niedziela, 30 stycznia 2022

"Wiecznomrok" Ross MacKenzie

 „Wiecznomrok” autorstwa Rossa MacKenzie, to książka, którą upolowałam na


ubiegłorocznych Targach Książki w Krakowie. W sumie nie miałam jej w planach, ale pan na stoisku wydawnictwa tak ją zachwalał, a moja silna wola jest tak słaba, że kupiłam. I już w drodze z Krakowa do domu, zaczęłam czytać.
I przepadłam.

Główną bohaterką jest sierota, Larabelle Lisica, która utrzymuje się przy życiu, przeczesując kanały w poszukiwaniu wartościowych rzeczy. Dziewczyna stara się nie wychylać, bo w świecie, gdzie po ulicach przemieszczają się białodzieje, ludzie, którzy zostali pozbawieni duszy, a praktykujące dziką magię jędzuchy wzbudzają przerażenie i nienawiść, lepiej trzymać się w cieniu.
Wszystko się zmienia, gdy w ręce Lary wpada tajemnicza szkatułka. Lara znajdzie się w niebezpieczeństwie, zostanie wciągnięta w wir wydarzeń, które zagrożą nie tylko jej, ale całemu znanemu jej światu, a potężna magia i człowiek, który nie ma cienia, będą deptać jej po piętach. 

Dlaczego nie miałam w planach czytania tej książki? Sama nie wiem, ale chyba wbiłam sobie do głowy przekonanie, że to jednak z tych schematycznych młodzieżówek, gdzie w sumie nic nowego nie znajdę.
I z tego miejsca chcę podziękować panu, który mnie na nią namówił, bo okazało się, że moje przypuszczenia były co najmniej błędne.
Fabuła powieści jest wciągająca już od pierwszej strony, a sposób kreacji świata zachwyca swoją wielobarwnością i dbałością o szczegóły. Dzięki temu czytanie tej powieści już od pierwszej strony było niesamowici pasjonujące.

Sami bohaterowie, i to nie tylko ci główni, to kolejny powód do uznania dla autora. Dawno nie trafili mi się tak dobrze nakreśleni bohaterowie, bez przerysowania, bez nadęcia, bez denerwowanie czytelnika swoim nielogicznym postępowaniem.
Zwłaszcza główna bohaterka, Lara, jest świetnie nakreśloną postacią, zachowującą się adekwatnie nie tylko do wieku, ale i życiowych doświadczeń. Dlatego nie znajdziecie w niej irytującej nastolatki, nie będzie was denerwowała swoim zachowaniem, ani wkurzała robieniem wszystkiego bez krzty przemyślenia. Zresztą w tej powieści kreacja bohaterów jest jak pisałam, tak dobra, że nie ma tu nikogo, kto by był, mówić krótko, wkurzający. 


Całość to wielowątkowa opowieść o odnajdywaniu siebie, odwadze, przyjaźni, lojalności i walce o większe dobro. To świetna przygoda z nutką grozy i ogromną dawką magii.
Wszystko się tu ze sobą łączy i splata, a w miarę jak na jaw wychodzą kolejne skrzętnie skrywane tajemnice, akcja i tak wartka, nabiera ogromnej prędkości.
Byłam tak wciągnięta do tego świata, tak mocno dałam się oderwać od rzeczywistości, że o mały włos, a przegapiłabym swoją stację, na której wysiadałam. 

Żałuję tylko jednego, że tak szybko „Wiecznomrok” przeczytałam. Ta powieść przywróciła mi trochę wiary w dobrze napisane, wciągające i nie powielające schematów fantasy, które mimo młodego wieku bohaterów, można napisać dobrze, spójnie i klimatycznie. A antagonista, czy jak w tym przypadku, antagoniści, nie są nimi tylko z nazwy, ale potrafią więcej niż niczego wcześniej nieświadomi bohaterowie.

Jeśli jeszcze nie znacie tej powieści, gorąco zachęcam do sięgnięcia po nią. Ja jestem pod jej ogromnym wrażeniem i czekam na kolejne książki z tego świata, mam również nadzieję, że powrócą bohaterowie, których pokochałam.
Na koniec dodam jeszcze, że okładka na równi z fabułą zachwyciła  mnie okładka. Przepiękna i przykuwająca wzrok.






sobota, 22 stycznia 2022

"Las kości i dusz" Lisa Lueddecke

 „Las kości i dusz” Lisy Lueddecke, to opowieść o trójce obcych sobie bohaterów,


pewnego zamku, w którym zalęgło się potworne zło i deszczu, który nad nim padał i doprowadzał ludzi do zguby. Trójka bohaterów, Liljana, Benedek i Beata, spotykają się przypadkiem i wspólnie będą musieli stawić czoło ciemności i potwornej magii.
Każde z bohaterów popycha do działania co innego, Liljana ucieka z królestwa, gdzie magów się morduje, Benedek szuka lepszego życia, a Beata mieszka niedaleko zamku, i jako jedyna jest odporna na morderczy deszcz. 
Długo skrywane tajemnice ujrzą wreszcie światło dzienne, siła charakteru bohaterów zostanie wystawiona na ogromną próbę, a wydarzenia z przeszłości zmuszą bohaterów do walki. 

Nie słyszałam wcześniej o książkach pani Lueddecke, choć „Las kości i dusz” to nie jest pierwsza wydana u nas powieść autorki.
Do tej książki przyciągnęła mnie okładka, a zaraz po niej opis, który zasugerował, że fabuła inspirowana jest mitami węgierskimi. A jako, że u nas praktycznie się o nich nie słyszy, szybko kupiłam książkę i zabrałam się za czytanie.
Czy powieść faktycznie inspirowana jest mitami węgierskimi?
O ile mogę to ocenić, bo jak pisałam, wcześniej z tą mitologią nie miałam do czynienia, to na pewno kreacja świata jest na niej wzorowana i niektóre postacie, które w powieści się pojawiają.
A jeśli chodzi o przedstawienie świata, to bardzo mi się podobał. Czytając o otaczającym bohaterów świecie, o zwyczajach panujących w różnych królestwach, o tym w co ludzie wierzyli, jak to na nich wpływało, czułam się oczarowana. 

Autorka ma lekki, ale plastyczny styl i nie trudno było mi sobie wyobrazić wszystko co opisywała. Do tego klimat powieści jest ciekawy, trochę melancholijny, trochę smutny, okraszony żalem i tęsknotą w duszy. I mimo tego autorka potrafiła poprowadzić bohaterów ścieżką, która dawała odrobinę nadziei, uzbroić ich w determinację i siłę, aby mogli stawić czoła przeciwnościom.
Co do samych bohaterów, to polubiłam ich i kibicowałam ich poczynaniom. Nawet arogancką i chwilami przesadnie zuchwałą Liljanę byłam w stanie polubić, choć np. Benedek okazał się postacią mniej fascynującą niż początkowo przypuszczałam. Jakby autorka w pewnej chwili straciła na niego pomysł.
Nie znaczy to, że jest nijaki, ale ta tajemniczość, która go cechowała początkowo, szybko gdzieś wyparowała. Mimo to nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo podczas czytania, bo nie był on jedynym głównym bohaterem, a pozostali dobrze sobie dawali radę.


Co do antagonisty, to gdzieś poczułam ukłucie żalu, że jego potencjał nie został należycie wykorzystany. Czułam, że można było jego postać wykreować lepiej, dać mu lepsze motywy i więcej „draniowatości” choć i w takiej formie w jakiej pokazała go autorka, jest wyjątkowo wrednym draniem.
Poza tym są w tej powieści i inne elementy, które inspirowane mitami węgierskimi bardzo mi się spodobały, ale nijak nie mogę o nich napisać, bo byłby to gigantyczny spoiler do finału, który mi osobiście bardzo się podobał.
Było to takie słodko – gorzkie zakończenie, które mimo, że w teorii pozytywne, to jednak okraszone smutkiem.
Dla mnie idealnie podsumowało to jacy byli bohaterowie i to co ich spotkało.
Do tego pozostawia ono delikatnie uchyloną furtkę do kolejnej części, która może się rozgrywać już w całkiem innym miejscu, z innymi bohaterami. Uważam, że jest tu duże pole do popisu i mam nadzieję, że autorka napisze kontynuację. 

Jak oceniam „Las kości i dusz”?
Dobrze.
Może książka nie wbija w fotel, ale przykuwa uwagę, wciąga, fascynuje. Sprawia, że chce się czytać dalej i poznać finał tej historii.
To spójna i dobrze poprowadzona opowieść i pani Luedddecke na pewno trafi na listę autorów, których będę śledziła w nadziei na pojawienie się kolejnej ich książki.



czwartek, 20 stycznia 2022

"Klątwa Berserkera" Anna Wolf

 Zacznę od tego, że gdy chcę przeczytać coś lekkiego, niewymagającego, co


sprawi, że poprawi mi się nastrój, to sięgam po historyczne romanse. No tak już mam, że te książki, to moja słabość i guilty pleasure. Choć oczywiście nie każdy mi się podoba, bo nawet w tak lekkiej lekturze lubię żeby wszystko miało „ręce i nogi” i było dobrze napisane.
Więc gdy zobaczyłam zapowiedź i opis „Klątwy Berserkera” Anny Wolf, pomyślałam, że to może być dobra odskocznia od ponurej rzeczywistości. 

Fabuła powieści (książka opisana jako romans średniowieczny), to klasyczny retelling Pięknej i Bestii, baśni, którą kocham od dziecka (kto jeszcze prócz mnie pamięta  "Baśń o pięknej Pulcheryi i szpetnej Bestyi" emitowaną w Teatrze dla dzieci TVP?).
On jest potomkiem rodu Istrel, na który została rzucona klątwa, ona uciekając przed wilkami, w drodze do narzeczonego, którego się boi, bo to brutal i bardzo zły człowiek, zostaje uratowana przez dzielnego rycerza i zabrana do zamku Istrel, gdzie dochodzi do siebie, a w końcu poznaje również jego pana – Ilandera, który na wskutek klątwy, jest oszpecony przez pożogę. Jak to się wszystko dalej potoczy, nie trudno się domyśleć. Autorka bowiem podąża wytyczoną przez baśń ścieżką i niewiele z niej zbacza. 

Na początek trochę o samej fabule. Otóż nic nie było, co oczywiste, dla mnie zaskoczeniem. Wszystko jest dość mocno skompensowane na trzystu osiemnastu stronach, więc akcja jest niesamowicie dynamiczna i gna do przodu. 
Relacja pomiędzy głównymi bohaterami, rozkwit ich uczucia, jest tak samo szybki i dynamiczny. Nie ma powolnego poznawania się, jest trach i miłość już się pojawia.
Jeśli chodzi o charaktery naszych bohaterów, to przyznaję, cudów tu nie ma. On chyba miał być niby porywczy i groźny, ale o wrażliwym sercu. W sumie nawet nie wiem czy taki był, czy tylko przeczytałam, że tak o nim mówią jego poddani. Ona miała być harda i, potrafiąca stawić mu czoła, gotowa zawsze nieść pomoc każdemu kto tego potrzebuje, dzielna i dobra. 
Czy taka była? Trochę tak, na pewno postać kobieca wyszła autorce lepiej niż męska. Bianca daje się poznać, widzimy co ją cieszy, co lubi, czego nie lubi, znamy jej troski, widzimy czym się zajmuje, co sprawia jej radość. O Ilanderze wiemy tylko tyle, że ma przydomek Wilk, jest groźnym i niepokonanym wojownikiem i zajmuje się ćwiczeniem ze swoimi rycerzami. Dla mnie to było zbyt mało, żebym mogła polubić tego bohatera. Niestety był on dla mnie bezbarwny i nieciekawy. 

Sam pomysł na ta opowieść naprawdę mi się spodobał. Tu był ogromny potencjał, można było pokazać rodzącą się przyjaźń, która zamienia się w miłość. Można było to wszystko opisać tak, żeby czytelnik w te uczucia uwierzył, a przede wszystkim, aby dało się go przekonać do bohaterów, sprawić, że im się kibicuje.
A niestety tego tutaj zabrakło. Historia opowiedziana jest dość powierzchownie, jakby autorka chciała szybko opisać to, co jej się kotłuje w głowie, bez dania głównym bohaterom czasu na rozwój łączącego ich uczucia.


Do tego czytanie mocno utrudniał mi język jakim książka jest napisana. Otóż autorka (co widać od razu) włożyła dużo pracy, aby dostosować język do czasów, w jakich toczy się akcja. I zasługuje to na uznanie, choć dla mnie w pewnej chwili to brzmiało trochę nienaturalnie, jakby archaizacja języka była trochę przesadzona. Mi to przeszkadzało, męczyło mnie i sprawiło, że książka pomimo tego, że to lekki romans, nużyła mnie i ciężko mi się ją czytało. 

Koniec końców, gdy dotarłam do finału, poczułam ulgę. I chyba trochę rozczarowania. Liczyłam na płomienny romans historyczny, inspirowany moją ulubioną baśnią, a dostałam mało barwną opowieść, której lektura mocno mnie wymęczyła.
Czy oceniam książkę jako złą? Czy odradzam czytanie?

Otóż nie, uważam, że każdy sam powinien sobie wyrobić zdanie. Czytałam wiele lepszych książek z tego gatunku, ale jeśli ktoś chce sprawdzić Klątwę Berserkera i przekonać się osobiście, to zachęcam. 


sobota, 15 stycznia 2022

"Besie z brązu" Roshani Chokshi

 „Bestie z brązu” to finalny tom trylogii Roshani Chokshi, opowiadającej o


przygodach Severina, jego przyjaciół i poszukiwaniach Bożej Liry.
Po dramatycznym zakończeniu drugiego tomu, nie mogłam się doczekać finału. Wszystko we mnie aż krzyczało, na myśl jak autorka pokierowała wydarzeniami i że nie mogłam od razu przekonać się co wydarzyło się dalej.
Miałam wobec tego bardzo wysokie oczekiwania względem trzeciej części. 

I gdy zaczęłam ją wreszcie czytać – nie zawiodłam się.

Akcja w tym tomie od samego początku jest niezwykle dynamiczna. Wszystko co wydarzyło się w poprzednich tomach nabiera tu rozpędu, aby doprowadzić czytelnika do zaskakującego, ale jakże satysfakcjonującego finału.
Wydarzenia z trzeciej części rozpoczynają się w miejscu, w którym zakończył się tom drugi. Wszystko się ze sobą zaczyna łączyć, oczywiście do finału i wyjaśnienia wszystkich tajemnic jeszcze droga daleka, ale bez obaw, autorka nie zostawia niedopowiedzeń, wszystko wyjaśnia i przedstawia czytelnikowi. Można się naprawdę czuć usatysfakcjonowanym rozwiązaniem tajemnicy Bożej Liry, mocy, której tak wielu pożąda i tajemnicy Upadłego domu. 

Krok po kroku, wraz z bohaterami, którzy jak nigdy zostali podzieleni przez własne podejrzenia, strach i skrywane sekrety, będą musieli się zmierzyć z wieloma niebezpieczeństwami, aby dotrzeć tam, gdzie od początku los i popychał. I czytelnik odbywając tą podróż wraz z nimi przeżyje niesamowitą przygodę.
A wszystko to w klimacie, który sukcesywnie od pierwszych stron Pozłacanych wilków tworzy autorka. 

W powieści tej nie trudno o momenty do śmiechu, o takie, gdy człowiek wstrzymywał oddech w napięciu, czytając o niebezpieczeństwie czyhającym na bohaterów, ale w tym wszystkim najbardziej dominującym uczuciem był smutek i tęsknota, które dotknęły każdego bohatera w tej powieści.  Nic tu nie jest powierzchowne, autorka potrafi zagłębić się w to, co dzieje się w głowach i sercach bohaterów i pokazać, że to co na zewnątrz, zazwyczaj mocno się różni od tego, co w środku. 

Prócz wartkiej akcji, tajemnic, przygody rodem z filmów o Indianie Jonesie, mamy tu drugą warstwę, tą delikatną, subtelną, pełną niepewności, melancholii i uczuć. Wszystko to pięknie połączone w całość, która sprawia, że książki pani Chokshi są poruszające i zdają się być nie tylko dobrą rozrywką, ale zmuszają również do zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę dla nas jest w życiu najważniejsze i ile jesteśmy w stanie poświęcić, aby zyskać coś, na czym nam zależy. 


Całą trylogię oceniam bardzo wysoko, a Bestie z brązu to dla mnie świetne zwieńczenie trylogii i opowieści o Severinie i jego przyjaciołach, wplątanych w niesamowite wydarzenia, których finał, choć totalnie inny niż sobie wyobrażałam, jest piękna klamrą spinającą wszystkie trzy tomy. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści i całej trylogii. I chętnie sięgnę po kolejne powieści autorki, licząc, że nie będę musiała czekać zbyt długo.

Polecam.


sobota, 8 stycznia 2022

"Misja Rox" Laura Gallego. Finalny tom trylogii Strażnicy Cytadeli.

 „Misja Rox” to finalny tom trylogii Strażnicy Cytadeli autorstwa Laury Gallego.


Książek, które – co stwierdzam z zaskoczeniem – są zasługują na ogromne uznanie.
Ta część, po zaskakującym finale drugiego tomu, zabiera nas w szaloną i niebezpieczna podróż po wykreowanym przez autorkę świecie, pełnym potworów i tajemnic, które krok po kroku, wraz z bohaterami odkrywamy. 

Bardzo niecierpliwie czekałam na finalny tom tej trylogii. Już od pierwszego byłam oczarowana światem, jaki stworzyła autorka i bohaterami, którym daleko było do ideału, przez co tak mocno się z nimi zżyłam i tak bardzo im kibicowałam. Mamy tu pełna paletę różnych charakterów, postacie z przeszłością, nierzadko ciężką i sprawiającą ból. A mimo to, nie poddają się, walczą z przeciwnościami losu, mają w sobie marzenia, nawet takie, które dla niektórych są zakazane, chcą zrobić coś więcej niż tylko przetrwać w świecie, w którym wszędzie mogą czaić się potwory.
Walka z nimi, odkrycie czym tak naprawdę są, jak można je powstrzymać i dążenie do tego, to jest główny wątek trzeciego tomu. Ale nie zabrakło tu również tego, co w poprzednich częściach było tak ważne, przyjaźni, miłości, tęsknoty za bliskością i troska o najbliższych sercu ludzi. Bohaterowie będą zmuszeni podejmować trudne decyzje, być gotowymi poświęcić wszystko co dla nich cenne i z odwagą stanąć przeciwko wrogowi. A tym mogą się okazać nie tylko potwory.

Książka napisana jest pięknym językiem. Do tego autorka potrafi tak sugestywnie opisywać otaczającą bohaterów rzeczywistość, że bez trudu można sobie wyobrazić cały świat, w którym przyszło im żyć. Akcja jest dynamiczna, ma chwilę, gdy zwalnia, aby dac czytelnikowi złapać oddech, ale w tych spokojniejszych momentach dzieją się rzeczy nie mniej ważne, tak samo ciekawe i wciągające. Ogólnie narracja toczy się płynnie, wszystkie rozpoczęte przez autorkę wątki się ze sobą łączą, a finał jest niesamowicie satysfakcjonujący.
Oraz zostawia lekko uchyloną furtkę do kolejnej książki osadzonej w tym świecie. Mam nadzieję, że autorka zdecyduje się napisać historię innych bohaterów, która będzie się rozgrywać po zakończeniu tej trylogii. 

Samo zakończenie trylogii jest dla mnie idealnym dopełnieniem opowiadanej przez panią Gallego historii. To trochę słodko-gorzki obraz, ale dla mnie idealnie dopasowany do tego, co działo się w tych książkach przez całe trzy tomy.
Byłam niezwykle zadowolona z tego, jak potoczyły się losy Xeina, Axlin i pozostałych bohaterów. I niesamowicie podobało mi się to, że każda z postaci, nawet ta drugoplanowa, dostała swoje miejsce i opowieść w tej historii, nie mniej ważne niż głównych bohaterów. Autorka nie zapomniała o nich, pozwoliła wybrzmieć ich historii. 


Nie pojmuje dlaczego o tej trylogii nie zrobiło się głośno, mam wrażenie, że przeszła trochę bez echa, a to jest naprawdę niesamowicie dobrze napisana i poprowadzona opowieść, z ciekawą i niedającą się przewidzieć fabułą. Są tu nieszablonowi bohaterowie, zaskakujące zwroty akcji i tajemnice, które potrafią wstrząsnąć całym światem. Wszystko napisane pięknym stylem, bez zbędnego patosu czy ckliwości.

Ja jestem oczarowana Strażnikami Cytadeli i niecierpliwie wyglądam kolejnych powieści autorki. Mam nadzieję, że pojawią się książki z akcją umiejscowioną w tym świecie, ale pani Gallego pisze tak pięknie i ma tak niesamowitą wyobraźnię, że wezmę w ciemno wszystko co wyjdzie spod jej pióra.

Gorąco polecam.


wtorek, 4 stycznia 2022

"Przebudzenie powietrza" i "Upadek ognia" Elise Kova

 Zanim zaczęłam czytać „Przebudzenie powietrza” Elise Kova, kilkakrotnie


brałam książkę do ręki i odkładałam na półkę. I tak przeleżakowała kilka miesięcy, zanim tknięta myślą, by nie słuchać negatywnych opinii tylko przekonać się sama, zaczęłam ją czytać. Uprzedzona, nie miałam zbyt wielkich oczekiwań i wiecie co? Zakochałam się.
Powieść opowiada o młodej bibliotekarce Vhalli, która przez przypadek ratuje życie księciu-magowi, następcy tronu, używając magii, o której nie miała pojęcia. Dziewczyna wpadnie w sieć intryg i niebezpieczeństw, aż w końcu sama już nie będzie wiedziała, komu ufać, a moc nad którą nie ma kontroli zaprowadzi ją prosto do wieży magów i księcia Aldrika. 

Gdy kupowałam „Przebudzenie powietrza” liczyłam na dobry romans fantasy, ze zgrabnie stworzonym światem i fajnymi bohaterami. Już po kilku stronach przekonałam się, że nie na darmo powieść (jak i cała seria) ma tak dobre oceny na goodreads. Wciągnęłam się niesamowicie, do tego stopnia, że po raz pierwszy od bardzo dawna, zarwałam całą noc, żeby książkę przeczytać.
Jeśli chodzi o fabułę, to nie jest to nic odkrywczego, coś czego wcześniej w innej formie ktoś już nie napisał. Książka powiela kilka schematów typowych dla YA, ale o ludzi, to mi zupełnie nie przeszkadzało! Bo jest coś takiego w tej powieści, co otula czytelnicze serce jak miękki kocyk w największe mrozy i sprawia, że tą historią się żyje, a bohaterów kocha. 

Akcja początkowo nie pędzi szaleńczo do przodu, ale mamy za to czas poznać świat i bohaterów, zobaczyć co nimi kieruje, jakie są zależności geopolityczne, a nawet trochę opowieści o wydarzeniach z przeszłości świata, w którym żyją nasi bohaterowie. Mimo spokojnego początku, tam i tak wiele się dzieje, ja nie nudziłam się ani przez sekundę, a patrząc na złożoność relacji głównych bohaterów, cieszę się, że autorka dała bohaterom czas na jej rozwinięcie, a nie wrzuciła ich w to na łapu capu.
Wszystko co się dzieje pomiędzy nimi rodzi się powoli i nie opiera się jedynie na nielubianym przeze mnie motywie „ale on jest cudny, chyba go chcę”. Dlatego jeśli szukacie ciekawie rozwijającego się wątku miłosnego, a jednocześnie nie chcecie żeby wszystko w nim gnało sprintem do przodu, to tu właśnie coś takiego znajdziecie.

Sami bohaterowie, ci główni i drugoplanowi, są dla mnie naprawdę dobrze nakreśleni, a książę Aldrik jest tajemniczy, ale nie popadając w przesadę. Tu jeszcze nie wiadomo kto jest prawdziwym wrogiem, a kto przyjacielem, ale to sprawia, że książkę czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem.
Sama historia, mimo, że nie jest niczym odkrywczym, to jednak wciąga i fascynuje. Sprawia, że nie chce się opuszczać tego świata, a co więcej, jak tylko przeczyta się ostatnie zdanie, chce się od razu łapać za kolejny tom.


I powiem Wam, że ja się niezmiernie cieszę, że z jakiegoś powodu kupiłam drugą część przed przeczytaniem pierwszej, czyli „Upadek ognia”, bo jakbym miała czekać na przesyłkę, to bym paznokcie obgryzała z niecierpliwości.

Druga część rozgrywa się w totalnie innej scenerii, ale bohaterowie wciąż pozostają ci sami. Zmienia się życie Vhalli, a jej nowo odkryte moce są łakomym kąskiem nie tylko dla cesarza, ale i dla jego wrogów. Dziewczyna stanie przed nowymi wyzwaniami, a jednocześnie wciąż będzie tą samą trochę nieśmiałą Vhallą, która uratował życie księciu. 
W drugiej części autorka sporo czasu poświęca relacji pomiędzy nią a Aldrikiem, co mi osobiście ogromnie się podobało. Czuję ogromny niedosyt romansu w fantastyce, więc tym bardziej seria pani Kova przypadła mi do serca. Bardzo mi się podobał sposób, w jaki zostało pokazane rodzące się pomiędzy nimi zaufanie, przyjaźń i wreszcie miłość. To jak uczyli się sobie ufać, jak troszczyli się o siebie, choć przecież było to zabronione. Jednocześnie z wątkiem miłosnym rozwija się kilka innych wątków, moce Vhalli, podstępne działania wrogów i spiski w najbliższym otoczeniu dziewczyny.

Drugi tom wg mnie utrzymał poziom pierwszego, a już zakończenie totalnie wbiło mnie w fotel i sprawiło, że chciałam rwać włosy z głowy i zrobiłam coś, czego NIGDY nie robię. Wlazłam na goodreads i przeczytałam wszystkie spoilery na temat całej serii. No nie mogłam wytrzymać tego, że nie wiem, tak mocno pokochałam tą serię. 

Czekam niecierpliwie na kolejne tomy, ale już teraz mogę śmiało napisać, że Przebudzenie powietrza i Upadek ognia, to dla mnie jedne z najlepszych książek przeczytanych w 2021 roku, i balsam na moją duszę łaknącą pięknie napisanego romansu fantasy.

Gorąco polecam.