piątek, 25 marca 2016

„Uczta dusz” Celia Friedman. Tom pierwszy Trylogii Magistrów



„Uczta dusz” Celia Friedman

Uczta Dusz, to pierwszy tom Trylogii Magistrów.
Książka ta dość długo leżała na mojej półce, bo zawsze miałam coś innego do przeczytania. Aż nadszedł ten dzień, gdy sięgnęłam po nią.
I nie żałuję.

Akcja Uczty Dusz dzieje się w świecie podzielonym na kilka krain, w których najpotężniejszymi osobami są Magistrzy – czarnoksiężnicy, władający nieograniczoną mocą i nieśmiertelnością. Żyją tam również czarownice i czarownicy, którzy również władają magią. Ale każdy czar i użycie przez nich magii skraca ich życie.
Dzieje się tak, gdyż magia pochodzi z duszy człowieka, który nią włada. A wykorzystana w całości prowadzi człowieka do śmierci.
Dzieje się tak z każdą czarownicą i czarownikiem, ale nie z Magistrami. Oni posiedli sekret wiecznego życia. Również korzystają z magii duszy – tyle, że innych ludzi.
Jest to najpotężniej strzeżona tajemnica Magistrów, do których dostęp mają tylko mężczyźni.
W przeciągu wieków uznali oni bowiem, że żadna kobieta nie ma możliwości aby stać się Magistrem.
Do czasu pojawienia się Kamali…

Kamala to młoda dziewczyna, którą matka sprzedawała jako prostytutkę. Dziewczyna wyczuła w sobie moc i postanowiła wbrew wszystkiemu zostać Magistrem.
Dzięki pomocy innego Magistra udaje się jej tego dokonać, ale cena jaką za to zapłaci będzie bardzo wysoka.
W dodatku dawno zapomniane Zło budzi się znów do życia i zaczyna zagrażać wszystkim krainom ludzi.
Nad tym aby to zło nie powróciło, czuwają wojownicy z rodów Protektorów – ludzie zamieszkujący zimną i surową północ.
Ale nawet oni nie będą w stanie przewidzieć tego co nadejdzie.

Muszę powiedzieć, że początek Uczty Dusz zupełnie mnie nie wciągnął. Czytałam niejako z obowiązku, gdyż nigdy nie zostawiam niedokończonych książek.
Cieszę się z tej mojej przywary, bo akcja zdecydowanie się rozkręciła, a fabuła okazała się niesamowicie ciekawa i wciągająca.
Prócz Kamali i jej nauczyciela, pojawiają się inni bardzo ciekawi i fajni bohaterowie, a autorka sprawnie prowadzi akcję, wciągając czytelnika w wykreowany przez siebie świat.
Bohaterowie, których stworzyła Celia Friedman to pełnokrwiści ludzie, są wyraźni, popełniają błędy.  Bardzo fajnym zabiegiem jest to, że autorka nie stworzyła obozów „dobra i zła”. Pokazała swój świat w jego pełnej krasie z jego jasnymi i ciemnymi stronami, a swoich bohaterów z pełną paletą ich zalet i wad.
Magistrowie, to nie dobroduszni czarodzieje. To pasożyty drenujący innych ludzi z mocy i doprowadzający ich do śmierci, po to aby samemu żyć wiecznie i posiadać nieograniczoną niczym magię.
Kamala – główna bohaterka – nie jest potulną dziewczyną, która jest zagubiona i niepewna.
To twarda dziewczyna, które została ogromnie skrzywdzona przez najbliższych, a życie jej nie rozpieszczało.
To dziewczyna mierząca się z problemami, a nie uciekająca przed nimi.
Da się ją lubić i jej kibicować. I mimo, że nie wszystkie jej poczynania wzbudziły mój zachwyt, to jednak polubiłam tą wyjątkową dziewczynę.
Polubiłam też bohaterów drugoplanowych, ale jeśli o nich chodzi, to czuję, że odegrają znaczną rolę w kolejnym tomie.
Nie mogę się już tego doczekać, bo autorka zaostrzyła tym zabiegiem apetyt na kolejne tomy.

Dziś trudno o dobrą powieść fantasy. Wśród królujących wszędzie „młodzieżówek” ciężko znaleźć coś dla starszego czytelnika.
Tym bardziej doceniam Ucztę Dusz, o której śmiało mogę napisać, ze to kawał dobrego fantasy, bez cukierkowatości, bez miłosnych trójkątów i młodzieńczych dylematów.
To bardzo ciekawy świat, fajni i wyraziści bohaterowie, sprawnie prowadzona akcja i wyjątkowo zaskakujące zakończenie.
Czytałam z wielką przyjemnością, zwłaszcza, że autorka ma lekkie pióro. W książce nie ma dłużyzn ani zbyt rozwlekłych opisów, za to jest sporo niespodziewanych zwrotów akcji, które niejednokrotnie zaskakują czytelnika.
Celia Friedman dokładnie przedstawia nam swój świat i prawa nim rządzące, więc czytelnik jest w pełni przygotowany na wydarzenia, które rozgrywają się na kartach tej książki.
A patrząc na zakończenie Uczty Dusz, można się spodziewać, że kolejny tom będzie jeszcze ciekawszy.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl








poniedziałek, 14 marca 2016

"Miasteczko Salem" Stephen King. "Odejdź Danny Glick'u"


"Odejdź Danny Glick'u"



Akcja książki dzieje się w Salem - fikcyjnym miasteczku w stanie Maine.
Zwykłe prowincjonalne miasteczko, gdzie czas płynie powoli, a ludzie żyją spokojnie.
Do czasu, gdy sprowadza się tam tajemniczy  nieznajomy i otwiera antykwariat.
Nieznajomemu towarzyszy zło,  w postaci wampirów.
Ale nie tych miłych i uprzejmych dla staruszek.
Wampiry Kinga, to okrutne bestie, przesiąknięte żądzą krwi i potrzebą mordowania.
W tym właśnie czasie do miasteczka przyjeżdża pisarz Ben Mears, aby zmierzyć się z koszmarem  z dzieciństwa i napisać nową książkę.
Splot różnych wypadków sprawi, że on i kilkoro innych osób, stanie do walki z rosnącym w siłę złem.
Walki o życie i o dusze.

Miasteczko Salem, to dla mnie książka przerażająca. Klimat grozy, która stworzył autor jest niesamowity.
Każdy cień, skrzypnięcie podłogi, czy złamanie gałązki powodował u mnie dreszcze lęku podczas czytania.
King opisywał narastający lęk i poczucie zagrożenia tak sugestywnie, że jestem pewna, że gdyby podczas czytania coś uderzyło w szybę mojego okna, to mogłabym skończyć z zawałem serca.

Jak to u tego autora bywa, początek książki to bardzo dobre wprowadzenie w fabułę oraz dokładne nakreślenie bohaterów.
Dzięki temu miałam wrażenie, że dobrze znam wszystkie postacie, ich motywacje oraz skrywane głęboko lęki i pragnienia.

Akcja z każdą stroną nabiera rozpędu, a atmosfera w sennym Salem robi się coraz bardziej mroczna.
Niby nic się nie zmieniło, ktoś dawno nie widział sąsiada, ktoś nie przyszedł do pracy z powodu grypy.
A jednak lęk, który ogarnia mieszkańców jest aż namacalny, choć oni sami nie wiedzą czego tak naprawdę się boją.
O tym co w rzeczywistości dzieje się w Salem wie kilka osób: Ben Mears,  Matt Burke, Susan Norton, Mark Petrie, Dr James Cody i ojciec Donald Callahan.
To właśnie oni będą musieli zmierzyć się z wampirami oraz swoimi słabościami.
To od nich będzie zależała przyszłość Salem. I będę w swej walce osamotnieni.

Książka jest napisana fenomenalnie. To wg mnie jedna z najlepszych – jeśli nie najlepsza – książka Stephena Kinga.
Wspaniale oddany klimat grozy i strachu, świetnie nakreśleni bohaterowie. Niesamowicie poprowadzona akcja i wciągająca fabuła.
Nic w Miasteczku Salem nie jest oczywiste ani proste. Zło jest realne i wydaje się niepokonane.
Bohaterowie, to nie herosi, ale ludzie z krwi i kości. Odczuwają strach, mają wątpliwości.
W tej książce bohaterem jest mały chłopiec, a wielkim przegranym? Tego zdradzić nie mogę.

Pisarz nie oszczędza swoich bohaterów.  Niczego im nie ułatwia, a decyzje , które podejmują nie zawsze okazują się słuszne.

Autor niesamowicie odmalował portret mieszkańców Salem – ludzi, którzy mimo podejrzeń, że w mieście dzieje się coś złego, nie są w stanie zaakceptować prawdy, wypierają ją ze swojej świadomości. A jedyne działania na jakie są w stanie się zdobyć, to dokładne pozamykanie drzwi i okien, gdy zapada zmrok.

Miasteczko Salem, to świetny horror. Nie ma w tej książce słabszych momentów. Jest genialna od początku do samego końca.
Zakończenie – co akurat u Kinga nietypowe – jest bardzo dobre. Zaskakuje, ale nie rozczarowuje.
Ta książka na długo zapada w pamięć i wywołuje dreszcze  i poczucie, że jest się obserwowanym.
A chyba o to chodzi w horrorze.

Zdjęcie jakie wybrałam do tego wpisu, pochodzi z pierwszego wydania książki w Polsce. Moim zdaniem jest to zdecydowanie najlepsze wydanie Miasteczka Salem.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl



czwartek, 3 marca 2016

Szklany Miecz. Victoria Aveyard




Przyznaję, że na kontynuację dobrej Czerwonej Królowej czekałam dość niecierpliwie.
Po tak dobrych wrażeniach po lekturze pierwszego tomu, byłam pewna, że Szklany Miecz będzie równie dobrą książką, jeśli nie lepszą.
Byłam tego pewna.
I rozczarowałam się jak dawno mi się nie zdarzyło…

Drugi tom trylogii Victorii Aveyard rozpoczyna się od brawurowej ucieczki Mare i Cala z wojownikami Czerwonej Gwardii.
Udaje im się dostać do bezpiecznej kryjówki.
Niestety nie jest to gwarantem ich bezpieczeństwa. Splot różnych wypadków sprawia, że Mare, jej brat i kilka innych osób, na własną rękę zaczynają szukać ludzi podobnych do Mare, Czerwonych z umiejętnościami Srebrnych, aby ustrzec ich przed śmiercią z rąk nowego króla i zachęcić do przyłączenia się do ruchu oporu.
Król Mavenow bezlitośnie tropi Mare i Cala oraz Nowych (jak nazywani są Czerwoni z umiejętnościami Srebrnych). Nie zna litości i zrobi wszystko, aby ich schwytać, organizuje zasadzki, morduje, torturuje.


Muszę przyznać, że Victoria Aveyard w drugim tomie postawiła na akcję i dynamikę. Ucieczki, walki, pułapki. Tym wszystkim przepełniona jest książka.
Akcja nie tylko mknie do przodu, ona pędzi sprintem. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie.

Niestety to chyba jedyny plus Szklanego Miecza.
Bowiem autorka zrobiła coś, co wydawało mi się niemożliwe.
Zepsuła główną postać tak bardzo, że już bardziej się nie dało. Z fajnej, choć zagubionej dziewczyny, która zmagała się z sytuacją w jakiej się znalazła, walczącej o swoje życie i wolność, Victoria Aveyard zrobiła młodą dziewczynę, która przez całą książkę użala się nad sobą, robiąc z siebie na zmianę męczennicę, biedną zdradzoną dziewczynkę lub hardą Nową bez litości.
Mare całą książkę powtarza, że nikomu nie wierzy i nie ufa. Robi to non stop, przy każdej możliwej okazji. Jest to tak wyeksponowany element fabuły, że w pewnym momencie nie mogłam już patrzeć na kolejne zdanie, w którym po raz kolejny była zawarta ta informacja.

Kolejnym minusem jest poprowadzenie wątku romantycznego. O ile w pierwszym tomie był on fajnie wpleciony w fabułę, subtelnie, o tyle w drugim tomie jest on zwyczajnie niestrawny. Mare wciąż tęskni za Mavenowem, który ją zdradził, jednocześnie manipulując Calem w imię swoich  uczuć do niego i tego, że zwyczajnie jest jej potrzebny w walce.
Wciąż rozpamiętuje, kim był Mavenow, choć wie, że była to tylko przykrywka i oszustwo, jednocześnie trzymając na dystans Cala. Trochę dziwny trójkąt miłosny, podany w tak nijakiej formie, że aż nie chce się o nim czytać. Brak w nim również jakichkolwiek emocji.

Niestety narracja jest nadal pierwszoosobowa z punktu widzenia Mare, co pozwala autorce na ciągłe pisanie o każdym przemyśleniu i dylemacie jakich doświadcza Mare.
O ile do pewnego stopnia jest to potrzebne – w końcu Mare, zwykła dziewczyna z niezwykłymi mocami zabiła na arenie Srebrnych i nie potrafi sobie z tym poradzić - o tyle autorka nie potrafiła znaleźć granicy, która wewnętrzną walkę z samą sobą jaką toczy Mare, odgrodziłaby od ciągłego użalania się nad sobą głównej bohaterki.
Niestety Mare stała się postacią, która zaczęła mnie tak irytować, że straciłam do niej całą sympatię jaką miałam podczas lektury Czerwonej Królowej.
Autorka zrobiła z niej wiecznie użalające się, niedojrzałe dziewczę, oczekujące zrozumienia i nikomu nieufające.

Jedyny plus tak haniebnego zepsucia głównej bohaterki, to fakt, że postacie drugoplanowe i Cal zyskują więcej wyrazistości .

Wydawca umieścił takie zdanie w opisie książki:
„Mare musi też zmierzyć się z mrokiem, który ogarnął jej duszę. Czy sama stanie się potworem, którego próbuje pokonać?”

Uważam, że ten wątek w książce autorce się nie udał. Ba! Zepsuła go całkowicie. Nie znalazłam mroku w duszy Mare, jedynie ciągłe poczucie bycia męczennicą, przez którą giną ludzie.
Mare w moim odczuciu nie staje się potworem, a jedynie irytującą i żałosną dziewczyną, która sama nie wie czego chce.

Jedyne co choć minimalnie ratuje tą książkę, to postacie drugoplanowe i Cal oraz kilka ostatnich rozdziałów książki.
Chłopak nadal jest tajemnicą, widać wyraźnie, że uczucie jakim darzy Mare wpływa na jego decyzje. Czyny do których zmusiła go jego macocha dręczą go bez przerwy, jednak pozostaje on ciekawą postacią, której nie sposób nie lubić.
Jednak mimo uczuć jakie żywi do Mare i on stracił całą swoją wyrozumiałość wobec niej, jej poczynań i decyzji.
Mam nadzieję, że to jest sygnał skierowany do czytelnika, że autorka celowo tak zmieniła postać Mare i w trzecim tomie będzie można pozytywnie się zaskoczyć.

Niestety lektura Szklanego Miecza była dla mnie męcząca. Ciągła irytacja na zachowanie głównej bohaterki zabiła całą przyjemność z lektury i ciekawej fabuły.
Nieustające użalania się na swój los przez Mare miażdżąco zdominowało książkę, skutecznie spychając inne elementy fabuły w cień.
Sięgnę po finałowy tom trylogii, ale z dużą dozą nieufności (o proszę, udzieliła mi się ta nieufność od Mare chyba), mając nadzieję, że autorka nie pójdzie tą drogą, którą zaprezentowała mi w Szklanym Mieczu, a raczej rozwinie to co stworzyła w Czerwonej Królowej.

*zdjęcie pochodzi ze strony www. lubimyczytac.pl