Jeden lud, jedna rada, jedna władza!
I jeden Zahred…
"Bogowie Pustyni"
Prawie 700 stron historii rozgrywającej się na piaskach pustyni, w czasach gdy o potędze Egiptu
jeszcze nikomu się nawet nie śniło.
Byłam ciekawa gdzie i kiedy pojawi się w drugim tomie Zahred i jakich spektakularnych zniszczeń dokona.
Byłam również niemal pewna, że fabuła będzie podobna do tej ze „Spiżowego Gniewu”, tylko lokalizacja się zmieni. I mimo, że to nie pierwsza moje styczność z twórczością Michała Gołkowskiego, to w duchu pomyślałam, że ha! tu cię mam autorze, tym razem mnie nie zaskoczysz.
Jak łatwo się domyśleć, byłam w ogromnym błędzie.
Ponowne spotkanie z Zahredem wywołało we mnie sporo różnych emocji. Po pierwszym tomie Siedmioksiągu Grzechu ten wyjątkowy bohater mocno zapadł w moje czytelnicze serce. Zżerała mnie ciekawość co do jego przeszłości, chciałam się od razu, natychmiast dowiedzieć co doprowadziło go do miejsca, w którym go poznałam.
Oczywiście autor tego nie zdradził, no gdzieżby.
Pozwolił mi się męczyć, snuć własne domysły, tworzyć teorie spiskowe i całą masę możliwych scenariuszy.
Z jednej strony to całkiem fajne uczucie, czekać i sprawdzić, czy się miało rację czy się myliło. Z drugiej, no cóż, cierpliwość nie należy do moich zalet.
Akcja „Bogów Pustyni” jest bardzo dynamiczna i zaczyna się z przytupem już od pierwszego zdania. Wpadamy w wir wydarzeń bez żadnego wprowadzenia, ot takie przywalenie z grubej rury. A potem jest już tylko lepiej.
Fabuła jest spójna, nieprzewidywalna, potrafi zaskakiwać. Zahred to wciąż ten sam bohater, a jednak wciąż towarzyszyło mi uczucie, że jest nadal nieodkrytą kartą.
Każdy kto miał już styczność z książkami autora, zna jego styl i wie czego się spodziewać. Nie inaczej jest w przypadku tej powieści.
Autor pisze bardzo obrazowo, powieść jest naszpikowana opisami bitew większych i mniejszych, jest krwawo, brutalnie, bez litości. Ale nie tylko o rozłupywaniu wrogom czaszek pisze autor. Mamy tutaj sporo wątków politycznych, są spiski, są knowania i przemyślana strategia, która ma doprowadzić naszego bohatera do od dawna wyznaczonego celu.
Powieść wciąga całkowicie, nie odczuwa się jej dużej objętości, nie ma ani chwili znużenia historią, bo z każdym kolejnym rozdziałem rośnie napięcie i oczekiwanie na to co się wydarzy.
Osią historii jest Zahred i nie ma co do tego wątpliwości. To on jest najważniejszy, to wokół niego kręcą się wszystkie wydarzenia, to on napędza tą opowieść. Oczywiście pojawiają się bohaterowie drugoplanowi, część z nich ogrywa ważniejszą rolę niż się początkowo mogłoby wydawać. Niektórzy byli sojusznikami Zahreda, niektórzy wrogami. Współczułam im wszystkim po równo, bo na tyle już poznałam tego drania, że byłam pewna, że bliższe kontakty z nim nikomu nie mogą wyjść na dobre.
Michał Gołkowski zaskoczył mnie wiele razy. Kilka razy miałam nawet chęć do niego napisać i zapytać – serio? Nie mogłeś sobie panie Gołkowski darować? Musiałeś przywalić jak nie z jednej, to z drugiej strony?
Nie napisałam, nie zapytałam. Postanowiłam poczekać do końca książki, a gdy już przeczytałam zakończenie, rozwaliło mnie ono na łopatki.
Gdy tak czytałam o kolejnych poczynaniach Zahreda, chwilami zastanawiałam się jakimi ścieżkami podążają myśli autora, skoro potrafił stworzyć tak nieszablonowego i fascynującego bohatera, postać, którą powinno się darzyć szczerą i niezachwianą nienawiścią, a jednak tak się nie dzieje.
To nie jest bohater w typie drań o gołębim sercu. To bezwzględny człowiek, który aby osiągnąć swój cel zrobi wszystko, bez chwili wahania. Cena nie gra roli.
Czy kogoś takiego da się polubić i mu kibicować?
Śmiało mogę napisać, że tak.
Zahred to ten rodzaj bohatera, który u mnie staje w równym rzędzie z takimi postaciami jak Kommodus (fenomenalnie zagrany przez Joaquina Phoenixa), Lord Vader, Joker stworzony przez Heatha Ledgera czy Loki – drań i wybitny manipulator.
Każda z tych postaci mnie fascynuje, każdej z nich potrafiłabym wybaczyć najgorsze draństwo, każdej z nich kibicowałam.
Zahred jest tak samo wyrazisty, charyzmatyczny, piekielnie inteligentny i zdolny do czynów strasznych.
I mimo, że pewne jego działania były nawet dla mnie trudne do przełknięcia, to ani na chwilę nie przestałam mieć nadziei, że uda mu się osiągnąć to, czego tak bardzo pragnie. Pomimo ceny jakiej będą wymagały jego działania.
Czy to oznaka, że opanował mnie jakiś rodzaj szaleństwa, który każe mi kibicować bohaterowi, który nie ma żadnych zahamowani i stać go na najgorsze uczynki?
Tak! To szaleństwo ma nazwę i brzmi ona Zahred.
I nie, nie potrzebuję leczenia, potrzebuję tylko kolejnego tomu, najlepiej już teraz, natychmiast.
To kiedy Panie Gołkowski premiera „Świątyni na Bagnach”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz