bohaterka. Czy to mogło się udać?
Oczywiście że tak i wg mnie autorce udało się całkiem dobrze. Potrafiła nakreślić wiarygodnych bohaterów, pokazać ich tak normalnie, bez przerysowania, bez irytującej maniery wszystkowiedzących nastolatków, którzy i tak popełniają jedną durnotę za drugą.
Bez robienia z bohaterki tej superhero twardzielki, a z bohatera mrocznego gniewnego.
Podobali mi się oboje, i Elisabeth i Nathaniel. Para głównych bohaterów to duży atut powieści.
Ale nie tylko ta dwójka jest tak ciekawa, bo w tej książce pojawia się postać wyjątkowa, intrygująca i cudownie niejednoznaczna, czyli Silas.
Jak bardzo on mnie oczarowała, jak wczytywałam się w sceny z jego udziałem, jak czekałam, żeby znów się pojawił. Całkowicie mnie zawojował i skradł moje serce.

Mimo, że książka nie ustrzegła się pewnej schematyczności, to jednak żyjące i niebezpieczne grymuary to coś, czego aż tak często się w powieściach fantasy nie spotyka.
Również sposób ukazania magii przypadł mi do gustu, choć i tu nie znajdziemy niczego, czego by nie było w innych książkach.
Mimo to autorce udało się te elementy opisać po swojemu, lekkim i bardzo przyjemnym stylem, sprawnie posługując się słowem, sprawiając, że powieść wciągała od pierwszej strony.
„Magia cierni” to naprawdę dobrze napisana powieść i czytało mi się ją z prawdziwą przyjemnością.

Jeśli chodzi o wątek miłosny, to jak najbardziej pojawia się, ale nie jest osią fabuły. Jest, autorka do niego nawiązuje, ale ani przez chwilę nie przytłacza fabuły i co jeszcze ważniejsze, nie robi z bohaterki bezmyślnej idiotki, gdy ta tylko odkrywa, że się zakochała.
Elisabeth jest sobą od początku do końca i nawet pierwsza miłość nie wypala jej mózgu, ani nie skłania do idiotycznych zachowań.
Należą się za to brawa dla Margaret Rogerson, bo z własnego doświadczenia wiem, że wcale nie jest łatwo utrafić tak fajnie poprowadzony wątek romantyczny w książkach młodzieżowych.

„Magię cierni” mogę uczciwie polecić. Klimat wiekowej biblioteki, szepty grymuarów, magia, tajemnice i fajni bohaterowie.
Do tego wartka akcja i sensowna postać kobieca.
Czy można chcieć więcej?
Ja bym chciała drugi tom, ale ta powieść to jednotomówka, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem.
Powieść polecam i chętnie sięgnę po kolejne książki autorki, nawet jeśli znów będą kierowane do młodzieży.



poniedziałek, 18 listopada 2019

"Następnym razem" Karolina Winiarska

Michał i Olga poznają się na obozie wakacyjnym we Włoszech. Powoli rodzi się pomiędzy nimi nić
porozumienia i uczucie, to pierwsze, wywołujące motyle w brzuchy i zawrót głowy. Niestety ich czas na wakacyjnym obozie się kończy i następuje powrót do Polski. Życie obojga zaczyna biec oddzielnie, mimo że nigdy o sobie nie zapomnieli, a i kontakt ze sobą do końca się nie urwał.
Czy odważą się zrobić pierwszy krok i znów się spotkać? Czy uczucie, które narodziło się na słonecznych plażach Italii miało szansę przetrwać szarą, codzienną rzeczywistość?

Na powieść Karoliny Winiarskiej zdecydowałam się trochę z „obowiązku” bowiem w planie czytelniczym (czy też postanowieniu noworocznym, jak zwał tak zwał) miałam punkt, że przeczytam trzy powieści obyczajowe polskich autorek/autorów.
Szczerze mówiąc unikałam ich i postanowiłam to zmienić akurat w tym roku.
Ale rok się ma ku końcowi, a ja mam za sobą dopiero jedną książkę, aż tu nagle wpada mi w ręce ta powieść.
Opis zachęcał i zaciekawił, przyciągająca wzrok okładka i informacja, że to debiut (tak, lubię debiuty. Każdy sławny pisarz był kiedyś debiutantem, więc chętnie czytam takie książki) sprawiły, że „Następnym razem” stała się drugą książka mojego czytelniczego wyzwania.

Akcja powieści rozpoczyna się, gdy dwójka głównych bohaterów to jeszcze nastolatkowie, którzy pełni optymizmu patrzą na świat i wierzą, że mogą zrobić i osiągnąć wszystko.
Z biegiem czasu ich spojrzenie na świat się zmieni, życie, rodzina, praca, szara rzeczywistość, to sprawi, że ten młodzieńczy optymizm zniknie, ale pojawi się coś nowego. Coś tak samo ważnego i cennego, świadomość tego czego się pragnie i co jest dla nich najważniejsze.
Autorka swoich bohaterów kreśli bardzo dobrze. Są ukazani w sposób, który pozwala nam ich dobrze poznać, jednocześnie nie narzucając czytelnikowi co ma o nich myśleć. Autora daje czytelnikowi możliwość samodzielnie wyrobić sobie zdanie o Michale i Oldze. Uważam, że to duży plus tej powieści i jej niewątpliwa zaleta.

