wtorek, 11 września 2018

"Biegając boso" Amy Harmon

„Biegając boso” to druga powieść Amy Harmon, którą przeczytałam. Pierwsze spotkanie z książkami
autorki nie było złe, ale również nie wzbudziło we mnie zachwytu. Mimo wszystko postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szanse i sięgnąć po jej najnowsza powieść.
No i dopiero po zakończonej lekturze doczytałam, że „Biegają boso” to debiut autorki, co w sumie wiele tłumaczy.
Ale od początku.

Opowieść, którą prezentuje czytelnikom autorka, to historia Josie i Samuela. Tych dwoje poznajemy gdy dziewczynka ma 13 lat, a chłopak 18. Zbieg różnych okoliczności sprawia, że zostają przydzieleni do siedzenia obok siebie w autobusie szkolnym. To będzie początek ich wyjątkowej przyjaźni, która wpłynie na całe ich życie.
Josie to wrażliwa osoba, z ogromnym zamiłowaniem do muzyki klasycznej i literatury. Ma niesamowity talent do gry na pianinie, który może rozwijać. Samuel to pół krwi Indianin Nawaho, usilnie próbujący odnaleźć swoje miejsce na ziemi, bo i w rezerwacie i poza nim czuje się obco, jakby nigdzie nie przynależał.
Autorka w powieści stosuje narrację pierwszoosobową z punktu widzenia Josie, więc doskonale poznajemy dziewczynę, śledzimy jak dorasta, jak się zakochuje i cierpi.
Wraz z nią przeżywamy wszystkie radości i smutki, wiemy o jej planach, nadziejach, tęsknotach.
Dzięki temu, że jej przyjaźń z Samuelem jest wyjątkowa i szczera, rozmowy jakie z nim prowadzi oraz listy jakie będą do siebie wysyłać, gdy chłopak wstąpi do marines, dobrze poznajemy również jego. Znamy jego obawy i troski, jego nadzieje i smutki.
To udany zabieg i duży plus powieści z pierwszoosobową narracją, która potrafi bardzo ograniczyć możliwość poznania pozostałych bohaterów.

Powieść dzieli się niejako na dwie części, czyli czas gdy Josie ma 13 lat i przyjaźni się z Samuelem do chwili gdy ten wyjeżdża po skończonej szkole oraz gdy Josie ma już ponad dwadzieścia lat, a Samuel znów pojawia się w jej życiu, tym razem jako dorosły mężczyzna, doświadczony żołnierze.
Oczywiście głównym wątkiem całej powieści jest romans, ale równie ważne jest odnajdywanie swojego miejsca na ziemi, pogodzenie się ze swoją odmiennością, przyjaźń, opieka nad bliskimi oraz dbanie o swoje korzenie i tradycje. Autorka w tej książce przedstawia czytelnikowi wiele opowieści pochodzących z kultury Indian Nawaho, ich wierzenia i tradycje. Wplata je w fabułę dość sprawnie, dzięki czemu nie odnosiłam wrażenia, że są tam umieszczane na siłę.

Sposób wykreowania głównych bohaterów jest całkiem udany. Z jednej strony to całkiem normalni młodzi ludzie, z troskami przynależnymi ich wiekowi, z drugiej oboje są w pewien sposób wyjątkowi i niepowtarzalni.
Polubiłam ich od samego początku, nawet mimo pewnej naiwności Josie i mrukliwości Samuela.
Niestety jeśli chodzi o samą konstrukcję powieści, to jak na dłoni widać powtórzony schemat z innej powieści autorki „Making Faces”. Taki sam podział czasowy, młodzieńcza miłość, które zostaje poddana próbie czasu, główny bohater, który zostaje zawodowym żołnierzem. Ten sam schemat obu powieści, przy czym jak pisałam na początku, to „Biegając boso” jest pierwsza powieścią autorki, wiec to „Making Faces” trochę naśladuje poprzedniczkę.
Mimo wszystko fabuła obu powieści sporo się różni i niewątpliwie są to dwie różne historie, nawet pomimo niezaprzeczalnych podobieństw.

Czytając ta powieść odniosłam wrażenie, że autorka opisała w niej trochę siebie samą, że ma wiele wspólnego z bohaterką powieści. Tak jak Josie, Amy Harmon pochodzi z Levan w stanie Utah, czyli tego samego miasteczka, w którym dzieje się akcja powieści, tak samo jak bohaterka uwielbia muzykę i fascynuje ją kultura Indian.
W posłowiu twierdzi, że wszystko co opisała, to fikcja literacka, ale nie do końca mnie przekonała swoimi zapewnieniami.
„Biegając boso” to pełna uroku i odrobiny ckliwości powieść, w której nie ma wulgaryzmów, epatowania seksem na prawo i lewo i koncentrowania się tylko na nim. To historia o szczerych uczuciach, delikatna i subtelna. Próżno w niej szukać bezsensownych zachowań napędzanych niskimi pobudkami, infantylnych i bezrozumnych bohaterek i bohaterów, których główną i często jedyna zaletą jest to, że są mega przystojni i mega seksowni.
Ta książka hołubi takie wartości jak miłość, przyjaźń, więzi rodzinne i dobre serce. Oczywiście i tutaj mamy fizyczną stronę miłości, ale ukazaną bardzo subtelnie i z wyczuciem.
I mimo powtarzalności pewnych motywów, które zastosowała autorka w obu swoich powieściach, „Biegając boso” wyróżnia się na plus w natłoku byle jakich i do bólu schematycznych powieści, których siłą napędową jest seks, seks i jeszcze seks oraz tragedia goniąca tragedię.
Może i ta powieść nie powaliła mnie na kolana, ale napisana ładnym językiem i w dobrym stylu z ciekawą historią i fajnymi bohaterami sprawiła, że zapewne skuszę się i na kolejne książki autorki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz