niedziela, 20 września 2020

"Wybrzeże Snów" finalny tom trylogii Krucze serce Marii Zdybskiej

 „Wybrzeże snów” to finalny tom trylogii Krucze serce Marii Zdybskiej. Czekałam na tą powieść


okropecznie, zwłaszcza po tak spektakularnym zakończeniu drugiego tomu. Z jednej strony chciałam ją czytać już teraz, z drugiej bałam się w jakim kierunku pójdzie fabuła, bo nawet nie miałam swoich domysłów. Zaczęłam więc czytać trochę z duszą na ramieniu i cóż…

Przepadłam.

Akcja powieści rozpoczyna się w miejscu, gdzie zakończył się tom drugi. I to by było na tyle jeśli chodzi o fabułę, bo z racji tego, że to trzeci tom, to nie chcę niczego nawet przypadkowo zdradzić.

Powiem tylko, że wszystkie wydarzenia rozgrywające się w tej części prowadzą Lirr do tego co jej przeznaczone, wszystkie wątki się ze sobą łączą, każda tajemnica doczekuje się rozwiązania, a zakończenie… No cóż, idealnie oddaje to, o czym przez całą trylogię pisała autorka.

Mimo trudnych początków z Wyspą mgieł (pierwszym tomem trylogii wobec którego byłam niezwykle surowa), od początku twierdziłam, że Maria Zdybska ma talent, wyobraźnię i pisze pięknym językiem. Że potrafi ubrać w oczarowujące czytelnika słowa wszystkie emocje i uczucia, którymi ta trylogia jest przesiąknięta.

W finalnym tomie jest to najbardziej widoczne, bo ten tom jest ciut nostalgiczny, odrobinę melancholijny, przepełniony uczuciami, które już nie dają się poskromić. Całość ma dla mnie słodko – gorzki wydźwięk i jest tak do bólu prawdziwa, realna wręcz.

Maria pisze w sposób, który potrafi tak zaczarować rzeczywistość, że z miejsca przeniosłam się do świata, który wykreowała, żyłam tym co rozgrywało się na kartach powieści, przeżywałam naprawdę silne emocje podczas czytania i bałam się, co zastanę na końcu.


Jeśli chodzi o bohaterów, to tutaj w pełnej krasie widać zmianę jaka zaszła w Lirr od czasu pierwszego tomu, jednocześnie została ona w jakiś sposób sobą, jest autentyczna i choć były momenty, gdy zastanawiałam się, czy aby na pewno przemyślała niektóre swoje działania, to irytacja, którą czułam momentami w pierwszym tomie, tutaj odeszła w niepamięć. Lirr to naprawdę świetna bohaterka.

Jestem też wdzięczna autorce, że pozwoliła Mildzie pojawić się w tej części nie tylko okazjonalnie. Uwielbiam tą zadziorną rusałkę, to moja ulubiona postać drugoplanowa w tej trylogii i strasznie mi jej brakowało w drugiej części.

Jeśli chodzi o Raidena, to charakter Hana Solo połączony z wyglądem Toma Hiddlestona oczarował mnie już od pierwszej chwili i nic się w tej materii nie zmieniło. To świetnie napisana postać, niejednoznaczna, ciut krnąbrna, sarkastyczna, mocno skrywająca w sobie uczucia i prawdziwe myśli, a jednocześnie to bohater o jakim chce się czytać jak najwięcej i jest się w stanie wybaczyć mu wszystko.

Wybrzeże snów, to książka tak dobra, że aż boje się o tym otwarcie pisać żeby nie zostać oskarżoną o wpis sponsorowany, ale inaczej nie jestem w stanie określić najnowszej powieści Marii Zdybskiej. Ta książka ma w sobie delikatną nutę smutku, która wkomponowuje się w dynamiczną akcję, niesamowite wydarzenia i miłość, dla której można zrobić wszystko. Jeśli jeszcze nie znacie trylogii Krucze serce, to zachęcam do sięgnięcia po całość, naprawdę warto.

Polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz