niedziela, 25 grudnia 2016

"PAX" Sara Pennypacker, Jon Klassen. Piękna i poruszająca powieść.

PAX to poruszająca opowieść o chłopcu i jego lisie. A może o lisie i jego chłopcu?


Peter ratuje malutkiego liska od śmierci i zabiera do domu. Od tego czasu są nierozłączni.
Do momentu, gdy ojciec chłopca zaciąga się do wojska, a syna odwozi do domu dziadka. Oczywiście bez Paxa, tego porzuca na skraju drogi...
Tak rozpoczyna się historia dwójki nierozłącznych do tej pory przyjaciół...

Peter jeszcze tej samej nocy ucieka z domu dziadka i postanawia wrócić do Paxa, który nigdy nie żył na wolności.
Miłość chłopca do lisa gna go do przodu, a tęsknota za przyjacielem i strach o niego sprawiają, że Peter nie cofnie się przed niczym,aby wrócić do Paxa.
Jednocześnie autorka pokazuje, co dzieje się z lisem. Jak czeka na swojego chłopca, jak tęskni, jak próbuje odnaleźć się wśród nieznanego mu do tej pory życia na wolności.

Książka jest napisana pięknym językiem. Mimo, że może się wydawać iż to powieść dla dzieci, to tak nie jest.
To historia, w której poruszone są tematy zdrady, rozpaczy po śmierci najbliższych, tęsknoty i prób radzenia sobie z życiem po traumatycznych przeżyciach.
Pisarka ukazuje czym jest prawdziwa przyjaźń i jak należy o nią dbać. Mówi, że nie wolno porzucać i zdradzać przyjaciół, że zawsze jest jakieś rozwiązanie, tylko trzeba chcieć je znaleźć.
Pokazuje wreszcie, że zawsze można naprawić błędy i wynagrodzić zranione uczucia i krzywdy.
PAX to poruszająca historia. Już pierwsze kilka stron wywołało u mnie łzy i poruszyło do głębi.
Książkę czyta się bardzo szybko, bo autorka ma lekkie pióro i potrafi wciągnąć czytelnika w wykreowany przez siebie świat już od pierwszych zdań.

Polecam tą powieść czytelnikom w każdym wieku. Historia opowiada o ponadczasowych wartościach, a robi to w poruszający sposób.
Na koniec wspomnę tylko, że w powieści są piękne ilustracje, które idealnie oddają klimat historii Petera i Paxa.


*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl

wtorek, 20 grudnia 2016

Łotr 1. Gwiezdne Wojny - historie. Przygodo przybywam!

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…
Nie, powrót! Nie tak dawno, bo godzinę temu i nie tak daleko, bo w pobliskim Heliosie, udało mi się wreszcie dotrzeć na seans nowego filmu ze świata Gwiezdnych Wojen.
Łotr 1 – bo o nim dziś mowa, to historia grupy rebeliantów, którzy udają się na misję wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci.
Okres, w którym dzieje się ta przygoda, to czas pomiędzy epizodem III a IV.

Film rozpoczyna się od pokazania widzowi tła powstawania Gwiazdy Śmierci oraz wprowadzenia nowych bohaterów.
Jak to w GW – dzieje się wiele, szybko i głośno.
Disney bardzo się postarał aby wizualna strona filmu była na najwyższym poziomie i przyznaję, że wyszło mu to świetnie.

Zaczęłam pisać o kolejnych elementach filmu, ale wykasowałam cały tekst. Dlaczego?
Bo chciałabym napisać o czymś, co dla mnie jest najważniejsze.
O emocjach i wrażeniach, jakie towarzyszyły mi podczas oglądania filmu.
A tych przeżyłam prawdziwą powódź.

Gwiezdne Wojny darzę nieprzemijającą miłością. Najbardziej kultowe i ulubione są pierwsze trzy epizody, ale każda z nowszych części trafiła na moją listę ulubionych.
Obawiałam się trochę Łotra 1, nie wiedziałam czego się spodziewać, nic nie czytałam, aby nie wpaść na spoilery.
Co otrzymałam?
Niesamowicie wciągająca historię z cudownym klimatem GW, z pędzącą akcją, wizualnie wspaniałą, sporą dawką humoru, a to wszystko w niesamowicie pięknej oprawie muzycznej.
Co do muzyki – był jeden moment, gdy byłam pewna, że właśnie zaczyna się utwór Don’t cry for me Argentina , ale na szczęście to było tylko kilkusekundowe podobieństwo na początku.
Fabuła była spójna, jeśli film zawiera jakieś „nielogiczności”, to ja ich nie wyłapałam, zachwycona tym co widziałam na ekranie.
Zresztą, doszukiwanie się nielogiczności, w filmie z gatunku Sci-Fi, jest dla mnie samo w sobie chybionym pomysłem.

Podczas całego seansu, czułam się jak dziecko, które nadal wierzy w św. Mikołaja i właśnie otrzymało od niego wór pełen prezentów. Czułam niesamowitą radochę, niczym nieskrępowane szczęście, że mogę po raz kolejny przeżyć przygodę w ulubionym świecie, z nowymi i starymi bohaterami.
Bo co ważne, w filmie prócz plejady nowych twarzy, pojawia się kilku starych bohaterów.
Nie będę oszukiwać, że nie czekałam na Lorda Vadera.
Oczywiście, że czekałam! I to niecierpliwie.
I poczułam ogromne wzruszenie, gdy po raz pierwszy pojawił się na ekranie, a z głośników popłynął odgłos  jego świszczącego oddechu.
Dostałam gęsiej skórki na rękach, gdy w jego dłoniach pojawił się miecz świetlny.
Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół nawiązujący do „starych” GW powodował, że moje serce robiło fikołka.
Gwiezdne Wojny po raz pierwszy oglądałam jako małe dziecko i cząstka tego dziecka została we mnie do dziś, ciesząc się ogromnie z powrotu do świata stworzonego przez G. Lucasa.

Łotr 1 to świetna rozrywka. Pozwala przenieść się w odległą galaktykę, przeżyć niesamowite przygody, poczuć tą dziecięcą radość i uniesienie.
Oczywiście film nie ustrzegł się amerykańskiego patosu, ale na szczęście nie ma go zbyt wiele. Bohaterowie o których opowiada, to nie idealni i kryształowi ludzie. To postacie z krwi i kości, z wyrzutami sumienia, popełniający błędy.
W filmie nie ma rycerzy Jedi , ale czuć ich obecność, czuć, że moc jest i tylko czeka, aby się ukazać.

Zapewne widzowie Łotra 1 podzielą się na dwie grupy. Jedni – wierni fani GW – będą cieszyć się z powrotu do ulubionego świata i całą sagę traktować jak fenomen, który od wielu lat wpływa na wyobraźnię wielu ludzi.
Druga grupa, to ludzie dla których Łotr 1 będzie tylko kolejnym filmem, który ma zarobić kasę bazując na dawnej świetności GW, pełen naiwności i przekombinowania.
Ta druga grupa będzie doszukiwać się dziur w scenariuszu, braku logiki, wszystkiego czego jest za dużo lub za mało w tym filmie.

Ja zaliczam się do grupy pierwszej, dla której Łotr 1, jak i cała saga Gwiezdnych Wojen, to coś więcej niż film.
To powrót do dzieciństwa, do niczym niezmąconej radości z seansu, to wreszcie niezapomniani bohaterowie i ulubione sceny.
Jest tylko jeden ogromy minus – na kolejny film znów musze czekać rok.
Niech moc będzie z Wami!

*zdjęcia pochodzą ze strony www.filmweb.pl





wtorek, 13 grudnia 2016

Książkowe zakupy grudzień

Grudzień to dla mnie niezaprzeczalnie czas prezentów, tych ofiarowywanych i tych otrzymywanych.
Nie zmienia to jednak faktu, że zakupy książkowe być muszą.
Tak więc, w grudniu dwie przesyłki - obie z mojego ulubionego AROS- dyskont książkowy

W pierwszej przesyłce, która odebrałam po Mikołajkach znalazł się długo wyczekiwany drugi tom trylogii Kruczy Cień, czyli Lord Wieży.


Drugą paczkę odebrałam dziś rano, a w niej trzy książki fantasy oraz dwie obyczajowe. W tym szeroko polecany PAX.
Nowy rok zbliża się wielkimi krokami. Następne zakupy zapewne już w 2017! Ale kto wie jakie niespodzianki znajdę pod choinką?


niedziela, 11 grudnia 2016

"Powietrze, którym oddycha" Brittainy C. Cherry. Lekka i przyjemna lektura na wieczór

Z Britainy C. Cherry miałam już styczność, a to za sprawą jej poprzedniej powieści „Kochając pana Danielsa”. Książka była dość ciekawa, ale nie zachwyciła mnie, więc szybko o niej zapomniałam.
„Powietrze, którym oddycha” kupiłam jako lek na smutek, kompletnie nie łącząc nazwiska pani Cherry z tą powieścią.
Gdy doczytałam już, że to kolejna książka pisarki, odłożyłam ją na półkę na czas niekreślony.  
Aż nadszedł ten weekend, a ja nie mogąc się zdecydować, co chcę czytać, dałam tej powieści szansę.

Akcja powieści rozpoczyna się, gdy Elizabeth wraz córką Emmą, wraca po prawie rocznym pobycie u matki do swojego domu. Domu, z którego uciekła po śmierci męża.
Gdy jest już prawie na miejscu, pod koła jej auta wbiega pies. Zaraz za psem pojawia się jego właściciel, który prócz tego, że jest okropnym gburem, to kocha swojego zwierzaka.
Elizabeth zawozi oboje do weterynarza, mimo że mężczyzna potraktował ją bardzo nieuprzejmie.
Gdy zmęczona dociera wreszcie do domu, okazuje się, że gburowaty nieznajomy, to jej nowy sąsiad.
Bliższa znajomość wyjaśni, że tak samo jak ona,  Tristan stracił najbliższych i nie potrafi sobie z tą stratą poradzić.

Powiem szczerze, że spodziewałam się kolejnej ckliwej powieści, przesłodzonej i odrobinę za bardzo skierowanej do młodzieży.
Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczęłam czytać.
Bowiem książka ta, to świetne połączenie trudnego tematu radzenia sobie ze śmiercią najbliższych, wyrzutami sumienia, utratą wiary w sens istnienia z poczuciem humoru, optymizmem i wątkiem kryminalnym.
Oczywiście jest to powieść o miłości, więc gra ona główne skrzypce, ale autorka dołączyła również wątek szalonej i zwariowanej przyjaciółki Elizabeth, dzięki której nie raz śmiałam się głośno podczas lektury, tajemniczego właściciela sklepu z magicznym asortymentem oraz nierzadko niełatwymi relacjami z rodziną.
Prócz motywu radzenia sobie z bólem, pisarka dość obrazowo pokazała również realia życia w małym miasteczku.
Akcja powieść jest dynamiczna i nie zwalnia ani na chwilę.
Autorka ma lekkie pióro i łatwo przyswajalny styl, który pasuje do tego typu powieści. Co ważne, nie ma w książce dłużyzn i rozwleczonych wewnętrznych monologów bohaterów.
Dzięki temu oraz sporej dawce humoru, książkę czyta się bardzo dobrze.

Bohaterowie, których B.C. Cherry powołała do życia, są dobrze nakreśleni. Nie sposób ich nie polubić. Zwłaszcza Elizabeth, która ma niewyparzony język, zdrowe podejście do siebie i swoich potknięć.
Mimo, że od początku wiadomo jakie będzie zakończenie, to wcale nie umniejsza to przyjemności z lektury.
„Powietrze, którym oddycha” to książka, która ma uprzyjemnić wieczór ciekawą historią, fajnymi bohaterami i zapewnić strawę romantycznej części kobiecych dusz.
Jeśli o to chodzi – powieść ta spisała się idealnie.

Mój jedyny zarzut wobec tej powieści, to momentami zbytnia ckliwość. Rozumiem nasycenie książki emocjami, zwłaszcza, że opowiada historię dwójki naznaczonych tragedią ludzi.
Ludzi, którzy z lękiem próbują od nowa nauczyć się żyć i kochać.
Niemniej jednak były takie momenty, że przewracałam oczami z irytacją.
Może gdybym czytała dużo książek z tego gatunku, to niżej oceniłabym tą powieść. Tak jednak nie jest, więc uczciwie mogę polecić „Powietrze, którym oddycha” wielbicielom gatunku i osobom, które chcą spędzić przyjemny wieczór na lekkiej i wciągającej lekturze.




środa, 7 grudnia 2016

Mikołajki i książkowe prezenty

Nie znam osoby kochającej czytanie książek i nie lubiącej otrzymywać tychże w prezencie.
Ja również uwielbiam książkowe prezenty.
W tym roku Mikołaj nie zawiódł i na mojej półce cztery nowe książki, które otrzymałam wczoraj.
Od kilku lat (choć to może mało ma wspólnego z niespodzianką) robię najbliższym listę książek, jakie bym chciała dostać w grudniu.
Bo prócz Mikołaja i Gwiazdki, w tym miesiącu mam również urodziny. Tak więc są aż trzy okazje, grzechem byłoby ich nie wykorzystać.
A piąta książka - ta, którą zamówiłam sobie w prezencie sama, już do mnie jedzie. Ale o tym psssst...


wtorek, 6 grudnia 2016

"Kolekcjonerka perfum" Kathleen Tessaro. Powieść pełna tajemnic i przepychu danych lat...

„Kolekcjonerka perfum” to książka, która urzekła mnie swoją okładką. Mimo, że nie ocenia się książek po okładce, nie mogłam się oprzeć i zakupiłam powieść.
Oczywiście nie bez znaczenia był również opis książki, który sugerował świat elegancji i szyku lat dwudziestych, tajemnice do odkrycia, a to wszystko z delikatnym wątkiem miłosnym.
Czy otrzymałam to, czego się spodziewałam?
Tym razem tak.

Akcja powieści dzieje się dwutorowo. Opowiada historię Evy, która rozpoczyna się w roku 1927, oraz losy Grace, które dzieją się w powojennym Londynie i Paryżu w roku 1955.
Historia rozpoczyna się od dwóch wydarzeń, które wstrząsną całym światem Grace – informacja o otrzymanym spadku od kompletnie obcej Evy oraz zorientowaniu się, że mąż Grace ma romans.
To ostatnie wydarzenie będzie impulsem dla kobiety do wyjazdu do Paryża i wraz z adwokatem zajmującym się sprawą spadku, podjęcia prób odtworzenie przeszłości Evy.

Autorka w swojej powieści tworzy ciekawy i wiarygodny obraz obu swoich bohaterek, a ich historie są ciekawe i wciągające.
Prosty język sprawia, że czyta się bardzo szybko, jednocześnie zabierając czytelnika w niesamowity świat przepychu, wytworności,  cudownych zapachów perfum.
Kathleen Tessaro w bardzo sugestywny sposób ukazuje życie wyższych sfer Londynu i Paryża, pokazuje uwodzicielskie kobiety, wielkie namiętności.
Jednocześnie nie stroni od ukazanie roli kobiety w społeczeństwie w powojennych latach.  To właśnie z tym zmaga się Grace w swoim nieudanym małżeństwie, spętana konwenansami i oczekiwaniami.

Historie obu kobiet przedstawiane są naprzemiennie. Im więcej dowiadujemy się o przeszłości Evy, tym bardziej wciągająca staje się powieść. Jej życie było ciężkie i często naznaczone cierpieniem.
A gdy jej tajemnice zostają wyjawione, czytelnik dowiaduje się, jak wiele ta kobieta przeszła, co ją napędzało i było motorem jej działania.
Opowieść o Grace, to obraz kobiety, która walczy o swoje miejsce w świecie. Która ma swoje marzenia i pragnienia, ale w świecie zdominowanym przez mężczyzn, gdzie kobieta ma jasno określoną rolę, nie widzi szansy na ich realizację.
Mimo przeciwności losu, Grace nie podda się, nie cofnie w swoich poszukiwaniach, mimo, że całe jej życie wywróci się do góry nogami.

Powieść Kathleen Tessaro mnie zauroczyła. To lekka historia, choć nie stroniąca od trudnych tematów.
Napisana jest w obrazowy sposób, dzieje się w świecie, którego już nie ma.
To historia dwóch silnych kobiet i krętych ścieżek ich życia.
Jest w tej książce tajemnica, trochę przepychu, elegancji dawnych lat, próby odnalezienia własnej tożsamości i bardzo subtelny wątek miłosny.
Całość okraszona historią tworzenia wyjątkowych i niepowtarzalnych perfum.

Polecam ta książkę. To wciągająca lektura, którą czyta się szybko i z wielkim zainteresowaniem.
Nie znałam wcześniej tej pisarki, ale na pewno zapoznam się z jej innymi książkami, licząc na to, że zauroczą mnie tak samo jak „Kolekcjonerka perfum”.



piątek, 2 grudnia 2016

"Władczyni Mroku" K.C. Hiddenstorm.

Książkę „Władczyni Mroku” otrzymałam jako egzemplarz recenzencki od autorki  K.C. Hiddenstorm za co bardzo dziękuję! Powieść, to debiut literacki autorki i musze przyznać, że dość udany.
Ale od początku.


Mroczna Władczyni, to opowieść o uczuciu łączącym Lucyfera i Lilith.
Na wskutek zdrady i spisku, zostaje ona porwana z piekieł i wysłana na ziemię jako zwykła śmiertelniczka, która nie pamięta nic ze swojego życia u boku ukochanego.
Zrozpaczony Lucyfer rozpoczyna poszukiwania utraconej ukochanej i od tego rozpoczyna się akcja.

Na początku chcę zaznaczyć, że Władczyni Mroku, to nie powieść skupiająca się na motywie miłosnych rozterek i dylematów w co się ubrać na randkę z potencjalnym ukochanym.
Autorka mimo, że koncentruje się na miłości Lucyfera i Lilith, to nie ogranicza się tylko do tego jednego wątku.
W powieści sporo miejsca zajmują również wydarzenia w piekle oraz niebie, spiski, knowania, walka sił dobra z siłami zła.
Choć jeśli chodzi o podział na dobro i zło, to w Mrocznej Władczyni nie jest on jednoznaczny, a autorka w taki sposób przedstawia wydarzenia w powieści, że nic nie jest ani jednoznacznie białe lub czarne. Uznaje to za duży plus powieści.
Kolejna rzeczą, która podoba mi się w tej historii, to podejście do bohaterów. Lucyfer i Lilith, to bohaterowie źli, którzy po zbuntowaniu się przeciwko bogu, stali się jego antagonistami.
Nie ma po co doszukiwać się w nich dobra, bo zwyczajnie go w nich nie ma. Jedynym  dobrem, które się w nich znajduje, jest łącząca ich miłość.
Podoba mi się takie ukazanie głównych bohaterów, tak inne od schematycznego „jestem zły/zła, ale tak w skrytości serca, to jednak jestem dobry/dobra”.
W powieści K.C. Hiddenstorm nie ma powielania tego schematu i uważam, że to największa zaleta tej książki. Zło jest silne i potrafi wygrywać.
Kolejnym plusem jaki muszę przyznać, to poczucie humoru. Bywało sporo momentów, gdy śmiałam się głośno z poczynań i przemyśleń  głównej bohaterki.
A gdy już przy niej jestem – tzn. Megan/Lilith – to od razu napiszę, że to barwna postać, pełna sprzeczności, nie bojąca się używać dosadnego języka oraz nie żałująca sobie alkoholu, gdy ma na to ochotę.
Natomiast Lucyfer, to wg mnie ciekawie ukazany bohater tragiczny, piękny, śmiertelnie niebezpieczny, bez litości i wyrzutów sumienia żyjący od wieków w swoim królestwie.
Jeśli chodzi o jego wygląd, nie trudno się domyśleć, że autorka jest zafascynowana aktorem  Tomem Hiddleston, bo tak właśnie Lucyfer wygląda.


Autorka ma ciekawy styl, gdybym miała zaryzykować, to napisałabym, że wzorowany mocno na stylu Stephena Kinga.
Co ważne, uważam, że ma również niesamowitą wyobraźnię i ciekawe spojrzenie na kwestie dobra i zła.
Potrafiła stworzyć ciekawą fabułę, zgrabnie ubrać ją w słowa i przedstawić w bardzo obrazowy sposób.
Pochwała należy się również twórcy okładki. Bardzo mi się spodobała, przyciąga spojrzenie i idealnie oddaje klimat powieści.

Niestety Władczyni Mroku nie ustrzegła się  przed minusami.
Największym jak dla mnie, jest przegadanie powieści.
Bohaterowie mają wiele swoich przemyśleń i retrospekcji, o których autorka obszernie się rozpisuje. Przez to akcja wytraca swój impet, czytelnik wybija się trochę z aktualnych wydarzeń.
Jak pisałam powyżej, sposób pisania wydaje mi się podobny do stylu S.Kinga – przy czym u niego jest idealnie zachowana równowaga jeśli chodzi o akcję w stosunku do wewnętrznych monologów bohaterów. Natomiast K.C. Hiddenstorm trochę przedobrzyła i niestety za dużo w niej dygresji, momentami zbyt rozwlekłe opisy.
Drugim minusem, choć zdecydowanie mniej znaczącym, jest nadużywanie określenia „mroczny”. Mroczne rysunki, mroczne piosenki, mroczny klimat, mroczny wygląd.
Z tak dużą wyobraźnią pisarka mogła się pokusić o kilka synonimów.

Całą powieść oceniam zdecydowanie pozytywnie.
Ciekawy pomysł, dobrze poprowadzona akcja, niebanalne podejście do tematu dobra i zła. A co najważniejsze – brak powielania schematów.
Gdyby jeszcze wyeliminować zbytnie przegadanie, to byłaby powieść rewelacyjna, a tak otrzymujemy fajna i wciągającą opowieść o sile miłości, odnajdywaniu swojego przeznaczenia i nieustającej od eonów walce dobra ze złem.

Jeśli K. C. Hiddenstorm napisze kolejną powieść, zapewne po nią sięgnę, bo uważam, że autorka ma ogromny potencjał na zostanie świetną pisarką.