Akcja jest dość wartka i naprawdę wciągająca. Dałam się oczarować opowiadanej przez autorkę opowieści i byłam ciekawa jak potoczą się losy bohaterów. Karolinie Winiarskiej udało się połączyć trochę romansu i powieść obyczajową, wymieszać z garścią nostalgii i szczyptą melancholii i okrasić słodko-gorzką otoczką prozy życia.
A gdzieś w tym wszystkim nie zabrakło najważniejszego – miłości.

Styl jest przyjemny, a pióro lekkie. Mimo, że język jest prosty, to autorka ma bogate słownictwo i potrafi pisać plastycznie, dając mi możliwość wyobrażenia sobie wszystkiego co opisywała.
Chwilami byłam urzeczona jej sposobem opisu zwykłych miejsc, które w jej powieści stawały się niezwykłe.
Powieść napisana jest bez zbytecznej ckliwości, chwilami do bólu szczera, czasem wywołująca smutek, czasem uśmiech. Na pewno zmuszała mnie do refleksji i zastanowienia się, czy ja sama wykorzystuję odważnie czas jaki mam dany na tym świecie, czy może kierują mną obawy i przekonanie, że wciąż mam czas…

„Następnym razem” to naprawdę udany debiut i ciekawa książka. Sama byłam zaskoczona, jak bardzo mi się spodobała, choć są wydarzenia w tej powieści, które chciałabym zmienić z całego serca (już Ty autorko wiesz jakie!).
Polubiłam bohaterów, kibicowałam im i mocno trzymałam za nich kciuki. I nawet postaci drugoplanowe zapadły mi w serce, bo nie były tylko papierowymi statystami, ale każde coś wnosiło do fabuły.

Na koniec przyznaję, jeśli więcej będzie książek polskich autorów/autorek w stylu debiutu Karoliny Winiarskiej, chętnie zacznę je czytać.
Spędziłam z powieścią autorki bardzo dobrze czas i mam nadzieję, że pisze już kolejną książkę, po którą sięgnę z przyjemnością.




wtorek, 12 listopada 2019

"Córka lasu" Juliet Marillier

Dłuższy czas zbierałam się aby napisać o swoich wrażeniach na temat tej powieści, ale nijak nie potrafiłam
swoich emocji ubrać w słowa.
Kotłowało się we mnie, buzowało, dostałam gigantycznego kaca książkowego.
Mimo, że nie potrafiłam (i nadal do końca nie potrafię) opisać wszystkich tych emocji słowami, to jedno wiem na pewno i chcę od razu napisać.
Ta książka jest genialna.

„Córka lasu” to opowiedziana na nowo baśń o Sześciu łabędziach braci Grimm. Ale nie jakaś wariacja na jej temat, to wierne odwzorowanie wydarzeń i fabuły, ale przeogromnie doprawione  irlandzkimi podaniami, legendami, wierzeniami i folklorem.
Jest tu jednak zachowany wspaniały baśniowy klimat, a jak to w każdej baśni bywa, mamy i magię i miłość i praktycznie niewykonalne zadanie, którym zostaje obarczona bohaterka.
Są bohaterowie i dobrzy i źli, ale u autorki Córki lasu pojawiają się również ci w odcieniach szarości.
Mimo, że Juliet Marillier bardzo ściśle trzyma się oryginalnych wydarzeń z baśni, to jej powieść jest bardzo rozbudowana, nasączona emocjami, a jej bohaterowie są tak wiarygodni i cudownie wykreowani, realistyczni i pełnokrwiści, że ma się wrażenie, że się czyta o kimś, kto jest nam doskonale znany.

Świat o którym opowiada autorka bywa naprawdę brutalny. Córka lasu nie unika trudnych tematów, brutalnych wydarzeń i czasem nawet przemocy. Ale wszystko co się w tej powieści pojawia wynika z rozwoju fabuły i czasów w jakich toczy się ta opowieść.
Dodatkowo wszystko jest opisane tak subtelnie, delikatnie, że potrafi poruszyć wszystkie emocje w czytelniku, a jednocześnie nie epatuje brutalnością ponad miarę.
Autorka nie musi ze szczegółami pisać o krzywdzie fizycznej, która np. spotyka jakiegoś bohatera, aby czytelnik wiedział i czuł, że on cierpi.
Naprawdę, to ogromna umiejętność i niebywały talent aby w tak subtelny sposób pisać o sprawach trudnych, jednocześnie wywołując morze uczuć w czytelniku.

Bohaterowie, których kreuje pisarka, są (jak już wcześniej pisałam) wyjątkowo dobrze nakreśleni. Jeśli ktoś zna baśń o Sześciu łabędziach, to wie jaka droga czeka główną bohaterkę, więc od razu wiadomo jak trudne zadanie dostało się Juliet Marillier jeśli chodzi o jej postać. A jednak bez problemu poradziła sobie z tym zadaniem i wyszła z niego zwycięsko.
Każdy z bohaterów tej opowieści, czy to postać główna czy drugoplanowa, są napisani z dbałością o ich charakter, osobowość i wyrazistość.
Nie ma tu postaci mdłych, papierowych czy zbędnych.
Wszyscy, którzy pojawiają się na kartach tej powieści są w niej niezbędni.

Sama fabuła, mimo, że wiadomo jak się rozwinie, jest tak rozbudowana i opisana, że chwilami zagryzałam wargi z nerwów i obawy o losy bohaterów.
Znam tą baśń na wylot, to jedna z moich ulubionych opowieści braci Grimm, a jednak szalałam z niepokoju przy czytaniu Córki lasu. Był też taki moment, że płakałam nad tym co spotyka Sorchę i to płakałam rzewnymi łzami.
Czułam się, jakbym czytała o bliskiej przyjaciółce, siostrze, kimś, kto jest dla mnie niezwykle ważny.
Pochłaniałam kolejne strony, rozdziały i nie potrafiłam tej książki odłożyć.
Musiałam, musiałam się dowiedzieć, co jeszcze musi przeżyć Sorcha, aby wykonać powierzone jej zadanie.

„Córka lasu” to baśń.
Baśń wspaniała, klimatyczna, cudowna i pełna magii. Nie tylko tej dosłownej, ale i tej, którą gwarantuje niesamowicie napisana historia. Historia, która wkrada się w serce, mości się w duszy i sprawia, że nawet po zakończeniu lektury, po tym jak od czasu przeczytania ostatniego słowa mijają dni, ma się łzy w oczach, gdy się o tej powieści pomyśli.
Jest w niej i smutek i melancholia, odrobina nostalgii, ale i wiary w to, że jeśli bardzo się chce, to można wszystko, że miłość i poświęcenie są ogromną wartością.
Pokochałam „Córkę lasu” zachłysnęłam się jej pięknem i niepowtarzalnym klimatem.
Ktoś powie, że są lepsze książki.
Może to i prawda.
Ale już dawno żadna tak mnie nie poruszyła, tak nie zachwyciła i zauroczyła jak powieść Juliet Marillier.




sobota, 9 listopada 2019

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie 2019. Targi, targi i po targach...

"Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz" jak to śpiewa Perfect, więc postanowiłam wreszcie podzielić się z Wami moimi wrażeniami z tegorocznych Targów książki w Krakowie.
Relacja dla mnie szczególna, bo jak nigdy nie wrzucam swoich zdjęć na bloga (czy gdziekolwiek indziej) to tym razem postanowiłam to zmienić i pokazać Wam z kim udało mi sie spotkać.

To mój drugi wyjazd na targi. W ubiegłym roku też byłam, wiedziałam wiec czym ta impreza "pachnie". Wiedziałam, że będzie tłok, gorąco, ścisk i dłuuuugie kolejki po autograf.
W tym roku było naprawdę wielu autorów, z którymi chciałam zamienić choć kilka słów i poprosić o autograf. Dlatego wiozłam sporo książek do podpisu, kolejne miałam na liście do kupienia.
Obiecałam sobie, że nie będę szalała z ilością książek... oczywiście polegałam z kretesem.
No nie potrafiłam się oprzeć.
Największe zakupy zrobiłam w piątek, gdy tłum był ciut mniejszy.
Udało mi się również wtedy spotkać i poprosić o podpisanie kilku książek pana Grzegorza Kasdepke. Kolejka była długa, ale spotkanie bardzo miłe.
Potem spotkałam się jeszcze z autorką trylogii Krucze serce, czyli Marią Zdybską (ale że jestem melepeta, to nie mam zdjęcia).
Na stopisku Papierowego Księżyca upolowałam super książki (dwie z nich zdążyłam już przeczytać i jestem zachwycona. Recenzja Siły zlego na jednego jest już na blogu) i udało mi się porozmawiać z właścicielem o jego planach wydawniczych. 
Piątek zakończył sie bolącymi ramionami od dźwigania toreb z książkami, ale warto było. Tyle cudowności udało mi się kupić.






Sobota przywitała mnie mgłą i ogromną kolejką do wejścia. Trochę się spodziewałam, trochę nie. Grzecznie, choć niecierpliwie czekałam na wejście, bo pierwsze spotkania z autorami były już o 10:30.











Odstałam swoje do Katarzyny Bereniki Miszczuk, do Jakuba Ćwieka (co za pozytywny człowiek, miałam wrażenie, że bije od niego pozytywna energia w takiej dawce, że i mi się trochę dostało), Michała Gołkowskiego wypatrzyłam wcześniej na stanowisku FS i z ogromnym poczuciem wstydu (no bo jednak jak to tak na "krzywy ryj", przed czasem i w ogóle) jeszcze zanim rozpoczął sie jego czas na spotkanie z fanami poprosiłam o podpisanie książki. Nie odmówił ufff, zdążyłam jeszcze zapytać o premierę subirpunka,, najlbiższe plany i nawet zrobić zdjęcie - panie Michale, bardzo dziękuję!
Spotkałam się również z Danutą Chlupovą, D.B. Foryś oraz  E. Raj, z którą udało mi się dłużej porozmawiać i była to świetna rozmowa.
Miałam również to szczęście, że w tym roku na targach byli również pan Franciszek Klimek, poeta, którego wiersze o kotach i psach niesamowicie poruszają moje serce oraz pan Stefana Turschmid, którego ksiażki wysoko cenię i z którym udało mi się dłużej porozmawiać. To było bardzo emocjonujące spotkanie.
Udało mi się również podpisać książkę u Artura Urbanowicza, któremu podziękowałam za strach i lęk przed patrzeniem nocą w okno po lekturze Gałęzistego. Oczywiście z tych emocji zapomniałam poprosić o zdjęcie.

Czas niestety nie jest z gumy i choć żal mi było ogromnie wychodzić, to nie miałam innego wyjścia, musiałam pożegnać się z targami.
Gdy już szłam do wyjścia, w moje oczy rzuciło się małoe stanowisko z okołoksiążkowymi gadżetami, zwłaszcza ochraniaczami na książki. Jak nie trudno się domyślić, nie oparłam się (zresztą za bardzo nie próbowałam) i z targów wyszłam z tym oto cudem.

Jak wspominam tegoroczne targi?
Jako niesamowitą imprezę, pełną emocji, cudownych spotkań, pozytywnej energii, nowopoznanych ludzi i autorów.
Czerpałam z nich pełnymi garściami i choć dojazd był długi, tłum straszny, kolejki jak zaczasów PRL, to za rok znów tam wrócę.
Żeby poczuć ten klimat, spotkać znów wyjatkowych ludzi, a autorom, których cenię powiedzieć, że kocham ich książki.
Do zobaczenia za Kraków za rok!

A to moje zdobycze ksiązkowe 

i książki podpisane przez ich autorów





wtorek, 5 listopada 2019

"Wilczerka" Katherine Rundell

Katherine Rundell to autorka, z którą miałam już jedno czytelnicze spotkanie, sporo czasu temu
czytałam jej powieść Dachołazy.
Książka podobała mi się, może bez wielkich fajerwerków, ale jednak miała w sobie to coś.
Dlatego gdy zobaczyłam zapowiedź nowej powieści autorki, od razu się nią zainteresowałam.
A gdy przeczytałam, że akcja dzieje się w lasach Syberii, a głównymi bohaterami prócz Fieodory i jej matki są wilki – wiedziałam, że muszę ją przeczytać.

Fieodora wraz z matką uczą oswojone wilki, które do pewnego momentu były „maskotkami” bogaczy, jak wrócić do dzikiej natury. Mieszkają razem, z dala od reszty wioski, nikomu nie wadzą, wręcz przeciwnie, zawsze slużą pomocą.
Ale nadejdzie dzień, gdy człowiek o złym sercu pełnym nienawiści do wilków – generał Rakow – aresztuje matkę Fieo i zamknie w więzieniu.
Dziewczynka, mając wsparcie w wilkach i Ilji, chłopcu, który nie chciał być żołnierzem, zrobi wszystko aby ja uratować.

Jaka jest ta powieść?
Napisana cudownym językiem, piękna, baśniowa, poruszająca.
Bywa okrutna jak mrozy Syberii, nieprzewidywalna jak wiatr, cudowna jak skrzący się w słońcu śnieg.
Przewrotna wariacja baśni o Czerwonym Kapturku, rozgrywająca się w surowym i bezlitosnym zakątku świata, w kraju, który w duszy ma melancholię i tęsknotę.
Taka jest Fieo i taka jest „Wilczerka”.

Autorka napisała książkę dla młodszego czytelnika, który zapewne potraktuje ją dosłownie i będzie miał dużą przyjemność z lektury.
Ale to dorosły czytelnik doceni subtelne elementy tej powieści, nawiązania, delikatne sugestie.
Bo to nie tylko opowieść o dziewczynce, która kochała wilki.
To historia poszukiwania swojego miejsca na ziemi, odmienności, podążania za marzeniami i akceptacji tego kim się jest. Nie na pokaz, nie z wierzchu, ale tam w środku, gdzie chcemy skrywać wszystko to, czego boimy się pokazać innym w obawie przed odrzuceniem.

Swoich bohaterów autorka pokazała w cudowny sposób, z jednej strony prosty, z drugiej wnikliwy.
Ich charaktery, dążenia, próby postawienia na swoim za wszelką cenę, egoizm, ale i bezinteresowną pomoc, przyjaźń, odwagę. W każdym z bohaterów powieści jest wszystko, są jak dwie strony jednej monety, nieidealni.
Co ważne, głównymi bohaterami prócz Rakowa są w 99% dzieci, to one wykażą się odwagą i determinacją, zawstydzając tym dorosłych.

Akcja powieści jest wartka, opisy otoczenia, przyrody, wilków są niesamowicie plastyczne i obrazowe. Dodatkowo cudowne ilustracje pobudzają wyobraźnię i nie trudno wyobrazić sobie wszystko to o czym pisze autorka.
W powieści bywają momenty zabawne, ale jednak więcej jest poważnych i niekiedy ogromnie poruszających chwil.
Na pewno książka poruszyła we mnie wrażliwe struny, wywołała masę emocji, od radości po łzy. Zachwyciła i oczarowała. I przede wszystkim pokazała, że nigdy nie można się poddawać, gdy gra toczy się o rzeczy najważniejsze – przyjaźń, miłość, ochronę tych, których kochamy.

„Wilczerkę” polecam szczerze i z całego serca.
Piękna powieść, z pięknymi ilustracjami, napisana pięknym językiem.
Jestem zakochana w tych mroźnych klimatach, dumnych i pięknych zwierzętach i opowieści, którą ofiarowała mi Katherine Rundell.

sobota, 2 listopada 2019

„Siła złego na jednego” autorstwa Kseni Basztowej i Wiktorii Iwanowej

25 października, Kraków, hala Expo,  wpadam na Targi książki i biegiem pędzę na stanowisko
Papierowego Księżyca.
A tam wysyp cudowności, w tym wyczekiwana przeze mnie druga część trylogii Książę Ciemności, czyli „Siła złego na jednego” autorstwa Kseni Basztowej i Wiktorii Iwanowej.
Jak ja czekałam na tą powieść, jak się niecierpliwiłam. I oto jest.
No i nadchodzi konsternacja – a co jeśli drugi tom będzie skopcony, zły i ogólnie mi się nie spodoba?

Kto zna moje zamiłowanie do literatury autorów zza wschodniej granicy ten wie jak bardzo jestem nakręcona na każdą ich powieść dostępną u nas.
Nie inaczej było tym razem.
Jak wygłodniała harpia rzuciłam się na drugi tom przygód Dirana i jego wyjątkowej kompanii i… przepadłam z kretesem.

Akcja powieści rozpoczyna się tam, gdzie się w pierwszym tomie zakończyła. Tom drugi to bezpośrednia kontynuacja przygód młodego księcia, który wciąż się upiera przy wstąpieniu do szkoły magii.
Sprawy się trochę komplikują, kompania dzieli się na dwie, a do Dirana dołącza kuzyn-  złotowłosy elf Rin jeżdżący na jednorożcu.
Tak właśnie, Ciemny Władca i następca elfiego tronu w jednym miejscu i to spokrewnieni. Co mogłoby pójść nie tak?
Okazuje się, że wszystko.

Szybko wpadłam w rytm czytania, a książka wciągnęła mnie totalnie. Bałam się „klątwy drugiego tomu” ale całkowicie niepotrzebnie!
Styl autorek się nie zmienił, wciąż jest lekki, barwny i pełen humoru.
Do bohaterów, których już dobrze poznałam dołącza kilkoro nowych i co tu dużo pisać, od razu ich polubiłam.
To nietuzinkowe postacie, bardzo fajnie ukazane, nakreślone tak, żeby wzbudzać w czytelniku wiele emocji.
I to nie tylko tych pozytywnych, bo i oczywiście spiskujący i knujący antagoniści się tu znajdą.

Akcja jest bardzo wartka i gna do przodu tak samo jak nasi bohaterowie. Szalone przygody, niespodziewane zwroty akcji, śmiech i czasem wzruszenie.
Do tego tajemnice, które się pojawiają, wątki które doczekują się wyjaśnienia i nowe zagadki do rozwikłania.
Jest tu wszystko to, za co pokochałam tom pierwszy.
Pod okraszoną humorem akcją pojawiają się i bardziej melancholijne elementy, ale to w literaturze zza wschodniej granicy jest norma. Rosyjskojęzyczni pisarze mają to we krwi, tą melancholię, tą cicho szumiącą w duszy tęsknotę.
Za czym zapytacie? Za miłością, za wolnością, za możliwością bycia sobą i podążaniem swoją własną ścieżką.
I mimo, że „Siła złego na jednego” to lekkie, młodzieżowe fantasy, okraszone humorem, to i tu autorkom udało się przemycić odrobinę tego wyjątkowego klimatu.

Książkę czytało mi się cudownie, nawet nie wiem kiedy uciekały mi kolejne rozdziały. Ten tom skupia się w większości na podróży Dirana i jego kompanii do szkoły magii, ale to nie typowa powieść drogi. Bo różne poboczne wątki się tu pojawiają i człowiek zaczyna widzieć, że kroi się coś większego, ważniejszego niźli tylko nauka w szkole i przygody na szlaku.
Autorki bardzo sprawnie połączyły pewne wątki z pierwszego tomu, dołożyły trochę nowych, część się wyjaśniła, część zaostrzyła apetyt na trzeci tom, bo można się już domyślać, co tam się może podziać.

„Siła złego na jednego” w 100% spełniła moje oczekiwania.
Bawiłam się przednio, dałam wciągnąć w szalone przygody bohaterów, nie raz zostałam zaskoczona i rozbawiona do łez. Zwłaszcza lingwistyczne zajawki Dirana potrafiły mnie doprowadzić do wybuchów śmiechu.
Jedyne co mnie smuci, to fakt, że książkę „pożarłam” w dwa dni i teraz pozostaje mi tylko czekać na trzeci tom.
Polecam.

środa, 30 października 2019

"Rytuały wody" Eva García Sáenz de Urturi

W górach zostaje znalezione ciało zamordowanej kobiety w ciąży. Została utopiona w zabytkowym
celtyckim kotle z wodą i powieszona za nogi na drzewie. Morderstwo jest bez wątpienia inspirowane rytuałem potrójnej śmierci.
Gdy na miejsce zdarzenia dociera Kraken, który wciąż dochodzi do siebie po postrzale, okazuje się, że ofiara była w młodości jego dziewczyną.
To zabójstwo sugeruje, że mogą być następne, a jego ofiarą może być sam Kraken.

Zachwyciła mnie  „Cisza białego miasta” dlatego chętnie sięgnęłam po drugi tom trylogii Evy García Sáenz de Urturi.
Byłam ciekawa co w tym tomie będzie głównym wątkiem kryminalnym i jak potoczą się prywatne sprawy Krakena.
Ponownie spotykamy inspektora Ayala, jego przyjaciółkę Estibaliz, ukochaną i zarazem przełożoną Albę oraz wyjątkowo mądrego dziadka.
Prócz nich pojawiają się również niektórzy bohaterowie drugoplanowi, których miałam okazję poznać i kilkoro nowych postaci.
Autorka tworzy swoich bohaterów bardzo wiarygodnie. Nie ma w nich ani grama sztuczności, czy przerysowania. Pozwala im być sobą, nie muszą nikogo udawać, niczego udowadniać.
To złożone charaktery i ciekawe postacie.
Mają swoje słabości, lęki i potknięcia. Jednocześnie nie są na siłę stylizowani na ludzi, którzy koniecznie muszą mieć mroczną przeszłość.


Akcja powieści jest bardzo wartka i dynamiczna. Wątek kryminalny ogromnie ciekawy i wciągający. Autorka potrafiła mnie zmylić, zaskoczyć, a niekiedy wprawić w osłupienie. I choć odkryłam praktycznie na samym początku, kto był odpowiedzialny za morderstwa, to do końca książki nie byłam tego na 100% pewna, bo Eva García Sáenz de Urturi potrafi poplątać wątki tak, aby czytelnik zwątpił w to, co wydawało mu się pewne.
Bardzo fajnym elementem było pokazanie pewnych wydarzeń z przeszłości i wplątanie ich w fabułę, która rozgrywa się obecnie.
Oba przedziały czasowe się ze sobą płynnie przeplatają i w efekcie bardzo sprawnie łączą.
Na uznanie zasługuje również ukazanie kultury baskijskiej, piękne tło historyczne miasta Vitoria i jego okolic.

Ta część mimo, że kładzie dużo większy nacisk na prywatne życie Krakena, w niczym nie ustępuje poprzedniej części. Wątek kryminalny jest tak samo wyraźnie zarysowany i stanowi oś fabuły, to dookoła niego kręcą się wszystkie inne wątki, a i retrospekcje są z nim powiązane bardzo mocno.
Podobało mi się takie połączenie życia prywatnego ze śledztwem. Pokazało to, że nigdy nie możemy być czegoś i kogoś pewni w stu procentach. Że ludzi są nieobliczalni i nieprzewidywalni, a zło może czaić się wszędzie.

Jeśli chodzi o styl pisarki, to jest on specyficzny, plastyczny, obrazowy i w sposób ujmujący opisujący emocje i uczucia.
Autorka posługuje się pięknym językiem i potrafiła mnie nim oczarować.
Akcja chwilami bardzo zwalnia, wtedy śledztwo jakby odsuwa się na drugi plan, do głosu dochodzą prywatne sprawy Krakena. Ale to odebranie ważności wątkowi kryminalnemu jest tylko pozorne, bo w tej książce wszystko się z nim łączy i przeplata.

Jestem usatysfakcjonowana „Rytuałami wody”. Tło historyczne, spora dawka informacji o dawnych kulturach i obyczajach panujących na tych terenach, do tego świetne połączenie wątków kryminalnych z obyczajowymi.
Autorce udało się nie przesadzić w żadną stronę, fabuła jest spójna, a akcja bardzo wciągająca.
Ten tom jest również ciut mroczniejszy, a tematy które porusza potrafią wstrząsnąć i to mocno. Pisarka zadała pytanie o to, na ile to co nas spotyka kształtuje nas jako ludzi i popycha na taką a nie inną drogę życiową. Czy jeśli w dzieciństwie spotkało nas coś złego, traumatycznego, to musimy to powielić w swoim dorosłym życiu, czy mamy szansę wyrwać się z macek złych doświadczeń.
Autorka pyta, a to my sami musimy sobie na to pytanie odpowiedzieć.

Jestem pod wrażeniem tej powieści. Tak jak pierwszy tom, tak i drugi trzyma wysoki poziom  i chętnie sięgnę po finalną część trylogii.
W książkach autorki jest wyjątkowy klimat, który mnie zachwycił od pierwszej strony.
Polecam.







poniedziałek, 28 października 2019

"Król z bliznami" Leigh Bardugo i kooperacja z Lidią z Booklore

Zarys fabuły
Wojna w Ravce się skończyła. Ale czy aby na pewno?
Młody król, Mikołaj Lantsov walczy aby utrzymać swój kraj w bezpieczeństwie i względnym pokoju. Ale nie tylko.
Walczy również o to, aby utrzymać demona, który w nim zamieszkał na uwięzi.
Ale każdy dzień, to rosnąca siła demona. Mikołaj obawia się, że nadejdzie taki moment, gdy nie będzie potrafił go utrzymać na uwięzi i demon wyrwie się na wolność.
Tymczasem Zoya u boku młodego króla walczy o to, aby zapewnić Ravce bezpieczeństwo i nie cofnie się przed niczym, aby to osiągnąć.
A daleko na północy Nina prowadzi tajną misję i zostaje zmuszona do zaakceptowania swojego przerażającego talentu.

Bohaterowie według Czytelniczego Misz-Masz:
Jak ja lubię sposób kreowanie przez panią Bardugo swoich bohaterów.
Nie da się przejść obok nich obojętnie. I nie ważne czy to postacie pierwszoplanowe, czy drugoplanowe, czy pozytywne, czy negatywne. Każdego autorka potrafi pokazać tak, że wzbudzają we mnie wiele emocji.
Czytając trylogię Grisza – co dość oczywiste – od razu zafascynował mnie Darkling, ale gdy na karatach powieści pojawił się młody Mikołaj, moje serce czytelniczki podzieliło się równo na pół. Obaj panowie zawładnęli nim i tak już zostało.
Czego brakowało mi w Królu z bliznami? Fajnej, dającej się bez zastrzeżeń lubić postaci kobiecej.
Zoya… ehh ta Zoya. Nie lubię jej i nie wiem czy cokolwiek to zmieni. W Griszy była jedną z moich ulubionych bohaterek, a w tej książce? Denerwowała mnie okrutnie, irytowała swoją postawą „wiem wszystko najlepiej i nawet gdy wychodzi, że się mylę, to i tak mam rację” Wydawała mi się taka mądro-głupia. I tak, mam nadzieję, że uczuciowo nigdy nie zwiąże się z Mikołajem!
Podobała mi się Nina, choć i ona nie była dla mnie idealna. Lubiłam ją w Szóstce wron i moja sympatia utrzymała się w Królu z bliznami. Choć czasami mnie irytowała, to jednak oceniam ją nadal na plus.
Pomimo wszystko, nadal brakuje mi w tej powieści kogoś na kształt Aliny.
Nowi bohaterowie.
Udali  się Bardugo i to bez wyjątku. Nie ważne kto to był, po której stronie barykady stał. Autorka potrafiła ich wykreować ciekawie, pokazać ich indywidualność i charakter. Czy pokazali się na chwilę, czy na dłużej zagościli na kartach powieści – zostali  bardzo dobrze wykreowani.

Bohaterowie według Booklore:
W tej części lepiej poznajemy Mikołaja, jego dzieciństwo, relację z rodziną oraz mroczny sekret, który zagrabia sobie coraz więcej jego życia i wolnej woli. W KZB nie brakuje jego ciętego języka oraz humoru, za który tak bardzo wielu go pokochało.
Autorka skupia się również na rozbudowaniu osoby Zoi- pięknej Szkwalniczki, która pomaga królowi pozbierać i złożyć kraj do jednego kawałka. Poznajemy jej historię, to jak trafiła do Małego Pałacu i to jak zyskała przychylność Darklinga.
W tej części bohaterowie rozkwitają, są dojrzalsi, ich działanie jest dokładnie przemyślane. Kochamy i kibicujemy im jeszcze mocniej.
Bardugo skupia się również na stracie Niny, na jej wewnętrznych przeżyciach i traumie związanej z wielka stratą. Jej pierwsze rozdziały, kiedy rozmawiała z Matthiasem były bardzo emocjonalne, pełne bólu. Były momenty, w których łza się w oku zakręciła.
Bohaterowie poboczni również zasługują na pochwałę, nie ma tu nikogo kogo nie da się nie lubić. Począwszy od małego wyznawcy Darklinga, aż po „zastępcę” Mikołaja, każdy z nich wniósł coś do powieści, nie był postacią drewnianą i zbędną. To jest jedna z mocnych stron pisarstwa Bardugo- bohaterowie!

Styl i Akcja według Czytelniczego Misz-Masz
Czytając „Króla z bliznami” widać jak bardzo rozwinęła się Leigh Bardugo, jak dopracowała swój warsztat i udoskonaliła język jakim operuje.
Powieść czytałam z niekłamaną przyjemnością, byłam zachwycona jej plastycznymi opisami.
Mimo, że akcja rozwijała się powoli, to szybko zostałam oczarowana i wciągnięta w przygody młodego króla.

Styl i Akcja według Booklore:
Akcja zaczyna się już na pierwszych stronach powieści, kiedy to tajemniczy potwór atakuje małe gospodarstwo. Potem, im dalej w lekturę, tym jest ciekawiej i mroczniej. Przemierzamy wioski i miasteczka, w poszukiwaniu odpowiedzi i pomocy dla Mikołaja. Na plus jest realistyczny obraz kraju wyniszczonego przez wojnę domową i to, jak władca stara się przywrócić normalność i stabilizację.
Autorka przenosi nas w tej historii również w dalekie rejony lodowatej Fjerdy. Dzięki temu możemy poznać kolejny region świata. Trafiamy do kraju, w którym Griszowie kończą na stosie uznawani za szarlatanów. Tam, Nina Zenik, wraz z dwójką pozostałych przyjaciół ma zadanie do wykonania. Słysząc szepty zmarłych oraz swojej największej miłości proszących o pomoc, młoda Grisza będzie musiała stawić czoło złu i nienawiści, które kryją się we fjerdańskim miasteczku.
Historia "Króla Blizn" porywa czytelnika od pierwszych stron.
Dobrze wrócić do świata, który tak bardzo się lubi i tak bardzo stęskniło się za bohaterami. Przede wszystkim czuć klimat poprzedniej Trylogii. Magia, rosyjskie nawiązania, ikony oraz małe urokliwe wsie przez które przemierza Mikołaj, to coś za czym się tęskni, a czego nie było w Szóstce i Kanciarzach.
Zabieg z Kultem Bezgwiezdnego- to coś cudownego! Gdybym mogła sama bym się do niego zapisała. Jak widać, nie wszyscy uważali Darklinga za tego najgorszego.

Plusy-Minusy według Czytelniczego Misz-Masz:
Bohaterowie. To najmocniejszy element książki Bardugo, intrygujący, niejednoznaczni, fascynujący.  Świat jaki wykreowała, wzorowanie się na Rosji, systemy magiczne.
Barwne opisy, świetnie pokazana magia i sami griszowie. Podobało mi się również, że w Królu z bliznami mamy możliwość lepiej poznać Fjerdę. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie autorka da nam poznać Shu Han.

Minusy i Plusy według Booklore:
Tych niestety nie udało się uniknąć. Moim największym zarzutem do Bardugo jest to, że miejsce Mikołaja jego historię i akcję, zajęła …Zoja. Czuć, że autorka darzy tę postać dużą sympatią i zależało jej na ukazaniu jej rozwoju i przeszłości. Szkoda jednak, że zrobiła to kosztem Mikołaja- głównego bohaterka KZB! W tej części Zoja wydaje mi się zbyt wyniosła i snobistyczna. Liczę na jej spektakularny koniec.
Kolejnym minusem było zwolnienie akcji Niny we Fjerdzie. Tak jak początkowe rozdziały z jej udziałem bardzo mi się podobały, tak dalej stawały się rozciągnięte, a chwilami troszkę nudne. Chciałam zobaczyć więcej z jej nekromanckiej mocy, poczuć tę mroczną część Griszy. Niestety, może w kolejnym tomie autorka coś nam zaprezentuje.
Poza wszystkimi pozytywami opisanymi wcześniej, najwspanialszą rzeczą jest zakończenie, które wbija czytelnika z fotel i sprawa, że kapcie lecą na Księżyc! Przez cały czas przewijają się maleńkie elementy, które nakierowują na to co może się stać. No i się dzieje!
Teraz trzeba czekać na drugą część:(

Nasze Podsumowanie (możliwe spoilery)

Czytelniczy Misz-Masz:
„Król z bliznami” to powieść, na którą bardzo czekałam. Pokochałam Mikołaja i byłam ciekawa jego losów.
Co do zakończenia, to autorka przez całą powieść dawała czytelnikowi delikatne wskazówki, jak to się może skończyć, co wyniknie z tego co się przytrafiło Mikołajowi.
Nie ukrywam, że należę do frakcji, której takie rozwiązanie niemiłosiernie się spodobało.
Liczę okrutnie, że w drugim tomie pojawi się Alina. No nie może być inaczej, skoro powieść zakończyła się tak a nie inaczej! Oczekuję również, że i Mal i Zoya znikną raz na zawsze (nie mam nic przeciwko ich gwałtownej śmierci).
Nie wiem jak ja wytrzymam do drugiego tomu. Mimo, że wg mnie za mało było w powieści Mikołaja, a za wiele Zoyi, to jestem głęboko usatysfakcjonowana tą powieścią i czekam na więcej!

Booklore:
„Król z bliznami”, to książka na którą czkałam bardzo i miałam co do niej wielkie oczekiwania. Bardugo sprostała zadaniu, dała mi akcję, możliwość powrotu do bohaterów, a przede wszystkim do świata Griszów, który tak bardzo mi się podoba ze względu na rosyjskie nawiązania. Zakończenie sprawiło, że pragnę już teraz, zaraz dowiedzieć się co będzie dalej! Nie ukrywam na powrót pewnej, jednej takiej blondynki, która mam nadzieję, że się pojawi i jeszcze bardziej namiesza w historii. Bo przecież ciemność nie może istnieć bez światła, nawet jeśli które, jest już trochę osłabione.