czwartek, 30 sierpnia 2018

Książkowe zakupy - czyli co przybyło na moich regałach w sierpniu

Już przy okazji lipcowych zakupów mówiłam, że te wakacyjne przerwy w wydawaniu wielu premier, to jakiś
mit.
Podtrzymuję swoje zdanie i stwierdzam, że jeśli chodzi o sierpień, jest tak samo aktualne.
W tym miesiącu jakoś tak się złożyło, że był wysyp i książek, na które czekałam i takich co to mi wpadły w oko na podstawie opisu. Gdybym zamówiła wszystko, czego zapragnęłam, to musiałabym cały miesiąć nic nie jeść.
Gatunkowo jak zwykle sporo miszmaszu gatunkowego.
Jest więc i fantasy, są powieści obyczajowe, jest postapo, jeden czy dwa romanse, jest kolejny tom moich ukochanych Poldarków.
Są również trzy książki polecone mi na wyjątkowej grupie dla czytelników na fb Loża Książkożerców - grupie, gdzie o książkach in szeroko pojętej kulturze dyskutuje się w sposób fajny, gdzie nie ma reklam i spamu (post o grupach książkowych na fb już wkrótce), gdzie nie krytukuje się czytelników za to co czytają.
Jest również powieść Dni Króla, o której dowiedziałam całkiem przypadkiem, gdy zobaczyłam zbiórkę pieniędzy na wydanie jej audiobooka (czytać ma  Paweł Palcat -  aktor Legnickiego Teatru. Link do ZBIÓRKI gdyby ktoś zechciał dorzucić swoje 5 zł).
Niektóre powieści zamówiłam w przedsprzedaży jeszcze w lipcu - np. czwarty tom serii Siedem Sióstr, dziesiąty tom sagi rodzinnej Poldark czy trzeci tom serii Żniwiarz (o niektórych pisałam już na blogu).
Parę książek otrzymałam w ramach współpracy od wydawnictw, ale jest ich naprawdę znikomy procent. Jedną za to otrzymałam od samej autorki - jest to drugi tom baśni Kroniki Skrzatów (tom pierwsz już w połowie przeczytany). Jedną czy dwie upolowałam w dobrych pieniądzach na allegro.
W sumie jak poskładałam w jedną stertę wszystkie upolowane w sierpniu książki, to okazało się, że znówjest tego sporo. A co równie ważne, że nie mam już na nie miejsca na regałach. W związku z tym potrzebna była wizyta w sklepiej i dokupienie dodatkowych półek.


Stety niestety - jesień już blisko, a to oznacza Krakowskie Targi Książki (na które się w tym roku wybieram) oraz wiele zapowiadanych przez wydawnictwa premier. Już teraz się obawiam, że kolejne listy zakupowe mogą być niebezpiecznie długie.
A jak to wygląda u Was? Co przybyło w sierpniu do Waszych biblioteczek?




niedziela, 26 sierpnia 2018

„Żniwiarz. Trzynasty księżyc” Paulina Hendel

Trzynasty księżyc zbliża się nieubłagalnie. Magda próbuje się odnaleźć w nowym ciele, Mateusz poradzić
sobie z traumą po opanowaniu jego ciała przez Pierwszego, a sam Pierwszy znów coś knuje…
Tymczasem coraz więcej demonów pojawia się na świecie, a za sprawą Pierwszego, nie ma komu z nimi walczyć. Pojawia się zagrożenie o jakim im się nawet w koszmarach nie śniło.
Żniwiarzom i ludziom zagraża wróg, który wydaje się być niepokonany.

„Żniwiarz. Trzynasty księżyc” to trzeci tom serii Pauliny Handel, w której Żniwiarze walczą z plączącymi się po ziemi słowiańskimi demonami. Akcja powieści rozpoczyna się tam, gdzie zakończył się tom drugi.
Magda zostaje wciągnięta przez Pierwszego w jego plany, choć dziewczyna zdaje sobie sprawę, że zapewne są pułapką na pozostałych przy życiu żniwiarzy.
Akcja powieści jest wzorem swoich poprzedniczek bardzo dynamiczna i nie sposób się nudzić podczas czytania.
Autorka potrafi wiele razy zmylić czytelnika, sprowadzić na manowce i tak sprytnie poprowadzić fabułę, że do samego końca człowiek się nie spodziewa takiego a nie innego rozwiązania danej sytuacji.

W powieści pojawiają się wszyscy bohaterowie, których poznałam w poprzednich tomach, a do tego pojawia się również jedna nowa postać, która odegra ważną rolę.
I choć niektóre decyzje Magdy potrafiły mnie zirytować, niezmiennie kibicowałam jej we wszystkim i liczyłam na to, że nie da się ponownie oszukać Pierwszemu.
Jeśli chodzi o niego, to jestem mile zaskoczona rozwojem jego postaci. Pierwszy Żniwiarz nabrał znaczenia w trzeciej części serii i to nie tylko jako główny antagonista Magdy i Feliksa. To postać nietuzinkowa, ciekawa, nie zdradzająca swoich sekretów, co do której ma się mieszane uczucia, bo nie do końca wiadomo jakie są jego pobudki i czy koniec końców nie postanowi wszystkich ukatrupić.
Podobało mi się również w jakim kierunku rozwinęła się postać Mateusza. Jeśli to w ogóle możliwe, to polubiłam go jeszcze bardziej, choć trochę mi go było za mało w tej części.
Za to brakowało mi wyjątkowych relacji pomiędzy Feliksem a Magdą. Odkąd dziewczyna otrzymała nowe ciało i stała się Żniwiarzem odniosłam wrażenie jakby więź, która ich łączyła trochę osłabła.
No i moi  ulubieni bliźniacy. Nadają powieści zabawnego zabarwienia i sporą porcję poczucia humoru. Wraz z babcią Janiną sprawiali, że nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Całości dopełniają emerytowany nauczyciel oraz leczący żniwiarzy i kiboli Waldemar. Cieszę się, że autorka nie zapomniała o tych dwóch starszych panach, bo to wyjątkowo barwne postacie,  których zniknięcie byłoby dużą stratą dla powieści.

Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. Jej powieść napisana jest bardzo przyjemnym językiem, a walki żniwiarzy z demonami opisane są bardzo obrazowo. Potrafi również stworzyć przejmujący klimat grozy i sprawić, że nie jeden raz po plecach przebiegł mi dreszcz lęku.
Jestem pod wrażeniem, jak plastycznie potrafiła opisać np. nocny wygląd lasu, z jego niepokojącymi dźwiękami, szelestami w ciemności i tą obawę, że coś skrywa się w ciemności i nas obserwuje.
Bywały takie momenty, gdy czułam się jakbym to ja sama maszerowała ciemnym lasem, ulicą czy cmentarzem, bojąc się obejrzeć za siebie i tego co mogłabym zobaczyć.

Zakończenie powieści sprawia, że czytelnik dostaje cała masę kolejnych pytań, na które odpowiedzi
pojawią się zapewne w czwartej części, (tytuł to „Droga dusz” i jeszcze nie wiadomo kiedy premiera). Podobało mi się ono w takiej formie, choć sama spodziewałam się czegoś kompletnie innego. Oczywiście mam swoje podejrzenia, co do tego, co wydarzy się kolejnym tomie, choć nauczona doświadczeniem zakładam, że Paulina Hendel znów mnie znów zaskoczy.

Podsumowując,  „Żniwiarz. Trzynasty księżyc” zaskakuje dynamiczną akcją, barwnymi opisami walk z demonami i fabułą, której nijak nie da się przewidzieć. Próżno tu szukać powielania kalek i schematów, autorka potrafi skutecznie zmylić czytelnika i zaskoczyć rozwojem wydarzeń.
Bohaterowie są barwni i ciekawi, jest z humorem, jest z nutą grozy, ale przede wszystkim jest niesamowicie ciekawie. W naszym zdawałoby się zwykłym świecie Paulina Handel umieściła słowiańskie demony i bóstwa, co dało świetny efekt.
Wpisuję się w poczet fanów tej serii i śmiało mogę powiedzieć, że każdą kolejną książkę autorki kupuję w ciemno.








piątek, 24 sierpnia 2018

"Czerwony notes" Sofia Lundberg

Doris ma 96 lat i przez całe życie zapisywała w oprawionym w czerwoną skórę notesie adresy i nr.
telefonów do wszystkich osób, które znała i kochała.
Teraz gdy jest samotną staruszką u schyłku życia, a jej jedyna rodzina – córka jej siostrzenicy, Jenny – mieszka na drugim końcu świata, kobieta wspomina swoje życie i wszystkich którzy odcisnęli na nim swój slad. Spisuje swoje wspomnienia, aby przekazać je Jenny. Staruszka raz jeszcze powraca myślami do wydarzeń ze swojej młodości, a Jenny będzie miała szansę poznać rodzinne sekrety i zrozumieć jaką wartością jest życie samo w sobie.


Akcja powieści biegnie dwutorowo. Rozpoczyna się w latach dwudziestych XX wieku, gdy Doris miała 13 lat i z powodu życiowych perturbacji zostaje wysłana przez matkę na służbę u bogatej kobiety. To będzie początek jej nowego życia, które rzuci ją do Paryża, Nowego Jorku czy Anglii.
Współcześnie śledzimy wydarzenia w Sztokholmie, gdy Doris ma 96 lat i zdaje sobie sprawę, że jej dni są już policzone, a widmo śmierci zdaje się coraz bardziej przybliżać.
Narracja również jest różna, w rozdziałach poświęconych przeszłości jest pierwszoosobowa z punktu widzenia Doris, a współcześnie rozgrywających  wydarzenia są w narracji trzecioosobowej.
Takie zmiany nie wprowadzają jednak zamieszania i bardzo dobrze wpasowują się w opowiadaną przez autorkę historię.

Książka napisana jest w sposób łagodny, spokojny i bardzo dobrym językiem. Akcja jest płynna i dość wartka, zwłaszcza historia z XX wieku potrafi trzymać w napięciu, zachwycać, wzruszać, a nawet doprowadzić do tego, że uroni się kilka łez.
To poruszająca historia, w której próżno szukać przesadnej ckliwości, za to jest w niej niesamowity ładunek emocjonalny. To poruszająca opowieść o miłości, samotności i tęsknocie. Pełna zaskakujących i nie zawsze pozytywnych wydarzeń przeszłość Doris, to niesamowity obraz walki o swoje miejsce na ziemi, o realizację marzeń i tęsknocie, która trwała nieprzerwanie przez całe życie kobiety.
Historia rozgrywająca się współcześnie, to poruszający obraz starości, samotności i pogodzenia się ze zbliżająca się śmiercią.
To również zwrócenie uwagi czytelnika na fakt, że starsi ludzie w naszym otoczeniu kiedyś również byli młodzi, a ich młodość przypadająca na bardzo trudne czasy często obfitowała w bardzo dramatyczne wydarzenia. Że oni tak samo jak my kochali, tęsknili, posiadali marzenia, smutki i radości.
Autorka potrafiła roztoczyć przed czytelnikiem bardzo plastyczny obraz nie tylko przeszłości Doris, ale również schyłku jej życia. Pokazać, że nawet jeśli ciało potrafi odmawiać posłuszeństwa, to nie oznacza automatycznie, że starsi ludzie przestali odczuwać emocje, kochać czy tęsknić za bliskimi.

Swoich bohaterów Sofia Lundberg wykreowała bardzo realistycznie. To paleta ciekawych osobowości, ludzi z krwi i kości, posiadających tyle samo wad co zalet. Losy każdej z ukazanych w powieści postaci potrafiły wywołać we mnie wiele emocji, wzruszyć, zaciekawić, zasmucić, skłonić do refleksji.  Kreacja bohaterów, to duży atut tej książki, kibicowałam ulubionym postaciom i tak samo jak oni, liczyłam, że spełnią swoje marzenia. Odkrywana krok po kroku historia ich życia, była dla mnie fascynującą opowieścią o niezwyczajnych ludziach.

„Czerwony notes” to nie jest lekka opowiastka o miłości. To piękna historia o niekiedy ciężkim życiu, o wierze w przyszłości i walce o teraźniejszość. To historia uczucia, które nigdy nie przemija i  o samotności, która osacza. To poruszający obraz starzenia się, pogodzenia z nieuchronnością śmierci oraz szczerej i podyktowanej miłością troski o najbliższych.
Jestem oczarowana tą powieścią. Historia opowiadana przez Sofię Lundberg zachwyca, porusza i sprawia, że ma się wrażenie jakby czytało się opowieść o życiu kogoś kogo znało się z widzenia, spotykało czasami na ulicy i mówiło dzień dobry, o kim się wiedziało, że mieszka gdzieś niedaleko, ale zawsze brakowało czasu aby zagadnąć, poznać bliżej.
Książka zrobiła na mnie tak pozytywne wrażenie, że kolejne jej powieści kupuję bez czytania o czym opowiadają i mam przeczucie, że się nie zawiodę.

Premiera książki: 05 września 2018






niedziela, 19 sierpnia 2018

„Język cierni. Opowieści snute o północy i niebezpieczna magia" Leigh Bardugo

Leigh Bardugo to autorka, którą poznałam dzięki jej „Szóstce Wron”. Przyznaję, że książka pomimo tego,
że ciekawa – ciut mnie rozczarowała. Miałam sobie odpuścić kolejne książki autorki (pomimo faktu, że Królestwo Kanciarzy stoi na półce), ale dałam się namówić na sięgnięcie po Trylogię Grisza. I choć i ona nie ustrzegła się wad, to sprawiła, że pisarka powróciła u mnie do łask.

„Język cierni. Opowieści snute o północy i niebezpieczna magia” to zbiór sześciu baśniowych opowieści, które osadzone są w uniwersum Griszów.
Autorka podzieliła je w zależności od kraju, z którego pochodzą. Inspirowane są natomiast prawdziwymi baśniami, choćby Małą syrenką, Jasiem i Małgosią czy Pinokiem. Autorka czerpie z nich pełnymi garściami, ale opowiada je po swojemu dodając nieoczekiwane rozwiązania i nie zawsze tak naprawdę dobre zakończenie.
W jej opowieściach nie brakuje mroku, brutalności czy krwawych wydarzeń, nie wszystko jest takim, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje, a utarte schematy odchodzą w kąt, gdy zabrała się za nie pani Bardugo.
Bo niby dlaczego to zawsze najpiękniejsza i najbardziej naiwna bohaterka ma zdobyć serce księcia? Czy zaczarowany książę zawsze musi przemienić się z potwora w urodziwego młodzieńca? Czy złe czyny to domena tylko i wyłącznie złych do szpiku kości ludzi, czy może w każdym człowieku jest jakiś mroczny zakamarek w duszy.
Baśnie pani Bardugo pełne są tytułowych cierni, ale nie pozbawione morału i przesłania, choć to drugie bywa czasami niezwykle gorzkie w smaku i trudne do zaakceptowania.

Wszystkie opowieści napisane są lekkim stylem i prostym językiem. W każdej z nich czuć pewną tęsknotę bohaterów za czymś, czego z różnych powodów nie mogą mieć. Mimo niezaprzeczalnego baśniowego klimatu, uważam, że to historie nienadające się dla młodszych czytelników. Jest w nich mądrość płynąca z tego typu historii, ale podana w formie gorzkiej pigułki.
Baśnie Leigh Bardugo to nie słodkie historie z happy endem. To pełne refleksji opowieści o tym, że nie wszystko złoto, co się świeci, a od życia w luksusach ważniejsze jest bycie wolnym i możliwość samodzielnego decydowania o swoim życiu.
Każda z historii opowiadanych przez panią Bardugo była ciekawa, a gdy odnajdywałam w nich motywy ze znanych mi baśni, byłam ogromnie ciekawa, jak postanowi zaprezentować je autorka.
Muszę przyznać, że każda z nich jest zaskakująca, a zakończenia niektórych z nich kompletnie się nie spodziewałam.
To piękne, choć niepozbawione mroku opowieści, które oczarowały mnie od pierwszej strony.


Na osobne pochwały zasługuje to, w jaki sposób została wydana ta książka.  Już na wstępie zachwyca
piękna okładka i cudownie turkusowe pierwsze kartki. Następnie uwagę przykuwają niesamowicie klimatyczne ilustracje umieszczone na każdej stronie, które zmieniają się wraz z rozwojem akcji w każdej opowieści. Na końcu każdej baśni pyszni się piękna ilustracja niejako podsumowująca daną opowieść.
Autorką wszystkich ilustracji jest Sara Kipin, za co należą się jej ogromne ukłony.
Czcionka w całej książce jest na przemian turkusowa i w odcieniu czerwieni. Robi to naprawdę świetne wrażenie i jest świetnym uzupełnieniem  zachwycających ilustracji.
„Język cierni. Opowieści snute o północy i niebezpieczna magia” jest przepięknie wydana, wydawnictwo MAG rzeczywiście się postarało.

Czy polecam tą książkę?
Oczywiście!
I nie tylko fanom autorki, ale każdemu, kto lubi baśniowe klimaty i historie opowiedziane bez lukru i przesłodzenia, w bardziej mroczny, może ciut brutalny, ale w pełen uroku i intrygujący sposób.
Autorka przekonała mnie do siebie tą książką i może nawet dam się skusić na przeczytanie Królewstwa Kanciarzy - kto wie.




piątek, 17 sierpnia 2018

"Złe serce" Leisa Rayven

„Złe serce” to finałowy tom cyklu  Starcrossed autorstwa Leisy Rayven. O poprzednich dwóch tomach pisałam na blogu, i o ile „Zły Romeo” (recenzja  TUTAJ) całkiem przypadł mi do gustu, o tyle jej kontynuacja „Zła Julia” (recenzja TUTAJ) dość mocno mnie rozczarowała.
Byłam więc trochę zniechęcona i postanowiłam Złego serca nie czytać. Ale jako, że kobieta zmienną jest, a autorka niezaprzeczalnie ma talent, po długim czasie skusiłam się i postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę i tak oto lektura powieści już za mną.

W tej książce główną bohaterką jest siostra Ethana, czyli Ellisa. Młoda, zdolna, uwielbiająca pracę w teatrze jako inspicjentka i żyjąca od sześciu lat ze złamanym sercem. Przyczyną tego stanu rzeczy jest Liam Quinn, mega gwiazda kina, z którym w przeszłości połączyła ją miłość od pierwszego wejrzenia, a rozdzielił wyjazd Liama do Hollywood. Niespodziewanie Liam wraz z narzeczoną – Angel Bell – dostają angaż do sztuki wystawianej na Broadwayu, przy której pracuje Elissa.
Co wydarzy się dalej, nie trudno się domyśleć.

Akcja powieści jest bardzo wartka i dynamiczna, autorka szybko wprowadza czytelnika w świat swojej bohaterki, a jedna retrospekcja pokazuje jak doszło do poznania się i zakochania Elissy i Liama oraz ich rozstania.
Ponownie spotkanie bohaterów wywołuje spore zamieszanie w ich życiu, ale nie tylko. Niezaprzeczalnie to Elissa i Liam grają w tej powieści główne skrzypce, ale muszę dodać, że niemniej ważną rolę odgrywa tu przyjaciel i współlokator Elissy – Josh oraz narzeczona Liama – Angel.
Cała czwórka, to bohaterowie, których niezaprzeczalnie się lubi i im kibicuje, nawet Angel, która okazuje się nie złą harpią z Hollywood, ale sympatyczną młodą kobietą, ze sporym poczuciem humoru i dobrym sercem.
Czytając o uczuciowych perturbacjach bohaterów, dość szybko zaczęłam się domyślać jakie tajemnice skrywają, ale nie sprawiło to, że książkę czytało mi się gorzej.

Narracja w powieści jest pierwszoosobowa z punktu widzenia Elissy. I choć nie przepadam za taką narracją, nie przeszkadzała mi ona w tej książce, bo Elissa to postać ciekawa, z poczuciem humoru, z jednej strony zwyczajna, a z drugiej pełna uroku. Nie sposób było jej nie polubić.
Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. Pisze w sposób bardzo przyjemny, okraszając fabułę sporą dawką poczucia humoru. To bardzo lekkie love story, ale nie pozbawione uroku, a swoje zadanie spełnia idealnie.
Na plus zasługuje również fakt, że autorka nie zarzuca swoich bohaterów wszelkiej maści kataklizmami, traumatycznymi wydarzeniami i ogólnie wszelkimi plagami egipskimi.
„Złe serce” to klasyczny romans, gdzie miłość głównych bohaterów musi przebyć wyboistą drogę, ale koniec końców wszystko kończy się happy endem.
Czy to źle? Otóż nie, jeśli ktoś właśnie tego od powieści oczekiwał, a ja właśnie na to liczyłam i to otrzymałam.

Czy w takim razie powieść ma jakieś słabsze strony?
Oczywiście.
Otóż po pierwsze ilość cukru w cukrze na ostatnich kilkudziesięciu stronach przekracza wszelkie dopuszczalne normy. A już zakończenie bez problemu może wywołać cukrzycę.
Po drugie każdy bohater jest nieziemsko przystojny i nieprzyzwoicie seksowny, natomiast każda bohaterka to wręcz bogini przechadzająca się wśród ludzi i porażająca ich swoją oszałamiającą urodą.
Chwilami autorka ciut przesadzała z tą ich wspaniałością, ale wiecie co? Mimo wszystko mi to nie przeszkadzało, a już na pewno nie sprawiło, że miałam chęć przestać czytać. Autorka bowiem potrafiła mnie rozśmieszyć, zaciekawić, nawet wzruszyć raz czy dwa, a przede wszystkim zapewnić mi rozrywkę. Czego chcieć więcej od lekkiej powieści o miłości.

Czy polecam „Złe serce”?
Oczywiście.
Każdy kto ma ochotę niewymagającą historię miłosną, dobrze napisaną, ze sporą dawką poczucia humoru i miłosnych perturbacji, powinien sięgnąć po tą powieść, a jestem pewna, że się nie zawiedzie.
Ja jestem zadowolona z lektury. Uważam, że „Złe serce” to najlepsza część trylogii i chyba nawet dam autorce kolejną szansę, jeśli napisze następną powieść.





wtorek, 14 sierpnia 2018

"Magia zabija" tom 5 cyklu o Kate Daniels. Ilona Andrews


Serię o Kate Daniels poznałam stosunkowo niedawno, mimo że od dawna widziałam wiele bardzo pozytywnych recenzji i opinii.
W końcu powiedziałam sobie „a co tam, zobaczę skąd te wszystkie zachwyty” i przeczytałam pierwszy tom.
I przepadłam.

