niedziela, 25 grudnia 2016

"PAX" Sara Pennypacker, Jon Klassen. Piękna i poruszająca powieść.

PAX to poruszająca opowieść o chłopcu i jego lisie. A może o lisie i jego chłopcu?


Peter ratuje malutkiego liska od śmierci i zabiera do domu. Od tego czasu są nierozłączni.
Do momentu, gdy ojciec chłopca zaciąga się do wojska, a syna odwozi do domu dziadka. Oczywiście bez Paxa, tego porzuca na skraju drogi...
Tak rozpoczyna się historia dwójki nierozłącznych do tej pory przyjaciół...

Peter jeszcze tej samej nocy ucieka z domu dziadka i postanawia wrócić do Paxa, który nigdy nie żył na wolności.
Miłość chłopca do lisa gna go do przodu, a tęsknota za przyjacielem i strach o niego sprawiają, że Peter nie cofnie się przed niczym,aby wrócić do Paxa.
Jednocześnie autorka pokazuje, co dzieje się z lisem. Jak czeka na swojego chłopca, jak tęskni, jak próbuje odnaleźć się wśród nieznanego mu do tej pory życia na wolności.

Książka jest napisana pięknym językiem. Mimo, że może się wydawać iż to powieść dla dzieci, to tak nie jest.
To historia, w której poruszone są tematy zdrady, rozpaczy po śmierci najbliższych, tęsknoty i prób radzenia sobie z życiem po traumatycznych przeżyciach.
Pisarka ukazuje czym jest prawdziwa przyjaźń i jak należy o nią dbać. Mówi, że nie wolno porzucać i zdradzać przyjaciół, że zawsze jest jakieś rozwiązanie, tylko trzeba chcieć je znaleźć.
Pokazuje wreszcie, że zawsze można naprawić błędy i wynagrodzić zranione uczucia i krzywdy.
PAX to poruszająca historia. Już pierwsze kilka stron wywołało u mnie łzy i poruszyło do głębi.
Książkę czyta się bardzo szybko, bo autorka ma lekkie pióro i potrafi wciągnąć czytelnika w wykreowany przez siebie świat już od pierwszych zdań.

Polecam tą powieść czytelnikom w każdym wieku. Historia opowiada o ponadczasowych wartościach, a robi to w poruszający sposób.
Na koniec wspomnę tylko, że w powieści są piękne ilustracje, które idealnie oddają klimat historii Petera i Paxa.


*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl

wtorek, 20 grudnia 2016

Łotr 1. Gwiezdne Wojny - historie. Przygodo przybywam!

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…
Nie, powrót! Nie tak dawno, bo godzinę temu i nie tak daleko, bo w pobliskim Heliosie, udało mi się wreszcie dotrzeć na seans nowego filmu ze świata Gwiezdnych Wojen.
Łotr 1 – bo o nim dziś mowa, to historia grupy rebeliantów, którzy udają się na misję wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci.
Okres, w którym dzieje się ta przygoda, to czas pomiędzy epizodem III a IV.

Film rozpoczyna się od pokazania widzowi tła powstawania Gwiazdy Śmierci oraz wprowadzenia nowych bohaterów.
Jak to w GW – dzieje się wiele, szybko i głośno.
Disney bardzo się postarał aby wizualna strona filmu była na najwyższym poziomie i przyznaję, że wyszło mu to świetnie.

Zaczęłam pisać o kolejnych elementach filmu, ale wykasowałam cały tekst. Dlaczego?
Bo chciałabym napisać o czymś, co dla mnie jest najważniejsze.
O emocjach i wrażeniach, jakie towarzyszyły mi podczas oglądania filmu.
A tych przeżyłam prawdziwą powódź.

Gwiezdne Wojny darzę nieprzemijającą miłością. Najbardziej kultowe i ulubione są pierwsze trzy epizody, ale każda z nowszych części trafiła na moją listę ulubionych.
Obawiałam się trochę Łotra 1, nie wiedziałam czego się spodziewać, nic nie czytałam, aby nie wpaść na spoilery.
Co otrzymałam?
Niesamowicie wciągająca historię z cudownym klimatem GW, z pędzącą akcją, wizualnie wspaniałą, sporą dawką humoru, a to wszystko w niesamowicie pięknej oprawie muzycznej.
Co do muzyki – był jeden moment, gdy byłam pewna, że właśnie zaczyna się utwór Don’t cry for me Argentina , ale na szczęście to było tylko kilkusekundowe podobieństwo na początku.
Fabuła była spójna, jeśli film zawiera jakieś „nielogiczności”, to ja ich nie wyłapałam, zachwycona tym co widziałam na ekranie.
Zresztą, doszukiwanie się nielogiczności, w filmie z gatunku Sci-Fi, jest dla mnie samo w sobie chybionym pomysłem.

Podczas całego seansu, czułam się jak dziecko, które nadal wierzy w św. Mikołaja i właśnie otrzymało od niego wór pełen prezentów. Czułam niesamowitą radochę, niczym nieskrępowane szczęście, że mogę po raz kolejny przeżyć przygodę w ulubionym świecie, z nowymi i starymi bohaterami.
Bo co ważne, w filmie prócz plejady nowych twarzy, pojawia się kilku starych bohaterów.
Nie będę oszukiwać, że nie czekałam na Lorda Vadera.
Oczywiście, że czekałam! I to niecierpliwie.
I poczułam ogromne wzruszenie, gdy po raz pierwszy pojawił się na ekranie, a z głośników popłynął odgłos  jego świszczącego oddechu.
Dostałam gęsiej skórki na rękach, gdy w jego dłoniach pojawił się miecz świetlny.
Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół nawiązujący do „starych” GW powodował, że moje serce robiło fikołka.
Gwiezdne Wojny po raz pierwszy oglądałam jako małe dziecko i cząstka tego dziecka została we mnie do dziś, ciesząc się ogromnie z powrotu do świata stworzonego przez G. Lucasa.

Łotr 1 to świetna rozrywka. Pozwala przenieść się w odległą galaktykę, przeżyć niesamowite przygody, poczuć tą dziecięcą radość i uniesienie.
Oczywiście film nie ustrzegł się amerykańskiego patosu, ale na szczęście nie ma go zbyt wiele. Bohaterowie o których opowiada, to nie idealni i kryształowi ludzie. To postacie z krwi i kości, z wyrzutami sumienia, popełniający błędy.
W filmie nie ma rycerzy Jedi , ale czuć ich obecność, czuć, że moc jest i tylko czeka, aby się ukazać.

Zapewne widzowie Łotra 1 podzielą się na dwie grupy. Jedni – wierni fani GW – będą cieszyć się z powrotu do ulubionego świata i całą sagę traktować jak fenomen, który od wielu lat wpływa na wyobraźnię wielu ludzi.
Druga grupa, to ludzie dla których Łotr 1 będzie tylko kolejnym filmem, który ma zarobić kasę bazując na dawnej świetności GW, pełen naiwności i przekombinowania.
Ta druga grupa będzie doszukiwać się dziur w scenariuszu, braku logiki, wszystkiego czego jest za dużo lub za mało w tym filmie.

Ja zaliczam się do grupy pierwszej, dla której Łotr 1, jak i cała saga Gwiezdnych Wojen, to coś więcej niż film.
To powrót do dzieciństwa, do niczym niezmąconej radości z seansu, to wreszcie niezapomniani bohaterowie i ulubione sceny.
Jest tylko jeden ogromy minus – na kolejny film znów musze czekać rok.
Niech moc będzie z Wami!

*zdjęcia pochodzą ze strony www.filmweb.pl





wtorek, 13 grudnia 2016

Książkowe zakupy grudzień

Grudzień to dla mnie niezaprzeczalnie czas prezentów, tych ofiarowywanych i tych otrzymywanych.
Nie zmienia to jednak faktu, że zakupy książkowe być muszą.
Tak więc, w grudniu dwie przesyłki - obie z mojego ulubionego AROS- dyskont książkowy

W pierwszej przesyłce, która odebrałam po Mikołajkach znalazł się długo wyczekiwany drugi tom trylogii Kruczy Cień, czyli Lord Wieży.


Drugą paczkę odebrałam dziś rano, a w niej trzy książki fantasy oraz dwie obyczajowe. W tym szeroko polecany PAX.
Nowy rok zbliża się wielkimi krokami. Następne zakupy zapewne już w 2017! Ale kto wie jakie niespodzianki znajdę pod choinką?


niedziela, 11 grudnia 2016

"Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry. Lekka i przyjemna lektura na wieczór

Z Britainy C. Cherry miałam już styczność, a to za sprawą jej poprzedniej powieści „Kochając pana Danielsa”. Książka była dość ciekawa, ale nie zachwyciła mnie, więc szybko o niej zapomniałam.
„Powietrze, którym oddycha” kupiłam jako lek na smutek, kompletnie nie łącząc nazwiska pani Cherry z tą powieścią.
Gdy doczytałam już, że to kolejna książka pisarki, odłożyłam ją na półkę na czas niekreślony.  
Aż nadszedł ten weekend, a ja nie mogąc się zdecydować, co chcę czytać, dałam tej powieści szansę.

Akcja powieści rozpoczyna się, gdy Elizabeth wraz córką Emmą, wraca po prawie rocznym pobycie u matki do swojego domu. Domu, z którego uciekła po śmierci męża.
Gdy jest już prawie na miejscu, pod koła jej auta wbiega pies. Zaraz za psem pojawia się jego właściciel, który prócz tego, że jest okropnym gburem, to kocha swojego zwierzaka.
Elizabeth zawozi oboje do weterynarza, mimo że mężczyzna potraktował ją bardzo nieuprzejmie.
Gdy zmęczona dociera wreszcie do domu, okazuje się, że gburowaty nieznajomy, to jej nowy sąsiad.
Bliższa znajomość wyjaśni, że tak samo jak ona,  Tristan stracił najbliższych i nie potrafi sobie z tą stratą poradzić.

Powiem szczerze, że spodziewałam się kolejnej ckliwej powieści, przesłodzonej i odrobinę za bardzo skierowanej do młodzieży.
Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczęłam czytać.
Bowiem książka ta, to świetne połączenie trudnego tematu radzenia sobie ze śmiercią najbliższych, wyrzutami sumienia, utratą wiary w sens istnienia z poczuciem humoru, optymizmem i wątkiem kryminalnym.
Oczywiście jest to powieść o miłości, więc gra ona główne skrzypce, ale autorka dołączyła również wątek szalonej i zwariowanej przyjaciółki Elizabeth, dzięki której nie raz śmiałam się głośno podczas lektury, tajemniczego właściciela sklepu z magicznym asortymentem oraz nierzadko niełatwymi relacjami z rodziną.
Prócz motywu radzenia sobie z bólem, pisarka dość obrazowo pokazała również realia życia w małym miasteczku.
Akcja powieść jest dynamiczna i nie zwalnia ani na chwilę.
Autorka ma lekkie pióro i łatwo przyswajalny styl, który pasuje do tego typu powieści. Co ważne, nie ma w książce dłużyzn i rozwleczonych wewnętrznych monologów bohaterów.
Dzięki temu oraz sporej dawce humoru, książkę czyta się bardzo dobrze.

Bohaterowie, których B.C. Cherry powołała do życia, są dobrze nakreśleni. Nie sposób ich nie polubić. Zwłaszcza Elizabeth, która ma niewyparzony język, zdrowe podejście do siebie i swoich potknięć.
Mimo, że od początku wiadomo jakie będzie zakończenie, to wcale nie umniejsza to przyjemności z lektury.
„Powietrze, którym oddycha” to książka, która ma uprzyjemnić wieczór ciekawą historią, fajnymi bohaterami i zapewnić strawę romantycznej części kobiecych dusz.
Jeśli o to chodzi – powieść ta spisała się idealnie.

Mój jedyny zarzut wobec tej powieści, to momentami zbytnia ckliwość. Rozumiem nasycenie książki emocjami, zwłaszcza, że opowiada historię dwójki naznaczonych tragedią ludzi.
Ludzi, którzy z lękiem próbują od nowa nauczyć się żyć i kochać.
Niemniej jednak były takie momenty, że przewracałam oczami z irytacją.
Może gdybym czytała dużo książek z tego gatunku, to niżej oceniłabym tą powieść. Tak jednak nie jest, więc uczciwie mogę polecić „Powietrze, którym oddycha” wielbicielom gatunku i osobom, które chcą spędzić przyjemny wieczór na lekkiej i wciągającej lekturze.




środa, 7 grudnia 2016

Mikołajki i książkowe prezenty

Nie znam osoby kochającej czytanie książek i nie lubiącej otrzymywać tychże w prezencie.
Ja również uwielbiam książkowe prezenty.
W tym roku Mikołaj nie zawiódł i na mojej półce cztery nowe książki, które otrzymałam wczoraj.
Od kilku lat (choć to może mało ma wspólnego z niespodzianką) robię najbliższym listę książek, jakie bym chciała dostać w grudniu.
Bo prócz Mikołaja i Gwiazdki, w tym miesiącu mam również urodziny. Tak więc są aż trzy okazje, grzechem byłoby ich nie wykorzystać.
A piąta książka - ta, którą zamówiłam sobie w prezencie sama, już do mnie jedzie. Ale o tym psssst...


wtorek, 6 grudnia 2016

"Kolekcjonerka perfum" Kathleen Tessaro. Powieść pełna tajemnic i przepychu danych lat...

„Kolekcjonerka perfum” to książka, która urzekła mnie swoją okładką. Mimo, że nie ocenia się książek po okładce, nie mogłam się oprzeć i zakupiłam powieść.
Oczywiście nie bez znaczenia był również opis książki, który sugerował świat elegancji i szyku lat dwudziestych, tajemnice do odkrycia, a to wszystko z delikatnym wątkiem miłosnym.
Czy otrzymałam to, czego się spodziewałam?
Tym razem tak.

Akcja powieści dzieje się dwutorowo. Opowiada historię Evy, która rozpoczyna się w roku 1927, oraz losy Grace, które dzieją się w powojennym Londynie i Paryżu w roku 1955.
Historia rozpoczyna się od dwóch wydarzeń, które wstrząsną całym światem Grace – informacja o otrzymanym spadku od kompletnie obcej Evy oraz zorientowaniu się, że mąż Grace ma romans.
To ostatnie wydarzenie będzie impulsem dla kobiety do wyjazdu do Paryża i wraz z adwokatem zajmującym się sprawą spadku, podjęcia prób odtworzenie przeszłości Evy.

Autorka w swojej powieści tworzy ciekawy i wiarygodny obraz obu swoich bohaterek, a ich historie są ciekawe i wciągające.
Prosty język sprawia, że czyta się bardzo szybko, jednocześnie zabierając czytelnika w niesamowity świat przepychu, wytworności,  cudownych zapachów perfum.
Kathleen Tessaro w bardzo sugestywny sposób ukazuje życie wyższych sfer Londynu i Paryża, pokazuje uwodzicielskie kobiety, wielkie namiętności.
Jednocześnie nie stroni od ukazanie roli kobiety w społeczeństwie w powojennych latach.  To właśnie z tym zmaga się Grace w swoim nieudanym małżeństwie, spętana konwenansami i oczekiwaniami.

Historie obu kobiet przedstawiane są naprzemiennie. Im więcej dowiadujemy się o przeszłości Evy, tym bardziej wciągająca staje się powieść. Jej życie było ciężkie i często naznaczone cierpieniem.
A gdy jej tajemnice zostają wyjawione, czytelnik dowiaduje się, jak wiele ta kobieta przeszła, co ją napędzało i było motorem jej działania.
Opowieść o Grace, to obraz kobiety, która walczy o swoje miejsce w świecie. Która ma swoje marzenia i pragnienia, ale w świecie zdominowanym przez mężczyzn, gdzie kobieta ma jasno określoną rolę, nie widzi szansy na ich realizację.
Mimo przeciwności losu, Grace nie podda się, nie cofnie w swoich poszukiwaniach, mimo, że całe jej życie wywróci się do góry nogami.

Powieść Kathleen Tessaro mnie zauroczyła. To lekka historia, choć nie stroniąca od trudnych tematów.
Napisana jest w obrazowy sposób, dzieje się w świecie, którego już nie ma.
To historia dwóch silnych kobiet i krętych ścieżek ich życia.
Jest w tej książce tajemnica, trochę przepychu, elegancji dawnych lat, próby odnalezienia własnej tożsamości i bardzo subtelny wątek miłosny.
Całość okraszona historią tworzenia wyjątkowych i niepowtarzalnych perfum.

Polecam ta książkę. To wciągająca lektura, którą czyta się szybko i z wielkim zainteresowaniem.
Nie znałam wcześniej tej pisarki, ale na pewno zapoznam się z jej innymi książkami, licząc na to, że zauroczą mnie tak samo jak „Kolekcjonerka perfum”.



piątek, 2 grudnia 2016

"Władczyni Mroku" K.C. Hiddenstorm.

Książkę „Władczyni Mroku” otrzymałam jako egzemplarz recenzencki od autorki  K.C. Hiddenstorm za co bardzo dziękuję! Powieść, to debiut literacki autorki i musze przyznać, że dość udany.
Ale od początku.


Mroczna Władczyni, to opowieść o uczuciu łączącym Lucyfera i Lilith.
Na wskutek zdrady i spisku, zostaje ona porwana z piekieł i wysłana na ziemię jako zwykła śmiertelniczka, która nie pamięta nic ze swojego życia u boku ukochanego.
Zrozpaczony Lucyfer rozpoczyna poszukiwania utraconej ukochanej i od tego rozpoczyna się akcja.

Na początku chcę zaznaczyć, że Władczyni Mroku, to nie powieść skupiająca się na motywie miłosnych rozterek i dylematów w co się ubrać na randkę z potencjalnym ukochanym.
Autorka mimo, że koncentruje się na miłości Lucyfera i Lilith, to nie ogranicza się tylko do tego jednego wątku.
W powieści sporo miejsca zajmują również wydarzenia w piekle oraz niebie, spiski, knowania, walka sił dobra z siłami zła.
Choć jeśli chodzi o podział na dobro i zło, to w Mrocznej Władczyni nie jest on jednoznaczny, a autorka w taki sposób przedstawia wydarzenia w powieści, że nic nie jest ani jednoznacznie białe lub czarne. Uznaje to za duży plus powieści.
Kolejna rzeczą, która podoba mi się w tej historii, to podejście do bohaterów. Lucyfer i Lilith, to bohaterowie źli, którzy po zbuntowaniu się przeciwko bogu, stali się jego antagonistami.
Nie ma po co doszukiwać się w nich dobra, bo zwyczajnie go w nich nie ma. Jedynym  dobrem, które się w nich znajduje, jest łącząca ich miłość.
Podoba mi się takie ukazanie głównych bohaterów, tak inne od schematycznego „jestem zły/zła, ale tak w skrytości serca, to jednak jestem dobry/dobra”.
W powieści K.C. Hiddenstorm nie ma powielania tego schematu i uważam, że to największa zaleta tej książki. Zło jest silne i potrafi wygrywać.
Kolejnym plusem jaki muszę przyznać, to poczucie humoru. Bywało sporo momentów, gdy śmiałam się głośno z poczynań i przemyśleń  głównej bohaterki.
A gdy już przy niej jestem – tzn. Megan/Lilith – to od razu napiszę, że to barwna postać, pełna sprzeczności, nie bojąca się używać dosadnego języka oraz nie żałująca sobie alkoholu, gdy ma na to ochotę.
Natomiast Lucyfer, to wg mnie ciekawie ukazany bohater tragiczny, piękny, śmiertelnie niebezpieczny, bez litości i wyrzutów sumienia żyjący od wieków w swoim królestwie.
Jeśli chodzi o jego wygląd, nie trudno się domyśleć, że autorka jest zafascynowana aktorem  Tomem Hiddleston, bo tak właśnie Lucyfer wygląda.


Autorka ma ciekawy styl, gdybym miała zaryzykować, to napisałabym, że wzorowany mocno na stylu Stephena Kinga.
Co ważne, uważam, że ma również niesamowitą wyobraźnię i ciekawe spojrzenie na kwestie dobra i zła.
Potrafiła stworzyć ciekawą fabułę, zgrabnie ubrać ją w słowa i przedstawić w bardzo obrazowy sposób.
Pochwała należy się również twórcy okładki. Bardzo mi się spodobała, przyciąga spojrzenie i idealnie oddaje klimat powieści.

Niestety Władczyni Mroku nie ustrzegła się  przed minusami.
Największym jak dla mnie, jest przegadanie powieści.
Bohaterowie mają wiele swoich przemyśleń i retrospekcji, o których autorka obszernie się rozpisuje. Przez to akcja wytraca swój impet, czytelnik wybija się trochę z aktualnych wydarzeń.
Jak pisałam powyżej, sposób pisania wydaje mi się podobny do stylu S.Kinga – przy czym u niego jest idealnie zachowana równowaga jeśli chodzi o akcję w stosunku do wewnętrznych monologów bohaterów. Natomiast K.C. Hiddenstorm trochę przedobrzyła i niestety za dużo w niej dygresji, momentami zbyt rozwlekłe opisy.
Drugim minusem, choć zdecydowanie mniej znaczącym, jest nadużywanie określenia „mroczny”. Mroczne rysunki, mroczne piosenki, mroczny klimat, mroczny wygląd.
Z tak dużą wyobraźnią pisarka mogła się pokusić o kilka synonimów.

Całą powieść oceniam zdecydowanie pozytywnie.
Ciekawy pomysł, dobrze poprowadzona akcja, niebanalne podejście do tematu dobra i zła. A co najważniejsze – brak powielania schematów.
Gdyby jeszcze wyeliminować zbytnie przegadanie, to byłaby powieść rewelacyjna, a tak otrzymujemy fajna i wciągającą opowieść o sile miłości, odnajdywaniu swojego przeznaczenia i nieustającej od eonów walce dobra ze złem.

Jeśli K. C. Hiddenstorm napisze kolejną powieść, zapewne po nią sięgnę, bo uważam, że autorka ma ogromny potencjał na zostanie świetną pisarką.





sobota, 26 listopada 2016

"Potomkowie" Tosca Lee. Zawiła intryga, wciągająca tajemnica...

„Potomkowie”, to powieść, której autorką jest nagradzana Tosca Lee.
Opowiada o dziewczynie – Emily – która poddaje się zabiegowi wymazania pamięci, aby móc zacząć nowe życie, na uboczu, w samotności.
Jedyne co wiąże ją z przeszłością, to list, który zostawia sama sobie, a w którym przestrzega siebie, aby nie próbowała grzebać w swojej przeszłości, nie starała się odzyskać wspomnień i dowiedzieć jak wyglądały ostatnie dwa lata jej życia.
Od tego zależne jest życie jej samej i najbliższych jej osób (mimo, że ich nie pamięta).

Od tego momentu rozpoczyna się powieść i cała akcja.
Emily zostaje napadnięta, a chłopak który ratuje jej życie wyjaśnia jej, że pochodzi z rodu Elżbiety Batory, tzw. Krwawej Hrabiny – największej morderczyni wszech czasów.
Jej wrogiem jest członek Dziedziców –  potomków rodzin pokrzywdzonych przez Elżbietę.  Ich celem jest wymordowanie wszystkich potomków Krwawej Hrabiny. Temu zadanie poświęcają całe swoje życie, do tego są szkoleni od najwcześniejszych lat życia. Nazywają się Łowcami i nie spoczną, póki nie zamordują ostatniego  krewnego znienawidzonej Elżbiety.

Nie będę pisała więcej, aby nie zdradzić fabuły i nie zepsuć frajdy z odkrywania przeszłości Emily (fakt, Emily to nie jest prawdziwe imię bohaterki).
Autorka w swojej powieści umieściła postać Elżbiety Batory, której życie fascynuje mnie od dawna. Właśnie to skłoniło mnie do sięgnięcia po tą książkę, mimo, że unikam literatury young adult.
Oczywiście historia Krwawej Hrabiny jest mocno ubarwiona na potrzeby powieści, mimo to Elżbieta z kart książki, to fascynująca postać.

Co do bohaterów współczesnych, to prócz Emily jest jeszcze Luka, Claudia i Piotrek. Każde z nich – prócz Luki – to Potomek. Wspólnie będą pomagać Emily dowiedzieć się, co takiego wymazała ze swojej pamięci i ponownie wprowadzą ją w świat Potomków i Łowców.
Bardzo fajnym pomysłem okazało się umiejscowienie akcji  w Europie, przede wszystkim na Chorwacji, ale również w innych miejscach, które są powiązane z Elżbietą Batory.
Autorka nie żałuje czytelnikowi historycznych faktów i ciekawostek. W sposób obrazowy opisuje mało znane kraje i miejsca.
Misternie tworzy intrygę i tajemnicę. Fabuła powieści pełna jest dramatycznych ucieczek, pościgów, wątpliwości, kto jest prawdziwym wrogiem, a kto tylko udaje przyjaciela.
Oczywiście nie zabrakło również wątku romantycznego, ale nie jest on dominujący w tej historii.
Na początku książki był taki moment, że wiele wskazywało na to, że autorka poprowadzi swoja historię utartym szlakiem miłosnych trójkątów i sercowych rozterek.
Na szczęście tak się nie dzieje, a akcja powieści koncentruje się na tajemnicy i przeszłości, którą bohaterka musi odkryć na nowo, gdy w jej życie wkracza morderca i przeszłość od której nie udało się jej uciec.

Muszę przyznać, że po tylu pozytywnych opiniach, spodziewałam się zdecydowanie lepszej książki.
Czekałam na wielkie ACH i OCH i całkowite zatracenie się w lekturze.
Niestety nie otrzymałam tego, co nie oznacza, że Potomkowie to zła książka.
To bardzo ciekawie napisana powieść, z zawiłą intrygą, wciągającą tajemnicą i pędzącą akcją.
Głowna bohaterka nie jest rozkapryszoną nastolatką, tylko kobietą wchodzącą w dorosłość, która w imię ochrony najbliższych, jest w stanie poświęcić siebie i swoją pamięć.
Autorka nie ustrzega się niestety kilku nielogiczności, jak na przykład wymazywanie sobie pamięci, zostawienie listu kategorycznie zakazującego odkrywanie własnej przeszłości, a miesiąc po zabiegu rzucenie się w wir wydarzeń mających tą przeszłość przypomnieć.
Takich „kwiatków” nie ma za wiele, więc można na nie przymknąć oko, choć mi początkowo przeszkadzała tak rażąca niekonsekwencja głównej bohaterki.

Bohaterowie, których powołała do życia autorka, to ciekawe postacie. Początkowo nie dowiadujemy się o nich zbyt za wiele, pomału odkrywamy ich charaktery i osobowość.
Mimo, że fabuła powieści nie jest niczym odkrywczym, to jednak autorka ustrzegła się powielania schematów, a uczynienie Elżbiety Batory głównym elementem  historii, jest powiewem świeżości w gatunku YA.
Tosca Lee ma lekkie pióro, potrafi plastycznie opisywać odwiedzane przez bohaterów miejsca i w sposób umiejętny połączyć historyczne fakty z literacką fikcją.
Do tego kilka razy udało się jej mnie zaskoczyć i tak zmylić, że nie spodziewałam się kompletnie niektórych rozwiązań.
Choć powieść nie wzbudziła we mnie ogromnych emocji, to czytałam ją z przyjemnością i dużym zainteresowaniem.
Przeszłość Emily mnie intrygowała i nie mogłam się doczekać, aż poznam kolejne elementy układanki.
Oczywiście, jako że Potomkowie, to dopiero pierwszy tom serii, to autorka nie zdradza nam za wiele i jest jeszcze sporo do odkrycia.
Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom (który ma się ukazać w lutym 2017, wg informacji jakie uzyskałam), bo  lektura Potomków, to przyjemnie spędzone godziny na lekkiej i wciągającej historii  oraz fajne oderwanie się od rzeczywistości.






środa, 23 listopada 2016

Książkowe zakupy listopad - kolejna paczka

Tym razem skromnie w porównaniu do poprzednich zakupów w tym miesiącu.
Jedna książka z gatunku science fiction . 
Polecana i zachwalana  7EW Neal Stephenson
Książkę zakupiłam w wyjątkowo atrakcyjnej cenie w sklepie internetowym Wydawnictwa MAG - Księgarnia MAG


Natomiast na kiermaszu na rzecz bezdomnych zwierzaków upolowałam dwie książki M. L. Kossakowsiej. Dwa tomy Zakonu krańca świata.



niedziela, 20 listopada 2016

"Malarka Gwiazd" Amelia Noguera. Wielki uczucia, wielki dramaty...

Do sięgnięcia po „Malarkę Gwiazd” zachęciło mnie wiele pozytywnych opinii i kilka poleceń wśród znajomych.
Szybkie zamówienie w księgarni i powieść trafiła w moje ręce.
Od razu urzekła mnie okładka, piękna i subtelna. Dodatkowo opis z tyłu książki zapowiadał pełną emocji lekturę.
Z niecierpliwością sięgnęłam po powieść i utknęłam już na samym początku.

Akcja powieści biegnie dwutorowo. Współcześnie oraz w latach przed II Wojną Światową oraz podczas niej.
Poznajemy losy trójki przyjaciół, Diega, Elisy oraz Martina. W tle pojawiają się również losy ich rodzin.
Diego i Elisa to ludzie, których połączyła głęboka miłość, a której kres położył terror wojny.
Współcześnie śledzimy losy wnuczki Diego – Violety, która wraz z nim udaje się podróż do rodzinnej Hiszpanii, aby tam, wśród duchów przeszłości poukładać sobie swoje rozbite życie od nowa. Jej dziadek natomiast będzie musiał raz jeszcze zmierzyć się z trudną i tragiczną przeszłością oraz wyjaśnić tajemnice, które skrywał od czasów wojny.

Powieść rozpoczyna się dość spokojnie, wręcz leniwie.
Pisarka losy swoich bohaterów opowiada powoli i w sposób, który obfituje w wiele szczegółów i barwnych opisów otaczającego ich świata.
O ile opowieść z perspektywy Violety była wciągająca, o tyle wewnętrzne monologi Diega bywały dla mnie chwilami nużące i zbyt długie.
Ciężko przez to było mi się wczuć w klimat powieści i przekonać do jej bohaterów.

Sami bohaterowie powieści są dobrze nakreśleni. Poznajemy ich dość dobrze, dowiadujemy się o nich bardzo dużo.
Zresztą sama historia jest ciekawa i poruszająca. Rodzinne tajemnice, sekrety, które były od lat ukrywane, dramatyczne wydarzenia z czasów wojny. Wielki uczucia, które potrafiły popchnąć do najgorszych czynów.  Do tego losy Violety, kobiety która tkwi w toksycznym związku, doświadczając przemocy fizycznej i psychicznej. Wiadomość, że jest w ciąży staje się dla niej impulsem aby podjąć walkę o odzyskanie poczucia własnej wartości i radości życia.

Autorka pięknie operuje słowem, tworzy nieszablonowe postacie i ciekawą historię.
Jej powieść, to przede wszystkim opowieść o miłości, bólu, stracie i wyrzutach sumienia.
To również historia o niespełnionych nadziejach, złamanych sercach i próbach pogodzenia się z przeszłością.
Do tego poruszające tło historyczne jakim jest okres II Wojny Światowej, sprawiał, że czytałam z zainteresowaniem.
Niestety mimo tego wszystkiego, coś mi w lekturze „Malarki Gwiazd” zgrzytało.
Nie wiem czy powodem była tu wielka ckliwość wewnętrznych monologów Diega, czy to, że niektóre wątki pojawiły się jako istotne dla fabuły, a następnie znikały gdzieś po drodze, sprawiając wrażenie, że są jednak  nieistotne dla całej fabuły.
Pozytywnie zaskoczyło mnie natomiast zakończenie, którego się kompletnie nie spodziewałam.
Zapisuję to na duży plus powieści.
Poruszył mnie również cytat, który pojawiał się w książce wiele razy „ nigdy nie krzywdzi się drugiego człowieka z miłości, krzywdę wyrządza się z egoizmu”

Mimo, że mniej więcej do połowy książki nie potrafiłam wciągnąć się w losy jej bohaterów – i tych współczesnych i tych z czasów II WŚ – to cieszę się, że nie odłożyłam tej powieści na półkę w trakcie czytania.
Książka ta bowiem ma swój urok i czym dalej, tym bardziej robiła się ciekawa i wciągająca.
Autorka ma niewątpliwy talent do plastycznych opisów i tworzenia ciekawych historii.
Nie boi się trudnych tematów i jest szczera aż do bólu jeśli chodzi o ludzkie słabości i potknięcia.

Czy polecam „Malarkę Gwiazd”? Zdecydowanie tak.
Mimo pewnych minusów, jest to bardzo ciekawa historia, z ciekawym tłem historycznym, ukazująca trudne koleje życia wielu osób.
Zakończenie może sugerować, że autorka ma w planach opisanie dalszych losów Violety.
Jeśli tak się stanie, to chętnie o nich przeczytam.







piątek, 18 listopada 2016

Dziesiątki diet odchudzających, a efektów zero? Autorka książki "Jak nie masz w głowie, to masz w biodrach" opowiada, dlaczego tak się dzieje

Tym razem dość nietypowa tematyka, jak na mojego bloga, ale książka zrobiła na mnie dobre wrażenie, więc postanowiłam napisać o niej kilka słów.


Prawie każda kobieta, choć raz w swoim życiu się odchudzała. Wiele kobiet było na wielu różnych dietach, a z efektami, to już bywało różnie.
Sama próbowałam wiele razy różnych diet, ale tylko jeden raz osiągnęłam świetne efekty i czułam się dobrze w swojej skórze.
Ważne było dla mnie podejście do diety i to, że nie chodziłam głodna, a moja dieta była zróżnicowana i smaczna.

Książka Agnieszki Węgiel, mówi w fajny i przystępny sposób o tym, że odchudzanie to nie tylko to co na talerzu, ale również to co w naszej głowie, w naszym podejściu do siebie i swojego życia.
Odpowiada na wiele pytań i wątpliwości, tłumaczy niektóre zjawiska, jak na przykład przestrzeganie diety a brak efektów oraz obala kilka mitów powiązanych z odchudzaniem.

Sama byłam zaskoczona, jak wiele dzieje się w mojej głowie, i jaki ma to wpływ na to, czy walka z kilogramami da odczuwalne efekty, czy nie.
Książkę czyta się szybko i na prawdę przyjemnie. Autorka niczego nie koloruje, mówi prawdę i nie boi się wytykać nieprawidłowego podejścia do odchudzania.
Ale daje też nadzieję, że wytrwałość i wysiłek są w stanie sprawić, że walka z nadwagą, może zakończyć się sukcesem.


Książkę można już zakupić na stronie autorki Na własnych zasadach lub poczekać na premierę, którą Empik zapowiedział na swojej stronie na 22 listopada.




wtorek, 15 listopada 2016

Książkowe zakupy Listopad

        Już połowa listopada, a ja właśnie odebrałam trzy (tak - trzy!) paczki z książkami.
Tym razem zamówienie zrobiłam w AROS. Dyskont książkowy
Tematyka dość zróżnicowana, bo jest i fantastyka (Konan Destylator), kolejny tom wspaniałej Sagi Rodziny Poldarków (Warleggan) oraz kilka powieści obyczajowych, między innymi druga powieść pisarki Anna McPartlin. O jej pierwszej książce Ostatnie dni Królika pisałam już wcześniej - byłam nią zachwycona i liczę na to, że jej kolejna powieść również mnie zauroczy.
W tym stosiku książek są też dwie książki, typowo kobiece (tak sądzę, bowiem sugerowałam się opisem). Nie za często sięgam po taką literaturę, ale ostatnio miałam bardzo trudny czas i kilka osób poleciło mi sięgnięcie po lekką i niewymagającą literaturę...
Kto wie, może powieści "Raze" oraz "Powietrze, którym oddycha" spełnią swoje zadanie i choć na chwilę oderwą moje myśli od smutnych wydarzeń.


Od dłuższego czasu biorę udział w licznych bazarkach organizowanych na Facebooku, z których dochód jest przeznaczony na pomaganie bezdomnych i chorym zwierzętom.
Na jednym z takich kiermaszy zakupiłam dwie książki Jonathana Kellermana oraz Magdaleny Kozak.
Ceny zawsze są niskie, a prócz pomocy zwierzętom, można się obkupić w ciekawe książki.

wtorek, 1 listopada 2016

"Frankenweene" Tim Burton

"Frankenweene" to film  w reżyserii Tima Burtona. Bazuje on na jego krótkometrażówce z lat 80.
W skrócie można napisać, że jest to historia Victora, którego wierny psi przyjaciel ginie w wypadku, a chłopiec z rozpaczy i tęsknoty postanawia go ożywić. Powoduje to lawinę niespodziewanych wydarzeń, zwłaszcza, gdy tajemnica wychodzi na jaw.
To tyle jeśli chodzi o skróty, bowiem w filmie Burtona jest sporo wątków pobocznych, które razem tworzą niesamowity obraz.
Tak więc mamy wątek ożywienia psa, szkolny konkurs naukowy i związaną z nim rywalizację, psie love story, nieśmiałe pierwsze zauroczenie Victora i kilka innych, pobocznych, ale nie mniej ważnych wątków.
Obraz z 2012 roku nie odbiega wiele od swojego krótkometrażowego poprzednika, ale otrzymujemy bardziej rozbudowaną (z przyczyn oczywistych) wersje tej samej historii.
Uważam jednak, że nie jest to animacja kierowana do dzieci, a na pewno nie do tych młodszych.
W filmie jest kilka momentów, które mogłyby wystraszyć zbyt młodego widza, a i nie wyłapał by on wielu nawiązań do wcześniejszych filmów reżysera i klasyków horroru.
Wyjątkowo głosów głównym bohaterom nie użyczyli  wcale Johnny Depp i Heleny Bonham Carter. Burton do współpracy zaprosił za to Winnonę Ryder i Catherine O'Hara .

Ktoś może zarzucić reżyserowi powielanie własnych pomysłów i brak świeżości. Ja się z tym nie zgadzam.
Frankenweene jest bowiem pełną czarnego humoru i makabry opowieścią, pełną magii, uroku i cudownej muzyki. To niejako hołd złożony klasykom horroru i wcześniejszym animacjom poklatkowym reżysera.
Opowieść jest rozbudowana, pełna wartkiej akcji. Kukiełki są cudowne, niektóre groteskowe, samym swoim wyglądem nawiązujące do bohaterów filmów grozy. Całość utrzymana we wspaniałym Burtonowskim klimacie.



Frankenweene to animacja stworzona metodą poklatkową. Czerpie z klasyki horroru pełnymi garściami, a klimat baśniowo-makabryczny wycieka z obrazu w każdej minucie filmu.
Efektu dopełniają czarno-białe zdjęcia, wspaniała muzyka Danny’ego Elfmana  i mnóstwo takich smaczków, jak nawiązania do wcześniejszych filmów Burtona.
Wszystko idealnie ze sobą współgra, a pełne emocji sceny okraszone poruszająca muzyką, wprawiają widza w oczekiwanie na to, co za chwilę się wydarzy.
Nie jeden raz się wzruszyłam oglądając tą animację.
Chłonęłam klimat filmu przez cały seans.
Dostałam obraz w starym, cudownym stylu Tima Burtona. Nie każdemu służy powrót do przeszłości, ale Burtonowi jak najbardziej.
W tym filmie każdy detal krzyczy, że to obraz TIMA BUTONA.
Jeśli kolejne jego obrazy będą pełne wszystkich elementów, za które tak kocham filmy reżysera – to czeka mnie wiele wspaniałych obrazów.

*zdjęcia pochodzą ze strony www.filmweb.pl



wtorek, 25 października 2016

"Druga szansa" Dani Atkins. Pełna emocji i humoru powieść...

     „Druga Szansa” Dani Atkins, to książka, na którą przyszło mi czekać długo.
Kilka lat temu zamówiłam ją w przedsprzedaży, po czym okazało się, że wydawca wycofał się z deklaracji jej wydania.
Pieniądze mi zwrócono, a ja o książce zapomniałam.
Aż nagle, całkiem niedawno zobaczyłam tą książkę na półce w księgarni…

Akcja książki rozpoczyna się w momencie, gdy grupka przyjaciół świętuje zakończenie liceum i zbliżający się wyjazd na studia.
W trakcie posiłku w restauracji, w budynek wjeżdża rozpędzone auto. Większości gości udaje się uratować, natomiast poważnie ranna zostaje główna bohaterka, a jej przyjaciel, który ratuje jej życie, sam umiera.
To wydarzenie wpłynie na życie wszystkich przyjaciół, zwłaszcza Rachel.
Mija pięć lat, Rachel, która nie potrafi sobie przez cały czas poradzić ze skutkami tamtego wypadku, jest zmuszona wrócić do rodzinnego miasta, na ślub przyjaciółki.
Spotkanie z dawnymi przyjaciółmi jest dla niej trudnym przeżyciem. Dodatkowo od czasu wypadku, dziewczyna cierpi na coraz silniejsze bóle głowy.
Gdy odwiedza grób zmarłego w wypadku przyjaciela – Jimiego – atak bólu pozbawia ją przytomności.
Gdy budzi się w szpitalu, okazuje się, że życie, które pamięta, nie jest tym,  które – jak twierdzą wszyscy dookoła – prowadzi.
A co najbardziej szokujące – w wypadku nikt nie zginął, a Jimie stoi obok jej łóżka i uśmiecha się promiennie.

W tym momencie, w powieści zaczynają się przenikać dwa światy, ten ze wspomnień Rachel i ten, którego nie pamięta, a w którym żyje, jak wszystko na to wskazuje.
Dziewczyna jest mocno zdezorientowana, lekarze podejrzewają amnezję  po napadnięciu i uderzeniu się w głowę (w „nowym życiu” Rachel napadnięto koło cmentarza), a ojciec i przyjaciele starają się przypomnieć dziewczynie, jak wyglądało przez ostatnie pięć lat jej życie.

Wiem – rozpisałam się odnośnie fabuły – ale w tym wypadku, nie dało się inaczej.
Bo w momencie, gdy Rachel budzi się w szpitalu i nie pamiętam swojego życia, a to które pamięta wydaje się nie istnieć, rozpoczyna się właściwa akcja powieści.

Powieść napisana jest lekkim językiem,  to wciągająca i intrygująca lektura. Autorka tak sprytnie prowadzi akcję, że praktycznie do samego końca książki nie wiadomo, które życie Rachel jest tym prawdziwym i co na prawdę wydarzyło się podczas tamtego wypadku, lata wcześniej.
Fabuła jest ogromnie ciekawa, pełna humoru i sytuacji, w których nie sposób nie śmiać się w głos.
No bo można sobie wyobrazić reakcję Jimiego na rewelacyjne wiadomości, że nie żyje od pięciu lat, a Rachel kilka dni wcześniej odwiedziła jego grób.
Razem z Rachel poznawałam jej „nowe” życie, odkrywałam prawdziwe uczucia i przeznaczenie, które zacznie pchać ją w konkretnym kierunku.
Wątpliwości, zagubienie i nieznane jej życie sprawiało, że dziewczyna zaczęła się czuć, jak Alicja po wpadnięciu do króliczej nory.

Powieść nie jest z gatunku tych ciężkich. Dani Atkins w lekki i niepozbawiony humoru sposób snuje swoją opowieść.  Jednocześnie nie unika trudnych tematów i za pomocą wspomnień Rachel pokazuje, jak bardzo destrukcyjnie śmierć Jimiego wpłynęła na jej całe życie.
Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, niespodziewane wydarzenia zaskakują czytelnika wiele razy.
A zakończenie jest tak naładowane emocjami, że jeszcze długo po zakończeniu lektury, nie byłam w stanie przestać myśleć o tej książce.
„Druga szansa” stanęła na mojej półce obok ulubionych książek. Jestem zachwycona tą książką, wręcz nią oczarowana.
To niesamowita historia o poszukiwaniu swojego przeznaczenia, o przyjaźni, miłości, poczuciu straty i zdrady.
Wiele razy śmiałam się podczas czytanie, choć czytając ostatnie strony powieści, nie byłam w stanie
opanować łez.
Nawet teraz, kilka dni po lekturze, powieść budzi we mnie ogromne emocje.
Uważam, że to ogromny sukces autorki i jestem pewna, że sięgnę po każdą książkę, jaką jeszcze napisze.

* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).




piątek, 21 października 2016

„SLOW BURN. Kropla drąży skałę” kolejny tom serii Driven autorstwa K. Bromberg


SLOW BURN. Kropla drąży skałę” to kolejna książka K. Bromberg z serii Driver.
Książkę otrzymałam jako egzemplarz recenzencki od WYDAWNICTWA HELION – za co bardzo dziękuję!

W tym tomie poznajemy losy Haddie i Becketta. Czyli bohaterów, co do których miałam nadzieję, że autorka opisze ich perypetie.
K. Bromberg w tej części zaczęła swoją historię od bardzo smutnych wydarzeń. Śmierć siostry Haddie z powodu nowotworu wstrząśnie bohaterką i sprawi również, że kobieta wpadnie w dające poczucie bezpieczeństwa ramiona Becketta.
O ile początek łączącej ich relacji będzie lekki i naszpikowany erotyzmem, o tyle im dalej, tym bardziej skomplikowane  emocje i trudne decyzje.
W swojej powieści autorka poruszyła trudny temat walki z rakiem, nie tylko fizycznie, ale również emocjonalnie.
Strach przed tym co będzie, lęk przed śmiercią. Chęć ochrony najbliższych przed koniecznością patrzenia na własną śmierć i cierpienie.
To wszystko znajdziemy w tej książce, gdyż autorka poprowadziła Haddie trudną drogą walki z chorobą oraz próbami ochrony przed jej skutkami swoich najbliższych.

Haddie z pierwszych trzech tomów serii poznajemy jako rozrywkową dziewczynę, ze słabością do „niegrzecznych chłopców”. Wygadana, z kąśliwymi uwagami, ale pełna poczucia humoru i lojalności wobec rodziny i przyjaciół.
Taki obraz Haddie miałam, gdy poznawałam losy Rylee i Coltona.
Natomiast to co ukazuje powieść poświęcona właśnie jej, to obraz zgoła inny.
Pełna lęku i nie potrafiąca poradzić sobie ze swoimi uczuciami, podejmująca decyzje za najbliższych, odpychająca Becketta wg zasady, że wie lepiej, co dla niego będzie lepsze…
Haddie nie zawahała się nawet kłamać, aby postawić na swoim w imię przekonania, że jej decyzje są słuszne.
Czy taki obraz tej lubianej przeze mnie bohaterki przypadł mi do gustu? Przez dużą część książki nie.
Zwyczajnie nie byłam w stanie zaakceptować takiego zachowania, irytowało mnie ono i rozczarowywało.
Rozumiałam strach i emocjonalną karuzelę Haddie, mimo to, nie przekonywała mnie jej argumentacja.
Na szczęście podejście Haddie do Becketta zmieniło się stopniowo, a na karty powieści powróciła tak lubiona przeze mnie postać.

Natomiast jeśli chodzi o samego Becketta, to muszę przyznać, że otrzymałam takiego bohatera, jakiego polubiłam. Dobry, cierpliwy, z poczuciem humoru. Do tego pełen uroku i zasad, wg których postępuje i w które wierzy. Opanowany, ale skory do żartów .
Jego związek z Haddie, to jak ogień i woda, jak zima i lato.
Z ciekawością śledziłam ich losy, aby zobaczyć, co wyniknie z tego połączenia.

Autorka, wzorem swoich poprzednich powieści, narrację prowadzi dwutorowo. Z perspektywy Haddie oraz Becketta. Mamy więc okazję dokładnie poznać bohaterów i dowiedzieć się, co się dzieje w ich głowach i sercach.
Dokładnie poznajemy powody, które sprawiają, że Haddie podejmuje takie a nie inne decyzje, uczucia, które targają Beckettem oraz rolę jaką w całej historii odegrają różowe klapki-japonki.

K.Bromberg nie stroni od scen erotycznych, ale nie one są najważniejsze w tej opowieści.
Mimo wszystko jednak, jest to literatura erotyczna i tak ją należy traktować. Ważne jest to, że autorce udało się w powieści poruszyć również trudny temat choroby i zrobiła to dobrze.
Oczywiście w powieści nie zabrakło Rylee i Coltona. Stanowią oni przyjemne tło, do opowiedzenia losów swoich najbliższych przyjaciół.
Całość to lekka, typowo kobieca literatura, ale napisana dobrze, wciągająca, poruszająca trudne tematy.
I pomimo, że zachowanie Haddie mocno mnie chwilami denerwowało, to nie dało się nie lubić tej postaci i nie kibicować jej związkowi z Beckettem.
Powieść czyta się szybko, bo autorka ma lekkie pióro i łatwość w opowiadaniu historii swoich bohaterów.
Na półce czeka kolejny tom z serii. Sięgnę po niego z przyjemnością, bo książki tej autorki zapewniają przyjemne spędzenie wieczoru w świecie wielkich namiętności i burzliwych uczuć.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl




czwartek, 20 października 2016

Książkowe zakupy w październiku. Paczka druga

Jest!
Druga paczka z zamówionymi książkami.
Serce się raduje, bo będzie co czytać. Tym razem dwie książki z gatunku fantastyki i dwie powieści obyczajowe.
Lista lektur się wydłuża, ale książek nigdy nie ma za wiele.

Tym razem zamówienie zrobiłam w niePrzeczytane.pl Księgarnia internetowa

wtorek, 18 października 2016

Książkowe zakupy październik, część 1

Pierwsza z dwóch paczek w październiku odebrana.
Zamówienie zrobione w mojej ulubionej księgarni AROS - dyskont książkowy
Tym razem dwie powieści obyczajowe i jedna fantastyka.
Liliowe Dziewczyny - Martha Hall Kelly - opowieść o kobietach połączonych przez koszmar Ravensbruck.
Saszeńka - Simon Montefiore - połączenie historii i fikcji literackiej, akcja dziejąca się w Rosji,
oraz drugi tom serii Delirium autorstwa Lauren Oliver.


Druga paczka ruszyła już w drogę do mnie. Co w środku? O tym już niedługo.


* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).

piątek, 14 października 2016

"Jeremy Poldark" Winston Graham. Trzeci tom fascynującej sagi rodzinnej

„Jeremy Poldark” to trzeci tom sagi Rodziny Poldarków.  Całość liczy 12 tomów i wydawnictwo zapowiada, że wyda je wszystkie.
Bardzo na to liczę, bo to świetna literatura.

Tom trzeci koncentruje się na małżeństwie Rossa i Demelzy oraz jego najbliższej rodzinie.
Konflikt z Francisem, widmo sądu i więzienia, problemy finansowe.
Pojawiają się wszyscy znani z poprzednich dwóch tomów bohaterowie, oraz kilka nowych – ciekawych – postaci.
Autor w sposób mistrzowski kreśli charaktery swoich bohaterów, potrafi ich pokazać w taki sposób, że miałam wrażenie, jakbym ich wszystkich znała osobiście, a nie tylko z kart powieści.
Są ciekawi, pełni sprzecznych emocji, to postacie z krwi i kości.
Autor w niczym ich nie oszczędza. Podejmują oni decyzje, które nie zawsze są dobre, kochają niewłaściwe osoby, cierpią.
Więcej w powieści mamy również informacji historycznych i realiów czasów, w których dzieje się akcja.
Autor poświęca również więcej czasu na ukazanie przemyśleń bohaterów, ich lęków, smutków i radości.
Dzięki temu historia staje się pełniejsza, a decyzje podejmowane przez bohaterów lepiej rozumiane.

Akcja powieści – tak jak poprzednie dwa tomy – nie gna na złamanie karku. Winston Graham niespiesznie snuje swoją opowieść, ale bynajmniej nie jest ona nudna czy nużąca.
Losy rodziny Poldarków są dość burzliwe, a przez to wciągające.
Tak samo jak w prawdziwym życiu, nie ma w tej książce typowego happy endu. Jest za to przyjaźń, miłość, wybaczenie i próby poukładania sobie życia jak najlepiej.

Moją ulubioną postacią od samego początku jest Demelza.
Autor obrazowo i interesująco pokazał przemianę  jaką przeszła ta postać. Od bitej i zastraszonej córki górnika-pijaka, do młodej mężatki, pełnej uroku i siły charakteru. Osoba, która nie miała wykształcenia, ani nie pochodziła z dobrego domu, stała się szanowaną żoną człowieka, który należy do wyższych sfer.

Bardzo ciekawi są również bohaterowie drugoplanowi, przede wszystkim doktor Dwight Enys. W drugim tomie odegrał dość ważna rolę, a teraz jego postać stała się jeszcze ważniejsza i ciekawsza. Dodatkowo wiąże się z nim intrygująca nowa bohaterka cyklu – Caroline Penvenen.
Jest to postać, co do której nie mam jeszcze pewność czy to pozytywna, czy negatywna bohaterka.
Pojawiła się i już zdążyła wprowadzić niemałe zamieszanie.
Jestem pewna, że odegra ważną rolę w kolejnych tomach.

Winston Graham sporo czasu w swoje powieści poświęca konfliktowi pomiędzy Rossem a Georgem Warlegganem.
Wzajemna niechęć tych mężczyzn i wręcz obsesja tego drugiego, aby zniszczyć Rossa, sprawia, że tak naprawdę nie ma się pewności, jaka przyszłość czeka Rossa i Demelzę.
Co do postaci Jeremy’ego Poldark – to kim on jest, długo pozostaje dla czytelnika tajemnicą. Ale uważam, że warto czekać, aby się tego dowiedzieć.

Oczywiście w powieści nie brakuje opisu Kornwalijskiej przyrody, wnikliwego obrazu czasów w jakich żyją bohaterowie oraz norm społecznych, którymi zmuszeni są się kierować.
Niektórzy czują się spętani konwenansami i oczekiwaniami względem nich, inni nie potrafią sobie poradzić z odpowiedzialnością jaka na nich spoczywa.
Ale co najważniejsze, wszyscy tworzą wspaniały obraz społeczeństwa tamtych czasów.

Jeremy Poldark, to powieść wciągająca i ciekawa. Utrzymuje wysoki poziom swoich poprzedniczek, a jej bohaterowie – pierwszoplanowi i ci drugoplanowi – to postacie z krwi i kości.
Autor niczego nie upiększa, nie koloryzuje, nie idealizuje.
Pokazuje życie swoich bohaterów tak realnie, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to historia oparta na faktach, a nie literacka fikcja.
Niecierpliwie czekam na kolejne tomy.  Do tej pory ukazywały się w kilkumiesięcznych odstępach czasu i liczę na to, że nadal tak będzie.
Na koniec chcę napisać jeszcze o dwóch rzeczach.
Pierwsza, to piękne wydanie wszystkich trzech tomów. Są to okładki serialowe, ale w niczym to nie przeszkadza, bowiem ja nie widziałam jeszcze serialu, a okładki mnie zachwyciły.
Druga rzecz, to właśnie sam serial.
Zbiera tyle pochlebnych recenzji, że już niedługo planuję zabrać się za oglądanie.
Oczywiście jak tylko skończę – opiszę swoje wrażenia na blogu.

* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).


niedziela, 9 października 2016

"Wiatrogon Areonauty" tom 1 serii Podniebne Kasztele. Jim Butcher

Po „Wiatrogon Areonauty”  sięgnęłam całkowicie przypadkiem, gdyż nie czytałam  wcześniej  książek tego autora.
Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale opis wydawcy zachęcał.
Cieszę się bardzo, że kupiłam tą książkę, bo okazała się świetną rozrywką i wciągającą historią.
Ale od początku.

Świat w powieści, to nie miejsce jakie znamy. Na powierzchni ziemi żyją tylko niebezpieczne stworzenia, za to ludzie przenieśli się do kaszteli. Pnące się wiele kilometrów w górę  budowle zapewniają ludziom bezpieczne schronienie. Każdym kasztelem rządzi inny arystokratyczny ród, co oczywiście sprzyja walkom pomiędzy nimi, walce o dominację i wpływy.

I od tego właśnie autor rozpoczyna opowiadać swoją historię. Kasztel Aurora napada na Kasztel Albion, a pradawne zło ponownie budzi się do życia.
Głowni bohaterowie to kapitan Grimm, okryty niesławą właściciel powietrznego statku Drapieżca,  Gwendolyn, młodziutka dziedziczka arystokratycznego rodu Lancaster, która wstąpiła na służbę do Gwardii Kasztelu, Benedict, jej kuzyn – genetyczny wojownik,  Bridget, która również musiała wstąpić na służbę w Gwardii Kasztelu  (tak jak każdy inny członek arystokratycznej rodziny) oraz Rowl, koci wojownik z klanu Cichych Łapek, przyjaciel i obrońca Bridget.

Pisarz nakreślił swoich bohaterów w sposób barwny i ciekawy. Nie odbiera im wad, nie idealizuje, są to ludzie – i koty – z krwi o kości.
Dlaczego piszę, że koty też? Bo autor pokazał te wyjątkowe stworzenia, jako potrafiące rozmawiać (w swoim języku) z ludźmi, inteligentne, mądre, aroganckie, dzielne i zabawne.
Tworzą klany, hierarchie i żyją w Kasztelach obok ludzi.
Przyznam się od razu, że jako niepoprawnej kociara, fakt zrobienia z kotów jednych z głównych bohaterów powieści przypadł mi ogromnie do gustu.
Zwłaszcza, że autor świetnie oddał koci charakter, zachowanie i manierę.

Powieść, która jest pierwszym tomem nowej serii  autora, to historia napisana lekko i wciągająco. Świetna rozrywka z niespodziewanymi zwrotami akcji, intrygującą fabułą, fajnymi bohaterami, również tymi negatywnymi. Jim Butcher nie zdradza wszystkich tajemnic, nie wyjawia czym – lub kim – jest obudzone pradawne zło, za to swoich bohaterów wplątuje w kolejne niebezpieczne przygody.
Wspomina o kilku tajemniczych postaciach czy zdarzeniach, by zasiać w czytelniku ciekawość, a następni milknie na ich temat.
Przyznam, że to bardzo skutecznie zachęca do sięgnięcia po kolejny tom.

Powieść mnie zachwyciła. Sprawiła, że oderwałam się od rzeczywistości, przeżyłam z bohaterami niesamowite przygody, śmiałam się często z Rowla i jego kociej arogancji.
W powieści jest wszystko, co gwarantuje dobrą rozrywkę, dodatkowo autor barwnie opisuje podniebne walki statków powietrznych, bez zbędnego patosu i rozwlekłych opisów.
Wartka akcja gwarantuje, że ani przez chwilę czytelnik się nie nudzi, a drugoplanowi bohaterowie są równie ciekawi jak główni.
Co do niektórych mam podejrzenia, że zrobią w dalszych tomach jeszcze wiele zamieszania.

Co do samego świata stworzonego przez autora, to nie dowiadujemy się niestety za wiele.  Autor  mówi tylko tyle, aby czytelnik mógł odnaleźć się w fabule. A ja chciałam wiedzieć kim byli Wielcy Budowniczowie, co wydarzyło się na ziemi, że ludzie uciekli do Kaszteli.
Zwłaszcza wątek korzystania przez ludzi z magii eteru oraz eterycznych kryształów, był dla mnie intrygujący, więc chętnie przeczytałabym coś więcej na ten temat.
Mam nadzieję, że Jim Butcher w kolejnym tomie zdradzi więcej szczegółów i opowie czytelnikowi więcej o swoim świecie.

Powieść czyta się bardzo szybko, a to za sprawą lekkiego pióra. Autor bardzo pisze obrazowo, ale bez zanudzania czytelnika rozwlekłymi opisami.
Spiski, tajemnice, podniebne walki, magia i odradzające się zło.
Czy przy takiej mieszance można się nudzić?
Oczywiście, że nie.
Do tego garść dobrego humoru i bohaterowie, których ciężko nie polubić, lub jak w przypadku tych negatywnych, nie być  nimi zafascynowanym.
Zakończenie powieści, to otwarta szeroko furtka do kolejnych tomów.
W dodatku budzi tak dużą ciekawość, że z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego tomu z serii.
„Wiatrogon Areonauty” to rasowe fantasy, które powinno przypaść do gustu wielbicielom gatunku.
Bawiłam się podczas lektury świetnie, więc z czystym sumieniem polecam powieść i zachęcam do czytania.

* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).








niedziela, 2 października 2016

"Kroniki Czarnej Kompanii" tom I - Czarna Kompania. Glen Cook

Na Kroniki Czarnej Kompanii składają się trzy tomy:
1. Czarna Kompania
2. Cień w ukryciu
3. Biała Róża
W założeniu miałam czytać całość za jednym podejściem, ale mój dość sceptyczny odbiór pierwszego tomu sprawił, że postanowiłam podzielić lekturę na oddzielne tomy.

Czarna Kompania to grupa najemników pod wodzą Kapitana, która swoje usługi świadczy temu, kto dobrze zapłaci.
Ze służbą „temu dobremu” nie ma to nic wspólnego, a poszczególni członkowie Kompanii to nierzadko prawdziwe sukinsyny i typy spod ciemnej gwiazdy.
Jedyne czemu są wierni to Kampania, która jest ich domem i rodziną.

W pierwszym tomie – Czarnej Kompanii – śledzimy losy Kompanii z perspektywy Konowała, lekarza i kronikarza.
Narracja pierwszoosobowa sprawia, że Konowała poznajemy bardzo dobrze, jego towarzyszy na tyle, na ile zna ich Konował. A co do reszty bohaterów, są to tylko skrawki wiedzy, jaką będzie zdobywał Konował.
Kompania zostaje wplątana w wojnę pomiędzy Panią – jedną z uwolnionych Schwytanych – a buntownikami, dla których są oni najgorszym złem.


Walki, spiski, nieliczne chwile wytchnienia, tajemnice i żołnierska przyjaźń.
Tego w książce pana Cooka nie brakuje.
Są również ciekawi bohaterowie, np. Kruk, Duszołap, Milczek, Konował. Bardzo interesujący są również Schwytani, choć czytelnik sam musi się domyślić kim oni są – lub kim, a wiedzę na ich temat otrzymujemy szczątkową.
Bowiem autor nie bawi się w coś tak oczywistego, jak wytłumaczenie czytelnikowi kto jest kim, czy skąd wywodzi się konflikt. Wszystko to odkrywa się w minimalnej ilości informacji, które autor przekazuje za sprawą obserwacji czy wspomnień Konowała.
I to jest dla mnie duży minus.
Właśnie ten minimalizm w opisie otaczającego bohaterów świata i praw nim rządzących sprawił, że początkowo Czarna Kompania nie przypadła mi do gustu.
Nie lubię rozwlekłych opisów i częstych rozważań bohaterów na temat otaczających ich rzeczywistości, ale brak jakiegokolwiek zaprezentowania świata, w którym dzieje się akcja, też nie za bardzo mi się podoba.
Mimo, że taki sposób prowadzenia akcji ma swoje uzasadnienie, bo historia jest przedstawiana w formie wpisów w kronikach, to ja wolę więcej wiedzieć o świecie stworzonym przez autora.

Na ogromny plus natomiast zasługuje już sam pomysł na istnienie Czarnej Kompanii oraz to, że swoje usługi świadczy tym, którzy płacą, a nie tym którzy stoją „po dobrej stronie”.
Nic w tej powieści nie jest jednoznaczne i oczywiste. Nie ma  również wyraźnego podziału na dobro i zło.
Schwytani są cudownie fascynujący, są ciekawi i intrygujący. Wreszcie mamy fantasy, gdzie ci „źli” są pokazani w sposób interesujący i nierzadko budzący sympatię.
A jeśli chodzi o Panią – myślę, że Sauron mógłby się od niej niejednego nauczyć.
Wszystko to sprawia to, że książkę czyta się z zainteresowaniem i jest się ciekawym, co wyniknie z tych wszystkie tajemnic,  spisków i niespodziewanych wydarzeń.

Jako osoba, która praktycznie zawsze czyta książkę do końca, nie odpuściłam sobie  również Czarnej kompanii, mimo, że miałam na to ochotę.
Nie przemawiał do mnie taki sposób opowiadania historii.
Odnosiłam wrażenie, że całość jest opowiadana po łebkach i jakby w skrócie.
Cieszę się jednak, że się nie poddałam i czytałam dalej, bo czym dalej, tym lepiej.
Historia nabrała rumieńców, a narrator zaczął przekazywać czytelnikowi coraz więcej szczegółów, dzięki temu miałam szansę zmienić zdanie o Kronikach i nabrać ochoty na kolejne tomy.

Podsumowując.
Czarna Kompania to wciągająca lektura. Mimo, że nie za bardzo odpowiada mi taki styl przedstawiania historii, to jednak dałam się wciągnąć w losy tej bandy najemników.
Nie wszystko podobało mi się w tej powieści, ale niewątpliwe plusy sprawiły, że chętnie przeczytam o dalszych losach Kompanii, Schwytanych i Białej Róży.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl


wtorek, 27 września 2016

Książkowe zakupy wrzesień - część 3

Ostatnie w tym miesiącu paczki z książkami odebrane.
Tym razem z dwóch księgarni Aros - dyskont książkowy oraz empik.com

W empiku miałam do wykorzystania eKartę, zamówiłam trzecią cześć Sagi rodu Poldarków - Jeremy Poldark (premiera) oraz Kolekcjonerkę Perfum.














W Arosie padło tym razem na fantasy i jedną powieść obyczajową.

niedziela, 25 września 2016

"Już za tobą tęsknię" Poruszający i wzruszający obraz kobiecej przyjaźni w najtrudniejszym momencie życia.

Od dłuższego już czasu nie udaje mi się trafić na naprawdę dobry film obyczajowy.
Książki – owszem,  ale z filmem już gorzej.
Kiedy więc zaczął się „Już za tobą tęsknię”, zaczęłam oglądać chyba tylko dlatego, że kompletnie nie chciało mi się ruszyć spod koca po pilota.

Film, którego reżyserem jest Catherine Hardwicke, a główne role grają Toni Colette i Drew Barrymore, to słodko –gorzka opowieść o wyjątkowej przyjaźni pomiędzy Milly i Jess oraz dramatem, jakim okazuje się śmiertelna choroba jednej z nich.

Zawiązanie się wyjątkowej przyjaźni poznajemy dzięki migawkom z różnych okresów życia przyjaciółek, pierwszy pocałunek, seks, alkoholowe upojenie, pierwsza ciąża Milly.
Więc co się takiego stało, że gdy Jess rodzi upragnione dziecko, nie ma z nią przyjaciółki?
O tym właśnie opowiada dalsza część filmu.

Milly to kobieta spełniona, ma cudowną rodzinę, wspaniałego męża, pasjonującą pracę i wygląd, którego pozazdrościłaby jej każda nastolatka.
Wszystko to okazuje się być ulotne, gdy Milly słyszy diagnozę: rak piersi.
Najpierw chemioterapia, następnie mastektomia. Gdy nowotwór daje przeżuty do mózgu, kobieta uświadamia sobie z pełną mocą, że tę walkę już przegrała.
Film, mimo tak poważnego tematu,  łączy w sobie w udany sposób humor ze smutkiem
Są chwile gdy nie sposób się nie roześmiać, a jednak nie udaje się również powstrzymać łez, gdy obserwuje się ostatnie miesiące i tygodnie życia Milly.
Niemniej ważni w filmie są również bohaterowie drugoplanowi, mąż Milly, partner Jess. Mają oni swój głos w tej opowieści, są wyraziści, a reżyser pokazuje jak śmiertelna choroba wpływa na otaczających kobietę ludzi.
Walka z chorobą, to również tło  do ukazania wyjątkowej więzi, która łączy przyjaciółki.
Nic nie jest w stanie zastąpić tej przyjaźni, ani rodzina, dzieci, mąż. Przyjaźń pomiędzy dwiema kobietami jest uczuciem tak silnym, że jeden dobry gest, potrafi wymazać wiele raniących słów i czynów.
Film jest wyjątkowo dobry. Nie jest typowym wyciskaczem łez, nie bazuje na emocjach związanych z powolnym umieraniem. To historia w której przeplatają się radość i smutek, szczęście z rozpaczą, miłość z odrzuceniem.
Aktorsko obraz stoi na naprawdę wysokim poziomie.
Wszyscy aktorzy pokazali klasę i swój talent.
Reżyser barwnie przedstawiła charaktery obu głównych bohaterek, ich drogi życiowe, pragnienia i dążenia. W sposób subtelny, ale nie pozbawiony mocy, ukazała również jak choroba Milly wpływała na Jess.  Jej rozpacz z powodu nieudanych prób poczęcia dziecka i smutek, gdy śmiertelna choroba przyjaciółki odbiera radość z jakże upragnionej ciąży. A przede wszystkim ogromny żal, że już niedługo, zabraknie osoby, z którą dzieliła do tej pory wszystkie najważniejsze chwile w swoim życiu.

„Już za tobą tęsknię” jest pozbawiony taniej ckliwości, banałów i schematów, choć nie ustrzegł się kilku klisz z innych tego typu obrazów.
Mamy pokazane kolejne etapy zmagania się chorobą, najpierw nadzieja, potem wyparcie, następnie szaleństwa popełnione w przypływie rozpaczy, odsunięcie się od męża i próby doświadczenia jeszcze odrobiny życia.
Mimo sporej dawki humoru, film jest dość stonowany. To ciepły obraz gloryfikujący kobiecą przyjaźń, więź, której nie zniszczyła nawet śmierć. Jednocześnie to poruszająca historia walki z chorobą i prób radzenia sobie z nieuniknionym.

Nie ukrywam, że byłam ogromnie poruszona tym filmem, że wycisnął ze mnie sporo łez, ale i nie jeden raz wywołał uśmiech na mojej twarzy.
Nie jest to kino wybitne, ale jest bardzo dobre. Poruszające wiele emocji, sprawiające, że choć przez chwilę człowiek się zastanowi, czy wystarczająco docenia to co ma i życie samo w sobie.
Na końcu chcę również wspomnieć o pięknej muzyce, którą skomponował Harry Gregson-Williams. Idealnie pasuje do obrazu, oddaje charakter filmu, gdy trzeba potęguje uczucia. Jednocześnie jest na tyle subtelna, że nie przytłacza. To idealna oprawa dla emocji, które film niewątpliwie w widzu porusza.


*zdjęcie pochodzi ze strony www.filmweb.pl



poniedziałek, 19 września 2016

Książkowe zakupy wrzesień - część 2

Druga paczka z książkami odebrana.
Tym razem zakupy zrobiłam w mojej ulubionej księgarni internetowej Aros
W tej paczce ogromnie polecana seria fantasy "Kroniki Czarnej Kompanii" oraz powieść obyczajowa "Druga Szansa" 
Co do tej drugiej książki, to po raz pierwszy zamówiłam ją w przedsprzedaży w 2013 roku. Okazało się, że książka się nie ukaże, księgarnia oddała mi pieniądze.
Zapomniałam już o niej, a tu nagle zobaczyłam zapowiedź, że jednak będzie w PL wydana.
Uznałam, że to przeznaczenie, a książka już na mojej półce.





* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).

niedziela, 18 września 2016

"Utracona i Odzyskana" Lucy Foley. Poruszająca, autentyczna, dojrzała powieść o wielkim uczuciu


            „Utracona i odzyskana” autorstwa Lucy Foley, to jedna z tych książek, na które natrafia się przypadkiem, nie ma się wobec niej zbyt dużych wymagań, a która zaskakuje bardzo pozytywnie.
Tym bardziej cieszy mnie, że wśród ogromnej ilości książek, na stronach różnych księgarni, udało mi się tę powieść wypatrzyć.

Akcja powieści toczy się dwutorowo, współcześnie i zaraz po pierwszej wojnie światowej.
Przy czym współczesnych wydarzeń jest niewiele, a służą one głownie temu, aby opowiedzieć historię Thomasa i Alice.
Opowieść rozpoczyna się, gdy babka Kate, tuż przed swoją śmiercią, wyznaje wnuczce, że długi lata ukrywała przed swoją adopcyjną córką (matką Kate), że jej biologiczna matka starała się z nią skontaktować.
Matka Kate, która zginęła rok wcześniej w katastrofie lotniczej, nigdy nie dowiedziała się, że jej biologiczna matka pragnęła się z nią skontaktować.
Babka daje dziewczynie listy oraz rysunek kobiety, łudząca podobnej do matki Kate.  Jego autorem jest znany na całym świecie malarz, obecnie starannie ukrywający miejsce swojego zamieszkania. Determinacja Kate sprawia, że udaje jej się nawiązać kontakt z Thomasem Staffordem i na jego zaproszenie, udaje się na Korsykę, aby poznać losy swojej biologicznej babki.
Ta podróż odmieni życie Kate, a czytelnikowi pozwoli poznać historię miłości dwojga ludzi, w czasach, gdy jeszcze nie przebrzmiały echa jednej wojny, a już nadciągało widmo kolejnej.

Zacznę od tego, że wbrew opisowi na okładce, książka nie jest romansem. To poruszająca i piękna powieść obyczajowa.
Fabuła koncentruje się na odkrywaniu losów Thomasa i Alice.
Najpierw, w domu malarza, Kate wysłuchuje jego wspomnień, a  następnie, gdy dowiaduje się, że Alice wciąż żyje, udaje się do niej i poznaje te aspekty historii, których Thomas nie znał.
Autorka bardzo dobrze przedstawia swoich bohaterów i ich poplątane losy. Tworzy barwny obraz tamtych lat, najpierw szalonych, potem z coraz większym widmem kolejnej wojny. W sposób subtelny, ale nie pozbawiony brutalnej szczerości opowiada również o czasach drugiej wojny światowej i ataku Niemiec na Europę.
Wszystko  to jest ciekawym tłem do ukazania uczucia jakie łączyło Thomasa i Alice, gdyż autorka koncentruje się przede wszystkim  na swoich bohaterach.
Oczywiście w powieści ważną rolę odgrywa Kate. To ona jest niejako łącznikiem przeszłości z teraźniejszością.
Prócz odkrywania losów swojej babki, Kate odkrywa również uczucie tam, gdzie się go nie spodziewała i niejako od nowa układa swoje życie.
Autorce udało się zachować idealne proporcje pomiędzy obiema historiami.  Mimo iż więcej czasu na karatach powieści poświęca przeszłości, nie zaniedbuje współcześnie toczącej się historii, a w dodatku nie robi z niej mdłego romansu.
Historia Kate bowiem, to opowieść o samotnej, młodej kobiecie, która utraciła wszystkich  swoich bliskich i nie bardzo potrafi odnaleźć na powrót swoje miejsce w świecie.
To właśnie powrót do przeszłości sprawi, że odnajdzie swoją drogę i cel w życiu, a nowo odkryte uczucie będzie miało szansę się rozwinąć.

Czytając historię snutą przez autorkę, miałam wrażenie, jakbym czytała o ludziach, którzy żyli naprawdę. Jakby to była prawdziwa historia, a nie fikcja literacka.
Opowieść jest niezwykle barwna, poruszająca i dojrzała. Nie ma w niej zbytecznego patosu,  tym bardziej opisane przez pisarkę uczucie wydaje się głębokie i prawdziwe. Ma w sobie subtelność, lekkość i autentyczność.
Cała historia jest niezwykle wciągająca i poruszająca.
I mimo iż zakończenie nie wyjaśnia jednej  kwestii, to nie ma to negatywnego wpływu na odbiór całości.
Dodatkowo autorka w piękny sposób  przedstawiła czytelnikowi piękno Korsyki, Paryża i Anglii.
Swoją opowieść napisała pięknym językiem, z niezwykłą dbałością o szczegóły, ale zachowując idealne proporcje pomiędzy akcją, a przedstawieniem otaczającego głównych bohaterów świata.

Tak jak wspomniałam na początku, nie miałam wielkich oczekiwań co do tej powieści, zwłaszcza, że „Utracona i odzyskana” to debiut Lucy Foley.
Okazało się jednak, że to prawdziwa perełka, a ja zachwyciłam się powieścią i jestem  absolutnie przekonana, że sięgnę po kolejne książki tej autorki.

* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).

wtorek, 13 września 2016

Książkowe zakupy wrzesień...


Pierwsze w tym miesiącu książkowe zakupy zrobione.
Zamówienie złożone w Księgarni internetowej  nieprzeczytane.pl
Tym razem dwie powieści obyczajowe. Ogromnie jestem ich ciekawa, więc zapewne już niedługo opinie na blogu.

* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).



niedziela, 11 września 2016

Władza absolutna wg Michała Gołkowskiego, czyli MOSKAL...


Z twórczością Michała Gołkowskiego pierwszy raz miałam styczność dość niedawno, za sprawą jego Komornika (pisałam o tej książce tutaj: Komornik. Michał Gołkowski)
Ostatnio ukazała się kolejna książka pisarza – MOSKAL. I to o niej chciałam dziś napisać.

Szczerze mówiąc, spodziewałam się tematyki fantasy umiejscowionej w bliżej nieokreślonych czasach, w bliżej nieokreślonym miejscu.
Zaczęłam czytać, czekam na ten wątek fantasty, czekam.  Trochę się już niecierpliwię…
W końcu pojawia się motyw zjawisk nadprzyrodzonych. No jest!
I wiecie co? 
Było już bez znaczenia, że na niego czekałam, że dostałam coś innego niż się spodziewałam.
Bo lektura Moskala tak bardzo mnie wciągnęła, że wszystko inne nie miało już znaczenia.

Powieść rozpoczyna się w czasach upadku w Polsce komunizmu,  opowiada historię Artura. Człowieka, który pewnego dnia, na targu, kupuje pióro.
Pióro, które podobno należało do samego Stalina, którym Wódz podpisywał wyroki śmierci.
Od tego momentu, nic w życiu Artura nie będzie już takie jak przedtem.  A kierunek jego poczynań, dążeń i starań, zmieni się diametralnie. 

Nie chcę nic więcej pisać o fabule, bo odkrywanie tego, co przygotował czytelnikowi pisarz, to wyjątkowe przeżycie.
Ciężko choćby minimalnie przewidzieć, w którym kierunku podąży fabuła, przewidzieć rozwój wypadków.
Autor świetnie kreśli swoich bohaterów. Są postaciami z krwi i kości, a pisarz precyzyjnie i dokładnie odkrywa najmroczniejsze zakamarki ich duszy. 
Wszystkie decyzje i czyny Artura da się usprawiedliwić, wytłumaczyć. Mimo moralnie wątpliwego wydźwięku niektórych jego poczynań, bohatera da się w pewien sposób lubić.
Jest on człowiekiem obrotnym, mądrym, bystrym. Podejmuje błyskotliwe decyzje, osiąga wiele.
Ale w pewnym momencie okazuje się, że to nie jego inteligencja tak mu pomaga.
Kieruje nim ktoś, kogo nie widać, nie słychać, a kto pragnie władzy tak bardzo, że popchnie Artura do najgorszych czynów, aby tą władzę uzyskać.

Michał Gołkowski stworzył świat gdzie króluje pieniądz, władza. Gdzie wygrywa ten, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Barwnie odmalował realia życia w Rosji, gdzie wszystko było możliwe, a ci, którym nie brakowało odwagi i determinacji, dostawali się na sam szczyt.
Jednocześnie to szczery aż do bólu obraz człowieka, który zatraca siebie w imię osiągnięcia tego czego pragnie. To obraz człowieka, który poświęca swoją duszę, aby uzyskać władzę.
Całość okraszona jest delikatną nutą fantastyki, na tyle subtelną, aby ukazać czytelnikowi, do czego może prowadzić wszechogarniające pragnienie władzy, ale nie na tyle dominującą, aby zwolnić bohatera od odpowiedzialności za swoje czyny.

Pisarz w bardzo sugestywny sposób przedstawił obraz Polski w czasach przemian. Fortun, które rodziły się na stadionach, bazarach i straganach. Szemranych interesów, z których rodziły się potężne grupy przestępcze.
Pierwsze magnetowidy, walkmeny, jeansy. Wszystko to, co w końcu dotarło do nas, po upadku komunizmu.
Michał Gołkowski z przyczyn oczywistych, gdyż urodził się w 1981 roku, nie mógł w pełni  doświadczyć czasów komuny, jej ograniczeń i specyfiki.  A jednak potrafił tak obrazowo i przekonująco opisać tamte lata, że odnosiłam wrażenie, jakbym tam była, oglądała to wszystko własnymi oczami, czuła zapach sprzedawanego w budkach jedzenia.

Moskal, to lektura porywająca. Momentami brutalna, ale zawsze szczera aż do bólu.
Akcja powieści trzyma w napięciu, wciąga, niepokoi i zachwyca.
Jednocześnie niesie ze sobą mocny przekaz i przestrogę, aby nigdy nie zapominać, co tak naprawdę w życiu się liczy.

Gdzieś przeczytałam, że każda książka Michała Gołkowskiego  jest lepsza od swojej poprzedniczki.
Z racji tego, że mam za sobą tylko dwie książki autora, nie mam odpowiedniego porównania, ale patrząc na Komornika i Moskala, jestem przekonana, że ten kto to napisał, miał rację.

Ja czekam na kolejnego Komornika i następne powieści autora.
Michał Gołkowski ma przerażającą wyobraźnię, dzięki której – jestem tego pewna – powstaną kolejne niesamowite powieści.
Na samym końcu chcę jeszcze wspomnieć o wspaniałych grafikach w powieści. Oddają klimat książki, są niesamowite i piękne zarazem. Ich autorem jest Vladimir Nenov.


* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).