środa, 30 października 2019

"Rytuały wody" Eva García Sáenz de Urturi

W górach zostaje znalezione ciało zamordowanej kobiety w ciąży. Została utopiona w zabytkowym
celtyckim kotle z wodą i powieszona za nogi na drzewie. Morderstwo jest bez wątpienia inspirowane rytuałem potrójnej śmierci.
Gdy na miejsce zdarzenia dociera Kraken, który wciąż dochodzi do siebie po postrzale, okazuje się, że ofiara była w młodości jego dziewczyną.
To zabójstwo sugeruje, że mogą być następne, a jego ofiarą może być sam Kraken.

Zachwyciła mnie  „Cisza białego miasta” dlatego chętnie sięgnęłam po drugi tom trylogii Evy García Sáenz de Urturi.
Byłam ciekawa co w tym tomie będzie głównym wątkiem kryminalnym i jak potoczą się prywatne sprawy Krakena.
Ponownie spotykamy inspektora Ayala, jego przyjaciółkę Estibaliz, ukochaną i zarazem przełożoną Albę oraz wyjątkowo mądrego dziadka.
Prócz nich pojawiają się również niektórzy bohaterowie drugoplanowi, których miałam okazję poznać i kilkoro nowych postaci.
Autorka tworzy swoich bohaterów bardzo wiarygodnie. Nie ma w nich ani grama sztuczności, czy przerysowania. Pozwala im być sobą, nie muszą nikogo udawać, niczego udowadniać.
To złożone charaktery i ciekawe postacie.
Mają swoje słabości, lęki i potknięcia. Jednocześnie nie są na siłę stylizowani na ludzi, którzy koniecznie muszą mieć mroczną przeszłość.


Akcja powieści jest bardzo wartka i dynamiczna. Wątek kryminalny ogromnie ciekawy i wciągający. Autorka potrafiła mnie zmylić, zaskoczyć, a niekiedy wprawić w osłupienie. I choć odkryłam praktycznie na samym początku, kto był odpowiedzialny za morderstwa, to do końca książki nie byłam tego na 100% pewna, bo Eva García Sáenz de Urturi potrafi poplątać wątki tak, aby czytelnik zwątpił w to, co wydawało mu się pewne.
Bardzo fajnym elementem było pokazanie pewnych wydarzeń z przeszłości i wplątanie ich w fabułę, która rozgrywa się obecnie.
Oba przedziały czasowe się ze sobą płynnie przeplatają i w efekcie bardzo sprawnie łączą.
Na uznanie zasługuje również ukazanie kultury baskijskiej, piękne tło historyczne miasta Vitoria i jego okolic.

Ta część mimo, że kładzie dużo większy nacisk na prywatne życie Krakena, w niczym nie ustępuje poprzedniej części. Wątek kryminalny jest tak samo wyraźnie zarysowany i stanowi oś fabuły, to dookoła niego kręcą się wszystkie inne wątki, a i retrospekcje są z nim powiązane bardzo mocno.
Podobało mi się takie połączenie życia prywatnego ze śledztwem. Pokazało to, że nigdy nie możemy być czegoś i kogoś pewni w stu procentach. Że ludzi są nieobliczalni i nieprzewidywalni, a zło może czaić się wszędzie.

Jeśli chodzi o styl pisarki, to jest on specyficzny, plastyczny, obrazowy i w sposób ujmujący opisujący emocje i uczucia.
Autorka posługuje się pięknym językiem i potrafiła mnie nim oczarować.
Akcja chwilami bardzo zwalnia, wtedy śledztwo jakby odsuwa się na drugi plan, do głosu dochodzą prywatne sprawy Krakena. Ale to odebranie ważności wątkowi kryminalnemu jest tylko pozorne, bo w tej książce wszystko się z nim łączy i przeplata.

Jestem usatysfakcjonowana „Rytuałami wody”. Tło historyczne, spora dawka informacji o dawnych kulturach i obyczajach panujących na tych terenach, do tego świetne połączenie wątków kryminalnych z obyczajowymi.
Autorce udało się nie przesadzić w żadną stronę, fabuła jest spójna, a akcja bardzo wciągająca.
Ten tom jest również ciut mroczniejszy, a tematy które porusza potrafią wstrząsnąć i to mocno. Pisarka zadała pytanie o to, na ile to co nas spotyka kształtuje nas jako ludzi i popycha na taką a nie inną drogę życiową. Czy jeśli w dzieciństwie spotkało nas coś złego, traumatycznego, to musimy to powielić w swoim dorosłym życiu, czy mamy szansę wyrwać się z macek złych doświadczeń.
Autorka pyta, a to my sami musimy sobie na to pytanie odpowiedzieć.

Jestem pod wrażeniem tej powieści. Tak jak pierwszy tom, tak i drugi trzyma wysoki poziom  i chętnie sięgnę po finalną część trylogii.
W książkach autorki jest wyjątkowy klimat, który mnie zachwycił od pierwszej strony.
Polecam.







poniedziałek, 28 października 2019

"Król z bliznami" Leigh Bardugo i kooperacja z Lidią z Booklore

Zarys fabuły
Wojna w Ravce się skończyła. Ale czy aby na pewno?
Młody król, Mikołaj Lantsov walczy aby utrzymać swój kraj w bezpieczeństwie i względnym pokoju. Ale nie tylko.
Walczy również o to, aby utrzymać demona, który w nim zamieszkał na uwięzi.
Ale każdy dzień, to rosnąca siła demona. Mikołaj obawia się, że nadejdzie taki moment, gdy nie będzie potrafił go utrzymać na uwięzi i demon wyrwie się na wolność.
Tymczasem Zoya u boku młodego króla walczy o to, aby zapewnić Ravce bezpieczeństwo i nie cofnie się przed niczym, aby to osiągnąć.
A daleko na północy Nina prowadzi tajną misję i zostaje zmuszona do zaakceptowania swojego przerażającego talentu.

Bohaterowie według Czytelniczego Misz-Masz:
Jak ja lubię sposób kreowanie przez panią Bardugo swoich bohaterów.
Nie da się przejść obok nich obojętnie. I nie ważne czy to postacie pierwszoplanowe, czy drugoplanowe, czy pozytywne, czy negatywne. Każdego autorka potrafi pokazać tak, że wzbudzają we mnie wiele emocji.
Czytając trylogię Grisza – co dość oczywiste – od razu zafascynował mnie Darkling, ale gdy na karatach powieści pojawił się młody Mikołaj, moje serce czytelniczki podzieliło się równo na pół. Obaj panowie zawładnęli nim i tak już zostało.
Czego brakowało mi w Królu z bliznami? Fajnej, dającej się bez zastrzeżeń lubić postaci kobiecej.
Zoya… ehh ta Zoya. Nie lubię jej i nie wiem czy cokolwiek to zmieni. W Griszy była jedną z moich ulubionych bohaterek, a w tej książce? Denerwowała mnie okrutnie, irytowała swoją postawą „wiem wszystko najlepiej i nawet gdy wychodzi, że się mylę, to i tak mam rację” Wydawała mi się taka mądro-głupia. I tak, mam nadzieję, że uczuciowo nigdy nie zwiąże się z Mikołajem!
Podobała mi się Nina, choć i ona nie była dla mnie idealna. Lubiłam ją w Szóstce wron i moja sympatia utrzymała się w Królu z bliznami. Choć czasami mnie irytowała, to jednak oceniam ją nadal na plus.
Pomimo wszystko, nadal brakuje mi w tej powieści kogoś na kształt Aliny.
Nowi bohaterowie.
Udali  się Bardugo i to bez wyjątku. Nie ważne kto to był, po której stronie barykady stał. Autorka potrafiła ich wykreować ciekawie, pokazać ich indywidualność i charakter. Czy pokazali się na chwilę, czy na dłużej zagościli na kartach powieści – zostali  bardzo dobrze wykreowani.

Bohaterowie według Booklore:
W tej części lepiej poznajemy Mikołaja, jego dzieciństwo, relację z rodziną oraz mroczny sekret, który zagrabia sobie coraz więcej jego życia i wolnej woli. W KZB nie brakuje jego ciętego języka oraz humoru, za który tak bardzo wielu go pokochało.
Autorka skupia się również na rozbudowaniu osoby Zoi- pięknej Szkwalniczki, która pomaga królowi pozbierać i złożyć kraj do jednego kawałka. Poznajemy jej historię, to jak trafiła do Małego Pałacu i to jak zyskała przychylność Darklinga.
W tej części bohaterowie rozkwitają, są dojrzalsi, ich działanie jest dokładnie przemyślane. Kochamy i kibicujemy im jeszcze mocniej.
Bardugo skupia się również na stracie Niny, na jej wewnętrznych przeżyciach i traumie związanej z wielka stratą. Jej pierwsze rozdziały, kiedy rozmawiała z Matthiasem były bardzo emocjonalne, pełne bólu. Były momenty, w których łza się w oku zakręciła.
Bohaterowie poboczni również zasługują na pochwałę, nie ma tu nikogo kogo nie da się nie lubić. Począwszy od małego wyznawcy Darklinga, aż po „zastępcę” Mikołaja, każdy z nich wniósł coś do powieści, nie był postacią drewnianą i zbędną. To jest jedna z mocnych stron pisarstwa Bardugo- bohaterowie!

Styl i Akcja według Czytelniczego Misz-Masz
Czytając „Króla z bliznami” widać jak bardzo rozwinęła się Leigh Bardugo, jak dopracowała swój warsztat i udoskonaliła język jakim operuje.
Powieść czytałam z niekłamaną przyjemnością, byłam zachwycona jej plastycznymi opisami.
Mimo, że akcja rozwijała się powoli, to szybko zostałam oczarowana i wciągnięta w przygody młodego króla.

Styl i Akcja według Booklore:
Akcja zaczyna się już na pierwszych stronach powieści, kiedy to tajemniczy potwór atakuje małe gospodarstwo. Potem, im dalej w lekturę, tym jest ciekawiej i mroczniej. Przemierzamy wioski i miasteczka, w poszukiwaniu odpowiedzi i pomocy dla Mikołaja. Na plus jest realistyczny obraz kraju wyniszczonego przez wojnę domową i to, jak władca stara się przywrócić normalność i stabilizację.
Autorka przenosi nas w tej historii również w dalekie rejony lodowatej Fjerdy. Dzięki temu możemy poznać kolejny region świata. Trafiamy do kraju, w którym Griszowie kończą na stosie uznawani za szarlatanów. Tam, Nina Zenik, wraz z dwójką pozostałych przyjaciół ma zadanie do wykonania. Słysząc szepty zmarłych oraz swojej największej miłości proszących o pomoc, młoda Grisza będzie musiała stawić czoło złu i nienawiści, które kryją się we fjerdańskim miasteczku.
Historia "Króla Blizn" porywa czytelnika od pierwszych stron.
Dobrze wrócić do świata, który tak bardzo się lubi i tak bardzo stęskniło się za bohaterami. Przede wszystkim czuć klimat poprzedniej Trylogii. Magia, rosyjskie nawiązania, ikony oraz małe urokliwe wsie przez które przemierza Mikołaj, to coś za czym się tęskni, a czego nie było w Szóstce i Kanciarzach.
Zabieg z Kultem Bezgwiezdnego- to coś cudownego! Gdybym mogła sama bym się do niego zapisała. Jak widać, nie wszyscy uważali Darklinga za tego najgorszego.

Plusy-Minusy według Czytelniczego Misz-Masz:
Bohaterowie. To najmocniejszy element książki Bardugo, intrygujący, niejednoznaczni, fascynujący.  Świat jaki wykreowała, wzorowanie się na Rosji, systemy magiczne.
Barwne opisy, świetnie pokazana magia i sami griszowie. Podobało mi się również, że w Królu z bliznami mamy możliwość lepiej poznać Fjerdę. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie autorka da nam poznać Shu Han.

Minusy i Plusy według Booklore:
Tych niestety nie udało się uniknąć. Moim największym zarzutem do Bardugo jest to, że miejsce Mikołaja jego historię i akcję, zajęła …Zoja. Czuć, że autorka darzy tę postać dużą sympatią i zależało jej na ukazaniu jej rozwoju i przeszłości. Szkoda jednak, że zrobiła to kosztem Mikołaja- głównego bohaterka KZB! W tej części Zoja wydaje mi się zbyt wyniosła i snobistyczna. Liczę na jej spektakularny koniec.
Kolejnym minusem było zwolnienie akcji Niny we Fjerdzie. Tak jak początkowe rozdziały z jej udziałem bardzo mi się podobały, tak dalej stawały się rozciągnięte, a chwilami troszkę nudne. Chciałam zobaczyć więcej z jej nekromanckiej mocy, poczuć tę mroczną część Griszy. Niestety, może w kolejnym tomie autorka coś nam zaprezentuje.
Poza wszystkimi pozytywami opisanymi wcześniej, najwspanialszą rzeczą jest zakończenie, które wbija czytelnika z fotel i sprawa, że kapcie lecą na Księżyc! Przez cały czas przewijają się maleńkie elementy, które nakierowują na to co może się stać. No i się dzieje!
Teraz trzeba czekać na drugą część:(

Nasze Podsumowanie (możliwe spoilery)

Czytelniczy Misz-Masz:
„Król z bliznami” to powieść, na którą bardzo czekałam. Pokochałam Mikołaja i byłam ciekawa jego losów.
Co do zakończenia, to autorka przez całą powieść dawała czytelnikowi delikatne wskazówki, jak to się może skończyć, co wyniknie z tego co się przytrafiło Mikołajowi.
Nie ukrywam, że należę do frakcji, której takie rozwiązanie niemiłosiernie się spodobało.
Liczę okrutnie, że w drugim tomie pojawi się Alina. No nie może być inaczej, skoro powieść zakończyła się tak a nie inaczej! Oczekuję również, że i Mal i Zoya znikną raz na zawsze (nie mam nic przeciwko ich gwałtownej śmierci).
Nie wiem jak ja wytrzymam do drugiego tomu. Mimo, że wg mnie za mało było w powieści Mikołaja, a za wiele Zoyi, to jestem głęboko usatysfakcjonowana tą powieścią i czekam na więcej!

Booklore:
„Król z bliznami”, to książka na którą czkałam bardzo i miałam co do niej wielkie oczekiwania. Bardugo sprostała zadaniu, dała mi akcję, możliwość powrotu do bohaterów, a przede wszystkim do świata Griszów, który tak bardzo mi się podoba ze względu na rosyjskie nawiązania. Zakończenie sprawiło, że pragnę już teraz, zaraz dowiedzieć się co będzie dalej! Nie ukrywam na powrót pewnej, jednej takiej blondynki, która mam nadzieję, że się pojawi i jeszcze bardziej namiesza w historii. Bo przecież ciemność nie może istnieć bez światła, nawet jeśli które, jest już trochę osłabione.

niedziela, 20 października 2019

"Szeptacz" Alex North

„Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem…”

Pisarz Tom Kennedy nie potrafi pogodzić się z nagłą śmiercią żony.  Ma również problem z
odnalezieniem wspólnego języka ze swoim siedmioletnim synem. Mężczyzna dochodzi do wniosku, że przeprowadzka do nowego domu pomoże im obu.
Przeprowadzają się do małego miasteczka  Featherbank, które wydaje się im idealne. Nie wiedzą jednak, że dwadzieścia lat wcześniej mężczyzna ochrzczony przez dziennikarzy Szeptaczem zamordował w nim pięciu kilkuletnich chłopców.
Kiedy po tylu latach dochodzi do zaginięcia kolejnego chłopca, koszmar powraca, a sprawa wydaje się niepokojąco podobna do sprawy Szeptacza.

Ciężko mi określić tą książkę gatunkowo, bo choć to niewątpliwie thriller, to mamy tu też kryminał, sensację i nawet odrobinę powieści grozy.
Oj tak, autor potrafił mnie nieźle nastraszyć i nie potrzebował do tego zaskoczenia, brutalności czy latających flaków. Postawił na wyobraźnię czytelnika i liczył, że po podsunięciu delikatnych elementów grozy, ten sam się tak nakręci, że się będzie bał otworzyć okno po zapadnięciu zmroku.
Cóż mogę dodać, w moim przypadku udało mu się to w 100%.
Tu jakieś skrzypienie podłogi, tu dziwny klimat, tu nagła cisza, tu pojawienie się czegoś, co nie miało prawa się pojawić… I nawet się człowiek nie obejrzał, a już sobie zaczął wyobrażać niewiadomoco i dreszcz strachu gotowy.

Klimat w tej książce jest świetny. Dziwny dom, makabryczne zbrodnie z przeszłości i niebezpieczeństwo w teraźniejszości.
Do tego skomplikowane relacje rodzinne, walka z żałobą i tęsknotą i brak wiary w siebie.
Główny bohater, to naprawdę świetnie wykreowana postać, choć jego syn Jake niczym mu nie ustępuje. Ciekawy chłopiec, specyficzny, wyjątkowy. Podobał mi się również śledczy Pete Willis. Każdy z tych bohaterów to wgląd w skomplikowaną psychikę człowieka, ukazanie jak wielki wpływ mają na nas lęki z dzieciństwa i jak potrafią zaciemnić i zmienić pamięć o wydarzeniach z przeszłości.

Książka wzbudziła we mnie wiele emocji. Wciągnęłam się od pierwszych stron i byłam zafascynowana opowiadaną przez autora historią. Jednocześnie wciąż czułam lęk i niepewność, byłam przekonana, że to co ja podejrzewam, nijak nie ma się do tego, co tak naprawdę przygotował dla czytelnika Alex North.
Książka zaskoczyła mnie wiele razy, byłam zmylana, sprowadzana na manowce i straszona.
Mimo, że z lękiem zerkałam w stronę okna (mieszkam na parterze) i szczelnie zasłaniałam zasłony, to i tak miałam wrażenie, że ktoś się czai na zewnątrz. Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach i dała mi nieźle w kość.
Autorowi należą się ogromne brawa, że potrafił wywołać we mnie takie reakcje.

Powieść napisana jest dobrze. Spójna fabuła, ciekawi bohaterowie i makabryczne zbrodnie. Ciekawy portret psychologiczny postaci jest dodatkowym plusem. Dobry styl i lekkie pióro, a do tego bardzo plastyczny język. Wszystko to sprawiało, że książkę nie tylko czytałam, ale i widziałam oczyma wyobraźni każdy detal, wszystko co się na jej kartach rozgrywało.
Do tego gęsta i mroczna atmosfera i niesamowity klimat. Na wszystko nakłada się pewna doza niepewności, bo mimo, że czytelnik dowiaduje się w końcu kto i dlaczego, to jednak są pewne elementy, które wzbudziły niepewność i pytanie „ej, chwila moment, ale z tym to o co chodzi?”.
„Szeptacz” to kawał dobrego thrillera i jestem pod jego wrażeniem. Mimo, że najadłam się strachu, to chętnie sięgnę po kolejne książki autora, jeśli będą utrzymane w tym klimacie.
Ogromnie polecam.

piątek, 18 października 2019

"PS Kocham Cię na zawsze" Cecelia Ahern

Siedem lat po śmierci Gerry’ego jego żona Holly Kennedy poukładała swoje życie na nowo. Ma stałą
pracę i udany związek z Gabrielem. Życie zdaje się iść w dobrym kierunku.
Wszystko się zmienia gdy za namową siostry nagrywa podcast i opowiada w nim o listach, jakie dostawała od męża po jego śmierci.
Wtedy zgłasza się do niej osoba, która założyła klub PS Kocham Cię, do którego należą osoby nieuleczalnie chore, które chcą aby Holly pomogła im napisać ich własne listy do bliskich.
Czy Holly się zgodzi?

Gdy usłyszałam, że ma się ukazać kontynuacja PS Kocham Cię byłam ogromnie uradowana. Ta książka wywołała we mnie lawinę emocji i zmusiła do wielu refleksji na temat życia, śmierci i pożegnania z bliskimi.
Byłam zatem ciekawa jak potoczyły się dalej losy Holly, gdy została bez Gerry’ego.
Autorka już na samym początku książki pokazuje jak śmierć męża i zmierzenie się z tym zmieniło Holly, jak lata bez niego na nią wpłynęły i jak kobieta kieruje swoim życiem.
Mamy wnikliwy obraz młodej kobiety, która musiała nauczyć się żyć od nowa, a pomagały jej w tym listy od zmarłego męża.

Akcja powieści jest wartka, znów spotykamy dobrze znanych z pierwszej części bohaterów, śledzimy co się u nich zmieniło, jak potoczyło się ich życie, jakie mają troski i radości.
Jednocześnie w książce pojawiają się nowi bohaterowie, którzy bardzo mocno wpłyną na Holly i jej decyzje, działania.
To był piękny, choć czasami smutny obraz.
Życie nie zawsze układa się tak jakbyśmy tego chcieli (a zazwyczaj układa się wręcz odwrotnie) i autorce udało się tą zmienność ukazać.
Pokazała codzienne blaski i cienie w zmaganiu się z życiem, ale i większe troski, smutki i wydarzenia, które potrafią nieraz przygnieść do ziemi i wpędzić w rozpacz.

Subtelnie i z wyczuciem opisała tak trudny temat jak pożegnanie z najbliższymi, gdy się wie, że czas na tym świecie się kończy. Ukazała jak to wpływa na osoby śmiertelnie chore, ale i na ich najbliższych. Poruszyła ogromnie trudny temat, ale zrobiła to w cudowny sposób, bez emocjonalnego szantażu i żerowaniu na wrażliwości czytelnika.
To w bardzo emocjonalny sposób ukazany ten aspekt życia, przed którym nie uchroni się nikt z nas.
Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i doprowadziło do łez wiele razy.
Cecelia Ahern ma niewątpliwy talent do pisania o rzeczach trudnych w sposób, który porusza, zasmuca, wywołuje łzy, ale jednocześnie pozwala z odrobiną optymizmu spojrzeć w przyszłość.

Autorka w swojej powieści nawiązuje do wcześniejszych wydarzeń z poprzedniej części, dlatego uważam, że konieczne jest, aby najpierw przeczytać (jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił) pierwszą cześć.
W „PS Kocham Cię na zawsze” mamy wiele nawiązań do przeszłości Holly, jej związku z Gerrym i czasu po jego śmierci. Są to pełne emocji wspomnienia i byłam ogromnie poruszona, gdy czytałam te fragmenty, gdy Gerry znów pojawiał się na karatach powieści.

„Celuj w księżyc, a nawet jeśli chybisz, wylądujesz wśród gwiazd”

W powieści sporo jest refleksji na temat odchodzenia i tego jak zmienia się po śmierci bliskich życie tych co zostają. To obraz pożegnania i żałoby, ale nie zabrakło w nim optymizmu i wiary w przyszłość. Pojawia się również szczypta humoru, który przełamuje smutek.
Książka jest wzruszająca i pięknie napisana. Czyta się ją naprawdę świetnie, a lekki i dopracowany styl tylko sprzyja czerpaniu przyjemności z lektury.
Mimo tak trudnego tematu, byłam oczarowana powieścią i z radością dałam się wciągnąć do świata Holly.

Jeśli chodzi o wizualizację, w głowie od czasu filmu mam niezmiennie Gerarda Butlera i Hilary Swank i to się chyba już nigdy nie zmieni.
Mimo, że od premiery filmu minęło sporo lat, mam nadzieję, że i „PS Kocham Cię na zawsze” doczeka się ekranizacji w niezmienionym składzie.

Powieść wywołała we mnie ogrom różnych uczuć. Chwilami bawiła, doprowadzała do łez, ogromnie wzruszała.
Szczerze polecam każdemu, kto czytał poprzednią cześć, a kto nie miał jeszcze styczności z losami Holly, gorąco zachęcam do nadrobienia zaległości.

środa, 16 października 2019

"Gałęziste" Artur Urbanowicz

Artur Urbanowicz zachwycił mnie swoją powieścią „Inkub” więc gdy tylko dostałam możliwość
przeczytania nowego wydania jego debiutanckiej powieści, która została przez autora poprawiona, przeredagowana i dopieszczona, nie mogłam się nie ucieszyć.
Akcja powieści rozgrywa się na Suwalszczyźnie. Dwójka młodych studentów, Karolina i Tomek, przyjeżdżają do małej agroturystyki, aby wśród przyrody spędzić przerwę w nauce z okazji świąt Wielkanocnych.
Wypad w piękne i malownicze tereny zmieni się w walkę o przetrwanie, a groza i przerażenie zaczną rządzić życiem młodych ludzi.

Nie czytałam pierwszej wersji powieści, więc nie mam porównania co i w jakim stopniu się zmieniło.
Akcja od samego początku jest wciągająca, a klimat powieści osaczał mnie od pierwszych stron. Jest las, są niewyjaśnione zjawiska, jest mrok i lęk. Czułam ciarki na plecach podczas czytania i byłam przekonana, że gdybym odsłoniła zasłonę w oknie, to po drugiej stronie COŚ by stało i mnie obserwowało… Tak właśnie, aż tak zadziała na mnie opowiadana przez autora historia.

Szybko poznajemy głównych bohaterów (Karolina i Tomek)  i drugoplanowych, którzy również odegrają w powieści ważną rolę.
Autor poświęca im wiele uwagi, doskonale poznajemy ich charaktery i spojrzenie na życie, świat i wiarę.
Artur Urbanowicz pięknie kreśli portrety psychologiczne swoich bohaterów, dając czytelnikowi wgląd w ich myśli, spostrzeżenia i najgłębiej skrywane sekrety.

"Wierzyć" to coś innego niż "wiedzieć". Jeżeli znajdziesz na coś dowód, to już nie wierzysz, a po prostu wiesz."

Podejście do kwestii wiary, boga i wartości, którym jest się wiernym, to ważny element charakterów dwójki głównych bohaterów, co przekłada się na podejście do życia i otaczającego ich świata, a także wyborów jakie dokonują.
Tomek.
Nie polubiłam się z Tomkiem, nie byłam w stanie zaakceptować jego pewnych cech charakteru i wytycznych, którymi kierował się w życiu. Denerwował mnie i wywoływał masę emocji, co autorowi zapisuję na duży plus.
Dlaczego na plus?
Bo nie jest łatwo stworzyć bohatera, czy to pozytywnego czy negatywnego, który potrafiłby wywołać w czytelniku tyle buzujących odczuć, jakie Tomek wywołał we mnie.
Karolina.
Nie wszystko w Karolinie i jej podejściu do życia do mnie przemawiało, ale to właśnie ona była tą postacią, która stała się bliska mojemu czytelniczemu sercu. Jej motywacje i droga, którą podążała w życiu, mimo, że tak różne od moich własnych poglądów, były dla mnie przekonywujące i autentyczne i bez trudu mogłam je zaakceptować. To świetnie skonstruowana postać. Mimo, że nie każda jej decyzja wydawała mi się logiczna, to w sytuacji w jakiej się znalazła, mogłam jej wybaczyć każdą głupotę.

Klimat „Gałęzistego” jest niesamowity. W pewnej chwili przestałam czytać książkę w nocy, bo zwyczajnie się bałam. Autorowi udało się w kapitalny sposób wykorzystać historię i legendy. Wpleść w fabułę dawne wierzenia i ludowe podania.
Dało to pierwszorzędny wynik, a okraszenie gęstym i mrocznym klimatem sprawiło, że nie mogłam się od książki oderwać.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści i już wiem, że po każdą następną książkę autora sięgnę w ciemno.
Artur Urbanowicz pisze niesamowicie obrazowo i plastycznie. Opisy odwiedzanych przez bohaterów miejsc i wydarzeń, które temu towarzyszą są tak sugestywne, że miałam wrażenie, że oglądam je i doświadczam razem z bohaterami.

Podsumowując – „Gałęziste” to świetna powieść grozy, która łączy w sobie ciekawe studium ludzkich charakterów, intrygującą fabułę, wykorzystanie ludowych wierzeń i starych legend oraz ogromną ilość mrocznego klimatu, który wywoływał u mnie nerwowe zerkanie przez ramię podczas wieczornego spaceru z psami.
Mam nadzieję, że na kolejną powieść autora nie trzeba będzie długo czekać, bo jestem przekonana, że w jego przypadku, każda kolejna książka może być tylko lepsza.
Ogromnie polecam.


wtorek, 15 października 2019

"Indygo" Camille Gale

Skye to trzydziestoletnia rozwódka, która stara się na nowo poukładać sobie życie. Prowadzi
niewielką agencję nieruchomości i zazwyczaj udaje jej się patrzeć w przyszłość w miarę pozytywnym okiem.
Pewnego dnia w jej biurze pojawia się przystojny Daniel, który okazuje się być wilkołakiem. Mężczyzna zleca Skye znalezienie domu, który spełniłby oczekiwania jego i reszty watahy. Tak oto Skye wkracza do świata nieludzi, o których do tej pory tylko słyszała, nie miała z nim styczności.
Gdy dodatkowo okazuje się, że kobieta posiada rzadki talent – jest odporna na hipnozę wampirów – na jej drodze pojawi się również wielu intrygujących krwiopijców.

Książka jest wydana samodzielnie przez autorkę, a że z „selfami” miałam raczej kiepskie doświadczenia, to byłam bardzo ostrożna w stosunku do tej powieści.
I tutaj mam swoje pierwsze pozytywne zaskoczenie. Książka przeszłą solidną redakcję i korektę, dzięki czemu czytanie jej było przyjemnością. Nie ma w niej literówek (a jeśli jakaś się pojawiła, to jej nie wychwyciłam), błędów i nielogicznie zbudowanych zdań.
Sam styl autorki (dodam, że książka jest debiutem) jest całkiem dobry i przyjemny.
Camille Gale pisze dobrze, lekko i plastycznie. Podoba mi się jak buduje zdania, także dialogi są dobrze skonstruowane. Od tej strony nie mam książce nic do zarzucenia.

Akcja powieści jest dość dynamiczna, pojawiają się kolejni bohaterowie, nie tylko wilkołaki i wampiry. Mam kilka innych gatunków nieludzi i uważam, że to całkiem ciekawi bohaterowie drugoplanowi. Liczę też na to, że w kolejnym tomie zyskają większą rolę do odegrania.
Fabuła jest dość spójna i widać, że autorka miała ją zaplanowaną od początku do końca.
Mimo to pojawił się tu drobny zgrzyt, bo nie do końca w sumie wiedziałam dlaczego ten dar głównej bohaterki jest tak ważny i w sumie w czym on zagraża wampirom. Ot kobieta jest odporna na ich hipnozę, i w sumie co z tego?
Potem pojawia się kilka rozwiązań, które sugerują dlaczego talent Skye może zagrażać bladolicym i ok, przyjmuję to i akceptuję.

Bohaterowie, a jest ich sporo, ogólnie dali się polubić. Najbardziej przypadła mi do gustu Skye i pewien wampir. Paradoksalnie to nie Daniel wzbudził we mnie największe emocje, choć niewątpliwie to on jest głównym bohaterem męskim.
Prócz niego wataha jest pełna seksownych i diabelnie przystojnych mężczyzn, a co ważne, chyba każdy daje się oczarować urokowi Skye.
Trochę to do mnie nie przemówiło, bo serio każdy? Ale ok, mają silny instynkt chronienia jej, stała się dla nich ważna i przecież mogli ją polubić, choćby i hurtem.
Nie będę się czepiała drobiazgów, które nie rzutowały negatywnie na lekturę.
Jeśli chodzi o Skye, to podoba mi się jej postać. Nie denerwowała mnie, nie irytowała i choć miała lepsze i słabsze momenty, to kto ich w normalnym życiu nie ma?
Jest sensowną babką i polubiłam ją i jej podejście do świata, życia i nieludzi.
Prócz niej tak bardzo polubiłam też Dantego, ten wampir to mój zdecydowany faworyt jeśli chodzi o bohaterów męskich i wszystkie momenty, gdy się pojawiał czytałam z wypiekami na twarzy.

Emocje buzują w tej powieści i nie ma co ukrywać, że to paranormal romans pełną gębą. Ale ja akurat miałam chęć na książkę z tego gatunku i uważam, że trafiłam całkiem dobrze.
Pomimo, że w „Indygo” autorka nie odkryła nieznanych lądów i można śmiało jej zarzucić, że to już gdzieś w jakiejś książce było, to jednak dojrzała bohaterka w tego typu powieściach trafia się bardzo rzadko, co zapisuję na duży plus.
Poza tym powieść czytało mi się naprawdę przyjemnie i miło spędziłam z nią czas.
Co jeszcze było dla mnie ważne, w książce nie ma przesadzonych czy wulgarnych scen erotycznych. Od napięcia i pożądania się skrzy, ale to nie jest toporna erotyka, to nie ten typ książek. Jest seksownie, jest namiętnie, ale jest i z umiarem i szacunkiem.
Podobało mi się to bardzo i uważam, że to duża zaleta książki.
Mimo, że Skye ma wątpliwości i rozterki, czuje różne emocje wobec trzech mężczyzn i nie do końca potrafi je uporządkować, nie jest to bynajmniej wadą powieści, bo jest to fajnie i wiarygodnie ukazane.

„Indygo” oceniam z perspektywy debiutu i wg mnie jest on udany. Może i powieść nie tchnie świeżością jeśli chodzi o niektóre rozwiązania, ale czytało mi się ją dobrze, polubiłam bohaterów, dałam się wciągnąć w akcję i fajnie spędziłam ze Skye czas.
Jestem przekonana, że Camille Gale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i kolejny tom może być tylko lepszy.
Na pewno po niego sięgnę, a książkę dla lubiących gatunek polecam.

wtorek, 8 października 2019

"Kasztanowy ludzik" Soren Sveistrup

„Kasztanowy ludzik” to pierwsza powieść scenarzysty popularnego serialu The Killing.
Byłam ciekawa tej książki, opis sugerował wciągającą lekturę, której długo nie zapomnę.
Czy faktycznie tak było?

Sam początek powieści pokazuje czytelnikowi straszną zbrodnię z 1989 roku. Zaraz po jej opisie mamy skok do czasów teraźniejszych i dwa przeplatające się ze sobą wątki. Makabrycznych morderstw młodych kobiet i zaginięcia córki pani minister, której ciała od roku nie udało się odnaleźć.
Mimo, że początkowo nic nie łączy tych dwóch tragedii, śledczy, którzy zaczynają się zajmować morderstwami kobiet, spostrzegają pewne powiązania, które nie dają im spokoju.
Tak zaczyna się wyścig z czasem i gra z mordercą.

Akcja powieści od początku jest dość dynamiczna, choć przerywają ją dłuższe dygresje i opisy. Dwójka głównych bohaterów to młoda śledcza Thulin  i odesłany z Hagi  śledczy Hess, który czekając na decyzję swoich szefów odnośnie swojej przyszłości w Europolu pomaga jej  w śledztwie.
Mimo, że oboje są dość ciekawie nakreślonymi bohaterami, nie za wiele dowiadujemy się o ich życiu prywatnym i przeszłości. Są to szczątkowe informacje, które może i rzucają ciut światła na ich osobowość i charakter, ale autor tutaj nie zaszalał i nie dał ich poznać czytelnikowi zbyt dobrze.
Bynajmniej nie przeszkadzało mi to w lekturze. Książka okazała się dzięki temu trochę odmienna od typowego schematu, gdy pisarz zdradza czytelnikowi wszystkie tajemnice swoich bohaterów, zazwyczaj będące jakimiś demonami przeszłości.
Może Soren Sveistrup powinien zdradzić ciut więcej, na pewno wyszłoby to książce na dobre, ale taki sposób ukazania swoich bohaterów też jest ok.

Język jakim posługuje się autor jest dobrze dobrany do tematyki powieści, barwny, obfitujący w krwawe szczegóły i wystarczająco obrazowy, abym mogła sobie wszystko to co opisuje wyobrazić z detalami.
Przyjemny styl sprawia, że powieść dobrze się czyta, bez problemu można się wciągnąć w fabułę i dać porwać prowadzonemu śledztwu. Mimo, że autor sprawnie mną manipulował, to tak gdzieś za połową książki odgadłam kto jest mordercą, a jego motywacje były dla mnie oczywiste już od samego początku.
Oczywiście do samego końca pozostała we mnie nutka niepewności, bo autor potrafił mnie zmylić i zaskoczyć, ale koniec końców, okazało się, że jednak miałam rację.
Nie popsuło mi to jednak przyjemności z lektury. Książka mnie wciągnęła i byłam bardzo zaintrygowana rozwojem akcji i tym jak ją poprowadzi autor.

Zakończenie powieści przypadło mi do gustu. Motywacje mordercy były dla mnie przekonywujące. Wszystkie wątki się ze sobą sprawnie połączyły i dały ciekawe rozwiązanie tajemnic z przeszłości. Sam morderca okazał się „godnym” przeciwnikiem dla śledczych i rozgrywka jaką z nimi prowadził była naprawdę emocjonująca.
Wszystko to sprawiło, że „Kasztanowy ludzik” okazał się powieścią, która naprawdę przypadła mi do gustu.
Do tego autor dobrze pokazał tło społeczno-polityczne i wady systemu pomocy społecznej i opieki nad dziećmi, który z założenia miał je chronić, ale czasami zdecydowanie szkodził, zamiast pomagać.

Czy zatem „Kasztanowy ludzik” to powieść idealna?
Otóż dla mnie nie. Jedyną wadą jaka pojawia się w powieści, jest wg  mnie jej przegadanie. Są takie momenty, gdy autor zaczyna się rozgadywać, przez co wystopowuje akcję i wybija z rytmu. Początkowo mocno mi to przeszkadzało, gdy chciałam się wciągnąć w fabułę i poczuć jej klimat. Później ten dyskomfort minął i w sumie nie wiem, czy autor przestał się tak rozwodzić, czy coraz gęstszy klimat tak mnie wciągnął, że przestałam na to zwracać uwagę.
Mimo to, powieść oceniam zdecydowanie pozytywie i jestem zadowolona z lektury.
„Kasztanowy ludzik” okazał się bardzo wciągającym kryminałem i szczerze mogę go polecić.

piątek, 4 października 2019

"Dom nad jeziorem" Tasmina Perry

„Dom nad jeziorem” Tasminy Perry, to trzecia książka autorki, którą przeczytałam. Dwie poprzednie
bardzo mi się podobały, więc chętnie sięgnęłam po kolejną historię spod pióra pisarki.
Wzorem poprzednich książek akcja rozgrywa się dwutorowo, w przeszłości i współcześnie. Natomiast nie dotyczy różnych postaci, tylko tych samych bohaterów.
Jim i Jennifer poznają się podczas letnich wakacji i zakochują w sobie. Ona córka zamożnego właściciela plantacji, on syn uznanego pisarza.
Prawdziwa miłość wystawiona zostaje na ogromną próbę, której nie przechodzi zwycięsko i drogi młodych ludzi się rozchodzą.
Mija kilkanaście lat, a los spłata Jimowi i Jennifer psikusa i znów skrzyżuje ich życiowe ścieżki.
Czy o pierwszej miłości da się zapomnieć? Czy lata rozłąki na zawsze przekreśliły ich szansę na szczęście? Czy po takim czasie można spróbować jeszcze raz?

„Dom nad jeziorem” to typowy romans i powieść obyczajowa w jednym. Czemu typowy? Bo ma wszystko to, co taka powieść mieć powinna.
Jest miłość, jest fascynacja, są tajemnice i przeciwności losu. Są wydarzenia, które rozdzielają kochanków i jest przewrotny los, który daje im szansę na szczęście mimo upływu lat.
Ta powieść ma to wszystko i choć nie jest to nic odkrywczego, to jednak Tasmina Perry potrafi tak przyjemnie opisywać losy bohaterów, ich uczucia i przeciwności z którymi będą musieli się zmierzyć, że pomimo pewnej schematyczności książkę czytało mi się bardzo dobrze.
Do tego dochodzi jeszcze dobry styl i lekkie pióro oraz bardzo malownicze opisy miejsc, które są ważne dla bohaterów.

Akcja powieści jest całkiem wartka, w obydwu liniach czasowych wiele się dzieje, autorce udało się mnie nawet zmylić i zaskoczyć.
Byłam bardzo ciekawa co doprowadziło do rozstania Jima i Jennifer w młodości i jak to wpłynie na ich relacje w czasie teraźniejszym.
Dałam się wciągnąć opowiadanej przez autorkę historii, podobało mi się w niej to, że pomimo pewnej schematyczności, autorka potrafiła zmienić kierunek w jakim rozwijała się fabuła, zaskoczyć mnie i pokazać, że nie wszystko jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.

Wątek rozgrywający się w przeszłości podobał mi się w 100%. Wszystko w nim było logiczne, spójne i ciekawe.
Podobały mi się zawirowania, które stały się udziałem bohaterów, ich relacje i emocje jakie nimi targały, nie tylko te wywołane uczuciem, ale i skomplikowanymi relacjami rodzinnymi, które nie ominęły ani Jima ani Jennifer.
Autorka bardzo fajnie je ukazuje, dzięki czemu wiemy co skłoniło bohaterów do takich, a nie innych decyzji i działań.

Wątek, który rozgrywa się współcześnie do pewnego momentu był dla mnie szalenie wciągający. Ale gdy jego akcja zbliżała się do finału, autorka tak się wg mnie zaplątała w powodach, które popchnęły Jennifer do podjęcia takich a nie innych decyzji w przeszłości, że w pewnej chwili zastanawiałam się o co jej tak naprawdę chodzi. Jakoś tak zarzuciła mnie tyloma tajemnicami z przeszłości, które wreszcie ujrzały światło dzienne, że przestały one być dla mnie wiarygodne.
Ich kumulacja odebrała im wiarygodności, no bo ile nieszczęście może spotkać jedną osobę.
Trochę byłam rozczarowana, przyznaje. Zwłaszcza, że przez całą książkę autorka trzymała dobry poziom i fajnie prowadziła swoją opowieść.

Mimo tego rozczarowania, książkę jednak nie oceniam jako całości źle.
Podobała mi się wiarygodność losów bohaterów, podobało mi się, że nie są przejaskrawieni, że mają swoje wady i słabości. Byłam zadowolona z tego, że autorka ich nie idealizuje, tylko pokazuje bez lukru.
Szkoda, że to zakończenie jest takie przeładowane, bo gdyby nie to, to „Dom nad jeziorem” były świetną powieścią, a tak jest jedynie dobrą.
Mimo wszystko nie zniechęcam się. Tasmina Perry ma talent do snucia pięknych i zaskakujących historii miłosnych z ciekawymi wątkami obyczajowymi, dlatego po kolejną jej powieść również sięgnę.
Czy polecam tą książkę?
Mimo wszystko tak. Jeśli chodzi o całość, podobała mi się.