niedziela, 31 grudnia 2017

"Na krawędzi wszystkiego" Jeff Giles

Sięgając po książkę „Na krawędzi wszystkiego” spodziewałam się lekkiego kryminału połączonego z
romansem, kierowaną do starszej młodzieży.
Początkowo wszystko wskazuje na to, że się nie myliłam. Ale już kilka rozdziałów lektury, a tu nagle, jak królik z kapelusza, wyskakuje  wątek fantasy.
Czy w związku z tym książka mnie rozczarowała? Bynajmniej. Jestem ogromnym fanem tego gatunku i takie niespodzianki mnie cieszą.

Akcja powieści rozpoczyna się od szalejącej śnieżycy i Zoe, które nieprzemyślanie pozwala wyjść młodszemu bratu z psami na dwór. Tylko na chwilę.
Chwila ta jednak się przeciąga, a dziewczyna wyrusza do lasu na poszukiwania brata.
Wtedy równocześnie zdarzają się dwie rzeczy, Zoe i jej brata atakuje Stan (taki psychol jak się okaże) oraz ratuje ich tajemniczy młody mężczyzna, które Zoe nazwie Iks.
Zoe i Iks pochodzą z innych światów – i to dosłownie. Iks jest Łowcą i nikt nie powinien go nigdy zobaczyć. Tzn. żaden człowiek.

Początek bardzo mnie zaciekawił. Zwłaszcza Nizina, z której pochodzi Iks, i Lordowie, którym służy oraz panujące w  tym miejscu zasady.
Sam pomysł na Łowców Dusz wydał mi się na tyle intrygujący, że jakoś przełknęłam całkiem nijaki wątek romantyczny pomiędzy głównymi bohaterami.
Bo oczywiście takowy jest i pojawia się już podczas pierwszego spotkania Zoe i Iksa. Niestety pośpiech w jego wprowadzeniu zadziałał na jego niekorzyść, bo nijak nie mogłam uwierzyć w uczucie, które się pomiędzy tą dwójką narodziło.
O ile mogłabym jeszcze zrozumieć ekspresowe zauroczenie Iksa (wszak pochodził niejako z samego piekła, a tam o powabne, młode dziewczyny raczej trudno), to nagła miłość Zoe do nieznajomego – w dodatku  niebezpiecznego i z morderczymi zapędami – w ogóle do mnie nie przemówiła.
Tak więc szybko czytałam o miłosnych rozterkach, żeby dotrzeć do wątku, który mnie ciekawił bardzo – tzn. Iksa i Niziny.

Powieść zawiera w sobie również trochę elementów obyczajowych,  Zoe doświadczyła niedawno śmierci ojca, rany są jeszcze świeże i niezagojone dla całej jej rodziny. W dodatku jego ciało nadal leży w jaskini, w której zginął, gdy próbował do niej zejść.
Przyznaję, że ten wątek całkiem mi się podobał. Ogromna strata, która dotknęła rodzinę Zoe, odcisnęła na nich swoje piętno i była jak jątrząca drzazga w ciele. Autor starał się pokazać, jak każde z nich radzi sobie z tą tragedią.
Oczywiście co do rozwikłania przyczyny śmierci ojca Zoe od razu miałam swoje podejrzenia, które zresztą okazały się całkowicie słuszne i trafione.
Więc efektu zaskoczenia nie było, a tym samym łatwo mogłam domyślić się zakończenia powieści. Ta przewidywalność była dla mnie sporym minusem, zwłaszcza, że nie był on jedyny.

Autor dość dobrze potrafił nakreślić swoich bohaterów, i to nie tylko tych głównych, ale i drugoplanowych. I choć ich obecność w fabule jest  ograniczona, to jednak okazują się na tyle ważni i ciekawi, że fajnie się o nich czytało.
Oczywiście najbardziej polubiłam bohaterów, łącznie z Iksem, którzy zamieszkiwali Nizinę. Byłam ciekawa ich historii i tajemnicy pochodzenia Iksa, zafascynowali mnie również Lordowie.
I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że po przeczytaniu książki dowiedziałam się niewiele więcej niż na jej początku.
Autor bowiem zdaje się przesuwać po powierzchni swojej opowieści, nie zanurzając się w nią, nie nadając jej głębi.
Opowiada o pewnych wydarzeniach, ale jest to bardzo powierzchowne  ich przedstawienie.  Zabrakło również płynności w przechodzeniu pomiędzy wydarzeniami w Nizinie, a tymi rozgrywającymi się na ziemi.
Język, którym się posługuje jest całkiem przyjemny i lekki, ale brak mu plastyczności jeśli chodzi o przedstawienie obrazu Niziny. Czytając opis tego miejsca, nie byłam w stanie go sobie wyobrazić.  Autor nie potrafił opisać go wystarczająco obrazowo, tak aby przemawiało to do wyobraźni czytelnika.
Chwilami też odnosiłam wrażenie, że wątek Iksa i Zoe przestaje się ze sobą łączyć, że czytam dwie oddzielne historie, które niewiele mają ze sobą wspólnego.
Mimo, że powieść czytało mi się lekko, to ciężko było mi się wciągnąć w fabułę. Nie wywoływała ona we mnie prawie żadnych emocji.
Zakończenie natomiast jasno sugeruje, że „Na krawędzi wszystkiego” to dopiero pierwszy tom tej historii i od razu wskazuje w jakim kierunku będzie się toczyła fabuła.

Zawiodłam się na tej powieści, tym bardziej, że to książka ze świetnym pomysłem i dużym potencjałem na jego rozwój. Może kolejny tom będzie już lepszy, w sumie na to liczę, bo jednak ciekawa jestem, co będzie się dalej działo z Iksem i Lordami. Liczę też na większy udział w fabule kilkorga bohaterów drugoplanowych, którzy zauroczyli mnie  i bardzo ich polubiłam.

„Na krawędzi wszystkiego” nie jest ostatnia książką, jaką przeczytałam w tym roku. Czytam właśnie powieść Marty Krajewskiej „Noc między tam i tu”, ale jej recenzja pojawi się już w nowym roku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz