wtorek, 18 lutego 2020

"Świt legend" Mariusz Walczak

Przeklęty bard, który próbuje pozbyć się swojego szaleństwa i opowiedzieć komuś swoją opowieść.
W końcu trafia na trójkę złodziei, ale zamiast przerzucić na nich swoją klątwę, bard zaczyna snuć opowieść… Opowieść o trójce przyjaciół, dzielnym rycerzu, który chce uratować świat i nierównej walce z ogromnym złem.
Czy śmiałkom uda się pokonać Bahal? Czy przeżyją drogę do wykonania zadanie jakie ich czeka?
Zło nie śpi, jest czujne i potężne. A trójka śmiałków właśnie stanęła mu na drodze.

Już od kilku dni się zbierałam, aby napisać swoją opinię o tej książce. I nie bardzo potrafiłam napisać coś, co by w pełni wyrażało moje odczucia.
Bo widzicie, mam z tą książką ogromny zgryz.
Zacznę od tego, że fabuła i pomysł na historię bardzo mi się spodobał. Czuć tu klimat dawnych legend i baśni, snutych przy ognisku.
Historia śmiałków, którzy nie zawahają się przed niczym, aby powstrzymać panoszące się pod postacią Bahal zło naprawdę mnie zaintrygowała.
Byłam ciekawa dokąd zmierza to historia, co się wydarzy i jak potoczą się losy bohaterów.
No właśnie – bohaterowie.
Polubiłam ich, głównych jest troje i każde z nich jest postacią, która wzbudza sympatię i której się kibicuje. Trzyma się kciuki za powodzenie ich misji, chce się, aby jak z pięknej baśni „żyli długo i szczęśliwie” po wykonaniu swojego zadania.
Ciekawie zapowiadał się również wykreowany przez autora świat, a raczej jego zarys.
Dlaczego zarys?
Ponieważ świat jest przedstawiony skąpo i pobieżnie. Ogromnie tego żałuję, bo wydaje mi się, że to naprawdę fascynujące miejsce.

I mimo, że byłam ciekawa rozwoju fabuły i tego w jakim kierunku potoczy się akcja, to niestety, ale „Świt legend” Mariusza Walczaka niepozbawiona jest według mnie wad. I to takich, które dość mocno mnie uwierały.
Po pierwsze styl.
Bardzo nierówny. Chwilami piękny, obrazowy i bardzo przyjemny, chwilami jakby ciosany siekierą, bardzo prosty i (nie wiem jak inaczej to nazwać) zgrzytliwy.
Kolejna sprawa to przedstawienie otaczającego bohaterów świata. Było mi przykro, że autor nie poświęcił temu więcej czasu i uwagi, bo to było ciekawe miejsce z potencjałem, który nie został wykorzystany.
Tak samo jak przedstawienie rozgrywających się na karatach powieści wydarzeń. Niektóre dostały odpowiednią porcję uwagi autora, ale sporo potraktował po macoszemu.
Również główni bohaterowie nie dostali od autora równych szans na to, aby dać się poznać czytelnikowi. Niektórzy pokazani zostali dość ciekawie, z uwzględnieniem ich przeszłości i przeżyć, o niektórych dowiedziałam się jedynie, że są (mówiąc oczywiście w sporym uproszczeniu) w porządku i stoją po dobrej stornie.
Najwięcej stracił na tym Hector, jego wątek aż się prosił o porządne rozwinięcie. Niestety go nie otrzymał, czym byłam niesamowicie rozczarowana.

Historia stworzona przez Mariusza Walczaka miała naprawdę ogromny potencjał. Jest w niej wszystko to, co sprawia, że człowiek daje się wciągnąć w czytaną opowieść. A jednak czegoś mi tu zabrakło, głębi, rozwinięcia ważnych wątków, lepszego ukazania bohaterów i toczących się wydarzeń.
I mimo, że spodziewałam się czegoś więcej, to jednak nie mogę napisać - i nie napiszę -  że „Świt legend” to książka zła.
To poprawna powieść, która miała szanse być świetną lekturą, a która tej szansy nie wykorzystała.

Na koniec chcę pochwalić wydawnictwo za ładną i klimatyczna okładkę, która od razu przykuła mój wzrok. Skojarzyła mi się z tajemnicą i legendą, którą od wielu dekad bardowie wyśpiewują przy ognisku na szlaku.



2 komentarze:

  1. Dlatego tak rzadko sięgam po naszych autorów. Ciągle mam wrażenie, że czegoś brakuje, czegoś co znajduję w książkach zagranicznych, nawet jeśli też nie są jakimiś arcydziełami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie mega wysoko cenię polską fantastykę. Mamy wspaniałych autorów piszących w tym gatunku. Co do innych gatunków, to po częsci sie zgadzam z Tobą :)

      Usuń