„Wybrzeże snów” to finalny tom trylogii Krucze serce Marii Zdybskiej. Czekałam na tą powieść
okropecznie, zwłaszcza po tak spektakularnym zakończeniu drugiego tomu. Z jednej strony chciałam ją czytać już teraz, z drugiej bałam się w jakim kierunku pójdzie fabuła, bo nawet nie miałam swoich domysłów. Zaczęłam więc czytać trochę z duszą na ramieniu i cóż…
Przepadłam.
Akcja powieści rozpoczyna się w miejscu, gdzie zakończył się tom drugi. I to by było na tyle jeśli chodzi o fabułę, bo z racji tego, że to trzeci tom, to nie chcę niczego nawet przypadkowo zdradzić.
Powiem tylko, że wszystkie wydarzenia rozgrywające się w tej części prowadzą Lirr do tego co jej przeznaczone, wszystkie wątki się ze sobą łączą, każda tajemnica doczekuje się rozwiązania, a zakończenie… No cóż, idealnie oddaje to, o czym przez całą trylogię pisała autorka.
Mimo trudnych początków z Wyspą mgieł (pierwszym tomem trylogii wobec którego byłam niezwykle surowa), od początku twierdziłam, że Maria Zdybska ma talent, wyobraźnię i pisze pięknym językiem. Że potrafi ubrać w oczarowujące czytelnika słowa wszystkie emocje i uczucia, którymi ta trylogia jest przesiąknięta.
W finalnym tomie jest to najbardziej widoczne, bo ten tom jest ciut nostalgiczny, odrobinę melancholijny, przepełniony uczuciami, które już nie dają się poskromić. Całość ma dla mnie słodko – gorzki wydźwięk i jest tak do bólu prawdziwa, realna wręcz.
Maria pisze w sposób, który potrafi tak zaczarować rzeczywistość, że z miejsca przeniosłam się do świata, który wykreowała, żyłam tym co rozgrywało się na kartach powieści, przeżywałam naprawdę silne emocje podczas czytania i bałam się, co zastanę na końcu.
Jeśli chodzi o bohaterów, to tutaj w pełnej krasie widać zmianę jaka zaszła w Lirr od czasu pierwszego tomu, jednocześnie została ona w jakiś sposób sobą, jest autentyczna i choć były momenty, gdy zastanawiałam się, czy aby na pewno przemyślała niektóre swoje działania, to irytacja, którą czułam momentami w pierwszym tomie, tutaj odeszła w niepamięć. Lirr to naprawdę świetna bohaterka.
Jestem też wdzięczna autorce, że pozwoliła Mildzie pojawić się w tej części nie tylko okazjonalnie. Uwielbiam tą zadziorną rusałkę, to moja ulubiona postać drugoplanowa w tej trylogii i strasznie mi jej brakowało w drugiej części.
Jeśli chodzi o Raidena, to charakter Hana Solo połączony z wyglądem Toma Hiddlestona oczarował mnie już od pierwszej chwili i nic się w tej materii nie zmieniło. To świetnie napisana postać, niejednoznaczna, ciut krnąbrna, sarkastyczna, mocno skrywająca w sobie uczucia i prawdziwe myśli, a jednocześnie to bohater o jakim chce się czytać jak najwięcej i jest się w stanie wybaczyć mu wszystko.
Wybrzeże snów, to książka tak dobra, że aż boje się o tym otwarcie pisać żeby nie zostać oskarżoną o wpis sponsorowany, ale inaczej nie jestem w stanie określić najnowszej powieści Marii Zdybskiej. Ta książka ma w sobie delikatną nutę smutku, która wkomponowuje się w dynamiczną akcję, niesamowite wydarzenia i miłość, dla której można zrobić wszystko. Jeśli jeszcze nie znacie trylogii Krucze serce, to zachęcam do sięgnięcia po całość, naprawdę warto.
Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz