wtorek, 31 października 2017

"Pasażerka" Alexandra Bracken

„Pasażerka” to powieść z praktycznie samymi pozytywnymi opiniami na blogach. Właśnie po jednej z takich
pozytywnych recenzji postanowiłam książkę kupić.
Akcja powieści rozpoczyna się, gdy siedemnastoletnia skrzypaczka Etta, na chwilę przed występem znika z XXI wieku i ląduje w 1776 roku, na statku, w ogniu bitwy.  Okazuje się, że pochodzi z rodu ludzi ze szczególnymi umiejętnościami – potrafi odbywać podróże w czasie.
Jej los będzie zależał od Nicholasa Cartera, pirata oraz niechcianego członka rodziny Ironwoodów – której głowa rodu sprawuje również niepodzielną władzę na podróżnikami.
Dziewczyna zostanie zmuszona do współpracy i odnalezienie artefaktu o niewyobrażalnej mocy, w poszukiwaniu którego wraz z Nicholasem przemierzy świat i epoki.

Opis fabuły brzmi wybornie i zapowiada niesamowitą fabułę z pędzącą akcją. Nic dziwnego, że się skusiłam, mimo, że to książka kierowana do młodzieży.
Lubię dobrą literaturę przygodową z nutą romansu. Czy i ta powieść okazała się dobra?
O tym poniżej.

Autorka rozpoczyna swoją historię dość energicznie. Nie mija wiele czasu, a Etta już jest na statku w 1776 roku.
Wszystkiego co dotyczy podróżowania w czasie i reguł nim rządzących dowiadujemy się stopniowo wraz z bohaterką. Również razem z nią odkrywamy tajemnice jej rodziny.
W powieści cały czas się coś dzieje, a odkąd Etta i Nicholas rozpoczną poszukiwania artefaktu, akcja będzie przenosić się w różne miejsca i czasy.
I wydawałoby się, że nie ma się do czego przyczepić. A jednak.
Akcja jest bardzo nierówna np.  kolacja na statku opisywana jest przez kilka stron  ze szczegółami, a pojawienie się bohaterów w jednym z miejsc gdzie rzuciły ich poszukiwania artefaktu, jest opisane powierzchownie i krótko. Po bardzo dynamicznych wydarzeniach często następowało wyhamowanie i cała akcja traciła swój impet.  Do tego w momencie, gdy bohaterowie uzmysławiają sobie, że się kochają, zaczynają się mnożyć ich wewnętrzne monologi, przemyślenia i rozterki, co w pewnej chwili zrobiło się zwyczajnie nudne.

Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to nie miałam problemu aby ich polubić. Zwłaszcza Etta zrobiła na mnie dobre wrażenie, rezolutnej, młodej dziewczyny, nieprzerysowanej w żadną stronę. Autorka nie zrobiła z niej ani głupiutkiej nastolatki, ani super twardzielki, co poradzi sobie ze wszystkim.
Nicholas natomiast to doświadczony przez życie młody człowiek, wyznający pewne wartości i zmagający się z pogardą i odrzuceniem tylko z powodu koloru swojej skóry.
Generalnie para głównych bohaterów jest całkiem dobrze nakreślona i ciekawa. Natomiast tych kilkoro postaci drugoplanowych jest wyjątkowo bezbarwnych i nijakich. Zwłaszcza Cyrus Ironwood, główny czarny charakter powieści miał szansę stać się ciekawą i intrygującą postacią. Tak się jednak nie dzieje, a wszyscy bohaterowie drugoplanowi  pojawiają się na krótko, aby uwiarygodnić dane wydarzenie i znikają, a czytelnik niewiele się o nich dowiaduje.

Fabuła powieści jest dość spójna. Niektóre tajemnice się wyjaśniają, niektóre dopiero pojawiają. A mimo tego czegoś mi w niej brakowało i to do tego stopnia, że przez dużą część lektury zwyczajnie się nudziłam.
Wydarzeniom opisanym przez autorkę brakuje polotu, tej ikry, która mogłaby je uczynić intrygującymi i oszałamiającymi. Przecież sam pomysł na podróże w czasie ma ogromny potencjał.
Można było pokazać jak wyglądały w przeszłości miejsca odwiedzane przez Ettę i Nicholasa obrazowo, z pasją, na tle ciekawych wydarzeń historycznych.
A tak się w większości nie dzieje. Spora część, w zamyśle szalonej podróży przez epoki, jest przedstawiona bardzo powierzchownie. Bywały momenty, gdy zadawałam sobie pytanie „ale to już wszystko? Nic więcej się tym kraju nie wydarzy?”.
Również wątek miłosny był dla mnie mało przekonywujący. Początek był całkiem dobry, pojawiło się zainteresowanie, zauroczenie, niepewność. Niestety im bardziej się on rozwijał, tym bardziej było ckliwie i niestety nudno.

„Pasażerka” to nie jest zła powieść, ale też nie zachwyca i nie wciąga. Niby dużo się dzieje, ale spora część wydarzeń opisana jest powierzchownie, przez co nie dało się wciągnąć w akcję i dać jej porwać.
Ta powieść miała wszystko, aby być pasjonującą i wciągającą lekturą. A jednak taka nie jest. O tym że to zmarnowany potencjał przekonałam się mniej więcej w połowie lektury, więc doczytałam ją do końca, żeby się dowiedzieć jak się skończy ta historia.
Oczywiście jest to dopiero pierwszy tom serii, dlatego zakończenie jest otwarte i rozpoczyna nowy wątek, który rozwinie się w kolejnym tomie.

Nie wiem czy sięgnę po kontynuację Pasażerki. Jest tyle dobrych książek, na które warto wydać pieniądze, że zastanawiam się, czy dla potrzeby poznania zakończenia serii warto je marnować na lekturę przeciętną, którą w moim odczuciu jest „Pasażerka”.






poniedziałek, 30 października 2017

Książkowe zakupy październik - ostatnia odsłona

W październiku było tyle premier, rozbitych na caly miesiąc, że ostatnia "część" zamówienia z książkami dotarła właśnie dziś.
Czekałam na tą paczkę przebierając nogami, bo w niej między innymi piąty tom serii INNI, którą bardzo lubię i na którą czekałam niecierpliwie, trzeci tom przygód Alcatraza autorstwa Brandona Sandersona czy nanowsza powieść Carli Montero.          

Będzie co czytać i oczywiście już się do tego zabieram, zwłaszcza, że za oknem atakują orkany i gdzieniegdzie śnieg.
Książki zamówiłam w Aros.pl i o ile sklep spakował i wysłał migiem, to do kiosku ruchu dotarła dopiero po 6 dniach.
Długo byłam zadowolona z dostawy do kiosku ruchu, bo po dwóch dniach paczkę miałam już w rękach, niestety od miesiąca czy dwóch coś się popsuło i czeka się dłużej.

sobota, 28 października 2017

"Skradzione godziny" Maria Solar

„Skradzione godziny” skusiły mnie opisem na okładce, zapowiadając oszałamiającą historię miłosną.
Czasami mam chęć na takie opowieści, więc chętnie sięgnęłam po książkę.
Autorka do tej pory pisała książki dla dzieci, Skradzione godziny to jej pierwsza powieść dla dorosłego czytelnika.
W moim odczuciu średnio udana.

„Skradzione godziny” opowiada historię dwóch rodzin w trzech pokoleniach, dziadków, rodziców i dzieci.
Na początku autorka przedstawia obie rodziny, konserwatywną i sztywno przestrzegającą norm w jakich zostali wychowani rodzinę Ramona oraz postępową, liberalną i odnoszącą się do siebie z szacunkiem rodzinę Roberta.
Chłopców łączy przyjaźń, która w pewnym momencie zostanie wystawiona na ciężką próbę, dodatkowo oboje odkryją tajemnicę z przeszłości, która dotyczy babci Ramona i dziadka Roberta – tajemnicę zakazanej miłości, która ich połączyła na całe życie.

Historia w powieści opowiadana jest niespiesznie, powiedziałabym, że wręcz leniwie. Autorka używa bardzo prostego języka, co może być w takim samym stopniu wadą co zaletą.
Równolegle toczą się trzy wątki. Miłosnego trójkąta Ramon – Nuria – Robert i jest on niestety do bólu schematyczny. Wiadomo jak się potoczy, w jakim kierunku będzie zmierzał i jak się zakończy.
Jednocześnie obaj chłopcy będą odkrywać tajemnicę przeszłości swoich dziadków  i romansu, który ich połączył. Szczerze mówiąc jest to dla mnie najgorszy wątek. Uczucie, które ich łączy ukazane jest jako niegasnący ogień w sercach mimo, że praktycznie całe życie żyli rozdzieleni, pompatycznie i zbyt ckliwie. Nie przemawiał do mnie i nie wzbudził żadnych emocji.
Trzeci wątek dotyczy rodziców Ramona i Roberta. Skrajnie różne podejście do życia i wartości jakie wyznają te dwie pary ma być tłem do ukazania zniewolenia całej rodziny przez Damiana (ojca Ramona), jego agresji i przemocy wobec żony i dzieci oraz obrazu wzajemnego szacunku i przyjaźni łączącej rodziców Roberta.

Akcja powieści rozgrywa się w 1979 roku, gdy w Hiszpanii, po dyktaturze Franko, ludzie jeszcze nie do końca wierzyli w wolność jaką otrzymali, a zmiany w światopoglądzie dokonywały się powoli.
Niestety tło historyczno – społeczne jest bardzo słabo zarysowane. Dowiadujemy się niewiele, ot tyle, żeby umotywować zachowanie Damiana i wściekłość, która go zżerała na samą myśl o nieustającej przez lata miłości jego matki i Anselma oraz aby Nuria mogła podjąć takie a nie inne decyzje.
Bohaterowie wydawali mi się płascy i papierowi, zresztą niewiele się o nich dowiadujemy.  Po skończeniu książki miałam wrażenie jakbym przeczytała streszczenie fabuły, a nie powieść.


Szczerze mówiąc nie za wiele da się o tej powieści napisać, bo też książka niewiele czytelnikowi oferuje. Mimo poruszania poważnych problemów, autorka robi to w taki nijaki sposób, że nie wzbudza w czytelniku żadnych emocji, żadnego z bohaterów nie da się polubić, czy mu kibicować. To papierowe postacie,  które poznajemy w niewielki  stopniu.
Momentami akcja jest mocno skracana,  zaledwie kilka zdań opisuje dane wydarzenie, a za chwilę rozwlekle katuje kolejne wydarzenie  na trzech stronach powieści.
Autorka ślizga się po powierzchni opowiadanej historii, ani raz  się w nią nie zagłębiając. Nie pozwala swoim bohaterom mówić, nie oddaje im w powieści głosu. Streszcza niejako to, co ich spotyka, przez co fabuła nie wciąga, a tajemnica z przeszłości nie intryguje.

Jestem rozczarowana tą powieścią. Dla mnie nie sprawdziła się ani jako romans, ani jako powieść obyczajowa.
Jest mdło, nieciekawie, a momentami zbyt pompatycznie. Wydarzenia w powieści się dzieją, bo tak pasuje autorce, choć śledząc fabułę nie poznajemy powodów dlaczego tak właśnie się stało, co do tego doprowadziło.
Zabrakło mi w tej powieści chyba wszystkiego, lepszego wykreowania bohaterów, lepszego tła historyczno – społecznego, więcej emocji i uczuć, bardziej dynamicznej akcji. Jedyne czego w tej książce jest dużo, to przesłodzenia i pompatyczności.
Zraziłam się wystarczająco, aby całkowicie stracić chęć na sięgnięcie po kolejne książki autorki.
Niestety nie polecam.





czwartek, 26 października 2017

"Pryncypium"Melissa Darwood

„Pryncypium” to druga książka Melissy Darwood, którą przeczytałam (  o LUONTO pisałam TUTAJ ).
Powieść opowiada historię Anieli, studentki, która poznaje Zoltana, aroganckiego i wyniosłego młodego
biznesmena i o czym Aniela nie wie, członka tajemniczej, starożytnej organizacji.
Organizacja ta wierzy w impulsy ciała (Lokum), odruchy psychiki (Ipsum), oraz odwieczne Nomen – imię człowieka, które nas definiuje. To właśnie organizacja, której członkiem jest Zoltan odpowiada za przenoszenie Nomen z człowieka do człowieka. To ogromna moc, ale i wielka odpowiedzialność.
Splot różnych przypadków sprawi, że losy obojga bohaterów się zetkną, splączą i na zawsze zmienią życie ich oboje.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna już od pierwszej strony. Autorka wrzuca czytelnika od samego początku w wir wydarzeń, stopniowo odkrywając przed czytelnikiem tajemnice Zoltana i Pryncypium.
O tym jak działa Nomen, czym jest septyka i jak wpływa ma na jej nosicieli  dowiadujemy się wraz z Anielą. Takie odkrywanie tajemnic Zoltana jest fajne i intrygujące, bo czytelnik nie dostaje wszystkiego na tacy od razu w pierwszym rozdziale.
Pomysł na Lokum, Ipsum i Nomen jest ciekawy i niesztampowy. Mimo, że liczyłam, że wątek fantasy będzie bardziej rozbudowany, to jednak jestem zadowolona.
Fabuła jest ukierunkowana na Aniele i Zoltana i ich relacje. Od niechęci do sympatii, zrozumienia, a wreszcie niechcianej miłości.

Młodych ludzi dzieli praktycznie wszystko, status materialny, podejście do życia, wreszcie uczucia, których Aniela ma wręcz w nadmiarze, natomiast za sprawą septyki Zoltan nie ma ich wcale.
Podobały mi się ich słowne starcia, wzajemne dogryzanie. Również niektóre przemyślenia Zoltana i jego komentarze do nich bywały zabawne.
Mimo pewnej schematyczności  ich wątku (Aniela jest dobra, miła, uczynna, ma tzw. serce na dłoni, Zoltan to arogancki bogacz, wyniosły, przekonany, że zawsze ma rację) z przyjemnością śledziłam ich losy i rozwijające się pomiędzy nimi uczucie. Aniela prócz dobrego serca, potrafiła być również stanowcza i bronić swojego zdania, za co polubiłam dziewczynę. Dodatkowo  kocha przyrodę i ją szanuje, tęskni za życiem na wsi, bez pośpiechu wielkiego miasta, w którym mieszka przez czas studiów i nie wstydzi się tego.
Każde z dwójki głównych bohaterów ma swoją przeszłość, która determinuje ich teraźniejszość. I każde z nich w odmienny sposób próbuje sobie z nią poradzić.

Autorka dobrze wykreowała swoich bohaterów, choć zdecydowanie bardziej polubiłam Anielę niż Zoltana. Udało się jej również zgrabnie wpleść wątek fantastyczny w realia współczesnego świata, całość zgrabnie się ze sobą łączy.
Ciekawym wątkiem jest również walka o władzę wśród członków Pryncypium, knowania i spiski. Tajemnica goni tam tajemnicę, a zaskoczony czytelnik odkrywa, że nie każdy jest tym za kogo się podaje.
Autorka zaskoczyła mnie kilka razy, bo gdy już byłam pewna, jak rozwinie się akcja, okazywało się, że całkowicie się myliłam.
Lubię takie niespodzianki w książkach i Pryncypium ma za to ogromny plus.

Prócz oczywistego wątku rodzącej się miłości i namiętności pomiędzy Anielą i Zoltanem, autorka porusza jeszcze jeden, dla mnie bardzo ważny i ciekawy wątek, mianowicie to, że każdy zasługuje na drugą szansę, aby się zmienić. Że ludziom należy spróbować pomóc, zanim się ich przekreśli, że nie każdy jest zły, być może jest tylko zagubiony i bez wsparcia nie będzie umiał zawrócić ze złej drogi. Na przykładzie Nomen, które żądało zmiany ciała, niekiedy z błahych powodów, autorka pokazuje, że nie można się ograniczać i żyć przeszłością, należy się rozwijać i starać się zrozumieć otaczający człowieka świat, spróbować wypracować kompromis pomiędzy tym co było, a tym co jest.

Melissa Darwood ma dobry styl i lekkie pióro. Powieść czyta się szybko i z przyjemnością. I mimo, że czytelnik może się domyślać w jakim kierunku rozwinie się związek Anieli i Zoltana, to i w tym wątku zostałam pozytywnie zaskoczona.
Ciekawi są również bohaterowie drugoplanowi. Gdy się pojawią, to nie znikają po wykonani swojego zadania, przewijają się przez całą fabułę z większym lub mniejszym natężeniem.

Pryncypium to dobra książka z gatunku new adult płynnie połączonego z fantasy. Romans głównych bohaterów śledzi się z zaciekawieniem, tajemnica Pryncypium intryguje, a zakończenie może sugerować, że to jeszcze nie koniec tej historii.
W powieści jest wszystko to, co zapewni czytelnikowi dobrą rozrywkę i przyjemne spędzenie czasu z lekturą. To romans z nutką tajemnicy, dreszczem emocji i niespodziewanymi zwrotami akcji.
Pryncypium utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto sięgnąć po kolejne książki autorki, bo na przykładzie tej powieści oraz Luonto widać jak rozwija swój warsztat i jak ciekawe pomysły tworzy jej wyobraźnia.





wtorek, 24 października 2017

"Czwarty czerwony" Stefan Türschmid

Z twórczością Stefana  Türschmida po raz pierwszy miałam kontakt dość dawno temu, za sprawą jego powieści „Mrok i mgła”(o książce pisałam tutaj Mrok i mgła ).
Pierwsze spotkanie wypadło bardzo dobrze, dlatego zapamiętałam autora i sprawdzałam co pewien czas, czy wydał kolejną powieść.
Całkiem niedawno pozytywnie się zaskoczyłam, bo właśnie ukazała się nowa powieść  pisarza „Czwarty czerwony”. Co oczywiste, szybko ją zakupiłam i zagłębiłam się w lekturze.

Akcja powieści rozpoczyna się w przededniu wybuchu I Wojny Światowej, a jej bohaterami są Jan Szawernowski, polski szlachcic, kawalerzysta, jeździec konkursowy oraz Katia Niesłuchowa, rosyjska arystokratka mieszkająca w Petersburgu, stawiająca pierwsze kroki jako śpiewaczka operowa.
Młodzi ludzie poznają się, zakochują i biorą ślub. I właśnie wtedy wybucha wojna, a świat i życie młodych małżonków już nigdy nie będzie takie samo. Rozdzieleni przez wojenną zawieruchę, nie wiedzą czy jeszcze kiedyś się zobaczą.
Jan i Katia, to tylko jedni z głównych bohaterów, bowiem fabuła w równym stopniu koncentruje się również na Leninie, Piłsudskim, Carze Mikołaju II i ich losach. A przede wszystkim na przebiegu rewolucji październikowej w Rosji w 1917 roku i trudnym odzyskiwaniu przez Polskę niepodległości.

Autor bardzo sprawnie łączy fakty historyczne z fikcją literacką. Podaje bardzo wiele informacji o rewolucji w Rosji, jej przebiegu, działaniach Lenina. Pokazuje jej prawdziwą twarz i krwawe rządy, powstanie Czeka i jej działalność.
Aby dobrze ukazać, jak bardzo niszczycielską siłą była i że nie oszczędzała nikogo, nawet swoich wiernych wyznawców, jej zwolennikami autor uczynił rodzeństwo Katii oraz kułaka Iwana Jurko. Na ich przykładzie ukazał, że wiara w rewolucję i lojalność wobec Lenina nie gwarantowały bezpieczeństwa, a terror bolszewików rozlał się na wszystkie warstwy społeczne, od chłopów i robotników aż po arystokrację, artystów i popów.
Stefan Türschmid bardzo obrazowo i ze szczegółami pokazuje, że bolszewicy nie mieli pojęcia jak rządzić krajem, natomiast otoczyli się frustratami, nieudacznikami, zbrodniarzami i przestępcami, pozwalając im wyładować swoją nienawiść na ludziach, których oskarżali o swoje niepowodzenia, a co za tym idzie wzbudzać strach.

Mimo wielu szczegółów, książka nie jest dokumentem, nie zanudza, a fakty podaje ubrane w dobry i przystępny styl i lekkie pióro autora.
Prócz wątków głównych, autor nakreśla kilka pobocznych, choćby pułkownika Karsowa, monarchisty wiernego Carowi, kułaka Iwana Jurko czy Igora Niesłuchowa, fanatycznie wierzącego w Lenina i rewolucję, pomału tracącego złudzenia. Te wątki uzupełniają opowiadaną historię i ubarwiają ją. Oczywiście losy tych bohaterów przeplatają się z prawdziwymi wydarzeniami, dzięki czemu są zdecydowanie ciekawsze.

Akcja powieści rozgrywa się na przestrzenie kilku lat, kończy po pokonaniu Bolszewików pod Warszawą. Po każdym roku autor umieszcza kalendarium, z podsumowaniem najważniejszych wydarzeń, takie streszczenie tego się działo w danym roku.
Czytelnik nie gubi się dzięki temu w faktach i może szybko sprawdzić, jeśli coś mu umknęło.

Historia miłości Jana i Katii jest ciekawa, choć praktycznie przez całą powieść ich losy toczą się osobno. Przez to mamy szeroki obraz wydarzeń, ona została w Rosji, on ruszył na front.
Dzięki opowieści o losach Jana śledzimy przebieg wojny i poczynania Józefa Piłsudskiego, jego dążenia do uzyskania niepodległości i powrót Polski na mapy Europy. Dzięki Katii widzimy zmiany rozgrywające się w Rosji, rodzący się terror, krwawe i bezlitosne rozprawianie się z „wrogami rewolucji”, głód i wszechobecną śmierć.
Możemy się również dowiedzieć, śledzą to wszystko oczami Igora Niesłuchowa, jak Lenin doszedł do władzy, komu zależało na osłabieniu Rosji i kto finansowo wspierał rewolucję październikową i poczynania Lenina.

Mimo kilku wątków, autor bardzo sprawnie i płynnie przechodzi od jednego do drugiego, czytelnik nie ma problemu w odnalezieniu się w fabule.
Wszystkie wydarzenia w powieści – te historyczne, podane są w bardzo klarowny i przystępny sposób.
Autor tak wciągająco kieruje akcją, że nie odczuwa się nadmiaru faktów historycznych wplecionych w fabułę.
Wątek miłości Jana i Katii nie jest typowym romansem, jest to historia dwojga młodych ludzi naznaczonych przez wojnę i terror. Zresztą nie o romans w tej opowieści chodzi, a o ukazanie potworności wojny, prawdziwego oblicza rewolucji październikowej i jej ofiar. Jan i Katia, to dwójka młodych ludzi rzuconych w wir wydarzeń, które na zawsze zmieniły oblicze Europy, które doprowadziły do śmierci milionów ludzi. Nie tylko tych walczących na froncie I Wojny Światowej, ale również tych dotkniętych rewolucją październikową i krwawymi rządami Lenina i jego bolszewików.

„Czwarty czerwony” to pasjonująca powieść, choć nie jest ani łatwa ani lekka. Uważny czytelnik wyłapie podczas lektury co oznacza jej tytuł i ze zgrozą się zgodzi, że jest on odpowiednim podsumowaniem tamtych czasów i wydarzeń.
Mimo trudnego tematu, okrucieństw wojny i wydarzeń w Rosji, powieść jest niezwykle wciągająca i ciężko się od niej oderwać. Mocno kibicuje się Janowi i Katii, z przejęciem śledzi losy wojny, choć przecież znamy jej przebieg i wynik, ze zgrozą i przerażeniem czytamy o tym co zwykłym ludziom zgotował Lenin.
Szczerze polecam tą powieść, to wciągająca historia, pełna dramatycznych wydarzeń, pokazująca straszne czasy bez upiększania ani niedomówień.
Można w niej odnaleźć ciekawy wątek obyczajowy, mocne tło historyczne, poznać wiele ciekawostek na temat tamtych wydarzeń.
Jestem pełna podziwu dla autora i na pewno sięgnę po jego kolejne powieści.


poniedziałek, 23 października 2017

Książkowe zakupy październik - odsłona druga (i trzecia i czwarta)

Silne postanowienia odnośnie niekupowania książek w moim przypadku nie istnieją...


Najpierw skusiła mnie książka Pryncypium z wspaniałym bonusem, czyli cudowną dedykacją od autorki Melissy Darwood.










Następnie Świat Książki przysłał skromnego maila, że maja mega wyprzedaż...
Książki w cenach po 6,49 czy 9,90 kusiły, wołały "kup mnie, kup mnie". Byłam twarda, wybrałam tylko cztery.












Na koniec dostałam powiadomienie z Bonito.pl, że dwie książki na które czekałam, są już dostępne. Weszłam tam z zamiarem kupna tylko tych dwóch, no góra trzech.        
Kupiłam siedem.
Dobrze, że akurat był dodatkowy rabat na wszystko.    


Najgorsze (dla mojego portfela, bo nie dla ducha) jest to, że w październiku ma się ukazać jeszcze kilka premier na które długo czekam. Więc to jeszcze nie ostatnie moje slowo jeśli chodzi o kupowanie książek.

piątek, 20 października 2017

"Zaszyj oczy wilkom" Marta Krajewska

„Zaszyj oczy wilkom” to drugi tom przygód młodej Opiekunki Vendy, mieszkającej w odciętej od świat Wilczej Dolinie i stojącej na straży bezpieczeństwa jej mieszkańców.
W tym tomie dziewczyna będzie musiała zmierzyć się z wilkołakiem, który pojawi się w dolinie, zobowiązaniem jakie zaciągnęła u Pana Lasu oraz demonami, które porwały dziecko Atry.
I jeszcze jednym „drobnym” szczegółem, jakim okażą się trzej obcy, którzy niespodziewanie przyjadą do doliny w poszukiwaniu skarbu.

Akcja powieści rozpoczyna się mniej więcej w tym czasie, w którym zakończył się tom pierwszy.
Rozpoczyna się kolejny rok życia doliny, DaWern powrócił zza Sinych Wód, Venda jest szczęśliwa. Ale ta idylla nie trwa długo.
Autorka dość szybko wrzuca bohaterów w wir wydarzeń.  Tak jak w pierwszym tomie, mamy tu poszczególne przygody i kłopoty, którym musi sprostać Venda, a w tle rozwija się wątek przepowiedni Pana Lasu i niebezpieczeństwa powrotu wszystkich wilkarów.
Te z pozoru niepowiązane ze sobą wątki okazują się ważnymi elementami przepowiedni, a decyzje i postępowanie powiązanych z nią bohaterów pokazują, że wszystko zmierza w kierunku, który wyznaczył dawno temu Pan Lasu.
Podoba mi się taki sposób konstrukcji fabuły, pozornie nie łączące się ze sobą wątki tworzą misterną sieć powiązań, o znaczeniu dużo większym niż się początkowo czytelnikowi wydaje.
Czym bardziej czytelnik zagłębia się w lekturę, tym więcej widzi zależności i tajemnic do odkrycia.


Akcja powieści (tak jak w poprzednim tomie) w całości rozgrywa się w Wilczej Dolinie. Ktoś mógłby zastanawiać się o czym można pisać, gdy wszystkie wydarzenia rozgrywają się w tym samym miejscu i kręcą wokół tych samych bohaterów.
Otóż można napisać wiele. Tak utkać sieć tajemnic, że ich wyjaśnienie mocno zaskoczy czytelnika. Można poplątać losy bohaterów bez przerysowania, stworzyć fabułę spójną i ciekawą.
Można wprowadzić nowych bohaterów, jednocześnie nie koncentrując się głównie na nich. Wreszcie można do samego końca trzymać czytelnika w niepewności, co do tożsamości wilkołaka oraz zakończyć powieść z takim przytupem, że nie pozostaje nic innego jak odliczać dni do premiery kolejnego tomu.
Właśnie to udało się Marcie Krajewskiej w jej powieści i należą się jej za to wielki ukłony.

Akcja jest bardzo dynamiczna, a styl pisarki niezmiennie zachwyca swoją lekkością. Do tego dochodzą bardzo plastyczne opisy Wilczej Doliny, otaczających ich lasów i gór.
To odcięte od świata miejsce, przesycone wiarą w bogów i w to co dziś nazwalibyśmy zabobonami jest pełne piękna i uroku, mimo niebezpieczeństw, które kryją się w lasach.
Życie w dolinie toczy się zgodnie z porami roku, a jego mieszkańcy to prości ludzie. Wbrew pozorom jednak, nie ma tam nudy czy monotonii, a  ludzie pełni są uczuć, silnych emocji i pragnień. Popełniają błędy, niekiedy kieruje nimi zazdrość i zawiść, co doprowadza do dramatycznych wydarzeń.
Atmosfera w dolinie jest trochę klaustrofobiczna, każdy zna każdego i wie praktycznie wszystko o swoim sąsiedzie.  Nikt nowy nie osiedla się w dolinie, a i mieszkańcy nieprzychylnie traktują każdego obcego zza gór, który się u nich zjawia i nie jest handlarzem.
Praktycznie każdy mieszkaniec doliny skrywa jakieś tajemnice, które w ten czy inny sposób udaje się odkryć Opiekunce.
Venda odczuje na własnej skórze czym grożą układy z bogami i krzywdzące oskarżenia ludzi, krytykowanie i ocenianie.
Będzie miała wątpliwości, czy potrafi sprostać pokładanych w niej nadziejach i w pewnej chwili sama zwątpi w swoje umiejętności i możliwości.
Podobało mi się takie kreowanie jej postaci, dzięki temu postrzegałam ją jako kobietę z krwi i kości, a nie twardzielkę nie do zdarcia. Porażki dodawały wiarygodności jej postaci i sprawiały, że nie można było mieć pewności czy wyjdzie zwycięsko z tej czy innej potyczki.
Jest jeszcze jeden element, który bardzo mi się spodobał, mianowicie szacunek do przyrody i słabszych od człowieka, tzn. zwierząt. Utkwił mi w pamięci jeden cytat, który idealnie to pokazuje:

„Las jest łaskawy dla tych, którzy są dobrzy dla lasu”


Powieść czyta się bardzo szybko, co jest w takim samym stopniu zaletą co  wadą.
Zaletą z przyczyn oczywistych, wadą natomiast dlatego, że książka szybko się kończy, kolejnego tomu jeszcze nie ma, a cierpliwość nie należy do moich zalet.
„Idź i czekaj mrozów” bardzo przypadła mi do gustu i miałam duże oczekiwania względem „Zaszyj oczy wilkom”. Marta Krajewska wszystkim im sprostała i zrobiła to wspaniale.
Zostałam zabrana w magiczne miejsce, pełne tajemnic i niesamowitych wydarzeń, gdzie nic nie jest ani tylko dobre ani tylko złe.
W bohaterach powieści tyle samo jest pozytywnych co i negatywnych cech charakteru, dzięki temu są bardzo wyraziści i nie da się przewidzieć jak postąpią w danej sytuacji.
A kolejne elementy układanki jaką jest przepowiednia Pana Lasu są odkrywane powoli, niejako mimochodem. Potęguje to apetyt na kolejny tom serii, pozostawiając czytelnika z większą ilością pytań, niż miał na początku lektury.

Na końcu chcę wspomnieć o pięknych i bardzo klimatycznych ilustracjach w tekście.  Ich autorką jest
Bernadeta Leśniowska – Gustyn i uważam, że idealnie oddała nimi klimat powieści.
Żałuje tylko, że jest ich tak mało, bo jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia.

„Zaszyj oczy wilkom” oceniam bardzo dobrze. Jestem zauroczona Wilczą Doliną, zaintrygowana fabułą i niecierpliwie czekam na to, w jaki sposób wypełni się wisząca na doliną przepowiednia Pana Lasu.
Nie wiem jeszcze kiedy będzie kolejny tom, ale już teraz czekam na niego niecierpliwie.




wtorek, 17 października 2017

"Labirynt duchów" Carlos Ruiz Zafon

Gdy postanowiłam ubrać w słowa moje wrażenia po lekturze „Labiryntu duchów” i otworzyłam worda, zaczęłam się wpatrywać w białą stronę i przyszła mi do głowy myśl, że tych wszystkich emocji, jakie mnie
ogarniały podczas lektury nie da się opisać słowami.
Dlatego dałam sobie trochę czasu, aby ochłonąć i dopiero wtedy spróbować sklecić w miarę sensowny wpis.

„Labirynt duchów” to czwarty tom z serii Cmentarz Zapomnianych Książek. Akcja powieści rozgrywa się w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w Barcelonie, w czasach gdy reżim Franco jest w pełnym rozkwicie.
Alicja Gris , tajna agentka na usługach władz, ma za zadanie odnaleźć ministra kultury Mauricia Vallsa. Człowieka, którego przeszłość jako dyrektora budzącego grozę więzienia Montjuic jest powiązana z rodziną Sempere.
Alicja rozpoczyna swoje dochodzenie, a kierunek w którym ono będzie podążać, zaprowadzi ją na powrót do Barcelony, do księgarni Sempere&Synowie, obudzi przeszłość, która od dawna domaga się sprawiedliwości, jednocześnie sprowadzając na wszystkich ogromne niebezpieczeństwo.

Jak poddają wszystkie informacje, Labirynt duchów to ostatnia część z serii. Nic zatem dziwnego, że na jej kartach łączą się wątki ze wszystkich książek. Autor poprzez śledztwo Alicji, powraca do wszystkich swoich bohaterów, Juliana Caraxa, Davida Martina, Victora Mataixa, rodziny Sempere oraz ich przyjaciół. Tajemnice dotyczące pisarzy, których nie zdradził nam pisarz w poprzednich tomach, teraz zostaną w większości wyjawione, powiązania z rodziną Sempere wyjaśnione.
Labirynt duchów okazał się klamrą łączącą przeszłość z teraźniejszością, w której rozgrywają się wydarzenia powieści.

Główną bohaterką jest Alicja, niebezpieczna, inteligentna, prawdziwa femme fatale, wydawałoby się, że kobieta zimna i niedostępna. A jedna w głębi duszy, co do której jest pewna, że straciła ją już dawno, to wciąż skrzywdzona przez wojnę i ludzi młoda dziewczyna, tęskniąca za tym, czego mieć (wg niej) nie może, dręczona bólem i samotnością.
To ona zmierzy się z przeszłością, podejmie próbę oddania sprawiedliwości tym, którzy zostali w straszny sposób skrzywdzeni.
Stanie twarzą w twarz z potworami, ale nie tymi z kart powieści grozy, tylko tymi w ludzkiej skórze.
Nie jest to jednoznacznie dobra czy zła postać, to osoba o skomplikowanym charakterze, wymykająca się wszelkim schematom. Nawet teraz, po zakończeniu lektury, nie wiem czy ją polubiłam czy nie.

Mimo, że na kartach powieści autor poświęca im nieco mniej czasu niż Alicji, to niemniej ważni są Daniel Sempere, jego żona Bea oraz barwny Fermin – dobry duch i opiekun rodziny Sempere.
Do tego dochodzi plejada bohaterów drugoplanowych, tych pozytywnych i tych wywołujących dreszcz grozy.
Autor potrafi w cudowny sposób kreować swoich bohaterów, tworzy nietuzinkowe postacie, nadaje im charakter, osobowość, ukazuje ich wnętrze. Czytając o nich odnosi się wrażenie, że czyta się historię osób żyjących w przeszłości, a ożywionych ponownie na kartach powieści.

Autor po raz kolejny uwodzi czytelnika swoim wyjątkowym stylem, plastycznymi opisami z nutką melancholii. Każdy z jego bohaterów przepełniony jest emocjami, które czuć na wszystkich stronach powieści. Wspaniale oddaje klimat Barcelony lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, wyniszczonej wojną domową, zgnębioną okrutnym reżimem.
W książce czuć odrobinę magii towarzyszącej zamiłowaniu do książek, bo przecież cała historia opowiadana przez cztery tomy serii rozpoczęła się właśnie od pasji jaką jest miłość do literatury.
I mimo, że „Labirynt duchów” jak pisze sam autor, można czytać niezależnie od poprzednich tomów, to ja uważam, że warto jednak najpierw sięgnąć po poprzednie tomy serii, w kolejności w jakiej się ukazywały. Pomaga to lepiej rozeznać się w wydarzeniach z przeszłości.

Książka sprawiła, że z łatwością przeniosłam się do świata opisanego przez pana Zafona. Ma on niebywały talent i dar do poruszania w czytelniku wszystkich dostępnych emocji. Od śmiechu po łzy.
Do tego w książce (jak i w każdej poprzedniej autora) bardzo mocne jest tło historyczne powieści, ukazujące bez wygładzania czasy terroru, strachu i obaw o życie swoich bliskich. Każdy był zagrożony, każdy mógł okazać się wrogiem i zniknąć z powierzchni ziemi bez śladu.

Akcja powieści jest tak wciągająca, że nie sposób oderwać się od książki. I na nic tłumaczenia, że jest już późno.
Gdy dochodziła północ, tłumaczyłam sobie, że przecież jeszcze jest wcześnie. Gdy na zegarku była godzina druga, to obiecywałam sobie, że jeszcze jeden rozdział i idę spać. Gdy kończyłam rozdział, aczkolwiek nie ten co planowałam, dochodziła czwarta, a ja pomyślałam, że teraz to bez sensu się kłaść, lepiej czytać dalej.
Tak właśnie wyglądają wszystkie moje spotkania z powieściami pana Zafona i nie inaczej było teraz, podczas lektury „Labiryntu duchów”.

Fabuła jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach i choć chwilami miałam wątpliwości, czy autor nie pomylił się w niektórych datach, czy w poprzednich tomach niektóre wydarzenia rozgrywały się w trochę innym czasie.
Jeśli tak jest (a nie chcę tego sprawdzać), to mi to kompletnie nie przeszkadzało i nie spędzało snu z powiek.

Oczywiście musze wspomnieć o wspaniałym i barwnym Ferminie. To postać, którą pokochałam od pierwszych stron. Mimo ran na duszy, to człowiek o tak wielkim optymizmie, poczuciu humoru i trafnych spostrzeżeniach, które wygłasza barwnym językiem, że nie sposób powstrzymać śmiechu.
Bez niego, ta historia nie miałaby takiego uroku i czaru.


„Labirynt duchów” to magiczna powieść. To historia Barcelony, jej mieszkańców i miłości do książek.
Pełna tajemnic, ludzkich dramatów, złamanych serc i okaleczonych dusz. W tych strasznych czasach do głosu próbuje jednak dojść jedna z największych mocy na świecie – miłość.
Miłość, która potrafi ranić, ale również leczyć rany i pozwala pogodzić się z przeszłością, aby z odwagą spoglądać w przyszłość.

Ta książka niestety jedną wadę – jest ostatnią z serii Cmentarz Zapomnianych Książek.
Oczywiście jako ogromny wielbiciel twórczości pana Zafona, liczę po cichu, że może kiedyś, jakaś historia będzie się domagała od pisarza powrotu do tego magicznego miejsca i opisania jej na kartach kolejnej powieści z serii.
A do tego czasu (nie porzucając nadziei) będę czekać na kolejne powieści autora, licząc na tak wspaniałą lekturę, jaką zapewniły mi wszystkie dotychczasowe książki autora.



sobota, 14 października 2017

"Zapach domów innych ludzi" Bonnie – Sue Hitchcock

„Zapach domów innych ludzi” autorstwa Bonnie – Sue Hitchcock, to powieść, która przez pewien czas
bardzo mocno rzucała mi się w oczy na różnych blogach i portalach.
Zaintrygował mnie tytuł i wyjątkowo skąpy opis. Byłam zaciekawiona do tego stopnia, że książkę kupiłam w ciemno.
Oczywiście jak już przyszła, musiała odczekać swoje na półce, aż nadszedł dzień, gdy sobie o niej przypomniałam i pomyślałam „tak, dziś to będziesz ty”.

Akcja powieści rozgrywa się w małym mieście na Alasce w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Głównymi bohaterami są Ruth, Dora, Alyce i Hank.  Czwórka młodych ludzi, na progu dorosłości.
W tym stanie niejako zawieszenia, już nie dziecko, jeszcze nie dorosły,  każde z nich podejmie szereg decyzji, które wpłyną na całe ich przyszłe życie.

Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. Główni bohaterowie to „kalendarzowo” jeszcze nastolatkowie, więc miałam podejrzenia, że mam przed sobą typową młodzieżówkę.
Na szczęście okazało się, że jestem w błędzie.
Na przykładzie czwórki głównych bohaterów autorka kreśli obraz skomplikowanych relacji rodzinnych każdego z nich. Dowiadujemy się więc sporo o ich przeszłości, o sytuacji rodzinnej, o tym co ich doprowadziło do tego miejsca, w którym się znaleźli.
Powieść podzielona jest na rozdziały z punktu widzenia każdego z głównych bohaterów, a dzięki narracji pierwszoosobowej, znamy wszystkie ich myśli, emocje, uczucia, pragnienia, smutki i radości. Ich kreacja jest bardzo dobra, autorka stworzyła pełnokrwiste postacie,  oddała im głos i pozwoliła opowiadać swoją historię.
Bardzo dobrze oddała również klimat małego miasteczka i jego mieszkańców. Ich mentalności, wierność niepisanym zasadom, które szanowali i którymi się kierowali.
Wbrew pozorom jednak, to miasteczko na końcu świata, nie jest sielską mieściną, gdzie ludzie żyją w pełni szczęścia.
Pod powierzchnią pozorów, kryją się ludzkie dramaty, złamane serca, lęki i tęsknoty. Pielęgnowane są również przyjaźnie, choć nie zawsze wolne od zazdrości.

Akcja powieści toczy się niespiesznie, nie ma bardzo gwałtownych zwrotów akcji, niekiedy przez dłuższy czas akcja toczy się w ciągu paru dni, aby następny akapit pozwalał przeskoczyć miesiąc do przodu. Takie skoki nie są jednak zbyt częste, ani nie mają negatywnego wpływu na fabułę, która jest wciągająca i ciekawa, i nie pozostawia czasu na nudę.
Autorka ma całkiem dobry styl, zwłaszcza, że ta powieść to jej debiut. Potrafiła bardzo obrazowo oddać klimat małego miasteczka, dobrze nakreślić obraz jego mieszkańców, plastycznie pokazać surową przyrodę Alaski.

Mimo, że życie bohaterów nie jest usłane różami, to nie jest to jedna z tych powieści, gdzie nieszczęście goni nieszczęście, a autor z zapałem psychopaty znęca się nad swoimi bohaterami zsyłając na nich kolejne życiowe kataklizmy.
W książce „Zapach domów innych ludzi” autorka opisała prozę życia, jego smutki i radości, blaski i cienie.
Tchnęła w bohaterów uczucia i emocje, pozwoliła popełniać błędy, ale i próbować je naprawić.
Ta powieść to według mnie historia o przebaczaniu i dawaniu drugiej szansy. Przede wszystkim sobie, ale również swoim bliskim.
O dążeniu do szczęścia, o próbie naprawy tego, co nadszarpnięte.
To opowieść o zwykłych ludziach, ale opowiedziana w niezwykły sposób.
I mimo, że mamy w powieści czworo głównych bohaterów, to jednak wiele jest tych drugoplanowych, którzy są niemniej ważni, mają swój czas w tej powieści i swoją historię.

Książka jest objętościowo krótka, niewiele ponad trzysta stron i to jeszcze dużej czcionki. A jednak w tak krótkim czasie udało się autorce  opowiedzieć historię Ruth, Dory, Alyce i Hanka od bolesnego  upadku do ponownego stanięcia na nogi, z wysoko uniesioną głową i odwagą w sercu. A przede wszystkim z nadzieją na lepsze jutro.
Bo mimo, że w powieści wiele jest naprawdę smutnych i przygnębiających wydarzeń, to jednak książka niepozbawiona jest pozytywnego przesłania i widoków na szczęście.


Książkę oceniam jako dobrą. Może nie zachwyciła mnie i nie powaliła na kolana, ale to do bólu prawdziwi bohaterowie i niekiedy bardzo wzruszająca opowieść. Opowiada o ponadczasowych wartościach, porusza wiele trudnych tematów, o których mówi w bardzo przystępny i pozbawiony przerysowania sposób.
Chciałam jeszcze na koniec wspomnieć o okładce. Raz, że jest bardzo ładna i przyciągająca wzrok. Dwa, bardzo dobrze oddaje klimat powieści – samotność i zagubienie bohaterów.
Biorąc do ręki „Zapach domów innych ludzi” spodziewałam się czegoś innego niż dostałam i jestem tym pozytywnie zaskoczona i zadowolona, że tak właśnie się stało.


czwartek, 12 października 2017

"Dziecię ognia" Harry Connolly

3 lata temu, na jakiejś wyprzedaży wpadła mi w ręce powieść „Dziecię ognia”. Jej autor – Harry Connolly – był mi kompletnie nieznany, ale że czekały mnie dwie godziny w autobusie, książkę kupiłam.

Głównym bohaterem jest Ray Lilly, były więzień, złodziej samochodów. Ot taki typ spod ciemnej gwiazdy. Nieoczekiwanie przyjedzie mu się zmierzyć ze złowrogą magią, której źródła strzeże drapieżca, wykorzystujący dzieci, aby uzyskać nadnaturalną moc.
Wsparciem, a niekiedy i zagrożeniem będzie dla Raya jego szefowa – tajemnicza i niebezpieczna Annalise, której co prawda zabroniono zabijać Raya, ale nie żeby o tym nie marzyła.
Magia z którą przyjdzie się zmierzyć bohaterom zlokalizowała się w Hammer Bay, w którym to mieście zaczynają płonąć dzieci, pojawiają się paskudne robale, a rodzice zapominają, że kiedykolwiek mieli potomstwo.

Książka rozpoczyna się energicznie, jesteśmy wrzucani w sam środek akcji i już wiadomo jak będzie wyglądała powieść dalej.
„Dziecię ognia” to mieszanka fantasy, kryminału i stylu w jakim Quentin Tarantino kręci swoje filmy. Fabuła jest niekiedy przerysowana, trup ścieli się gęsto, w powieści nie brakuje poczucia humoru i sarkazmu.
Autor stara się jak najdłużej utrzymać tajemnicę nierozwiązaną, choć można mieć swoje przypuszczenia, co do jej rozwiązania dość wcześnie.
Fabuła jest dość dobrze przemyślana i mimo pewnych niedociągnięć, jest wciągająca i ciekawa.
Akcja jest bardzo dynamiczna, dzieje się naprawdę wiele. Główny bohater nierzadko dostaje spory łomot, ale mimo wszystko udaje mu się z każdej draki wyjść w miarę cało. Może i jest to ciut naciągane, ale ma to swój urok rodem z filmów  z lat 80/90.

Autor ma bardzo lekki styl, powieść czyta się szybko i z przyjemnością. Do tego sceny pełne poczucia humoru, czasami bardzo czarnego, sprawiają, że nie sposób się nie śmiać podczas lektury.
Jest więc dynamicznie, ciekawie, magicznie, krwawo i z humorem.
Czy trzeba czegoś więcej, żeby książka była dobrą rozrywka?
Fajnie by było, gdyby głowni bohaterowie byli ciekawi, co w powieści na szczęście ma miejsce.
Ray jest po prostu takim facetem, którego nie sposób nie polubić, choć z pozoru jest paskudną personą, cynikiem z głęboko zakorzenionym poczuciem sprawiedliwości.  Nawet Annnalise mimo swego krwiożerczego charakteru jest fajną postacią, dość milczącą i skorą do przemocy, ale finalnie okazuje się, że i on posiada serce.

„Dziecię ognia” to żadne wybitne dzieło, ale do takiego nie aspiruje. To lekka i wciągająca powieść i dobra rozrywka.
Autor stworzył ciekawą rzeczywistość, gdzie magii używa się poprzez runy i artefakty w połączeniu z rytuałami. Wykreowany przez siebie świat  pozwala poznawać wraz z rozwojem akcji, nie wprowadza do niego czytelnika na początku powieści, co dla mnie akurat jest małym minusem, bo lubię wiedzieć od początku co i jak.
Niemniej jednak fabuła jest tak ciekawa, że nadrabia ten mankament.

Narracja w powieści jest pierwszoosobowa, śledzimy wydarzenia z perspektywy Raya, więc mamy szansę dobrze go poznać. Ray obnaża przed czytelnikiem swoje uczucia, emocje i myśli. Bawi również czytelnika niecenzuralnymi komentarzami i trafnymi spostrzeżeniami.
I mimo, że często bywa brutalnie, to jest to lekka powieść. Pełna niespodziewanych zwrotów akcji intryguje, zaskakuje i bawi.
To bardzo dobra rozrywka i zgrabne połączenie kryminału ze szczyptą magii.
Łatwo można się domyślić, że to pierwszy tom serii, choć nie znalazłam innych powieści autora wydanych w PL.
Zagranicą i owszem, są kolejne książki z serii i żałuję, że żadne wydawnictwo  w naszym kraju nie chciało? wydać kontynuacji przygód Reya Lilly, bo chętnie bym po nią sięgnęła.



środa, 11 października 2017

Książkowe zakupy październik

Też lubicie ten moment, gdy kurier przynosi pudło, a tam  pełno skarbów? Albo idziecie rano z psem na spacer i przychodzi sms, że paczka czeka w kiosku ruchu?
Ja uwielbiam, bo to oznacza, że kolejne - często wyczekiwane od dawna książki wreszcie do mnie trafiły.

Dziś odebrałam duże zamówienie z Bonito.pl, a w nim  między innymi wyczekiwany od daaaawna nowy Zafon, nowa powieść Stefana Turschmida, drugi tom Wilczej Doliny i sporo innych książek - gatunkowo oczywiście istny miszmasz.








Druga paczka, a w zasadzie pierwsza, dotarła początkiem miesiąca. Wykorzystałam wtedy dodatkowy rabat w Bonito.pl i zakupiłam kontynuację dwóch trylogii, które przypadły mi do gustu.



Jest jeszcze kilka książek, na które czekam, a które mają mieć premierę w październiku, ale raczej w jego drugiej połowie.
Więc niewykluczone, że jeszcze jedna paczka do mnie dotrze.









wtorek, 10 października 2017

"Wybrana"Naomi Novik

Jest sobie dolina, a na jej obrzeżach rośnie Bór. Bór w którym mieszka ogromne zło, które pragnie wyrwać mieszkańcom  doliny każdy kawałek ich zmieni, który zaraża ich złem i szaleństwem, gdy tylko jakiś nieszczęśnik ma pecha i za bardzo się do Boru zbliży. Bór w którym mieszkają przerażające monstra.
Jest też czarodziej – Smok – mieszkający w wysokiej wieży, którego zadaniem jest ochrona mieszkańców Doliny przed Borem. W zamian za to, co dziesięć lat zabiera z wioski jedną dziewczynę, która mieszka z nim w wieży, uczy się i szkoli.
Układ jest prosty, zasady jasne. Właśnie nadchodzi ten dzień, gdy Smok wybierze kolejną dziewczynę z Doliny, a jego wybór zaskoczy wszystkich, łącznie z wybraną.
Tak właśnie rozpoczyna się powieść Noemi Novik pod tytułem  „Wybrana”.

Powieść ma czterech głównych bohaterów.
Agnieszka, która prócz tego, że ma dobre serce ma też wyjątkowy dar do darcia ubrań, brudzenia się wszystkim co ma w zasięgu ręki oraz bliski kontakt z naturą.
Smok, najpotężniejszy czarodziej, skrywający wiele tajemnic, powściągliwy i oschły. Mimo to broniący mieszkańców Doliny od wielu lat.
Kasia, przyjaciółka Agnieszki, która była „pewniakiem” jeśli chodzi o jej wybór przez Smoka (oczywiście stało się inaczej).
Oraz Bór.
Bo mimo, że Bór nie jest człowiekiem, to jest najważniejszą postacią w powieści i cała fabuła kręci się wokół niego.
Każdy z bohaterów jest dobrze nakreślony, z wszelkimi wadami i zaletami. Nikt nie jest idealny, każdy posiada mroczny zakamarek w duszy, z którym sam musi się zmierzyć.
Dzięki temu bohaterowie są prawdziwi, pełnokrwiści, potrafią popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski. Są tylko i aż ludźmi z wszystkimi ludzkimi słabościami i pragnieniami.


Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, dzieje się bardzo dużo, wprowadzane są nowe wątki, które stanowią dobre rozwinięcie tych głównych. Czytelnik jest szybko wciągany w fabułę i nie ma czasu na nudę.
Prócz magii od której aż skrzy każda strona, mamy również spiski i walkę o władzę, walki pomiędzy zwaśnionymi Królestwami oraz bardzo delikatnie przedstawiony romans. Na szczęście jest to wątek bardzo poboczny, jedynie zaznaczony, bez większego wpływu na fabułę. Uznaję to za duży plus powieści.
Forma w jakiej napisana jest powieść, to połączenie typowego fantasy z baśnią. Historia jest nastrojowa,  opowiedziana barwnym i plastycznym językiem, nawiązująca do starych baśni i legend.
Oczami wyobraźni widziałam Dolinę, Bór i wieżę Smoka. Razem z bohaterami przeżywałam przygody, które ich spotykały.
Autorka potrafiła wykreować fantastyczny świat i stworzyć porywającą historię. Przede wszystkim o sile przyjaźni, o okrucieństwie drzemiącym w ludziach, o walce dobra ze złem, które potrafi skazić duszę człowieka i to co dobre, zmienić w koszmar.
Ale również o tym, że nie wszystko jest takie oczywiste jak się wydaje i że czasem warto poszukać innej drogi niż przemoc, które rodzi przemoc.

W powieści prócz głównych bohaterów, mamy również sporo postaci drugoplanowych, które odgrywają w niej ważną rolę. Przewijają się oni przez całą historię, i choć niektórzy pojawiają się tylko na chwilę, to ich obecność na kartach powieści ma cel i sens.
Autorka potrafiła tak kierować fabułą, że nie jeden raz mnie zaskoczyła rozwojem wypadków.
Nie podążała utartymi ścieżkami, nie powielała schematów. Jej powieść to tchnienie świeżości w gatunek fantasy.
Dodatkowo, jak przystało na baśń, zakończenie powieści jest magiczne i wzruszające. Gdyby to była „typowa” młodzieżówka, byłoby nie do pomyślenia, a tu proszę – wspaniale wkomponowuję się w klimat powieści i przesłanie, jaki ona zawiera.

Urzekło mnie w tej powieści ukazanie połączenia magii z naturą. Plastyczne opisy magii Agnieszki, która była nierozerwalnie związana z przyrodą, nieidealna, intuicyjna, zachwycały i zapadały w pamięć. Pokazywały, że nie trzeba być idealnym, aby być wartościowym.
Mimo delikatności i subtelności magii, powieść jest dość mroczna, a i trup ścieli się gęsto. Bór jest złem, które jest inteligentne, wydaje się być niepowstrzymane, które planuje swoje kolejne kroki i działania.
Bardzo przypadł mi do gustu taki sposób jego ukazania, nie jako bezmyślnej, morderczej siły, ale istoty, którą coś doprowadziło do tego, czym się stała, które nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel.

Cała historia jest wciągająca, klimatyczna, pełna niespodziewanych zwrotów akcji i wymykająca się wszelkim ramom.
Nic w niej nie jest pewne, ani z góry przesądzone, a pokonanie Boru wcale nie jest takie oczywiste.
Dałam się oczarować Wybranej, porwać jej magii i uwieść baśniowemu klimatowi powieści.
To lekka, choć niekiedy brutalna i mroczna historia, która wydarzenia jakie się rozgrywają na kartach powieści przedstawia we wszystkich odcieniach szarości, bez jednoznacznego podziału na sztywne: dobro/zło.

I choć lubię jednotomowe historie, to w tym przypadku żałuję, że nie ma kolejny tomów z przygodami Agnieszki i Smoka, bo zakończenie jest otwarte i wiele mogłoby się jeszcze wydarzyć.
Kto wie? Może jednak się doczekam nowych przygód bohaterów.





niedziela, 8 października 2017

"Ogień wśród nocy" Teresa Messineo

„Ogień wśród nocy”, to powieść zapowiadana jako epicka historia o wojnie, miłości i przyjaźni.
Czytając taki opis, byłam przekonana, że to historia miłości z wojną w tle.
Czy tak było w rzeczywistości?
O tym poniżej.


Głównymi bohaterkami książki są dwie pielęgniarki, które zgłaszają się na ochotnika do pracy w szpitalu polowym podczas II Wojny Światowej.
Jo trafia na front Zachodni. Będzie służyła w Afryce, Włoszech, Francji. W pewnym momencie, gdy podczas ewakuacji szpitala polowego Niemcy ostrzelają cały konwój medyczny, w szpitalu zostanie tylko Jo z szóstką pacjentów, a dookoła nich będzie trwało piekło.
Drugą bohaterką jest Kay, która dostaje przydział na wyspy Pacyfiku i o wojnie przez bardzo długi czas wie tylko tyle, że się toczy w Europie. Jej służba przypomina wakacje - plaża, bale, kolacje, flirty. Do czasu aż Japończycy zaatakują Pearl Harbor, a jej życie zmieni się o 180 stopni.

Czasem mam wrażenie, że o II Wojnie Światowej napisano już wszystko. A jednak pojawiają się  czasem książki, które wnoszą coś nowego w tą trudną tematykę.
Tak jest właśnie w powieści „Ogień wśród nocy”, która pokazuje koszmar wojny z punktu widzenia pielęgniarek, które często starały się ratować życie żołnierzy praktycznie przy samym froncie.
Akcję śledzimy dwutorowo, z punktu widzenia Jo i Kay. Dosłownie siedzimy im w głowach, wszystko widzimy ich oczami, wiemy co się z nimi dzieje, jak postrzegają otaczające ich szaleństwo.
I jaki ma ono na nie wpływ.
Widzimy walkę o przetrwanie, walkę o życie żołnierzy i jeńców w obozie  dla internowanych Santo Tomas, gdzie trafi Kay.

Co ważne w tej powieści, to obraz wojny nie tylko w Europie, o której wiemy już prawie wszystko, ale również dokładne ukazanie okrucieństwa Japończyków i okrutnych zbrodni jakich dopuszczali się wobec więźniów obozów pracy i dla internowanych.
Patrząc oczami Kay na to co działo się w Santo Tomas, nie mogłam uwierzyć, że ci honorowi Japończycy, pełni szacunku do ludzi, z bogatą kulturą i tradycją – mogli być potworami w ludzkiej skórze, w swoim okrucieństwie nie ustępując Nazistom.

Powieść napisana jest dość dobrym stylem, choć momentami była ciut przegadana.
Nie ma w niej pędzącej akcji, bo wszystko co widzimy, to reakcja bohaterek na otaczającą je rzeczywistość.
Fabuła to jedna wielka relacja z koszmaru, jakiego stały się uczestnikami młode pielęgniarki.
Jak stopniowo nie zostało w nich nic prócz woli przetrwania, jak umierały wzniosłe ideały i wiara w ludzi.
Jak wszechogarniające Europę i świat zło zdawało się nie do zatrzymania i pokonania.
Jak zmieniało ludzi nieodwracalnie, niszcząc ich dusze, łamiąc serca, sprawiając, że byli wewnętrznie martwi już za życia.

Autorka pokazuje również jak wyglądała rzeczywistość po wojnie. Jak powracający z niej ludzie, nie potrafili sobie poradzić z koszmarem, który widzieli, który ich dotknął.
Nie tylko żołnierze, ale również personel medyczny, lekarze i przede wszystkim pielęgniarki.
Powieść „Ogień wśród nocy”, kładzie nacisk właśnie na to, aby pokazać, że traumę związaną z wojną doświadczali nie tylko walczący na froncie żołnierze, ale również pielęgniarki, kobiety nierzadko bardzo młode, które tak naprawdę nie miały pojęcia na co się decydują i z czym przyjdzie im się zmierzyć.

Początkowo trudno było mi się wciągnąć w fabułę. Ale czym dalej, tym bardziej dawałam się porwać powieści.
W pewnym momencie nie mogłam się od książki oderwać, czytałam kolejne strony zdjęta grozą i niedowierzaniem.
Powieść jest bardzo poruszająca, a wbrew opisowi, nie jest to bynajmniej romans, choć wątek pojawiającego się uczucia odgrywa pewna rolę w fabule.
Chcę jednak zaznaczyć, że uczucia, miłość – nie odgrywają w tej powieści głównej roli, są wątkiem bardzo pobocznym.

Autorce udało się bardzo obrazowo przedstawić obraz wojny bez „ugrzeczniania”. Nierzadko treść była bardzo brutalna, ale oddająca tamtejszą rzeczywistość.
Reakcje na niektóre wydarzenia, są reakcjami głównych bohaterek, więc czasami mimo, że wydają się nielogiczne lub bezsensowne, nie sposób traktować ich jako minusów powieści. W taki sposób Jo i Kay reagowały na otaczającą je rzeczywistość i panoszące się dookoła szaleństwo i zło.

Gdy skończyłam czytać „Ogień wśród nocy”, zdałam sobie sprawę, jak bardzo okładka oddała klimat książki.  Wpatrywałam się w nią dłuższą chwilę, w głowie wciąż przetwarzając opowiedzianą przez Teresę Messineo historię.
Muszę przyznać, że dość mocno wstrząsnęła mną ta historia i bardzo poruszyła. Nie spodziewałam się tego, bo jak pisałam wcześniej – o II Wojnie Światowej powstały niezliczone książki i filmy i wydawało mi się, że już nic mnie w tym temacie nie zaskoczy.
A jednak  tej powieści się to udało i mimo pojawiających się niekiedy dłużyzn, ciężkiego tematu i niekiedy ogromnej brutalności,  to przeczytałam ją  w ciągu jednej nocy, tak bardzo mnie zaabsorbowała i pochłonęła.

piątek, 6 października 2017

"Żniwiarz. Czerwone słońce" Paulina Hendel

Z niecierpliwością czekałam na kontynuację pierwszej części Żniwiarza. Pusta Noc wyjątkowo mi się
spodobała i byłam ciekawa co wydarzy się w kolejnym tomie.
Dlatego gdy tylko dostałam „Czerwone słońce” od razu zabrałam się zaczytanie.

Akcja powieści rozpoczyna się mniej więcej w tym momencie, w którym skończył się poprzedni tom.
Magda otrzymuje nowe ciało i po roku! wraca do Wiatrołomu, do rodziny. Wszyscy są zaskoczeni faktem, że dziewczyna została Żniwiarzem, co nie mąci ich radości z faktu, że żyje.
Zaniepokojony jest natomiast Feliks, bo dziewczyna prawie w całości przejęła charakter  swojego „nowego ciała” czyli zamordowanej Oliwii. Jest to o tyle niepokojące, że Magda z tym nie walczy, jakby nie chciała być już dawną sobą, kobietą, która dała się oszukać Pierwszemu i zabić rękami Mateusza.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna i bardzo dużo się  w niej dzieje.
Pojawia się coraz więcej nawich, a to co do tej pory było normą w ich zachowaniu, teraz się zmienia. Pojawiają się anomalie, których nikt się nie spodziewał.
Głównymi bohaterami są niezmiennie Magda, Feliks i Mateusz, ale w powieści pojawia się kilka nowych, ciekawych postaci. Są to przede wszystkim Klara (zauroczona Mateuszem młoda studentka) oraz siostra zamordowanej Jadwigi – Janina oraz jej wnukowie-bliźniacy, Adrian i Sebastian.
Zwłaszcza ta trójka wprowadzi do fabuły wiele zamieszania i wyjątkowo udane elementy humorystyczne. Bliźniacy, zajmujący się szeroko rozumianymi szemranymi interesami, nie bojący się niczego, prócz swojej babci, wiele razy doprowadzili mnie do śmiechu.
Obaj niejako wbrew sobie staną się uczestnikami wielu niebezpiecznych wydarzeń i czuję, że w trzecim tomie będą odgrywać ważną rolę. Ich wprowadzenie do fabuły było strzałem w dziesiątkę.

Wszyscy bohaterowie są bardzo dobrze nakreśleni, każdy z nich to postać z krwi i kości.
Autorka dokładnie pokazuje zmianę jaka zaszła w Magdzie, ale dużo uwagi poświęca również Mateuszowi. Śledzimy zatem jak chłopak próbuje uciec od przeszłości, choć jak wiadomo nigdy się to nie udaje. Jak walczy ze świadomością, że Pierwszy jego rękami wymordował prawie wszystkich Żniwiarzy, że zamordował Magdę. Boi się również, że wróci i znów go opęta.
Podobał mi się sposób kreowania Mateusza i to w jaki sposób kierowała jego życiem autorka. Ukazała jego słabość i siłę. Obawy i dążenia.
Co ważne, Magda i Mateusz czują do siebie uprzedzenie i nieufność, a jednocześnie łączy ich potrzeba zemsty na Pierwszym za krzywdy jakie wyrządził im i ich bliskim.
Będą się koncentrować na poszukiwaniach, w międzyczasie walcząc z coraz większą plagą nawich.

Pisarka bardzo sprawnie kieruje fabułą. Potrafi zaskoczyć, wprowadzić niespodziewane zwroty akcji, a z powodu powrotu Magdy jako Żniwiarza, niejako od początku poznajemy dziewczynę, jej charakter, sposób postrzegania świata i podejście do ludzi.
Jest to bardzo ciekawy wątek, a dodatkowo ubarwiony zabawnymi spięciami dziewczyny z Feliksem.
Prócz walki z nawimi i poszukiwań Pierwszego, w tej części trylogii wychodzą na jaw tajemnice rodzinne, które były skrzętnie skrywane, a mogą się okazać kluczowe w walce z zagrożeniem, które nadciąga.

Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. W powieści sporo jest ciekawych informacji na temat słowiańskich demonów oraz sposobów na ich pokonanie, wiele scen walki, które nie są rozwleczone do granic możliwości, a mimo to plastycznie i obrazowo pokazują z czym muszą mierzyć się Żniwiarze.
Udało się jej płynnie połączyć świat nawich i Żniwiarzy z tym zwykłym, w którym ludzie nie zdają sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa. Pokazała jak bardzo ludzie oddalili się od swoich korzeni, a jednocześnie, podświadomie odczuwali obecność nawich, unikali pewnych miejsc, sami nie zdając sobie z tego sprawy.


Pierwszym tomem autorka postawiła sobie wysoko poprzeczkę, a jednak Czerwone Słońce jest jeszcze lepsza niż Pusta Noc.
Akcja jest wartka, fabuła ciekawa i pełna tajemnic.
Bohaterowie popełniają błędy, odczuwają strach i czasami nie potrafią sobie poradzić z przeszłością.
Bardzo gładko udało się pisarce wprowadzić do powieści nowych bohaterów, którzy od razu wzbudzają wiele emocji.
„Żniwiarz. Czerwone słońce” to świetna powieść, która udowadnia, że polska fantastyka ma się bardzo dobrze, a słowiańskie klimaty są ciekawe i intrygujące i czyta się o nich wyśmienicie.
Polecam ją każdemu fanowi fantasy, a już na pewno wielbicielom słowiańskich klimatów.
„Żniwiarz. Czerwone słońce” to lekka, bardzo dobrze napisana powieść z pełnokrwistymi bohaterami i wciągająca fabułą.
Kończy  się z ogromnym przytupem i sugeruje, że w trzeciej części   (Trzynasty księżyc)będzie się dużo działo.
Absolutnie nie spodziewałam się tego, co na kilku ostatnich stronach zaserwowała mi Paulina Hendel i chylę przed nią czoło, za tak niespodziewany obrót wydarzeń.
Nawet nie wiem kiedy dotarłam do ostatnich stron, tak bardzo pochłonęła mnie akcja.
Nie pozostaje mi więc nic innego, jak odliczać dni do premiery kolejnego tomu.
Polecam.




środa, 4 października 2017

"Czasami kłamię" Alice Feeney PRZEDPREMIEROWO

„Czasami kłamię” autorstwa Alice Feeney, to powieść, do czytania której zabrałam się z nastawieniem „tym razem kryminał dla rozrywki”.
Powieść rozpoczyna się w szpitalnej sali, gdzie w stanie śpiączki leży Amber. Mimo, że jej ciało znajduje się w śpiączce, jej umysł działa, rejestruje dźwięki, rozumie co się dzieje dookoła niej.
Jest to wątek prowadzony w czasie obecnym.
Jednocześnie autorka przedstawia przebieg wydarzeń, które doprowadziły kobietę do obecnego stanu – a rozpoczęły się tydzień wcześniej.
Obaw wątki prowadzone są równolegle, a ich narracja jest pierwszoosobowa z punktu widzenia Amber.
Dodatkowym elementem są retrospekcje z przeszłości w postaci wpisów z pamiętnika prowadzonego w roku 1992.
Wszystkie trzy wątki subtelnie się ze sobą splatają, dając niesamowity obraz wydarzeń, które wstrząsną czytelnikiem.

Tajemnicza zbrodnia, poszukiwania mordercy plus wątki obyczajowe – to jest schemat, którego w tej powieści nie znajdziecie.
Mimo, że początkowo wszystko na to wskazuje, to jednak autorka ma dla czytelnika przygotowane sporo niespodzianek i niespodziewanych rozwiązań tajemnic.
Amber próbuje sobie przypomnieć w jaki sposób doszło do wypadku i jej śpiączki. Jej otumaniony lekami mózg, wszelkimi siłami próbuje rozwikłać tajemnicę tamtego wieczoru, jednocześnie mając świadomość, że ten kto przyczynił się do jej obecnego stanu, może chcieć dokończyć dzieła.
Ma swoje podejrzenia, które się potwierdzają lub nie wraz z odzyskiwaną przez nią pamięcią.

Głównym bohaterem oczywiście jest Amber. Każdy z równolegle prowadzonych wątków skupia się na niej, a dzięki pierwszoosobowej narracji, mamy możliwość dobrze ją poznać.
Ale czy na pewno? Jak Amber sama poinformowała na początku powieści, czasami kłamie, więc mimo, że niektóre wydarzenia układały mi się w logiczną całość, autorka potrafiła mnie zaskoczyć, gdy okazywało się, że to co wzięłam za pewnik, nie było prawdą.
Dodatkowo stan w jakim znajdowała się kobieta nie sprzyjał przenikliwości i jasności umysłu, który momentami płatał jej figle.

Bohaterami drugoplanowymi, ale odgrywającymi bardzo ważną rolę w fabule są mąż Paul i siostra Claire. Niewiele o nich wiemy, dostajemy tylko takie informacje, jakie podsuwa nam Amber. Do tego dochodzi niepewność, czy to są fakty i prawdziwe wspomnienia, czy tylko wytwór jej umęczonego umysłu.
Autorka bardzo ciekawie i wnikliwie ukazuje postrzeganie przez Amber samej siebie podczas gdy jej ciało pogrążone jest w śpiączce. Jest to ciekawe i intrygujące doświadczenie. Czytałam relacje kilkoro ludzi wybudzonych ze śpiączki i każda z tych osób twierdziła, że słyszała co się dzieje dookoła niej. Autorka również tak uważa, więc Amber ma możliwość słuchania rozmów, które toczą się dookoła jej łóżka, wie kiedy grozi jej niebezpieczeństwo i ma świadomość, że w żaden sposób nie może się bronić.


Alice Feeney ma dobry styl  i w swojej powieści potrafiła stworzyć niesamowity klimat. Czułam zagrożenie, które odczuwała bohaterka, mogłam zajrzeć do najbardziej mrocznych zakątków jej umysłu, gubiłam się w domysłach, co jest prawdą, a co kłamstwem.
Do tego doszedł wątek starych pamiętników, z czasów gdy Amber miała dziesięć i jedenaście lat.
Początkowo uważałam, że ten wątek nic do fabuły nie wnosi i oczywiście bardzo się pomyliłam. Okazał się nie tylko ważny, ale w pewnym momencie nawet kluczowy.
Początkowo czytałam wolno, z wrażeniami na granicy „to chyba jednak książka nie dla mnie”
Ale czym dalej posuwała się akcja, tym bardziej byłam wciągana w rozgrywające się na kartach powieści wydarzenia, czułam potrzebę dowiedzenia się, co się naprawdę wydarzyło.

Wiele razy zostałam zmylona przez autorkę. Gubiłam się w domysłach i podejrzeniach. Do samego końca nie miałam pojęcia, jak to historia może się zakończyć.
Powieść ma bardzo mocne tło psychologiczne, które nabiera wraz z rozwojem wypadków coraz większego znaczenia.
Wbrew pozorom, to nie sprawca wypadku Amber i jego odnalezienie było w tej książce najważniejsze.
Ta historia ma drugie dno i pod płaszczykiem kryminalnego wątku, kryje się drugi, może nawet ważniejszy – pokazujący mroczne zakamarki umysłu człowieka.

Co dla mnie jest w tej powieści fenomenalne, to fakt, że nie byłam w stanie polubić ani jednego jej bohatera, a mimo to, nie mogłam się od książki oderwać.
Chwilami miałam taki mętlik w głowie, jak Amber. Tylko ona doznała urazu głowy, a w mojej tak skutecznie namieszała autorka powieści.

Atmosfera zagęszczała się ze strony na stronę. Napięcie rosło, podejrzenia się kotłowały. A mimo to, przez całą powieść miałam przekonanie, że to co czytam nie jest prawdą. Że Amber kłamie.
I czym bliżej byłam końca książki, tym większe miałam wątpliwości i podejrzenia, że coś tu jednak jest nie tak.

Patrząc na początkowe trudności z wciągnięcie się w akcję, sama jestem zaskoczona tym, jak bardzo „Czasami kłamię” mi się podobała.
Dałam się wciągnąć w mroczny świat umysłu Amber, porwać wydarzeniom i pogoni za rozwiązaniem tajemnicy jej wypadku.
Snułam swoje podejrzenia co do tego „złego”, a gdy się już dowiedziałam, kto nim jest – byłam kompletnie zaskoczona  i zdezorientowana. Aż musiałam wrócić do niektórych rozdziałów, bo chciałam sprawdzić, czy to ja coś przeoczyłam, czy autorka tak umiejętnie mną manipulowałam.
Jak łatwo się domyślić, okazało się, że to ta druga opcja.

Chylę czoło przed Alice Feeney i jej talentem. Stworzyła powieść niepokojącą, intrygującą i pełną zaskakujących zwrotów akcji. Potrafiła mnie zmylić i utrzymać w stanie niepewności do samego końca.
Jestem pod dużym wrażeniem.

Na koniec chcę dodać, że przesyłka z książką była ciekawie zapakowana. Już samo jej rozpakowywanie dostarczyło mi rozrywki i zaciekawiło, zobaczcie zresztą sami, co się kryło pod kolejna warstwą papieru.


Pierwsza warstwa:











Druga warstwa:



















Trzecie warstwa:



















Czwarta warstwa:



















Powieść ma mieć premierę 08 listopada 2017.

*za możliwość przeczytania książki, dziękuje Grupie Wydawniczej Foksal




wtorek, 3 października 2017

"Luonto" Melissa Darwood

„Luonto” to trzecia powieść autorstwa Mellisy Darwood – jak się okazuje polskiej pisarki mieszkającej gdzieś w środkowej Polsce.
Akcja powieści rozpoczyna się, gdy  młoda dziewczyna, pełna buntu i poczucia odrzucenia, postanawia uciec z leśniczówki cioci, do której na weekend majowy wysłali ją rodzice.
Dla Chloris to jednak nie jest odpoczynek, tylko zesłanie i kara. Bez internetu, mediów społecznościowych oraz pizzy zamawianej z dostawą do domu.
Dziewczyna idzie przez las, gdy rozpoczyna się trzęsienie ziemi, a pod nią pojawia się głęboka rozpadlina. Od niechybnej śmierci ratuje ją młody mężczyzna i zabiera ze sobą do tajemniczego miejsca zwanego Luonto.

Początek powieści rozpoczyna się bardzo ciekawie i intrygująco. Gratus (tak nazywa się mężczyzna ratujący Chloris) jest Homanilem, połączeniem człowieka i zwierzęcia i może się zmieniać w orła.
Zresztą w Luonto każdy człowiek jest Homanilem, co dla Chloris jest niepojęte. W tym wyjątkowym miejscu wszyscy żyją w zgodzie z naturą, bez prądu, zanieczyszczeń i większości osiągnięć cywilizacji. Rządzi nimi królowa, która jako jedyna ma kontakt z Matka Naturą. A ta nie mogąc już znieść niszczenia ziemi przez ludzi – postanawia tych ostatnich się pozbyć. Definitywnie.

Czytając opis tego wręcz baśniowe miejsca, mogłam sobie łatwo wyobrazić jak ono wygląda. Autorka opisała je bardzo plastycznie i obrazowo.
Bardzo dobrze widać również kontrast pomiędzy mieszkańcami Luonto a Chloris, która zachowuje się jak typowa nastolatka z problemami, nie stroniąca od używek, żyjąca w wirtualnym świecie facebooka i innych tego typu portali.
Zachowuje się bezczelnie, arogancko i butnie. Nie ma szacunku do nikogo i niczego. I choć w głębi serca jest tylko samotną nastolatką, wrażliwą i potrzebującą miłości i uwagi, to robi wszystko aby nikt tego nie odkrył.
Gratus – drugi główny bohater, to osoba, która odnalazła dom w Luonto, choć nie jest wobec niektórych praw rządzących krainą bezkrytyczny.
Mimo, że jego przeszłość pełna była błędów młodości, to właśnie życie w zgodzie z naturą okazało się dla niego tym, czego potrzebował i czego pragnie.
Spotkanie tej dwójki wprowadzi sporo zamieszania i nieprzewidzianych wydarzeń.

Kreacja głównych bohaterów jest bardzo dobra.  Bardzo łatwo przyszło mi polubić Gratusa i zapałać antypatią do Chloris. Ale taki a nie inny sposób jej ukazania był zamierzony, przez to wewnętrzna przemiana Chloris była wyraźniejsza. Przeszła drogę od ignorującej niszczenie i zatruwanie ziemi nastolatki do świadomej młodej kobiety, która zrozumiała wreszcie, że to właśnie ludzie są największym zagrożeniem dla ziemi i samych siebie.

Luonto ma bardzo mocny wydźwięk proekologiczny. Autorka bez owijania w bawełnę pokazuje, że ludzie sami doprowadzają do wyniszczania ziemi, powietrza i wody. Zatruwają wszystko, nadmiernie eksploatują złoża, doprowadzają do wyginięcia wielu gatunków zwierząt i do tego, że ziemia jest jałowa. Dopuszczają do cierpienia zwierząt na masową skalę.
Ten element powieści jest bardzo mocno podkreślany i eksponowany. To właśnie on jest osia fabuły i wokół niego rozwija się akcja.
A ta jest wyjątkowo zaskakująca.
Przyznaję, że autorce udało  się mnie zaskoczyć i zmylić do tego stopnia, że nie wiedziałam już co jest prawdą, a co iluzją.
Jedyne co okazało się niezmienne, to zagłada ludzi i cywilizacji – żywioły chcą uwolnić ziemię do niszczących ją ludzi i dać jej szansę na odrodzenie się.

Prócz zbliżającej się zagłady, autorka nakreśla również wątek miłosny pomiędzy Chloris a Gratusem. Początkowo byłam trochę rozczarowana tym, jak szybko pojawił się w powieści, w jakim tempie młodzi ludzie zapałali do siebie uczuciem. Wydawało mi się to nazbyt szybko, przez co ich uczucie nie było dla mnie wiarygodne.
Aż do pewnego momentu i jednego wydarzenia, które mnie zaskoczyło, a jednocześnie wiele wyjaśniło. Chylę czoło przed autorką, za tak zgrabne pokierowanie tym wątkiem i jego rozwojem.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna i wiele się dzieje. Widać, że Melissa Darwood miała pomysł na fabułę i sukcesywnie go realizowała. Luonto jest bez dziur fabularnych, a wszystko co się w powieści dzieje, ma swoje wytłumaczenie i sens.
Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. Potrafi wciągnąć czytelnika do wykreowanego przez siebie świata i zainteresować fabułą.
Książkę czyta się naprawdę szybko i to nie tylko dzięki lekkiemu stylowi pisarki. Nie miałam pojęcia jak może się skończyć powieść, więc ciekawość gnała mnie do przodu i nie pozwoliła odłożyć powieści mimo skandalicznej godziny – gdy kończyłam czytać Luonto, niektórzy ludzie wychodzili już do pracy.

Zakończenie powieści jest bardzo zaskakujące, choć autorka dawała sygnały, w jakim kierunku ono zmierza. Uważam, że pasuje do powieści i jej wydźwięku.
Mimo, że Luonto to powieść z gatunku fantasy, to autorka zawarła w niej mocne proekologiczne przesłanie i w sposób niekiedy brutalny pokazuje niszczycielskie działania człowieka wobec ziemi, przyrody i zwierząt. Słowo „luonto” w języku fińskim oznacza natura i to ona jest tak naprawdę głównym bohaterem powieści. Melissa Darwood chciała unaocznić czytelnikom jak bardzo człowiek ingeruje w przyrodę i uważam, że jej się to udało.
Luonto pełne jest emocji, tajemnicy i niespodziewanych zwrotów akcji. Wątek miłosny nie gra głównych skrzypiec, jest uzupełnieniem fabuły, a nie jej osią.
Dobrze nakreśleni bohaterowie, plastyczne opisy, niekiedy brutalnie podane fakty na temat niszczenia przez człowieka przyrody i krzywdy zwierząt.
Luonto nie spodoba się każdemu, bo zmusza do otworzenia oczu na niezaprzeczalne fakty, o których nie każdy chce wiedzieć.

Na mnie powieść zrobiła ogromnie pozytywne wrażenie, zwłaszcza, że spodziewałam się „jedynie”  typowej książki  fantasy z gatunku YA.
Dostałam natomiast mądrą powieść, z ważnym i mocnym przesłaniem wplecionym w ciekawą i zawiłą fabułę.




poniedziałek, 2 października 2017

"Zła Julia" Leisa Rayven

„Zła Julia” to kontynuacja powieści Zły Romeo, o której pisałam TUTAJ.
Pierwszy tom przypadł mi do gustu mimo kilku minusów i dość schematycznej fabuły.
Czy i w tym przypadku tak było? O tym poniżej.

Akcja powieści rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym kończy się poprzedni tom. Ethan chce odzyskać Cassie, otwiera przed nią serce i obnaża duszę i zrobi wszystko, aby tym razem było to już „na zawsze”.
Konstrukcja powieści jest taka sama jak poprzedni tom, biegnie dwutorowo, w czasie studiów głównych bohaterów i współcześnie.
I o ile w poprzednim tomie były zachowane w miarę równe proporcje pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, to w tym tomie przewaga jest zdecydowanie wątku z przeszłości.
Miał on za zadanie pokazać dlaczego młodzi ludzie się rozstali, co do tego doprowadziło.
Autorka poświęca na to sporo czasu, niestety cierpią na tym wydarzenia rozgrywające się współcześnie.

Fabuła drugiego tomu jest…
No właśnie „jest” i generalnie przez całą książkę koncentruje się na seksie.
Na myśleniu o seksie.
Na wyobrażaniu sobie uprawiania seksu.
Na marzeniu o uprawianiu seksu.
Wreszcie na opisach uprawiania seksu
Na chwaleniu się, że się uprawia seks
Na narzekaniu, że się nie uprawia seksu
Na wspominaniu, że się uprawiało seks
I tak dalej, i tak dalej…

Oprócz powyższego, autorka dość krótko pisze o rozstaniu Cassie i Ethana, o tym jak ich związek się psuł, bo Ethan nie potrafił wygrać z demonami przeszłości.
A właśnie, przeszłość Ethana… Czytając Złego Romea, spodziewałam się jakiś traumatycznych przeżyć, a okazało się, że to wiadomość o byciu adoptowanym i fakt, że dziewczyna zdradzała go z przyjacielem sprawiły, że Ethan stał się taki „popaprany” jak sam o sobie mówił.
Kupujecie to? Bo ja nie.
Tyle było pisania o strasznej przeszłości, która niszczy mu przyszłość, że spodziewałam się bóg wie czego, a tu chodziło o brak zaufania i przekonanie, że Cassie też go zdradzi. Rozumiem, że szok i poczucie zdrady mogły go załamać, ale ta trudna przeszłość była przedstawiana, jako coś „mega traumatycznego”, a w moim odczuciu wyszło to naciąganie. Prawdę mówiąc dla mnie traumatyczność przeszłości Ethana nijak nie odpowiadała stopniowy jego popaprania i toksyczności w związkach z kobietami.

W tej części jest też zdecydowanie mniej sytuacji humorystycznych. Szkoda, bo to był zdecydowany atut poprzedniej części.
Styl autorki się nie zmienił, więc powieść czytało mi się dobrze. Byłam również ciekawa jak zakończy się ta historia.
Ale nie czułam ekscytacji podczas lektury i nie wciągnęłam się w fabułę.
Autorka starał się pokazać skomplikowane relacje łączące Cassie i Ethana, ich wzajemne przyciąganie, niemożność zapomnienia o sobie i powroty niejako wbrew sobie.
Całkiem zgrabnie jej to wyszło, choć  skoncentrowała się głównie na fizycznym przyciąganiu i próbie zastąpienia uczuć seksem.

Watek dziejący się współcześnie  jest dość okrojony. Dowiadujemy się co sprawiło, że Ethan poczuł chęć zmiany, śledzimy zmagania Cassie z nieufnością i jej próby ponownego zaufania Ethanowi, ale  szkoda, że autorka tego nie rozwinęła bardziej, wyszłoby to powieści zdecydowanie na plus.
Niestety odniosłam wrażenie, że Leisa Rayven nie miała pomysłu na to, jak poprowadzić historię Cassie i Ethana, jak ją rozwinąć i zakończyć.
O ile o ich przeszłości pisze sprawnie i ciekawie, o tyle watek współczesny potraktowany został po macoszemu.

Uważam, że ta historia miała ogromny potencjał. Mimo schematów, w pierwszym tomie było romantycznie, momentami zabawnie, ciekawie i wciągająco.
W Złej Julii jest tylko namiastka tego wszystkiego, jakby autorka pisała na pół gwizdka, bez zaangażowania i chyba też trochę bez pomysłu.

Zawiodłam się na tej powieści i przyznaję to ze smutkiem. Spodziewałam się tego samego poziomu, który reprezentował Zły Romeo, ale go nie dostałam.
Mimo, że autorka ma lekkie pióro i już udowodniła, że potrafi stworzyć ciekawą historię, to coś jej w Złej Julii nie poszło.