Co byś zrobił, gdybyś stracił coś, co dopiero dostałeś, a co było dla ciebie
wszystkim?
Po dwóch tygodniach małżeństwa, w wypadku ginie mąż Elsie.
Niespełna trzydziestoletnia kobieta zostaje z całą swą ogromną miłością, która nie miała szansy zmierzyć się z „szarą rzeczywistością”, ani przejść próby czasu.
Jej wspólne życie z Benem skończyło się jeszcze zanim się na dobre rozpoczęło i czas nie miał szansy zweryfikować siły ich uczucia.
A to oznacza, że prócz naturalnej żałoby, uczucie, które ich połączyło, już na zawsze pozostanie idealne.
Gdy kupowałam „Na zawsze, ale z przerwą” nie miałam pojęcia, że to debiut i że wydano już inne książki autorki, które zostały dobrze przyjęte.
Ot zainteresowała mnie fabuła opisana na obwolucie.
Książka zaczyna się od śmierci Bena i to jest punktem wyjścia do wszystkiego, co potem się w tej powieści będzie działo. A wbrew pozorom sporo się tu dzieje.
Autorka skupiła się na pokazaniu tego, jak radzimy (lub nie radzimy) sobie z żałobą, z utratą bliskich, których kochamy. Jak rozpacz może totalnie osaczyć, odciąć od przyjaciół, rodziny. Radzenie sobie ze śmiercią najbliższych jest tym czego nie da się „zrozumieć”, jeśli samemu się tego nie doświadczyło, zwyczajnie nie jest się w stanie postawić na miejscu takiej osoby i pojąć co ona czuje.
A leczenie takich ran to proces długi i ogromnie trudny. Uważam, że pani Reid całkiem dobrze sobie poradziła z ukazaniem poczucia rozpaczy, straty i prób stanięcia na nogi po takiej tragedii.
Napis z tyłu okładki doradza zaopatrzenie się w pudełko chusteczek, bo książka wyciska łzy w ilościach hurtowych. Otóż ja nie płakałam. Naprawdę. Ale czułam niesamowicie dojmujący żal i było mi tak ogromnie smutno, czytając o tym z czym mierzyła się Elsie. W dodatku Taylor Jenkins Reid bardzo obrazowo odmalowała jak śmierć Bena wyidealizowała uczucie jakie go łączyło z Elsie w jej oczach, uczucie, które już i tak było dla niej idealne. Dla mnie ta książka nie jest wyciskaczem łez, nie stosuje tanich sztuczek, żeby wywołać emocje i łzy. Pokazuje za to jak ogromną rozpaczą potrafi napełnić człowieka śmierć osoby, którą się kocha i jak totalnie złamać. I robi to w prosty sposób, a jednocześnie ogromnie poruszający. Elsie nie jest idealna, jej związek z Benem też nie był.
A jednak przez to, że śmierć Bena odebrała im wspólną przyszłość, ich krótki związek już na zawsze zostawi w niej idealny obraz ich miłości.
Czy polecam „Na zawsze, ale z przerwą”?
Dla osób szukających „emocjonalnego walca jadącego po człowieku” nie. Ta powieść mimo, że wywołuje wiele emocji, nie działa w taki sposób. To dojrzały obraz przechodzenia żałoby, pogodzenia się z tym co się stało i przyjęcia do świadomości, że inni bliscy mogą cierpieć tak samo jak my. Że nie tylko my mamy prawo do rozpaczy.
Jeśli jednak szukacie książki mądrej, opisującej żałobę w sposób subtelny, a bohaterów ukazujący nie przez różowe okulary, ale z pełnym wachlarzem ich wad – to jak najbardziej, to jest książka dla Was.
Mi się bardzo podobała, odnalazłam w niej pewne emocje, które towarzyszą mi od kilku lat, gdy bardzo bliska mi osoba nagle odeszła. Są takie rany, których nawet czas nie jest w stanie zagoić, pozostawiając na zawsze blizny.
I chyba o tym przede wszystkim była dla mnie ta powieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz