niedziela, 27 września 2020

"Pięć lat z życia Dannie Kohan" Rebecca Serle

 Dannie Kohan żyje według ścisłego planu. Zaplanowane ma wszystko, karierę, narzeczeństwo, ślub i


każdy ważniejszy aspekt swojego życia. Nieplanowana jest tylko jej wyjątkowa przyjaźń z  Bellą, która od lat jest najważniejszą osobą w jej życiu. Którego dnia Dannie zasypia i budzi się… pięć lat później. Na placu ma inny pierścionek zaręczynowy, obok siebie innego mężczyznę. Po godzinie gdy otwiera oczy jest znów rok 2020 i świat jaki Dannie zna. Ale czy na pewno? 

Gdy wypatrzyłam tą powieść w zapowiedziach, od razu pomyślałam, że to będzie gorący romans rozgrywający się w dwóch liniach czasowych. Spodziewałam się trochę humoru, pikanterii i od groma miłości. Czy moje oczekiwania się sprawdziły? 

Z jednej strony tak, z drugiej totalnie nie.

Bowiem „Pięć lat z życia Dannie Kohan” to faktycznie powieść o miłości, ale nie tylko tej romantycznej. To przede wszystkim opowieść o wyjątkowej przyjaźni i więzach silniejszych niż wszystko inne. Akcja książki rozpoczyna się dość niewinnie. Poznajemy Dannie, jej narzeczonego, śledzimy jej niespodziewane pojawienie się w przyszłości i to, jak to na nią wpłynęło. Wszystko rozkręca się dość powoli, ale to nie znaczy, że jest nudno. Dla  mnie nie było. Krok po kroku zaczynałam rozumieć główną bohaterkę, którą zresztą autorka nakreśliła naprawdę dobrze. Miałam wrażenie, że oglądam jej życie jej oczami, a jednak z boku, że ją obserwuję i widzę już to, czego ona sama jeszcze nie chciała dostrzec. Wrażenie było naprawdę ciekawe, bywały chwile, że miałam chęć nią potrząsnąć i krzyknąć „nie widzisz tego! Przecież to takie oczywiste!”. 


Książka napisana jest dość prostym językiem, styl autorki jest dość oszczędny w barwne opisy czy rozwlekanie się na każdy temat. Chwilami miałam wrażenie nawet, że jest dość oschły. A jednak czym dłużej czytałam, czym bardziej zagłębiałam się w wydarzenia przedstawione w powieści, tym bardziej przemawiał do mnie taki sposób opowiadania tej historii, bo okazało się, że idealnie oddaje to, o czym autorka pisze. Czym więcej się działo w tej powieści, tym więcej pojawiało się w powieści emocji, tym więcej wzruszeń, tym więcej uczuć przebijało się przez każde zdanie. Finalnie płakałam jak bóbr, bo to co się tam wydarzyło, powaliło mnie swoim wydźwiękiem emocjonalnym.  

Książka, którą napisała Rebecca Serle zapowiadała się na typowy romans/obyczajówkę, która dostarczy mi trochę rozrywki na dwa wieczory. Okazał się jednak wyjątkowo wartościową i poruszającą historią o życiu, jego nieprzewidywalności, o przyjaźni i miłości. Więc z jednej strony faktycznie moje przypuszczenia się sprawdziły, z drugiej nie.  Dostałam za to dużo, dużo więcej niż się spodziewałam, podane w formie, która naprawdę do mnie przemówiła. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści, z chęcią sięgnę po kolejne powieści autorki, a „Pięć lat z życia Dannie Kohan” polecam tym wszystkim, którzy lubią nieszablonowe opowieści i poruszające historie.



wtorek, 22 września 2020

"Bezświt" Jay Kristoff

 Mia Corvere myślała, że wygrała i dokonała zemsty. A jednak finał jej działań jest zgoła inny. Grunt


zaczyna się jej palić pod nogami, tajemnica jej życia domaga się wyjaśnienia, ale żeby tego dokonać, musi udać się w niebezpieczną podróż przez Republikę.  Arcymrok nadchodzi, przyjaciele i sprzymierzeńcy są tak samo zagrożeni jak Mia. A jednak byłe Ostrze nie cofnie się o krok, aby zrealizować swoje cele. Zaczyna się walka z czasem i otaczającymi ją wrogami.

Ach, ten Bezświt.

Czekałam na tą książkę naprawdę niecierpliwie, choć tom drugi mocno mnie rozczarował. Chciałam, nie  - musiałam! wiedzieć jak się to wszystko poukłada, co zaserwuje mi autor i czy znienawidzona przeze mnie Ashlinn wreszcie padnie trupem. Oczywiście co do tego ostatniego, to nic zdradzić nie mogę z przyczyn oczywistych. Jeśli chodzi o styl, sposób prowadzenia fabuły i opisy świata, nie tylko tego, który już poznaliśmy, ale i tego mistycznego, w którym przebywały bóstwa, wszystko było na wysokim poziomie. Podobały mi się przypisy, podobał sarkazm, nawet wulgaryzmy mi nie przeszkadzały. Wszystko to było idealnie wplecione w fabułę i wynikało z charakteru bohaterów tej książki. Zresztą sam sposób kreowania postaci to naprawdę mocna strona całej trylogii Kristoffa, potrafi  on stworzyć wiarygodnych i pełnowymiarowych bohaterów, i to nie tylko tych głównych, ale i drugoplanowych. I choćbym nienawidziła Ash z mocą tysiąca słońc, to nie można Kristoffowi odmówić, że odmalował ją świetnie. 

Akcja jest dynamiczna i pędzi do przodu na łeb na szyję. Autor się nie patyczkuje, krew się leje, flaki i kończyny fruwają dookoła, a Mia nie cofa się ani o krok. Ileż się w tym tomie dzieje, ile jest walk, ile bitew muszą stoczyć bohaterowie, aby spróbować wygrać w tej nierównej walce. Wszystko co dotąd skrywały tajemnice się wyjaśnia, wszystkie wątki wreszcie się ze sobą łączą i czytelnik dostaje spektakularny finał. Bezświt to naprawdę kawał solidnie napisanej powieści i czytało mi się ją błyskawicznie. Ale… 

No właśnie – ALE.


Otóż te rozwiązania fabularne, które wkurzały mnie w drugiej części, w trzeciej wkurzały mnie jeszcze bardziej. Do tego trochę niezrozumiałych dla mnie decyzji autora i to jak pokierował poczynaniami Mii i finalnie skończyłam książkę czytać solidnie rozczarowana. Ale choć nie postawię Bezświtu na półce z ulubionymi książkami, to jednak dość słabo wypada gniewanie się na autora za to, w jaki sposób pokierował fabułą. No miał do tego prawo, a ja muszę to przyjąć. Dlatego Bezświt muszę (choć bardzo nie chcę) ocenić dość wysoko, bo to naprawdę dobra historia, ciekawe postacie i lekkie pióro autora. Czy w związku z tym rozczarowaniem rozchodzą się moje ścieżki z Kristoffem? Absolutnie nie! On potrafi pisać tak barwnie i wciągająco, tworzyć zawiłe i ciekawe historie i świetnych bohaterów, że chętnie sięgnę po kolejne jego powieści. Z całej trylogii Kronik Nibynocy pierwsza część niezmiennie pozostaje moją ulubioną. I choć Bezświt stawiam wyżej niż Bożogrobie, to jednak mam żal do autora, że zakończył ją tak, a nie inaczej. 

Czy polecam? 

Dla tej ciekawej historii, pełnokrwistych bohaterów i ciekawych wątków pobocznych, jak najbardziej tak. Jay Kristoff ma talent i zaprzeczyć się temu nie da.  

Polecam.


 


niedziela, 20 września 2020

"Wybrzeże Snów" finalny tom trylogii Krucze serce Marii Zdybskiej

 „Wybrzeże snów” to finalny tom trylogii Krucze serce Marii Zdybskiej. Czekałam na tą powieść


okropecznie, zwłaszcza po tak spektakularnym zakończeniu drugiego tomu. Z jednej strony chciałam ją czytać już teraz, z drugiej bałam się w jakim kierunku pójdzie fabuła, bo nawet nie miałam swoich domysłów. Zaczęłam więc czytać trochę z duszą na ramieniu i cóż…

Przepadłam.

Akcja powieści rozpoczyna się w miejscu, gdzie zakończył się tom drugi. I to by było na tyle jeśli chodzi o fabułę, bo z racji tego, że to trzeci tom, to nie chcę niczego nawet przypadkowo zdradzić.

Powiem tylko, że wszystkie wydarzenia rozgrywające się w tej części prowadzą Lirr do tego co jej przeznaczone, wszystkie wątki się ze sobą łączą, każda tajemnica doczekuje się rozwiązania, a zakończenie… No cóż, idealnie oddaje to, o czym przez całą trylogię pisała autorka.

Mimo trudnych początków z Wyspą mgieł (pierwszym tomem trylogii wobec którego byłam niezwykle surowa), od początku twierdziłam, że Maria Zdybska ma talent, wyobraźnię i pisze pięknym językiem. Że potrafi ubrać w oczarowujące czytelnika słowa wszystkie emocje i uczucia, którymi ta trylogia jest przesiąknięta.

W finalnym tomie jest to najbardziej widoczne, bo ten tom jest ciut nostalgiczny, odrobinę melancholijny, przepełniony uczuciami, które już nie dają się poskromić. Całość ma dla mnie słodko – gorzki wydźwięk i jest tak do bólu prawdziwa, realna wręcz.

Maria pisze w sposób, który potrafi tak zaczarować rzeczywistość, że z miejsca przeniosłam się do świata, który wykreowała, żyłam tym co rozgrywało się na kartach powieści, przeżywałam naprawdę silne emocje podczas czytania i bałam się, co zastanę na końcu.


Jeśli chodzi o bohaterów, to tutaj w pełnej krasie widać zmianę jaka zaszła w Lirr od czasu pierwszego tomu, jednocześnie została ona w jakiś sposób sobą, jest autentyczna i choć były momenty, gdy zastanawiałam się, czy aby na pewno przemyślała niektóre swoje działania, to irytacja, którą czułam momentami w pierwszym tomie, tutaj odeszła w niepamięć. Lirr to naprawdę świetna bohaterka.

Jestem też wdzięczna autorce, że pozwoliła Mildzie pojawić się w tej części nie tylko okazjonalnie. Uwielbiam tą zadziorną rusałkę, to moja ulubiona postać drugoplanowa w tej trylogii i strasznie mi jej brakowało w drugiej części.

Jeśli chodzi o Raidena, to charakter Hana Solo połączony z wyglądem Toma Hiddlestona oczarował mnie już od pierwszej chwili i nic się w tej materii nie zmieniło. To świetnie napisana postać, niejednoznaczna, ciut krnąbrna, sarkastyczna, mocno skrywająca w sobie uczucia i prawdziwe myśli, a jednocześnie to bohater o jakim chce się czytać jak najwięcej i jest się w stanie wybaczyć mu wszystko.

Wybrzeże snów, to książka tak dobra, że aż boje się o tym otwarcie pisać żeby nie zostać oskarżoną o wpis sponsorowany, ale inaczej nie jestem w stanie określić najnowszej powieści Marii Zdybskiej. Ta książka ma w sobie delikatną nutę smutku, która wkomponowuje się w dynamiczną akcję, niesamowite wydarzenia i miłość, dla której można zrobić wszystko. Jeśli jeszcze nie znacie trylogii Krucze serce, to zachęcam do sięgnięcia po całość, naprawdę warto.

Polecam.


czwartek, 17 września 2020

"Dracul" Dacre Stoker, J.D. Barker

 Jako chorowite dziecko Bram Stoker  spędza swoje pierwsze lata życia przykuty do łóżka w domu
swoich rodziców w Dublinie. Opiekuje się nim młoda kobieta, Ellen Crone. Kobieta tajemnicza, która w pewnym momencie ratuje mu życie…

Rok 1868, dwudziestoletni Bram Stoker czeka w opuszczonej wieży, by stawić czoła nieopisanemu złu. To będzie najdłuższa noc w jego życiu... Bram spisuje wydarzenia, które go doprowadziły do tego miejsca, mając niewielką nadzieję, że przeżyje tą noc.

Gdy usłyszałam, że potomek Brama Stokera wraz z J.D. Barkerem napisali prequel powieści o najsłynniejszym wampirze, miałam mieszane uczucia. Ale gdy zobaczyłam o czym ma być ta książka, wiedziałam, że się jej nie oprę.

Na wstępie zaznaczę, że jestem od lat nieustająco zakochana w filmie F.F. Coppoli i oszałamiającej kreacji Garego Oldmana. Książka Brama Stockera plasuje się u mnie zaraz obok filmu. Byłam więc ciekawa jak autorzy ugryzą ten niewdzięczny w sumie temat, bo i książka i film to dla mnie dzieła skończone. Początek Dracula szedł mi dość powoli, ale naprawdę nie minęło wiele czasu, a ja wsiąkłam totalnie i nie potrafiłam się od tej powieści oderwać.

Po pierwsze w tej książce jest cudowna narracja. Dzienniki, notatki, wspomnienia, listy i to nie tylko głównego bohatera, ale też kilku innych postaci, w tym rodzeństwa Brama. Tutaj powieść epistolarna połączona jest z narracją pierwszoosobową, co dało świetny efekt.

Wszystko pięknie się ze sobą łączy i splata, człowiek nie czuje się zagubiony śledząc fabułę z punktu widzenie kilku osób. Wręcz przeciwnie, mamy dzięki temu świetny obraz całości, bo gdzie nie ma jednej osoby, jest inna i jej wiedza.

Język jest dopasowany do czasów, w których rozgrywa się akcja, choć ciut unowocześniony w dodatku jest tak soczysty, a opisy tak obrazowe i przesiąknięte niesamowitym klimatem (jak cała powieść zresztą), że miałam wrażenie, że tkwię wraz z bohaterami w centrum wszystkich tych niesamowitych wydarzeń. Sama fabuła jest niesamowita. I mówię to naprawdę szczerze. Niby każdy fan najsłynniejszego krwiopijcy wie jak wyglądała jego historia, ale w tej książce jest coś innego, przebieg wydarzeń, które doprowadziły Brama Stokera do napisania Draculi i absolutnie nie jest to kalka fabuły powieści słynnego przodka pana Stokera.Wydarzenia te są mroczne, oszałamiające, tchnące grozą i lękiem. Wywołują strach, ale ani na sekundę nie chce się odłożyć książki, nawet gdy czuje się ziemny dreszcz strachu na plechach.


Czytając tą powieść od razu miałam przed oczami to, jak te wydarzenia zostały potem pokazane przez Brama, a potem w filmie Coppoli i byłam pod niesamowitym wrażeniem, jak autorzy pokazali to wszystko. Jak prawdziwe wydarzenia ubrali w mroczne i klimatyczne szaty fikcji (czy aby na pewno? – zapyta każdy wierny wielbiciel Draculi) literackiej.

Wyszła z tego historia niesamowicie klimatyczna, pełna wylewającego się z niej mroku, uczuć i pasji. Utrzymana w gotyckim klimacie powieść tego duetu potrafiła mnie przestraszyć, wzruszyć, oszołomić. Jeśli chodzi o akcję, to gwarantuję, że nikt nie będzie się nudził, jest wartka i dynamiczna.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści, podoba mi się w niej wszystko, sposób ukazania „ludzkich” bohaterów, ale i tych nieumarłych również, bez słodzenia, za to w niejednoznaczny sposób w jaki Coppola pokazał Draculę w swoim filmie. Zachłysnęłam się tym obrazem, dałam mu zauroczyć i pochłonąć. Nie spodziewałam się, że ta książka tam mnie zachwyci, że poczuję to samo co czułam przy czytaniu Draculi Brama Stokera czy oglądaniu filmu F.F. Coppoli.

A tak się właśnie stało.

Polecam.






wtorek, 15 września 2020

"Mroczniejszy odcień magii" V. E. Schwab

Biały Londyn, Szary Londyn i Czerwony Londyn… Był jeszcze Czarny, ale już nie ma.
Pomiędzy tymi światami (Londynami) dzięki swojej magii może się przemieszczać Kell, podróżnik z Czerwonego Londynu, w którym mieszka jako przybrany syn rodziny królewskiej.
Nieoficjalnie jest przemytnikiem i pech chce, że zostanie wplątany w niebezpieczną rozgrywkę, która połączy jego siły z wyszczekaną złodziejką Lili Bard.

„Mroczniejszy odcień magii” V . E. Schwab, to książka z którą miałam sporo ambarasu. Ileż to razy ja ją zaczynałam czytać. Ile razy odkładałam zniechęcona, bo nie było między nami „tego czegoś”. I jak mnie to wkurzało, bo np. Okrutna pieśń i Mroczny Duet tej autorki mnie totalnie zachwyciły.
No więc odłożyłam Odcienie na półkę i wraz z pozostałymi dwoma tomami zaległy zapomniane na regale. Aż mnie w końcu po kilku latach coś natchnęło i postanowiłam dać jej jeszcze jedną – ostatnią szansę.

Początek po raz kolejny okazał się trudny. No nijak nie mogłam się wciągnąć w tą historię. Napisana świetnym językiem, lekkim i dopracowanym stylem, z obrazowymi i soczystymi opisami świata wykreowanego przez autorkę, to książka powinna mnie pochłonąć od razu. A ja potrzebowałam długiego rozbiegu, żeby zaskoczyć.
Bo widzicie, uparłam się i czytałam nadal, strona 50, strona 70, strona 120… Czytałam i nawet nie wiem kiedy stało się coś magicznego – przepadłam.
Nagle w powieści pojawiły się postacie drugoplanowe, ale tak wyraziste i nieoczywiste, że czytanie o nich to była przyjemność i czekałam aż się znów pojawią.
Oczywiście mowa tu o Hollandzie, który wywołał we mnie masę emocji, póki co w większości negatywnych, choć to tak niejednoznaczna postać, że nie potrafię go wrzucić do jakiejś szufladki i przyczepić etykietę. Ogromnie spodobało mi się również królewskie rodzeństwo. O, ile oni dostarczyli mi mocnych odczuć, ileż ja im życzyłam różnorakich cierpień i katuszy…
Trzeba przyznać autorce, że potrafi pięknie kreować swoich bohaterów, tak samo dobrze tych pozytywnych jak i negatywnych, a tych gdzieś po środku to już w ogóle.


Jeśli chodzi o magię, to jest wspaniale opisana. Tak samo świat, który stworzyła pani Schwab. Wszystko jest w tej powieści takie soczyste, pełne smaku. Akcja rozwija się w sam raz, a fabuła jest prowadzona po mistrzowsku. I gdy kolejne rozdziały umykały, zastanawiałam się, czemu tak ciężko szło mi wsiąknięcie do tego świata, czemu tak opornie szło mi wciągnięcie się w tą ciekawą opowieść.
I nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Fakt pozostaje jeden, sporo razy próbowałam zacząć czytać Odcienie i się poddawałam. Teraz dałam sobie więcej czasu i przepadłam.
Czytanie „Mroczniejszego odcienia magii” okazało się finalnie czystą przyjemnością, polubiłam większość pozytywnych bohaterów, ci niejednoznaczni zapadli mi w pamięć, a te złe jednostki wywołały we mnie burzę uczuć.
Historia opowiadana przez panią Schwab okazał się być pasjonującą przygodą i nie dziwią mnie już teraz tak pozytywne opinie na temat tej książki.
Mam nadzieję, że kolejne dwa tomy okażą się tak samo dobre, jeśli nie lepsze. Opis drugiego tomu sugeruje wyjątkowo fascynujące wydarzenia, więc tym razem nie każę mu czekać na półce latami.

Jeśli jeszcze się wahacie czy przeczytać „Mroczniejszy odcień magii” to doradzam – nie ma co się zastanawiać, tylko czytać! Nawet jeśli początek może być trudny, to warto dać sobie czas i zanurzyć się we wszystkich trzech odcieniach Londynu.
Polecam.

czwartek, 10 września 2020

"Upadek wron" III tom Znaku Kruka. Ed McDonald

Na Łańcuch spada nowy kataklizm – czarny deszcz. Królowie Głębi zdają się wygrywać walkę z
Bezimiennymi, którzy tracą swoje moce.
Kapitan Czarnoskrzydłych Ryhalt Galharrow, od miesięcy żyje w Nieszczęściu, stopniowo nasiąkając jego mocą. Ale za każdą moc trzeba zapłacić, nawet jak się jest wybrańcem Wroniej Stopy.
Towarzyszą mu duchy z jego przeszłości, dołączą do niego, gdy przyjdzie mu po raz ostatni, wraz z innymi kapitanami udać się do Nieszczęście, by stoczyć walkę w samym sercu ciemności.

Na finalny tom trylogii Znak Kruka czekałam niecierpliwie. Zawładnęła mną ta opowieść, dałam się wciągnąć do tego brudnego i mrocznego świata, gdzie walki boskich istot doprowadziły do jego degradacji i upadku. Gdzie ludzie walczą o każdy dzień i nie grają czysto, a polityczne układy są ważniejsze niż ludzkie życie, honor i przyzwoitość. Gdzie magia jest wszechobecna, tak samo jak proch, a bohaterowie są tak wyraziści i pełnokrwiści, że można się tylko zachwycać.

Akcja powieści jest dynamiczna od samego początku. Jednocześnie Ryhaltowi towarzyszy głęboka melancholia i i poczucie bliskości końca.
Końca życia, końca świata jaki bohaterowie znają.
Wszystko tchnie beznadzieją, ale nawet w tak mrocznych czasach, gdzieś tam pod skórą, w najdalszym zakątku umysłu, kołacze się nadzieja podsycana przez determinację.
Autor bardzo sugestywnie i obrazowo przedstawia czytelnikowi wykreowany przez siebie świat już od pierwszego tomu, ale to w finalnym miałam wrażenie, jakbym brodziła przez kałuże czarnego deszczu i pustki nieszczęścia razem z Ryhaltem. Jakbym zmagała się z wyzwaniami nie do ogarnięcia wraz z pozostałymi bohaterami.
Jakbym to ja sama tęskniła za tymi co odeszli, a tęsknota ta była podszyta wyrzutami sumienia.
Upadek wron to książka napisana bardzo sugestywnie, świat w niej ukazany jest niesamowicie plastycznie, a główny bohater zachwyca swoją kreacją.

Ryhalt Galharrow  to dla mnie taka mieszanka bohatera romantycznego z tragicznym, okraszona ogromną dawką cynizmu. Uwielbiam tą postać, jest w nim coś, co sprawia, że mimo jego błędów, mimo potknięć i nie zawsze trafnych decyzji, nie sposób było go nie polubić od pierwszej strony. Jest w nim bowiem element dobra, takiej zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, która pokazuje się w najmniej oczekiwanym momencie, przekreślając wszystkie błędy i kiepskie decyzje. Najemnik, kapitan, przywódca, przyjaciel, mężczyzna. Jest w nim mieszanka wszystkiego, a składa się to na obraz człowieka, którego nie daje się wtłoczyć w ramy i schematy.
Prócz Ryhalta mamy oczywiście plejadę postaci drugoplanowych, które wcale nie są wydmuszkami, tylko wyrazistymi bohaterami odgrywającymi ważną rolę w tej historii.
Ogólnie uważam, że kreacja bohaterów, prócz klimatu, to bardzo mocna strona tej powieści.

Styl autora niezmiennie oczarowuje. I choć nie brakuje tu lejącej się posoki, fruwających flaków, a bohaterowie potrafią kląć jak szewc, to jednak nie ma tu przesady i idealnie się wpasowuje w opowiadaną historię.
Jeśli chodzi o rozwój fabuły, to jestem bardzo usatysfakcjonowana. I choć nie na takie zakończenie liczyłam, to muszę przyznać, że to które zaoferował mi Ed McDonald bardzo pasuje do całej koncepcji trylogii.
Na koniec muszę (bo się uduszę) wspomnieć o okładce. O jaka ona jest wspaniała, jak zwykle DarkCrayon się popisał i stworzył ilustrację idealnie oddającą to, co się działo w tym tomie.

Mam nadzieję, że autor nie porzuci tego świata, że do niego wróci, choćby i z innymi bohaterami. To mimo brudu, mroku i przygnębienia, niesamowicie ciekawy i wciągający świat i żal mi będzie się z nim rozstawać.
Polecam.

wtorek, 8 września 2020

"Ogród kobiet" Carla Montero

Barcelona, XXI wiek. Gianna odnosi sukcesy jako architektka, ma romans z przystojnym aktorem i
wkrótce stanie przed wyborem, który zaważy na całym jej życiu. A że nie wszystko ułoży się tak, jak miała nadzieję, splot różnych wydarzeń sprawi,  postanowi wyruszyć do Włoch w poszukiwaniu własnych korzeni.
Castelupo, początek XX wieku. Młyn na obrzeżach włoskiego miasteczka, w którym mieszka Anice. Młoda kobieta, zakochana i wierząca, że szczęście jest w zasięgu ręki. Los jednak jest okrutny, wybucha wojna, która zmienia wszystko.
Losy tych dwóch kobiet splotą się ze sobą, a przeszłość odkryje przed Gianną swoje tajemnice.

Naprawdę bardzo sobie cenię powieści Carli Montero, ta hiszpańska autorka kupiła mnie swoją Szmaragdową tablicą i od tamtej pory z niecierpliwością wyglądam kolejnych jej powieści.
„Ogród kobiet” to magiczna opowieść o sile kobiet, ich determinacji i wyjątkowości. To niejako połączone ze sobą dwie historie burzliwej miłości, skrywanych pragnień, cichych nadziei.
To opowieść o kobietach.
Ich wyborach, dążeniach i decyzjach. O wspaniałych więzach przyjaźni, o tęsknocie ale i nadziei. To też historia walki o siebie i swoją wolność.
To opowieść pachnąca włoskim słońcem, bazylią, dojrzewającymi w słońcu pomidorami i aromatyczną kawą.
To również historia radzenia sobie z demonami przeszłości, z przeciwnościami, które nagle pojawiają się przed bohaterami, z winą i odkupieniem.

Napisana pięknym i plastycznym językiem, najnowsza powieść Carli Montero oczarowuje, zachwyca i wzbudza wiele różnych emocji.
Sprawiła, że zastanawiałam się, co ja bym zrobiła w danej sytuacji, jak ja bym się zachowała, czy miałabym tyle siły co główne bohaterki, aby zawalczyć o swoją przyszłość.
Akcja powieści jest prowadzona dwutorowo, historię z przeszłości poznajemy za sprawą pamiętnika Anice i odkrytych przez Giannę różnych dokumentach, pamiątkach. Byłam zafascynowana historią Anice, jej losem i tym jak potoczyło się jej życie. Śledziłam z zapartym tchem wydarzenia, które stały się jej udziałem, kibicowałam jej, cieszyłam się, gdy ona była szczęśliwa, smuciłam, gdy spotykało ją coś złego.
Podobnie było w przypadku opowieści rozgrywającej się współcześnie.
Gianna potrafiła mnie do siebie przekonać, sprawiła, że byłam ciekawa jakie decyzje podejmie, potrafiłam zrozumieć jej motywacje, kibicowałam uczuciu, jakie pojawiło się na jej drodze.
Carla Montero bardzo sprawnie połączyła ze sobą historie obu kobiet.  Dodatkowo w powieści pojawiają się bohaterowie drugoplanowi, którzy są wyjątkowo wyraziści, którzy potrafili zaskoczyć i stać się kimś więcej, niż tylko „wypełniaczem” fabuły.
Bardzo dobrze jest też nakreślone tło społeczno- obyczajowe dla obu historii. Mamy możliwość zobaczyć z czym musiała zmagać się Anice oraz co wpływa na Giannę.

„Ogród kobiet” to opowieść piękna, magiczna, potrafiąca zauroczyć i oczarować. Lekki klimat upojnych Włoch zmieszany jest tutaj z ciężkimi doświadczeniami Anice z początku XX wieku, co daje naprawdę świetne efekty, a lektura powieści pani Montero to czysta przyjemność.
Mam nadzieję, że na kolejną powieść autorki nie trzeba będzie długo czekać.
Polecam.

niedziela, 6 września 2020

"30 dni" K.C. Hiddenstorm

Linda Hill dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chora, że zostały jej jeszcze tylko miesiące życia.
Medycyna jest bezsilna, ale kobieta nie chce się poddawać. Szuka wszelkimi sposobami terapii eksperymentalnych, możliwości, których nie dał jej lekarz.
I tak trafia do fundacji Ostatniej Szansy, do jej pracownicy Nayhiji Mara, która twierdzi, że Lindę da się wyleczyć… o ile jej mąż będzie jej wierny przez trzydzieści dni.
Banalnie proste, myśli Linda, przecież mąż ją kocha.
Ale to co wydawało się „bułką z masłem” zmienia się w niebezpieczną rozgrywkę, gdy Adam Hill będzie musiał zmierzyć się z nieziemską wręcz pokusą…

Najnowsza powieść K.C. Hiddenstorm pt. „30 dni” to książka, które wymyka się schematom. Mieszanka gatunkowa (fantastyka, obyczaj, dramat, odrobina sensacji) skupia w sobie niesamowita historię o miłości, zdradzie, tęsknocie, ale przede wszystkim o złamanym sercu i potrzebie odkupienia.
W tej powieści losy trójki głównych bohaterów, czyli Lindy, Adama i Nayhiji splatają się ze sobą, a oni sami zaczynają wspólny taniec na granicy utraty zmysłów i życia.

Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to mamy tu pełnokrwiste i wyraziste postacie, które potrafią wzbudzić w czytelniku wiele emocji i to nie tylko tych pozytywnych, ale również tych bardziej skomplikowanych, ponurych. Ich decyzje, postępowanie, działania, to wszystko składa się na ciekawy obraz ludzkich charakterów, ich dobrych stron, ale i tych mrocznych, skrzętnie ukrywanych na co dzień, które dają o sobie znać w sytuacjach najbardziej kryzysowych.
Uważam, że autorce udało się w naprawdę dobry sposób pokazać skomplikowaną naturę ludzką, jej nieprzewidywalność i fakt, że nigdy nie możemy być pewni drugiego człowieka tak w 100%.

Akcja powieści jest dynamiczna, klimat jest mroczny i ciężki. Rozgrywka pomiędzy Adamem i Lindą, a Nayhija robi się coraz bardziej osaczająca, wszystko zmierza do finału, którego nie sposób przewidzieć.
Podoba mi się sposób prowadzenia fabuły, podobają mi się wątki poboczne i kilkoro postaci drugoplanowych. Wszystko w tej powieści jest dopracowane i doszlifowane, a sama autorka rozwinęła swój warsztat, sprawiając, że jej styl stał się jeszcze bardziej dopracowany, a język płynny i obrazowy.
Czytanie 30 dni to była prawdziwa przyjemność.

Historia opowiadana przez K.C. Hiddenstorm jest niepokojąca, ale nie sposób się od niej oderwać. W trakcie czytania zaczynamy zauważać, że nasze sympatie bądź antypatie się zmieniają, a gdy coraz lepiej poznawałam przeszłość niektórych bohaterów, zdałam sobie sprawę, że nic w tej powieści nie jest czarne albo białe. Ta książka to pełen wachlarz szarości, nieoczywistości,  a odkrywanie tajemnic jej bohaterów było naprawdę intrygujące.

Jaka jest powieść „30 dni”?
Naprawdę dobra.
To wciągająca lektura napisana w dobrym stylu i dopracowanym językiem.
Znajdziecie tu tajemnice, nieziemskie pokusy, emocje i zanim się obejrzycie, zostaniecie wciągnięci w świat bohaterów, którego nie będzie się chciało opuścić, aż do ostatniej strony.
Polecam.

środa, 2 września 2020

"Podróż nieślubna" Christina Lauren

Olive oraz Ethan to rodzeństwo państwa młodych, ona siostry bliźniaczki, on młodszego brata. Nie
lubią się od początku znajomości. Gdy na weselu dochodzi do zbiorowego zatrucia owocami morza, im jako jedynym udaje się go uniknąć.
Wesele okazuje się katastrofą, zatrucie wszystkich jest długotrwałe, a podróż poślubna młodej pary nie może zostać przeniesiona na inny termin.
I tak oto Olive i Ethan lecą na bajeczne Hawaje, podając się za młodą parę. A tam już się okaże, czy ich niechęć jest tak mocna jakby mogło się wydawać, a może od nienawiści tylko krok do miłości?

„Podróż nieślubna” Christiny Lauren to napisany lekko i z humorem romans, gdzie w tle autorki (bo to duet piszący pod pseudonimem) poruszyły kilka ważniejszych tematów, które jednak nie przytłaczają najważniejszego wątku, czyli miłości.
Akcja powieści od samego początku jest bardzo dynamiczna, jesteśmy wrzucani w wir wydarzeń i do samego końca autorki nie zwalniają.
I choć to w 100% romans koncentrujący się na głównych bohaterach, to nie zabrakło tu miejsca na postacie drugoplanowe, na uczucia inne niż miłość, ot choćby siostrzane więzy, przyjaźń i zżycie z rodziną.
Do tego autorki wplotły motyw zdrady i walki o poczucie własnej wartości.
Wszystko to zachowując pozory lekkości, składa się w ciekawy i naprawdę fajny obraz.

Bohaterowie są bardzo realistyczni, ciekawi, pełnokrwiści. Od razu też polubiłam większość z nich i przywiązałam się do głównej pary.
Fabuła jest wciągająca, akcja wartka, dialogi bardzo dobrze napisane, a w książce prócz miłości, szczypty pikanterii i odrobiny romantyzmu, mamy poczucie humoru i sytuacje, które potrafiły mnie doprowadzić do głośnych wybuchów śmiechu.
W powieści bywa też trochę poważniej, można się wzruszyć i zasmucić, ale koniec końców, ta historia jednak tchnie radością.

Nie za wiele da się tutaj napisać, żeby nie zaspoilerować, więc mogę tylko stwierdzić, że „Podróż nieślubna” to jedna z tych książek, które mimo, że w sumie od początku wiadomo jak się zakończą, że pośrodku może wydarzyć się to czy tamto, to jednak oczarowuje piękną historią, fajnymi bohaterami i tym uczuciem błogości, gdy dostajemy to, czego nasze romantyczne serce pragnęło.
Spędziłam świetnie czas, czytając tą powieść, a dobry styl i lekkie pióro były tylko dodatkowym atutem.
Na pewno sięgnę po kolejne książki tego pisarskiego duetu, bo dzięki paniom ukrywającym się pod pseudonimem Christina Lauren, dostałam zabawną, romantyczną i poruszającą historię, która ogromnie przypadła mi do gustu.
Polecam.