czwartek, 28 czerwca 2018

"Chmury z keczupu" Annabel Pitcher

„Chmury z keczupu” autorstwa Annabel Pitcher, to powieść, która zdobyła sporo pochwał na
goodreads i
nagrodę im. Edgara Allana Poego w kategorii Najlepsza powieść Young Adult.
Podchodziłam do niej bardzo ostrożnie, bo ostatnimi czasy książki z tego gatunku jakoś mnie rozczarowywały.
Ta powieść zaintrygowała mnie opisem, bo od razu przyznaję, że o autorce nigdy wcześniej nie słyszałam.
Historia opowiada o nastoletniej Zoe, skrywającej straszliwy sekret. Jest on dla niej tak ogromnym brzemieniem, a nikomu z bliskich nie może go zdradzić, że postanawia opisać go w listach. W listach, które wysyła do więźnia czekającego na śmierć.
Listy nie zawierają suchych faktów, Zoe dzieli się w nim swoimi wątpliwościami, opisuje swoje życie, ale niezaprzeczalnie najważniejsze jest dla niej opowiedzenie o  wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że dziewczyna nie mogąc spać nocami postanowiła zacząć je pisać.
Jeśli ktoś zmartwił się, że to książka, której akcję śledzimy jedynie za pomocą pisanych przez bohaterów listów, to od razu uspokajam – nie jest to typowa powieść epistolarna.

Autorka  w intrygujący sposób wprowadza czytelnika w świat dziewczyny i zaznajamia z jej życiem,  rodziną i przyjaciółmi. Narracja jest pierwszoosobowa z punktu widzenia Zoe, ale - co zasługuje na ogromne uznanie - autorce udało się bardzo dobrze wykreować nie tylko Zoe, ale również wszystkich innych bohaterów tej powieści, również tych drugoplanowych.
Zazwyczaj przy tego typu narracji czytelnik wie wszystko o jednym bohaterze, z punktu widzenia którego śledzimy akcję, a  o reszcie  postaci wiemy zazwyczaj mniej niż więcej.
Ale nie tym razem! Tutaj każdy z bohaterów jest bardzo dobrze nakreślony i ciekawy i mamy okazje dobrze ich poznać.
I to jest pierwszy plus, a uwierzcie, będzie ich więcej.

Powieść napisana jest bardzo dobrym językiem, autorka ma barwny i plastyczny styl. Potrafi również wspaniale pisać o emocjach i uczuciach, bez zbytecznej egzaltacji  i ckliwości, za to w sposób, który porusza w czytelniku serce. Byłam zaskoczona, jak bardzo poruszyła mnie ta historia i jak mocno dałam się jej wciągnąć.
Ta książka to wspaniałe połączenie humoru, dramatu i romansu.
Tak właśnie, również romansu, bo w tej historii głównym wątkiem jest miłość, a konkretnie miłosny trójkąt. Ale bez obaw, to nic w stylu „ona jedna, ich dwóch. O losie, którego mam wybrać?!”. To opowieść o trudnych wyborach, porywającym uczuciu, o zakochaniu, które dodaje skrzydeł i tragedii, która odmienia życie  bohaterów nieodwracalnie.
Ważnymi wątkami są również momentami  trudne relacje rodzinne i poczucie winy, które potrafi zatruć duszę i ją złamać.

Czytając historię Zoe wiele razy głośno się śmiałam, ale i wiele razy wzruszyłam. A czym bliżej było do końca tej historii i odkrycia, co tak naprawdę się wydarzyło, tym większy lęk  o bohaterów mnie ogarniał. W pewnym momencie miałam chęć zamknąć oczy i wyszeptać zaklęcie „to się nie wydarzyło, nic złego się nie stało”. Ale stało się, dlatego właśnie Zoe w środku nocy pisze do skazanego za morderstwo żony mężczyzny, pragnąć zrzucić z siebie choć na chwilę ciężar, który ją przygniata.
Zakończenie książki natomiast totalnie mnie rozbiło, wycisnęło łzy z oczu i tak wielkie wzruszenie, że jeszcze długo po przeczytaniu ostatniego zdania gapiłam się na słowo PODZIĘKOWANIA, nie chcąc uwierzyć, że to już koniec.
„Chmury z keczupu” to powieść z ogromnym ładunkiem emocjonalnym i wspaniałymi bohaterami. Akcja powieści jest wartka i wciągająca, a tajemnica, którą krok po kroku zdradza Zoe budzi niepokój i chęć jak najszybszego jej rozwikłania.
Annabel Pitcher w idealny sposób połączyła ze sobą radość i smutek, humor i rozpacz. Wywołała we mnie całą masę emocji i sprawiła, że jej powieść to książka, do której wrócę jeszcze wiele razy.

Zoe jest bohaterką, którą polubiłam od pierwszej chwili, nawet pomimo tego, że nie wszystkie jej decyzje były zbyt mądre. Autorka obdarzyła dziewczynę dojrzałością nie pozbawiając jej jednocześnie pragnień i zachowań  typowej nastolatki,  ale ukazała je w sposób, który nie irytuje ani nie śmieszy.
Czas gdy byłam nastolatką przeminął już dawno temu, a jednak Zoe od razu podbiła moje czytelnicze serce, a powieść mnie zachwyciła.
Dawno nie czytałam tak dobrej książki z gatunku Young Adult, ogromnie się cieszę, że trafiła ona w moje ręce i już teraz wiem, że każdą kolejną powieść autorki kupuję w ciemno.
Zdecydowanie polecam.

*zdjecie pochodzi ze strony Wydawnictwa Papierowy Księżyc
Egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Papierowy Księżyc








środa, 27 czerwca 2018

Książkowe zakupy - co przybyło w tym miesiącu na moich regałach


Czerwiec w tym roku okazał się miesiącem obfitującym w wiele ciekawych premier. Wakacje, czas urlopowy, długie dni - to wszystko sprzyja czytaniu. Nie dziwi mnie więc ilość wypuszczonych na rynek właśnie w tym miesiący nowości.
Oczywiście nie pozostałam obojętna na te wszystkie zachęcające zapowiedzi, a gdy zostały okraszone sporymi promocjami - nie zwlekałam z zamówieniem.

Jak się okazało, najwięcej książek kupiłam z gatunku fantastyki. Niektóre to wyczekiwane kontynuacje
(Mroczny duet na przykład), niektóre to głośne zapowiedzi (Błękit, Kirke, Outsider) i kilka książek, których autorów nie znam, ale zaciekawił mnie opis.
Zamówiłam również najnowszą i przedostatnią powieść Luz Gabas, które Czarownice z Pirenejów tak mnie zachwyciła. Ukazała sie również najnowsza Brittainy C. Cherry, na którą się skusiłam.
Patrząc na ilośc książek w koszyku trochę zaniepokoiłam się kwotą jaką przyjdzie mi zapłacić, ale w czasie gdy większość świata pasjonuje się trwającymi właśnie Mistrzostwamu Świata w piłce nożnej, nieprzeczytane.pl zrobiły promocję -48% i w sumie nie zapłaciłam za te ksiażki tyle ile się spodziewałam.




Oczywiście nie tylko jedna promocja mnie skusiła. W księgarni MadBooks na książki wydawnictwa Genius Creations pojawiła się krótka promocja i ich powieści można było kupić po 12,90.
Tak, oczywiste było, że sie skuszę.




W czerwcu udało mi się również na facebookowym bazarku na rzecz bezdomnych zwierzaków kupić jedną z wcześniejszych powieści autorki serii Siedem sióstr - Dom orchidei. Opis tej powieści jest wyjatkowo ciekawy, więc zapewne już niedługo wezmę się za jej czytanie.



P.S.
Otwarciu każdego pudełka niezmiennie pilnuje Frędzel :)

poniedziałek, 25 czerwca 2018

"Okrutna pieśń" Victoria Schwab

„Okrutną pieśń” Victorii Schwab kilkakrotnie brałam do ręki z zamiarem rozpoczęcia czytania i za każdym
razem odkładałam na półkę.
Aż dwa dni temu postanowiłam wreszcie się za nią zabrać, bez dyskusji i rozmyślania typu „czy na pewno chcę ją teraz czytać? A może coś innego?”.
Akcja powieści dzieje się w USA po Fenomenie, wydarzeniu, które sprawiło, że każda zbrodnia powołuje do życia potwory.
Corsaje, żywiące się ludźmi, Malachaje wysysające z ludzi krew oraz Sunaje, nieliczne potwory, które potrafią odebrać człowiekowi duszę…
W mieście Prawdziwość, podzielonym pomiędzy wpływy panującym nad potworami i pobierającym opłaty za ochronę Harkerem oraz Flynnem, który stworzył jednostki wojskowe broniące ludzi przez monstrami.
Każdy z nich ma dzieci, Harker młodą Kate, która marzy o tym aby zasłużyć na podziw ojca, a Flynn Augusta, który jest jego przybranym synem i… Sunajem.
Los tej dwójki niespodziewania się splącze, a to co wyniknie z ich spotkania, będzie wyjątkowo intrygujące.

Jak już pisałam, długo nie mogłam zabrać się za czytanie tej powieści. I sama nie wiem w sumie dlaczego. Może ciut zniechęcił mnie ogólny zachwyt nad tą książką, a zdarzyło mi się mocno rozczarować tak bardzo polecanymi powieściami ostatnimi czasy.
Ale gdy już zaczęłam czytać, okazało się, że w tym przypadku były to obawy zdecydowanie nad wyrost.

To co urzekło mnie od samego początku, to główni bohaterowie, Kate i August. Autorka nakreśliła postacie z krwi i kości, wyraziste i ciekawe. Nie sposób było ich nie polubić, nawet pomimo ich wad, co zwłaszcza w przypadku Kate było dla mnie miłym zaskoczeniem.
Autorka bardzo dobrze oddała ich charaktery i kontrast pomiędzy tym co pokazywali na zewnątrz, a tym co rozgrywało się w ich sercach.
Również bohaterowie drugoplanowi są ciekawi i wyraziści, autorce udało się przedstawić taki ich obraz, aby byli barwnym wypełnieniem fabuły, pomimo tego, że akcja zdecydowanie koncentrowała się na Kate i Auguście.
Co do akcji, to jest bardzo dynamiczna i pełna niespodziewanych zwrotów. Są momenty, gdy można się domyślić kto jest głównym antagonistą naszych bohaterów, ale nie zmienia to faktu, że autorce kilka razy udało się mnie zaskoczyć.
Fabuła jest bardzo dopracowana i spójna, próżno szukać w niej dziur czy nielogiczności.

Na uznanie zasługuje również kreacja świata przestawionego w powieści. Autorka ma dobry styl, a stworzony przez siebie świat opisuje bardzo plastycznie i z wyczuciem, dzięki czemu nie zanudza czytelnika rozwlekłymi opisami, ale jednocześnie potrafi bardzo obrazowo odmalować panującą w Prawdziwości rzeczywistość.
Nie miałam problemów, aby oczami wyobraźni zobaczyć podzielone przez walki miasto, grasujące na ich ulicach potwory.
Bardzo podobał mi się również sposób w jaki Victoria Schwab ukazała nieustająca tęsknotę Augusta za byciem człowiekiem, jego niemożność pogodzenia się z tym, kim/czym jest.
Dla tego w rzeczywistości wrażliwego Sunaja, strach przed utratą okruchów „człowieczeństwa” jakie w sobie posiadał, była gorsza niźli śmierć. Autorka w subtelny sposób zadaje pytanie o to, co determinuje nasze człowieczeństwo – czy  tylko fakt, że urodziliśmy się ludźmi, czy nasz uczynki i to czym kierujemy się w swoim życiu.

Dużą zaleta „Okrutnej pieśni” jest dla mnie fakt, że fabuła nie koncentruje się na wątku miłosnym. Próżno w tej powieści szukać miłosnych rozterek i wielkich sercowych dylematów zakochanych nastolatków.
Oczywiście pomiędzy Kate i Augustem tworzy się wyjątkowa więź, ale nie jest to sztampowy wątek miłosny, których pełno jest w innych powieściach z gatunku urban fantasy.
Ich relacje opierają się na przyjaźni, akceptacji, wypracowanym zaufaniu i zrozumieniu.
Powieść wywołuje wiele emocji, bohaterom się kibicuje i mocno trzyma za nich kciuki, licząc na to, że autorka jednak da im szansę na pozytywne zakończenie ich zmagań.
O tym jednak dopiero się przekonam, bowiem drugą część serii Świat Verity, która Okrutna pieśń zapoczątkowała, dopiero zamówiłam i czekam niecierpliwie na przesyłkę.

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą powieścią. To kawał dobrego fantasy, książka która zaskakuje i wciąga, od której nie sposób się oderwać.
Autorce udało się stworzyć nietuzinkową fabułę i wyrazistych bohaterów, wykreować intrygujący świat i niepokojący obraz panującej w nim rzeczywistości.
Ta powieść ma niesamowity klimat, pełen lęku ale i nadziei i gdy się w niego wsiąknie, nie sposób się z niego otrząsnąć jeszcze długi czas po zakończeniu lektury.
Ze swojej strony ogromnie polecam „Okrutną pieśń” i po raz kolejny mam do siebie pretensje, że tyle czasu zwlekałam z lekturą tej powieści.

sobota, 23 czerwca 2018

"Esesman i Żydówka" Justyna Wydra

„Esesman i Żydówka” to historia trudnej miłości SS Bruno Kramera oraz żydówki Debory Singer.
Dziewczyna cudem ucieka z transportu żydów do Oświęcimia. Gdy ze skręconą kostką czeka na pogoń i śmierć, niespodziewania ratuje ją oficer SS, któremu niegdyś ona uratowała życie.
Tak rozpoczyna się ich skomplikowana relacja, nacechowana nieufnością, lękiem i stopniowo pojawiającym się uczuciem.
W okupowanym Krakowie Debora współpracuje z polskim podziemiem, co dodatkowo komplikuje niełatwe już relacje Żydówki z Niemcem.

Gdy sięgałam po tą powieść, wiązałam z nią ogromne nadzieje i miałam wobec niej wysokie oczekiwania.
Opis fabuły sugeruje ogromne pokłady emocji, które niewątpliwie powinna wywołać ta książka.
Jeśli chodzi o tematykę, to przyznaję, że bardzo mnie zaciekawiła. Związek oficera SS i Żydówki nie miał prawa zaistnieć w tych okrutnych czasach, a osoby w niego uwikłane mogło spotkać tylko jedno – śmierć.
Tym bardziej byłam ciekawa, jak o tym napisze autorka, jak ubierze w słowa rzecz zdawałoby się niemożliwą – miłość pomiędzy katem a jego ofiarą.
I w tym momencie zaczynają się schody, bo pomimo fascynującej i trudnej tematyki, pojawiają się minusy.
Po pierwsze sposób narracji. Przeskakiwanie pomiędzy datami wydarzeń, pomieszanie trzecioosobowej narracji z introspekcjami z punktu widzenia i Debory i Bruna, wplecenie do fabuły listów – to wszystko sprawiało, że w tej historii zapanował pewien chaos. Przez to trudno mi było przywiązać się do bohaterów, zapałać do nich jakimiś uczuciami.

Kolejny minus to kreacja bohaterów.
Z jednej strony autorka dość obszernie przedstawia ich wewnętrzne zmagania z pojawiającym się uczuciem i obserwacje toczącej się dookoła wojny i okrucieństw związanych z Holocaustem, z drugiej często odnosiłam wrażenie, że bohaterowie żyją jakby na uboczu tych wydarzeń, kompletnie nie biorąc w nich udziału. Przede wszystkim ukrywanie się w Krakowie przez Deborę było dla mnie mało wiarygodne, nie odczuwałam tego strachu przed złapaniem, śmiercią czy zesłaniem do Oświęcimia, o którym kobieta czasem myślała.
Postacie w tej powieści są dla mnie zbyt papierowe, mało wiarygodne, a niektóre ich rozmowy i zachowania były dla mnie wręcz nierealne.
W powieści pojawia się trochę bohaterów drugoplanowych, ale nie stanowią oni nawet tła dla opowiadanej historii. Są, bo w tym czy tamtym rozdziale akurat są potrzebni, mało wnoszą do fabuły, a o nich samych nie wiemy praktycznie nic.



Kolejny i chyba mój największy zarzut wobec tej książki, to całkowite odarcie jej z emocji.
Przecież w tej powieści tyle się dzieje! To najokrutniejsza wojna w dziejach, największe ludobójstwo, Holocaust, a w tym tyglu szaleństwa pojawia się miłość pomiędzy esesmanem a żydówką, której cała rodzina i bliscy, przyjaciele, sąsiedzi, masowo ginęli przez ludzi takich jak SS Bruno Kramer. Do tego działalność konspiracyjna Debory, której Bruno się domyślał.
Tu powinno się wręcz skrzyć od pełnej palety emocji, a jednak nic takiego się nie dzieje. Nadchodzą kolejne wydarzenia, pojawiają się kolejne niebezpieczeństwa, a nasi bohaterowie jakby nie zdawali sobie z nich sprawy, jakby one ich nie dotyczyły.
Chwilami nie mogłam uwierzyć, że to wszystko rozgrywa się w trakcie II Wojny Światowej.
Rozterki i wątpliwości odnośnie wojny i działań Hitlera, które coraz bardziej przepełniały Bruna były dla mnie w miarę przekonywujące, tak samo jak jego spostrzeżenia odnośnie postawy rodaków wobec okrucieństw jakich dopuściły się Niemcy w tej wojnie.
Natomiast jeśli chodzi o Deborę, to jej postaci nie pomogły nawet introspekcje, których w książce jest sporo. Wydawała mi się tak bardzo wycofana z rzeczywistości, która ją otaczała, że ciężko było mi uwierzyć, że ta kobieta posiada jakiekolwiek uczucia lub że zdaje sobie sprawę co ją otacza.


Przyznaję, że ta powieść mocno mnie rozczarowała jeśli chodzi o sposób narracji i styl. Również kreacja bohaterów ma ogromne braki. Ta powieść nie poruszyła mnie, choć to wydaje się wręcz niemożliwe, patrząc na to jaką historię opowiada.
Dla porównania chcę tutaj przywołać powieść Carli Montero „Szmaragdowa tablica”, która opowiada historię bardzo zbliżoną do tej, którą zaserwowała mi pani Justyna Wydra. Różnica jest tak, że Szmaragdowa tablica jest tak do bólu poruszająca, wywołująca tyle sprzecznych emocji, że jeszcze długo po zakończeniu lektury siedzi człowiekowi w głowie i nie pozwala o sobie zapomnieć, a to o czym opowiada wydaje się być nie fikcją literacką, a prawdziwą historią, która przydarzyła się naprawdę żyjącym wtedy ludziom.
W przypadku powieści „Esesman i Żydówka” nic takiego nie ma miejsca. Czytałam o historii Bruna i Debory i nie czułam nic. Gdyby ktoś mi powiedział, że to nie fikcja, ale autentyczne wydarzenia – nie uwierzyłabym.
Tematyka tej powieści jest wyjątkowo ciekawa i powinna porwać czytelnika. W moim przypadku tak się nie stało i uważam, że to ogromnie zmarnowany potencjał.

środa, 20 czerwca 2018

„Dziewczynka, która wypiła księżyc” Kelly Barnhill

„Dziewczynka, która wypiła księżyc”.
Czy taki tytuł nie ma prawa oczarować i zaintrygować? Oczywiście, że ma i tak właśnie stało się w moim
przypadku. Zaciekawiona tytułem, przeczytałam opis i bez wahania sięgnęłam po książkę.
Akcja tej powieści dzieje się w krainie zwanej Protektorat, nad którą góruje wieża Zgromadzenia Sióstr i wieczna mgła. Mgła i smutek.
Dlaczego smutek? Otóż dlatego, że każdego roku w Dniu Ofiary rada Najstarszych zanosi do lasu najmłodsze dziecko urodzone w Protektoracie i składa je w ofierze Wiedźmie, która żyje gdzieś w lesie.
Pewnego roku Najstarszy Gherland z resztą rady i swoim siostrzeńcem Antainem, który zaczął naukę na stanowisko w radzie udają się do domu kobiety, której mają odebrać dziecko i złożyć w ofierze.
Kobieta jest oszalała z rozpaczy i walczy o swoją córkę, ale nic to nie daje. Dziecko zostaje jej odebrane i zaniesione do lasu, a ona sama zamknięta w wieży Sióstr.
W lesie niedługo po tym pojawia się Wiedźma. I wydawać by się mogło, że los dziecka jest przesądzony, gdyby nie to, że Wiedźma nie jest krwiożerczą bestią za jaką uważają ją mieszkańcy Protektoratu, ale wiekową Wiedźmą o dobrym sercu i przenikliwym rozumie.
Kobieta co roku zabiera porzucone dzieci, nie rozumiejąc dlaczego tak się dzieje i znajduje im kochające domy w Wolnych Miastach, po drugiej stronie lasu.
Podczas długiej drogi karmi dzieci światłem gwiazd, ale gdy zabiera dziewczynkę, przez pomyłkę karmi ją światłem księżyca, tym samym umagiczniając dziecko. Postanawia więc przygarnąć dziewczynkę i nadaje jej imię Luna, a dzień w którym zamieszka ona z Wiedźmą Xan zmieni wszystko.

Książka Kelly Barnhill adresowana jest z założenia do młodych czytelników, ale mogą po nią sięgnąć także dorośli i  jeśli mają słabość do baśniowych klimatów, to jest ogromna szansa, że będą książką zachwyceni.
Powieść napisana jest pięknym językiem, ale wystarczająco prostym, aby również młodszy czytelnik nie miał problemu z jej przeczytaniem.
Autorka kreuje fantastyczny świat, który opisuje bardzo plastycznie i obrazowo, a magia, którą jest przesiąknięta ta historia, jest barwna i wspaniała.
Akcja powieści jest bardzo wartka i niesamowicie wciągająca, nie wszystko jest jednak podawane czytelnikowi na tacy, na niektóre rozwiązania tajemnic trzeba jednak poczekać.

Głównych bohaterów jest kilkoro, Wiedźma Xan, Luna, potwór Glerk i smok Fyrian mieszkający z nimi oraz Antain.
Każda z przedstawionych w powieści postaci jest bardzo dobrze nakreślona i nie mamy najmniejszych problemów z dobrym ich poznaniem. To postaci pełne życia, a autorka umiejętnie pokazuje ich charaktery oraz życiowe dążenia. I nawet bohaterowie pozytywni nie są wolni od wad i popełniania błędów.
Od początku powieści kibicuje się tym „dobrym” i trzyma kciuki za to, aby wszystko się im udało. Nie sposób nie polubić Glerka czy Wiedźmy, nie kibicować Lunie w odkrywaniu swojego przeznaczenia, czy nie trzymać kciuków za odkrycie prawdy o Protektoracie przez Antaina.

Fabuła powieści jest nietuzinkowa i porywająca, pełna drobnych smaczków i często pojawiającego się subtelnego poczucia humoru.
 Ta powieść to przepiękna baśń, którą młodszy czytelnik odbierze „dosłownie” jako baśniową opowieść o walce dobra ze złem, a starszy odkryje w niej drugie dno pokazujące jak łatwo jest manipulować ludźmi odmawiając im dostępu do wiedzy, wpajając im strach przed nieznanym i jak niszczycielską siłą bywa smutek.
Równocześnie poprzez brak odwagi i chęci stanięcia twarzą w twarz z problemem, pokazuje jak często dochodzi do mylnych założeń i nieporozumień, czego przykładem jest przekonanie mieszkańców Protektoratu, że Wiedźma jest zła, a Xan o tym, że to same matki porzucają swoje dzieci na pastwę dzikich zwierząt.
Na przykładzie Rady Starszych obserwujemy również jak władza potrafi deprawować i skłaniać ludzi do najgorszych zbrodni.
„Dziewczynka, która wypiła księżyc” to również opowieść o dojrzewaniu i odkrywaniu siebie i swoich zdolności, o pierwszych krokach w odnajdywaniu swojej drogi, miłości i poświęceniu.

Jestem absolutnie zauroczona tą powieścią i liczę na więcej takich książek autorki.
Mimo, że czasy gdy byłam dzieckiem i zaczytywałam się baśniami to odległa przeszłość, ta książka pozwoliła mi znów poczuć tą magię, która w dzieciństwie towarzyszyła lekturze wszystkich baśni. Odnalazłam w niej wiele cennych, mimo, że oczywistych spostrzeżeń i jeszcze raz dałam się oczarować czytanej przez siebie historii.




poniedziałek, 18 czerwca 2018

"Buntowniczka z pustyni" Alwyn Hamilton

„Buntowniczka z pustyni” już dawno zwróciła moją uwagę, swego czasu był na tą książkę wielki boom na
wszelkiej maści forach czy blogach. Jakoś nie miałam do niej wtedy przekonania, ale minęło sporo czasu, a wysokie oceny na LC się utrzymywały, więc postanowiłam dać jej szansę.
Czy było to udane spotkanie? O tym poniżej.

Akcja powieści rozpoczyna się bardzo dynamicznie. Młoda dziewczyna – Amani -  pozostająca  pod opieką wuja i nienawidzącej jej ciotki (jedna z jego żon) za wszelką cenę chce uciec z ich domu i miasteczka na granicy pustyni, gdzie nie czeka jej nic dobrego.
Postanawia więc wygrać pieniądze w nielegalnych zawodach strzeleckich. Tam właśnie poznaje tajemniczego nieznajomego Jina, wraz z którym wpakuje się w kłopoty. W pewnym momencie okaże się, że nie tyle co ucieka od wuja, ale będzie zmuszona zbiec przed armią Sułtana wraz z Jinem, który jest oskarżony o zdradę stanu.
Gdy do tego dodamy legendy o Dżinach i obecność magii, robi się naprawdę ciekawie.
Ale…ciekawie tylko do momentu, gdy zaczyna się czytać.

Byłam bardzo pozytywnie nastawiona do tej książki. Powieść w klimacie Baśni  tysiąca i jednej nocy mocno mnie zaciekawiła, w związku z tym spodziewałam się czegoś nowego i świeżego.
Niestety, po pierwszych kilku rozdziałach mój entuzjazm mocno stopniał, a po początkowym  zainteresowaniu jednak przyszło rozczarowanie.
Na początek bohaterowie.
Tak naprawdę niewiele się o nich dowiedziałam. Jakieś rzucane skrawki informacji, jakby na pocieszenie. Jaki charakter ma Amani? Prócz tego, że jest pyskata, świetnie strzela z broni palnej  i nie potrafi trzymać języka za zębami, nic więcej o niej nie wiem.
Jin? O nim dowiaduję się jeszcze mniej. Tajemniczy nieznajomy, najemnik czy zdrajca? Nie wie tego Amani, nie wie tego czytelnik. Prócz tego, że uśmiecha się kpiąco i ma zepsuty kompas (czy tylko mi skojarzył się on z kompasem Kapitana Jacka Sparrowa?) – pozostał dla mnie wielką niewiadomą.
Również relacje pomiędzy nim a Amani są dla mnie mało przekonywujące. Jest w powieści moment, gdy można było pokazać ich wzajemną fascynację, rodzące się uczucie, bliskość – wszak przez ponad  6 tygodni szli razem z karawaną. Ale nie, nic z tego.
O tym czasie spędzonym razem z karawaną autorka pisze na stronie czy dwóch, a ich uczucie pojawia się nagle, ot tak.
Podobnie rzecz ma się z bohaterami drugoplanowymi. Są płascy i nijacy, choć mieli ogromny potencjał, aby stać się wyjątkowo barwnymi postaciami, które idealnie uzupełniałyby fabułę.
I tutaj autorka jednak prześlizgnęła się po powierzchni, nie zagłębiając się w ich charaktery, pragnienia, dążenia. Są, bo powinni, ale niczym się nie wyróżniają.

Autorka ma bardzo lekki styl i prosty język. Sporo w powieści jest powtórzeń tych samych informacji, choć nie wiem czy to wina naszego tłumaczenia, czy autorka tak właśnie pisze.
Książkę czyta się szybko, ale akurat ja nie byłam w stanie się tak naprawdę wciągnąć w akcję, nie porwała mnie fabuła.
Jeśli chodzi o tą ostatnią, to niestety sporo w tej powieści mamy podobieństw fabularnych do innych książek z tego gatunku. Często łapałam się na tym, że podczas czytania myślałam „o! to już gdzieś było, w takiej a takiej książce”.
I o ile nie byłoby to aż tak ogromną wadą w przypadku, gdyby autorka potrafiła mnie zaintrygować, zaciekawić i wciągnąć do wykreowanego przez siebie świata, to w przypadku Buntowniczki z pustyni tak się nie dzieje, przez co te kalki i sztampowość zaczynają przeszkadzać.

Na plus zasługuje natomiast oddanie klimatu pustyni, opowieści i legend o Dżinach i stworzeniach zamieszkujących pustynne piaski.
Autorka potrafiła pisać bardzo obrazowo i plastycznie opisywać otaczający bohaterów świat – niestety robiła to krótko i rzadko, czego ogromnie żałuję.
Również niewykorzystanym potencjałem okazało się pokazanie roli kobiet w tym świecie i kulturze, autorka odniosła się do tego wątku w bardzo oszczędny sposób.
Akcja jest bardzo dynamiczna i naprawdę wiele się dzieje w tej książce.
Niestety okazało się to za mało, aby wywołać we mnie jakiekolwiek emocje. Zabrakło tej więzi, jaka wytwarza się pomiędzy czytelnikiem a bohaterami, która pozwala kibicować poczynaniom ulubionych postaci i sprawia, że trzyma się za nich kciuki.
„Buntowniczka z pustyni” to książka, o której zapomnę szybko, a po kolejne tomy już raczej nie sięgnę.
Uważam, że ta powieść miała wszystko co potrzebne, aby mnie oczarować i zachwycić, a jednak lektura tej powieści przeszła u mnie bez echa.
Szkoda, niestety zmarnowany potencjał.

piątek, 15 czerwca 2018

"Magia krwawi" czwarty tom cyklu o Kate Daniels. Ilona Andrews

„Magia krwawi” to czwarta część przygód Kate Daniels i jak na razie ostatnia wydana u nas (dla
zainteresowanych – piąty tom już w lipcu).
Podobnie jak w poprzednich częściach cyklu, pisarski duet ponownie zabiera czytelników do Atlanty smaganej falami magii i kolejnymi tajemniczymi wydarzeniami.
W tym tomie autorzy głównym wątkiem zrobili pojawienie się w mieście starożytnej bogini chorób – Erry, która jak się okazuje, jest równocześnie ciotką Kate.
W mieście pojawiają się kolejno Jad, Potop, Huragan, Wstrząs, Bestia, Pożoga i Mrok. Wraz z nimi zjawiają się śmiertelnie groźna zaraza. Kate wraz z Curranem będzie musiała stawić czoła bogini i zbierającym się nad Gromadą niebezpieczeństwem.

Nie da się ukryć, że cykl o Kate Daniels wyjątkowo przypadł mi do gustu.
Te lekko napisane książki okazały się wspaniałą rozrywką, czego się po nich nie spodziewałam.
Ten tom niczym nie ustępuje swoim poprzednikom. Jest tu akcja, jest zagadka do rozwikłania, jest walka na śmierć i życie, jest śmiech i nawet chwilami można się również wzruszyć.
Wszystko to ulokowane w ciekawie wykreowanym świecie, z bohaterami, których lubi się od początku.
Dla tych czytelników, którym najbardziej zależy na wątku romantycznym, mam dobrą wiadomość.
W tym tomie bowiem staje się on coraz ważniejszy, a autorzy poświęcają mu znacznie więcej czasu niż w poprzednich częściach.
Ale bez obaw, miłość pomiędzy bohaterami nadal nie dominuje fabuły na tyle, aby pozostałe wątki mogły wydawać się marginalne.

W tej części pisarski duet odkrywa wreszcie tajemnicę pochodzenia Kate i jej przeszłości. Wraz z pojawieniem się Erry dowiadujemy się również dużo więcej o Rolandzie, wreszcie mamy prawie pełny obraz głównego antagonisty Kate. I mimo, że on sam się jeszcze nie pojawia w powieści, to czuć, że jego obecność zbliża się dużymi krokami.
W tej części spotykam się  ze wszystkimi znanymi czytelnikowi bohaterami, pojawia się również jedna nowa postać – pies z piekła rodem, który stanie się towarzyszem i obrońcą Kate. Na znaczeniu zyska również postać Rafaela z czego akurat bardzo się cieszę, bo to barwny bohater, który od samego początku skradł moje czytelnicze serce.

Jeśli chodzi o styl i sposób pisania, nic się w tym tomie nie zmienia. Lekkie pióro i prosty język sprawiają, że czyta się z przyjemnością, autorzy nie zamęczają czytelnika niezliczoną ilością scen miłosnych, uczucie pomiędzy głównymi bohaterami wciąż skrzy od wzajemnego przyciągania, a ich rozmowy od sarkazmu i ironii.
Jednocześnie w Kate zachodzi lekka przemiana. Z totalnej samotniczki uciekającej od jakichkolwiek więzi, staje się kobietą, która czuje ogrom odpowiedzialności za bliskich i przyjaciół i nie zamierza jej unikać, ani spychać na kogoś innego. Zaczyna się czuć częścią grupy bliskich sobie ludzi, którzy są w stanie poświęcić wszystko dla ratowania tych, których się kocha.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, trup ścieli się gęsto, jedno tajemnicze wydarzenie goni następne. A mimo to nie zabrakło w tej części chwili oddechu, aby lepiej poznać przeszłość Kate i łączące ją i Currana uczucie.
Wszystko to jest wplecione w fabułę w idealnych proporcjach, przez co nie ma przesytu żadnym wątkiem. Autorzy sprawnie wplatają w swoją historię postaci z mitów, legend i starych podań.
W tej części Curran pojawia się zdecydowanie częściej niż w jakiejkolwiek poprzedniej. Oczywiście ma to związek z rozwijającym się uczuciem jego i Kate, ale nie tylko. Dowiadujemy się o tragicznych wydarzeniach z jego przeszłości i trochę lepiej go poznajemy.
Jego postać się rozwija, choć nadal pozostaje lekko psychopatycznym Władcą Bestii z obsesją na punkcie kontroli.
Za to Kate niewiele się zmienia, nadal potrafi wkurzyć, ale i rozbawić i wzruszyć. To jedna z najlepiej nakreślonych bohaterek książek z tego gatunku o jakich czytałam.
I mimo, że raz czy dwa udało się jej wyprowadzić mnie z równowagi swoim zachowaniem, to jednak nie jest to postać z gatunku tych, co to wkurzają czytelnika na każdej stronie.
Dodatkowo jej za chowanie determinuje takie a nie inne wychowanie i wpajanie prawie od urodzenia, że nikomu nie może ufać, a każdy przejaw bliższych relacji z ludźmi, musi być natychmiast duszony w zarodku.

Czy „Magia krwawi” spełniła moje oczekiwania, mimo, że po poprzednim tomie poprzeczka jaką ustawili sobie autorzy była bardzo wysoko?
Ależ tak!
Książę pochłonęłam w jeden dzień, tak bardzo wciągnęłam się w akcję. Niecierpliwie czekałam na to, w jakim kierunku popłynie fabuła, czy autorzy czymś jeszcze mnie zaskoczą (zaskoczyli) oraz jak rozwinie się wątek Rolanda.
Tego ostatniego mogę się jedynie domyślać, choć niewątpliwie jego konfrontacja z Kate zbliża się wielkimi krokami.
Niecierpliwie czekam na piąty tom cyklu, który ma się ukazać w lipcu (dopiero!) z nadzieją, że każda kolejna książka o Kate Daniels będzie tak samo dobra jak dotychczas przeczytane cztery tomy tej wyjątkowo udanej serii.






środa, 13 czerwca 2018

"Wielka samotność" Kristin Hannah

„Wielka samotność” to druga powieść Kristin Hannah, którą przeczytałam. To również zwrot jakim czasem
określa się Alaskę, czterdziesty dziewiąty stan USA.
Byłam ogromnie ciekawa tej książki, poprzednia powieść autorki – Słowik – zrobiła na mnie ogromne wrażenie (pisałam o niej TUTAJ), a Alaska sama w sobie zawsze mnie fascynowała.

Akcja powieści rozpoczyna się w 1974 roku, gdy z wojny w Wietnamie wraca Ernt Allbrgiht, mąż Cory i ojciec Leni.
Ernta dręczą koszmary związane z pobytem w obozie jenieckim, które potęguje alkohol i wybuchowy charakter.
Gdy złe emocje biorą nad nim górę, traci nad sobą panowanie, jest wyrzucany z kolejnej pracy, wszczyna gwałtowne awantury w domu.
Leni ma trzynaście lat i wraz z rodzicami tuła się po Ameryce, nigdzie nie zagrzewając na dłużej miejsca.
Aż pewnego dnia ojciec towarzysza broni Ernta, który zginął w Wietnamie, pisze do niego list i informuje, że jego syn zapisał mu swoją ziemię i dom na Alasce.
Upatrując w tym szansę na nowy start Ernt zabiera rodzinę w dzikie tereny Alaski. Początkowo wszystko układa się dobrze, Ernt się uspokaja, a ciężka praca daje mu satysfakcję. Niestety zima, która trwa miesiącami i kilkunastogodzinna nieustająca ciemność powodują, że stan psychiczny Ernta się pogarsza, a życie Cory i Leni opanuje ciągły strach i niebezpieczeństwo.

Zabierając się za czytanie tej powieści, nie do końca wiedziałam o czym będzie to lektura. Początek powieści rozpoczyna się dość spokojnie, ukazując traumę i strzaskana psychikę weterana wojennego.
Ale nie mija wiele czasu, a autorka pokazuje o czym chce tym razem opowiedzieć czytelnikowi – o toksycznym związku, pełnym okrutnej przemocy domowej, uzależnieniu i strachu przed oprawcą i małej dziewczynce, uwikłanej w ten toksyczny związek rodziców.
Równocześnie pisarka w bardzo plastyczny i obrazowy sposób opisuje życie na Alasce, jego trudy i wyrzeczenia, do których zmusza mieszkających tam ludzi, ten wyjątkowy region.
W skrajnie trudnych warunkach rodzina Allbright zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki w nowym miejscu, poznawać sąsiadów i resztę mieszkańców, doświadczają ich serdeczności i bezinteresownej pomocy.
W tamtych latach Alaska była praktycznie niezależna, tam ludzie żyli jak chcieli, wg własnych zasad, nierzadko mieszkając samotnie w głuszy, z dala od innych ludzkich siedzib. Większość domów nie miała prądu ani bieżącej wody, a ich przeżycie było uzależnione od pracy ich rąk.

Bohaterowie, o których pisze autorka, to wspaniale nakreślone postacie i wnikliwy obraz ich osobowości, charakterów, decyzji, wyborów. Śledzimy potęgujące się szaleństwo Ernta, strach i uzależnienie od męża Cory oraz nieustający lęk Leni, która widząc powtarzającą się przemoc wobec matki i jej niezdolność do podjęcia próby wyrwania się z tego toksycznego związku, traci resztki nadziei na normalne życie.
Kristin Hannah w bardzo poruszający sposób ukazuje niekończący się strach matki i córki przed Erntem i przemocą, strach Leni przed tym, że któregoś dnia ojciec w napadzie szalu zabije matkę. Jednocześnie śledzimy uwikłanie Cory w związek z człowiekiem, którego się boi, który ją katuje, który z zapewnieniami o miłości na ustach dopuszcza się wobec niej strasznych rzeczy, a jednak nie jest ona w stanie od niego odejść, przyjąć pomocy sąsiadów, którzy widzą co się dzieje w życiu kobiety.
Jednak czytając o postępowaniu Cory, nie widzimy obrazu głupiej kobiety, która przemoc uznaje za oznakę miłości. Autorka przedstawia czytelnikowi obraz toksycznej miłości, wszechogarniającego strachu i niemożności uwolnienia się od oprawcy.
Jednocześnie w pełen emocji sposób ukazuje ogromną miłość łączącą matkę i córkę, ich wzajemne wspieranie się i walkę o przetrwanie.
Obraz ofiary przemocy domowej i jej oprawcy jest tutaj ukazany bardzo sugestywnie i wiarygodnie. Wzbudza przeogromne emocje i porusza do samego dna duszy. I gdy już byłam pewna jak potoczy się akcja i jak rozwinie się fabuła, autorka wprowadza wątek pierwszej miłości nastoletniej Leni, miłości, która postawi jej życie na głowie, która uzmysłowi dziewczynie, jak wielkie zło wyrządza jej matce i jej samej agresja Ernta.
Ten wątek sprawia, że w pełna niepokoju i lęku o przyszłość młodych zakochanych czytałam kolejne strony, kibicowałam im, chciałam wierzyć, że życie nie może być aż tak okrutne, aby ich w jakikolwiek sposób rozdzielić.
A jednak fakt, że wybranek Leni jest synem człowieka, którego Ernt nienawidzi sprawiał, że z każdym kolejnym rozdziałem czułam coraz większy strach przed tym, co może się wydarzyć, gdy ojciec dziewczyny dowie się o łączącym ją z chłopakiem uczuciu.

Ta powieść jest doskonała i niezwykle poruszająca. Autorka nie bazuje na "rozwalających serce na milion kawałków" zagrywkach, wg których im więcej przeróżnej maści nieszczęść przypada na jednego bohatera, tym lepiej, bo wywoła to prostą, emocjonalną reakcję czytelnika. W tej książce nie trzeba zasypywać czytelnika gradem nieszczęść. Tutaj sama historia, czasem opowiadana niespiesznie, często przeplatana z obrazem Alaski i życia jakie wiedli mieszkający na niej ludzie, wydaje się być tak oszałamiająco prawdziwa, że nikogo nie pozostawi obojętnym.
 „Wielka samotność” wwierca się czytelnikowi prosto w serce i porusza tak silnie, że ma się wrażenie jakby od emocji, którymi przesiąknięta jest ta historia, bolała dusza. Czytając o losach Cory i Leni, miałam wrażenie, że słucham prawdziwej opowieści, opowiadanej przez kobietę, która przeżyła to wszystko, która doświadczyła różnych oblicz miłości, nie zawsze dobrej, nie zawsze dającej ukojenie, a często sprawiającej ogromny ból, która zmuszała do podejmowania decyzji, których nikt nigdy nie powinien podejmować.

‘Wielka samotność” Kristin Hannah pozostawia niezatarty ślad w moim sercu. Ta powieść zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, poruszyła mnie w sposób, który ciężko jest mi nawet nazwać czy ubrać w słowa. Ta historia wydaje mi się do bólu autentyczna, co tylko potęguje wrażenie, jakie na mnie wywarła.
To opowieść o  walce o przetrwanie, walce o siebie i tych, których kochamy najbardziej. O samotności wśród ludzi, wśród czterech ścian własnego domu. O krzywdach wyrządzanych pod przykrywką miłości.
Nie sądziłam, że autorka będzie potrafiła stworzyć powieść, która poruszy mnie bardziej niż „Słowik”.
Myliłam się.
„Wielka samotność” jest tego dowodem.







poniedziałek, 11 czerwca 2018

"Magia uderza" tom trzeci cyklu o Kate Daniels

„Magia uderza” to trzecia odsłona przygód Kate Daniels i Currana.
W tym tomie nasza bohaterka ruszy na pomoc Derekowi, swojemu przyjacielowi, który zostaje skatowany prawie na śmierć. Nieprzytomny wilkołak nie może się zregenerować, a Kate musi odkryć dlaczego. W tym celu trafi na Arenę, gdzie odbywają się nielegalne walki na śmierć i życie.
Kobieta postanawia stanąć do walki na Arenie, a wraz z nią zmiennokształtni, którzy tym samym  decydują się złamać zakaz Władcy Bestii.

W tym tomie, tak jak i w poprzednich autorzy biorą na tapetę kolejne mitologie. Tym razem główne skrzypce zagra mitologia hinduska, dodatkowo spotkamy kilka wzmianek rodem z mitologii nordyckiej.
Para autorów po raz kolejny przygotowała się do swojego zadania i jeśli kogoś interesują mitologie, to może się z tych książek dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy.
Akcja powieści jest tak samo dynamiczna jak w poprzednich tomach. Fabuła jest bardzo spójna i intrygująca. Po raz kolejny autorzy pozwalają czytelnikowi lepiej poznać bohaterów, dowiadujemy się też o kolejnych tajemnicach skrywanych przez większość z nich i to nie tylko odkrywamy sekrety z przeszłości Kate i Currana, ale również Jima i Dereka, a dodatkowym smaczkiem będzie poznanie prawdziwej formy Saimana.
Przyznam, że tym ostatnim wątkiem mocno mnie autorzy zaskoczyli, oczywiście na plus.
Również w tym tomie dowiadujemy się więcej o tajemniczym Rolandzie i wreszcie wiadomo to, co i tak podejrzewałam. Tym samym Roland staje się niekwestionowanym antagonistą Kate.

Powieść jest napisana z pomysłem i po raz trzeci już, ciekawą tajemnicą do rozwikłania. Pełno w niej zaskakujących zwrotów akcji, a niektóre wydarzenia mocno mnie zaskoczyły.
Nie brakuje tu poczucia humoru, choć w tej części dostajemy coś jeszcze, emocje związane z odkrywaniem Kate, że ma przyjaciół, którym na niej zależy i za których ona sama czuje się odpowiedzialna.
Było kilka momentów, które autentycznie mnie wzruszyły.
Oczywiście coraz większą rolę odgrywają relacje łączące Kate i Currana. Ich znajomość powoli się przekształca w coś więcej, a wzajemne przyciąganie zdaje się być nie do opanowania. Ich rozmowy skrzą się od ironii i sarkazmu, ale potrafią również zaskoczyć szczerością i otwartością.
Niczego w ich wzajemnych relacjach nie ma ani za dużo, ani za mało. To świetnie wykreowani bohaterowie i idealnie dobrana do siebie para (choć w tomie 3 jeszcze parą nie są).
W tej części pojawia się również kolejna postać drugoplanowa, która od razu skradła mi serce.

„Magia uderza” to wyśmienita powieść z gatunku urban fantasy, napisana z polotem i w świetnym stylu. Para pisarska idealnie się ze sobą zgrała, co dało czytelnikom fantastyczną lekturę w swoim  gatunku.
Przyznam szczerze, że byłam pewna, że po serii o Nocnej Łowczyni nie trafię na nic innego, co by choć trochę jej dorównywało. A tu takie pozytywne rozczarowanie.
Cykl o Kate Daniels ma w sobie to coś, co sprawia, że nie można się od tych książek oderwać i wydaje mi się, że najważniejszą ich zaletą są bohaterowie, których się lubi i do których się człowiek przywiązuje od samego początku.
Nie było w tym tomie niczego, co mogłabym potraktować jako wadę. Książka podobała mi się od pierwszego zdania do ostatniego. Byłam tak bardzo zachwycona, że od razu sięgnęłam po tom czwarty… zupełnie zapominając, że kolejny ma się dopiero ukazać.
A więc czeka mnie czekanie, czekanie, czekanie… Mimo, że lipiec już niedługo, czuję, że będę odliczała kolejne dni do premiery.
Dawno nie byłam aż tak zachwycona lekturą, jeśli kolejne tomy będą się utrzymywały na tym samym poziomie co tom trzeci i poprzednie, to cykl o Kate Daniels znajdzie się w mojej ścisłej czołówce książek „NAJ”.





sobota, 9 czerwca 2018

"Magia parzy" drugi tom cyklu o Kate Daniels. Ilona Andrews

„Magia parzy” to drugi tom serii o Kate Daniels. Dopiero niedawno postanowiłam dać jej szansę i przyznam, że było to bardzo udane spotkanie (o pierwszym tomie pisałam TUTAJ)
W tym tomie bezpośrednio nawiązującym do wydarzeń z poprzedniego spotykamy Kate, która musi zmierzyć się z nową zagadką do rozwiązania. Magia szaleje, nieubłagalnie zbliża się jej wielki uderzenie, w Atlancie pojawiają się niespotykane wcześniej stwory, a mityczni bogowie i demony mają własne p
lany co do miasta.
Aha, pojawia się również przystojniak z kuszą i przerośniętym ego, który narobi sporo zamieszania nie tylko w życiu Kate, ale również Gromady.

Autorzy cyklu o Kate Daniels znów zabrali mnie w magiczną podróż do zniszczonej Atlanty. „Magia parzy” to bardzo udany tom drugi i jestem pod wrażeniem, jak sprawnie uniknęli spadku formy, która bardzo często towarzyszyła tzw. „drugim tomom”.
Styk i język powieści jest tak samo dobry, a ustawiona wysoko przez poprzedniczkę poprzeczka nie została strącona.
Książkę czyta się z ogromną przyjemnością, a przygody Kate naszpikowane są akcją i poczuciem humoru.
Co dla mnie bardzo ważne, wątek romantyczny nadal nie pojawia się w typowy dla książek z tego gatunku sposób, autorzy dają delikatne sygnały, że ma szansę się rozwinąć, ale póki co nic nie jest przesądzone.

W drugiej części cyklu pojawia się kilkoro nowych bohaterów, którzy mocno namieszają w życiu Kate. Równocześnie autorzy dają kilka wskazówek na temat tego, jaki sekret skrywa Kate i dlaczego nie może on ujrzeć światła dziennego.
Tłumaczy to poniekąd samotność kobiety, brak przyjaciół i bliskich.
Jestem ogromnie ciekawa jak rozwinie się ten wątek, choć mam swoje przypuszczenia na ten temat.
Kolejnym plusem jest sposób prowadzenia akcji. Nie dostajemy od samego początku wszystkiego na tacy. Autorzy skutecznie potrafią zmylić Kate i czytelnika, a snute podczas lektury domysły często okazują się nietrafione.

Kolejny plus to kreacja bohaterów. Jest pod dużym wrażeniem zdolności autorów w tym temacie.
Kate mimo, że niewątpliwie jest biegła w walce, harda i pyskata, to nie irytuje i nie wkurza swoim zachowaniem.
Ma dystans do siebie, potrafi krytycznie spojrzeć na swoje decyzje i poczynania i przyznać się do błędu.
Nie jest bohaterką z gatunku wkurzających mega-hiper twardzielek, które zawsze mają rację, nawet gdy jej nie mają i będą szły w zaparte nawet wtedy, gdy postępują głupio czy źle.
Postać Kate nie przekracza ten cienkiej granicy przerysowania, dzięki czemu można ją polubić od pierwszej strony i kibicować jej we wszystkich poczynaniach.

Z racji tego, że romans nie gra tu głównych skrzypiec, również postać Currana nie stanowi jedynie obiektu westchnień każdej jednej kobiety , ale jest ciekawym bohaterem z intrygującym charakterem i sarkastycznym poczuciem humoru. To odpowiedzialny za swoich ludzi władca, który nie cofnie się przed niczym, aby chronić to, co dla niego najważniejsze. Jednocześnie potrafi tak samo jak Kate krytycznie spojrzeć na swoje działania i mimo, że przychodzi mu to z wielkim trudem – przyznać się do popełnianych błędów.
Liczę na to, że w końcu doczekam się związku pomiędzy nim a Kate, jestem przekonana, że to mogłaby być jedna z moich ulubionych par książkowych.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna. Autorzy pełnymi garściami czerpią z różnych mitologii, legend i podań i potrafią wpleść je w wyjątkowo udany sposób w fabułę powieści.
W tym tomie dominuje mitologia Celtycka (dla ciekawych podrzucam link do wikipedii TUTAJ) i ja osobiście byłam zafascynowana jej pojawiającymi się w tym tomie elementami.
W drugiej części cyklu lepiej poznajemy bohaterów. Tom  pierwszy, wprowadził czytelnika w wykreowany przez autorów świat, dzięki czemu w drugiej części skupili się oni na rozwijaniu historii Kate, odkrywaniu jej sekretu i lepszym poznawaniu wszystkich bohaterów, którzy odgrywają w tym cyklu ważną rolę. I nie są to tylko bohaterowie pierwszoplanowi. Cała plejada postaci drugoplanowych niezmiennie pojawia się w powieści, czasem na dłużej, czasem tylko przelotnie, ale niezmiennie dowiadujemy się o nich czegoś nowego, a ich rola w fabule zyskuje na ważności.
Podoba mi się taki sposób pisania, dzięki temu mam wrażenie, że świat, który przedstawiają mi autorzy jest pełniejszy i bardziej  różnorodny.
„Magia parzy” na tyle mocno mnie zafascynowała, że od razu sięgnęłam po tom trzeci. Jestem niesamowicie ciekawa co też autorzy wymyślili dalej, jak rozwiną się relacje pomiędzy Kate a Curranem i czy może pojawią się kolejni fascynujący bohaterowie.
Ogromnie się cieszę, że zdecydowałam się sięgnąć po te książki, i mogę sobie tylko pluć w brodę, że tak długo z tym zwlekałam.

środa, 6 czerwca 2018

„Tam, dokąd zmierzamy” B.N. Toler

„Tam, dokąd zmierzamy” autorstwa B.N. Toler, to książka, która zafascynowała mnie opisem.
Opowiada historię Charlotte, młodej kobiety, która na skutek tragicznego wydarzenia otrzymuje pewien dar. Otóż widzi i porozumiewa się z duszami, które po śmierci nie przeszły dalej, bo na ziemi trzymają je niedokończone sprawy.
Dziewczyna już od pięciu lat im pomaga, ale przez to popada w coraz większą depresję, a bliscy uznają ją za wariatkę.
Gdy nadchodzi kryzys i kobieta nie ma już sił dźwigać tego ciężaru, postanawia skończyć ze sobą i popełnić samobójstwo.
Od śmierci ratuje ją Ike, żołnierz, który zginął w Afganistanie, a którego na ziemi trzyma troska o brata bliźniaka, który nie radzi sobie z jego śmiercią.
Początkowo Charlotte nie chce mu pomóc, ale w końcu zawierają układ – Ike pomoże jej znaleźć pracę, mieszkanie i osiągnąć stabilność, a ona pomoże jego bratu odbudować swoje życie. Dziewczyna rusza więc do hrabstwa Bath aby zrobić to co obiecała, a jej życie przewróci się do góry nogami.

Przyznacie sami, że taki opis zwiastuje poruszającą historię, a jeśli dodatkowo powieść jest określana mianem romansu, to można się spodziewać czegoś w stylu filmu „Uwierz w ducha”.
Ostatnio szukałam książki z gatunku fantasy/fantastyki z mocnym wątkiem romantycznym, więc „Tam, dokąd zmierzamy” idealnie wpasowała się w moje oczekiwania. Nic dziwnego zatem, że wręcz się na nią rzuciłam.
Akcja jest bardzo dynamiczna i rozpoczyna się z mocnym przytupem. Zostałam szybko wprowadzona w świat Charlotte i jej życiową sytuację.
Również prawie od razu w powieści pojawia się Ike, nieziemsko przystojny i uroczy duch, który w dodatku jest czarujący i ogólnie wspaniały.
Narracja w powieści jest pierwszoosobowa z punktu widzenia Charlotte i Ike’a, a autorka przeplata ze sobą rozdziały, w których jedno z nich jest narratorem.
Przyznaję, że nie przepadam za taka narracją, wg mnie cierpią na tym wszyscy pozostali bohaterowie.
Tak dzieje się również w tej powieści, bo prócz trójki głównych bohaterów, reszta postaci jest papierowa i odgrywa jedynie rolę tła dla Charlotte.

Podobał mi się pomysł na powieść i sposób w jaki autorka wplotła do świata Charlotte duchy. W całkiem udany sposób pokazała jak ten dar krok po kroku niszczył życie kobiety i z jakim trudem radziła sobie z kolejnymi duszami proszącymi ją o pomoc.
Autorka ma lekkie pióro i dobry styl, w dodatku potrafi pisać bardzo obrazowo. Niestety w przypadku tej powieści kompletnie leży korekta. Pomijam spora ilość literówek, bo te są najmniejszym grzechem w tym przypadku. W powieści pojawiają się błędy gramatyczne, brak spacji pomiędzy słowami, a nawet zwracanie się Charlotte do George’a w formie żeńskiej.
Akurat to ostatnie wprowadziło mnie w konsternację, bo przez chwilę nie wiedziałam czy kobieta zwraca się do George’a czy może zobaczyła nowego ducha/kobietę.
Prócz tego w oczy rzuciły mi się błędy typu, zobaczyła go bez koszulki, a w następnym zdaniu dopiero ściąga z niego t-shirt, albo zatrzymują się autem na szczycie wzgórza, a w następnym zdaniu jadą krętą drogą i dopiero docierają na szczyt. Ktoś powie, że to mało ważne, ale mnie denerwowało.

Wątek romantyczny jest tutaj motorem wszystkich wydarzeń i to wokół niego kręci się akcja. Charlotte  błyskawicznie daje się zauroczyć braciom i w moim odczuciu dzieje się to zdecydowanie za szybko. Mija kilka dni, a ona już czuje, że jest zakochana. Dodatkowo każdy jeden mężczyzna (i duch mężczyzny) w tej książce jest nieziemsko przystojny i mega seksowny.
Serio – każdy jeden.
Było to dla mnie mało wiarygodne i trochę mnie zniechęcało do dalszego czytania. Mimo to czytałam, bo miałam nadzieję na niebanalne zakończenie, które uratowałoby sztampową fabułę.
Niestety i tutaj się rozczarowałam, bowiem zakończenie okazało się całkowicie przewidywalne  i niczym nie zaskakuje.
Mimo wszystko powieść ma pewne plusy,  i jest to przede wszystkim relacja Charlotte i Ike’a. Gdy autorka nie przesadza z ckliwością, ich „związek” jest pełen uroku, a ich rozmowy często przesiąknięte są poczuciem humoru.
Szczerze mówiąc byłam pozytywnie zaskoczona tym, jak zgrabnie autorka wplotła w tą jakby nie było smutną tematykę spora dawkę humoru i sarkazmu.
Drugim plusem dla mnie był sposób ukazania, jak Charlotte zmaga się ze swoim darem, jakim on jest dla niej ciężarem, jak doprowadził ją do takiego etapu w życiu, gdy nie miała już chęci żyć. W prostych słowach ukazała poczucie odtrącenia przez rodzinę, lęku przed społecznym ostracyzmem  i posądzeniem o oszustwo.
Niestety powyższe to trochę za mało, abym uznała powieść za dobrą i tak poruszającą, jak piszą o niej inni czytelnicy. „Tam, dokąd zmierzamy” zbiera same wyśmienite oceny i może dlatego spodziewałam się niebanalnej historii, która mnie poruszy, zaskoczy i oczaruje.
Żałuję, że tak się nie stało, bo ta powieść miała ogromny potencjał i szansę na zostanie książkową wersją „Uwierz w ducha”. Autorka nie wykorzystała potencjału jaki niósł za sobą pomysł na fabułę, czego ogromnie żałuję.


poniedziałek, 4 czerwca 2018

"Larista" Melissa Darwood

„Larista” autorstwa Melissy Darwood, to powieść z gatunku young-adult fantasy. Jest to debiut literacki autorki, który właśnie doczekał się wznowienia.
Powieść opowiada o Larysie, osiemnastoletniej dziewczynie, która za sprawą przypadku poznaje tajemniczego nieznajomego. Młody mężczyzna – Gabriel – jest Guardianem, o czym Larysa oczywiście nie wie. W tym samym czasie poznaje również Daniela, który zaczyna okazywać jej ogromne zainteresowanie. Larysa, którą cechuje ogromna wrażliwość, dobroć i artystyczna dusza, od zawsze marzyła o wielkiej miłości. Jej romantyczna dusza pragnie wielkiego uczucia, które połączy ją z ukochanym na zawsze.
Czy dziewczyna będzie potrafiła rozpoznać prawdziwe uczucie i mężczyznę jej przeznaczonego?
Kim są tajemniczy Guardianie i Tentatorzy?

Larista rozpoczyna się od wciągnięcia czytelnika do świata Larysy. Poznajemy ją, jej przyjaciół i rodzinę. Dziewczyna przygotowuje się do matury i próbuje wybrać swoją dalszą drogę w życiu. Pomimo kochającej rodziny i przyjaciółki Zuzy, w głębi serca wciąż czuje się samotna, stęskniona miłości. Autorka dobrze kreśli jej postać, ukazuje jej charakter, marzenia i nadzieje. Równie dobrze poznajemy Zuzę, przyjaciółkę Larysy, która przez całą powieść odgrywa ważną rolę.
Narracja w powieści jest pierwszoosobowa, z punktu widzenia Larysy, ale autorka napisała kilka rozdziałów z punktu widzenia Gabriela, co pozwala czytelnikowi dobrze go poznać, zrozumieć jego postępowanie, odkryć niektóre tajemnice.
Prócz tej trójki, w powieści jest też kilkoro postaci drugoplanowych, które mimo, że ciekawe, to nie odgrywają ważniejszej roli w fabule.

Akcja powieści jest dynamiczna, wiele się tu dzieje, stopniowo wraz z Larysą odkrywamy tajemnice Wysłanników - Guardianów i Tentatorów. Równocześnie śledzimy rozwijające się uczucie pomiędzy głównymi bohaterami, bo trzeba napisać to jasno, Larisa to bez wątpienia historia o miłości. Wielkiej, porywającej miłości, o której się marzy będąc nastolatką, nad którą się wzdycha oglądając kultowe filmy o miłości.
I mimo, że Larysa ma dopiero osiemnaście lat i niewątpliwie zachowuje się tak jak inne dziewczyny w jej wieku, a jej uczucie to pierwsza dojrzała miłość, to autorka potrafiła opisać ją w uroczy i wiarygodny sposób, nie pomijając również jej fizycznego aspektu.
Mimo, że czas gdy byłam nastolatką mam już dawno za sobą, to śledząc wszystkie etapy zakochiwania się Larysy, czułam się trochę jakbym wróciła do lat młodzieńczych i przeżywała właśnie pierwsze w życiu zauroczenie.
Larista to powieść, która młodym dziewczętom na pewno przypadnie do gustu. To powieść, w której  pełne romantyzmu i namiętności uczucie łączące bohaterów gra główne skrzypce, a wątek fantasy jest ciekawy i intrygujący. Walka dobra ze złem, którą od lat toczą Guardianie i Tentatorzy okazała się bardzo dobrym pomysłem, który wprowadził do historii o miłości nutę tajemnicy i sporo niepewności co do losów głównych bohaterów.

Na stronie FB autorki przeczytałam, że drugi tom serii Wysłannicy, którą zapoczątkowała Larista jest już napisany.
Mimo sporego odstępu czasowego pomiędzy tymi tomami, uważam, że wyjdzie to serii jedynie na plus. Autorka w międzyczasie wydała trzy inne powieści (Pryncypium, Luonto i Tryjon – o każdej z nich pisałam na blogu), nabrała doświadczenia, szlifowała warsztat i jestem pewna, że bohaterowie Laristy dostali od niej szansę na rozwój.
Uważam, że Larista to piękna opowieść o miłości z ciekawymi elementami fantasy. To książka nie tylko dla nastolatków, nawet starszy czytelnik odnajdzie w niej coś dla siebie.
Chętnie sięgnę po drugi tom, bo jestem ciekawa co się w nim wydarzy, zwłaszcza, że zakończenie Laristy okazało się dla mnie dużym zaskoczeniem i ogromnie mnie zaintrygowało.



piątek, 1 czerwca 2018

„Na gwiaździstych morzach” Sara Sheridan

„Na gwiaździstych morzach” to powieść, która zaintrygowała mnie opisem. Nie znałam wcześniej tej autorki,
po sprawdzeniu okazało się, że u nas wydano dopiero jedną jej książkę, tą którą właśnie skończyłam czytać.
Akcja powieści rozgrywa się w XIX wieku i opowiada historię Marii Graham, pisarki, sawantki, podróżniczki, która jest postacią historyczną oraz Jamesa Hendersona, kapitana statku, przemytnika, który jest postacią fikcyjną.
Ich losy splatają się, gdy Maria postanawia udać się z Brazylii, gdzie otrzymała posadę guwernantki na cesarskim dworze do Londynu. Aby zakupić odpowiednie pomoce naukowe dla cesarskiej córki oraz oddać do druku dwie swoje nowe książki decyduje się na podróż z Kapitanem Hendersonem na jego statku. Podczas rejsu tych dwoje zapała do siebie uczuciem, a dodatkowo Kapitan odkryje tajemniczą przesyłkę, która sprowadzi na niego ogromne niebezpieczeństwo.

„Na gwiaździstych morzach” to powieść, która rozpoczyna się dość spokojnie, żeby nie powiedzieć, leniwie.
Autorka przedstawia nam Marię, która znalazła się trochę na rozdrożu i musi podjąć decyzję, co dalej zrobić ze swoim życiem. Jest niezależną kobietą, wdową, pisarką i podróżniczką. Do tego sawantką i kobietą z silnym charakterem. Postanawia udać się do Brazylii, gdzie otrzymuje posadę na cesarskim dworze. W kolejnym rozdziale autorka przedstawia czytelnikowi wątek kryminalny, który odegra bardzo ważną rolę w tej powieści i przy okazji poznajemy kapitana Hendersona, jego przeszłość i teraźniejszość. Swoich bohaterów pisarka kreśli bardzo dobrze, wyraziście, tworzy z nich postacie z krwi i kości.
Marię Graham przedstawia zgodnie z tym jaka była w rzeczywistości, jako odważną, z otwartym umysłem, inteligentną i zdolną kobietę, kochającą podróżne. Jednocześnie jest ona mocno spętana konwenansami i nade wszystko zwracająca uwagę na opinię publiczną na swój temat.
Może dlatego nie do końca byłam w stanie ją polubić.
I choć byłam pod wrażeniem jej osiągnięć, które w tamtych czasach przynależały głównie mężczyznom. Ona jako kobieta często nie była traktowana poważnie, z szacunkiem dla swoich odkryć i twórczości, to miałam do niej trochę żalu, że mimo otwartości umysłu, nie pozwoliła sobie jednak na odrobinę więcej swobody.
Za to od pierwszej chwili polubiłam kapitana Hendersona. Ciekawiło mnie jego postrzeganie świata, jego dążenia i ogromna chęć do zmiany swojego życia, która zrodziła się w nim na skutek spotkania z Marią.

Autorka snując opowieść o tej dwójce, stworzyła fascynujące tło społeczne i historyczne, barwnie opisując panujące w Anglii obyczaje, życie w Brazylii, poruszając również problem niewolnictwa na plantacjach nie tylko cukru, ale również kakaowców. Pokazała jak w Anglii rozpoczęła się i rozwijała fascynacja czekoladą.
Do tego dobrze nakreśliła obraz przemytnictwa, które było wtedy plagą na morzach.
Co ważne, poprzez wątek kryminalny ukazała, że to nie tytuły i wysoka pozycja społeczna świadczyły o wartości człowieka, ale jego czyny i charakter.

Sara Sheridan ma bardzo lekki i dobry styl. Pisze tak plastycznie i obrazowo, że czytając jej powieść czułam wiatr na twarzy podczas rejsu z kapitanem Hendersonem, widziałam gwiazdy nad Atlantykiem i czułam wspaniały smak czekolady tak chętnie pitej przez bohaterów.
Mimo, że akcja powieści nie pędzi na złamanie karku, to ani przez chwilę nie nudziłam się podczas lektury.
Z fascynacją i podziwem śledziłam poczynania kapitana Hendersona, jego dążenia do zmiany swojego życia i zdobycia serca i ręki Marii Graham. Początkowo sądziłam, że ta powieść będzie się koncentrować właśnie na niej, ale czym dłużej czytałam, tym wyraźniej widziałam jak kapitan Henderson staje się na równi ważnym bohaterem.
Autorka bardzo sprawnie zmieszała ze sobą fakty historyczne z fikcją literacką. Wiele wydarzeń z powieści miało miejsce, sporo jest fantazją pisarki.
Wątek kryminalny jest ciekawy i intrygujący, ukazał ciemną stronę tamtych czasów. I muszę przyznać, że byłam ogromnie ciekawa jak ostatecznie się rozwiąże ta niebezpieczna sytuacja, w którą całkiem niechcący wplątał się kapitan Henderson. Przy okazji tego wątku, w powieści pojawi się również kilkoro bohaterów drugoplanowych, które odegrają w fabule dość ważna rolę.

„Na gwiaździstych morzach” to powieść, którą się smakuje, którą człowiek się delektuje jak najlepszej jakości czekoladą.
Pięknie napisana, przedstawiająca blaski i cienie tamtych czasów, kreśląca obraz Brazylii i Anglii w sposób bardzo plastyczny, sprawia, że lektura tej książki jest sama przyjemnością.
Jestem oczarowana tą powieścią i historią przedstawiona przez autorkę i chętnie sięgnę po kolejne jej książki.