wtorek, 30 października 2018

"Bogowie Pustyni" Michał Gołkowski

Jeden lud, jedna rada, jedna władza!

I jeden Zahred…


"Bogowie Pustyni"
Prawie 700 stron historii rozgrywającej się na piaskach pustyni, w czasach gdy o potędze Egiptu
jeszcze nikomu się nawet nie śniło.
Byłam ciekawa gdzie i kiedy pojawi się w drugim tomie Zahred i jakich spektakularnych zniszczeń dokona.
Byłam również niemal pewna, że fabuła będzie podobna do tej ze „Spiżowego Gniewu”, tylko lokalizacja się zmieni. I mimo, że to nie pierwsza moje styczność z twórczością Michała Gołkowskiego, to w duchu pomyślałam, że ha! tu cię mam autorze, tym razem mnie nie zaskoczysz.
Jak łatwo się domyśleć, byłam w ogromnym błędzie.

Ponowne spotkanie z Zahredem wywołało we mnie sporo różnych emocji. Po pierwszym tomie Siedmioksiągu Grzechu ten wyjątkowy bohater mocno zapadł w moje czytelnicze serce. Zżerała mnie ciekawość co do jego przeszłości, chciałam się od razu, natychmiast dowiedzieć co doprowadziło go do miejsca, w którym go poznałam.
Oczywiście autor tego nie zdradził, no gdzieżby.
Pozwolił mi się męczyć, snuć własne domysły, tworzyć teorie spiskowe i całą masę możliwych scenariuszy.
Z jednej strony to całkiem fajne uczucie, czekać i sprawdzić, czy się miało rację czy się myliło. Z drugiej, no cóż, cierpliwość nie należy do moich zalet.
Akcja „Bogów Pustyni” jest bardzo dynamiczna i zaczyna się z przytupem już od pierwszego zdania. Wpadamy w wir wydarzeń bez żadnego wprowadzenia, ot takie przywalenie z grubej rury. A potem jest już tylko lepiej.
Fabuła jest spójna, nieprzewidywalna, potrafi zaskakiwać. Zahred to wciąż ten sam bohater, a jednak wciąż towarzyszyło mi uczucie, że jest nadal nieodkrytą kartą.

Każdy kto miał już styczność z książkami autora, zna jego styl i wie czego się spodziewać. Nie inaczej jest w przypadku tej powieści.
Autor pisze bardzo obrazowo, powieść jest naszpikowana opisami bitew większych i mniejszych, jest krwawo, brutalnie, bez litości. Ale nie tylko o rozłupywaniu wrogom czaszek pisze autor. Mamy tutaj sporo wątków politycznych, są spiski, są knowania i przemyślana strategia, która ma doprowadzić naszego bohatera do od dawna wyznaczonego celu.
Powieść wciąga całkowicie, nie odczuwa się jej dużej objętości, nie ma ani chwili znużenia historią, bo z każdym kolejnym rozdziałem rośnie napięcie i oczekiwanie na to co się wydarzy.

Osią historii jest Zahred i nie ma co do tego wątpliwości. To on jest najważniejszy, to wokół niego kręcą się wszystkie wydarzenia, to on napędza tą opowieść. Oczywiście pojawiają się bohaterowie drugoplanowi, część z nich ogrywa ważniejszą rolę niż się początkowo mogłoby wydawać. Niektórzy byli sojusznikami Zahreda, niektórzy wrogami. Współczułam im wszystkim po równo, bo na tyle już poznałam tego drania, że byłam pewna, że bliższe kontakty z nim nikomu nie mogą wyjść na dobre.

Michał Gołkowski zaskoczył mnie wiele razy. Kilka razy miałam nawet chęć do niego napisać i zapytać – serio? Nie mogłeś sobie panie Gołkowski darować? Musiałeś przywalić jak nie z jednej, to z drugiej strony?
Nie napisałam, nie zapytałam. Postanowiłam poczekać do końca książki, a gdy już przeczytałam zakończenie, rozwaliło mnie ono na łopatki.

Gdy tak czytałam o kolejnych poczynaniach Zahreda, chwilami zastanawiałam się jakimi ścieżkami podążają myśli autora, skoro potrafił stworzyć tak nieszablonowego i fascynującego bohatera, postać, którą powinno się darzyć szczerą i niezachwianą nienawiścią, a jednak tak się nie dzieje.
To nie jest bohater w typie drań o gołębim sercu. To bezwzględny człowiek, który aby osiągnąć swój cel zrobi wszystko, bez chwili wahania. Cena nie gra roli.
Czy kogoś takiego da się polubić i mu kibicować?
Śmiało mogę napisać, że tak.
Zahred to ten rodzaj bohatera, który u mnie staje w równym rzędzie z takimi postaciami jak Kommodus (fenomenalnie zagrany przez Joaquina Phoenixa), Lord Vader, Joker stworzony przez Heatha Ledgera czy Loki – drań i wybitny manipulator.
Każda z tych postaci mnie fascynuje, każdej z nich potrafiłabym wybaczyć najgorsze draństwo, każdej z nich kibicowałam.
Zahred jest tak samo wyrazisty, charyzmatyczny, piekielnie inteligentny i zdolny do czynów strasznych.
I mimo, że pewne jego działania były nawet dla mnie trudne do przełknięcia, to ani na chwilę nie przestałam mieć nadziei, że uda mu się osiągnąć to, czego tak bardzo pragnie. Pomimo ceny jakiej będą wymagały jego działania.
Czy to oznaka, że opanował mnie jakiś rodzaj szaleństwa, który każe mi kibicować bohaterowi, który nie ma żadnych zahamowani i stać go na najgorsze uczynki?
Tak! To szaleństwo ma nazwę i brzmi ona Zahred.
I nie, nie potrzebuję leczenia, potrzebuję tylko kolejnego tomu, najlepiej już teraz, natychmiast.
To kiedy Panie Gołkowski premiera „Świątyni na Bagnach”?






poniedziałek, 29 października 2018

Targi Książki w Krakowie - wrażenia książkoholiczki

Targów Książki w Krakowie chyba nikomu nie trzeba szczególnie reklamować, bo większość ludzi czytających ksiażki o nich słyszało, spora część czytaczy pewnie na nich była choć raz.
Ja do tej pory nie miałam okazji - zawsze wypadło mi coś takiego, że nijak nie mogłam się wybrać.
Aż do tego roku.
Obiecałam sobie, że w tym roku nikt mnie nie powstrzyma i zawczasu zarezerowałam hotel, kupiłam bilety i przygotowałam odpowiednią ilość toreb na zdobycze.
Na targi pojechałam w piątek i jak tylko zostawiłam bagaż w hotelu, pognałam do expo, żeby odebrać wejściówkę dla blogera i móc w końcu rozpocząć swoją przygodę z tym niewątpliwym świętem książki.
Piątek zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, nie było tłumów, można było bez przeszkód zatrzymać się przy każdym stoisku. Niestety na piątkowe spotkania z autorami, na których mi zależało nie zdążyłam, ale... spotkałam się z wyjątkową osobą, autorką powieści Wyspa mgieł Marią Zdybską.
To było naprawdę niesamowite spotkanie, bo autorka była na targach prywatnie, więc mogła mi poświęcić więcej czasu. Wymęczyłam ją pytaniami o wszystko co tylko przyszło mi do głowy, nie tylko odnośnie kontynuacji Wyspy mgieł (na którą czekam), ale i wiele różnych innych tematów okołoksiążkowych, filmowych, serialowych.
To był dla mnie bardzo wyjątkowy wieczór, oczywiście wzięłam ze sobą powieść autorki i dostałam autograf i dedykację.
Sobotę rozpoczęłam od rana od buszowanie w książkach. Do tego można się było zaopatrzyć w  wiele książkowych gadżetów. No i co najważniejsze, nowy dzień, kolejne szanse na autograf czy chwilkę rozmowy z autorami.

Ja szczególnie czekałam na spotkanie z K.C. Hiddenstorm, autorką niedawno wydanej powieści Krwawy księżyc, którą znałam do tej pory tylko wirtualnie, a na targach miałam wreszcie szansę poznać osobiście.
To było świetne spotkanie, choć nie tak długie jakbym chciała, bo za moimi plecami były już kolejne osoby, które czekały na podpisanie książki.
Drugie spotkanie, które wyszło mi dość spontanicznie miałam z panią Dagmarą Dworak, autorką powieści Kromka chleba. Czytałam opis jej powieści na stoisku wydawcy i usłyszałam, że autorka podpisuje właśnie książki. Wykorzystałam okazję, a że tematyka powieści (która opowiada historię rodziny pisarki) jest mi bliska, wykorzystałam tą nadarzającą się okazję i prócz dedykacji mogłam również chwilę z autorką porozmawiać. To była bardzo ciekawa rozmowa.
Tego dnia miałam zaplanowane jeszcze dwa spotkania z autorami, ale niestety nie udało mi się ich "doczekać". Tłum na targach zrobił się tak ogromny, na hali zrobiło się tak duszno, że miałam wrażenie, że jeszcze chwila i zemdleję. Trzeba było się przedzierać wręcz przez tłumy ludzi, a wciąż wchodziło nowe osoby.  Dlatego z ogromnym żalem odpuściłam sobie dalszy pobyt na targach w tym dniu.
Niedziela to był ostatni dzień targów. Padało już na całego, ale żadna pogoda nie mogła mnie powstrzymać przed pojawieniem się w hali expo, bo tego dnia miałam możliwość poznać osobiście Melissę Darwood, której najnowsza powieść Guerra właśnie się ukazała i mogłam ją na tragach zakupić i dostać autograf. Spotkanie z Melissą było niesamowicie udane i pełne emocji. To wyjątkowa osoba i choć czułam na plechach oddech kolejnych osób czekających na spotkanie z autorką, to udało mi się chwilkę z nią porozmawiać. 
Jako, że miałam już mało czasu, to nie mogłam już sobie pozwolić na wałęsanie się pomiędzy stoiskami, choć tłum był zdecydowanie mniejszy i było przez to bardziej komfortowo. 
To zdjęcie stoiska nieprzeczytane.pl i uwierzcie, takiego luzu można było doświadczyć TYLKO w niedzielę o 10:30 rano, pół godziny po otwarciu targów. Potem zrobił się znów armagedon.

Plącząc się po targach miałam możliwość spotkać wiele znanych twarzy, pisarzy, pisarki, którzy podpisywali swoje książki, np. panią Annę Dymną, Andrzeja Ziemiańskiego, Martę Kisiel, Roberta Biedronia, Beatę Pawlikowską, Ninę Reichter.
W  tym roku gościem honorowym targów była Szwecja. Wśród gości Targów pojawiła się m.in. wnuczka Astrid Lindgren, Annika Lindgren.
Jesli chodzi o książkowe zdobycze, to było ich sporo. Kupowałam nie patrząc na stan portfela (który szczerze płakał), prócz książek upolowałam jeszcze kalendarz i audiobooka Dni Króla.



Targi to faktycznie święto dla czytelnika i jestem tego żywym przykładem. Chłonęłam tą wyjątkową atmosferę, chodziłam z nieustającym uśmiechem na ustach, rozmawiałam z wystawcami, wydawcami, pytałam o premiery, wznowienia, kontynuacje serii na które czekam.
To był dla mnie magiczny czas, nawet pomimo niemożebnego ścisku i ogromnej masy ludzi.
 
Wciąż jeszcze kotłują się we mnie emocje, które towarzyszyły mi przez cały weekend i jestem pewna, że  za rok również się tam pojawię!


czwartek, 25 października 2018

"Sekret Tatiany" Gill Paul

„Dwie kobiety. Dwie różne historie. I jedna tajemnica”



Pewnego dnia Kitty dowiaduje się o zdradzie męża. Załamana kobieta pod wpływem impulsu
postanawia wyjechać do USA i zamieszkać w domku nad jeziorem Akanabee, odziedziczonym po swoim pradziadku, o którym prawie nic nie wie.
Gdy przyjeżdża na miejsce, okazuje się, że domek wymaga sporego remontu, aby jakoś w nim funkcjonować. Kitty zaczyna drobne naprawy, przez co znajduje wysadzany klejnotami naszyjnik, który krok po kroku odkryje przed nią rodzinne tajemnice oraz historię wielkiej miłości.
Gdy Kitty będzie poznawać tajemnice pradziadka, akcja zacznie biec dwutorowo i czytelnik cofnie się do 1914 roku i zacznie odkrywać historię Wielkiej Księżnej Tatiany Romanow.
Oraz tego „co by było gdyby” w wersji Gill Paul.

„Sekret Tatiany” to książka, która zaciekawiła mnie, gdy tylko przeczytałam opis na okładce. Od wielu lat fascynuje mnie historia rodziny Romanowów i przepełnia ogromnym smutkiem to, co z tą rodziną zrobiono i jaką straszną śmierć zgotowali im bolszewicy w domu Ipatiewa.
Akcja, tak jak już pisałam, biegnie dwutorowo, w roku 2016 roku, gdy poznajemy rozczarowaną życiem i załamaną zdradą męża Kitty oraz w 1914 roku w Rosji, gdzie w szpitalu Dymitry poznaje młodą Tatianę Romanow, która pomaga pielęgniarkom opiekować się chorymi.
To brzemienne w skutki spotkanie (prawdziwe zresztą) będzie początkiem wielkiej miłości, która połączy tych dwoje młodych ludzi u progu krwawej rewolucji.

Narracja w powieści jest trzecioosobowa w każdym z wątków, współcześnie śledzimy losy Kitty, w wątku rozgrywającym się w przeszłości jej dziadka Dymitra.
Krok po kroku odkrywamy jego tajemnice, śledzimy jego losy, działania, dążenia. Mamy możliwość wniknięcia w jego myśli i poznanie jego uczuć. Autorka daje czytelnikowi bardzo dobry obraz człowieka, który przeżył ogromny dramat, którego na zawsze naznaczyła rozpacz i poczucie winy.
Sposób wykreowania tej postaci jest naprawdę wyjątkowy, autorce bowiem udało się świetnie nakreślić charakter Dymitra i tą specyficzną melancholię, którą mają w duszy Rosjanie. Potrafiła oddać klimat carskiej Rosji u progu rewolucji i pokazać koszmar jaki spotkał to państwo i jego ludzi pod butem bolszewików.
Cały wątek Dymitra, rodziny Romanowów i Tatiany czytałam z zapartym tchem i ogromną ciekawością. Autorka bardzo dobrze przygotowała się do opisania faktów historycznych, sprawnie i płynnie wplatając w nie literacka fikcję. Wyszła jej historia, która jak najbardziej mogła się wydarzyć, przez co jej opowieść wydawał mi się jeszcze bardziej fascynująca.

Wątek dziejący się współcześnie siłą rzeczy nie okazał się aż tak fascynujący. Ale historia Kitty również była dla mnie ciekawa. To słodko-gorzki obraz małżeństwa na krawędzi rozpadu, prób poradzenia sobie ze złamanym sercem i szansie na jego wyleczenie.
Wbrew pierwszym podejrzeniom, to nie sztampowa historia o tym jak to zdradzona żona ucieka na drugi koniec świata i zakochuje się w (obowiązkowo przystojnym) pierwszy poznanym mężczyźnie, który leczy jej serce.
Historia Kitty to smutny obraz tego, jak łatwo można stracić coś tak wyjątkowego jak miłość, jak szybko i niezauważalnie można popaść w marazm i rutynę i o ile łatwiej jest skreślić drugiego człowiek niż zawalczyć o naprawienie tego, co się zepsuło.

Autorka ma lekkie pióro, a jej styl jest naprawdę przyjemny. Powieść czyta się z przyjemnością, a obrazowe opisy sprawiają, że oczyma wyobraźni widzi się wszystko o czym autorka opowiada. Jej opowieść pełna jest wielu uczuć i potrafi wywołać wiele emocji, poruszyć, zaintrygować, zasmucić i sprawić, że z ogromnym lękiem o bohaterów przewraca się kolejne strony.
Wbrew pozorom, to nie jest typowa historia miłosna, raczej opowieść o życiu naznaczonym niewyobrażalnym dramatem i krzywdami, które pozostawiają rany w sercu człowieka już na zawsze.
Mimo pewnych elementów, które były dość oczywiste do odgadnięcia, autorce jednak udało się mnie raz czy dwa zaskoczyć, a sama historia posiada wiele niespodziewanych zwrotów akcji.

„Sekret Tatiany” to naprawdę dobre połączenie faktów historycznych z fikcją literacka i pomysłem autorki na to, jak mogłaby się potoczyć historia Dymitra (jest to również postać historyczna) i Wielkiej Księżnej Tatiany.
Pokazuje również okrucieństwo wojny i rewolucji w Rosji, jej krwawe i bezlitosne oblicze. Autorka tworzy obraz ludzi poniewieranych przez los, ukazuje jak można przez całe życie zmagać się z poczuciem winy i tęsknotą za ukochaną osobą oraz jak trudno jest walczyć o to, co wydaje się nieodwracalnie zniszczone.
Gill Paul przedstawia fascynujący obraz schyłku życia carskiej rodziny Romanowów, a wraz z ich śmiercią końca pewnej epoki.
Bardzo poruszyła mnie ta powieść, i mimo, że to nie jest wybitne dzieło, to jednak autorka ma niewątpliwy talent i potrafi pisać w naprawdę dobrym stylu.
Jestem pozytywnie zaskoczona tą powieścią i chętnie sięgnę po kolejne książki autorki.
To była bardzo dobra lektura.



wtorek, 23 października 2018

Rozmowa z K.C. Hiddenstorm, czyli nie taki diabeł straszny...

K.C. Hiddenstorm poznałam w 2016 roku, gdy dostałam do recenzji jej powieść "Władczyni Mroku".
Zobaczyłam w tej powieści spory potencjał i zaczęłam śledzić działania autorki,będąc przekonaną w 100%, że w jej głowie jest jeszcze wiele niesamowitych historii.
5 października ukazała się jej nowa powieść "Krwawy książyc" i przy tej okazji poprosiłam K.C. Hiddenstorm o krótki wywiad. Jego efekt poniżej.
Zapraszam!








Moje Czytanie, czyli czytelniczy miszmasz: Właśnie ukazała się Twoja najnowsza powieść pt.  „Krwawy księżyc”. To całkiem inny gatunek niż Twoje dwie poprzednie książki. Skąd pomysł na tą powieść? Coś Cię zainspirowało?

K.C. Hiddenstorm: To nie jest tak, że planuję napisanie powieści z takiego lub innego gatunku. Nie działa to w ten sposób, nie u mnie. Victoria Page powstała już na etapie tworzenia „Władczyni Mroku”. Cały ten zamysł, wiążąca się z nią historia,  to wydało mi się na tyle intrygujące, że przekonałam ją, żeby przemówiła własnym głosem.

W powieści Władczyni Mroku  pojawiają się Anioły i Demony. Pisze o nich wielu twórców serii fantasy tworząc przeróżne wizje tych istot jak i samego nieba i piekła. Masz swoje ulubione książki/serie w których pojawiają się nadnaturalne istoty z religii, mitów?

K.C. Hiddenstorm: Jakkolwiek niepokojąco to zabrzmi, od dziecka fascynował mnie motyw diabła. Mam na półce zaczytany do cna egzemplarz „Młynka na dnie morza”, to zbiór duńskich baśni. Są mroczne, niesamowite, w wielu z nich pojawia się diabeł właśnie, zaświaty, duchy, śmierć. Do ulubionych lektur o tej tematyce zaliczam również „Fausta”, „Mistrza i Małgorzatę”, „Raj utracony”. Z filmów warto wymienić „Harry Angel”, „Adwokat diabła”, „I stanie się koniec”. Uważam, że z punktu widzenia kogoś, kto opowiada historie, ciemna strona jest bardziej interesująca, przez swą złożoność ma więcej do powiedzenia.


S. King napisał „Stajesz się pisarzem czytając i pisząc. Nie potrzebujesz żadnych lekcji czy seminariów z pisania, tak samo jak tego czy jakiegokolwiek innego przewodnika na temat pisania.”
Jak to się stało, że zaczęłaś pisać? Co sprawiło, że siadłaś do komputera i postanowiłaś ubrać w słowa swoją pierwszą opowieść?

K.C. Hiddenstorm: Przez Kinga właśnie. Zawsze lubiłam czytać, ale jego książki mają w sobie ten szczególny rodzaj magii, który oczarował mnie bez reszty. Zakochałam się w tym, jak King pisze, w historiach, jakie opowiada, i zapragnęłam tworzyć własne. Bo on pokazał, jakie to naturalne, że można się tym bawić. A że z napisaniem swojej pierwszej książki musiałam poczekać do chwili, gdy życie mocniej mną wstrząsnęło, to już inna sprawa.

Jakiś czas temu pojawiła się na Twojej stronie fb informacja o planowanych na  rok 2019 dwóch premierach Twoich książek.  Czego czytelnicy będą mogli się spodziewać po tych powieściach?

K.C. Hiddenstorm: Czegoś nieziemskiego, kosmicznego, niebanalnego i niezapomnianego! Słowo, nie bujam, to będą, historie, w jakich się zakochacie. Zresztą ty również miałaś swój wkład w ich tworzeniu, pomagałaś je ulepszać, za co jestem ci ogromnie wdzięczna.

Czy teraz, po premierze KK robisz sobie odpoczynek od pisania, czy pracujesz już nad nowym projektem? 

K.C. Hiddenstorm: Akurat teraz, gdy rozmawiamy, jestem już przy końcówce kolejnej powieści. „30 dni” będzie w jakimś stopniu powrotem do stylistyki, w jakiej czuję się najlepiej, z domieszką czegoś zupełnie dla mnie nowego. Jednak na razie nie chcę zdradzać zbyt wiele.

Blogosfera książkowa to środowisko, gdzie co rusz wybuchają jakieś afery, burze i mówiąc kolokwialnie – zadymy w związku z krytyką jakiegoś autora/autorki czy książki. Twoje powieści są tak samo jak i innych pisarzy, narażone na krytykę. Czytasz recenzje swoich książek na blogach?  Śledzisz te wszystkie małe i duże awantury?

K.C. Hiddenstorm: Przyznaję, na samym początku ogromnie się wszystkim przejmowałam. Ale wtedy było zupełnie inaczej, ja byłam naiwna, niezaznajomiona z wieloma sprawami. Teraz owszem, czytam recenzje – te dobre są miłym połechtaniem ego, z tych niepochlebnych mogę dowiedzieć się, nad czym powinnam jeszcze popracować – ale nie ma już we mnie poprzedniej nerwowości. Co zaś się tyczy awantur, to nie, nie śledzę ich. Uważam, że to strata czasu. Po co trwonić energię na bezproduktywne spory i obrzucanie się błotem, skoro można ukierunkować ją na to, by stawać się lepszą wersją siebie? 


Na koniec  zdradź czytelnikom coś o sobie. Co lubisz robić, gdy nie pracujesz, nie piszesz i nie czytasz?

K.C. Hiddenstorm: Uwielbiam spacerować, szczególnie po lesie. Niesamowicie mnie to odpręża, inspiruje. I jeszcze muzyka. Ze słuchawkami na uszach mogę iść kilometrami, zwłaszcza gdy akurat jestem przy jakieś scenie, z którą mam problem. Lepiej mi się myśli w ruchu.


Karinie bardzo dziękuję za poświęcenie mi czasu.
A dla zainteresowanych podrzucam również informację, że będzie się można z nią spotkać na Krakowskich Targach książki, w sobotę 27 października o godzinie 13:00 na stanowisku Wydawnictwa Kobiecego C55

*cytat S. Kinga pochodzi z jego książki „Pamiętnik rzemieślnika”
**zdjęcie jest własnością K.C. Hiddenstorm

sobota, 20 października 2018

"Drugi Legion" tom 2 serii Tajemnica Askiru. Richard Schwartz

 „Drugi Legion” to kolejne spotkanie z bohaterami serii Tajemnica Askiru Richarda Schwartza.
Pierwszy tom bardzo mi się podobał, więc ciekawa byłam czy autor utrzyma jego poziom w drugim tomie.
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, w którym zakończył się tom pierwszy.
Do gospody pod Głowomłotem trafia tajemniczy mężczyzna. Opowiada on o rozbiciu dawnego mocarstwa i magicznych portalach, które pomogłyby Leandrze oraz Havaldowi szybko przedostać się do Askiru, aby tam szukać pomocy przed nadciągającym wrogiem.
Bohaterowie decydują się na wykorzystanie tego sposobu i z pozostałymi towarzyszami - Janosem, Zokorą,  Poppet, Sieglinde oraz Varoschem, przechodzą przez wrota.
Jednak po drugiej stronie wrót wychodzą w Besarajnie, z którego będą musieli przedostać się do Askiru tradycyjnymi sposobami.
Nie wszystko jednak wychodzi tak jak planowali, a nasi bohaterowie wpadną w wir niesamowitych i niebezpiecznych przygód.
Tym razem nie ogranicza ich śnieżna zamieć i ściany gospody, ale i w Besarajnie nie jest bezpiecznie, a to co wydawało się prostym zadaniem – dostać się do Askiru -  staje się nie lada wyczynem.

Akcja powieści jest bardzo wartka, a klaustrofobiczny i mroźny klimat gospody pod Głowomłotem autor zamienia na pustynny piasek i palące słońce. To zmiana o 180 stopni, ale wypada świetnie, tchnie świeżością i rozbudza wyobraźnię. Uważam, że taka zmiana otoczenia, to jeden z lepszych pomysłów autora.
Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Havalda pozwala czytelnikowi wniknąć w jego umysł, poznać jego uczucia, ale nie ogranicza się tylko do jego osoby. Havalda łączą bliskie relacja z każdym z jego towarzyszy, dzięki czemu mamy możliwość obserwować ich jego oczami, z każdą stroną poznawać ich coraz lepiej i odkrywać ich tajemnice.
W powieści pojawia się sporo nowych bohaterów, a jeden szczególny zagościł w tej historii na dłużej i wprowadził do niej powiew świeżości i sporą dawkę humoru.
Prócz tej jednej postaci, pojawiają się również ciekawi bohaterowie drugoplanowi, odnośnie których mam wrażenie, że okażą się ważniejsi niż się na pierwszy rzut oka wydaje.
Podoba mi się również większa ilość magii, która pojawia się w powieści i narastające znaczenie bogów, co do działań których również mam swoje podejrzenia. Bohaterom także ciężko uwierzyć w niektóre dziwnie podejrzane sploty wydarzeń i zaczynają podejrzewać, że bogowie mogą maczać palce w tym co ich spotyka.


Nadal w powieści mamy wątek romantyczny, ale podobnie jak w pierwszym tomie nie gra on głównych skrzypiec i nie dominuje fabuły. Jest to dla mnie ogromną zaletą tej serii i mam nadzieję, że autorowi nie przyjdzie do głowy zrobić z niej zwykłego romansu.
Autor pisze w bardzo plastyczny i obrazowy sposób. Tak opisuje otaczająca bohaterów rzeczywistość, że widzi się oczami wyobraźni pustynne piaski, skrzące od kolorów miasta  czy mroczne zaułki przestępczego światka.
Do tego powołuje na karty swojej powieści magiczne stworzenia, które znamy z legend i mitów.
Richard Schwartz pisze lekkim i prostym językiem, zgrabnie łączy wątki i tworzy tajemnice, z którymi musza mierzyć się bohaterowie.
Co ważne, nie wszystko im się udaje, popełniają błędy, bywają nieostrożni i zbyt pewni swoich umiejętności, przez co nie raz i nie dwa dostają od wrogów niezły łomot.
Kibicuje im się jednak we wszystkim do czego dążą, trzyma się kciuki za powodzenie ich misji i z ogromnym zainteresowaniem śledzi ich losy.
Gdybym miała wybrać swojego ulubionego bohatera, nie potrafiłabym. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy, a działając razem tworzą prawdziwą mieszankę wybuchową.
„Drugi Legion” to naprawdę kawał solidnego high fantasy. Powieść utrzymała wysoki poziom swojej poprzedniczki, jednocześnie wysoko podnosząc poprzeczkę autorowi.
Książkę czytałam z dużą przyjemnością, dając się oczarować pustynnym klimatom i wciągnąć w fabułę.
Jestem ogromnie ciekawa czym zaskoczy mnie autor w trzecim tomie serii i już teraz zaczynam go niecierpliwie wypatrywać w książkowych zapowiedziach.




czwartek, 18 października 2018

„Kraina Opowieści: Zaklęcie życzeń” Chris Colfer

Świat Alex i Connera Bailey’ów  zmienił się całkowicie, gdy spotkała ich prawdziwa tragedia. 
Rodzeństwo stara się jakoś sobie radzić, ale różnie im to wychodzi.
Pewnego dnia w odwiedziny przyjeżdża do babcia, która w ramach prezentu urodzinowego ofiarowuje im będącą od lat w posiadaniu ich rodziny Księgi Opowieści – czyli zbioru wielu wspaniałych baśni.
To wydarzenie i ta wyjątkowa księga sprawi, że rodzeństwo wkroczy do magicznego, baśniowego świata, a żeby móc wrócić do domu, będą musieli udać się w podróż w celu odnalezienia składników potrzebnych do Zaklęcia Życzeń.

„Kraina Opowieści: Zaklęcie życzeń” to pierwszy tom serii, której bohaterami są rodzeństwo Alex i Connor Bailey. Ale nie tylko oni, bowiem w tej wyjątkowej powieści również ważne są liczne  postacie z dobrze nam znanych baśni, np. Czerwony Kapturek, Królewna Śnieżka, czy Złotowłosa. Nie zabraknie również Złej Królowej, licznych Książąt z Bajki i wiele innych baśniowych bohaterów.
Co ważne, pokazani są oni w całkiem nowy sposób, który łączy wydarzenia z klasycznych historii z tym „co było po żyli długo i szczęśliwie”.
Bliźnięta odkrywają magiczną krainę, poznają wiele nowych miejsc i ludzi (nie tylko, również gobliny, trolle, wróżki, wilki), nawiążą przyjaźnie, dorobią się wrogów i na własnej skórze przekonają się, że  nie wszystko jest takie, jak na pierwszy rzut oka się wydaje.

Książka napisana jest prostym językiem, ale jest to jej niewątpliwa zaleta. Dla dzieci będzie to ułatwieniem, a i dorosły czytelnik nie powinien mieć zastrzeżeń, bo styl autora jest całkiem dobry (tym bardziej, że to debiut) i przyjemny.
W tej historii wszystkiego jest w sam raz, autor dobrze dawkuje ilość opisów, tak aby nie zanudzić młodego czytelnika, potrafi sprawnie prowadzić fabułę, zaciekawić i zaintrygować.
Akcja jest bardzo wartka, wiele się dzieje w tej opowieści, a przygody, które przeżywa dwójka młodych bohaterów są pełne niesamowitych zwrotów akcji i niespodziewanych wydarzeń.
Mimo, że to powieść dla młodszego czytelnika, to nie brakuje w niej niebezpieczeństwa, odrobiny grozy, ale i sporo jest w niej poczucia humoru.
Powieść ma bardzo klasyczne przesłanie, ale nie koncentruje się tylko na tym, aby dobro zawsze zwyciężyło, a zło zostało przykładnie ukarane.
Za sprawą baśniowych postaci, autor pokazuje, że każdy medal ma dwie strony, a to jaką drogą się idzie przez życie, nie zawsze zależy tylko od nas samych.
Zmusza czytelnika, aby popatrzył głębiej niż pierwsza warstwa (moje pierwsze skojarzenie to cebula i Shrek – wybaczcie), ale aby zawsze patrzeć głębiej i próbować zrozumieć drugą osobę, jej działania i motywacje.
Wszystko to autor podaje w lekkiej formie, tak aby młody czytelnik miał możliwość dobrego zrozumienia przesłania, które umieścił w swojej powieści.

Na uznanie zasługują w tej powieści również dialogi pomiędzy bliźniętami i niewyparzony język Connera. Sprawiał on, że często się śmiałam, a jego trafne pytania i spostrzeżenia wprawiały mnie w zachwyt.
W bardzo ciepły sposób Chris Colfer ukazał relacje łączące rodzeństwo, wsparcie jakim sobie służyli i silną więź, jaka ich łączyła.
Pomimo różnic, potrafili działać wspólnie i być dla siebie oparciem. To kolejna ponadczasowa wartość, którą wplótł w swoją opowieść autor.

„Kraina Opowieści: Zaklęcie życzeń” to początek nowej serii i ciekawa jestem jak wraz z dorastaniem Alex i Connera będzie się ona zmieniała. Autor miał fajny pomysł, a pierwszy tom pokazał, że potrafił go rozbudować i przenieść na karty powieści.
Książkę czyta się bardzo dobrze i nawet dla dorosłego czytelnika jest to dobra rozrywka i ciekawa opowieść.
Ja byłam oczarowana światem, który wykreował autor. Sprawnie połączył baśniowe klimaty z współczesnymi, pokazał, że pewne rzeczy się nie starzeją i potrafią zachwycać tak samo, jak wtedy gdy było się dzieckiem i z wypiekami na twarzy słuchało opowiadanych przez mamę czy babcie baśni.
Teraz pozostaje mi tylko czekać na kolejny tom serii i mieć nadzieję, że nie będę musiała czekać zbyt długo.

Za egzemplarz recenzencki dziekuję Wydawnictwu Młodzieżówka


poniedziałek, 15 października 2018

"Paranoja" Katarzyna Berenika Miszczuk

Każdy, kto czytał „Obsesję” Katarzyny Bereniki Miszczuk i komu się ta powieść podobała, zapewne ucieszył się z informacji, że na dniach ukazuje się kolejny tom przygód sympatyczniej pani lekarki Joasi oraz wyjątkowo przystojnego lekarza medycyny sądowej, Marka.
Akcja powieści powraca do Warszawy i rozpoczyna się kilka miesięcy po dramatycznych wydarzeniach, w których główna bohaterka o mało nie straciła życia. Kobieta stara się powrócić do normalności po tych wydarzeniach, z różnym skutkiem.
I choć znów mamy możliwość spotkać Joasię, to tym razem fabuła koncentruje się na Marku Zadrożnym. Lekarz badając kolejne ofiary samobójstw zaczyna widzieć w nich wspólny element i snuć teorię, że to wcale nie samobójstwa.
Czy ma rację, czy paranoję?

Autorka od samego początku powieści skupia się na Marku i pozwala lepiej poznać czytelnikowi tego bohatera. Poznajemy sporo faktów z jego przeszłości, mamy możliwość poznać jego życie zawodowe i prywatne ze szczegółami, których zabrakło w Obsesji.
Marek to ciekawy bohater, inteligentny, sarkastyczny i z poczuciem humoru. Razem z komisarzem Sebastianem  Pol tworzą bardzo zgrany duet nie tylko w pracy, ale i prywatnie.
Również o sympatycznym komisarzu dowiadujemy się trochę więcej i przyznaję, że polubiłam tego bohatera jeszcze bardziej niż w tomie pierwszym.
Ciekawym zabiegiem okazało się nadanie większego znaczenia pani prokurator Natalii Świetlik. Przyznaję, że jeśli chodzi o sarkazm, ironię i poczucie humoru, to sceny z jej udziałem były najlepsze  i wywoływały we mnie głośne wybuchy śmiechu.
Czuję, że jeśli chodzi o ta postać, to autorka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i szczerze liczę, że w kolejnych częściach będzie zdecydowanie więcej pani prokurator.

Akcja powieści jest bardzo wartka i człowiek szybko wciąga się w lekturę. Tajemnica, którą próbuje rozwiązać Marek, Sebastian i pani prokurator jest skomplikowana, a autorce skutecznie udaje się zmylić czytelnika i sprowadzić go na manowce.
Do tego nie brakuje w powieści poczucia humoru, choć jest go trochę mniej niż w Obsesji.
Fajnie poprowadzony jest również wątek miłosny, a raczej wątki miłosne. Autora z lekkością, ale i urokiem i poczuciem humoru kreśli sercowe perypetie bohaterów. Nie dominują one fabuły, ale są jej dobrym uzupełnieniem i szansą na lepsze poznanie bohaterów.

Autorka ma lekki i przyjemny styl, potrafi pisać bardzo obrazowo i sprawić, że czytelnik ani się obejrzy, a tak się wciąga w fabułę, że świat dookoła przestaje istnieć.
Jej bohaterowie są bardzo wyraziści, mają swoje wady, zalety i dziwactwa. Ale każdego bez problemu da się polubić i kibicować mu przez całą powieść.
Napięcie w powieści jest dawkowane, czytelnikowi się wydaje, że już rozgryzł tajemnicę „samobójstw” i czerwonej włóczki, a tu nagle się okazuje, że figa – autorka znów zrobiła coś, co sprawiło, że musiałam podążyć innym tropem. Za to należą się pani Miszczuk ukłony i uznanie.

„Paranoja” to lekka i wciągająca powieść. Fabuła jest spójna, wszystkie wątki się ze sobą dobrze łączą, a do starych i znanych czytelnikowi bohaterów dołącza kilkoro nowych, ciekawych i mających szansę na dłużej zaistnieć  w tej serii książek autorki.
Fabuła trzyma w napięciu do samego końca, a zakończenie sugeruje, że to jeszcze nie koniec tej historii.
Powieść naprawdę bardzo mi się podobała, czytałam ją z ogromną przyjemnością i chętnie sięgnę po kolejny tom tej serii.
Mam nadzieję na rozwinięcie kilku wątków i swoje przypuszczenia co do tego, jak mogą się potoczyć losy niektórych bohaterów.
Więc jeśli lubicie dobrze napisane kryminały ze sporą dawka humoru i fajnymi bohaterami, to i „Obsesja” i „Paranoja” są lekturą obowiązkową.
Szczerze polecam, a sama zaczynam oczekiwanie na kolejny tom.


Za możliwośc przedpremierowego przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

sobota, 13 października 2018

"Mroczny talent" Alcatraz kontra Bibliotekarze odsłona piąta. Brandon Sanderson

Serię o przygodach Alcatraza Smedry pokochałam od pierwszego tomu. Zostałam całkowicie
oczarowana szalonymi przygodami chłopca, jego rodziny i przyjaciół, specyficznemu poczuciu humoru i sporej porcji sarkazmu, którym jak na tak młodego człowieka, potrafi nieźle się nim posługiwać.
Wg wszystkich zapowiedzi „Mroczny talent” to ostatni tom serii przygód Alcatraza, więc czekałam na niego bardzo niecierpliwie.
Czy moje oczekiwanie zostało wynagrodzone?
O tym poniżej.

Każdy kto już poznał przygody młodego Alcatraza, wie doskonale czego można się spodziewać po Brandonie Sandersonie w tej serii i w ostatniej części nic się nie zmienia.
Ciągła interakcja z czytelnikiem, sporo poczucia humoru i nieprawdopodobnych wydarzeń – tym wszystkim przesycona jest każda strona tej powieści.
Akcja pędzi na łeb na szyję, zepsute talenty nie działają, za to pojawia się inny, niepokojący problem,  z którym będą się musieli zmierzyć bohaterowie.
Prócz niewątpliwie humorystycznego i ironicznego wydźwięku powieści, w „Mrocznym talencie” da się wyczuć, że bohater zaczyna dorastać i w pełni zdawać sobie sprawę, że od jego decyzji i działań zależy życie nie tylko jego samego, ale i setek tysięcy mieszkańców Wolnych Królestwa. Rozwinięty został również wątek rodzinnych perturbacji Alcatraza i jego rodziców. Na szalonych przygodach chłopca, kładzie się poważniejszy cień, jakim są relacje łączące go z rodzicami i jego odczucia w tej kwestii.
Ale jeśli obawiacie się, że Sanderson nagle postanowił napisać powieść o emocjonalnych rozterkach bohaterów, to nic z tych rzeczy. Autor bardzo umiejętnie umieścił wśród niesamowitych przygód członków rodu Smedry tematy ciut poważniejsze, ale ubrał je w charakterystyczny dla tego cyklu styl.

Oczywiście przez całą powieść Alcatraz rozmawia z czytelnikiem, drwi z niego, czasem lituje się nad jego niezbyt dużą lotnością umysłu, bawi się słowem i bombarduje humorem.
Mimo to potrafi również przemycić swoje obawy i lęki pod płaszczykiem niefrasobliwości.
Do ostatniej strony nie wiadomo jak zakończy się ta szalona przygoda, choć w jednej kwestii autorowi nie udało się mnie zaskoczyć, bo od początku domyślałam się, że w tym danym wątku „coś jest na rzeczy” i nie jest tym czym się wydaje.
Pomimo tego, gdy nadeszło zakończenie powieści (nie słuchajcie Alcatraza i NIE CZYTAJCIE ZAKOŃCZENIA choć będzie Was do tego zachęcał ), to autentycznie nie mogłam uwierzyć w to co czytam i wewnętrznie nie zgadzam się na takie rozwiązanie!
Dokładnie tak, nie zgadzam się i już.
Sanderson tak pokierował akcją i fabułą, że do teraz (a minęło już kilka dni od zakończenia lektury) nie potrafię przestać myśleć o tym w jaki sposób kończy się „Mroczny talent”.

Jestem ogromna fanką książek Sandersona, uwielbiam jego ABŚ i pozostałe powieści bez wyjątku. Ale to w serii o Alcatrazie Smedry autor pokazał jak bardzo jest uzdolniony i jaki ma ogromny talent.
Ta seria to majstersztyk, cudowne połącznie humoru, ironii z przemyconymi pomiędzy nimi poważniejszymi wątkami jak np. akceptacja samego siebie, poczucie samotności i potrzeba miłości, walka o to w co się wierzy i poświęcenie za tych, których się kocha.
Aby nie było moralizatorsko, wszystko ubrane jest w wielobarwną szatę nieprawdopodobnych przygód i czasem absurdalnych wydarzeń, które zachwycają i wywołują głośne napady śmiechu.

Cała seria, to historia nietuzinkowa i wymykająca się wszelkim ramom. Sanderson bawi się wraz z czytelnikiem, zmusza go do różnych dziwnych zachowań podczas czytania, skłania do refleksji i niezmordowanie rozbawia.
Tak sprytnie mną manipulował, że gdy przeczytałam zakończenie „Mrocznego talentu”  to zwyczajnie nie uwierzyłam w to co czytam, więc musiałam przeczytać je jeszcze kilka razy.
A i teraz mam chęć potrząsnąć pisarzem i idąc za przykładem Annie Wilkes (bohaterka Misery S. Kinga) bez krzty litości i przy użyciu wszystkich możliwych metod, zmusić go do napisania kolejnego tomu historii Alcaraza Smedry.
Komu polecam ten cykl?
Każdemu! Niezależnie od wieku i od preferencji gatunkowych. To cudowne książki, które zachwycają, bawią i uczą.
Więc jeśli jeszcze nie znacie przygód tego dzielnego, młodego człowieka, to najwyższa pora abyście się z nią zapoznali, póki jeszcze Bibliotekarze z Ciszlandów nie zniszczyli wszystkich egzemplarzy.



wtorek, 9 października 2018

"Krwawy ksieżyc" K.C. Hiddenstorm

Victoria Page jest światowej sławy pisarką, jest również żona innego pisarza, równie znanego –
Thomasa.
Podczas gdy ona pisze kryminały i thrillery, jej mąż koncentruje się na pisaniu biografii seryjnych morderców.
I wszystko układa się  dobrze, i życie zawodowe i osobiste małżeństwa pisarzy, aż do czasu gdy Thomas oznajmia żonie, że postanowił napisać kryminał.
Victorię ogarnia nieuzasadniony (ale czy na pewno?) niepokój i lęk. A gdy powieść męża zaczyna świętować ogromny sukces, jednocześnie po Nowym Jorku zaczyna grasować morderca, który naśladuje zbrodnie z kart powieści Thomasa.
Jakby tego było mało, Victoria zauważa subtelne zmiany zachodzące w mężu. Początkowo ledwie zauważalne, ale budzące w kobiecie coraz większy lęk. Tak jak koszmary, które zaczynają ją dręczyć każdej nocy…

„Każde marzenie może stać się koszmarem. Każdy człowiek może stać się potworem”

Powieść rozpoczyna się od prologu, który zwiastuje, że Krwawy księżyc, to nie tylko kryminał w klasycznym tego słowa znaczeniu i czym dalej człowiek czyta, tym bardziej się przekonuje, że jego podejrzenia były słuszne.
Głównych bohaterów jest dwoje i to oni są trzonem wszystkich wydarzeń,  choć niewątpliwie to Victoria gra w tej powieści główne skrzypce.
Klimat powieści jest bardzo niepokojący ,  pozostający gdzieś na granicy pomieszania jawy ze snem. W pewnym momencie sama bohaterka nie wie co jest prawdą, a co wytworem jej skołatanego umysłu i tak samo czuje się czytelnik.
Na równi z bohaterką gubi się w domysłach i podejrzeniach, tak samo jak ona zdaje sobie sprawę, że w sumie powinien się domyślić o co chodzi, co się dookoła Victorii dzieje, ale wciąż mu to umyka, tak samo jak kobiecie.
Autorka napisała ta historie w bardzo sugestywny sposób, tworząc ciężki klimat i uczucie osaczenia, które towarzyszy bohaterce.
To uczucie potęguje się coraz bardziej, gdy Victoria zdaje sobie sprawę, że ze swoimi podejrzeniami jest sama i tylko od niej zależy, czy pozna prawdę.


Akcja powieści jest bardzo płynna, a wątki, które początkowo zdają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego, finalnie bardzo dobrze się ze sobą łączą.
Autorka  sprawnie wodzi czytelnika za nos, pozwala mu się gubić w domysłach i dociekaniach o co tak naprawdę chodzi w tej tajemnicy i co z tym wszystkim ma wspólnego krwawy księżyc. Poddaje
w wątpliwość podejrzenia Victorii, aby za chwilę tak przemyślnie zakręcić fabułą, że ma się wrażenie, że tym razem to już wiemy kto, co i dlaczego.
Oczywiście to tylko wrażenie, bo rozwiązanie tajemnicy okazuje się być wyjątkowo zaskakujące.
K.C. Hiddenstorm  sugestywnie przedstawia główną bohaterkę, jej zagubienie, przerażenie i lęk przed odkryciem prawdy.
Bardzo dobrze kreśli również postać jej meża, Thomasa. Zmiany jakie w nim zachodzą są przedstawiane bardzo subtelnie, przez co wywołują uczucie lęku.  To bohater, który manipuluje, który z jednej strony kusi, z drugiej grozi. Który raz wydaje się być niewinnym uczestnikiem rozgrywających się w tej książce wydarzeń, a raz ich głównym sprawcą.
Nic nie jest w tej powieści oczywiste i przewidywalne. Na dobrą sprawę pojawia się taki moment, że o brutalne morderstwa podejrzewałam oboje pisarzy, bo nie potrafiłam orzec, komu można zaufać, a kto tylko udaje wilka w owczej skórze.

Sama fabuła jest spójna i widać dobrze przemyślany związek przyczynowo-skutkowy.  Język powieści jest dopasowany do treści, lekki,  bywa obrazowy, a kiedy trzeba bardzo dosadny.  Autorka wypracowała sobie swój własny styl, pełen sarkazmu i ironii. Od czasu gdy czytałam jej pierwszą powieść (rok 2016) widać jak bardzo się rozwinęła i jak poprawił się jej warsztat.  W swojej powieści K.C. Hiddenstorm nie unika brutalności i nie boi się pokazać mrocznych zakątków ludzkiej duszy. Pokazuje do czego mogą popchnąć człowieka wybujałe ambicje, namiętność czy miłość. Jak bardzo można się zatracić w dążeniu do realizacji swoich pragnień, które w pewnym momencie potrafią przysłonić nawet rozsądek i poczucie dobra i zła.

„Krwawy księżyc” czyta się bardzo dobrze, to pełna mrocznego i gęstego klimatu powieść, która ma za zadanie wywołać dreszcz lęku i niepokoju, i której się to udaje.
Czytelnik wraz z bohaterką jest uczestnikiem wydarzeń, które wymykają się wszelkim racjonalnym próbom ich zrozumienia, a gdy już się nam wydaje, że w końcu rozszyfrowaliśmy tajemnice, które przez całą powieść nie dały się rozwikłać, autorka serwuje czytelnikowi takie zakończenie, że… wow.
Pozostaje mi tylko polecić „Krwawy księżyc” i spokojnie czekać na kolejną powieść autorki.

niedziela, 7 października 2018

"Drzewo wspomnień" Magdalena Lewandowska, Małgorzata Lewandowska

Gdyby nie całkowity przypadek, zapewne nie natrafiłabym na informację o tej książce, a jeśli już, to
na pewno nie jeszcze przed premierą.
Opis książki zaciekawił mnie tak bardzo, a dodatkowo powieść utrzymana jest w słowiańskich klimatach, które bardzo lubię, że na jej premierę czekałam z ogromną niecierpliwością.

Akcja powieści rozgrywa się w Doborze, który od czasu śmierci ostatnie Witii (władczyni państwa) boryka się z coraz większymi problemami.
Witie rządzą Doborem od zawsze, władza przechodzi na kobiety z rodu Drewian z pokolenia na pokolenie. Ale ostatnia Witia umarała już dawno, a nowej nie ma. Dobor atakuje sąsiednie Cesarstwo Hemaru, osłabia je rzesza skorumpowanych urzędników.
I gdy wydaje się, że państwo chyli się ku upadkowi, pojawia się promyk nadziei w postaci Saji – nastoletniej wnuczki ostatniej Witii.
Dziewczynka ukrywana przed  wrogami, nic nie wie o swoim pochodzeniu i przeznaczeniu. Ale sam los się o nią upomina i tak oto dwunastoletnia Saja z pomocą woja Mira i jego wilka stanie przed wyzwaniem, od którego będą zależały losy Doboru.

Pierwsze co rzuca się w czytelnicze oczy już od samego początku powieści, to obrazowo i plastycznie przedstawiony świat. Jest na wskroś słowiański, jest dopracowany z dbałością o szczegóły i dopasowaniem do niego języka. Ten świat żyje, jest wielowymiarowy, na wskroś przesiąknięty dawną kulturą Słowian, ich wierzeniami, zwyczajami, tradycją. Czytając  „Drzewo wspomnień” nie ma się wrażenia, że autorka opowiada o wymyślonej krainie, czuje się, że  przedstawia czytelnikowi świat jaki istniał wieki temu, a który ona po pewnych modyfikacjach przeniosła na karty swojej powieści.
Szybko poznajemy głównych bohaterów i to w dość dramatycznych okolicznościach. Początkowo jest ich dwoje, ale czym dłużej czytamy, tym więcej postaci się pojawia. Jedni na kartach powieści nie zagrzewają długo miejsca, choć nie są oni bez znaczenie dla fabuły, inni wraz z rozwijającą się akcją coraz bardziej zyskują na znaczeniu.
Autorka każdego swojego bohatera kreuje w sposób ciekawy i pełen realizmu. Nie ma w tych ludziach przesady, przerysowania czy miałkości charakteru. To postacie z krwi i kości, z pełnym wachlarzem zalet i wad, nieidealni, ale na wskroś prawdziwi. Podoba mi się również  sposób
ukazania postaci kobiecych.  Są silne, mądre i potrafią radzić sobie z przeciwnościami losu, jednocześnie nie wzbraniają się przed pomocą mężczyzn i nie umniejszają ich zalet.
Jeśli chodzi o kreację postaci, to na szczególne docenienie zasługuje główna bohaterka – Saja.
To w gruncie rzeczy dwunastoletnie dziecko, postawione w sytuacji,  z którą wielu dorosłych ludzi by sobie nie poradziło. I tutaj na tą postać czyhało ogromne zagrożenie, że autorka zrobi z niej albo wkurzającą nastolatkę postępującą w sposób chaotyczny czy bezmyślny, doprowadzając tym czytelnika do szału, albo na siłę zrobi z niej małą-dorosłą, która wbrew logice będzie zachowywać się jak doświadczona przez życie kobieta w kwiecie wieku.
Na szczęście tak się nie dzieje, a  Saja  jest postacią, którą nie tylko się lubi, ale która uniknęła pułapki powielenia schematu dziecka-wybrańca, który to motyw nie raz przewijał się w różnych powieściach fantasy. Nie dotknęło ją fatum przerysowania,  za co należą się autorce głębokie ukłony.  Saja wciąż jest ciut zagubionym dzieckiem jednocześnie  widać w niej cechy charakteru, które pozwolą jej na bycie Witią.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o cudownym wilku, podopiecznym Mira. Skra jest wspaniały i w sumie można rzecz, że jest jednym z głównych bohaterów powieści.

Klimat powieści jest chyba największą zaletą „Drzewa wspomnień”. Autorce udało się uniknąć sztampowości, potrafiła wprowadzić do fabuły ciekawe rozwiązania i wiele niespodziewanych zwrotów akcji, którymi nie raz mnie zaskoczyła. Do tego nie zabrakło porcji poczucia humoru, w proporcjach idealnie dopasowanych do opowieści.
Początkowo sądziłam, ze fabuła będzie koncentrować się tylko wokół Saji, a okazało się, że w powieści pojawia się kilka wątków, które płynnie się przenikają, a które jak się domyślam będą rozwijane w kolejnych tomach.
Co do samej fabuły, to jest ona bardzo spójna i prowadzona z wyczuciem. Oczywiście jako pierwszy tom serii, „Drzewo wspomnień” nie uniknęło kilku rozwlekłych opisów, ale dla mnie jest to naturalne przy wprowadzaniu czytelnika do wykreowanego świata.
Na wielkie uznanie zasługują również piękne ilustracje, których autorem jest Małgorzata Lewandowska. Cudowne, klimatyczne, przyciągające wzrok – bez nich ta powieść wiele by straciła.

Ktoś mógłby zapytać, co w „Drzewie wspomnień” jest takiego wyjątkowego, skoro powieści o dziecku-wybrańcu było już naprawdę wiele.
Było, to fakt.
Ale w tej powieści, która tak mocno tchnie słowiańską kulturą i wierzeniami, niesamowity klimat połączony z bardzo fajnymi bohaterami, wciągającą fabułą  i szczyptą magii, sprawia, że nie ma w niej nic co sprawiałoby wrażenie wtórności.
Jestem oczarowana światem do którego zabrała mnie autorka i śmiało mogę powiedzieć, że to jedna z lepszych książek, które dane mi było przeczytać w tym roku i jedna z najlepszych osadzonych w słowiańskich klimatach.

















środa, 3 października 2018

"Zawód: Wiedźma" Olga Gromyko. Kroniki Belorskie tom 1

Kroniki Belorskie Olgi Gromyko od dawna gdzieś mi się przewijały podczas szperania po
księgarniach internetowych, grupach czytelniczych czy w polecajkach książek z gatunku fantasy.
I jakoś nigdy nie przykuły na dłużej mojego zainteresowania. Sama nie wiem dlaczego.
Aż niedawno wzięłam udział w jakiejś dyskusji, w której pierwszy tom serii wywołał bardzo emocjonalną wymianę zdań i postanowiłam sama się przekonać „o co tyle krzyku”.

Główną bohaterką jest Wolha Redna, jedyna kobieta na typowo męskim wydziale magii w Starmińskiej Wyższej Szkole Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Jest już prawie na finiszu nauki, gdy otrzymuje polecenie udania się do Dogewy – krainy zamieszkanej przez wampiry, którym ma pomóc rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci 13 osób.
Akcja powieści rozpoczyna się z przytupem, a pisarka wrzuca nas w wiry wydarzeń praktycznie od pierwszej strony.
Szybko poznajmy główną bohaterkę i jest to znajomość bardzo ciekawa. Redna jest ciekawska, wścibska, uparta i ma zdrowy dystans do samej siebie. Mimo, że jest hardą i charakterną kobietą, nie jest przejaskrawiona
Do tego jest niezwykle utalentowaną magiczką, która nader często pakuje się w tarapaty.
To ona jest osią wszystkich wydarzeń w powieści i narratorką. Wyjątkowo nie przeszkadzała mi nawet pierwszoosobowa narracja, za którą nie przepadam.
Może dlatego, że Redna ma wyjątkowo sarkastyczne poczucie humoru, którym przesiąknięta jest ta powieść.
Podoba mi się również sposób przedstawienia władcy Dogewy. Autorka postanowiła stworzyć bohatera z krwi i kości, z jego tajemnicami,  sarkazmem i rozbrajającym urokiem.  Na ogromny plus zasługuje również fakt, że nie zrobiła z niego super extra sexi samca alfa, co to na widok którego kobietom same spadają wszystkie części garderoby.


Sama książka podzielona jest na dwie części. I choć początkowo sądziłam, że nie łączą się one za sobą niczym innym  prócz obecności głównych bohaterów, okazało się, że jednak się myliłam i powiązania pomiędzy nimi są głębsze niż początkowo myślałam.
Autorka ma lekki i prosty styl, ale jest to zaletą tej powieści. Bardzo obrazowo i barwnie przedstawia wykreowany przez siebie świat, magię i wszystkie istoty, które zamieszkują go wraz z ludźmi.
Olga Gromyko wymieszała pastisz i humor z poważniejszymi wątkami, bardzo zgrabnie łącząc wszystkie elementy powieści w ciekawą i wciągającą opowieść.
Akcja jest bardzo wartka, wszystkie wątki się ze sobą łączą, a zakończenie wprowadza sporo niewiadomych i sprawia, że chce się sięgnąć po kolejny tom i koniecznie zobaczyć, o co w tych tajemnicach chodzi.
Fabuła jest intrygująca i – co znów uważam za dużą zaletę – nie skupia się na wątku miłosnym, choć przeczuwam, że także i on pojawi się w kolejnych tomach.
Czy to dla mnie minus? Bynajmniej! Lubię dobrze skrojone wątki miłosne w powieściach fantasy i jestem przekonana, że jeśli takowy się w Kronikach Belorskich rozwinie, to będzie on bardzo intrygujący.

Akcja, humor, tajemnice, fajni bohaterowie, intrygi, ciekawie i plastycznie odmalowany świat – to wszystko znalazłam w historii opowiedzianej przez Olgę Gromyko.
Zostałam przez autorkę oczarowana i nigdy bym nie powiedziała, że „Zawód: Wiedźma” to jej debiut. Fabuła jest spójna, tajemnica odpowiednio tajemnicza. Mimo, że głównych bohaterów jest zaledwie dwójka, a tych drugoplanowych też nie za wiele, to książka wciąga od pierwszej do ostatniej strony.
Do tego zabawne dialogi, i sytuacje, które wywoływały we mnie głośne wybuchy śmiechu.
I niby można powiedzieć „ale ta książka to nic odkrywczego” i niby będzie to racja.
A jednak jest w tej powieści coś takiego, co ją wyróżni i wg mnie jest to wyjątkowy klimat , który spotkać można jedynie w powieściach rosyjskojęzycznych pisarzy.
Olga Gromyko urodziła się w Winnicy, która teraz leży na terytorium Ukrainy, a obecnie mieszka w Mińsku.  Odkrycie Kronik Belorskich mogę porównać do mojego niedawnego odkrycia serii o Kate Daniels – notabene również pisanych przez rosyjskojęzyczną pisarkę na spółkę z mężem Amerykaninem – ten sam zachwyt i to samo niedowierzanie, że zmarnowałam tyle czasu, a tak dobre książki były na wyciągnięcie ręki.