Na początek zaznaczę, że nie będę opisywała fabuły. Nie chcę przez przypadek zaspoilerować tego co było w poprzednich tomach.

Ilona Andrews (pseudonim pod którym kryje się małżeństwo pisarzy) przyzwyczaili czytelnika do sposobu prowadzenia narracji i swojego stylu i w przypadku powieści „Magia zabija” dostajemy dokładnie to czego się spodziewaliśmy.
Akcja jest bardzo wartka, pojawia się nowa tajemnica oraz nowe niebezpieczeństwo, któremu trzeba zaradzić.
Poznajemy również się kilkoro nowych bohaterów, każdy ciekawy i intrygujący. Mam przeczucie, że niektórzy zagoszczą w tej serii na dłużej.
Jeśli chodzi o mitologię, to w tym tomie najwięcej mamy do czynienia z rosyjską (słowiańską), a jej przedstawicielami są m.in. Wołchwowie (więcej o nich TUTAJ).
Przyznaję, że w każdym tomie niecierpliwie czekam na to, jakich bogow/bóstwa i jaką mitologię tym razem zaserwują nam autorzy i jestem więcej niż zadowolona, że w „Magia zabija” mamy znów słowiańskie wątki.

Autorzy nadal dawkują czytelnikowi informacje o ojcu Kate i jej przeszłości, choć ten wątek dostanie swoje kolejne – mimo, że skromne – pięć minut. Dostajemy kilka kolejnych puzzli w układance, jaką jest przeszłość Kate, jej moc i Roland.
Cieszę się, że nie otrzymałam wszystkiego ot tak od razu, bo mam na co czekać – to raz, lubię stopniowe odkrywanie tajemnic i snucie własnych domysłów – to dwa.
Ilona Andrews potrafi stopniować napięcie i dawkować czytelnikowi informacje co do głównego wątku całej serii.
Bo co trzeba zaznaczyć, schemat każdej powieści jest podobny, mamy w każdym tomie inny główny wątek, który determinuje fabułę oraz wątek rozwijający się pomału z książki na książkę, którym jest zbliżająca się nieuchronnie konfrontacja Kate z Rolandem (twórcą wampirów i jednocześnie jej ojcem).

Jeśli chodzi o wątek romantyczny, to oczywiście nie mogło go zabraknąć. Związek Kate z Curranem jest wyjątkowo fajnie poprowadzony. Nie jest głównym tematem książki, więc nie ma go pełno na każdej stronie, ale niewątpliwie stanowi ważny element fabuły.
Na plus trzeba zaliczyć, że autorzy nie epatują seksem na każdej stronie, nie zarzucają czytelnika mdłymi aż do bólu opisami miłosnych rozterek bohaterów, Kate (dzięki wszystkim bogom za to), to nie rozpadająca się na milion kawałków bohaterka tracąca swój charakter, gdy tylko się zakocha.
Autorzy pokazali stopniową przemianę Kate, która prócz tego, że jest wyszkolonym zabójcom, to musi się odnaleźć również w roli przyjaciółki, partnerki, przybranej matki, alfy Gromady.
To wszystko jest dla niej czymś nowym, niespotykanym wcześniej  w jej samotnym życiu.
Muszę pochwalić autorów, że zmiany, które zachodzą w Kate nie likwidują tego, jaka była dotychczas. To wciąż Kate, którą polubiłam od pierwszego tomu, czasem pyskata, z poczuciem humoru, biegle władająca bronią białą i sarkazmem, stająca w obronie tego, w co wierzy.
Jej rozmowy z Curranem czy Andreą bywają naprawdę zabawne i potrafią mocno rozśmieszyć.

Jest jedna rzecz, którą zauważyłam dopiero czytając piąty tom serii – w książkach Ilony Andrews nie ma wulgaryzmów. Serio.
Trup potrafi ścielić się gęsto, falki potrafią latać jak w „Od zmierzchu do świtu” Tarantino, ale wulgaryzmów nie ma.
Byłam tym trochę zaskoczona, ale zdecydowanie na plus. Nie mam nic przeciwko uzasadnionemu używaniu wulgaryzmów w książkach, czasami niektóre sceny aż się o to proszą. Widocznie autorzy serii o Kate Daniels postanowili ich w swoich książkach nie używać, a i tak gdy trzeba było, potrafili położyć nacisk bez nieśmiertelnego k*** m***.

„Magia zabija” to powieść, które utrzymuje wysoki poziom swoich poprzedniczek. Jest ciekawie, jest niebezpiecznie, jest z poczuciem humoru. Wątek romantyczny zachwyca brakiem nachalności, bohaterów niezmiennie się lubi i im kibicuje.
Powieść wciąga od pierwszej strony i nie odpuszcza do ostatniej literki.
Jestem oczarowana tą serią, to kawał dobrego urban fantasy i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu serii, który ma się ukazać we wrześniu.






sobota, 11 sierpnia 2018

"Dietoland" Sarai Walker

Plum Kettle, a właściwie Alicia Kettle to trzydziestoletnia pracownica wielkiej korporacji. Odpisuje w
imieniu szefowej na maile czytelniczek czasopisma dla nastolatek.
Jest samotna, wycofana i waży prawie  140 kg.
I to właśnie ta waga determinuje całe jej życie, życie, którego kobieta nienawidzi na równi ze swoimi kilogramami i wyglądem.
Całe życie zmagała się z różnymi dietami, oczywiście bez rezultatów. Wymarzyła sobie szczupłą siebie, która będzie budziła podziw, pożądanie i szacunek, zamiast drwin i śmiechu, jak dzieje się to obecnie.
W związku z tym zdecydowała się na operację zmniejszenia żołądka, która w jej mniemaniu będzie dla niej startem w nowe życie. I to nowe życie będzie cudowne i wspaniałe.
I gdy zabieg zbliża się wielkimi krokami, nagle spotyka tajemniczą Lettę, a to spotkanie wywróci jej życie się do góry nogami.

Podsumowanie na okładce brzmi:
„Cudownie obrazoburcza, niesztampowa i przede wszystkim zabawna”

I wiecie co? Ja się zasadniczo z tym podsumowaniem zgadzam.
Ale od początku.

Autorka zaczyna od przedstawienia czytelnikowi Plum i ukazania jej życia takim jakie jest tu i teraz oraz takim jakie wg bohaterki ma się stać, gdy tylko schudnie. Do tego dochodzi kilka retrospekcji, które pokazują wiele lat zmagań Plum z odchudzaniem, kolejnymi bezsensownymi dietami obiecującymi złote góry, a w rzeczywistości doprowadzającymi kobietę do depresji.
Wraz z Plum odczuwamy pogardę otoczenia z powodu jej otyłości, drwiny i uczucie poniżenia jakiego doświadcza kobieta.
Dzięki retrospekcjom możemy zobaczyć od jak dawna zmaga się ona z odchudzaniem i jak mocno ma zakodowany w głowie obraz: szczupła=atrakcyjna, gruba=godna pogardy.
Plum jako bohaterka wywoływała we mnie sporo różnych emocji, polubiłam ją,  współczułam jej, kibicowałam w jej zmaganiach z akceptacją siebie tu i teraz, nie raz śmiałam się z jej celnym i sarkastycznych komentarzy, ale bywały chwile, gdy zwyczajnie mnie wkurzała swoim zachowaniem i oczekiwaniem, że osiągnięcie wymarzonej szczupłej sylwetki ma się odbyć szybko i bez zmiany sposobu życia.
Rozumiałam ją, ale czasami miałam chęć nią wstrząsnąć i powiedzieć – kobieto, jesteś wartościowa sama w sobie, odchudzanie to długi proces, ale dasz sobie radę, jeśli podejdziesz do niego zdroworozsądkowo.

Drugim wątkiem w powieści jest Jennifer, tajemnicza osoba, która dokonuje zemsty na sprawcach gwałtów. Jennifer jest nieuchwytna, nie wiadomo czy to jedna osoba, czy cała grupa. Każdy, kto dopuścił się takiego przestępstwa, a nie został ukarany, znajduje się na celowniku Jennifer. A ta nie zna litości.
Cały świat zaczyna żyć informacjami o Jennifer, a jej kolejne działania zaczynają wywoływać tzw. efekt Jennifer.
Początkowo można się zastanawiać, co Plum ma wspólnego z gwałtami, morderstwami i krwawą zemstą.
Ja się zastanawiałam i przyznaję, że początkowo nie widziałam związku. Ale czym dłużej czytałam, tym wyraźniejsze stawało się pewne połączenie, które pomiędzy Plum a tymi wydarzeniami istniało.


Dietoland opisywany jest jako swoisty manifest XXI i powieść feministyczna. I niewątpliwie autorka pokazała w swojej książce nierówność płci, obsesję na punkcie idealnego wyglądu i presję świata mody, rynku produktów dietetycznych i kosmetycznych, aby wyglądać idealnie i dążyć do bycia kopią kobiet zdobiących okładki czasopism dla pań.  Poruszyła ważne i trudne tematy, jak molestowanie i gwałty kobiet, a następnie obwinianie ofiary i robienie z niej winowajczynię. To ciężki temat i trzeba o nim mówić i pisać.  Ale co ważne,  nie ma w tej książce przesady i poglądu typu „każdy facet to zło, kobiety powinny rządzić światem”., choć autorka potrafiła w sposób ciut przejaskrawiony pokazać do czego może zmierzać świat jeśli nadal będzie dochodzić do uprzedmiotowienia kobiet i oceniania ich wartości jedynie na podstawie fizycznej atrakcyjności, która zresztą jest częściowo narzucana przez świat mody.  Autorka radzi aby nie godzić się na złe i przedmiotowe traktowanie, nie bać się otwarcie mu przeciwstawiać  i nie dążyć obsesyjnie do wyglądu doskonałego, kosztem zdrowia fizycznego, psychicznego i radości z życia.

Przyznaję, że Sarai Walker potrafiła bardzo obrazowo przedstawić swoja historię, bez ugrzecznienia, ale i bez zbytniego przejaskrawiania przedstawianych przez siebie wydarzeń.
Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. Jej powieść napisana jest zgrabnym językiem, narracja w powieści jest pierwszoosobowa i prowadzona z punktu widzenia głównej bohaterki, co daje czytelnikowi pełen obraz Plum i jej obserwacji otaczającego ją świata.
Oczywiście prócz Plum, w książce poznajemy sporo bohaterów drugoplanowych, którzy z czasem zaczynają odgrywać w fabule coraz większą rolę. Każda z tych postaci ma coś do ukazania czytelnikowi.
„Dietoland” czytało mi się bardzo dobrze i mocno wciągnęłam się w fabułę. Byłam ogromnie ciekawa kim jest nie dająca się złapać Jennifer i jak potoczą się losy Plum i jej dążenie do idealnej wagi, czy kobieta w końcu polubi samą siebie.
To nie jest książka lekka, choć nie pozbawiona humoru. Potrafi zmusić do refleksji i spojrzenia na otaczający nas świat z ciut innej perspektywy.
Cieszę się, że trafiła w moje ręce i mam nadzieję, że autorka napisze kolejne powieści, po które chętnie sięgnę.

środa, 8 sierpnia 2018

"Puchar miłości" tom 10 sagi rodziny Poldark. Winston Graham

„Puchar miłości” to dziesiąta książka z cyklu Dziedzictwo rodu Poldarków. Na każdy tom czekam z
ogromną niecierpliwością i za każdym razem odkładam wszystko inne, aby jak najszybciej spotkać się  z bohaterami Winstona Grahama.
W tym tomie śledzimy wydarzenia w latach 1813-1815, a głównymi bohaterami niezmiennie są Ross, Demelza, George Warleggan oraz ich dorosłe już dzieci.
Wojna z Francja dobiega końca,  Jeremy i Clowance oraz Valentine podejmą brzemienne w skutki decyzje i wybory. Wpłynie to na ich przyszłość i ukształtuje na całe życie.

Poprzedni tom cyklu pozostawił mnie w ogromnej niepewności co do przyszłych losów młodego pokolenia bohaterów. Dlatego byłam ogromnie ciekawa jak autor nimi pokieruje.
Muszę przyznać, że Winston Graham zaskoczył mnie w tym tomie wiele razy, w sposób którego się kompletnie nie spodziewałam.
Niektóre wybory dokonane przez bohaterów nie przypadły mi do gustu, ale to nie dlatego, że uważam, że są zwyczajnie głupie czy złe. Po prostu tak bardzo zżyłam się z bohaterami tej rodzinnej sagi, że obawiam się czy podjęte decyzje nie sprowadzą na nich nieszczęścia i złamanego serca.

Autor wspaniale kreuje swoich bohaterów. I nie mam tu na myśli jedynie tych pierwszoplanowych. Każdy z bohaterów drugoplanowych to ciekawa osobowość i z przyjemnością się o nich czyta, śledzi ich losy.
W tym tomie pojawiają się prawie wszystkie postacie, które odegrały ważną rolę w poprzednich tomach. Czasem pojawiają się na dłużej, czasami na kartach powieści goszczą tylko przez chwilę. Ale autor o nich nie zapomina, pozwala im przypomnieć się czytelnikowi i tym samym udowadnia, że każdy z nich jest ważny dla tej opowieści.
Ważna rolę w tym tomie odegra również Valentine, który niespodziewanie narobi sporego zamieszania, a ja muszę przyznać, że nie potrafię rozgryźć tego młodego mężczyzny i jednoznacznie określić czy jest on postacią pozytywna czy jednak negatywną.
Ross i Demelza to niewątpliwie moja ulubiona dwójka bohaterów, choć i oni nie są bez wad, oboje popełniali błędy. Może właśnie dlatego tak bardzo się do nich przywiązałam i z każdym kolejnym tomem (a zostało już tylko dwa do końca cyklu) mam coraz większe obawy, czy autor nie zrobi rzeczy najstraszniejszej i nie uśmierci któregoś z nich. Z równie dużym zainteresowaniem śledzę losy Georga Warleggana, który mnie fascynuje  i intryguje. Dla mnie jest on na wskroś wyrachowanym, a często i złym człowiekiem, ale z fascynacją czytam o jego decyzjach, przemyśleniach i motywach jego działania.


Niezmiennie możemy śledzić fascynujące tło społeczno-historyczne, podane w wyjątkowo obrazowy sposób. Wraz z bohaterami jesteśmy świadkami wejścia w nową epokę, wpływu maszyn parowych na rozwój gospodarczy i delikatne zmiany zachodzące w społeczeństwie.
Wszystko to dzieje się powoli, ale nieubłagalnie.
Winston Graham posiadał niesamowity talent i kunszt pisarski. W wyjątkowy sposób pisał o zwykłych czynnościach, wydarzeniach dnia codziennego, jak i o wydarzeniach pełnych emocji, niekiedy dramatycznych.
O uczuciach w swoich powieściach pisze w pełen emocji sposób, miłość ukazuje jako uczucie dające szczęście, ale i smutek. To siła, która w jego powieściach napędza bohaterów, ale i doprowadza do pochopnych i nierzadko krzywdzących najbliższych czynów.

Od pierwszego tomu byłam zachwycona sposobem w jaki pisze Winston Graham, jak przedstawia życie swoich bohaterów, z jaką pasją potrafi opisywać nie tylko uczucia i dramatyczne wydarzenia, ale również zwykłą codzienność bohaterów, otaczająca ich przyrodę i życie w Kornwalii samo w sobie.
Oczarował mnie sposób w jaki tworzy tło społeczne, jak w swoja opowieść wplata wydarzenia historyczne, a wszystko to bez najmniejszej szkody dla bohaterów i ich historii.
Ważne dla mnie jest również, że jego bohaterowie są tacy prawdziwi, rzeczywiści, bez jakiegokolwiek przerysowania. Nie ma w nich przesady, a ich charaktery pełne są zarówno wad jak i zalet.
W Pucharze miłości jest wszystko to za co pokochałam opowieść o rodzinie Poldarków. I choć nie zawsze podobało mi się postępowanie niektórych bohaterów, ich reakcje i decyzje jakie podejmowali, to nie sposób było im nie kibicować, nie czekać z zapartym tchem na pomyślne rozwiązanie problemów  i wykaraskanie się z tarapatów, w które wpędzili się niekiedy na własne życzenie.

Jestem absolutnie zauroczona tą sagą i jej bohaterami. Ich losy śledzę z zapartym tchem, nie potrafiąc oderwać się od książki.
W tej historii wszystko może się zdarzyć, bo właśnie takie jest życie – nieprzewidywalne.
Niecierpliwie czekam na kolejny tom, choć z drugiej strony, gdy pomyślę, że zostały mi już tylko dwa spotkania z Poldarkami, ich przyjaciółmi i wrogami, to ogarnia mnie prawdziwy smutek – jakbym miała rozstać się z najbliższymi przyjaciółmi.
Winston Graham stworzył wspaniałą i porywająca historię, którą skradł mi serce i do której (jestem tego pewna) wrócę jeszcze nie jeden raz.



niedziela, 5 sierpnia 2018

World Of Warcraft "Cisza przed burzą" Christie Golden

Warcraft to seria gier komputerowych, która od wielu lat zachwyca graczy na całym świecie. Powstało
również sporo dodatków World Of Warcraft, opowiadań, książek oraz film z 2016 roku.
Jest to  rozbudowane uniwersum, a jedną z osób, która o nim pisze, jest Christie Golden.
Niedawno ukazała się nowa książka jej autorstwa z tego świata „Cisza przed burzą”, która nawiązuje do najnowszego dodatku World of Warcraft: Bitwa o Azeroth.

Nad Azeroth nadciąga kolejne niebezpieczeństwo i nie jest to tym razem  Płonący Legion, ale coś, co może sprawić, że ten świat umrze.
Miecz tytana Sargeras wbity w Azeroth zadał jej straszną ranę i sprawia, że na powierzchnię wypływa azeryt, substancja mogąca czynić wspaniałe rzeczy, ale w złych rękach niszczyć i zabijać.
O tym wyjątkowej substancji dowiaduje się i Przymierze i Horda.
Jak będzie chciała wykorzystać jego moc  Sylwana – wódz wojenny Hordy, a jak król Wichrogrodu Andiun?
Czas ucieka, a polityczne rozgrywki przybierają na sile. Andiun wprowadza w życie pomysł zaprowadzenia trwałego pokoju, ale po drugiej stronie barykady jest Sylwana, która ma własne plany i ambicje.


Na początek zacznę od tego, że jeśli ktoś nie miał styczności choćby z wcześniejszymi książkami czy filmem, może mu być jednak ciężko odnaleźć się w tym świecie.
Najlepiej mają oczywiście gracze, którzy uniwersum Warcraft znają „od podszewki”.
Natomiast w powieści jest na tyle odpowiednia ilość retrospekcji, że nawet osoby nie grające, a jedynie opierające swą wiedzę o książki czy film, mają szansę odnaleźć się w tym świecie.
Autorka skupia się na dwójce głównych bohaterów, Sylwanie i królu Wichrogrodu. To oni grają w tej książce główne skrzypce, choć jest spora ilość postaci drugoplanowych, które mają ważna rolę do odegrania w tej historii.
Podobał mi się sposób ukazania dwójki głównych bohaterów. Sylwana jest przebiegła, inteligentna i próżno szukać w niej współczucia czy emocji. Kalkuluje na zimno i nie zawaha nie się przed niczym, co pozwoli jej osiągnąć korzyści i większą władzę.
Jest bardzo wyrazistą postacią i potrafi wzbudzić w czytelniku sporo emocji.
Jeśli chodzi o młodego króla Wichrogrodu, to jest to człowiek na wskroś dobry, pełen współczucia i troski o innych. Zapewne wiąże się to z faktem, że jest również kapłanem Światłości. Jako kontrast dla bezwzględnej Sylwany może faktycznie wydawać się nieco mdły, ale to właśnie te różnice w obojgu pokazują, w jak dużym niebezpieczeństwie jest Azeroth i do czego może doprowadzić  pragnienie władzy.

Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. Potrafi bardzo plastycznie opisywać przedstawiany świat i wszystkie rasy w nim żyjące.
W fajny sposób opisuje również Porzuconych, ich egzystencję, skrywane uczucia i pragnienia. To właśnie kwestia podejścia do Porzuconych i ich pojednania z żyjącymi rasami będzie motorem napędowym tej powieści. Na tym tle dość skromnie przedstawia się kwestia uratowania Azeroth oraz walka o azeryt. Ale zakończenie otwarcie sugeruje, że „Cisza przed burzą” to dopiero początek tej historii i można się spodziewać kolejnej powieści, która będzie kontynuować rozpoczęte wątki – albo, co jest bardziej prawdopodobne – że dopiero gra wszystko wyjaśni.
Książkę czytało mi się całkiem dobrze, choć było kilka momentów dość przegadanych i rozwleczonych.
Nie wpłynęły one negatywnie na lekturę, ale też niewiele wniosły do fabuły. Autorka kilka razy zaskoczyła mnie rozwojem wypadków, a zakończenie sprawiło, że chętnie sięgnę po kolejny tom tej historii, jeśli taki powstanie.
Bardzo fajnym wątkiem była również opowieść o goblinach Gryzku i Szafi i przyznaję, że żałuję, że autorka nie rozwinęła go bardziej.
Ponarzekać chcę tylko na tłumaczenie, ale nie powieści jako takiej, a nazw własnych. Część z nich jest spolczona, część nie. Wprowadza to chaos i zwyczajnie wydaje się wprowadzone bez pomysłu i przemyślenia ze strony Blizzard.

„Cisza przed burzą” wciągnęła mnie do swojego świata i sprawiła, że zapałałam sympatią lub antypatią do jej bohaterów. Ta pwoieść to obraz walki o pokój, akceptację „inności”, dążenia do poznania i zrozumienia tego, co wzbudza lęk i obawy. Natomiast postępowanie Andiuna i Sylwany pokazuje, jak różne może być postrzeganie tego samego, jak ta sama rzecz może być użyta to czynienia dobra lub zła.
Christie Golden poprowadziła akcję wartko, a wydarzenia, które przedstawia są ciekawe i wciągające. Świat stworzony przez Blizzard  to fascynujące miejsce, które chętnie będę poznawała nadal w postaci książek i filmów.