czwartek, 29 lipca 2021

"Rządy Wilków" Leigh Bardugo

 Opinia spoilerowa do wszystkich książek ze świata Grisza, w szczególności Króla z bliznami i Rządów wilków. Jeśli nie czytaliście tych książek, nie czytajcie dalej. Ostrzegam, będzie dość długo, ale i tak zachęcam do czytania.



Znacie to uczucie, gdy czekacie na jakąś książkę tak bardzo, że nie możecie myśleć o czytaniu innej już z kilka tygodni przed premierą? Tak miałam w przypadku Rządów Wilków Leigh Bardugo. Po tym jak zakończył się KzB, czyli powrotem do życia Darklinga i Nikołajem dzielącym ciało i umysł z demonem, czekałam na tą powieść bardziej niż na wygraną w totka.
Fakt, miałam ogromne oczekiwania. Zwłaszcza wobec wątku Darklinga i miałam swoje wizje jak potoczy się jego droga. Ale jednocześnie rozumiałam, że to historia pani Bardugo i może być różnie, niekoniecznie tak, jakbym chciała. 

Zacznę najpierw od ogólników. Otóż RzW napisana jest niewątpliwie w stylu L. Bardugo. Książkę czyta się płynnie, choć ma kilka „słabszych” momentów. Mimo to język jakim operuje pisarka, to jak potrafi opisywać emocje, jest dla mnie czymś nie do podrobienia. To plastyczny, obrazowy język, oddający złożoność świata i mocy Griszów, potrafiący oddać wewnętrzne rozterki bohaterów, ich lęki, obawy i nadzieje.
I choć trylogia o Alinie i Darklingu niezmiennie jest u mnie na szczycie listy książek pani Bardugo, to i pierwszy tom dylogii o Nikołaju miała ten niepowtarzalny klimat.
Czytając RzW początkowo nie czułam tego samego. Miałam wrażenie, że autorka rozmieniła się na drobne, chcąc uszczknąć czas na kartach powieści dla zbyt wielu postaci.  Ale gdy pojawiały się rozdziały z punktu widzenia Darklinga, a chwilami i te z punktu widzenia Nikołaja, to poczułam ten niepowtarzalny nastrój i melancholię.
Ogólnie RzW czytało mi się naprawdę dobrze, bez potknięć, zastojów czy trudności. Szybko wciągnęłam się w świat Griszów. Czekałam również na więcej Nikołaja, więcej Darklinga, pojawienie się Aliny, na które mocno liczyłam.


I chyba zacznę od zarzutów, bo mam ich trochę. Mimo, że kocham twórczość L. Bardugo całym sercem, to są rzeczy, które nie pozwalają mi napisać tylko pozytywów. 

Po pierwsze i najważniejsze:

Dlaczego w książkach o Nikołaju, właśnie jego jest NAJMNIEJ? Już w KzB uważałam, że za mało jest tej postaci w jego własnej dylogii. A w RzW to już w ogóle miałam odczucie, że nawet postacie trzecioplanowe dostały więcej głosu w tej książce, niż jej główny bohater! 
Jak to możliwe, że nawet postać która nie odgrywała praktycznie większej roli w tej opowieści, dostała swoje rozdziały, a Nikołaj nawet w swoich miał odebrane prawo głosu, bo zazwyczaj zawłaszczała je Zoya. 

Po drugie:

Postać Zoyi. 
W sumie to książki mogłyby się z powodzeniem nazywać dylogia o Zoyi, bo to ona gra tu pierwsze skrzypce i to o niej czytamy najwięcej.
Nie lubiłam jej w trylogii Aliny, nie polubiłam jej i tutaj. Dla mnie była zwyczajnie osobą o paskudnym charakterze, bez głębszych motywacji. Pragnęła mocy, pragnęła być na kształt Darklinga potężna, nie szło za tym nic więcej. W KzB i RzW jest pokazana jako osoba, która się zmienia i walczy o Ravkę. Mimo to, dla mnie Zoya i tak pozostała postacią, którą nie lubiłam na równi z Malem. 

Po trzecie: 
Wątek Niny. Uważam, że został trochę przekombinowany, a chwilami niestety ciut mnie nudził, bo niewiele z niego wynikało. I gdy zaczynało się już robić ciekawie, nagle się urywał. Uważam, że gdyby było go mniej, zyskałby na atrakcyjności , bo niestety był strasznie rozwleczony. Jego finał również był dla mnie taki jakby urwany, niedokończony, bo w sumie niewiele wynikło z tego, co otrzymałam. 

Po czwarte:

Spotkanie Darklinga i Aliny.
Doszło do niego, o tak. Czekałam ogromnie na to spotkanie i byłam tak bardzo rozczarowana. Nie tym, że nie dostałam tego, na co liczyłam. Ale tym, że przecież powrócił najpotężniejszy człowiek w świecie Griszów, z mocą jakiej nie miał nikt inny. Człowiek, którego Alina zabiła. A całość odbyła się w klimacie herbatki z ciastkami.
Nie było żadnych emocji i interakcji pomiędzy Aliną i Darklingiem, prócz jednego momentu, gdzie widać było przez ulotną chwilkę, to co ich łączyło (co zauważył sam Mal, który również się na tym spotkaniu pojawił).
A już reakcja Aliny po ucieczce Darklinga wydała mi się zgoła absurdalna. Oto ucieka osoba tak ogromnej mocy, teoretycznie wróg ich wszystkich, a Alina stwierdza jakby nigdy nic „ukrył się i jeśli nie będzie chciał, to go nie znajdziemy. Wracam do domu”.
Czytałam to kilka razy i nie potrafiłam ukryć zdziwienia i rozczarowania. 

Jeśli chodzi o zalety, bo to nie jest tak, że książka jest zła i koniec. 


Przed wszystkim gdy już Nikołaj dostawał prawo głosu i nie rozpływał się w miłości do Zoyi, to był sobą, dawnym Nikołajem, który uczył się istnieć wraz z demonem. Podobało mi się to, podobał mi się sarkazm i wygadanie Nikołaja, jego poczucie humoru i walka o Ravkę. Tron, Ravka, to było coś, co stanowiło serce jego dążeń i wszystkich działań. Może dlatego tak mocno zabolał mnie jego finalna decyzja i oddanie wszystkiego w ręce Zoyi. Rozumiem zamysł L. Bardugo, chciała pokazać, że Nikołaj w przeciwieństwie do Darklinga, dla dobra Ravki potrafił oddać władzę w inne ręce. Ale dla mnie było to zaprzeczeniem wszystkiego, co czyniło Nikołaja tym, kim był. Mimo to, uwielbiałam te momenty, gdy Nikołaj się pojawiał i brylował w swojej historii. 

Tym co wg mnie wyszło autorce najlepiej, to Darkling. Początkowo nie rozumiałam jego postępowania, nie było w tej postacie tego Darklinga, którego znałam z poprzednich książek. Byłam skołowana i zawiedziona. Ale czym więcej dostawałam rozdziałów z jego punktu widzenia, tym lepiej rozumiałam drogę jaką mu wyznaczyła autorka i jego postępowanie.
W tym „nowym” Darklingu widziałam tego, którego tak pokochałam w trylogii Aliny oraz tego, którego zobaczyłam w Demonie z lasu, ale również tego, którego zobaczyłam w 7 odcinku serialu Netflixa. Ta mieszanka bardzo do mnie przemówiła, i każdy moment, gdy pojawiał się on w książce, był dla mnie jak uczta.
A już sam finał, to dla mnie majstersztyk, bo i Darkling pokazał w nim całkowicie siebie i Nikołaj był tym Nikołajem, którego pokochałam. Wszystko na tych kilku stronach finału przy drzewie było dla mnie najwspanialszym momentem w całej książce. 
Pani Bardugo pokazała w tym finale ogrom samotności Darklinga i w sumie też Nikołaja, refleksje tego drugiego, że to nie Darklng stał się tym kim się stał, ale Ravka go takim uczyniła. Jest w tym finale moc niesamowitych emocji, jest melancholia, jest ta dojmująca samotność, która łączyła Darklinga i Alinę i sprawiała, że tak byli ze sobą związani. Jest też ten Nikołaj, którego poznaliśmy w trylogii  Grisza.  Płakałam, gdy czytałam. Nie potrafiłam opanować łez. Mimo, że ten finał daje autorce szeroko otwartą furtkę do napisania nowej historii o Darklingu i do trzeciego tomu Wron, to ja uznaję go jako zakończoną opowieść. 

Czy sięgnę po kolejne książki o Darklingu jeśli się pojawią?
Tak. Nie będę potrafiła się oprzeć.
Czy sięgnę po trzeci to  Wron? Może, bo będą powiązane z Darklingiem, co jest oczywiste patrząc na zakończenie RzW. 

Czy odradzam czytanie Rządów Wilków?
Nie.
Sama wiem, że pewnie jeszcze kiedyś wrócę do tej książki. Są w niej też takie momenty, które zapadły w mi w serce, a sam Darkling jest w niej poprowadzony odważnie i wspaniale.
Ale mam ogromny żal do pani Bardugo za odebranie Nikołajowi głosu w jego własnych książkach, za zmarnowanie potencjału, jaki miała ta postać. Mimo to, Leigh Bardugo jest dla mnie jedną z najbardziej ukochanych autorek, i nie ma takiej siły, która sprawiłaby, że odrzuciłabym jej twórczość.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz