wtorek, 20 października 2015

Stephen King... król jest tylko jeden


Stephen King…
Kto o nim nie słyszał? Pewnie większość, nawet Ci, którzy jego książek nie czytają.
Autor otrzymał miano kultowego i nie sposób temu zaprzeczyć.

Zawsze zastanawia mnie, co siedzi w głowie u człowieka, który potrafi stworzyć takie historie jak chociażby Smętaż dla zwierząt, Carrie, TO, Cujo i wiele innych.

Czytałam niedawno wypowiedź Kinga, że był okres w jego życiu, gdy mocno nadużywał alkoholu i nie pamięta za wiele z tego czasu.
Jak widać, nie przeszkodziło mu to w pisaniu.

King wg mnie pisze nierówno, tzn. pisze książki bardzo dobre, albo przeciętnie nijakie jak np. Dolores Claiborne która nie dość, że mnie nie zachwyciła, to jeszcze znudziła.
Wielu mu zarzuca, że tylko jego stare książki są dobre, że to nowsze są słabe, gorsze i że mistrz horroru stracił formę.
Ja akurat się z tym nie zgadzam, ale faktem jest, że King ma w swoim dorobku i słabsze książki.

W jego książkach jest niepokój, tajemnica i ten dreszcz na plecach, gdy człowiek zagłębia się w fabułę.
Są ludzie zwyczajni, tacy, których można mieć za sąsiadów i spotykać codziennie.

Podobają mi się wstępy w jego książkach, są dość szczegółowe, mocno wprowadzają czytelnika  w świat bohaterów, nakreślają sytuację.
Za to trafić na ciekawe zakończenie u tego pana nie jest aż tak oczywiste.
Wystarczy popatrzeć chociaż na zakończenie Pod Kopułą, Łowcy Snów czy Mgły.
Nie potrafię tego zrozumieć, świetne książki, a za kończenie jakieś taki z czapy.

Są natomiast dwie jego książki, które wyjątkowo zapadły mi w czytelniczą pamięć. Do tego stopnia, że wracam do nich co jakiś czas.

Jest to Miasteczko Salem oraz Wielki Marsz, napisany pod pseudonimem Richard Bachman.
Jeśli ktoś zapyta, którą z nich lubię bardziej – nie będę potrafiła odpowiedzieć.
Bo obie te książki to dla mnie majstersztyk talentu pana Kinga.

Pierwsza z nich – Miasteczko Salem – do dziś wywołuje we mnie dreszcz grozy.
Po jej przeczytaniu zawsze zerkam w okno i spodziewam się zobaczyć Dannego Glicka (kto czytał ten pewnie mnie zrozumie), unikam parku po zachodzie słońca, a do piwnicy nie da się mnie zaciągnąć przez kilka tygodni.
Książka ta jest genialnym ukazaniem zła, wiary, siły charakteru i odwagi. Pokazuje wampiry jako wyjątkowo paskudne istoty, złe do szpiku kości.
Pokazuje ludzi stającymi z nimi do walki, ludzi słabych, odczuwających strach, lęk i chęć ucieczki.
Próżno szukać w tej książce happy endu. Tu osobą o wielkiej odwadze okazuje się mały chłopiec, a największym przegranym…tego nie zdradzę, może jest ktoś, kto tej książki nie czytał.


Druga moja the best Stephena Kinga, to Wielki Marsz…
W tej książce nie ma biegających nocą wampirów, morderczych samochodów czy ożywionego dziecka…
A mimo wszystko jest to książka przerażająca, z gatunku tych co to – kolokwialnie mówiąc – ryją beret.
Fabuła jest bardzo prosta. Gdzieś w USA, w nieokreślonej przyszłości, co roku 100 chłopców wyrusza w wielki marsz, meta jest tam, gdzie upadnie ostatni z nich… Nagrodą jest wszystko, co sobie wygrany tylko zażyczy.
Banalne i nudne powiecie.
Nic bardziej mylnego. Książka trzyma w ogromnym napięciu, ma w sobie ogromny ładunek emocjonalny. Jest niepokojąca, przerażająca i wstrząsająca.
To jest książka, która porusza w człowieku ogromne ilości emocji.  

Każda z tych dwóch książek ma wg mnie idealne zakończenie. Są to dla mnie jedne z najlepszych książek jakie czytałam. Nie, nie tylko pana Kinga, ogólnie.
I choćby Pan King już nigdy nie napisał nic dobrego, to za sam fakt stworzenia Miasteczka Salem i Wielkiego Marszu, pozostanie on dla mnie mistrzem horroru, pisarzem kultowym i wyjątkowym.

* zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz