Filmowe adaptacje książek wzbudzają wiele emocji, a w tym
„pojedynku” książki zawsze wypadają lepiej.
Jest to sprawa dość oczywista dla każdego, kto czyta książki.
A jednak zdarzają się czasem filmy – perełki, które są wg
mnie lepsze niż ich książkowe pierwowzory.
Takim filmem jest dla mnie niewątpliwie Dracula F.F.
Coppoli z 1992 roku. Film nawiązuje do książki Brama Stockera dość luźno,
czerpie z legendy Hrabiego Draculi.
Książka zafascynowała mnie bardzo dawno temu. Jest
napisana w formie listów, które opisują całą historię.
I byłam pod jej ogromnym wrażeniem, do czasu aż
zobaczyłam dzieło pana Coppoli…
Film mnie zachwycił swoją oprawą wizualną, świetnie
dobranymi aktorami, genialną muzyką naszego rodaka – Wojciecha Kilara. Oraz
nadaniu temu potworowi jakim był Dracula pierwiastka ludzkiego – uczuciu miłości.
W związku z odczuwaną miłością, Dracula nie jest
pozbawiony zła, które w nim mieszka. Ale pokazany jest jako postać tragiczna.
Widz mimo wszystko nie widzi żalu Draculi z powodu bycia wampirem. Za to wyraźnie widzi, że jego działaniami kieruje utracona miłość.
I mimo wszystko w pewien sposób współczuje mu.
Od początku nie odbierałam tego filmu jako horror, ale
jako piękny film o miłości, zdolnej pokonać śmierć.
Po obejrzeniu filmu, przeczytałam ponownie książkę.
Wrażenie nie było już tak dobre jak za pierwszym razem. Książka – zapewne z
powodu akcji opisywanej w postaci listów – wydała mi się bardziej
sprawozdaniem, niż opowiedzianą historią. Fakty były „suche” i jakieś bez
emocji.
Emocji , których w filmie było ogromnie dużo.
Długi czas myślałam, że Dracula to tylko wyjątek
potwierdzający regułę.
Do czasu aż obejrzałam Malowany Welon.
Film powstał na podstawie książki, którą napisał William Somerset Maugham
W tym przypadku nie mogę powiedzieć, że książka jest
gorsza od filmu. Jest… hmm inna.
Nie pozostawia złudzeń, rzuca czytelnikowi prosto w
twarz, że ludzie się nie zmieniają i jeśli czegoś nie ma w nich na początku
małżeństwa, to nie będzie również i na jego końcu.
Autor książki dał nikłą nadzieję na zmianę głównej
bohaterki, ale jej przemiana wg niego to nic pewnego.
Natomiast film… No właśnie.
Film pokazuje drogę od pogardy do miłości. Od własnego
wygodnictwa i egoizmu, do poświęcenia i troskę o innych.
Piękne zdjęcia, dobra muzyka, świetny Edward Norton. To
nie jedyne atuty tego filmu.
Film mimo swego zakończenia (bardzo wzruszającego)
ma pozytywne przesłanie. Nie skreśla głównej bohaterki, daje jej szansę na
zmianę, a ona tą szansę wykorzystuje.
Jest wizualne bardzo ładny, a kobiece romantyczne
serce chłonie jak gąbka rodzące się prawdziwe uczucie między małżonkami.
I mimo, że książka nie jest „gorsza” to film jest dla
mnie zdecydowanie lepszy, w pewien sposób pełniejszy.
Kolejny taki film, który spodobał mi się bardziej od
książki to Pachnidło. Historia pewnego mordercy.
Książka autorstwa Patricka Süskinda.
Od razu powiem, że uważam tą książkę za bardzo dobrą.
Wciągającą, dobrze napisaną historię.
A mimo wszystko film spodobał mi się bardziej. Może to za
sprawą wizualnej strony filmu. Ale dużo bardziej z powodu podejścia do głównego
bohatera.
Film nie umniejsza zła, które w nim siedzi. Pokazuje je
jak na dłoni. Widz nie pogłaskał by go po głowie za jego czyny, a raczej wysłał
na stryczek…
A jednak gdzieś w głębi trochę mu też współczuł. Jego
upośledzenia, które popchnęło go do takich a nie innych czynów.
W książce został on pokazany jak z gruntu zły,
wykluczając jakiekolwiek współczucie. Niejako
oceniając bohatera za czytelnika. Nie dopuszczając niczego innego niż
potępienia.
Film pozwala widzowi na ten moment współczucia, które
sprawia, że w głównym bohaterze prócz szaleństwa i mordercy, widzimy też
człowieka.
A na koniec…
50 twarzy Greya.
Tutaj krótko. Z tak strasznej książki dało się zrobić
lepszy od niej film.
Pozbycie się wewnętrznej bogini, potworków typu „święty Barnabo”
czy „chciałam żeby mnie pochłonęły azalie na klombie” sprawiło, że bez
uniesienia, ale film dało się oglądać. Na plus na pewno dobry soundtrack.,
fajne zdjęcia, odrobina humoru.
Na minus – cała płytka historia. Książka jest tak źle
napisana, że ciężko było zrobić gorszy film.
Czytając całą trylogię (niestety, ja tak mam, jak zacznę
czytać, to muszę dokończyć) aż bolały mnie zęby.
A potencjał był. Gdyby ktoś napisał tą książkę „na
poważnie” a nie jak zafascynowana świecącym Edwardem pani James, to mogło wyjść
coś naprawdę dobrego.
Historia toksycznego związku, siły uczucia, zmagania się
z własnymi demonami.
A wyszło byle co, byle jak.
Dlatego mimo negatywnych opinii, ja uważam, że film nie
jest zły. Jest przeciętny, ale i tak o niebo od książki lepszy.
Nie oglądałam żadnych z wymienionych filmów (może dlatego że wgl nie oglądam filmów :D) i niestety ciężko mi powiedzieć jaki film był lepszy od książki :P A post bardzo fajny :>
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
love-ksiazki.blogspot.com
Dziękuję :) Mimo wszystko zachęcam do obejrzenia. Czasem można się zaskoczyć pozytywnie :)
OdpowiedzUsuńCo do Draculi to mam takie samo zdanie. Książki nawet nie dokończyłam czytać, bo tak mnie zanudziła, ale film obejrzałam z ciekawością:)
OdpowiedzUsuńZanim zobaczyłam film, książka mnie fascynowała. Ale patrząc na dzieło Coppoli, straciła wiele w moich oczach. Nie wiem czy jeszcze kiedyś do niej wrócę. za to do filmu wracam nałogowo :)
UsuńJak dla mnie przykładem takiego "zjawiska" jest "Niezgodna". Ktoś też tak uważa? :)
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://czytam-pisze-recenzuje-polecam.blogspot.com ;)
Na razie zapoznałam się z pierwszym filmem i całą trylogią. Muszę się zgodzić, że pierwsza część zdecydowanie lepsza niż książka. Ogólnie książki uważam za nader przeciętne :)
Usuń"Cudowni chłopcy" z Michaelem Douglasem i Tobey Macguire'em. Świetny film na podstawie nudnawej książki.
OdpowiedzUsuńFilm bardzo mi się podobał, dzięki za przypomnienie, znów go obejrzę. Co do książki, to nie czytałam.
UsuńA mi osobiście ekranizacja "Gwiazd naszych wina" przypadła bardziej do gustu, niż sama książka. Oba dzieła były udane, jednak film bardziej polubiłam.
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, nie czytałam jeszcze ani nie widziałam filmu. Od czego lepiej zacząć? Film czy książka?
Usuń