Objazdowa wycieczka po Irlandii, ośmioro obcych sobie ludzi, ledwo zipiący bus i pilot alkoholik.
Co może pójść źle na takiej dziesięciodniowej wycieczce z polskimi turystami na pokładzie?
„Zbrodnia po irlandzku” Aleksandry Rumin pokazuje, że wszystko.
Jakiś czas temu czytałam pierwszą powieść autorki „Zbrodnia i Karaś”, w której nie zostawiła suchej nitki na środowisku akademickim.
Śmiałam się przez większą część lektury, wciągnęłam i za nic nie mogłam odgadnąć, kto zamordował Karasia.
Dlatego byłam ogromnie ciekawa, co też autorka zaprezentuje w swojej nowej powieści.
„Zbrodnia po irlandzku” to ukazane w krzywym zwierciadle wycieczki objazdowe, ogromna kpina z polskich (i nie tylko ) turystów i naszych rodaków mentalności.
Autorka lekkim, ale przyjemnym stylem pokazuje mocno wyjaskrawione zachowania turystów w obcych krajach, podczas wojaży i wycieczek.
Drwi nie tylko z biednych turystów, ale i hoteli, punktów gastronomicznych, biur podróży, wytyka ściemy, które są serwowane rozentuzjazmowanym podróżnikom.
Robi to bez litości, nikogo nie oszczędza, ale jednocześnie jest to tak zabawne, z przymrużeniem oka, że nie można się na nią gniewać.
Głównych bohaterów jest dziesięcioro, ośmioro turystów, pilot Tomasz oraz kierowca busa Alan.
Każde z nich to totalnie inny charakter, a Hrabina Raszpla – co tu dużo mówić, jest najbarwniejsza z nich.
Są fajni nakreśleni, niektórzy ciut przerysowani, choć jak się okazało, był to celowy zabieg.
Prócz obrazu rodaka na wycieczce, jak na komedie kryminalną przystało, mamy zbrodnię, kilka trupów i zagwozdkę „kto jest tym złym”.
Przyznaję, że za nic nie mogłam się domyśleć, kto był tym kilerem, który siał postrach wśród uczestników wycieczki.
Choćbym nie wiem jak typowała, nijak mi się nie składało.
I na końcu się okazało, że autorka miała pomysł tak przewrotny, tak fajny, że mogłam się głowić nie wiem ile, a i tak bym nie odgadła.
Akcja jest wartka, wciągająca, fabuła ciekawa, zabawna, wywołująca wiele wybuchów śmiechu.
Polubiłam większość bohaterów, choć nie ukrywam, że o mordercze instynkty podejrzewałam praktycznie każdego.
Bawiłam się świetnie podczas czytania, to był prawdziwy relaks i fajne spędzenie czasu.
Byłam mocno zaciekawiona i zaintrygowana przez autorkę, a na koniec dałam się jej tak zaskoczyć, że musiałam jeszcze raz wrócić do początku przeczytanych przed chwilą stron, bo nie mogłam uwierzyć w taki zwrot akcji.
Oj należą się pani Rumin ukłony za to jak bardzo mnie zaskoczyła, a w pewnej chwili nawet wzruszyła.
„Zbrodnia po irlandzku” to bardzo dobra rozrywka, lekka, zabawna, a mimo wszystko potrafiła mnie zaskoczyć, wpędzić w zadumę i chwilkę refleksji.
Jestem zadowolona z lektury i muszę przyznać, że pani Rumin idzie w dobrym kierunku, widać, że się rozwija, szlifuje swój warsztat, a jeśli trend się utrzyma, to jej kolejne książki będą jeszcze lepsze.
Chętnie sięgnę po kolejne powieści autorki, mam nadzieję, że nie każde mi długo czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz