sobota, 26 listopada 2016

"Potomkowie" Tosca Lee. Zawiła intryga, wciągająca tajemnica...

„Potomkowie”, to powieść, której autorką jest nagradzana Tosca Lee.
Opowiada o dziewczynie – Emily – która poddaje się zabiegowi wymazania pamięci, aby móc zacząć nowe życie, na uboczu, w samotności.
Jedyne co wiąże ją z przeszłością, to list, który zostawia sama sobie, a w którym przestrzega siebie, aby nie próbowała grzebać w swojej przeszłości, nie starała się odzyskać wspomnień i dowiedzieć jak wyglądały ostatnie dwa lata jej życia.
Od tego zależne jest życie jej samej i najbliższych jej osób (mimo, że ich nie pamięta).

Od tego momentu rozpoczyna się powieść i cała akcja.
Emily zostaje napadnięta, a chłopak który ratuje jej życie wyjaśnia jej, że pochodzi z rodu Elżbiety Batory, tzw. Krwawej Hrabiny – największej morderczyni wszech czasów.
Jej wrogiem jest członek Dziedziców –  potomków rodzin pokrzywdzonych przez Elżbietę.  Ich celem jest wymordowanie wszystkich potomków Krwawej Hrabiny. Temu zadanie poświęcają całe swoje życie, do tego są szkoleni od najwcześniejszych lat życia. Nazywają się Łowcami i nie spoczną, póki nie zamordują ostatniego  krewnego znienawidzonej Elżbiety.

Nie będę pisała więcej, aby nie zdradzić fabuły i nie zepsuć frajdy z odkrywania przeszłości Emily (fakt, Emily to nie jest prawdziwe imię bohaterki).
Autorka w swojej powieści umieściła postać Elżbiety Batory, której życie fascynuje mnie od dawna. Właśnie to skłoniło mnie do sięgnięcia po tą książkę, mimo, że unikam literatury young adult.
Oczywiście historia Krwawej Hrabiny jest mocno ubarwiona na potrzeby powieści, mimo to Elżbieta z kart książki, to fascynująca postać.

Co do bohaterów współczesnych, to prócz Emily jest jeszcze Luka, Claudia i Piotrek. Każde z nich – prócz Luki – to Potomek. Wspólnie będą pomagać Emily dowiedzieć się, co takiego wymazała ze swojej pamięci i ponownie wprowadzą ją w świat Potomków i Łowców.
Bardzo fajnym pomysłem okazało się umiejscowienie akcji  w Europie, przede wszystkim na Chorwacji, ale również w innych miejscach, które są powiązane z Elżbietą Batory.
Autorka nie żałuje czytelnikowi historycznych faktów i ciekawostek. W sposób obrazowy opisuje mało znane kraje i miejsca.
Misternie tworzy intrygę i tajemnicę. Fabuła powieści pełna jest dramatycznych ucieczek, pościgów, wątpliwości, kto jest prawdziwym wrogiem, a kto tylko udaje przyjaciela.
Oczywiście nie zabrakło również wątku romantycznego, ale nie jest on dominujący w tej historii.
Na początku książki był taki moment, że wiele wskazywało na to, że autorka poprowadzi swoja historię utartym szlakiem miłosnych trójkątów i sercowych rozterek.
Na szczęście tak się nie dzieje, a akcja powieści koncentruje się na tajemnicy i przeszłości, którą bohaterka musi odkryć na nowo, gdy w jej życie wkracza morderca i przeszłość od której nie udało się jej uciec.

Muszę przyznać, że po tylu pozytywnych opiniach, spodziewałam się zdecydowanie lepszej książki.
Czekałam na wielkie ACH i OCH i całkowite zatracenie się w lekturze.
Niestety nie otrzymałam tego, co nie oznacza, że Potomkowie to zła książka.
To bardzo ciekawie napisana powieść, z zawiłą intrygą, wciągającą tajemnicą i pędzącą akcją.
Głowna bohaterka nie jest rozkapryszoną nastolatką, tylko kobietą wchodzącą w dorosłość, która w imię ochrony najbliższych, jest w stanie poświęcić siebie i swoją pamięć.
Autorka nie ustrzega się niestety kilku nielogiczności, jak na przykład wymazywanie sobie pamięci, zostawienie listu kategorycznie zakazującego odkrywanie własnej przeszłości, a miesiąc po zabiegu rzucenie się w wir wydarzeń mających tą przeszłość przypomnieć.
Takich „kwiatków” nie ma za wiele, więc można na nie przymknąć oko, choć mi początkowo przeszkadzała tak rażąca niekonsekwencja głównej bohaterki.

Bohaterowie, których powołała do życia autorka, to ciekawe postacie. Początkowo nie dowiadujemy się o nich zbyt za wiele, pomału odkrywamy ich charaktery i osobowość.
Mimo, że fabuła powieści nie jest niczym odkrywczym, to jednak autorka ustrzegła się powielania schematów, a uczynienie Elżbiety Batory głównym elementem  historii, jest powiewem świeżości w gatunku YA.
Tosca Lee ma lekkie pióro, potrafi plastycznie opisywać odwiedzane przez bohaterów miejsca i w sposób umiejętny połączyć historyczne fakty z literacką fikcją.
Do tego kilka razy udało się jej mnie zaskoczyć i tak zmylić, że nie spodziewałam się kompletnie niektórych rozwiązań.
Choć powieść nie wzbudziła we mnie ogromnych emocji, to czytałam ją z przyjemnością i dużym zainteresowaniem.
Przeszłość Emily mnie intrygowała i nie mogłam się doczekać, aż poznam kolejne elementy układanki.
Oczywiście, jako że Potomkowie, to dopiero pierwszy tom serii, to autorka nie zdradza nam za wiele i jest jeszcze sporo do odkrycia.
Z przyjemnością sięgnę po kolejny tom (który ma się ukazać w lutym 2017, wg informacji jakie uzyskałam), bo  lektura Potomków, to przyjemnie spędzone godziny na lekkiej i wciągającej historii  oraz fajne oderwanie się od rzeczywistości.






środa, 23 listopada 2016

Książkowe zakupy listopad - kolejna paczka

Tym razem skromnie w porównaniu do poprzednich zakupów w tym miesiącu.
Jedna książka z gatunku science fiction . 
Polecana i zachwalana  7EW Neal Stephenson
Książkę zakupiłam w wyjątkowo atrakcyjnej cenie w sklepie internetowym Wydawnictwa MAG - Księgarnia MAG


Natomiast na kiermaszu na rzecz bezdomnych zwierzaków upolowałam dwie książki M. L. Kossakowsiej. Dwa tomy Zakonu krańca świata.



niedziela, 20 listopada 2016

"Malarka Gwiazd" Amelia Noguera. Wielki uczucia, wielki dramaty...

Do sięgnięcia po „Malarkę Gwiazd” zachęciło mnie wiele pozytywnych opinii i kilka poleceń wśród znajomych.
Szybkie zamówienie w księgarni i powieść trafiła w moje ręce.
Od razu urzekła mnie okładka, piękna i subtelna. Dodatkowo opis z tyłu książki zapowiadał pełną emocji lekturę.
Z niecierpliwością sięgnęłam po powieść i utknęłam już na samym początku.

Akcja powieści biegnie dwutorowo. Współcześnie oraz w latach przed II Wojną Światową oraz podczas niej.
Poznajemy losy trójki przyjaciół, Diega, Elisy oraz Martina. W tle pojawiają się również losy ich rodzin.
Diego i Elisa to ludzie, których połączyła głęboka miłość, a której kres położył terror wojny.
Współcześnie śledzimy losy wnuczki Diego – Violety, która wraz z nim udaje się podróż do rodzinnej Hiszpanii, aby tam, wśród duchów przeszłości poukładać sobie swoje rozbite życie od nowa. Jej dziadek natomiast będzie musiał raz jeszcze zmierzyć się z trudną i tragiczną przeszłością oraz wyjaśnić tajemnice, które skrywał od czasów wojny.

Powieść rozpoczyna się dość spokojnie, wręcz leniwie.
Pisarka losy swoich bohaterów opowiada powoli i w sposób, który obfituje w wiele szczegółów i barwnych opisów otaczającego ich świata.
O ile opowieść z perspektywy Violety była wciągająca, o tyle wewnętrzne monologi Diega bywały dla mnie chwilami nużące i zbyt długie.
Ciężko przez to było mi się wczuć w klimat powieści i przekonać do jej bohaterów.

Sami bohaterowie powieści są dobrze nakreśleni. Poznajemy ich dość dobrze, dowiadujemy się o nich bardzo dużo.
Zresztą sama historia jest ciekawa i poruszająca. Rodzinne tajemnice, sekrety, które były od lat ukrywane, dramatyczne wydarzenia z czasów wojny. Wielki uczucia, które potrafiły popchnąć do najgorszych czynów.  Do tego losy Violety, kobiety która tkwi w toksycznym związku, doświadczając przemocy fizycznej i psychicznej. Wiadomość, że jest w ciąży staje się dla niej impulsem aby podjąć walkę o odzyskanie poczucia własnej wartości i radości życia.

Autorka pięknie operuje słowem, tworzy nieszablonowe postacie i ciekawą historię.
Jej powieść, to przede wszystkim opowieść o miłości, bólu, stracie i wyrzutach sumienia.
To również historia o niespełnionych nadziejach, złamanych sercach i próbach pogodzenia się z przeszłością.
Do tego poruszające tło historyczne jakim jest okres II Wojny Światowej, sprawiał, że czytałam z zainteresowaniem.
Niestety mimo tego wszystkiego, coś mi w lekturze „Malarki Gwiazd” zgrzytało.
Nie wiem czy powodem była tu wielka ckliwość wewnętrznych monologów Diega, czy to, że niektóre wątki pojawiły się jako istotne dla fabuły, a następnie znikały gdzieś po drodze, sprawiając wrażenie, że są jednak  nieistotne dla całej fabuły.
Pozytywnie zaskoczyło mnie natomiast zakończenie, którego się kompletnie nie spodziewałam.
Zapisuję to na duży plus powieści.
Poruszył mnie również cytat, który pojawiał się w książce wiele razy „ nigdy nie krzywdzi się drugiego człowieka z miłości, krzywdę wyrządza się z egoizmu”

Mimo, że mniej więcej do połowy książki nie potrafiłam wciągnąć się w losy jej bohaterów – i tych współczesnych i tych z czasów II WŚ – to cieszę się, że nie odłożyłam tej powieści na półkę w trakcie czytania.
Książka ta bowiem ma swój urok i czym dalej, tym bardziej robiła się ciekawa i wciągająca.
Autorka ma niewątpliwy talent do plastycznych opisów i tworzenia ciekawych historii.
Nie boi się trudnych tematów i jest szczera aż do bólu jeśli chodzi o ludzkie słabości i potknięcia.

Czy polecam „Malarkę Gwiazd”? Zdecydowanie tak.
Mimo pewnych minusów, jest to bardzo ciekawa historia, z ciekawym tłem historycznym, ukazująca trudne koleje życia wielu osób.
Zakończenie może sugerować, że autorka ma w planach opisanie dalszych losów Violety.
Jeśli tak się stanie, to chętnie o nich przeczytam.







piątek, 18 listopada 2016

Dziesiątki diet odchudzających, a efektów zero? Autorka książki "Jak nie masz w głowie, to masz w biodrach" opowiada, dlaczego tak się dzieje

Tym razem dość nietypowa tematyka, jak na mojego bloga, ale książka zrobiła na mnie dobre wrażenie, więc postanowiłam napisać o niej kilka słów.


Prawie każda kobieta, choć raz w swoim życiu się odchudzała. Wiele kobiet było na wielu różnych dietach, a z efektami, to już bywało różnie.
Sama próbowałam wiele razy różnych diet, ale tylko jeden raz osiągnęłam świetne efekty i czułam się dobrze w swojej skórze.
Ważne było dla mnie podejście do diety i to, że nie chodziłam głodna, a moja dieta była zróżnicowana i smaczna.

Książka Agnieszki Węgiel, mówi w fajny i przystępny sposób o tym, że odchudzanie to nie tylko to co na talerzu, ale również to co w naszej głowie, w naszym podejściu do siebie i swojego życia.
Odpowiada na wiele pytań i wątpliwości, tłumaczy niektóre zjawiska, jak na przykład przestrzeganie diety a brak efektów oraz obala kilka mitów powiązanych z odchudzaniem.

Sama byłam zaskoczona, jak wiele dzieje się w mojej głowie, i jaki ma to wpływ na to, czy walka z kilogramami da odczuwalne efekty, czy nie.
Książkę czyta się szybko i na prawdę przyjemnie. Autorka niczego nie koloruje, mówi prawdę i nie boi się wytykać nieprawidłowego podejścia do odchudzania.
Ale daje też nadzieję, że wytrwałość i wysiłek są w stanie sprawić, że walka z nadwagą, może zakończyć się sukcesem.


Książkę można już zakupić na stronie autorki Na własnych zasadach lub poczekać na premierę, którą Empik zapowiedział na swojej stronie na 22 listopada.




wtorek, 15 listopada 2016

Książkowe zakupy Listopad

        Już połowa listopada, a ja właśnie odebrałam trzy (tak - trzy!) paczki z książkami.
Tym razem zamówienie zrobiłam w AROS. Dyskont książkowy
Tematyka dość zróżnicowana, bo jest i fantastyka (Konan Destylator), kolejny tom wspaniałej Sagi Rodziny Poldarków (Warleggan) oraz kilka powieści obyczajowych, między innymi druga powieść pisarki Anna McPartlin. O jej pierwszej książce Ostatnie dni Królika pisałam już wcześniej - byłam nią zachwycona i liczę na to, że jej kolejna powieść również mnie zauroczy.
W tym stosiku książek są też dwie książki, typowo kobiece (tak sądzę, bowiem sugerowałam się opisem). Nie za często sięgam po taką literaturę, ale ostatnio miałam bardzo trudny czas i kilka osób poleciło mi sięgnięcie po lekką i niewymagającą literaturę...
Kto wie, może powieści "Raze" oraz "Powietrze, którym oddycha" spełnią swoje zadanie i choć na chwilę oderwą moje myśli od smutnych wydarzeń.


Od dłuższego czasu biorę udział w licznych bazarkach organizowanych na Facebooku, z których dochód jest przeznaczony na pomaganie bezdomnych i chorym zwierzętom.
Na jednym z takich kiermaszy zakupiłam dwie książki Jonathana Kellermana oraz Magdaleny Kozak.
Ceny zawsze są niskie, a prócz pomocy zwierzętom, można się obkupić w ciekawe książki.

wtorek, 1 listopada 2016

"Frankenweene" Tim Burton

"Frankenweene" to film  w reżyserii Tima Burtona. Bazuje on na jego krótkometrażówce z lat 80.
W skrócie można napisać, że jest to historia Victora, którego wierny psi przyjaciel ginie w wypadku, a chłopiec z rozpaczy i tęsknoty postanawia go ożywić. Powoduje to lawinę niespodziewanych wydarzeń, zwłaszcza, gdy tajemnica wychodzi na jaw.
To tyle jeśli chodzi o skróty, bowiem w filmie Burtona jest sporo wątków pobocznych, które razem tworzą niesamowity obraz.
Tak więc mamy wątek ożywienia psa, szkolny konkurs naukowy i związaną z nim rywalizację, psie love story, nieśmiałe pierwsze zauroczenie Victora i kilka innych, pobocznych, ale nie mniej ważnych wątków.
Obraz z 2012 roku nie odbiega wiele od swojego krótkometrażowego poprzednika, ale otrzymujemy bardziej rozbudowaną (z przyczyn oczywistych) wersje tej samej historii.
Uważam jednak, że nie jest to animacja kierowana do dzieci, a na pewno nie do tych młodszych.
W filmie jest kilka momentów, które mogłyby wystraszyć zbyt młodego widza, a i nie wyłapał by on wielu nawiązań do wcześniejszych filmów reżysera i klasyków horroru.
Wyjątkowo głosów głównym bohaterom nie użyczyli  wcale Johnny Depp i Heleny Bonham Carter. Burton do współpracy zaprosił za to Winnonę Ryder i Catherine O'Hara .

Ktoś może zarzucić reżyserowi powielanie własnych pomysłów i brak świeżości. Ja się z tym nie zgadzam.
Frankenweene jest bowiem pełną czarnego humoru i makabry opowieścią, pełną magii, uroku i cudownej muzyki. To niejako hołd złożony klasykom horroru i wcześniejszym animacjom poklatkowym reżysera.
Opowieść jest rozbudowana, pełna wartkiej akcji. Kukiełki są cudowne, niektóre groteskowe, samym swoim wyglądem nawiązujące do bohaterów filmów grozy. Całość utrzymana we wspaniałym Burtonowskim klimacie.



Frankenweene to animacja stworzona metodą poklatkową. Czerpie z klasyki horroru pełnymi garściami, a klimat baśniowo-makabryczny wycieka z obrazu w każdej minucie filmu.
Efektu dopełniają czarno-białe zdjęcia, wspaniała muzyka Danny’ego Elfmana  i mnóstwo takich smaczków, jak nawiązania do wcześniejszych filmów Burtona.
Wszystko idealnie ze sobą współgra, a pełne emocji sceny okraszone poruszająca muzyką, wprawiają widza w oczekiwanie na to, co za chwilę się wydarzy.
Nie jeden raz się wzruszyłam oglądając tą animację.
Chłonęłam klimat filmu przez cały seans.
Dostałam obraz w starym, cudownym stylu Tima Burtona. Nie każdemu służy powrót do przeszłości, ale Burtonowi jak najbardziej.
W tym filmie każdy detal krzyczy, że to obraz TIMA BUTONA.
Jeśli kolejne jego obrazy będą pełne wszystkich elementów, za które tak kocham filmy reżysera – to czeka mnie wiele wspaniałych obrazów.

*zdjęcia pochodzą ze strony www.filmweb.pl