„Dom nad jeziorem” Elli Carey, to drugi to trylogii paryskiej autorki. Gdy
czytałam o niej w zapowiedziach na Tania Książka - literatura kobieca spodobał mi się opis fabuły. Lubię historie obyczajowe z tajemnicami z przeszłości w tle.
Akcja rozgrywa się w Niemczech, gdy amerykanka Anna, na prośbę swojego dziadka, jedzie do tego kraju, do jego rodowej rezydencji, którą jego rodzina opuściła w obawie przed sowietami. Dziadek prosi wnuczkę żeby odnalazła coś, co tam w 1940 roku zostawił.
Anna się zgadza i wyrusza w podróż, a szukając tajemniczego przedmiotu, poznaje Willa, prawnika i człowieka, który pomoże jej odkryć przeszłość.
Zacznę od tego, że sięgnęłam po tą książkę totalnie nie pamiętając, że czytałam pierwszą cześć trylogii paryskiej. Gdyby tak było, zapewne odpuściłabym sobie lekturę. Tom pierwszy nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia. Ale nazwisko autorki uleciało mi z pamięci i tak oto sięgnęłam po tą powieść.
Akcja dzieje się dwutorowo, w 2010 roku i w okresie przed i w trakcie II WŚ. Lubię takie zabiegi, więc to uznaję za zaletę książki. Gdy czytałam o Annie i jej dziadku, mimo, że niektóre sytuacje były przedstawione bardzo ckliwie, to nie miałam problemu, aby wciągnąć się w lekturę. Ale gdy pojawił się pierwszy rozdział rozgrywający się w latach przedwojennych, od razu zorientowałam się, że dotyczy on w większości bohaterów opisanych w poprzednim tomie. Autorka powróciła do odkrytego po 70 latach apartamentu w Paryżu i jego mieszkanek. Tym razem tylko opowiadała historię Isabelle, a nie jej babki. I powiem Wam, że dla mnie to był niesamowity minus, bo po poprzedniej części wiadomo jak zakończyły się losy Isabelle, co ją spotkało. Nie było żadnego zaskoczenia, żadnej tajemnicy. Przez to ta linia czasowa nie była dla mnie ciekawa, co więcej, chwilami mnie nużyła. Co prawda Max - dziadek Anny jest postacią nową, ale nie trudno było się domyśleć co nim powodowało, co doprowadziło go do takich a nie innych życiowych wyborów i decyzji.
I choć autorka przyłożyła się do opisania tamtych wydarzeń, ja byłam mocno zniechęcona.
Jeśli chodzi o wątek dziejący się w 2010 roku, to był on nawet ciekawym, choć znów – chwilami ckliwy i przewidywalny. Mimo to autorka lepiej zobrazowała swoich bohaterów niż tych w pierwszym tomie i byli oni bardziej przekonywujący. I choć nie było żadnych dramatycznych wydarzeń, a cała opowieść o Annie zaliczyć można raczej do letniej herbaty, niż mocnego i gorącego espresso, to jednak była ona przyjemna w odbiorze i dobrze mi się ją czytało. Nie byłam zaskoczona, łatwo było się domyślić co i jak się potoczy. A mimo to uważam, że Dom nad jeziorem jest lepszą książką niż pierwszy tom.
Gdyby nie „odgrzewanie” tematu i bohaterów z pierwszego tomu, jestem pewna, że powieść podobałaby mi się bardziej. Autorka ma talent do snucia nieśpiesznych opowieści i całkiem przyjemny styl.
Czy sięgnę po finalny tom? Jeśli znów będzie dotyczył tych samych bohaterów, to zapewne nie. I żeby było jasne, to nie jest zła powieść, po prostu uważam, że gdyby byli w niej całkiem inni bohaterowie, których spotyka to, co spotkało Isabelle i Maxa, to książka by na tym zyskała i była ciekawsza. Czytałoby się z ciekawością, bo nie byłoby wiadomo od razu, jak się wątek z lat wojennych zakończy.
Czy polecam?
Uważam, że każdy powinien wyrobić sobie własną opinię, więc na pewno nie odradzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz