Druga Wojna Światowa, Paryż i ruch oporu.
Rubry Henderson w przededniu wybuchu wojny poznaje Marcela Benoita i szybo wychodzi za niego za mąż. Wraz z mężem zamieszkuje w Paryżu, wojna uderza, a wraz nią zaczyna się psuć małżeństwo Ruby.
Żydówka Charlotte Dacher to jeszcze dziecko, gdy Niemcy wkraczają do Paryża, a jej życie zmienia się nieodwracalnie. Thomas Clarke wstępuje w szeregi RAF i przyjdzie mu walczyć na niebie nad Francją. Losy tej trójki bohaterów się połączą i zwiążą ze sobą na zawsze.
Przyznaję się od razu, bardzo lubię, gdy akcja powieści jest osadzona w czasach II WŚ, a jak już nawiązuje do prawdziwych postaci (jak w tym przypadku), to już wiadomo, że muszę taką książkę przeczytać.
W przypadku tej powieści właśnie tak było i pełna optymizmu po nią sięgnęłam.
Akcja rozpoczyna się w 1938 roku, ale bardzo szybko przenosimy się do Paryża i roku 1939.
Autorka zaczyna kreślić swoją opowieść najpierw przedstawiają nam swoich bohaterów, ich osobowość, charakter oraz wewnętrzne przemyślenia.
Mamy możliwość dobrze ich poznać, tym bardziej byłam rozczarowana faktem, że niektórzy są jacyś tacy nijacy, np. mąż Ruby, który odgrywał przecież ważną rolę w jej życiu. Niby dostałam możliwość dobrze go poznać, a z drugiej czytałam o nim a mimo to miałam wrażenie, że jest on przezroczysty, nijaki i zepchnięty na margines jako statysta.
Bohaterowie drugoplanowi również są nijacy. Niby się pojawiają, niby mają coś do powiedzenia, a jednak jakbym nie słyszała ich głosu.
Akcja jest dynamiczna i naprawdę wiele się w tej powieści dzieje. Już same ramy czasowe i miejsce akcji sprawiają, że powinnam z przejęciem przewracać kolejne strony i drżeć z niepokoju o losy bohaterów. Naziści, SS, okupacja, ruch oporu i ukrywanie angielskich lotników. Przecież to był taniec ze śmiercią i przeogromne ryzyko.
A mimo nie czułam napięcia, nie czułam trwogi i lęku. Nie czułam obaw o życie bohaterów.
Czytałam o kolejnych wydarzeniach, przyjmowałam je do wiadomości i przechodziłam dalej.
Również wątek (a nawet dwa) miłosny nie wzbudził we mnie za wiele odczuć. Wydawał mi się nijaki, bez emocji, bez uczuć, opisany jak relacja z seansu filmowego mało zainteresowanego tym filmem widza.
A przecież uczucie, które rozkwitło pod nosem nazistów w tak ciężkich czasach, na przekór wszystkiemu, powinno być pełne emocji i tych pospiesznie łapanych wspólnych chwil, gdy przyszłość przedstawia się tylko w czarnych barwach.
Sama historia była ciekawa, zwłaszcza że luźno nawiązywała do działań prawdziwej postaci – Virginii d’Albert – Lake – amerykanki, która w 1937 roku poślubiła francuza, przeprowadziła się do Paryża, a następnie zaczęła działać w siatce przerzutowej Comet w latach 1943 – 1944.
Byłam ogromnie ciekawa jak autorce uda się połączyć fakty z fikcją, jak wiele z życia Virginii przemyci do życia Ruby i czy jej życie potoczy się tak jak jej pierwowzoru.
I choć opowieść Kristin Harmel miała wszystko, aby być wciągającą, intrygującą i pełną napięcia i emocji historią, to tak się niestety nie dzieje.
I sama początkowo nie wiedziałam dlaczego.
Styl autorka ma dobry, lekki i poprawny. Powieść czytało mi się bardzo dobrze.
A mimo to nie potrafiłam się wczuć w sytuację jej bohaterów, nie wciągnęłam się w fabułę i nie czułam większych emocji podczas czytania.
I chyba właśnie o to chodzi.
O ten brak emocji, a nadmiar ckliwości.
Bo tego ostatniego jest w tej powieści zdecydowanie za dużo.
Czy „Dom przy ulicy Amelie” to książka zła? Absolutnie nie. Ale to tylko powieść poprawna, która mnie ani nie zachwyciła, ani nie złapała za serce.
Przeczytałam ją i już po kilku dniach większość szczegółów wyparowała mi z pamięci, a ja pamiętałam tylko o lekkim zawodzie i odrobinie rozczarowania.
Kurde, szkoda jak książka nie zadowala, ale czasem tak jest. Tematyka troszkę zbliżona do Słowika Kristin Hannah. Cudna recka<3
OdpowiedzUsuńTak, coś w tym stylu. Ale nie ten poziom zdecydowanie. Niby wszystko ok, a jednak jakaś taka nijaka.
Usuń