Czy może być kara gorsza od śmierci?
Może.
Można zostać skazanym na pełnienie posługi Zjadaczki grzechów. Kobiety wyklętej, na którą nikt nie może patrzeć, nikt z nią nie może rozmawiać. Jest skazana na samotność, a ludzie mimo, że jej potrzebują, gardzą nią i się jej boją. Taki los spotkał 14 letnią May, dziewczynkę, która ukradła bochenek chleba. Skazana na zostanie zjadaczką grzechów, kobietę, która przyjmuje na siebie grzechy umierających, naznaczona piętnem, wplątana w spisek.
„Zjadaczka grzechów” Megan Campisi, to książka, którą zapragnęłam przeczytać, gdy tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach. Powieść niewątpliwie historyczna z ciekawym wątkiem zjadaczek grzechów, które podobno istniały naprawdę. Zabrałam się za czytanie niedługo po tym jak dotarła paczka i…utknęłam. Książka trafiła u mnie chyba na niesprzyjający czas. Miałam czytelniczą niemoc, wszystko co brałam do czytania, po kilku rozdziałach odkładałam. Nie potrafiłam się wciągną w żadną historię. I wtedy zaczęłam czytać opowieść o May. Jeśli sądzicie, że ta książka przełamała moją niemoc, to muszę Was rozczarować – wcale tak nie było. Męczyłam się z tą 332 stronicową powieścią ponad tydzień. I nie dlatego, że to zła książka, tylko dlatego, że to był kiepski czas.
Czy w takim razie mogę ocenić powieść? Uważam, że tak. I postaram się być jak najbardziej obiektywna w mojej ocenie. Po pierwsze język. Autorka posługuje się naprawdę pięknym językiem, ma dopracowany styl, potrafi obrazowo opisywać otaczającą bohaterkę rzeczywistość. A ta jest wyjątkowo brudna, pełna przemocy, żeby nie powiedzieć parszywa i upadlająca. Megan Campisi potrafiła wspaniale odmalować realia życia w XVI wiecznej Anglii.
Fabuła jest interesująca i potrafi wciągnąć. Zwłaszcza druga część powieści sprawiała, że chciałam się dowiedzieć co będzie dalej, jak to wszystko się zakończy. Mimo, że miałam trudności w skupieniu się na akcji, to nie umknął mi nawet najdrobniejszy szczegół, żaden wątek nie został pominięty. Wszystko w tej powieści układa się w logiczny ciąg przyczynowo – skutkowy, doprowadzając czytelnika do naprawdę dobrego finału. Tło polityczno-religijno-społeczne jest świetnie przedstawione. Również nakreśleniu bohaterów, oddaniu ich charakterów nie mogę nic zarzucić. Udało mi się dobrze poznać May i zrozumieć jej postępowanie i decyzje. To wszystko składa się na naprawdę intrygującą powieść i w dodatku dobrze napisaną.
I choć ciężko mi się czytało (ale to jak każdą powieść w tamtym czasie), to nie chciałam książki odkładać, parłam do przodu, ciekawa co będzie dalej. W końcu gdy skończyłam Zjadaczkę grzechów poczułam ulgę. I znów, nie dlatego, że uporałam się ze złą książką, tylko dlatego, że cieszyłam się, że nie odpuściłam. Bo to naprawdę dobra powieść, choć uważam, że częste określanie jej jako mrocznej nie jest zbyt trafione. Książka wg mnie nie jest mroczna, choć jej klimat jest ciężki i często brutalny, bywa również brudny, a opisywane w książce wydarzenia nierzadko urągały godności człowieka. Ale niewątpliwie to były takie czasy i autorka postarała się, aby dobrze oddać ich klimat.
Czy polecam Zjadaczkę grzechów?
Tak. Mimo trudności, jaką sprawiło mi jej czytanie, książkę oceniam pozytywnie. To naprawdę ciekawa lektura i niesztampowa fabuła okraszona świetnie odmalowanym tłem polityczno-religijno-społecznym. Nic w tej powieści nie jest oczywiste i jednoznaczne, a świat widziany oczami May potrafił wciągnąć i nie puszczać do ostatniej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz