„Nim nadejdzie świt” to nowa odsłona twórczości Alicji Wlazło, która dała się poznać czytelnikom
serią Zaprzysiężeni z gatunku fantastyki.
Byłam bardzo ciekawa jak sobie poradziła z romansem/sensacją, bo tym właśnie jest jej najnowsza powieść.
Na pierwszych stronach poznajemy Theo i Verę, młodych ludzi, którzy kochają grę na skrzypcach, ale los szykuje dla nich coś zgoła innego, niż muzyczna kariera.
Młodzi się poznają, pojawia się między nimi uczucie, a wtedy złośliwy los sprawia, że nic nie idzie tak jak powinno.
Czytając opis powieści przyznaję, że nie tego się spodziewałam, co dostałam. Czy to wada? Bynajmniej. Sprawiło to tylko, że byłam pozytywnie zaskoczona i czytałam z ogromną ciekawością, co tam się stanie, co się wydarzy i co swoim bohaterom zaserwuje autorka.
Jeśli chodzi o parę głównych bohaterów, to przyznaję, są całkiem dobrze nakreśleni, mamy możliwość ich poznać, zrozumieć, zrozumieć co nimi kieruje i dlaczego podejmują swoje decyzje.
Podobali mi się oboje, i Theo i Vera w równym stopniu. Co w sumie jest dość zaskakujące, bo rzadko kiedy w tego typu książkach oboje głównych bohaterów jest tak samo fajnych.
Trochę słabiej wypadają postacie drugoplanowe. Są zdaje się ważni, ale nie poznałam ich aż tak dobrze, jakbym chciała, a pojawia się w książce kilka intrygujących bohaterów, o których chętnie dowiedziałabym się więcej.
Język powieści jest lekki, ale dopracowany. Ala Wlazło ma dobry styl i potrafi obrazowo opisywać emocje, których w tej powieści nie brakuje.
Książkę czyta się płynnie, nie ma potknięć, błędów czy nielogiczności.
Jeśli chodzi o fabułę to jest spójna i widać, że autorka miała na tą książke pomysł, który konsekwentnie realizowała.
Jest tylko jedna rzecz, jeden element, który nie do końca do mnie przemówił.
Chodzi mi o natężenie uczuć pomiędzy Theo i Verą, a jego późniejszy wpływ na życie mężczyzny. Nie odczułam, aby uczucie, które zaczęło się w nich rozwijać, było aż tak wszechogarniające, aby mieć aż tak ogromny wpływ na całe przyszłe życie Theo.
Co prawda nie przeszkadzało mi to, nie wpłynęło negatywnie na odbiór książki, więc nie traktuję tego jako wadę, po prostu gdzieś to we mnie utkwiło, więc muszę o tym napisać.
Jeśli chodzi o rozwój akcji, to jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Alicja Wlazło nie pisała historii Theo i Very zachowawczo, ostrożnie. Chwilami to była jazda bez trzymanki, a niektóre wydarzenia totalnie mnie zaskakiwały i to jest duży plus tej powieści.
A największy to chyba zakończenie.
To jest serio mocny element i pozostawił mnie z pytaniem „o jaaa ale że TO?”.
Byłam tak zaskoczona, że aż sama się z siebie śmiałam i kłaniam się nisko autorce za taki mocny finał.
Oczywiście liczę na to, że jednak to nie jest koniec, że powstanie druga część, bo furtka zdecydowania jest.
Wszystko w rękach autorki, a mi pozostaje już tylko czekać na jakiekolwiek informacje.
„Nim nadejdzie świt” to naprawdę dobra powieść i czytało mi się ją z ogromną przyjemnością. Jeśli lubicie połączenie – i to udane – sensacji z romansem, to z czystym sumieniem mogę polecić najnowszą powieść Alicji Wlazło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz