wtorek, 28 kwietnia 2020

„Zawsze i wszędzie” Brittainy C. Cherry

„Zawsze i wszędzie” Brittainy C. Cherry to historia Grace i Jacksona. Ona jest dziewczyną z dobrego
domu, której mąż właśnie oznajmił,  że chce rozwodu. Grace postanawia wrócić do rodzinnego miasteczka i tam dojść do siebie. On jest lokalną „czarną owcą”,kimś od kogo taka dziewczyna jak Grace powinna trzymać się z daleka.
Ale coś ich do siebie ciągnie, a ich letni romans ma być plastrem na złamane serca. Czy jednak wraz z końcem lata, da się zakończyć rodzące się w nich uczucia?

Książki Brittainy C. Cherry znam i czytam od dawna. Jedne podobają mi się bardziej, drugie mniej, ale ogólnie żadna nie jest zła. Oczywiście moją ulubioną nadal pozostaje „Powietrze, którym oddycha” i tak się zastanawiam, czy któraś kolejna ją zdetronizuje.
Akcja tej powieści rozgrywa się na amerykańskim południu i muszę przyznać autorce, że bardzo dobrze oddała klimat tej części stanów. Pokazała mentalność ludzi, pokazała przekrój społeczeństwa małego miasteczka, z jego blaskami i cieniami.
Ale najważniejsze – jak zawsze  - okazali się ludzi, ich historie i miłość.

Swoich bohaterów Brittainy C. Cherry potrafi odmalować bardzo dobrze. Naprawdę nie ma do czego się przyczepić. Zawsze są to postacie z trudną przeszłością, zawsze mają swoje demony, zawsze mają złamane serca i potrzaskane dusze. Jest to niezmienny element każdej powieści autorki.
Ale mimo tego powtarzającego się schematu, każda historia jest inna i czyta się ją z ogromną przyjemnością.
Podoba mi się również to, że zazwyczaj bohaterowie nie dzielą się w książkach autorki na dobrych – złych. Często są to postacie niejednoznaczne, które choć potrafią zrobić coś złego, to w gruncie rzeczy nie są tak jednoznacznie złe.

Jeśli chodzi o fabułę, to byłam pozytywnie zaskoczona. I choć od samego początku człowiek wie jak to się potoczy, jak rozwinie i jak zakończy, to mimo wszystko cała opowieść jest wciągająca i w jakiś sposób kojąca, gdy się ma świadomość, że pomimo cieni i mniejszych czy większych dramatów, w końcu dla bohaterów też zaświeci słońce.
Co ważne, autorka nie powiela fabuły, nie kopiuje swoich bohaterów. Za każdym razem to całkiem inna opowieść i postacie. Dlatego chętnie sięgnęłam po „Zawsze i wszędzie” z nadzieją, że dostanę dobrze napisaną książkę z ciekawą historią.
Czy się zawiodłam?
Nie!
„Zawsze i wszędzie” to piękna i wzruszająca historia miłosna, która potrafi rozbawić, wzruszyć, zadowolić moje ciągoty do romantycznych opowieści.

Autorka, co dla mnie bardzo ważne, naprawdę potrafi pięknie pisać. Ma dobry styl i piękny język, pisze plastycznie, o uczuciach pisze bez ckliwości, choć potrafi pisać z emfazą, która jednak nie wywołuje irytacji, tylko uśmiech.
No pasuje to do książek autorki, taki ma styl i to się sprawdza.
Lubię książki Brittainy C. Cherry, no lubię i już.
Dają odpocząć po ciężkim dniu, są dobrze napisane, z ciekawymi historiami i co ważne dla mnie – nie gloryfikują przemocy czy patologicznych relacji. To jest dla mnie jedna z największych zalet powieści autorki i mimo, że wiem jak kolejne książki będą zbudowane, to i tak nie przeszkadza mi to w cieszeniu się z lektury.

Jeśli lubicie romantyczne historie, ale bez zbytniego lukru, to książki pani Cherry będą świetnym wyborem.
Od siebie polecam.

środa, 22 kwietnia 2020

"Bożogrobie" Jay Kristoff

„Bożogrobie” to bezpośrednia kontynuacja Nibynocy Jaya Kristoffa. Mia zostaje Ostrzem, ale nie
wszystkim się to podoba. Mimo to dziewczyna nie porzuciła swojej misji, a dodatkowo zaczyna zauważać, że nie wszystko w Czerwonym Kościele jest takie jak powinno.
Splot różnych wypadków sprawia, że Mia sprzeciwia się woli Kościoła i sprzedaje się do niewoli, aby dokonać swojej zemsty.

Mimo wielu niepochlebnych opinii, Nibynoc bardzo mi się podobała. Dopracowana, napisana bardzo dobrym językiem, obrazowo, z fajnymi bohaterami i zaskakującymi wydarzeniami.
Byłam więc przekonana, że kontynuacja może mnie zaskoczyć co najwyżej pozytywnie.
Książka zaczyna się z przytupem i uwierzcie, tak jest do samego końca. Akcja jest dynamiczna i nie zwalnia ani na chwilę, choć były takie momenty, że czułam pewną monotonię wydarzeń, powtarzalność (pobudka, jedzenie, trening na arenie i tak wieeeeele razy). Mimo to nie czułam się znudzona, wszystko to zmierzało do konkretnego celu, który wytyczył autor swojej bohaterce i było ważne dla fabuły.

Jeśli chodzi o bohaterów, to jestem zadowolona. Ich kreacja bardzo się Kristoffowi udała. Potrafił stworzyć postacie bardzo wiarygodne, ukazać ich motywacje bez oceniania ich i szufladkowania.
Ale niestety mam tu pewne zastrzeżenia, co prawda nie do samych bohaterów, ale do łączących ich relacji.
Autor niektóre powiązania pomiędzy nimi wyciągnął chyba z kapelusza, bo nic nie wskazywało na to w poprzednim tomie, żeby takie rzeczy miały się zadziać. Nie było żadnych znaków czy przesłanek, a tu nagle siup! I mamy. Osobiście nie podobają mi się takie zagrywki, bo to dla mnie oznacza brak konsekwencji w budowaniu postaci, jej charakteru i tego jak się ten bohater dał poznać czytelnikom. Taka zmiana, bez wcześniejszych wskazówek jest dla mnie niewiarygodna i niestety tutaj poczułam się rozczarowana.
Dużym minusem jest też dla mnie wprowadzanie do fabuły bohaterów, wskazywanie ich jako potencjalnie mega ważnych i potrzebnych w fabule, po to żeby finalnie powietrze zeszło, a dana postać nie odegrała większej roli. Było tak w pierwszym tomie, stało się również w drugim.

Fabuła jest bardzo spójna, a autor nie szczędzi czytelnikowi ciągłych zwrotów akcji. Było ich tyle, że pod koniec książki czułam się nimi wręcz przytłoczona. Niektórych rozwiązań się spodziewałam, niektóre mnie zaskoczyły. Ale muszę przyznać, że wciągnęłam się mocno w wydarzenia rozgrywające się w Bożogrobiu i byłam ciekawa jak ten tom się zakończy i przyznaję, podobało mi się to co zaserwował mi autor.
Mimo, że podejrzewałam inne rozwiązania i miałam nadzieję no coś trochę innego, to jednak uważam, że Kristoff fajnie to rozegrał i jestem ogólnie na tak.

Język powieści jest tak samo jak tomu pierwszego dopracowany, ładny i książkę mimo wielu brutalnych scen czyta się z ogromną przyjemnością. Czy to sceny walki, morderstw czy zwykłych wydarzeń, wszystko jest opisane naprawdę dobrym językiem, bardzo obrazowym, więc bez trudu można wyobrazić sobie wszystko, co rozgrywało się na kratach powieści.
Mimo, że pod koniec dostałam lekkiej zadyszki, a i jestem obrażona na autora za wprowadzenie pewnych rozwiązań, na które nic nie wskazywało w tomie pierwszym, to lektura Bożogrobia była dla mnie pozytywnym doświadczeniem i czekam niecierpliwie na finalny tom, którego premierę wydawnictwo MAG przełożyło już chyba dwa razy, a teraz z powodu pandemii pewnie i trzeci przełoży.

Jak oceniam Bożogrobie?
Dobrze, choć nie bez sporych zastrzeżeń. Kristoff nie boi się żadnych tematów, nie unika brutalności, ale jego książki to nie bezmyślna nawalanka, flaki i posoka.
Mia, choć bezwzględna i zabójcza, wydaje mi się mimo wszystko zagubiona , działająca trochę  po omacku. Mimo to nie można jej odmówić determinacji, zacięcia i siły.
Spodobała mi się ta bohaterka, pomimo jej wad i niedoskonałości.
A może właśnie dzięki temu?
Ciekawa jestem finału tej historii. Obym nie musiała długo czekać.

czwartek, 16 kwietnia 2020

"Królestwo mostu" Danielle L. Jensen

Księżniczka Lara jest perfekcyjnie wyszkolonym szpiegiem, który przybywa do Królestwa Mostu
aby w ramach traktatu zawartego przez ojca, poślubić władcę królestwa. Kobieta ma jednak tylko jeden cel, rzucić na kolana wrogów i Arena, swojego męża.
Gdy trafia do jego pałacu zaczyna dostrzegać, że nie wszystko jest takie, jak jej przedstawiano, a jej mąż ze wszystkich sił chroni swoich poddanych.
Wraz z pojawiającym się uczuciem, kobieta ma coraz więcej wątpliwości, aż dotrze do momentu, gdy będzie musiała podjąć decyzję: stanąć po stronie męża, czy własnego ludu.

„Królestwo mostu” to nie pierwsze moje spotkanie z książkami pani Danielle L. Jensen. Czytałam jej trylogię klątwy i byłam bardzo zadowolona. Dlatego chętnie sięgnęłam po tą powieść.
Autorka już od pierwszej strony wrzuciła mnie w wir akcji i do samego końca nie zwolniła. Fabuła jest spójna, ciekawa i wciągająca. Byłam kilka razy mocno zaskoczona, choć były też motywy, które od początku były oczywiste i łatwe do przewidzenia.
Mimo to, książkę czytało mi się bardzo dobrze, a gdy minęła mi już początkowa niechęć do głównej bohaterki, to mogę uczciwie przyznać, że nawet dużo lepiej niż dobrze.

Główna bohaterka.
Ach, ta Lara.
Początkowo wyjątkowo jej nie lubiłam. Przyznaję bez bicia. Było dla mnie niepojęte, że tak inteligentna osoba, może nie potrafić wyciągać własnych wniosków, tylko ślepo wierzyć we wszystko co jej mówiono, nawet gdy sama widzi coś innego.
A jednak.
Długo miałam jej to za złe, choć znałam powody takiego postępowania. Ale czym dalej, tym było lepiej. Lara przechodzi powolną przemianę, zaczyna się zmieniać na plus i zachowywać jak niezależna i mądra kobieta, która potrafi sama wyciągać wnioski na podstawie tego co widzi.
Spodobała mi się ta zmiana, wybaczyłam Larze jej złe początki i skończyłam czytać książkę mocno jej kibicując.
Aren.
Jego polubiłam od pierwszej strony. Nie mam żadnych zastrzeżeń do jego postaci, uważam, że to jeden najlepiej wykreowany bohater w tej książce.  Podobało mi się w nim wszystko, jego charakter, niezłomność, dobre serce i poczucie humoru.
Miałam nadzieję, że Lara nie sprowadzi na niego nieszczęścia, ale co ja tam mogłam. Tylko wierzyć, że autorka nie sponiewiera go za bardzo.
Czy tak się stało? Oczywiście nie zdradzę, zachęcam do sprawdzenia samemu.
Postacie drugoplanowe też są fajnie nakreślone. W tej książce nie ma statystów, każdy bohater ma swoje zadanie i swoje pięć minut.
Wszyscy są ważni dla fabuły, uważam, że autorka zasługuje tu na duży ukłon za to.

Język powieści jest bardzo przyjemny i obrazowy. Jensen potrafi bardzo plastycznie opisać otaczającą bohaterów rzeczywistość i świat.
Jej styl jest bardzo dobry, książkę czyta się płynnie, nie ma potknięć czy stylistycznych koszmarków. I choć mam ogromny żal do autorki za zakończenie pierwszego tomu w TAKIM momencie, to muszę jej oddać sprawiedliwość, że nakręciło mnie to niesamowicie na drugi tom.
Co jeszcze ujęło mnie w Królestwie mostu? Brak bzdurnych rozterek typowych dla nastoletnich bohaterów. Mimo, że Lara i Aren są młodzi, to jednak mają poważne podejście do życia, a ich cele są konkretne i obciążone dużą odpowiedzialnością za innych.
Jest to dla mnie ogromnym plusem i już nie mogę się doczekać drugiego tomu.  Przecież muszę się dowiedzieć, co tam się dalej będzie działo.

Podsumowując, Królestwo mostu to solidna fantastyka, dobrze napisana, z ciekawą fabułą i bardzo fajnie nakreślonymi bohaterami.
I choć fabuła momentami nie była zbyt odkrywcza, to autorka potrafiła mnie nie raz zaskoczyć.
Książkę uważam za bardzo dobrą w swoim gatunku i szczerze polecam.

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

"Córka gliniarza" Kristen Ashley

Indy Savage ma kochającą rodzinę, nie tylko taką, z którą łączą ją więzy krwi. Prowadzi małą
księgarnię i od dziecka kocha  Lee Nightingale’a, który jest częścią jej przyszywanej rodziny.
Ale Lee odrzucił Indy lata temu, a ona postanowiła sobie dać spokój.
Do czasu, gdy wplątuje się w kryminalną aferę swojego pracownika, a Lee który prowadzi prywatną agencję detektywistyczną może ją z tego wyciągnąć.
Tak się rozpoczyna szalona przygoda i gorący romans, bo ani Indy ani Lee nie pogrzebali swoich uczuć.

„Córka gliniarza” autorstwa Kristen Ashley, bo to o niej tu mowa, to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i powiem wam, że to spotkanie wręcz wystrzałowe.
Przyznaję się od razu, żeby nie było niedomówień – spodziewałam się sztampowego romansu prowadzonego wg prawideł gatunku.
A co dostałam?
Otóż wyśmienitą rozrywkę i to bardzo dobrze napisaną!

Akcja powieści jest niesamowicie dynamiczna, a bohaterowie barwni i szaleni. W tej książce humor jest na każdej stronie, ale bywa też wzruszająco, romantycznie i gorrrrąco.
Co do ostatniego, tak, ta książka to romans i seks tu odgrywa oczywiście ważną rolę, jak to w takich książkach bywa.
Ale co mnie zaskoczyło na duży plus?
Brak ordynarności w opisach seksu. Nie żeby ich nie było, nie żeby nie były opisywane, ale jakoś to tak fajnie jest ukazane, z dużym wyczuciem, nie ma przesady, choć jest gorąco i namiętnie.
Jestem zaskoczona, że dziś, gdy sceny seksu w romansach są często opisywane mega szczegółowo i dosadnie, autorka pokusiła się o pozostawienie niektórych szczegółów wyobraźni czytelniczek.
Jest to dla mnie naprawdę duża zaleta tej książki, przez co czytało mi się ją jeszcze lepiej.

Czemu jeszcze lepiej? Bo prócz romansu, który jak wiadomo jest tu osią fabuły, mamy też śledztwo, szalone przygody, niesamowite wydarzenia i tyle humoru, że chwilami śmiałam się w głos.
Do tego bohaterowie są naprawdę fajni, choć Indy potrafiła mnie czasem wkurzyć swoją lekkomyślnością. Na szczęście takich jej wybryków nie było znów tak wiele, więc uznaję je za dopuszczalne.
Oczywiście Indy jest cudowna, a Lee wspaniały, ale no kurcze, ich relacja jest tak fajnie pokazana, że ta ich cudowność kompletnie nie psuje odbioru.
Do tego postacie drugoplanowe są takim fajnym uzupełnieniem ich historii, że pokochałam praktycznie wszystkich.

Książka jest napisana bardzo przyjemnym językiem, styl autorki jest dobry, powieść jest napisana bardzo obrazowo.
Tą historię się wręcz pochłania, bo to naprawdę świetna rozrywka i czytając bawiłam się wyśmienicie.
Tak patrząc obiektywnie, nie doszukałam się w Córce gliniarza wad czy potknięć.
Za to były momenty, gdy serio popłakałam się ze śmiechu, a były też takie, gdy wzruszenie złapało mnie za gardło.

Co ja mogę o tej książce jeszcze napisać?
Otóż chyba tylko tyle, że jest naprawdę fajna, wręcz świetna w swoim gatunku i jeśli tylko chcecie odstresowującą, wciągającą historię miłosną, ale nie bylejaką, to koniecznie sięgnijcie po tą powieść.
Oczywiście nie ma tu nic odkrywczego, ale to absolutnie w niczym nie przeszkadza, aby polubić bohaterów, mocno im kibicować, świetnie się bawić i na koniec wziąć głęboki oddech z uśmiechem na ustach.
Polecam.

czwartek, 2 kwietnia 2020

"Nie wywołuj wilka z lasu" Karina Bonowicz

Pamiętacie pierwszy tom serii Gdzie diabeł mówi dobranoc, czyli „Księżyc jest pierwszym
umarłym”?
Historia Alicji, która musi zamieszkać z ciotką w małej miejscowości o uroczej nazwie Czarcisław. A tam dzieją się rzeczy niesamowite. Okazuje się, że według legendy wiele stuleci temu czwórka przyjaciół została wygnana z rodzinnej wioski, bo posiadali magiczne umiejętności, których ludzie się bali. Rozeszli się w cztery strony świata, ale o dziwo zbieg okoliczności sprawił, że wszyscy dotarli w to samo miejsce – do czarciego kamienia. Tam wywołali diabła i dobili z nim targu i to nie byle jakiego…
Po latach ich potomkowie postanowili odwrócić ten niefortunny pakt i go zerwać, ale do tego potrzebne było naczynie, które zaginęło.

Akcja drugiego tomu zaczyna się tam, gdzie skończył się tom pierwszy. Alicja i Nikodem związani przysięgą dochodzą do wniosku, że mogą ufać tylko sobie i zaczynają poszukiwania naczynia. A nie jest to łatwe, bo dookoła nich dochodzi do budzących grozę wydarzeń.
 Fabuła szybko się rozwija, autorka łączy ze sobą rozpoczęte w tomie pierwszym wątki, wprowadza też kilka innych.
Relacja pomiędzy Alicją i Nikodemem się rozwija i byłam ogromnie ciekawa jak się poukłada.
Akcja jest niesamowicie dynamiczna, tyle się w tej książce dzieje, że ciężko mi było złapać oddech. Ale to nie wada, bynajmniej!
Byłam zachwycona tym co się działo na kartach powieści, a już zakończenie wyjątkowo mnie zaintrygowało i to do tego stopnia, że teraz nie będę się mogła doczekać trzeciej części.

Styl autorki się wg mnie zdecydowanie poprawił, język nabrał większej plastyczności i lekkości. Poznajemy lepiej bohaterów, mamy szansę ich zrozumieć, poznać ich motywy.
Wszystko się ze sobą sprawnie łączy, nie ma dziur fabularnych ani niespójności. Karina Bonowicz stworzyła ciekawą historię i wplotła w nasz zwykły, szary świat niesamowite wydarzenia i odrobinę magii.
Potrafiła mnie zachwycić swoją opowieścią, a jeśli ktoś twierdzi, że „Nie wywołuj wilka z lasu” to książka tylko dla młodzieży, to jest w wielkim błędzie.
Fakt, głównymi bohaterami są nastolatkowie, ale serio, mają większe zmartwienia niż w co się ubrać na szkolną imprezę, a od ich działań i decyzji zależy nierzadko ludzkie życie.

Romans… ach ten romans.
Oczywiście wyczuwałam pismo nosem już pierwszym tomie, ale – i tu uwaga – w drugim wątek romantyczny nadal nie jest głównym elementem powieści.
Oczywiście, że się jakoś delikatnie zarysowuje, oczywiście, że się pojawia (i to w formie jakiej się nie spodziewałam), ale nadal to nie on tu jest osią fabuły.
I choć związki nastolatków, to temat dla mnie już od wielu lat odległy, to nie miałabym nic przeciwko, aby w trzecim tomie nabrał na znaczeniu.
Po prostu autorka tak fajnie potrafiła pokierować relacjami pomiędzy bohaterami, że czytałam o tym z dużą przyjemnością.

W książce nie brakuje humoru i sarkazmu. Jest też fajny klimat grozy tam gdzie być powinien. Jest kolejna tajemnica (aby to jedna), ale niektóre zagadki z poprzedniego tomu doczekują się wyjaśnienia. Są też ciekawi bohaterowie drugoplanowi, których działania potrafią zaskoczyć i wywołać taki chaos, że szok.
Ta powieść to naprawdę świetna rozrywka i ciekawa historia, która wciąga i nie odpuszcza do ostatniej strony. Książkę czyta się lekko, ale nie jest to historia na tzw. odmóżdżenie. Czasem trzeba się skupić, żeby wyłapać pewne powiązania i zależności, albo nie dać się zwieść na manowce sprytnymi manewrami autorki.

Jeśli jeszcze nie znacie książek Kariny Bonowicz, to najwyższy czas nadrobić zaległości.
Ten cykl zapowiadał się dobrze już w pierwszym tomie, a tom drugi tylko mnie utwierdził w przekonaniu, że im dalej tym lepiej. Aż boję się myśleć czym mnie zaskoczy autorka w trzeciej części i czekam na nią okrutnie.
Polecam.