Są książki, które nam się podobają, które robią na nas duże wrażenie i takie, które
szturmem zdobywają nasze czytelnicze serca i już wiemy, że to było to. Są tez takie, które niepostrzeżenie zdobywają nas całych. Są jak gotowanie na wolnym ogniu, niby nic się nie dzieje, niby nic się nie zmienia, aż nagle okazuje się, że jesteśmy emocjami rozpaleni do czerwoności, że płonie w nas ogień czytelniczej miłości i nic już nie jest takie samo.
Takimi książkami stały się dla mnie właśnie Marzycie i Muza Koszmarów Laini Taylor.
Dawno temu czytałam wcześniejsze książki autorki, więc wiedziałam, że ma świetny warsztat i ogromną wyobraźnię. Dlatego gdy pojawił się Marzyciel I kontynuacja, od razu kupiłam obie zaraz po premierze. A potem odstawiłam na półkę i pozwoliłam aby stały w zapomnieniu.
Za to będę się smażyć w czytelniczym piekle, jestem tego pewna i przekonana, że na to zasłużyłam.
Oba tomy to historia Lazlo Strange’a, sieroty, który od dziecka marzył aby poznać tajemnicę zaginionego miasta Szloch. Gdy dorósł, został bibliotekarzem, który wciąż miał głowę pełną marzeń, ale który bał się podjąć trud ich realizacji. Aż okazało się, że wszystko jest możliwe, ale jego marzenie zrealizuje ktoś inny. Ale te książki to nie tylko opowieść o wyprawie Lazlo do Szlochu, ale przede wszystkim o tym co tam zobaczył, kogo poznał i co stało się jego (i nie tylko) udziałem. Bo uwierzcie mi, niewiele mogło zaskoczyć kogoś o tak bujnej wyobraźni jaką miał Lazlo, jak to co ujrzał w zaginionym mieście.
Marzyciel, czyli tom pierwszy, rozpoczyna się niespiesznym rytmem, ale jest niesamowicie wciągający od pierwszego zdania. Krok po kroku poznajemy głównego bohatera, ale nie tylko. Uczymy się jednocześnie sposobu w jaki swoją opowieść snuje Laini Taylor, jak roztacza nam przed oczami wykreowanym przez siebie świat. Od pierwszych stron dajemy się wciągnąć w wykreowany przez autorkę świat, pozwalamy aby otuliła nas jej opowieść, aby pochłonęła nas w całości, pozbawiła łączności z rzeczywistością i tak do ostatniego zdania, ostatniej kropki, nie tylko Marzyciela, ale i Muzy Koszmarów.
Sposób pisania przez panią Taylor jest wspaniały, pisze niezwykle obrazowo i plastycznie. Z niczym się nie spieszy, a ja mimo to czułam, że kolejne strony uciekają mi coraz szybciej. Jej styl jest mocno melancholijny i refleksyjny. Pełno w nim buzujących emocji, a o wszystkich autorka pisze tak pięknie, że wiele razy miałam łzy w oczach, tak wielki wrażenie robiło na mnie to, w jaki sposób opisywała dane wydarzenie.
To co robiło na mnie największe wrażenie, to subtelność i wyczucie z jakim opisywała emocje, od tych pięknych i pozytywnych, po te brzydkie, złe i negatywne. Każde uczucie, każdą emocją, potrafiła ubrać w tak piękne słowa, nadać im takiej głębi, że jeszcze długo po skończeniu obu tomów, nie potrafiłam o nich zapomnieć. Naprawdę, niewiele jest autorów, o których mogłabym napisać te słowa i którzy potrafili wywołać we mnie tak wielki zachwyt i miłość do książki.
Sama historia jest niesamowita i wciągająca. Nie znajdziecie tu schematyczności czy powielania oklepanych tematów czy wątków. Nie raz dacie się również zaskoczyć i okaże się, że nie wszystko jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydawało. Ta opowieść mimo swojej pozornej lekkości ma również swoją mroczną stronę, tak samo jak ma ją większość ludzi. Nic tu nie jest tylko białe, albo tylko czarne. Tak jak w duszy człowieka, ściera się tu wiele odcieni szarości, dając nam niejednoznaczny obraz wydarzeń i bohaterów, którzy w nich uczestniczą.
A tych jest dość sporo, bo prócz pary głównych postaci, mamy tu również sporo bohaterów drugoplanowych, którzy są tak samo wyraziści, jak ci pierwszoplanowi, którzy mają swoją własną historię do opowiedzenia, którzy nie są jedynie tłem dla opowieści Lazla.
„Marzycie” i „Muza Koszmarów” to najpiękniejsze książki jakie w tym roku dane mi było przeczytać i stawiam je na półce najlepszych w całym moim życiu. Laini Taylor udowodniła, że jest jedyna w swoim rodzaju, a jaj opowieść jest czymś, co na zawsze zapadło mi w serce. Wiem już, że będę do tych książek wracać tak samo jak do Wiedźmina, Griszy czy trylogii Magistrów.
I jestem pewna, że za każdym razem odkryję w nich coś nowego, tak jak ma to miejsce przy kolejnym czytaniu np. Mistrza i Małgorzaty.
Mam nadzieję, że już niedługo dostaniemy kolejna powieść od Laini Taylor i będę mogła przeżyć po raz kolejny te szalone emocje podczas czytania.
Polecam z całego czytelniczego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz