Pewnie wiele osób zna książki
tej pisarki – a to za sprawą trylogii Jeźdźca Miedzianego, którego i ja uwielbiam.
Ale tym razem nie o tych książkach Paulliny Simons będzie
wpis, a o jej innej książce. Tytułowej
Dziewczynie na Times Square.
Książka ta, to świetne połączenie powieści obyczajowej,
romansu, dramatu i wątku kryminalnego. Połączenie, które wg mnie autorce udało się idealnie.
Akcja zaczyna się od trzech
wydarzeń, które decydują o dalszym jej przebiegu.
Główna bohaterka
wygrywa główną wygraną w totka, jej współlokatorka znika, a ona sama dowiaduje
się, że jest chora na agresywną postać białaczki.
Powiedzcie sami,
mieszanka wybuchowa jeśli chodzi o emocje…
Książka jest tak napisana, że naprawdę
nie sposób się od niej oderwać. Poziom
emocji, jakie we mnie porusza za każdym razem, gdy ją czytam, jest ogromny.
Autorka potrafi pisać w taki sposób, że mam wrażenie
jakbym słuchała opowieści o kimś znajomym.
Jej bohaterowie nie są jednobarwni, mają zalety, wady. Popełniają błędy,
podejmuję złe decyzje, okazują słabość.
A jednocześnie jest w nich wewnętrzna siła.
Bo wraz z zaginięciem współlokatorki, w życiu naszej
bohaterki pojawia się detektyw, który prowadzi sprawę zaginięcia. Pojawia się
on i uczucie, które mimo iż dobre, do łatwych należeć nie będzie…
Bohaterka zmaga się z chorobą, wygraną, rodziną i uczuciem,
którego się nie spodziewała. Relacje rodzinne w tej książce są skomplikowane, autorka
pokazuje nam prawdziwe oblicze członków rodziny głównej bohaterki, ich wady i
zalety (pojawia się w nich również wątek polski).
Każdy bohater książki, czy to pierwszoplanowy czy
drugoplanowy jest wg mnie ukazany w sposób niesamowicie rzeczywisty, realny. Są
to osoby z krwi i kości, pełne emocji, uczuć.
Spotkałam się z opiniami, że ta książka jest niesamowicie
smutna.
Czy się z tym zgadzam? Nie do końca. Co prawda tematyka
nie należy do lekkich i wesołych, ale to nie jest książka przygnębiająca ani
wprawiająca w stan depresyjny.
To książka o uczuciach, ich wielu obliczach. O sile
charakteru i charcie ducha. O więzach rodzinnych i wreszcie o miłości…
Opinie jednak są podzielone. Większość tych, które
czytałam przychyla się do pozytywnego.
Ja osobiście uważam, że zakończenie jest bardziej z grupy tych do łez
niż do radości. Choć to chyba już moja nadinterpretacja jednak J
To niesamowita lektura, która zapada człowiekowi w serce
i długo nie można o niej zapomnieć.
Ja czytałam ją już wiele razy i przeczytam ponownie nie
jeden raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz