wtorek, 29 maja 2018

Książkowe zakupy. Co trafiło na moje półki w maju

Maj okazał się miesiącem, który obfitował w wiele premier. Były książki, na które bardzo niecierpliwie czekałam, np. na "Przesilenie" K. B. Miszczuk, "Wielką samotność" Kristin Hannah czy "Kosodom" i  "Dziewczynka, która wypiła księżyc".
Było sporo kolejnych tomów serii, czy kilka powieści, które kupiłam pod wpływem impulsu, bo zaciekawił mnie opis.
Jedna z nich okazała się niesamowitą perełką, a mój zachwyt nad tą ksiażką wciąż nie mija (Niedźwiedź i Słowik).





W ciągu całego miesiąca trafiały się różne promocje i prawdziwe okazje, uadawało mi się upolować książki po 11 zł, czy trafić na sporą obniżkę cen, czy akcję promocyjną z kodem rabatowym.
Mimo wszystko ilość książek, które kupiłam w maju zaskoczyła nawet mnie samą (nie to, żebym czuła się winna, że tyle ich kupiłam, co to to nie), tym bardziej, że znów stanęłam przed problemem braku miejsca na półkach.





Dodatkowo dwie książki wygrałam w konkursie, maj
więc uważam za miesiąc wyjątkowo udany.
Czerwiec pod względem premier nie zapowiada się aż tak atrakcyjnie, ale to tylko z pożytkiem dla mojego portfela.
Są natomiast takie książki, na które czekam niecierpliwie, a tu ani widu ani słychu na temat daty premiery. Podejrzewam, że pojawią się końcem wakacji, albo początkiem września.


Niektóre książki zamówiłam jeszcze w kwietniu, w ramach przedsprzedaży. Często jest tak, że są wtedy w bardzo atrakcyjnych cenach. Co prawda potem trzeba czekać (co nie należy do moich mocnych stron), ale pod względem finansowym jest to opłacalne.

A jak to wygląda w maju u Was? Znacie coś z moich zdobyczy? Może którą z tych książek już czytaliście?
Gdzie najchętniej kupujecie książki?











sobota, 26 maja 2018

"Kosodom" Neal Shusterman

„Kosodom” to drugi tom cyklu Żniwa Śmierci  autorstwa Neala Shustermana. O tomie pierwszym TUTAJ
pisałam
Akcja drugiego tomu rozpoczyna się jakiś czas po wydarzeniach z tomu pierwszego. Citra wraz z Kosiarz Curie pracuje jako Kosiarz, a Rowan przeistacza się w samozwańczego Kosiarza Lucyfera i eliminuje zepsutych kosiarz dokonując na nich zbiorów.
Oboje próbują walczyć z korupcją, zepsuciem i złem w Kosodomie, każde na swój sposób. Citra jako Kosiarz Anastazja walczy od środka, za pomocą polityki, układów i swoich działań. Rowan za pomocą śmierci.
Czy jednak uda się im naprawić coś, co jest przesiąknięte tak dużym zepsuciem? Czy kosiarze nowego porządku zdobędą władzę? I czy Thunderhead powstrzyma nieuniknione, czy będzie się tylko przyglądał upadkowi Kosodomu?

Początek powieści mocno mnie wciągnął. Dwójka głównych bohaterów mimo, że zaledwie rok starsza, zdaje się być dużo bardziej dojrzała i doświadczona przez życie.  Oboje wierzą w wartości wpojone im przez Kosiarza Faradeya i starają się nimi kierować. Niestety, to z czym przyjedzie im się zmierzyć, z czym zmuszeni będą walczyć, na zawsze zmieni ich samych i obraz otaczającego ich świata.
„Kosiarze” to była dla mnie powieść – odkrycie. Fenomenalny pomysł i świetne wykonanie, do tego plejada ciekawych i dobrze nakreślonych bohaterów. Więc szczerze mówiąc miałam pewne obawy przed drugim tomem, że powieść nie dorówna swojej poprzedniczce, która poprzeczkę ustawiła bardzo wysoko.
Moje obawy okazały się na szczęście płonne, autor bowiem poszedł w dobrą stronę, rozwinął swoich bohaterów, dał im dorosnąć, pozwolił im z nastolatków stać się dorosłymi.
W powieści pojawia się również jeden nowy bohater, który okaże się ważny i stanie się wraz z Citrą i Rowanem postacią pierwszoplanową, na barkach którego będzie spoczywać wyjątkowo wielki ciężar odpowiedzialności.

Akcja powieści nie mknie w tak zawrotnym tempie do przodu jak w poprzednim  tomie, ale nie zwalnia na tyle aby powieść się dłużyła. Jest wartka i spójna.  W dodatku w powieści pojawia się kilka mocnych zwrotów akcji i wydarzeń, których nigdy bym się nie spodziewała.
Niektóre z pozoru mało ważne wydarzenia, okazują się być częścią czego większego, czego czytelnik zwyczajnie nie ma szans się domyślać, dopóki one nie nastąpią.
Trzecioosobowa narracja pozwala śledzić równocześnie poczynania Citry i Kosiarz Curie, Rowana oraz Kosiarza Faradeya, który nadal udaje martwego i prowadzi potajemnie poszukiwania, które mogą uratować Kosodom. Mamy dzięki temu wgląd we wszystkie wydarzenia naraz i pełen obraz fabuły. Nie zmieniło to jednak faktu, że autor zaskoczył mnie wiele razy i wprawił w osłupienie, przede wszystkim zakończeniem.
Szczerze mówiąc przez większość powieści nic nie sugerowało, że ta książka się zakończy w taki sposób, że może dojść do takich wydarzeń.
Byłam oszołomiona tym, jak autor zakończył „Kosodom”. Uważam, że zrobił to po mistrzowsku, zostawiając mnie z otwartą z wrażenia buzią i ogromnym niedowierzaniem.

W poprzednim tomie przed każdym rozdziałem czytelnik mógł czytać urywki z dzienników kosiarzy. Tym razem czytamy przemyślenia Thunderheada, jego rozważania, dylematy i wnioski do jakich dochodzi.
Jako sztuczna inteligencja, która osiągnęła samoświadomość Thunderhead, byt praktycznie idealny i wszechwładny, przestrzegał wszystkich ustanowionych przez siebie praw. Jednak wydarzenia w Kosodomie, które mógł jedynie obserwować, sprawiały, że Thunderhead nabrał wątpliwości, a niemożność naprawy tego co złe w Kosodomie, spowodowała w nim pewnego rodzaju zwątpienie.

„Kosodom” to powieść, które utrzymała wysoki poziom swojej poprzedniczki. Gdy byłam już przekonana, że wiem w jakim kierunku rozwinie się fabuła, autor mnie zaskakiwał. W dodatku ostatnie kilkadziesiąt stron to istna erupcja nieprzewidzianych wydarzeń, kompletnie zaskakujących zwrotów akcji i zakończenie, przez które dosłownie odebrało mi mowę na dłuższy czas. Przeczytałam je dwa razy, bo ciężko było mi uwierzyć, że ta książka się w taki fenomenalny sposób zakończyła.

Co oczywiste, teraz nie będę mogła się doczekać kolejnego tomu. I nie jedynie dlatego, że chcę wiedzieć, jak to się zakończy. Przede wszystkim dlatego, że autor ma tak niesamowitą wyobraźnię i potrafi wymyślić tak nieprzewidywalny rozwój wypadków. Dawno żadna książka aż tak mnie nie zaskoczyła, więc po trzecim tomie cyklu Żniwa Śmierci spodziewam się spektakularnego zakończenia tej historii.
Na goodreads znalazłam informację, że tom trzeci ma się ukazać dopiero w 2019 roku (co mnie przeogromnie zasmuca) i że ten cykl ma być docelowo trylogią.
Czy tak będzie, to się jeszcze okaże, wszak jeszcze dużo (zbyt dużo jak dla mnie) czasu minie, zanim w swoje ręce dostanę kolejny tom Żniw Śmierci.





niedziela, 20 maja 2018

"Pieśni o wojnie i miłości" Santa Montefiore

Jakoś tak się ostatnio złożyło, że czytała głownie fantastykę. Nabrałam więc ochoty na zmianę klimatu.
Przyznaję, że długo przeglądałam zawartość półek, zanim postanowiłam sięgnąć po powieść Santy Montefiore. Opisywana jako romans sugerowała lekką i przyjemna lekturę, której akcja dzieje się w tajemniczej i intrygującej Irlandii.
Mimo, że nie do końca byłam przekonana, że akurat romans to jest to, co chcę czytać, to rozpoczęłam lekturę i jakież było moje zdziwienie już na samym początku powieści, która rozpoczyna się opisem klątwy, jaka została rzucona na ród Deverill, a następnie dość enigmatyczny prolog sprawia, że niecierpliwie przewraca się kolejne strony, aby zobaczyć, o kim napisała w nim autorka.

„Pieśni o wojnie i miłości” to nie jest bynajmniej typowy romans. Autorka wspaniale splata ze sobą romans, sagę rodziną, dramat i malutka szczyptę fantasy. Ta ostatnia objawia się wyjątkowym darem, który posiadają niektóre kobiety z tego rodu, mianowicie widzą i mogą rozmawiać z duchami zmarłych.
Przy czym wątek – nazwijmy go nadprzyrodzony – nie jest dominującym w fabule, ale jednak odgrywa dość istotną rolę. Wiąże się on bezpośrednio ze wspaniale wplecionym do fabuły folklorem irlandzkim, jego baśniowością i wyjątkowością.

Głównymi bohaterami są trzy osoby, Kitty Deverill, młoda arystokratka, która odrzucona i niekochana przez egocentryczną matkę, większość dzieciństwa spędza w zamku Castle Deverill z dziadkiem i babcią posiadającą taki sam dar jak ona, Bridie  Doyle, córka kucharki z zamku, którą z Kitty łączą więzy przyjaźni oraz Jack O,Learym, syn miejscowego weterynarza, którego przodkini rzuciła klątwę na ród Deverill.
Cała trójka przyjaźni się ze sobą, spędzają wolny czas razem na psotach i zabawach. I mimo, że dzieli ich przepaść klasowa i społeczna, wydaje się, że nic nie jest w stanie zagrozić ich przyjaźni.
Beztroskie dzieciństwo dobiega jednak końca, a w życie młodych ludzi wkroczy I wojna światowa oraz walka Irlandczyków o niepodległość ich kraju.
Wraz z tym ostatnim, pojawi się również nienawiść do anglo-irlandczyków, nienawiść, która będzie potrafiła popchnąć ludzi do strasznych czynów.

Santa Montefiore od początku powieści wprowadza czytelnika w świat bohaterów bardzo płynnie i z wyczuciem. Tworzy bardzo mocne tło społeczno-historyczne, umiejętnie łącząc fakty z fikcyjnymi wydarzeniami. Walka o niepodległość Irlandii staje się przykładem podziałów i okrucieństwa, ukazuje jak nienawiść i fanatyzm mogą doprowadzić do czynów haniebnych, jak potrafią podzielić przyjaciół, rodziny, społeczeństwo.
Na tle wydarzeń historycznych autorka kreśli z ogromnym rozmachem pogmatwane losy bohaterów, wrzucając ich w wir wydarzeń, które na zawsze zmienią ich samych i ich życie.
Nic nie jest pewne, życie okazuje się nieprzewidywalne, a los przewrotny i niekiedy okrutny.
Prócz trójki głównych bohaterów, w powieści występuje cała plejada postaci drugoplanowych, którzy jednak odgrywają w powieści bardzo ważną rolę. Nie są tylko tłem, każde z nich ma swoją historię i swój czas na kartach powieści.
W tej powieści radość przeplata się ze smutkiem, wydarzenia szczęśliwe z dramatami, która potrafią łamać serca i skalać duszę.
Fabuła jest nieprzewidywalna, nietuzinkowa i porywająca. Nie wiadomo co stanie się za chwilę, czy dobry los się nie odwróci i nie zrzuci na bohaterów nowego nieszczęścia, albo nie popchnie ich w kompletnie niespodziewanym kierunku.

Co chcę mocno podkreślić, powieść pomimo wielu dramatycznych wydarzeń nie powiela schematów tak często męczonych w innych romansach – nie ma tu przesadnego wciskania wszystkich nieszczęść tego świata, dramatów i plag egipskich w życie głównych bohaterów, aby wywołać w czytelniku emocje. W tej powieści to życie pisze scenariusz i jak to ma w zwyczaju, szczęście przeplata się ze smutkiem w sposób naturalny, nieprzejaskrawiony i bez przerysowania.
Ujął mnie taki sposób prowadzenia fabuły, dzięki temu odnosiłam wrażenie, że czytam o losach rodziny, która faktycznie istniała w tamtych czasach i w tamtym miejscu.
Autorka ma bardzo lekkie pióro i bardzo dobry styl. Pisze obrazowo, a jej opisy Irlandii i życia w niej są bardzo plastyczne i przekonywujące.
Potrafi wywołać ogromną ilość emocji, zaciekawić i wciągnąć w opowiadaną przez siebie historię do tego stopnia, że zapomina się o bożym świecie. A narracja trzecioosobowa sprawia, że znamy myśli, uczucia i losy każdego z bohaterów w pełnym przekroju.
Ta historia, napisana z ogromnym rozmachem,  to obraz miłości i nienawiści, dobra i zła. To również opowieść o winie i przebaczeniu oraz o próbach naprawienia krzywd z przeszłości.
Zostałam oczarowana tą opowieścią i jestem ogromnie ciekawa jak dalej potoczy się życie jej bohaterów. Tego dowiem się z kolejnego tomu, który jest na mojej półce, a tom trzeci ma się ukazać już w czerwcu.


czwartek, 17 maja 2018

"Magia kąsa" Ilona Andrews. Pierwszy tom cyklu o Kate Daniels

„Magia kąsa” to pierwszy tom cyklu o Kate Daniels, autorstwa duetu Ilony i Andrew Gordon, którzy piszą
pod pseudonimem Ilona Andrews.
Ilona urodziła się w Rosji, z której wyemigrowała, gdy była nastolatką, jej mąż natomiast jest Amerykaninem.
Rosyjskie korzenie Ilony poskutkowały wpleceniem w fabułę powieści słowiańskich klimatów i demonologii.
Cykl ten ukazał się w 2007 roku i wtedy nie przykuł mojej uwagi. W tym roku  Fabryka Słów po raz kolejny wydaje go od pierwszego tomu, więc gdy po raz enty zobaczyłam reklamę pierwszego tomu, postanowiłam się skusić i zobaczyć „o co tyle hałasu”.

Akcja powieści rozpoczyna się od przedstawienia czytelnikowi świata , w którym żyje Kate. Jest to świat, który nawiedziła magiczna apokalipsa, blokując praktycznie całą technologię, rozgaszczając się na świecie i wyciągając na światło dzienne wiele stworzeń, których istnienie pozostawało kiedyś dla ludzi jedynie strefą bajek i ludowych opowieści.
Dziś nikogo nie dziwią już wampiry, zmiennokształtni i inne stworzenia zdawałoby się, że nie mające racji bytu.
W tym świecie poznajemy Kate Daniels, młodą kobietę, w której żyłach płynie krew i magia,  pracującą jako najemnik, wykonujący płatne zlecenia. Gdy dowiaduje się o śmierci swojego opiekuna, rusza do Atlanty, aby odkryć tajemnicę jego śmierci, poznać Władcę Bestii i dopaść winnego tej zbrodni.

Książki z gatunku urban fantasy kiedyś czytałam namiętnie.  Jednak po pewnym czasie i sporej ilości kiepskich tytułów, odpuściłam sobie sięganie po ten gatunek. Z racji tego do lektury tej książki podeszłam dość sceptycznie.
Początek powieści zaczyna się dość spokojnie, poznajemy główną bohaterkę, zaznajamiamy się z tym, jak funkcjonuje świat, w którym żyje. Jest to pierwszy tom cyklu, więc nie dziwi taki zabieg. Czym dalej jednak, tym bardziej akcja przyspiesza, mnożą się tajemnice, które musi rozwikłać bohaterka, pojawiają się również kolejni bohaterowie, którzy odgrywają ważną rolę w fabule.

Jeśli chodzi o główną bohaterkę, to pisarskiemu duetowi udało się stworzyć bardzo wiarygodną postać, bez przerysowywania jej w jakikolwiek sposób. Kate jest świadoma swoich umiejętności i mocnych stron, jednocześnie jest niepozbawiona wad  i słabości. Jest pyskata tyle ile trzeba, aby nie jej postać nie stała się nieznośna. Do tego nie jest niezniszczalną kobietą-cyborgiem, ale człowiekiem z krwi i kości, którą można zranić.
Ma poczucie humoru, ale zna umiar i nie kpi z wszystkiego i wszystkich za każdym razem gdy otwiera usta.
Mówiąc krótko – to fajna postać, która nie irytuje, nie wkurza i którą tak zwyczajnie od razu się lubi.
Drugim głównym bohaterem, który wyłania się wraz z rozwojem akcji jest Władca Gromady – Curran. Potężny zmiennokształtny, który tak samo jak Kate, ma wady i zalety, a jego siła mimo, że jest ogromna, nie robi z niego stworzenie, którego nikt nie jest w stanie nawet drasnąć.
Bardzo podoba mi się takie przedstawienie bohaterów, nie lubię popadania w skrajność przerysowywania postaci w jakąkolwiek stronę.

Autorzy maja lekkie pióro i dobry styl. A patrząc na to, że piszą w duecie, tym bardziej zasługuje to na uznanie. I nawet pierwszoosobowa narracja mi w przypadku tej książki nie przeszkadza. Powiedziałabym nawet, że wyszła powieści na dobre, bo pokazuje „ludzkie” oblicze Kate, jej siłę i słabości. Bohaterka nie ma też w zwyczaju użalać się nad sobą i roztkliwiać nad swoim losem, dzięki czemu zapałałam do niej ogromną sympatią już od samego początku.
Dodatkowo skrzętnie skrywana przez nią tajemnica w tym tomie nie doczekuje się wyjaśnienia, więc apetyt na drugi tom znacznie wzrósł po zakończeniu lektury.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, wiele się dzieje, nie zawsze po myśli bohaterów. Niektóre wątki zostają rozwiązane, kilka nowych się pojawia, do tego dochodzi tajemnica pochodzenia Kate i delikatna sugestia jej sercowych perypetii, które zapewne pojawią się w kolejnych tomach.
No właśnie, wątek romantyczny.
Tak szczerze mówiąc, to w „Magia kąsa” praktycznie go nie ma. Oczywiście można się domyślić, że będzie i kto będzie potencjalnym wybrankiem bohaterki, ale tom pierwszy to raczej wprowadzenie do świata Kate niż jej sercowe rozterki. Zresztą patrząc na jej charakter spodziewam się, że nawet wątek romantyczny z nią w roli głównej okaże się ciekawy i nieszablonowy, więc  jestem go ogromnie ciekawa.

„Magia kąsa” to mówiąc krótko całkiem dobra powieść. I choćbym nie wiem jak starała się doszukiwać w niej minusów czy wad, to żadnych nie znalazłam.
Świat wykreowany przez autorów jest ciekawy i intrygujący, bez zbędnych udziwnień, za to z nawiązaniami do różnych mitologii, co dodaje tej książce uroku.
Bohaterowie wzbudzają sympatię i nawet ci drugoplanowi są barwni i ciekawi.  Akcja jest wartka, fabuła ciekawa, a tajemnice, które musi rozwikłać Kate nie są oczywiste i przewidywalne.
Dodatkowo autorom udało się mnie kilka razy zmylić i zaskoczyć, co zapisuję im na plus. Jestem ciekawa kolejnych tomów, na szczęście drugi i trzeci są już na mojej półce, a kolejne wpisałam na listę zakupową.
„Magia kąsa” to lekka lektura, która dostarcza rozrywki, ciekawi, wciąga i intryguje. Jest to jedna z lepszych książek z tego gatunku, którą dane mi było przeczytać i czuję, że cały cykl ma szansę stać się jednym z ulubionych.




poniedziałek, 14 maja 2018

"Niedźwiedź i Słowik" Katherine Arden

„Niedźwiedź i Słowik” to powieść autorstwa amerykańskiej pisarki Katherine Arden i zarazem jej debiut
pisarski.
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam tą książkę, jej tytuł nie przykuł mojej uwagi i to do tego stopnia, że nie przeczytałam nawet o czym ona jest.
Tylko przypadek sprawił, że zerknęłam „na szybko” na opis, który już pierwszym zdaniem mnie zaciekawił, a potem poszło już z płatka.
Powieść „Niedźwiedź i Słowik” to historia oparta na kanwie baśni pochodzącej z terenów dawnej Rusi.
Młoda dziewczynka Wasilisa wychowuje się wraz z rodzeństwem bez matki, która zmarła przy jej porodzie. Dziewczynka ma wyjątkowy dar, widzi to co dla innych niewidzialne, istoty wywodzące się z dawnej wiary, które są, dopóki ludzie o nich pamiętają.
Gdy jej ojciec ponownie się żeni i sprowadza do domu nową żonę, fanatycznie wręcz pobożną kobietę, a ta zakazuje domownikom dawnej wiary i składania drobnych darów domowym  duchom, na ich dom i wioskę zaczynają spadać nieszczęścia, a zło od lat ukryte w lesie zaczyna się zbliżać.
Tylko Wasilisa widzi to co nadprzyrodzone i stanie do walki o wszystkich i wszystko co kocha.

„Niedźwiedź i Słowik” to historia napisana w baśniowym stylu, prostym językiem, pełna plastycznych i obrazowych opisów z których wyłania się ogromny szacunek do przyrody. Rzeczywistość przemieszana z magią robi piorunujące wrażenie, autorka płynnie łączy ze sobą słowiańską wiarę, jej demony i bóstwa z napływowym na tamtych terenach chrześcijaństwem.
W pełen dbałości o szczegóły sposób ukazuje jak wyglądało życie w dawnej Rusi, zwłaszcza na jej najbardziej ciężkich do życia terenach. Opowiada o zwykłej  codzienność, która od rana do nocy wypełniona jest ciężką pracą i obowiązkami oraz jak przez większą cześć roku ludzie walczyli  ze srogą zimą. Ale nie tylko na tym koncentruje się fabuła, autorka bowiem ukazuje sytuację kobiet, dla których najważniejszym celem w życiu jest wczesne wyjście za mąż i urodzenie dzieci, a gdy nie uda się tego osiągnąć, pozostaje wstąpienie do klasztoru. Do tego umiejętnie  wplata w fabułę wątki zawierające trochę historii i polityki.

„Niedźwiedź i Słowik” to wspaniała historia o przeznaczeniu, pragnieniu wolności, sile wiary i poświęceniu. A także o miłości i różnych jej obliczach.
Ta historia jest absolutnie wspaniała i porywająca, pełna tajemnic, walki dobra ze złem, a niekiedy momentami prawdziwej grozy. Wszystko osnute jest cudownym baśniowym klimatem, a choć zazwyczaj wszystkie baśnie i bajki kończą się dobrze, to w przypadku tej historii nic nie jest oczywiste i przesądzone.
Zakończenie natomiast jest otwarte i daje ogromne pole do popisu dla wyobraźni autorki.
Zresztą fakt takiego a nie innego zakończenia jest oczywisty, biorąc pod uwagę, że „Niedźwiedź i Słowik” to dopiero pierwszy tom Baśniowej Trylogii.

Jeśli chodzi o bohaterów powieści, to niewątpliwie główną postacią jest Wasilisa. To na niej koncentruje się akcja, choć to właśnie cała plejada ciekawych i intrygujących bohaterów  drugoplanowych jest wspaniałym uzupełnieniem jej historii.
Ta na pozór prosta historia ma w sobie wiele mądrości (jak to w baśniach zazwyczaj bywa) i przekazuje ją w bardzo przystępny sposób.
Jestem absolutnie zakochana w tej powieści i nie przesadzę, jeśli napiszę, że to jest jedna z najlepszych książek, które dane mi było przeczytać w tym roku i jedna z najlepszych ogólnie.
Nie potrafię do końca ubrać w słowa skalę mojego zauroczenia tą książką, wywołała ona we mnie tak wiele emocji, poruszyła tak wiele różnych uczuć, że po raz pierwszy od dawna, mam tak ogromnego kaca książkowego.

Ta historia wślizgnęła się w moje czytelnicze serce, umościła sobie tam miejsce i zostanie tam już pewnie na zawsze. Czytając ją czułam niekłamany zachwyt i nie mogłam się od tej powieści oderwać, musiałam ją przeczytać już teraz, natychmiast, choć wiedziałam, że czekając na kolejny tom będę odliczać dni i przezywać męki książkoholika oczekującego na kontynuację książki, w której się zakochał.
Pisanie o tej książce przychodzi mi z ogromnym trudem, tyle we mnie emocji, których nie potrafię ubrać w słowa.
Ale jeśli lubicie baśnie, jesteście zauroczeni dawną słowiańską wiarą i mitologią, do tego lubicie piękne i poruszające historie, to sięgnijcie po powieść „Niedźwiedź i Słowik” i uwierzcie mi na słowo – nie będziecie rozczarowani.

sobota, 12 maja 2018

"Alcatraz kontra Bibliotekarze. Zakon Rozbitej Soczewki" Brandon Sanderson

Kolejny tom przygód Alcatraza Smedry nosi tytuł Zakon Rozbitej Soczewki i po raz czwarty zabiera czytelnika do zwariowanego i nietuzinkowego świata wykreowanego przez Brandona Sandersona (tak, to ten który użyczył swojego nazwiska Alcatrazowi, aby źli Bibliotekarze nie zorientowali się, że wydaje on swoja biografię).
Tym razem wraz z Alcatrazem, Bastylią i Kazem ruszamy na ratunek stolicy Mokki, obleganej przez bibliotekarską armię.
Tuki Tuki zostało niewiele czasu, jej obrona chyli się ku upadkowi. Czy Alcatraz podoła zadaniu i uda mu się uratować stolicę Mokki? Co wyniknie z jego ponownego spotkania z matką? I wreszcie, co odkryje ten dzielny chłopiec, pomimo tego, że wciąż próbuje przekonać czytelnika, że jest gupi…

Przygody dwunastoletniego chłopca, którego potężnym talentem jest zdolność niszczenia zafascynowały mnie od pierwszego tomu.
Okraszone pewną dawką sarkazmu, ogromną porcją przedniego humoru i szalonymi wybrykami członków rodziny Smedry całkowicie wciągnęły mnie w swój świat.
Mimo, że akcja koncentruje się w całości na obronie Tuki Tuki, to nie tylko o niej jest ta powieść. O ile poprzednie tomy były typową przygodówką z elementami tajemnicy w tle, o tyle w tym tomie Sanderson zdradza już czytelnikowi, że talenty Smedrych i soczewki okulatorów to ważny element magiczny, bardziej skomplikowany niż się na pozór wydawało. Wygląda na to, że cały system magiczny autor ma idealnie dopracowany i przemyślany, a jego poszczególnych elementach kryje się więcej niż sądziłam. W tym tomie otrzymałam również  więcej odpowiedzi  na temat  głównego  wątku, zostają wyjawione niektóre sekrety, które już od pewnego czasu mocno frapowały Alcatraza,a z pozornego chaosu zaczyna się wyłaniać spójna historia.

Również Alcatraz ulega pewnej zmianie, i choć nie jest to efektowne tadam!, to jednak widać, jak wiedza, którą posiądzie chłopiec wpłynie na niego, na jego postrzeganie wszystkich wydarzeń i na decyzje odnośnie przyszłych działań.
Można powiedzieć, że chłopiec otworzy wreszcie oczy i pozwoli połączyć się pewnym faktom, tworząc prawdę, którą niekoniecznie chciał znać, ale z którą teraz będzie się musiał zmierzyć.
Książka pomimo swojego komicznego wydźwięku, zawiera w sobie również bardziej poważne przemyślenia i wnioski.
Oczywiście całość niezmiennie ma swój niepowtarzalny klimat, pełen celnych spostrzeżeń, absurdalnych porównań i żartów tak bezsensownych, że wywołujących głośne wybuchy śmiechu.
Do tego powieść przepełniona jest pędzącą akcją i szalonymi przygodami Alcatraza i jego towarzyszy, więc ani przez chwilę nie można się nudzić.
Książka jest krótka, zaledwie 288 stron, ale stanowi to jej zaletę i bynajmniej nie dlatego, że szybko się ją czyta. Przygody Alcatraza są szalone i nieprawdopodobne, więc gdyby czytać o nich przez 400 stron non stop, to w pewnej chwili straciłyby one powiew świeżości i stały się niejako monotonne. Dzięki niewielkiej ilości stron, wszystko co dzieje się na kartach tej powieści jest niepowtarzalne, wyjątkowe i nie do podrobienia.

Seria Alcatraz kontra Bibliotekarze, to wspaniały, magiczny świat, w którym nic nie jest tym czym się wydaje, a kilka informacji potrafi całkowicie zmienić odbiór poprzednich tomów.
‘Zakon Rozbitej Soczewki” ma jedną niewątpliwą wadę, otóż jest to już przedostatni tom tej serii, „Mroczny Talent”, ma być niestety ostatnim tomem przygód tego wspaniałego chłopca. I zapewne nie są to tylko czcze groźby autora, bo w książce niewątpliwie wszystko zmierza do rozwikłania tajemnicy mrocznych talentów oraz rodziców Alcatraza.
Chylę czoła przed Brandonen Sandersonem, bo nawet z pozornie lekkiej i nieskomplikowanej serii dla dzieci uczynił pełne niuansów i wyjątkowej magii książki, które zachwycą czytelnika w każdym wieku.
 I choć z jednej strony nie mogę się doczekać rozwiązania tej historii, to z drugiej będzie mi ogromnie żal pożegnać się z Alcatrazem, jego szaloną rodziną Smedry, Bastylią i przyjaciółmi.
To piękny i magiczny świat, który daje niesamowicie dużo radości podczas czytania i sprawia, że chce się w nim pozostać na dłużej.






czwartek, 10 maja 2018

"Przesilenie" Katarzyna Berenika Miszczuk

Długo wzbraniałam się przed sięgnięciem po serię Kwiat Paproci. Zapewne przez to, że była tak szeroko
polecana i chwalona.
Aż któregoś razu poleciła mi ją dobra znajoma, której o niezasłużoną reklamę nie śmiałabym podejrzewać. Skuszona jej pochwałami, z pewna dozą ostrożności kupiłam Szeptuchę i…przepadłam.
Zakochałam się w tej niebanalnej historii miłosnej okraszonej dawną wiarą Słowian.
Nic więc dziwnego, że na zakończenie serii – czyli „Przesilenie” czekałam niecierpliwie, odliczając dni do premiery.

Akcja powieści rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym zakończył się tom trzeci, czyli Żerca. Gosia zostaje pchnięta przez Witka nożem w brzuch i traci przytomność. Budzi się w szpitalu, jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, ale co z dzieckiem, Mieszkiem, Jagą i obietnicą złożoną Swarożycowi? Dodatkowo Gosia czuje coraz większą presję, aby dowiedzieć się, kto jest jej ojcem, bo ma pewne podejrzenia, które delikatnie mówiąc, wcale jej nie zachwycają.
Gosia zostaje wplątana w rozgrywkę bogów, której finał, choćby nie wiadomo z której strony patrzeć, może się zakończyć tylko tragicznie.

Gdy zaczynałam czytać „Przesilenie” miałam sporo własnych pomysłów na to, jak rozwinie się akcja i co ma szansę się wydarzyć na kartach tej powieści. Podejrzewałam również jak będzie wyglądało zakończenie tej fascynującej serii.
I wiecie co? Nic, ale to absolutnie nic, co sobie wyobrażałam się nie spełniło. Uważam to za jedną z większych zalet tej książki i chylę czoła przed pomysłowością autorki.
Powieść, tak jak i jej poprzedniczki, napisana jest lekko i bardzo obrazowo. Wyraj, puszcza, cmentarz czy choćby obchody kolejnych świąt – to wszystko opisane jest tak plastycznie, że czytając o tych miejscach i wydarzeniach oczami wyobraźni wszystko to widziałam, czułam zapach dymu towarzyszący Swarożycowi.
Dałam się totalnie wciągnąć w tą niebanalną historię, oczarować Słowiańskim Bogom, wiele razy zostałam również zaskoczona rozwojem wypadków.
Opowieść o przygodach Gosi nie tyle czytałam, co pochłaniałam, z jednej strony chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, jak zakończy się ta opowieść, z drugiej móc jak najdłużej delektować się tą wspaniałą historią.

Powieść napisana jest z humorem, ale nie zabrakło w niej również wielu momentów, które mocno mnie wzruszyły, a był również jeden, który wywołał u mnie prawdziwy dreszcz grozy.
Przypominając sobie Gosię z pierwszego tomu, dokładnie widać jak bardzo się zmieniła na przestrzeni całej serii, jak bardzo dojrzała i odważyła się chwytać życie za rogi. Niewątpliwie pozostała sobą, trochę szaloną hipochondryczką i panikarą, ale moja sympatia do niej pozostała niezmienna.
Bardzo podobały mi się relacje łączące ją z Mieszkiem i Babą Jagą. Były szczere i przepełnione prawdziwymi uczuciami.
Również sposób ukazania bohaterów w powieści bardzo przypadł mi do gustu. To postacie z krwi i kości, z pełną paletą zalet i wad. Popełniają błędy, podejmują dobre i złe decyzje, ale nigdy się nie poddają, walczą o to w co wierzą i troszczą się o tych, których kochają. Pomimo wielu potknięć, to ludzie, którzy mają w sercu dobro i nie sposób ich nie lubić, nie kibicować im i nie życzyć szczęśliwego zakończenia przygód w które zostają wplątani.

„Przesilenie” to świetne zakończenie serii Kwiat Paproci, a samo zakończenie powieści pozostawiło mnie w stanie totalnego zaskoczenia jeszcze długo po tym, jak przeczytałam ostatnie zdanie.
No właśnie – zakończenie!
Jest totalnie i absolutnie wspaniałe! Zachwyciło mnie i pokazało, jak niesamowitą wyobraźnię ma autorka. Uważam, że idealnie pasuje do całej serii i aż się prosi o to, aby powstała kontynuacja tej historii. Szczerze liczę, że autorka nie porzuci tego świata i wróci do niego. Może z innymi bohaterami, ale jednak wróci do świata słowiańskich bogów, szalonych przygód i tajemniczych przepowiedni.
Pani Katarzyna Berenika Miszczuk ma niewątpliwy talent i ogromną wyobraźnię, więc przeczytam wszystko, co tylko wyjdzie spod jej pióra, ale seria Kwiat Paproci ma szczególne miejsce w moim czytelniczym sercu i choć zapewne nie raz jeszcze do niej wrócę, to po cichu marzę, aby powstały kolejne powieści z tego cudownego świata wykreowanego przez autorkę.







wtorek, 8 maja 2018

"Wyklucie" Ezekiel Boone

„Wyklucie” to powieść o której nie słyszałam, aż do czasu gdy trafiła w moje ręce. Był czas, gdy
zaczytywałam się w horrorach, a tak właśnie zakwalifikowano tą powieść. Dla mnie osobiście Wyklucie bardziej przypomina mieszankę horroru z thrillerem.

Akcja powieści rozpoczyna się z naprawdę dużym przytupem. Oto w Chinach rząd zrzuca bombę atomową na własny kraj.  Cały świat zamiera w zdumieniu, ale nic ponadto się nie dzieje, nie wybucha wojna nuklearna na globalną skalę.
Dlaczego Chiny niszczą część swojego kraju? Otóż nie po to aby coś rozpętać, ale powstrzymać. Coś co zagrozi całemu światu, ma sporo odnóży i zabija ludzi w ilościach hurtowych, w ekspresowym tempie. Do tego rozmnaża się w nieprawdopodobnie krótkim czasie i w ilościach zatrważających.
Pająki.

Autor od pierwszej strony nie cacka się z czytelnikiem. Ukazuje skalę zagrożenia, które pojawia się w różnych zakątkach globu, zwiastując ludziom rychły armagedon.
Pokazuje ludzi, którzy jako pierwsi zetknęli się z morderczymi pająkami, zazwyczaj przepłacając to życiem, jest więc sporo różnych wątków, ale są krótkie i ich zadaniem jest ukazanie skali nadchodzącej grozy.
Wśród natłoku tych (wiem, zabrzmi to bezdusznie) mało ważnych bohaterów, pojawiają się ci, którzy będą odgrywać w tej powieści główną rolę, m.in. agent FBI, pani profesor, której specjalizacją są pająki, grupa młodych ludzi, którzy wierząc w globalną zagładę (atmową czy z powodu zombie) mają przygotowane na tą ewentualność wypasione, podziemne schrony, pani prezydent  USA i jeszcze kilkoro innych osób, których losy w ten czy inny sposób się ze sobą splotą.

Akcja jest bardzo dynamiczna, w tej powieści nie ma czasu na nudę, choć trafia się kilka dłużyzn w stylu S. Kinga, choć niestety nie na jego poziomie.
Ogólnie sposób pisania pana Ezekiela Boone mocno mi przypominał styl Kinga, choć autor jeszcze wiele się musi nauczyć, aby osiągnąć ten poziom co mistrz horroru.
Mimo to, uważam, że autor zmierza w dobrym kierunku jeśli chodzi o styl i lekkość pióra.
Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to po wyłuskaniu ich z gąszczu różnej maści mniej ważnych postaci, przedstawiają się oni całkiem interesująco. To całkowicie różne charaktery z pełną paletą wad i zalet. Poznajemy ich dość dobrze, autor całkiem wnikliwie ich przedstawia i wskazuje z kim będziemy mieli do czynienia w kolejnych tomach.
Bo, że „Wyklucie” to dopiero pierwszy tom historii mrożących krew w żyłach pająków, nie mam żadnych wątpliwości i właśnie przez to autor poświęca wiele czasu na to, aby czytelnika wprowadzić w świat koszmaru powołanego do życia na kartach tej powieści.

Gdy przeczytałam opis tej książki, podeszłam do niej dość sceptycznie. No bo kto, prócz ludzi cierpiących na arachnofobię, tak na serio boi się pająków, które można załatwić choćby kapciem?
Oczywiście i we mnie budzą lęk te wielkie, kudłate stwory, które są jadowite, choć na szczęście nie pałają chęcią mieszkania w naszym klimacie. Nie zmienia to jednak faktu, że wydawało mi się niemożliwe, aby pająki były w stanie solidnie przestraszyć czytelnika.
Otóż myliłam się.
Autor całkiem zgrabnie tworzył nastrój zagrożenia i grozy. Jego pająki nie są jedynie jadowitymi stworzeniami, na które jeśli się tupnie, to taki ucieknie. Bynajmniej.
To krwiożercze potwory, potrafiące działać w skoordynowany sposób, aby osiągnąć konkretny cel. Do tego są całkiem sprytne, a atakując hurtem, kosząc ludzi jak kombajn zboże.
Gdy uderzą w niczego nieświadomych ludzi, zrobią to na niewyobrażalną skalę, przez co będą praktycznie nie do powstrzymania.

„Wyklucie” to książka, która wzbudza uzasadniony niepokój, wszak pająki to coś, co towarzyszy nam od zawsze, a skąd wiadomo, co się skrywa wśród liści, w odludnych zakątkach naszej ziemi?
To właśnie to jedno „ale co jeśli…” sprawia, że ta książka wywołuje uczucie lęku i chęć zamknięcia okna. Tak na wszelki wypadek.
Oczywiście nie jest to literackie arcydzieło, ale to całkiem zgrabnie napisana powieść, z paletą fajnych bohaterów, która spełnia swoje zadanie, czyli dostarcza czytelnikowi rozrywki.
Lekki styl autora sprawia, że powieść czyta się dobrze i szybko. A rozwój wypadków sugeruje, że „Wyklucie” to dopiero pierwsza bitwa, a finalne zwycięstwo w tej wojnie „ludzie kontra pająki”, zdaje się być niestety po stronie tych wielonożnych bohaterów powieści.

Jeśli więc lubicie trochę strachu podczas lektury, nie odrzucają was makabryczne niekiedy sceny, chcecie powieści, która dostarczy wam rozrywki, to „Wyklucie" Ezekiela Bonne będzie strzałem w dziesiątkę.

niedziela, 6 maja 2018

"Kosiarze" Neal Shusterman

O takim autorze jak Neal Shusterman dowiedziała się dawno temu, gdy przypadkiem trafiłam na jego powieść pt. Podzieleni.(pisałam o niej w początkowych miesiącach prowadzenia bloga  TUTAJ)
Nie dało się zaprzeczyć, że autor ma niesamowitą wyobraźnię i świeże pomysły na swoje książki. Dlatego też w przypadku jego powieści „Kosiarze” spodziewałam się w zasadzie wszystkiego co najbardziej pokręcone i nieprawdopodobne.
I gdy zaczęłam czytać powieść, okazało się, że bynajmniej się nie pomyliłam.

Akcja powieści rozpoczyna się od poznania głównych bohaterów Citry i Rowana oraz Kosiarza Sędziego Faradaya. Najpierw zostajemy wprowadzeni do świata wykreowanego przez autora, świata, w którym ludzi stali się w zasadzie nieśmiertelni, bo każdą śmierć da się cofnąć i człowieka na powrót ożywić, da się również odmłodzić każdego niezliczona ilość razy. Na świecie nie ma już rządów, polityków, wojen, głodu, chorób, cierpienia – bo wszystkim kieruje sztuczna inteligencja nazywana Thunderhead , posiadający wiedzę absolutną i zapewniający ludziom wszystko czego ci potrzebują. Na świecie panuje dobrobyt, ale i stagnacja.
Jest tylko jeden aspekt, w działanie którego Thunderhead nie ingeruje. Są to właśnie Kosiarze, powołani po to, aby regulować populację ludzi, zadawać im ostateczną śmierć zwaną zbiorami. Posiadają oni władzę nad życiem i śmiercią, oni sami decydują kogo, jak i kiedy zabiją, choć ich ilość ograniczona jest przez Arcyostrze, który rządzi Kosodomem zrzeszającym wszystkich Kosiarzy.
Gdy kosiarz Faraday postanawia wziąć dwóch praktykantów, z których po roku wybierze jednego z nich na nowego kosiarza, nikt nie przypuszcza nawet do czego ta z pozoru niewiele znacząca decyzja doprowadzi.

Tak jak pisałam na początku, po tym autorze spodziewałam się czegoś właśnie w takim stylu, a jednak zostałam wiele razy zaskoczona rozwojem akcji, która jest dynamiczna i totalnie wciągająca.
Wszystko w tej powieści jest przemyślane, a autor konsekwentnie realizuje swoją wizję świata po uzyskaniu przez ludzi nieśmiertelności.
Narracja jest tu trzecioosobowa, więc  śledzimy wszystkie wydarzenia i poznajemy dokładnie wszystkich bohaterów. Daje to szeroką perspektywę i wiedzę o wszystkim co dzieje się w tej powieści. Nie ukrywam, że to mój ulubiony sposób narracji, był to dodatkowy plus tej książki.
Autor nie koncentruje się jedynie na pokazaniu czytelnikowi kosiarzy i nauki Citry i Rowana. Wplata w swoją opowieść kilka przemyśleń na temat moralności, stagnacji, która dopadła społeczeństwo, gdy okazało się, że nic im już nie zagraża, a o chorobach i naturalnej śmierci wiedzą tylko z lekcji historii.
Pokazuje również jak bardzo władza totalna nad życiem innych deprawuje nawet najlepszych, jak łatwo się stoczyć lub stać się potworem bez sumienia.

Wszystko to jest wplecione w niesamowitą historię dwójki młodych ludzi, którzy będą musieli zmierzyć się nie tylko z własnymi słabościami, ale również z zagrożeniem ze strony kosiarzy, dla których moralność i sumienie to relikty przeszłości.
Co ważne, w powieści nie ma typowego wątku miłosnego, żadnych trójkątów, czworokątów i innych „kątów” wśród bohaterów. To dla mnie kolejny plus powieści, bo ile można czytać o tym samym?
W tej książce autor skupił się na czymś zgoła innym, choć miłość jako taka również ma tu swoje pięć minut.

Wiecie, są takie książki dla których zarywa się noce, na zasadzie „jeszcze tylko jeden rozdział i idę spać”.
No właśnie – są i „Kosiarze” zdecydowanie do tej grupy należą. Nie potrafiłam się od powieści oderwać, mijały kolejne godziny, 1:30 potem 2:20 a ja nadal byłam przekonana, że na tym rozdziale skończę czytać. Ale nie, to było niemożliwe, bo zostałam tak totalnie wciągnięta w fabułę, tak bardzo porwana przez akcję, że dopiero przed 4 rano przewróciłam ostatnią stronę, a potem jeszcze długo z powodu buzujących emocji nie mogłam zasnąć.
Bo nie ma co ukrywać, powieść Neala Shustermana potrafi wywołać masę uczuć, zmusić do refleksji i zaserwować czytelnikowi ogromną dawkę świetnej rozrywki.
Wszystko w tej powieści mi się podobało, sposób prowadzenia akcji, fabuła, zaskakujące zwroty akcji i niespodziewane wydarzenia.
Do tego lekki i bardzo przystępny styl autora sprawiał, że czytanie było czystą przyjemnością.
Świetnym rozwiązaniem były również wpisy z dzienników kosiarzy przed każdym rozdziałem. Dzięki temu mieliśmy wgląd w ich przemyślenia i refleksje.

Czy polecam tą powieść? O bogowie, tak! To świetna lektura, trzymająca w napięciu, z bohaterami którzy wywołują masę uczuć, od tych pozytywnych, po te najbardziej negatywne. Są świetnie wykreowani, poznajemy ich dokładnie, a ich działania i motywy nie zawsze są jednoznacznie dobre czy złe, mają wiele odcieni i wywołują różne reakcje.
Trochę żałuję, że tak długo zwlekałam z sięgnięciem po tą powieść, choć z drugiej strony, nie muszę teraz czekać na kontynuację, bo drugi tom powieści pt. Kosodom właśnie się ukazał.
Niecierpliwie już czekam, aż książka do mnie dotrze, bo to w jaki sposób zakończył się ten tom, sprawia, że moja ciekawość sięga zenitu, czym też autor mnie zaskoczy w kolejnych tomach.

piątek, 4 maja 2018

"Czarownice z Pirenejów" Luz Gabas

Brianda mieszka w Madrycie, ma dobrą prace i wspaniałego partnera, z którym chce spędzić życie.
Niestety od pewnego czasu  ma również dziwne napady paniki, utraty przytomności, koszmarne sny i lęki.
Gdy jej kariera z powodu jej dziwnych przypadłości zawisa na włosku, kobieta postanawia wyjechać na kilka dni do ciotki Isoliny, która mieszka w małym, górskim miasteczku w hrabstwie Orrun.
Miasteczku, w którym w XVI wieku żyła inna Brianda, młoda kobieta, spadkobierczyni rodu. To ona wraz z ponad dwudziestoma innymi kobietami straciła życie z powodu oskarżenia o czary.
Przed egzekucją przysięga mężowi wieczną miłość, a na oprawców, którzy oskarżyli ją z zemsty i chciwości, nieświadoma rzuca klątwę.
Losy tych dwóch kobiet okazują się ze sobą nierozerwalnie połączone, zbiegi okoliczności są zbyt duże aby mogły być tylko przypadkowymi splotami wydarzeń.
A Brianda krok po kroku zdoła odkryć skrzętnie ukrytą historię procesów czarownic z XI wieku, a także odkryć swoje miejsce na ziemi i prawdziwą miłość.

Akcja powieści rozpoczyna się współcześnie w Madrycie. Poznajemy Briendę, panią inżynier, kobietę szczęśliwą i spełnioną.
Cieniem na jej życie kładą się tajemnicze sny i inne objawy fizyczne. Autorka przedstawia nam swoja bohaterkę wraz z życiem, które ta prowadzi.
Jest to bardzo dobre wprowadzenie w fabułę i stopniowe dawkowanie napięcia.
W pewnym momencie, akcja powieści zaczyna biec dwutorowo i zaczynamy śledzić również historię pierwszej Briandy  rozgrywającą się w XVI wieku. Autorka z dbałością historyczną kreśli obraz wojny domowej pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami króla, na tle której rozwija się wątek obyczajowy. Ukazuje walki o władzę, nienawiść, która popchnie niektórych bohaterów do najokrutniejszych czynów, spiski, knowania, ale również rodzącą się wielką miłość pomiędzy Briendą a Corsem – miłość, która okaże się silniejsza niż śmierć.
W tych niespokojnych czasach proces czarownic stanie się okazją do pozbycie się znienawidzonych wrogów i całkowitego ich zniszczenia. Autorka wzorowała się na prawdziwych wydarzeniach z lat 1576-1636 w prowincji Huesca, więc polowanie na czarownice, które odbywa się na kartach powieści, a które dotknie Briandę i jej rodzinę ma swoje odbicie w historii.
Śledzimy te straszne wydarzenia, absurdalne oskarżenia, okrutne tortury i upodlenie, któremu poddano to niewinne kobiety. Uderza czytelnika, że w czasach procesów wystarczył nieurodzaj czy klęska pogodowa, aby winy upatrywać w złym i wśród niewinnych kobiet szukać  kozła ofiarnego. Nierzadko również oskarżenia wynikały z chciwości i zemsty na wrogach, a obrona tych kobiet nie istniała wcale.
Wątek rozgrywający się współcześnie również jest intrygujący i wciągający, niczym nie ustępując temu z XVI wieku. Są tajemnice, jest intrygujący nieznajomy, który zawładnie niespodziewanie sercem Briandy, jest skrzętnie ukrywana prawda, która będzie się domagała wyjawienia.
Pobyt w górskim miasteczku będzie dla kobiety okazją do poukładania swojego życia, odnalezienia swojej drogi, odkrycia prawdziwej miłości i naprawienia krzywd, które od wieków się tego domagały.



Autorka ma bardzo dobry styl, jest on lekki i bardzo plastyczny, dzięki czemu powieść czyta się z ogromną przyjemnością.
Otoczenie, w którym żyje pierwsza Brianda pisarka przedstawia bardzo obrazowo i realistycznie. Ukazuje sposób życia w tamtych czasach oraz brak praktycznie jakichkolwiek praw kobiet.
Bez ochrony ojca, brata czy męża, były one praktycznie całkowicie bezbronne. Tło historyczne i społeczne jest nakreślone bardzo dobrze, przez co czytelnik nie ma żadnego problemu, aby wczuć się w historię rozgrywającą się w XVI wieku.
Przeplatanie się historii obu kobiet jest płynne i nie powoduje zamieszania, czytelnik bez trudu odnajduje się w tej historii.
A stopniowe odkrywanie wraz ze współczesną bohaterką tajemnic z przeszłości jest fascynujące i intrygujące.
I mimo iż zakończenie nie jest praktycznie żadnych zaskoczeniem, to książkę czytałam z wypiekami na twarzy i ogromnym zainteresowaniem.

Autorka stworzyła bardzo dobrych bohaterów, nie tylko tych głównych, ale i tych drugoplanowych.
Jest ich sporo, ale nie ma obaw, że czytelnik się wśród nich pogubi.
I w wątku rozgrywającym się współcześnie i tym z szesnastego wieku wszystko jest tak dobrze opisane, że bez problemu pamięta się kto jest kim i w jakich zależnościach do głównych bohaterów występuje.
Wątki miłosne w powieści nie są ckliwe ani przesłodzone. To  pięknie opisane potężne uczucie, które jest w stanie pokonać nawet śmierć. Autorka bardzo płynnie przeplata ze sobą romans z wątkami obyczajowymi i historycznymi.
Wychodzi z tego poruszająca historia, która niesamowicie działa na wyobraźnię czytelnika i wywołuje masę różnych emocji.
Cieszę się, że udało mi się trafić na tą powieść, bo okazała się świetną lekturą, pełną historycznych faktów i poruszających wydarzeń. To opowieść o ludziach, tych dobrych i tych złych. O tym jak zło wyrządzone niegdyś przez przodków może wpływać na późniejsze losy całej rodziny.
To również opowieść o naprawianiu krzywd i odnajdywaniu swojego miejsca na ziemi i wreszcie o miłości. Tej prawdziwej, niezniszczalnej, która jest w stanie przetrwać wszystko co stanie na jej drodze.
Powieść zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i chętnie sięgnę po kolejne książki autorki.
Polecam.




wtorek, 1 maja 2018

"Mrok" Alicja Wlazło. Pierwszy tom cyklu Zaprzysiężeni

„Mrok” autorstwa Alicji Wlazło, to pierwszy tom cyklu Zaprzysiężeni.  Jednocześnie – co trzeba podkreślić
– jest to debiut literacki autorki.
Powieść opowiada o Laureen, która ma w życiu  wszystko czego pragnęła, kochającego męża, wspaniałą córkę i satysfakcjonującą pracę fotografa.  W trudnych chwilach wspiera ją wierna przyjaciółka Tessa.
Pozornie więc jej życie jest idealne, choć już od początku można zauważyć, że skrywa tajemnicę swojego pochodzenia, o której wie jedynie jej przyjaciółka.
Pewnego dnia  spotyka ją olbrzymia tragedia, a w tym samym czasie w jej życiu pojawia się tajemniczy Sigarr, a na nadgarstku bransoleta, której nie jest w stanie zdjąć.
To wtedy dowiaduje się o Zaprzysiężonych i Potępionych i ich odwiecznej walce. Walce, do której zostanie zmuszona w obronie wszystkiego co kocha.

Akcja powieści rozpoczyna się dość spokojnie, autorka przedstawia czytelnikowi główną bohaterkę, jej dotychczasowe życie, nadzieje i wątpliwości.
To fajny sposób, aby czytelnik ją polubił i był ciekawy co się wydarzy dalej. Początek powieści nie sugeruje zresztą tego, co się pojawi w kolejnych rozdziałach. Gdybym nie wiedziała, że to powieść z gatunku fantastyki, to byłabym pewne, że to historia młodej kobiety uwikłanej w toksyczny romans.
Na szczęście niedługo czekamy na pojawienie się wątków fantasy. Na scenę wkraczają Zaprzysiężeni, a akcja nabiera niesamowitego tempa, pojawia się magia, nowe wątki i tajemnice, które w tym tomie oczywiście nie doczekują się rozwikłania.

Jeśli chodzi o bohaterów, to prócz tych głównych, czyli Laureen i Sigarra, pojawia się sporo postaci drugoplanowych, które nie znikają po kilku rozdziałach, ale towarzyszą naszej dwójce przez cała powieść. Dodatkowo autorka wplata kilka retrospekcji z przeszłości niektórych Zaprzysiężonych oraz wrzuca kilka wątków nowych postaci, które jak się okaże na końcu, staną się ważnym elementem w kolejnych tomach (jak się domyślam).
Narracja jest pierwszoosobowa z punktu widzenia Laureen i Sigarra, ale pojawiają się również rozdziały, gdzie narratorem są inni bohaterowie. I szczerze mówiąc, właśnie to powodowało pewien „bałagan” i można się było początkowo pogubić, kto w danej chwili jest narratorem.
I tu pojawia się mój chyba jedyny poważny zarzut względem tej powieści, jest nim ogromny narracyjny chaos. Skakanie od wątku do wątku, od jednego bohatera do kolejnego, do tego wtrącane retrospekcje – to wszystko potrafi chwilami zmęczyć i skołować. Odnosiłam przez to wrażenie, że fabuła jest trochę niespójna.
Ale wiecie co? Mimo to czytałam dalej, bo byłam ogromnie ciekawa co tam się wydarzy, jak rozwinie się akcja i jakie tajemnice skrywa Laureen.
Nie potrafiłam odłożyć tej książki, przerwać czytania i dać sobie spokój.
Bo fabuła jest naprawdę ciekawa i wciągająca, a pomysł nieszablonowy i intrygujący. Para głównych bohaterów wzbudza ciekawość i sympatię, pomimo swoich wad, których nie są pozbawieni.

Co również zasługuje na pochwałę, to styl autorki. Alicja Wlazło pisze dobrze i zgrabnie. Jej lekkie pióro i obrazowy styl sprawiają, że czytelnik nie ma problemów z wyobrażeniem sobie wykreowanego przez nią świata, a opisy magii są naprawdę bardzo plastyczne.
Było kilka momentów, gdy pewne  rozwiązanie były dla mnie nielogiczne, a jedno czy dwa wydarzenia potraktowane trochę za bardzo po macoszemu, ale ogólny rozrachunek wychodzi u mnie zdecydowanie na plus.
Atrakcyjności powieści dodaje kilka zaskakujących zwrotów akcji  i strzępy informacji, które sugerują co może skrywać przeszłość niektórych bohaterów.
Mimo pewnych – w moich oczach – niedociągnięć – debiut Alicji Wlazło uważam za udany, a na kolejny tom zdecydowanie czekam i chętnie go przeczytam.  Autorka ma bardzo fajny pomysł na fabułę i ciekawi mnie w jakim kierunku potoczy się akcja.
Mam kilka swoich tropów, choć podejrzewam, że większość z nich okaże się jednak nietrafiona.

Ciężko mi jednoznacznie ocenić tą powieść, ale uważam, że jak na debiut wypada ona bardzo dobrze, a niezaprzeczalny talent autorki sprawi, że każdy kolejny tom będzie zdecydowanie lepszy.
Liczę na to, że nie będę musiała zbyt długo czekać na kontynuację Mroku, bo książka kończy się w takim momencie, że moja ciekawość osiągnęła wysoki poziom, a do osób cierpliwych raczej nie należę.
Cieszę się, że trafiłam na tą powieść i na jej autorkę. Uważam, że to kolejna autorka, która dopiero pokaże na co ją stać.