wtorek, 22 września 2020

"Bezświt" Jay Kristoff

 Mia Corvere myślała, że wygrała i dokonała zemsty. A jednak finał jej działań jest zgoła inny. Grunt


zaczyna się jej palić pod nogami, tajemnica jej życia domaga się wyjaśnienia, ale żeby tego dokonać, musi udać się w niebezpieczną podróż przez Republikę.  Arcymrok nadchodzi, przyjaciele i sprzymierzeńcy są tak samo zagrożeni jak Mia. A jednak byłe Ostrze nie cofnie się o krok, aby zrealizować swoje cele. Zaczyna się walka z czasem i otaczającymi ją wrogami.

Ach, ten Bezświt.

Czekałam na tą książkę naprawdę niecierpliwie, choć tom drugi mocno mnie rozczarował. Chciałam, nie  - musiałam! wiedzieć jak się to wszystko poukłada, co zaserwuje mi autor i czy znienawidzona przeze mnie Ashlinn wreszcie padnie trupem. Oczywiście co do tego ostatniego, to nic zdradzić nie mogę z przyczyn oczywistych. Jeśli chodzi o styl, sposób prowadzenia fabuły i opisy świata, nie tylko tego, który już poznaliśmy, ale i tego mistycznego, w którym przebywały bóstwa, wszystko było na wysokim poziomie. Podobały mi się przypisy, podobał sarkazm, nawet wulgaryzmy mi nie przeszkadzały. Wszystko to było idealnie wplecione w fabułę i wynikało z charakteru bohaterów tej książki. Zresztą sam sposób kreowania postaci to naprawdę mocna strona całej trylogii Kristoffa, potrafi  on stworzyć wiarygodnych i pełnowymiarowych bohaterów, i to nie tylko tych głównych, ale i drugoplanowych. I choćbym nienawidziła Ash z mocą tysiąca słońc, to nie można Kristoffowi odmówić, że odmalował ją świetnie. 

Akcja jest dynamiczna i pędzi do przodu na łeb na szyję. Autor się nie patyczkuje, krew się leje, flaki i kończyny fruwają dookoła, a Mia nie cofa się ani o krok. Ileż się w tym tomie dzieje, ile jest walk, ile bitew muszą stoczyć bohaterowie, aby spróbować wygrać w tej nierównej walce. Wszystko co dotąd skrywały tajemnice się wyjaśnia, wszystkie wątki wreszcie się ze sobą łączą i czytelnik dostaje spektakularny finał. Bezświt to naprawdę kawał solidnie napisanej powieści i czytało mi się ją błyskawicznie. Ale… 

No właśnie – ALE.


Otóż te rozwiązania fabularne, które wkurzały mnie w drugiej części, w trzeciej wkurzały mnie jeszcze bardziej. Do tego trochę niezrozumiałych dla mnie decyzji autora i to jak pokierował poczynaniami Mii i finalnie skończyłam książkę czytać solidnie rozczarowana. Ale choć nie postawię Bezświtu na półce z ulubionymi książkami, to jednak dość słabo wypada gniewanie się na autora za to, w jaki sposób pokierował fabułą. No miał do tego prawo, a ja muszę to przyjąć. Dlatego Bezświt muszę (choć bardzo nie chcę) ocenić dość wysoko, bo to naprawdę dobra historia, ciekawe postacie i lekkie pióro autora. Czy w związku z tym rozczarowaniem rozchodzą się moje ścieżki z Kristoffem? Absolutnie nie! On potrafi pisać tak barwnie i wciągająco, tworzyć zawiłe i ciekawe historie i świetnych bohaterów, że chętnie sięgnę po kolejne jego powieści. Z całej trylogii Kronik Nibynocy pierwsza część niezmiennie pozostaje moją ulubioną. I choć Bezświt stawiam wyżej niż Bożogrobie, to jednak mam żal do autora, że zakończył ją tak, a nie inaczej. 

Czy polecam? 

Dla tej ciekawej historii, pełnokrwistych bohaterów i ciekawych wątków pobocznych, jak najbardziej tak. Jay Kristoff ma talent i zaprzeczyć się temu nie da.  

Polecam.


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz