wtorek, 30 czerwca 2020

"Księżycowe miasto" Sarah J. Maas

Bryce Quinlan kocha swoje życie, przyjaciół i pracę. Pracuje w galerii, gdzie sprzedaje nie do końca
legalne artefakty. Wszystko jest w porządku, aż pewnej nocy dochodzi do strasznego morderstwa – a cały jej świat się rozpada.
Bryce trafi w sam środek dochodzenia w tej sprawie, a przyświecać jej będzie jeden cel – pomszczenie przyjaciół, którzy zginęli.
Wraz z przydzielonym jej do współpracy upadłym aniołem Huntem, Bryce zagłębi się w mroczne zakamarki miasta i odkryje siły, które zagrażają porządkowi wszechrzeczy.

Sarah J. Maas jest ogromnie popularna. Nie tylko za granicą, ale i u nas w kraju. Ma wiernych fanów, którzy wyczekują każdej litery, którą autorka napisze. Od dawna słuchałam zachwytów nad jej książkami, ale nie ciągnęło mnie do młodzieżówek. Aż pojawiła się zapowiedź Księżycowego miasta z informacją, że to książka dla starszego czytelnika.
I postanowiłam zobaczyć czy i ja dołączę do grona fanów.

Akcja powieści (dodam, że wydawnictwo pierwszy tom podzieliło na dwie części… Łącznie to 1173 strony) rozpoczyna się naprawdę pomału. Autorka wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat, a ten jest wyjątkowo dobrze pokazany. Samo miasto – Lunathion – jest niejako kolejnym bohaterem, tak pięknie i obrazowo Maas je przedstawia czytelnikowi.
Więc jak już pisałam, wprowadzenie do świata jest obszerne i szczegółowe, jednocześnie zaczynamy poznawać głównych bohaterów i dowiadujemy się, kto w tej książce będzie odgrywał pierwsze skrzypce.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to i tutaj Maas się przyłożyła. Są całkiem fajnie ukazani i choć zarówno Bryce jak i Hunt mnie często irytowali niektórymi swoimi zachowaniami, to sposób ich ukazania jest dobry, z pewnością miałam możliwość dobrze ich poznać, zrozumieć. Również postacie drugoplanowe są barwne i ciekawe. Nikt nie jest tylko statystą w tej historii, każdy ma do odegrania swoją rolę i nawet jeśli nie trwa ona długo, to jest wyrazista.

Jeśli chodzi i samą historię i tajemnicę do rozwikłania, to powiem, że byłam zaciekawiona kto, co i dlaczego.
Autorka potrafiła sprytnie lawirować wśród półprawd i niedopowiedzeń, aby finalnie i tak mnie zaskoczyć.
Tajemnica morderstwa, wątki poboczne, które okazały się ważniejsze niż początkowo przypuszczałam i bohaterowie, którzy początkowo nie odgrywali zbyt wielkiej roli, czy raczej tak kazała mi przypuszczać autorka – to wszystko było fajne i ciekawe.
Ale…
No właśnie ALE. Bo do tej beczki miodu wkradła się wcale nie mała łyżka dziegciu.

Otóż przez większą część książki (licząc oba tomy jako całość), miałam wrażenie, że z drobnymi przerwami na ciekawe wydarzenie, czytam wciąż o tym samym.
I nie chodzi mi o to, że autorka długo wprowadzała czytelnika do swojego świata, bo lubię takie akcje (np. kocham to u Kinga czy Sandersona), ale o to, że czytałam, czytałam i czytałam i miałam wrażenie, że prócz chodzenia do pracy i dogryzania Huntowi, Bryce nic innego nie robi.
Jakbym oglądała dzień świstaka na kartach książki.
Oczywiście pojawiają się jakieś nowe wydarzenia, ale generalnie moje odczucie jest takie, że autorka mieliła non stop to samo, tylko w innej formie. W pewnym momencie byłam już znużona lekturą i nawet chciałam się poddać, ale chciałam mieć możliwość powiedzenia o swoich wrażeniach uczciwie, przeczytawszy najpierw całość.
Dopiero jakieś około 300 ostatnich stron naprawdę mnie wciągnęło i to do tego stopnia, że nie chciałam odkładać książki, musiałam doczytać do końca.
Poczułam autentyczne zainteresowanie, akcja przyspieszyła i to z kopyta. Jakby autorka chciała nadgonić to co tak mozolnie snuło się do przodu przez większość książki.

Finalnie pomysł okazał się dobry, a główni bohaterowie, choć nie zapałałam do nich jakąś większą sympatią, to jednak dawali się lubić, a co chyba ważniejsze, przestali mnie tak mocno irytować.
I mam teraz problem, bo gdy już przeczytałam Księżycowe miasto, to nie do końca pojmuję fenomen aż takiego uwielbienia dla twórczości Sarah J. Maas, a z drugiej strony, jedna książka nie jest jeszcze wyznacznikiem.
Czy dam szansę kolejnemu tomowi? Raczej tak, nie lubię porzucać rozpoczętych historii i liczę też, że w drugim tomie to inni bohaterowie (mam swoje typy) będą grać pierwsze skrzypce. Bo pojawiają się w powieści postacie, które wg mnie zasługują na większą uwagę.
Księżycowe miasto jest wg mnie niepotrzebnie rozwleczone. Gdyby książkę skrócić o 1/3 to nie odczułabym tego nawet, a jeśli już to tylko na plus.
Drugi tom pokaże czy polubię się z twórczością pani Maas, czy jednak to nie będzie autorka dla mnie.
I choć zdaję sobie sprawę, że jestem w mniejszości, to nie mogę szczerze powiedzieć, że urzekła mnie ta książka.
Jest dobra, bywa ciekawa, napisana ładnym językiem. Ale gdzieś tam po drodze srogo mnie znużyła, a nie o to chyba chodzi.

niedziela, 28 czerwca 2020

"Niegrzeczny idol" Kristen Callihan

On- znany na całym świecie wokalista i gitarzysta rockowego zespołu. Przystojny, seksowny i
kochają go miliony.
Ona – zwyczajna dziewczyna, ktoś by powiedział, że szara myszka, domatorka, outsiderka.
Na pierwszy rzut oka nie łączy ich nic… Ale prawda jest taka, że bardzo często pozory mylą.

Gdy sięgałam po powieść „Niegrzeczny idol” Kristen Callihan, spodziewałam się lekkiego romansu osadzonego w świecie gwiazd estrady. Miało być ekscytująco, seksownie i lekko, czyli idealnie na odstresowanie w upalne wieczory.
I gdy zaczęłam czytać, wszystko wskazywało, że właśnie to dostałam.
Książka zaczyna się z przytupem i nie mija chwila, a główni bohaterowie nawiązują znajomość i zaczyna się właściwa akcja.
A tej nie można odmówić dynamizmu.
Nie znajdziecie tu męczących dłużyzn, rozwlekania akcji i wikłania bohaterów w kolejne dramaty, które mają wymusić na czytelniku pokłady łez.
„Niegrzeczny idol” to historia Killiana i Libby, opowieść o miłości, przyjaźni, lojalności i trosce o innych. To też opowieść o realizacji marzeń, dążeniu do osiągnięcia sukcesu i robieniu tego co się kocha, ale… nie za wszelką cenę.
To książka o byciu w zgodzie z samym sobą i czymś tak naturalnym jak oddychanie – potrzebą obecności drugiego człowieka.
Niby to „zwykły” romans, w sam raz na wieczór, ale jednak jest w tej powieści przemycone małe „coś więcej”.

I choć większość czytelniczek powie, że ten motyw jest już ograny, że takie książki stoją rzędem na półkach w księgarni , a ja się z nimi zgodzę, to jednak ta powieść jest w jakiś sposób wyróżniająca się. 
Po pierwsze jest napisana naprawdę ładnym językiem. Autorka ma dobry styl i nawet wulgaryzmy nie przytłaczają, ani nie psują odbioru.
Opisy scen erotycznych.
Są, oczywiście, że są. Przecież to romans, więc być muszą. Ale nie miałam wrażenia przesady, nie czułam, aby to seks był głównym wątkiem, wokół którego kręci się reszta.
Oczywiście jest bardzo pikantnie, jest sporo erotyki, ale miałam wrażenie, że autorka zmieściła się w granicach dobrego smaku i braku przesady.

Jeśli chodzi o bohaterów, to naprawdę dobrze ich poznajemy. Na pewno pomaga tu pierwszoosobowa narracja prowadzona naprzemiennie z punktu widzenie Libby i Killiana. I choć ja osobiście nie przepadam za taką narracją, to w tym przypadku kompletnie mi ona nie przeszkadzała.
Nawet postacie drugoplanowe są ciekawe i fajnie ukazane. Nikt nie jest tylko pustym wypełniaczem fabuły i zapchajdziurą. Może dlatego, że to dopiero pierwszy tom z serii VIP i podejrzewam, że autorka będzie pisała o pozostałych członkach kapeli.
Jeśli tak się stanie, to na pewno sięgnę po te książki, bo „Niegrzeczny idol” naprawdę mi się spodobała.
Było zabawnie, było pikantnie, było wzruszająco i ciekawie.
Historia Killiana i Libby spodobała mi się do tego stopnia, że zarwałam pół nocy, żeby doczytać książkę do końca.
To lekka i fajna lektura, która pomimo pewnej schematyczności potrafiła mnie wciągnąć i nawet zaskoczyć raz czy dwa.

Jeśli wiec mam polecić jakiś lekki, ale dobrze napisany romans na wieczór, to „Niegrzeczny idol” z pewnością na taką polecajkę zasługuje.


środa, 24 czerwca 2020

"Dziwka" Łukasz Mularski

Dwudziestoletni chłopak fartem dostaje pracę w barze ze striptizem. Choć w sumie to śmiało można
powiedzieć, że w burdelu, bo tym właśnie jest ten przybytek.
Zaczyna pracować, poznawać osoby pracujące w lokalu i wikłać się w różne relacje z kobietami.
Czy w takim miejscu ma szasnę poznać kogoś, kto odmieni jego życie?

Jeśli chodzi o fabułę, to niewiele więcej jestem w stanie napisać, bo sama książka to raczej opowiadanie, ma jedynie 113 stron. Poznajemy historię bohatera od momentu gdy zaczyna pracować jako barman, narracja jest pierwszoosobowa, więc dokładnie wiemy co myśli czy czuje.
Wbrew pozorom  jednak, to nie jest historia kobiet, które zarabiają na życie swoim ciałem, nie poznajemy ich historii i tego co doprowadziło je do miejsca, w którym się znalazły, a jeśli już się czegoś o nich dowiadujemy, to jest to bardzo powierzchowna wiedza.
Tak naprawdę cała opowieść skupia się na tym młodym chłopaku i jego sercowych i łóżkowych perypetiach.
I tu pojawiło się moje pierwsze rozczarowanie.
Brakiem głębi, brakiem zanurzenia się w historii kobiet, które pracują w burdelu i tego co je do tego popchnęło.
Zamiast tego dostałam historię wycinka życia młodego chłopaka, który mimo, że próbował obserwować otaczającą go rzeczywistość i opowiedzieć o niej, to robił to w moim odczuciu dość protekcjonalnie i z poczuciem wyższości.
Nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że pomimo swoich finalnych wyborów, czuł się „lepszy” od kobiet, które pracowały jako prostytutki.
W sumie mnie to trochę ubodło, bo tak naprawdę nikt nie może wiedzieć jak by się zachował i jakie decyzje podjął gdyby znalazł się w skórze drugiego człowieka. A miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś pod przykrywką „każdy robi co uważa” czaiła się ocena tych kobiet.

Drugim rozczarowaniem był styl. Dość prosty, mało plastyczny, jakbym czytała streszczenie książki. Nie czułam obiecywanego klimatu przyciemnionych wnętrz i intymności, którą obiecywał opis na książce.
Jeśli chodzi o samego bohatera, to byłam go ciekawa, ale krok po kroku traciłam do niego swoje pozytywne nastawienie. Wydawał mi się pyszałkowaty i zarozumiały, w końcu doszło do tego, że zwyczajnie go znielubiłam, a jego historia przestała mnie ciekawić.
Mimo to czytałam nadal, bo chciałam zobaczyć jak to się (pomimo skromnej objętości) rozwinie. I tu pojawia się kolejny minus – zakończenie.
Nawet teraz nie wiem co o nim myśleć, bo książka dosłownie się ucina, jakby autor pomyślał „ok, teraz to skończę” i nie patrząc na nic dał ostatnią kropkę w miejscu, w którym właśnie się znajdował.

Nie mogę napisać, że książka przypadła mi do gustu. Jeśli mam być szczera, to musze otwarcie napisać, że to jedna z nielicznych książek, które mnie rozczarowały aż tak bardzo.
W takiej historii był ogromny potencjał, tu można było zawrzeć tak wiele emocji, tak wiele ludzkich portretów, pokazać pracę w burdelu od środka, ukazać te kobiety właśnie jako kobiety z historią, a nie ciała do kupienia, pokazać jak odnajdywał się tam bohater, jak to na niego wpływało, jak (ewentualnie) go zmieniło.
Ale autor się o to nie pokusił, dostajemy niewiele ponad opowiadanie o młodym chłopaku, który popracował sobie w klubie ze striptizem i to opowiedzianą w sposób, który dla mnie był mało przyjemny.

Czy odradzam „Dziwkę” Łukasza Mularskiego?
Nie.
Uważam, że każdy powinien sobie wyrobić swoje zdanie i jeśli ktoś uzna, że tematyka może go zainteresować, to śmiało!

czwartek, 18 czerwca 2020

"To, co bliskie sercu"Katherine Center

„To, co bliskie sercu” to druga książka Katheriny Center, którą przeczytałam. Poznajemy w niej
historię Cassie Hanwell, młodej kobiety, która pracuje w straży pożarnej. Jej życie jest poukładane i wszystko w nim jest na swoim miejscu, do czasu aż matka kobiety prosi ją, aby przyjechała do niej na rok i pomogła w codziennych obowiązkach, z którymi już sobie nie radzi z powodu choroby.
Początkowo Cassie nie chce o tym słyszeć, ale pewne wydarzenie przewraca jej życie do góry nogami i dziewczyna jest zmuszona przeprowadzić się do  Massachusetts i zacząć wszystko od nowa w jednostce, gdzie nikt się nie cieszy na obecność kobiety – strażaka.
Nikt prócz nowego, tak jak ona, strażaka, który zaczyna pracę w tym samym dniu co ona…

Poprzednia powieść autorki bardzo przypadła mi do gustu, więc byłam bardzo dobrze nastawiona do jej nowej powieści.
Książka zaczyna się z dużym przytupem i od razu jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń. Zaczynamy poznawać główną bohaterkę, autorka pozwala nam poznać jej myśli oraz krok po kroku wydarzenia z jej przeszłości, które doprowadziły ją do momentu, w którym ją poznajemy.
Daje nam to pełen obraz jej życia, ale próżno szukać tu nudnych wywodów czy zbytecznych retrospekcji. Wszystko jest opisane i wplecione w fabułę tak sprytnie i płynnie, że nawet się nie zauważa, gdy dostajemy kolejną porcję informacji o Cassie i jej życiu.

Bardzo obrazowo i ciekawie pokazana jest specyfika pracy jako strażak. Widać, że pani Center przyłożyła się do tego tematu i nic jej nie można zarzucić, a już na pewno nie to, że potraktowała temat po macoszemu.
Wiele uwagi w tej książce jest poświęcone uczuciom i emocjom. Ale nie tylko relacjom damsko – męskim, choć odgrywają one ważna rolę,  ale też więzom rodzinnym i relacjom w pracy.
Wszystko jest opisane bardzo plastycznym językiem, ale bez zbędnej ckliwości.
Jest poważnie, ale i bywa z humorem, jest ten słodko-gorzki klimat, gdy mimo przeciwności losu i niedobrych doświadczeń z przeszłości bohaterowie dostają od autora szansę na „i żyli długo i szczęśliwie”.
I choć od początku można przewidzieć jakim torem pobiegnie akcja, to jednak autorce udało się mnie zaskoczyć kilka razy, a na końcu wzruszyć.

Język jakim posługuje się pani Center jest plastyczny i naprawdę bardzo przyjemny. Autorka potrafi pisać w sposób, który sprawia, że oczyma wyobraźni widzi się wszystko, co rozgrywa się na karatach powieści.
Sami bohaterowie, czy to główni, czy też drugoplanowi są dobrze nakreśleni i chętnie się poznaje ich historie.
Nie ma w tej książce ludzi doskonałych, idealnych. Każdy ma swoje przeżycia i problemy, z którymi próbuje sobie poradzić lepiej lub gorzej.
Mimo, że bohaterowie popełniają błędy, potykają się a czasem i upadają, to nikt się nie poddaje, nie załamuje rąk, tylko próbuje odbić się od dna i znów stanąć na nogach.
W bohaterce jest wewnętrzna siła, która pomoże jej poradzić sobie z trudną przeszłością, a i inne postacie dostaną swoją szansę od losu.
Ta książka mimo kilku trudnych tematów  jakie porusza tchnie optymizmem i wiarą w lepszą przyszłość.
Super bonusem było dla mnie nawiązanie do poprzedniej książki autorki, uważam to za całkiem fajny zabieg i mam nadzieję, że w kolejnych swoich powieściach również zastosuje taki motyw.

Czy polecam „To, co bliskie sercu”?
Oczywiście, że tak. To przyjemna, wciągająca i wzruszająca powieść, która nie przytłacza, ale pokazuje różne oblicza życia, jego blaski i cienie, ale i pozwala z nadzieją spoglądać w przyszłość i wierzyć, że z każdego dołka można wyjść obronną ręką.

piątek, 12 czerwca 2020

"Eleanor & Grey" Brittainy C. Cherry

Książki Brittainy C. Cherry znam i czytam od dawna. Uważam, że to jedne z lepiej pisanych
romansów z zawsze ciekawą fabułą.
Dlatego z chęcią sięgnęłam po najnowszą powieść autorki, czyli „Eleanor&Grey”.
Tym razem autorka serwuje nam historię tytułowych Eleanory i Greysona, którzy zakochują się w sobie jeszcze w liceum, ale splot różnych życiowych zawirowań sprawia, że ich drogi się rozchodzą. Los jednak sprawia, że po przeszło dekadzie znów krzyżują się ich ścieżki, a mimo bolesnego bagażu doświadczeń, dostaną drugą szansę.

Od samego początku domyślałam się, jaki będzie schemat kolejnej książki pani Cherry. Nie, że miałam wizję rozwoju fabuły, ale autorka ma swój styl i schemat pewnych rozwiązań  i ich się trzyma. W niczym to jednak nie przeszkadzało, bo historia bohaterów jest ciekawa i wciągająca, potrafiła zaskoczyć niektórymi elementami, wciągnąć i sprawić, że na chwilę zapominało się o szarej rzeczywistości za oknem.
Do tego jest napisana pięknym i plastycznym językiem, a o uczuciach  Brittainy C. Cherry pisać potrafi jak mało kto.
Gdy czyta się jej książki, człowiek doskonale rozumie i widzi co odczuwają bohaterowie, jakie emocji w nich buzują, co sprawia, że dzieje się tak a nie inaczej i dlaczego podejmują konkretne decyzje. Słowem – bardzo dobrze ich poznajemy.
Zresztą kreacja bohaterów to zawsze jest mocna strona książek pisarki i bardzo to u niej lubię.

Narracja oddana jest głównym bohaterom, czyli mamy pierwszoosobową narrację naprzemiennie z punktu widzenia Eleanor i Greysona. Sprawia to, że mamy szasnę poznać ich odczucia na te same wydarzenia, ale i ich przemyślenia i to co ich determinowało do podejmowania konkretnych decyzji.
O uczuciach w tej powieści jest wiele, ale nie tylko o miłość romantyczną tu chodzi, ale i więzi rodzinne, przyjaźnie, próby radzenia sobie z odejściem bliskich. Mamy tu pełen kalejdoskop rożnych emocji i to bardzo pięknie opisanych. I choć jak dla mnie, to w tej konkretnie książce Brittainy C. Cherry przedobrzyła ciut z ckliwością, to jednak nie wpłynęło to negatywnie na ogólny odbiór powieści.
A ten jest bardzo pozytywny.

Książka napisana jest w sposób, który nie przytłacza wszystkimi nieszczęściami tego świata, nie używa szantażu emocjonalnego, żeby wywołać w czytelniku emocje. To robi sama historia i sposób jej opowiadania. W książce bywa zabawnie, bywa poważnie, było też kilka momentów, które wywołały we mnie ogromne wzruszenie i łzy. Wszystko to zmieszane ze sobą w dobrych proporcjach sprawiło, że książkę czytałam z ogromną przyjemnością i nie miałam chęci odłożenia jej nawet na chwilę.

Co jeszcze u mnie zasługuje na pochwałę, to fakt, że opisywane przez Brittainy C. Cherry historie wydają się takie prawdziwe, że bez trudu mogłabym uwierzyć, że wydarzyły się naprawdę. Nie ma w nich przesady, nie ma przerysowania. Oczywiście wiadomo, że główne skrzypce będzie grała miłość, ale zawsze można liczyć na coś więcej, na poruszenie jakiegoś ważnego problemu, z którym zmagają się ludzie w codziennym życiu.
Nie inaczej jest w przypadku tej powieści, co jest jej kolejnym plusem.

Komu polecam „Eleanor&Grey” i w sumie wszystkie inne powieści Brittainy C. Cherry?
Każdej osobie, która ma w sobie nutkę romantyzmu, lubi dobrze napisane historie o miłości, bez przerysowania i zrzucania na bohaterów miliona różnych dramatów. Dla tych co cenią piękny język i dobry styl i ładny sposób pisania o uczuciach.
Podsumowując: dla każdego, w kim jest choć odrobina romantyka.
Ja od siebie gorąco polecam i czekam na kolejną powieść autorki.

niedziela, 7 czerwca 2020

"Do gwiazd" / "Wśród gwiazd". Brandon Sanderson

Brandon Sanderson jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Uwielbiam jego długie wprowadzenia, świetnych bohaterów i niesamowitą zdolność do kreowania oszałamiających światów.
Przygodę z jego książkami rozpoczęłam lata temu, gdy przypadkiem trafiłam na Siewcę Wojny.
Trafiony-zatopiony.
Potem brałam jego książki w ciemno, mając pewność, że się nie zawiodę.
„Do gwiazd” czyli pierwszy tom jego serii Skyward długo czekał na swoją kolej, aż w końcu sama nie wiedziałam czemu po nią nie sięgam. Więc rzutem na taśmę, wiedząc że niedługo premiera drugiego tomu, zabrałam się za czytanie.

„Do gwiazd” nie jest powiązana z żadnym innym światem (tak mi się wydaje, ale kto to może wiedzieć u Brandona?). Akcja rozgrywa się w kosmosie, na odległej od ziemi planecie, gdzie ludzie walczą z krellami, stworzeniami, które próbują zmieść ich z powierzchni planety. Definitywnie.
Młoda Spensa marzy żeby latać myśliwcem i bronić ludzi przed krellami, tak jak jej ojciec kiedyś. Niestety, jej ojciec okazał się zdrajcą, zdezerterował podczas ataku, co skutecznie uniemożliwia dziewczynie wstąpienia w szeregi pilotów.
Jednak krelle atakują coraz bardziej zawzięcie, a dowództwo jest zmuszone posadzić za sterami myśliwców nawet  niedoświadczonych pilotów, takich jak Spensa.

„Do gwiazd” różni się trochę od innych książek Brandona. Tutaj nie ma długiego wprowadzenia, akcja od początku jest niesamowicie wartka, dzieje się sporo i czytelnik jest wrzucony w wir wydarzeń do pierwszych stron powieści.
Napisana jest w typowy dla autora sposób, płynnym i bardzo obrazowym językiem. Wszystko co otacza bohaterów można sobie bez problemu wyobrazić. Sanderson bardzo plastycznie opisuje podniebne starcia ludzi z krellami, ale jest ich tyle ile powinno, nie nudzą, nie czuje się przesytu ich ilością. Są ważnym elementem fabuły i ani przez chwilę nie czułam, żeby było ich za wiele.
Bohaterowie, którzy pojawiają się w powieści są tak barwni i różnorodni, że nie sposób ich nie polubić. Zwłaszcza Spensa, jako młoda główna bohaterka nie jest ani irytująca, ani nad wiek dojrzała, czy wręcz przeciwnie, nie denerwuje zachowaniem typowym dla nastolatków. Dawno w fantastyce nie spotkałam tak dobrze napisanej postaci kobiecej.
Nawet postacie drugoplanowe są wykreowane starannie, to nie tylko „wypełniacze” fabuły, każdy z nich ma swoją rolę i miejsce w tej historii i nawet jeśli autor poświęca im mniej czasu, to i tak czuć, że są ważni.

Jeśli chodzi o fabułę, to jest spójna, ciekawa, z zaskakującymi zwrotami akcji. Choć niektórych wydarzeń można się było spodziewać, to i tak koniec końców okazywało się, że Brandon potrafił mnie zaskoczyć, zmylić, wrzucić małą bombę i udowodnić, że i tak jego na górze.
Uwielbiam to u niego, kocham jego sposób zaskakiwania czytelnika, jego wyczucie z jakim serwuje czytelnikowi kolejne niespodzianki.
„Do gwiazd” mnie zachwyciła i oczarowała. Połknęłam ją w ekspresowym tempie. W powieści bywało poważnie, zabawnie, z odrobiną patosu, a czasem i wyważoną porcją wzruszenia, które wycisnęło mi jedną czy dwie łzy z oczu.
Po raz kolejny dałam się oszołomić Brandonowi Sandersonowi i opowiadanej przez niego historii. Pozwoliłam się zabrać w kosmos i powiem jedno – niczego nie żałuję!

„Wśród gwiazd” to bezpośrednia kontynuacja pierwszego tomy Skyward.
Wciąż jesteśmy ze Spensą na jej rodzinnej planecie, wciąż walczymy z krellami, ale autor nie byłby sobą, gdyby nie zamieszał w fabule, nie odkrył kilku kart, nie wprowadził nowych tajemnic do odkrycia i zadań do wykonania.
Cóż więcej mogę napisać, aby nie zdradzić fabuły? Otóż nic.
Autor bardzo płynnie rozwija wątki z poprzedniego tomu, dokłada co nieco i nagle okazuje się, że połowa powieści za mną, a ja nie potrafię się od niej oderwać, czytam wręcz z wypiekami na twarzy i zastanawiam się co też zaraz się wydarzy i dlaczego będą tym zaskoczona.
Jego bohaterowie nie doznają żadnych zaćmień umysłu, nie zmieniają się nagle i nie wiadomo dlaczego o 180 stopni. Rozwijają się – to fakt. Dojrzewają – prawda.
Ale nadal są sobą, tymi postaciami, które polubiłam w pierwszej części.
Akcja jest jeszcze bardziej dynamiczna niż w pierwszym tomie, jest zaskakująco i nic nie jest tym, co się na pierwszy rzut oka wydaje. Bywa zabawnie, ale i wzruszająco. Pojawiają się nowi, fajni bohaterowie i kolejne elementy układanki, które zaczynają w trakcie czytania wskakiwać na swoje miejsce. A gdy już się wydaje, że wie się wszystko, Brandon robi nagły zwrot i co? Ano kończy się książka, a ja czekam aż mi się szczęka podniesie z podłogi, a oczy przeschną.
I wtedy dopada mnie myśl, że na kolejny tom przecież trzeba będzie jeszcze tyle czekać, bo nawet miesiąc byłoby za długo.

„Do gwiazd” i „Wśród gwiazd” to świetna przygoda w kosmosie, wartka akcja, super bohaterowie i zaskakująca fabuła.
Brandon Sanderson po raz kolejny udowodnił, że ma niesamowity talent i niekończące się źródło nowych pomysłów. A jeśli zastanawiacie się czy to książka dla was to powiem tylko tyle – spróbujcie, a przekonacie się, że warto.
Polecam.