piątek, 6 lipca 2018

„Zawsze będziemy mieli Paryż” Emma Beddington

„Zawsze będziemy mieli Paryż” to autobiograficzna powieść Emmy Beddington i jednocześnie jej literacki
debiut. Swoją historię autorka rozpoczyna w momencie gdy była nastolatką i zafascynował ją Paryż, miasto które jawi jej się jako idealne miejsce do życia.
Emma ma swoje wyobrażenie na temat tego, jak życie w Paryżu będzie wyglądać, wie to z filmów, książek i gazety – francuskiego ELLE. Ale gdy pokona już drogę do tego, aby w Paryżu zamieszkać, okaże się, że rzeczywistość znacząco różni się od jej wyobrażeń.

Na początku chcę rozpocząć od plusów tej powieści.
Otóż po pierwsze podoba mi się dystans i szczerość, z jaką autorka opowiada o swoim życiu. Niczego nie koloryzuje, nie ubarwia, jest chwilami wręcz brutalnie szczera z czytelnikiem.
Opowiada o wszystkim co ją spotkało i tym jak pokierowała swoim życiem odkąd postanowiła zostać Francuzką i poznała swojego partnera Oliviera. Nie unika tematów trudnych i czasami nawet kontrowersyjnych.
Kolejnym plusem jest wiele informacji o codziennym życiu w Paryżu, o jego kulturze, sztuce, mentalności paryżan, jedzeniu i ciastach. O tak, tym ostatnim autorka poświęca sporo czasu.
Ale nie tylko o życiu w Paryżu opowiada, również o czasie gdy mieszkała w Londynie i Brukseli (gdzie mieszka do tej pory).
W swojej opowieści zwraca uwagę na zdawałoby się nieważne elementy życia w danym mieście, ale jak się okazuje nawet błahostki potrafią mieć przeogromny wpływ na człowieka, tym bardziej, gdy żyje na emigracji, z dala od rodzinnego domu.
Kolejnym pozytywem jest dystans jaki Emma ma do siebie, jak potrafi krytycznie spojrzeć na swoje decyzje i wybory.
Sama opowieść (ku mojemu zaskoczeniu, ale o tym dlaczego to za chwilę) mnie wciągnęła i byłam ciekawa co działo się w życiu Emmy i Oliviera oraz tego jak wygląda Paryż, Londyn czy Bruksela „od kuchni”, bez tych pochwalnych laurek serwowanych turystom.

Sama Emma to niewątpliwie postać z krwi i kości. I mimo, że często ją rozumiałam, to nie potrafiłam jej do końca polubić. Często odnosiłam wrażenie, że wolała swoje wyobrażenia niż realne życie, które ich nie spełniało. A gdy po raz kolejny była rozczarowana rzeczywistością, uciekała od niej na wiele sposobów, nie do końca licząc się z bliskimi i rodziną.
Może właśnie dlatego mam pewne zastrzeżenia co do zdania na okładce „zabawna i lekka opowieść dla każdego, kto choćby przez chwilę uległ fascynacji miastem Prousta i Coco Chanel”.
Otóż „Zawsze będziemy mieli Paryż” to książka, która nie jest ani zabawna w stylu Briget Jones, a tym bardziej lekka.
To obraz kobiety, która nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na ziemi, która przeżywa kolejne rozczarowania, próbuje poradzić sobie z żałobą po śmierci matki, a także z coraz bardziej skomplikowanymi relacjami z partnerem, a w tym tyglu pełnym sprzecznych emocji, zapewnić dom i miłość swoim dwóm synom.
Pomaga jej w tym rozpoczęcie pisania bloga i wirtualna rzeczywistość, dzięki której otwiera się na ludzi i poznaje również prawdziwych przyjaciół.

Mimo powyższego, książkę Emmy  Beddington czytało mi się dość ciężko, a czasami wręcz żmudnie. Dzieje się tak za sprawą specyficznej narracji i uważam, że „winę” za to ponosi pisany przez autorkę blog.
Otóż powieść autorki to praktycznie pozbawiona dialogów opowieść w formie monologu. Do tego ma ona skłonności do rozwlekłych opisów (np. trzy strony poświęcone opisom kreskówek, które oglądają jej synowie). W książce nie było akcji tylko opisy, spostrzeżenia, refleksje, opisy rozterek, lęków i nadziei, a także sporo wspomnień.
Mimo wielu bardzo ciekawych obserwacji, powieść chwilami zbyt mocno się „rozchodzi w szwach” właśnie z powodu takiego rozwlekania niektórych opisów.
Czytając tą książkę, miałam wrażenie, że czytam bloga przeniesionego na karty powieści. I o ile na blogu czyta się wpis po wpisie, w pewnych odstępach czasu i rozgadywanie się o ciastach czy kreskówkach nie nuży, o tyle jeśli to wszystko zbierze się w jedną książkę, to może wydawać się nużące. Dlatego powieść Emmy Beddington należy sobie dawkować, czytać etapami. Wtedy można wsiąknąć w ten specyficzny styl i fabułę.
Na takiej formie narracji tracą również inni bohaterowie, przede wszystkim partner autorki – Olivier. Prawie nic o nim nie wiemy, nie znamy jego uczuć, myśli, pragnień, radości czy smutków.
Było to dla mnie trochę rozczarowujące, bo przez całą powieść czułam gdzieś pod skórą, że to ciekawy człowiek i zasługuje on na więcej uwagi, niż autorka mu poświęca.

Czy żałuję lektury tej powieści? Nie.
To ciekawa historia, chwilami poruszająca, często smutna, ale i dająca nadzieję, że z każdego dna da się wybić i rozpocząć od nowa.
Ale nie będę ukrywać, że książka pomimo niewątpliwych plusów, ma również trochę minusów, które znacząco wpłynęły na mój odbiór lektury. Przede wszystkim sposób narracji, który może znużyć i zapewne niektórych czytelników zniechęcić. Choć jeśli tak jak mnie zaintryguje Was historia Emmy, to warto dać tej powieści szansę i zobaczyć czy autorce udało się spełnić swoje marzenia.



5 komentarzy:

  1. Jak o Paryżu, to coś dla mnie :D Trzeba będzie przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Paryżu, ale z całkiem innego punktu widzenia. Wiele ciekawych spostrzeżeń :)

      Usuń
    2. Na to liczę :) Właśnie ten inny punkt widzenia najbardziej mnie interesuje :)

      Usuń
  2. Mam tę książkę w domu, ale jeszcze się nie zabrałam. Muszę to zmienić, choć jak czytam Twoje wrażenia to zastanawiam się czy mnie też nie zmęczy :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi brakowało dialogów, choć sama historia jest ciekawa, a przeżycia głównej bohaterki , jej obserwacje, spostrzeżenia i droga jaką przeszła, są wciągające. Ciekawa jestem Twojej opinii, będę czekała aż pojawi sie na blogu :)

      Usuń