wtorek, 22 stycznia 2019

"Wierni wrogowie" Olga Gromyko

Dawno, dawno temu…
Eeee nie aż tak dawno, ale jednak. Na pewno dużo wcześniej nim urodziła się Wolha Redna.
Wilkołaki, czarownicy, trolle, driady, elfy i smoki i dobrze czytelnikom znany już świat Belorii, gdzie poznajemy Szelenę, Weresa i jeszcze kilkoro innych bohaterów. Zaprzysiężonych wrogów, przeciwników, którzy na swój widok najpierw atakują, a potem pytają czy to drugie faktycznie zawiniło.
I taka zbieranina zostaje sojusznikami (ale wrogimi, żeby nie było), razem dążąc do odkrycia tajemnicy, która może zagrozić wielu istnieniom.

Pokochałam twórczość Olgi Gromyko miłością wierną. Tak samo jak stworzonych przez nią bohaterów. Byłam ogromnie ciekawa jak wypadną na tle rudej wiedźmy, Lena i reszty bohaterów ci nowi.
I co ja mogę napisać?
Otóż wypadli świetnie!
Autorka stworzyła bardzo wyrazistych bohaterów, nadała im delikatny poważniejszy rys, nie pozbawiając jednocześnie sarkazmu, którym posługują się jak bronią.
Nie sposób było nie polubić wykreowanych przez pisarkę postaci i to nie tylko tych głównych, ale i drugoplanowych. Czy ktoś wiódł prym przez całą powieść, czy tylko pojawił się na chwilę, od razu wzbudzał sympatię (bądź antypatię w przypadku tych czarnych charakterów) i czymś się odznaczał.
Kreacja postaci – to zdecydowanie bardzo mocna strona tej części cyklu.

Akcja powieści jak to u pisarki, jest wartka, ciekawa, a tajemnica, którą muszą odkryć bohaterowie wcale nie jest taka łatwa do rozwikłania.
Oczywiście jak to w tym cyklu było do tej pory, tak i w „Wiernych wrogach” mamy sporą dawkę humoru i ironii, a bohaterowie (jak już pisałam powyżej) potrafią szastać sarkazmem na prawo i lewo.
Fabuła jest spójna, a to w jakim kierunku zmierza, potrafi zaskakiwać. Nie ma w tej powieści czasu na nudę, jest sporo nieprzewidzianych wydarzeń i sporo niespodzianek (którymi byłam zaskakiwana na równi z bohaterami).
Co ważne, pod tą humorystyczną otoczką skrywają się poważniejsze tematy, które porusza Olga Gromyko, na przykład kwestia tolerancji dla odmienności, akceptowanie siebie takim jakim się jest, docenienie wiernej przyjaźni i lojalności.

Ta niezwykła kompania dostarczyła mi ogrom rozrywki, ale i kilka wzruszeń. Polubiłam ich ogromnie i co u mnie niezwykłe, żałuję, że to historia jednotomowa, bo chętnie bym wróciła do opowieści o przygodach Weresa, Szeleny i całej reszty tej (prze)dziwnej drużyny.
Gdzieś obiło mi się o uszy, że w szóstej części Kronik Belorskich mają się pojawić bohaterowie z tej powieści, ale póki co żadnych konkretnych informacji na ten temat nie udało mi się znaleźć.

Podobnie jak w pozostałych książkach Olgi Gromyko, mamy tu barwny świat, obrazowe opisy i lekki, ale dobry język.
Styl autorki bardzo lubię, uwielbiam ten wyjątkowy klimat jaki udało jej się stworzyć w swoich powieściach.
Nawiązania do słowiańskich legend i straszydeł również cieszy.
Jeśli komuś podobały się powieści o przygodach W. Rednej, to i ta książka zapewne przypadnie mu do gustu.
Pomimo sporych gabarytów, powieść czytało mi się bardzo szybko.
Jest w tej książce wszystko za co pokochałam twórczość pani Gromyko, plus coś jeszcze, odrobina melancholii, tęsknoty w duszach bohaterów. Za czym? U każdego z nich za czymś innym, a jednocześnie za tym samym.

Cóż mogę napisać jeszcze, aby zachęcić Was do sięgnięcia po ten cykl?
Wszystko już chyba napisałam w tej i czterech poprzednich recenzjach Kronik Belorskich.
Jeśli wahacie się czy po nie sięgnąć – dajcie sobie szansę.
To lekki i bardzo dobrze napisane fantasy, które bawi, wzrusza, wciąga do wykreowanego przez autorkę świata.
Ja przepadłam z kretesem i czekam na kolejny tom – oby już nie długo.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz