wtorek, 19 maja 2020

"Niegodziwi święci" Emily A. Duncan

Świat inspirowany mitologią słowiańską, kraje i państwa nawiązujące do Rosji. A wszystko to w
otoczce fantasy, bogów, magii i potężnych mocy.
Moje pierwsze skojarzenie?
Czyżby coś w klimacie trylogii Griszy L. Bardugo?
Oczywiście, żebym sięgnęła po tą książkę, wystarczyło mi wspomnieć, że Rosja i jej klimaty i było pewne, że przeczytam.

„Niegodziwi święci” to książka trzech bohaterów:
Nadii – kleryczki, którą bogowie wybrali, aby obdarzać ją swoją mocą. Dziewczyna wierzy, że to oni wszystkim sterują, że sama w sobie nie posiada mocy.
Serefina – następcy tronu i wroga Nadii i jej rodaków. Posiada moc krwi, którą Nadia uważa za heretycką. Jego kraj odrzucił bogów.
Malachiasza – potwora w ludzkiej skórze, tak o nim myśli Nadia i chyba on sam o siebie też. Tajemniczy, intrygujący, nie wiadomo co nim kieruje. Z kim walczy i przeciwko komu? Co chce osiągnąć?
To właśnie wokół tej trojki rozgrywa się cała akcja i choć w książce pojawiają się postacie drugoplanowe, niektóre nawet bardzo ciekawe, to jednak autorka nie poświęca im za wiele czasu.
Jeśli chodzi o kreację postaci, to dla mnie była ona przyzwoita. Nie mam większych zastrzeżeń, nawet główna bohaterka nie wkurzała mnie za bardzo, choć po przeczytaniu kilku recenzji, właśnie tego się obawiałam.
Jak na osobę, która całe dotychczasowe życie spędziła w klasztorze i tak radziła sobie całkiem dobrze. Serafin i Malachiasz okazali się ciekawsi od Nadii, ale i pewnie tacy mieli być. Bo nie ma co ukrywać, że Niegodziwi święci, to powieść dla młodzieży, więc bohaterowie męscy muszą być ciekawi.

Sam pomysł na fabułę bardzo mi się spodobał. Zabrakło mi lepszego ukazania świata i praw nim rządzących oraz zdradzenia czegoś więcej o bogach Nadii i magii. Nie tylko tej, którą dostawała dziewczyna, ale i tej, którą władali Serefin i Malachiasz. Mimo to nie jest to jakiś duży minus zważywszy, że to dopiero pierwszy tom i można go potraktować jako swego rodzaju wprowadzenie do świata.
Niestety dużo większym minusem okazał się styl pani Duncan. Jest chaotyczny, urywany, miałam wrażenie, jakby w niektórych momentach brakowało jakiś scen, jakby autorka coś napisała, a potem wróciła do tekstu i tu wycięła, tam wycięła. Trochę to było poszatkowane, dlatego niektóre zachowania bohaterów wydawały mi się bezsensowne, albo wynikające nie wiadomo z czego.

Wątek miłosny. 
No tak, pojawia się i jest dość przewidywalny, choć obstawiałam inną kombinację bohaterów. I serio, jeśli w drugim tomie pojawi się trójkąt miłosny, to nie tknę więcej żadnej książki autorki, choćby ją obwołali dziełem na miarę literackiego nobla.
Sam romans nie jest nachalny, choć ciut bezbarwny i z racji dziwnego chaosu fabularnego, wydawał mi się pojawić znikąd, jak królik z kapelusza.
Gdyby go nie było, książka wcale by nie straciła za wiele.

Autorka ma tendencję do przegadywania, tu się rozgada, tam się rozgada i pojawiają się takie momenty, że akcja wyhamowuje i musi od nowa nabierać rozpędu. Na szczęście gdzieś w okolicach połowy autorka przestaje się rozgadywać i akcja zaczyna wartko mknąć do przodu.
Wydarzenia zaczynają gonić wydarzenia, zaczyna się robić coraz ciekawiej i tylko to „poszarpanie” psuje odbiór książki.
Samo zakończenie było dla mnie zaskoczeniem, bo nie tego się spodziewałam. Jest tam ogromny potencjał na drugi tom i mam nadzieję, że autorka poradzi sobie z nim lepiej niż z pierwszym, nad którym wg mnie nie miała kontroli.
Więc jeśli tylko nie będzie trójkątów miłosnych, to dam szansę kontynuacji Niegodziwych świętych, bo jestem ciekawa co tam się wydarzy, jak rozwinie się sprawa z bogami i tym wszystkim co się wydarzyło w końcówce książki.
Czy polecam?
Mimo, że w niektórych obszarach książka kuleje, to jednak czytałam ją z ciekawością.
Porównania do wspomnianej na początku trylogii Griszy nie ma. Pani Bardugo jest zdecydowanie lepsza póki co.
Ale Emily A. Duncan nie skreślam, jest tam potencjał i szansa na tak ciekawe postacie jak np. mój ulubiony Darkling czy Mikołaj Lancov…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz