nie użyje. Ukryła się w Cesarine, unika łowców czarownic i stara nie wychylać.
Reid Diggory, to łowca czarownic na usługach Kościoła. Nienawidzi wiedźm i zrobi wszystko, aby każdą pojmać.
Ich ścieżki niespodziewanie się skrzyżują, a przewrotny los sprawi że wiedźma i łowca zostaną połączeni węzłem małżeńskim.
Nie wszystko jest jednak tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka, nie każdy jest tym kim wydaje się być, a przeszłość lubi dawać o sobie znać wtedy, gdy się jej najmniej spodziewamy…
Przyznaję, że ogromna promocja książki w social mediach sprawiła, że zamówiłam książkę w przedsprzedaży w boxie i niecierpliwie jej wyglądałam.
Wydawało mi się, że to będzie lektura w sam raz dla mnie. Bohaterowie wszak to już nie nastolatkowie, a opis fabuły bardzo zachęcał.
Sama książka zaczyna się dość interesująco, poznajemy głównych bohaterów i zostajemy wprowadzeni do stworzonego przez autorkę świata.
Motyw polowania na wiedźmy i strachu przed nimi oceniam na plus.Tak samo jak pokazanie, że nie każda czarownica jest dobra, że i wśród nich są osoby przesiąknięte złem, czy zepsuciem i nie jest to tylko domeną niemagicznych ludzi.
Autorka dość przekonywująco odmalowała działania kościoła i jego walkę z wiedźmami, jego zepsucie i drugie dno, które kryło się w jego poczynaniach.
Jeśli chodzi o system magiczny, to wg mnie nie ma tu czegoś takiego. Jest po prostu moc, którą władają wiedźmy, magia, czary, zaklęcia. Ale nie jest to rozbudowane w konkretny system magiczny, jak np. allomancja u Sandersona.
Czy to wada? Uważam, że nie. Choć autorka mogła się pokusić o coś takiego, pole do popisu zdecydowanie było.
Głównych bohaterów jest dwoje, Lou i Reid i trzeba autorce przyznać, że całkiem dobrze ich nakreśliła. Do tego stopnia, że Lou zniechęciła mnie do siebie prawie od początku. Pewnie miała być twarda, a była pyskata i arogancka. Miała mieć zapewne cięty język, a momentami była wręcz wulgarna. Jej zmiana okazała się nie taka znów duża, choć faktycznie dziewczyna zmienia się pod wpływem wydarzeń, jakie stają się jej udziałem. Nie bez znaczenia okazał się również wpływ jej męża.
Nie zaiskrzyło między mną a Lou. Prawie do końca irytowała mnie swoim zachowaniem i charakterem. Końcówka książki trochę zmieniła jej obraz i jeśli utrzyma się ten trend w drugim tomie, to może mój odbiór tej postaci się zmieni.
Natomiast Reid od początku mi się podobał. I choć chwilami był zbyt dobry dla Lou, co tylko przysparzało mu kłopotów, to ogólnie od początku budził moja sympatię. Potrafił mimo wieloletniego kształtowania przez kościół wyciągać własne wnioski i choć na niektóre rzeczy potrzebował czasu, to jednak nie był aż tak zaślepiony, jakby się mogło wydawać.
Na plus zasługują postacie drugoplanowe. Nie są tylko wypełniaczami fabuły, odgrywają ważną rolę w tej historii, niezależnie od tego, czy pojawiają się na dłużej, czy tylko na chwilę.
Sama fabuła była dość ciekawa. Niektórych wydarzeń się spodziewałam, niektóre mnie zaskoczyły. Ogólnie bilans wyszedł na plus, ale bez fajerwerków. Uważam, że autorka miała dobry pomysł i całkiem zgrabnie go przedstawiła. Jej styl jest przyjemny, a pióro lekki.
I choć książka miała w teorii wszystko czego potrzeba, aby być wciągającą lekturą, to czegoś mi w tej powieści zabrakło. Nie do końca potrafię to zdefiniować, ale chyba doskwierała mi pewna powierzchowność w ukazaniu świata, w pokazaniu rodzących się pomiędzy głównymi bohaterami uczuć. Uwierała mnie też wtórność niektórych elementów fabuły. I choćby nie wiem jak dobrze były one ukazane, to wciąż są one tylko tym, o czym przeczytałam już wiele razy w innych książkach.
Z racji faktu, że to pierwszy tom, liczę na to, że w kolejnym będzie lepiej, że autorka rozwinie skrzydła wyobraźni, bo ta historia naprawdę ma potencjał. Jest duża szansa, że sięgnę po kontynuację, nie lubię niedokończonych opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz