poniedziałek, 30 sierpnia 2021

"Niebezpieczny facet" szósty tom serii Rock Chick Kristen Ashley

 „Niebezpieczny facet” to już szósta odsłona przygód rockowych lasek i ich


przystojnych facetów. W tym tomie poznajemy historię Stelli i Mace’a.  Akurat na jego tom czekałam niecierpliwie, bo to od początku był mój ulubieniec zaraz po Lee i byłam ciekawa, jaka kobieta skradnie jego serce. 
Akcja powieści rozpoczyna się jak każdy poprzedni tom z mocnym przytupem. Jest akcja, strzelanina i rozróba i jak zwykle w obronie tym razem wszystkich rockowych lasek, które trafiają na celownik bandytów, stają wszyscy twardziele z agencji Lee i policji. 
Oczywiście jak to u pani Ashley, powinno być wybuchowo, niebezpiecznie, namiętnie i z humorem. 
Ale mimo, że serię Rock Chick uwielbiam od pierwszego tomu (który wciąż jest moim ulubionym), to coś mi w tej części zazgrzytało i nie potrafiłam się w tą opowieść wciągnąć.
Przynajmniej do czasu. 

Zacznę do tego, że każdy tom serii ma podobny schemat i budowę, ale do tej pory w każdym było coś, co ją wyróżniało, co sprawiało, że bawiłam się wyśmienicie, przymykając oczy na pewną powtarzalność. To była dla mnie czysta rozrywka napisana dobrym stylem i wypełniona humorem. Więc po każdy kolejny tom sięgałam w ciemno.
I pojawił się „Niebezpieczny facet” a ja utknęłam.
Do połowy książki męczyłam się z nią bardzo, co było dla mnie totalnym zaskoczeniem. 
Po pierwsze miałam wrażenie, jakby autorka nie miała pomysłu na tą historię. Sama nie wiem czemu miałam takie odczucia. Możliwe, że po prostu przejadł mi się ten sam schemat. Po drugie Stella była bohaterką, która przez długi czas okropnie mnie denerwowała, swoim niezdecydowaniem, tym, że kłamała choć chciała powiedzieć prawdę, tym że sama nie wiedziała czego chce.
Mace początkowo też wydawał mi całkiem inny niż w poprzednich tomach. Nie potrafiłam zrozumieć czemu się zachowuje w taki a nie inny sposób. Cała ich relacja wydawała mi się początkowo bardzo naciągana, nie przemawiała do mnie, nie potrafiłam w nią uwierzyć, w jej prawdziwość. 
I męczyłam się tak gdzieś do połowy książki, były nawet momenty, że chciałam się poddać. I gdy już prawie odłożyłam książkę na półkę, nagle coś zaskoczyło i się wciągnęłam.
Nagle bohaterowie jakby poszli po rozum do głowy i przestali robić głupie rzeczy, znów wkradł się do fabuły humor, a relacja pomiędzy głównymi bohaterami nabrała ciekawego wymiaru i stała się bardziej prawdziwa, aż przyjemnie mi się o nich czytało.


Byłam zaskoczona tą zmianą, bo na prawdę była odczuwalna. Jakby nagle autorka nabrała wiatru w żagle i pomysłu na tą opowieść. Akcja zrobiła się płynna, a fabuła wciągająca. 
I nawet sama nie zauważyłam kiedy dotarłam do końca książki.
Podobało mi się, że pojawiły się rozdziały pisane z punktu widzenia bohaterek z poprzednich tomów, to był fajny zabieg, który pokazał jak im się układa życie. 

Ciężko mi jednoznacznie ocenić tą powieść, ale wg mnie jest najsłabszą z całej serii. Polowa naprawdę mnie wymęczyła, a druga wręcz pochłonęła. W dodatku jest w niej epilog, rozgrywający się 5 lat po wydarzeniach z Niebezpiecznego faceta, który zdradza dosłownie wszystko, nawet o postaciach, których historie dopiero się ukażą. To akurat dla mnie ogromny minus, bo straciłam już chęć na czytanie o Ally czy Hectorze, których książki mają się dopiero ukazać.
Wydaje mi się, że szósty tom miał być ostatni, ale autorka zmieniła zdanie. 


Czy polecam „Niebezpiecznego faceta”? 
Mimo, że jestem ogromną fanką serii, to mam mieszane odczucia wobec tej części. Uważam jednak, że warto ocenić samemu, więc  nie będę odradzać.

Czy sięgnę po kolejne tomy?

Nie wiem, ale chyba nie, skoro znam już ich zakończenie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz