Stephen King…
Kto o nim
nie słyszał? Pewnie większość, nawet Ci, którzy jego książek nie czytają.
Autor
otrzymał miano kultowego i nie sposób temu zaprzeczyć.
Zawsze
zastanawia mnie, co siedzi w głowie u człowieka, który potrafi stworzyć takie
historie jak chociażby Smętaż dla zwierząt, Carrie, TO, Cujo i wiele innych.
Czytałam
niedawno wypowiedź Kinga, że był okres w jego życiu, gdy mocno nadużywał
alkoholu i nie pamięta za wiele z tego czasu.
Jak widać,
nie przeszkodziło mu to w pisaniu.
King wg
mnie pisze nierówno, tzn. pisze książki bardzo dobre, albo przeciętnie nijakie
jak np. Dolores Claiborne która nie dość, że mnie nie zachwyciła, to jeszcze
znudziła.
Wielu
mu zarzuca, że tylko jego stare książki są dobre, że to nowsze są słabe, gorsze
i że mistrz horroru stracił formę.
Ja
akurat się z tym nie zgadzam, ale faktem jest, że King ma w swoim dorobku i słabsze książki.
W
jego książkach jest niepokój, tajemnica i ten dreszcz na plecach, gdy człowiek
zagłębia się w fabułę.
Są
ludzie zwyczajni, tacy, których można mieć za sąsiadów i spotykać codziennie.
Podobają
mi się wstępy w jego książkach, są dość szczegółowe, mocno wprowadzają
czytelnika w świat bohaterów, nakreślają
sytuację.
Za
to trafić na ciekawe zakończenie u tego pana nie jest aż tak oczywiste.
Wystarczy
popatrzeć chociaż na zakończenie Pod Kopułą, Łowcy Snów czy Mgły.
Nie
potrafię tego zrozumieć, świetne książki, a za kończenie jakieś taki z czapy.
Są
natomiast dwie jego książki, które wyjątkowo zapadły mi w czytelniczą pamięć.
Do tego stopnia, że wracam do nich co jakiś czas.
Jest
to Miasteczko Salem oraz Wielki Marsz, napisany pod pseudonimem Richard
Bachman.
Jeśli
ktoś zapyta, którą z nich lubię bardziej – nie będę potrafiła odpowiedzieć.
Bo
obie te książki to dla mnie majstersztyk talentu pana Kinga.
Pierwsza
z nich – Miasteczko Salem – do dziś
wywołuje we mnie dreszcz grozy.
Po
jej przeczytaniu zawsze zerkam w okno i spodziewam się zobaczyć Dannego Glicka
(kto czytał ten pewnie mnie zrozumie), unikam parku po zachodzie słońca, a do
piwnicy nie da się mnie zaciągnąć przez kilka tygodni.
Książka ta jest genialnym ukazaniem zła,
wiary, siły charakteru i odwagi. Pokazuje wampiry jako wyjątkowo paskudne
istoty, złe do szpiku kości.
Pokazuje
ludzi stającymi z nimi do walki, ludzi słabych, odczuwających strach, lęk i
chęć ucieczki.
Próżno
szukać w tej książce happy endu. Tu osobą o wielkiej odwadze okazuje się mały
chłopiec, a największym przegranym…tego nie zdradzę, może jest ktoś, kto tej
książki nie czytał.
Druga
moja the best Stephena Kinga, to Wielki
Marsz…
W
tej książce nie ma biegających nocą wampirów, morderczych samochodów czy
ożywionego dziecka…
A
mimo wszystko jest to książka przerażająca, z gatunku tych co to – kolokwialnie
mówiąc – ryją beret.
Fabuła
jest bardzo prosta. Gdzieś w USA, w nieokreślonej przyszłości, co roku 100
chłopców wyrusza w wielki marsz, meta jest tam, gdzie upadnie ostatni z nich…
Nagrodą jest wszystko, co sobie wygrany tylko zażyczy.
Banalne
i nudne powiecie.
Nic
bardziej mylnego. Książka trzyma w ogromnym napięciu, ma w sobie ogromny
ładunek emocjonalny. Jest niepokojąca, przerażająca i wstrząsająca.
To
jest książka, która porusza w człowieku ogromne ilości emocji.
Każda
z tych dwóch książek ma wg mnie idealne zakończenie. Są to dla mnie jedne z
najlepszych książek jakie czytałam. Nie, nie tylko pana Kinga, ogólnie.
I
choćby Pan King już nigdy nie napisał nic dobrego, to za sam fakt stworzenia
Miasteczka Salem i Wielkiego Marszu, pozostanie on dla mnie mistrzem horroru,
pisarzem kultowym i wyjątkowym.
* zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz