środa, 27 kwietnia 2016

"Raven" Sylvain Reynard


Sylvain Reynard zasłynęła/zasłynął trylogią „Piekło Gabriela”. Jest to opowieść o niełatwej miłości pomiędzy profesorem Emmersonem a jego studentką z pewną dawką erotyzmu, a wszystko na tle miłości do sztuki i Dantego.
Co do samej autorki/autora, to jest to dość tajemnicza persona – nie wiadomo nawet czy to kobieta czy mężczyzna.
Aby łatwiej było mi napisać opinię o innej książce tegoż autora/autorki – zakładam, że to kobieta.


Raven – bo o tej książce chcę opowiedzieć, to opowieść, która rozgrywa się we Florencji. 
Jej główną bohaterką jest Raven Wood , niepełnosprawna kobieta,  zajmująca się renowacją starych obrazów w galerii Uffizi.
Zbieg okoliczności sprawia, że zostaje napadnięta i pobita. Napastnicy próbują ją również zgwałcić, co udaremnia tajemniczy mężczyzna, ratując tym samym kobiecie życie.

Od tego wydarzenia już nic nie będzie takie samo w życiu Raven. Kobieta znika na tydzień, po czym budzi się w swoim mieszkaniu i niczego nie pamięta. W dodatku jej kalectwo znika, a ona sama okazuje się być piękną kobietą.
W pracy nikt jej nie poznaje, a co gorsze, dochodzi do zuchwałej kradzieży kolekcji bezcennych ilustracji Boticellego. I to w tym czasie, gdy zniknęła Raven i niczego z tego okresu nie pamięta.
W samotne życie dziewczyny wkracza jej tajemniczy wybawca i wywróci jej cały świat do góry nogami.

Brzmi intrygująco? 
Brzmi, oczywiście, że tak.

No bo jak ma nie intrygować tajemniczy wybawca, który okazuje się wampirem. I to starym, potężnym i oczywiście przystojnym.

Autorka zaskoczyła mnie sięgnięciem po tematykę z gatunku paranormal romans. Choć nie ukrywam, że bardzo ciekawa byłam jak sobie z tym poradzi.
Jednak mimo tak drastycznej zmiany gatunku, fascynacja dziełami Boticellego oraz Dantego jest tak samo wyraźna jak w poprzednich książkach autorki i odgrywa ważną rolę w całej historii.

Niestety to co dodało uroku fabule w poprzednich książkach autorki, w Reven  zupełnie się  nie sprawdziło.
Nijak w przedstawionej  fascynacji bohaterów dziełami Boticellego nie mogłam się doszukać miłości do sztuki, ani jakichkolwiek emocji z nią związanych.
Był to dla mnie wątek nudny i bez wyrazu.

Sam pomysł na zuchwałą kradzież dzieł Boticellego, a tym samym splątanie się losów Raven i jej wampirzego wybawcy  jest bardzo fajny. 
Niestety kontynuacja tego wątku autorce nie wyszła.
Zagrożenie ze strony policji wydawało się przesadzone w kontekście braku podejmowania jakichkolwiek działań przez tychże, względem Raven.
Podobne odczucia miałam jeśli chodzi o zagrożenie ze strony wampirów.  Niby było, niby realne , ale zabrakło mi grozy i lęku jaką powinna odczuwać Raven. 
Tymczasem dziewczyna biega nocą po Florencji, a relikwię otrzymaną od Williama, która ma  ją chronić przed atakiem wampirów, traktuje jak świecidełko z odpustu, mimo, że już raz uratowała jej życie.
Wzajemne przyciąganie Raven i Williama jest nijakie.  Autorka pisze o fascynacji, pożądaniu, rodzącym się uczuciu.
Pisze o tym, ale kompletnie tego nie czuć.
 I znów – niestety – powraca jak bumerang porównanie do Piekła Gabriela, w którym to właśnie uczucia i emocje, które przeżywali bohaterowie były siłą napędową całej trylogii. 
W Raven tego zabrakło i to jest mój największy zarzut wobec tej książki.
Sama historia jest ciekawa i mogłaby być bardzo wciągająca, gdyby tylko nie zabrakło w niej głębi i uczuć.



Sposób ukazania drugiego oblicza Florencji – tego  wampirzego – wyszedł autorce bardzo dobrze.
Czytelnik miał możliwość poznania tego fascynującego miasta i dowiedzenia się na jego temat wielu ciekawostek.
Głównymi bohaterami są Raven i William i to na nich skupia się cała uwaga autorki.
Raven to nie rozchichotana małolata, która na widok wampira podskakuje z radości. To dorosła kobieta, mądra i poukładana. 
Tajemniczy wybawca dziewczyny – Książę/William, to nie świecący w słońcu młodzieniec, a mężczyzna obciążony doświadczeniami wielu wieków życia, bezlitosny morderca, wielbiciel sztuki.
Niestety o ile William okazuje się dość  interesującą postacią, o tyle Raven wydawała mi się mało interesująca, a chwilami również irytująca.
Niektóre jej zachowania wołały o pomstę do nieba i były zaprzeczeniem niewątpliwej inteligencji tej kobiety.

Książkę przeczytałam szybko. Język, którym posługuje się autorka jest piękny, jej wiedza z dziedziny sztuki jest ogromna, tak samo jak zauważalna fascynacja Florencją.
Najbardziej zaciekawił mnie wątek, który niestety został potraktowany przez autorkę trochę po macoszemu – spisku mającego na celu zgładzenie Księcia. 
Podejrzewam, że ten wątek autorka rozwinie w kolejnej części swojej nowej trylogii.

Książka trochę mnie rozczarowała. Spodziewałam się przepojonej uczuciami i emocjami powieści, z paranormalnym tłem. 
Dostałam poprawną historię miłości pomiędzy śmiertelniczką a wampirem, na tle Florencji i obrazów Boticellego.
Niestety tylko poprawną, gdyż mimo starań autorki, główna bohaterka nie przekonała mnie do siebie, a intrygująca postać Williama, to za mało aby wywołać fascynację lekturą.

Czy sięgnę po kolejny tom? Zapewne. Tak już mam, że jak zaczynam czytać jakąś serię, to muszę ją dokończyć.
Liczę przy tym, że tom drugi okaże się bardziej wciągający niż Raven.


*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl




wtorek, 26 kwietnia 2016

"Skrzydła Gniewu" Pasjonujący drugi tom Trylogii Magistrów autorstwa C.S. Friedman



Drugi tom trylogii Magistrów za mną.
Nie mogę powiedzieć, że szybko się czytało. Tą książkę się wręcz pochłaniało.

S.C. Friedman stworzyła bardzo ciekawy świat oraz wyrazistych i pełnokrwistych bohaterów.
Sam pomysł na Magistrów, złodziei życiowej energii zwykłych ludzi jest bardzo ciekawy.
A w drugim tomie autorka daje nam do zrozumienia, że nie wszystkie tajemnice Magistrów są już czytelnikowi znane.

Akcja tego tomu trylogii Magistrów jest bardzo dynamiczna i nie zwalnia nawet na chwilę.
Autorka nie ma litości dla swoich bohaterów i ogromnie nimi poniewiera.
Świat ludzi ponownie stanął na krawędzi zagłady, czasu jest mało, a Duszożercy robią wszystko, aby w końcu, po latach wygnania na zimną północ, przełamać Gniew – barierę, która trzymała ich z dala od terenów zamieszkiwanych przez ludzi.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się aż tak dobrej kontynuacji pierwszego tomu. Miałam trochę obaw, czy Skrzydła Gniewu dorównają poziomowi Uczty Dusz.
Cieszę się, że moje obawy okazały się całkowicie nieuzasadnione.
Skrzydła Gniewu bowiem, okazała się jeszcze lepsza niż jej poprzedniczka.

S.C. Friedman zaskoczyła mnie wiele razy podczas lektury. Na niektóre jej decyzje aż zgrzytałam zębami ze złości. Inne były dla mnie ciekawymi zwrotami akcji.
Ale jakbym nie reagowała na rozwój fabuły i prowadzenie postaci – autorka robi to po mistrzowsku.

Nie ma w tej (ani w poprzedniej) książce ani grama słodyczy, miłosnych trójkątów czy wzdychania do przystojnego wojownika, mimo, że główna bohaterka jest młodą dziewczyną.
Kamala to twarda kobieta, która mimo posiadania mocy Magistrów, pozostała w głębi duszy sobą – skrzywdzoną dziewczyną.
Magistrzy, to nie dobroduszni staruszkowie z siwymi brodami.  To cyniczni i egoistyczni pasożyci, którzy nie zrobią niczego, z czego nie będą mieli własnej korzyści.
Bardzo spodobał mi się również rozwój postaci Królowej Wiedźmy. Nie spodziewałam się, że jej osoba odegra tak ważną rolę w tej historii.
W tym tomie dowiadujemy się też więcej o samych Duszożercach, czym są, jaką mocą dysponują i do czego dążą.

Autorka w drugim tomie pozwoliła spotkać się wszystkim tym postaciom, które jak się okazuje, odegrają najważniejszą rolę w jej opowieści.
 Połączyli oni swe  siły we wspólnej walce przeciwko Duszożercom. Walce, która rozegra się w ostatnim  tomie trylogii.

Na tle tego zagrożenia, rozgrywa się też inna walka. To rozgrywki pomiędzy Kamalą i Magistrami. Dziewczyna za wszelką cenę dąży do tego, aby po ujawnieniu faktu, że jest pierwszą kobietą – Magistrem, zapewnić sobie bezpieczeństwo wśród swojej kasty.
Knowania,  kłamstwa, oszukiwanie, manipulacje…  Tego wszystkiego będzie musiała użyć Kamala, aby w końcu wyjawić kim jest.
Czy jej wysiłki nie pójdą na marne, czytelnik przekona się w ostatnim tomie trylogii.

Pisarka ma lekkie pióro. Po mistrzowsku prowadzi akcję, kreśli swoich bohaterów.
Jej historia jest wciągająca i trzymająca w napięciu. Nie sposób się domyślić jak może się skończyć ta opowieść, bo już wiele razy S.C. Friedman pokazała, że zaskakiwanie czytelnika, to jej specjalność.
W świecie, który stworzyła, nic nie jest pewne. A śmierć zagląda w oczy nawet zdawałoby się nieśmiertelnym Magistrom.
Tajemnice z przeszłości, tak skrzętnie skrywane przez lata, w obliczu zagrożenia musiały ujrzeć światło dzienne, raniąc przy tym wiele osób.
Tak jak pisałam, S.C. Friedman bynajmniej nie oszczędza swoich bohaterów. Za to dokłada im z wyjątkową lubością kolejne kłody pod nogi.

W tej książce (tak samo jak w poprzedniej) zachwyca mnie wszystko. I mimo, że nie wszystko rozwiązania, które zastosowała autorka przypadły mi do gustu, to muszę uczciwie przyznać, że idealnie pasują do rozwoju akcji i opowiadanej historii.

Skrzydła Gniewu to świetne fantasy, pasjonujące, zachwycające, wciągające.
To nieszablonowa opowieść z bohaterami z krwi i kości.
Nic nie jest tu tylko dobre, albo tylko złe.
Świat, który stworzyła S.C. Friedman ma wiele odcieni szarości i autorka umiejętnie pokazuje je swojemu czytelnikowi.

.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl






wtorek, 19 kwietnia 2016

"Marcowe fiołki" Sarah Jio. Lekka i wciągająca opowieść o burzliwej miłości i odnajdywaniu swojej drogi.



Marcowe fiołki miała być lekką, kobiecą literaturą na jeden wieczór, taką do poczytania przy dobrej kawie.
Ot taka książka po której niczego wielkiego się nie ma co spodziewać, niewymagająca lektura.

I choć książka ta faktycznie okazała się typową literaturą kobiecą, to wbrew moim oczekiwaniom okazała się również  bardzo ciekawa i wciągająca, z tajemnicą rodzinną sprzed kilkudziesięciu lat w tle.

Książka opowiada o miesiącu z życia Emily, która po rozwodzie postanawia pojechać na wyspę w odwiedziny do swojej ukochanej ciotki Bee.
Już pierwszej nocy odkrywa w szufladzie szafki nocnej pamiętnik tajemniczej Esther, która na jego kartach opowiada historię swojej burzliwej miłości do Elliota oraz dramatycznych wydarzeń, które będą następstwem tego uczucia.
Próbując odkryć kim była Esther, bohaterka zacznie odkrywać rodzinne tajemnice, a w jej własnym życiu zacznie się nowy rozdział…

Od razu się przyznam, że lubię czasem przeczytać dobrze napisany romans i powzruszać się w trakcie lektury.
Tego właśnie oczekiwałam od książki Sarah Jio, a muszę przyznać, że dostałam trochę więcej.
Bowiem opowiedziana przez nią historia, to pełna pasji historia niespełnionej miłości Esther, Elliota i dramat tych, którzy ich kochali. 
Wszyscy bohaterowie zostali skonstruowani bardzo dobrze, to ludzie z krwi i kości. Popełniają błędy, poddają się emocjom, kochają i nienawidzą.

Odkrywanie tajemnic z przeszłości bardzo dobrze uzupełniało opowieść o Emily, która próbowała ułożyć sobie od nowa życie po rozwodzie i wyleczyć rany, które spowodowała zdrada męża.

Akcja książki toczy się dość leniwie, ale fabuła jest tak ciekawa, że książkę czyta się bardzo dobrze.
Autorka w przekonujący sposób oddała klimat wyspy oraz niespieszny rytm życia w wyspiarskich warunkach.
Miałam możliwość dobrego poznania Emily, zrozumieć jak się czuła i z czym musiała sobie poradzić. 

Książka nie jest przesłodzona ani naiwna. Bohaterowie są ciekawi, a autorka pokazała, że każdy skrywa jakieś sekrety.
Sarah Jio ma lekkie pióro, lektura była przyjemna i kolejne strony szybko mijały.
Nie sposób było nie kibicować Emily w jej działaniach mających na celu rozwiązanie tajemnicy z przeszłości, rodzącemu się uczuciu i jej próbom powrotu do pisania.
Co ważne, główna bohaterka nie jest irytująca, nie podejmuje dziwnych i całkowicie nielogicznych decyzji, jak to często bywa w tego typu literaturze.
Jest fajną młodą kobietą, której świat zawalił się na głowę, a która mimo to nie poddaje się i pragnie znów żyć pełnią życia, lecząc ból i złamane serce.

I mimo, że Marcowe fiołki, to nie jest wybitna literatura, to jest to dobrze napisana książka, z ciekawymi bohaterami, wciągającą fabułą i nutką tajemnicy, którą chce się odkryć wraz z Emily.
To książka, z którą spędza się udany wieczór i nie odkłada się jej aż do ostatniej strony.
Bo największą zaletą Marcowych fiołków jest to, że wszystkie emocje w tej książce wydają się naturalne, a bohaterowie prawdziwi.
Nie ma tu żadnych górnolotnych i patetycznych wypowiedzi, które mają wyciskać łzy z oczu czytelnika, grając na jego uczuciach.
Wzruszenia w tej książce dostarcza czytelnikowi sama historia, którą opowiada autorka. 
A robi to na tyle dobrze, że z pewnością sięgnę po kolejne jej książki, gdy będę chciała przeczytać wciągającą historię o miłości. 


* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione
(Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).




niedziela, 17 kwietnia 2016

"Córka Piekarza" Sarah McCoy



Córka Piekarza, autorstwa Sarah McCoy, to poruszająca historia dwóch kobiet.
Opowieść toczy się dwutorowo.
Na przełomie lat 1944/1945 poznajemy Elsie, siedemnastoletnią córkę piekarza, żyjącą w Niemczech i uwikłaną w dramatyczne wydarzenie kończącej się wojny i porażki Niemiec.
Współcześnie poznajemy Rebę – dziennikarkę, która chce przeprowadzić pogodny wywiad z Elsie, która od lat mieszka w USA i prowadzi wraz z rodziną piekarnię. Wywiad ma być o tradycjach bożonarodzeniowych w Niemczech. 
Spotkanie to stanie się początkiem wielkiej przyjaźni, a Rebie do siłę do zmierzenia się ze swoją przeszłością i skrywanymi w duszy demonami.

Zacznę od tego, że powieść jako całość, oceniam bardzo dobrze. Autorka ma lekkie pióro, potrafi obrazowo opisać otaczającą bohaterów rzeczywistość.
Natomiast co do poszczególnych historii, to mnie zafascynowała opowieść o Elsie, jej rodzinie i nazistowskim oficerze, których ich chroni, a który sam nie jest wolny od wewnętrznych demonów.
Autorka porusza w niej bardzo trudne tematy krwawych i okrutnych rządów Nazistów, terroru gestapo i tego, jak ogromna propaganda wpływała na obywateli Niemiec. 
Autorka subtelnie, ale niczego nie ukrywając, przedstawia czytelnikowi prawdę o tamtych czasach, o mordach dokonywanych przez gestapo i SS na obywatelach Niemieckich, o zastraszaniu, brutalności, gwałtach i okrucieństwie.
Nikt nie mógł czuć się bezpieczny, także rodzina Elsie.
Dziewczyna przeżyje dramatyczne chwile, mimo młodego wieku, będzie musiała stawić czoło sytuacjom, które mogą zabić w człowieku wszystko i go zniszczyć.
Zostanie zmuszona do szybkiego wejścia w dorosłość, a jej niewinność i dobroć zostanie wystawiona na najwyższą próbę.

Cała historia Elsie i jej rodziny jest fascynująca, wciągająca, pełna napięcia i emocji. Polubiłam ta wrażliwą dziewczynę, jej matkę i ojca. Bardzo ciekawy jest też wątek siostry Elsie – Hazel. Dziewczyna trafia do ośrodka, w którym młode Niemki rodziły czystej krwi aryjskie dzieci. Mimo braku szokujących szczegółów, autorka bardzo dobrze opisuje rzeczywistość i to czym faktycznie były takie ośrodki.

Cała warstwa historyczna, wraz z bardzo dobrze wykreowanymi bohaterami i ich fikcyjną historią, sprawiała, że ciężko było się oderwać od książki.

I może dlatego historia Reby wydawała mi się mniej fascynująca i wciągająca. Brakowało mi w niej dramatyzmu, który cechowały wydarzenia z życia Elsie.
Trochę to krzywdzące dla historii Reby, bo na tle okrucieństw i dramatu II Wojny Światowej, problemy żyjącej współcześnie Reby musiały być mniej wyraziste i wydawać się mniej ważne.
Reba zmaga się z samobójstwem ojca, jego chorobą. Wewnętrzny lęk paraliżuje ją i doprowadza do momentu, gdy już nie wie kim naprawdę jest. Dopiero przyjaźń z Elsie i jej córką, pomoże jej poukładać sobie życie na nowo, odnowić więzi z rodziną i wreszcie odnaleźć swoje miejsce na ziemi.
Reba to ciekawa postać. Była dla mnie symbolem zagubienia we współczesnym świecie i poszukiwania swojej drogi i lęku przed tym co może nas zranić.
Polubiłam ją i ciekawiły mnie jej losy.
Mimo to, opowieść o niej, tak jak pisałam wcześniej, wydawała mi się trochę bezbarwna, jakby wszystkie emocje autorka włożyła w opowieść o Elsie i dla Reby niewiele ich już pozostało.
Nie mogę napisać, że historia Reby jest gorsza, bo byłoby to kłamstwo.
Jest za to spokojniejsza, nie towarzyszą jej żadne dramatyczne wydarzenia, nie wywołuje silnych uczuć.
Całość jednak dobrze się ze sobą splata, uzupełnia i sprawia, że Córka Piekarza jest pasjonującą lekturą, wciągającą, poruszającą trudne tematy, ale podającą je czytelnikowi w subtelny sposób.
Bohaterki tej książki będą zmuszone podjąć wiele trudnych decyzji, walczyć o swoje szczęście, a walka ta nie będzie bynajmniej łatwa.

Powieść Sarah McCoy bardzo mi się spodobała. Na pewno sięgnę po kolejne jej książki i liczę na to, że dostanę tak samo pełne emocji i ciekawych bohaterów powieści.

* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione
(Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).





piątek, 15 kwietnia 2016

"Siewca Wojny" Brandon Sanderson






Siewca Wojny, to pierwsza książka Brandona Sandersona, którą przeczytałam.
I właśnie od niej zaczęło się moje uwielbienie dla tego pisarza.

W swojej powieści autor przedstawia czytelnikowi całkowicie nowy świat. Świat w którym rządzi magia, ludzie, którzy po śmierci powracają jako bogowie – czyli Powracający oraz polityka.

Poznajemy losy czterech osób i to z ich perspektywy czytelnik śledzi akcję książki: Siri, jej siostrę Vivenne, Dar Pieśni, który jest Powracającym  oraz Vashera i jego miecz Szpon Nocy.

Jedna z sióstr w ramach polityczny układów dwóch królestw, zostaje przeznaczona na żonę Susebronowi,  który jest Królem – Bogiem  potężnego  Hallandren.
Ma to być starsza z sióstr. Ale w ostatniej chwili król Dedelin zmienia zdanie i zamiast wysłania j Vibenny, która była do swojej roli przygotowywana całe życie, wysyła młodszą, niepokorną Siri.

Ta zmiana będzie początkiem niesamowitych wydarzeń, do których dojdzie w Hallander, gdzie skrzyżują się losy wszystkich bohaterów.


Muszę powiedzieć, że moje pierwsze spotkanie z Sandersonem było bardzo udane. Mimo początkowych trudności w połapaniu się w złożoności stworzonego przez autora świata, dość szybko wciągnęła mnie akcja i zaciekawili bohaterowie.

Typowe dla tego pisarza jest to, że dość długo wprowadza swoich czytelników w wykreowany przez siebie świat oraz zapoznaje ze swoimi bohaterami.
Ale dzięki temu, gdy akcja nabiera już rozpędu, to nie ma problemu ze zrozumieniem „o co w tym wszystkim chodzi”.

Ciekawa magia, tak różna od tej, którą znałam z innych książek fantasy, sprawia, że powieść jest czymś świeżym i wyjątkowym.
Fabuła jest spójna, pióro aktor ma bardzo dobre. Ciężko było mi uwierzyć, że to jedna z pierwszych książek napisanych przez Sandersona.

Polubiłam wszystkich bohaterów, mocno im kibicowałam. Moją największą sympatię i ciekawość wzbudził Vasher oraz jego Szpon Nocy. Byłam bardzo ciekawa jego przeszłości, choć autor mocno skąpił czytelnikowi informacji na ten temat. Zżerała mnie ciekawość, z jakiego powodu Vasher i jego miecz wzbudza aż taki lęk wśród ludzi.

Siewca Wojny, to w odbiorze bardzo pozytywna powieść.
Pomimo zdrad, knowań i spisków, niebezpieczeństw.
Jest w tej książce coś, co sprawia, że byłam przekonana, że wszystko skończy się dobrze.
Mimo, że  niektóre decyzje i poczynania bohaterów wywoływały we mnie zgrzytanie zębami z irytacji, to nie psuły obrazu postaci i nie zniechęcały do nich.

Gdy książka została wydana, było to jednotomowe fantasy. Teraz pisarz pracuje nad kontynuacją.
Nie ukrywam, że bardzo mnie to ucieszyło.
Polubiłam świat i bohaterów Siewcy Wojny i bardzo chętnie przeczytam o och dalszych losach. Zwłaszcza, że  w Słowach Światłości pojawia się nawiązanie do Siewcy Wojny, co skutecznie zwiększyło moją ciekawość w związku z kontynuacją powieści.

Podsumowując.
Siewca Wojny to bardzo dobra powieść fantasy, z ciekawie skonstruowanymi bohaterami i niespodziewanymi zwrotami akcji.
Autor stworzył swój własny rodzaj magii, ideologii oraz cały świat, w którym dzieje się akcja.
Nic w tej książce nie jest oczywiste, przyjaciel może okazać się największym wrogiem, a to co wydawało się dobre, okrutną pułapką.

Dziękuję mojej szczęśliwej gwieździe, że trafiłam na tą książkę w czasie, gdy Brandon Sanderson nie był w Polsce praktycznie wcale znany.
Dzięki temu, w ciemno sięgałam po każdą jego kolejną książkę, ciesząc się świetną lakturą.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl



niedziela, 10 kwietnia 2016

"Pożar" Brandon Sanderson


Stalowe Serce nie żyje.
To utwierdza Mścicieli w przekonaniu, że nawet potężnego Epika można zabić.
I rozpoczyna się polowanie.

Po zabiciu Stalowego Serca, David nie spoczywa na laurach, ale bez wytchnienia szuka sposobów na eliminację kolejnych Epików.
Splot różnych wypadków sprawia, że wraz z Profesorem i Tią jedzie do Babilaru, gdzie rządzi potężna Epik -  Regalia.
Jadą tam, aby się z nią zmierzyć i ją wyeliminować.
David ma jeszcze jeden powód, który skrzętnie ukrywa. Chce udowodnić, że Megan nie jest zła, a jej zdrada nie jest tym, czym się na pozór wydaje.
Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, a czym więcej dziwnych i niezrozumiałych wydarzeń, tym bardziej w Davidzie narastają wątpliwości i rodzą się pytania, które będą domagały się odpowiedzi.
Chłopak dokona niesamowitych odkryć, a tajemnice, które uda mu się wyjaśnić, wstrząsną całym jego światem.

Muszę powiedzieć, że Pożar – czyli drugi tom serii Mściciele Brandona Sandersona, rozpoczyna się z mocnym przytupem.
Autor wrzuca nas w sam środek pędzącej akcji i nie zwalnia ani na chwilę.

Po lekturze Stalowego Serca byłam przekonana, że wiem w jakim kierunku będzie się rozwijać seria Mściciele. No cóż. Byłam w błędzie.
Autor zaskoczył mnie swoimi pomysłami, rozwojem akcji i rozwiązaniami jakie zaserwował czytelnikowi w Pożarze.
Akcja książki ani na chwilę nie zwalnia, ciągle coś się dzieje. A czym dalej, tym fabuła robi się ciekawsza i zaskakująca.
David to młody chłopak i autor świetnie to ukazał, tworząc jego postać. Nieprzemyślane decyzje, brawura, w pewien sposób naiwność i heroizm. Wszystko to, plus młodzieńcze zauroczenie, sprawia, że to bohater z krwi i kości,  którego nie sposób nie polubić.

Książkę czyta się wyjątkowo dobrze i przyjemnie. Pan Sanderson ma świetny styl, a wciągająca fabuła sprawia, że koleje strony znikają w zastraszającym tempie.

Wydawać by się mogło, że Pożar to lekka lektura, skierowana do młodszego czytelnika.
Wbrew pozorom tak nie jest. Autor umiejętnie wplata w fabułę kilka pytań na poważne tematy. W sercu Davida pojawią się wątpliwości, które zmuszą go do zweryfikowania swoich dotychczasowych poglądów na temat Epików, ich natury i postępowania oraz działania Mścicieli.

Już po lekturze Stalowego Serca pisałam, że ta książka pod pewnymi względami przypomina mi trochę uniwersum Marvela, z jego super bohaterami.
Nie inaczej było podczas czytania tej książki. Może to zasługa obecności Epików z ich super mocami , niemniej jednak dla mnie to bardzo podobny klimat.
I bynajmniej nie jest to dla mnie wada – wręcz przeciwnie.

Bardzo spodoba mi się, że mimo rozwiązania niektórych zagadek, autor nie podał czytelnikowi wszystkiego jak na tacy, a każda z rozwiązanych zagadek, spowodowała, że pojawiły się kolejne tajemnice do rozpracowania.
Zakończenie książki jest naprawdę spektakularne. Mogę śmiało powiedzieć, że wprawiło mnie w zdumienie i pozostawiło pod wielkim wrażeniem pomysłowości autora.
Oczywiście sprawia również, że z niecierpliwością będę czekała na kolejny tom serii.

Pożar, to bardzo dobra kontynuacja Stalowego Serca. Jest świetnie napisana, akcja jest dynamiczna i prowadzona  bardzo sprawnie. Fabuła jest wciągająca i zaskakująca.
Autor często daje czytelnikowi przysłowiowego „prztyczka w nos” i gdy już się wydaje, że domyślamy się co zaraz się wydarzy – oczywiście wydarza się coś całkowicie innego.
Okazuje się, że w świecie pod rządami Epików nie wszystko jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.


To kolejna książka tego autora, która mnie zachwyciła. Z czystą przyjemnością sięgnę po kolejne tomy serii Mściciele, jak również po każdą inną książkę Brandona Sandersona.
Do tej pory przeczytałam wszystkie książki tego pana, które ukazały się w Polsce i nie zawiodłam się na żadnej.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytać.pl



wtorek, 5 kwietnia 2016

„Bez słów” Mia Sheridan








Bree Prescot to dwudziestoparoletnia kobieta, która przeżyła tragedię.
Opanowana przez strach i wyrzuty sumienia, postanowia wyjechać z rodzinnego miasta i zaszyć się w małej miejscowości Pelioni, w domu nad jeziorem.
Tam przypadkowo poznaje młodego mężczyznę, który zaczyna ją fascynować.
W rozmowie ze starszą sąsiadką, dowiaduje się, że tym mężczyzną jest Archer Hale – chłopak, który dawno temu, w wypadku stracił rodziców, wujka oraz głos…

Tak zaczyna się opowieść o dwójce młodych ludzi dotkniętych nieszczęściem, zmagających się z lękiem, samotnością i nietolerancją.
Archer w wypadku stracił nie tylko rodziców, wujka i głos. Stracił coś więcej, zaufanie do ludzi, beztroskie dzieciństwo, społeczną akceptację.

Pelion to małe miasteczko, gdzie wszyscy wszystko wiedzą, każdy zna wszystkie plotki na temat innych mieszkańców.
Nie inaczej było w przypadku rodziców Archera, oraz jego wujka Connora. O jednej rzeczy tylko nikt nie wiedział, o tym co wydarzyło się naprawdę, gdy doszło do wypadku, w którym chłopak stracił głos.

Bree zafascynowana Archerem, postanawia się do niego zbliżyć i na powrót przywrócić mu wiarę w ludzi. A mieszkańcom Pelion uzmysłowić, że chłopak jest inteligentny, wrażliwy i prócz braku głosu, normalnym młodym człowiekiem.
Tak zaczyna się miłosna historia Bree i Archera.

Opowieść, którą snuje autorka to nie tylko zwykłe love story. To historia ludzi, którzy mimo młodego wieku doświadczyli koszmaru, którzy każdego dnia zmagają się z własnymi lękami, poczuciem winy, nieufnością i ogromną samotnością.
Próbują się odnaleźć w świecie, w którym spotkała ich krzywda, zaufać ponownie i otworzyć się na miłość.
Do historii miłości, autorka dodała również rodzinny sekret Archera oraz trudne relacje z kuzynem i jego matką. Mężczyzna będzie musiał zmierzyć się z przeszłością,  co do której sądził, że pogrzebał ją na zawsze.

Muszę przyznać, że książka pani Sheridan, mimo iż niewątpliwie kierowana jest do młodego czytelnika,  to książka naprawdę dobra.
Jej bohaterowie mimo młodego wieku, to ciekawie skonstruowane postacie. Bree jest nad wiek dojrzała, potrafi zadbać o siebie, nie oczekuje ciągłego głaskania po głowie i prowadzenie za rękę przez życie.
Archer to dorosły mężczyzna, ale z powodu swojej izolacji, kompletnie niepotrafiący odnaleźć się w społeczeństwie. Wyobcowany, niepewny z poczuciem, że z powodu swojej niepełnosprawności jest kimś gorszym…
To właśnie Bree będzie osobą, która wyciągnie Archera z jego samotni i pomoże mu w walce o normalność.
Nie obędzie się bez błędów i potknięć, ale dzięki temu, historia młodych ludzi wydaje się prawdziwa.

Autorka zmierzyła się z trudnym tematem. Niepełnosprawność, nietolerancja, rany na duszy.
To wszystko w tej książce jest. Uważam, że Mia Sheridan poradziła sobie z tym tematem dobrze. Nie ślizga się po powierzchni problemów Archera i Bree. Zagłębia się w ich dusze, potrafi przekazać czytelnikowi emocje jakich doświadczają.
Jej opowieść nie jest bezbarwna, a bohaterowie płascy. To ludzie z krwi i kości.
I mimo, że bez wątpienia jest to opowieść o miłości, z nutką erotyzmu, to autorce udało się połączyć te elementy z ważnym przesłaniem o wyobcowaniu w społeczeństwie osób niepełnosprawnych, ich zmaganiach z samotnością i brakiem poczucia własnej wartości.
Akcja powieści nie pędzi na złamanie karku, ale książkę czytało się szybko. Sprawili to ciekawi bohaterowie i interesująca fabuła.
Sceny erotyczne nie były główną osią fabuły, miały swój cel i dzięki nim autorce udało się pokazać czytelnikowi ogrom samotności Archera i jego nieznajomość świata.
Każde wydarzenie w tej powieści ma znaczenie, nic nie dzieje się na siłę, a fabuła nie jest tłem do wyeksponowania wątku erotycznego, wręcz przeciwnie.

Zapewne dlatego „Bez słów” tak przypadło mi do gustu, że autorka nie zrobiła z seksu osi swojej powieści. Skoncentrowała się na ludziach, ich losach,  wyborach i decyzjach.

Polubiłam głównych bohaterów. Wraz z Bree czekałam aż Archer zaufa jej na tyle, aby opowiedzieć swoją historię.
Mia Sheridan ma lekkie pióro, język powieści jest prosty, ale przepełniony emocjami. Mimo, że autorka niespiesznie snuje swoją opowieść, to akcja zgrabnie mknie do przodu.

Ciekawe, choć nie ukrywam, że pewnie nastawione na zużycie wielu chusteczek, jest zakończenie. Gdy siedziałam zaskoczona, przyswajając sobie właśnie przeczytane zdania, autorka dała mi prztyczka w nos mówiąc „o nie, drogi czytelniku, nie ma tak łatwo”.

Książkę oceniam jak jedną z lepszych o takiej tematyce. Autorce udało się poruszyć ważne tematy, nie umniejszając ich, łącząc z wątkiem miłosnym i erotycznym.
Jej bohaterowie, to ludzie z krwi i kości, historia jest wciągająca i poruszająca.
Dla zwolenniczek tego typu literatury, jest to książka godna polecenia.

*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytać.pl







niedziela, 3 kwietnia 2016

Apokalipsa według Michała Gołkowskiego czyli "Komornik"



Komornik Michała Gołkowskiego zaciekawił mnie odkąd pierwszy raz zobaczyłam zapowiedź tej książki.
Nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać po tym pisarzu, bo nie czytałam innych jego książek.
I muszę przyznać, że w kwestii zapoznania się, Komornik spisał się na medal.

Akcja powieści zaczyna się od wyjątkowo niemiłego wydarzenia.
Nadeszła przepowiadana przez biblię Apokalipsa. Wszystko co najgorsze dotknęło przeludnioną ziemię…
No właśnie – przeludnioną. W związku z tym zagłada nie przebiegła tak sprawnie, jak Góra się spodziewała.
Ludzie ginąć nie chcieli, wszystkie składniki zagłady nie do końca spełniły swoje zadanie.
Więc aby wybić ludzi do zera, a tym samym zrealizować zakładaną przez Apokalipsę eksterminację całej ludności, Góra powołała na swoje usługi tzw. Komorników.
Ludzi, którzy zostali obdarzeni magią, bronią i na zlecenie Góry dokonywali egzekucji.

W takich okolicznościach przyrody, czytelnik poznaje Ezekiela Siódmego, legalnie działającego Komornika na usługach Góry.
I zaczyna wraz z nim przemierzać część zniszczonej i wypalonej słońcem planety.
Część, gdyż po tym jak ziemia się zatrzymała, połowa kuli ziemskiej została pozbawiona słońca.
A tam gdzie nie było słońca, zaczął panować Cień i Rewers – czyli istoty Cienia. W ten rejon nie zapuszczali się nawet Aniołowie, o Komornikach czy zwykłych ludziach nie wspominając.
I tak wraz z głównym bohaterem, strona po stronie, czytelnik zagłębia się w świat po Apokalipsie. Poznajemy lepiej Ezekiela, prawa rządzące obecnie ziemią i resztkami ludzi.

Świat jaki ludzie znali dopadł koniec. Bynajmniej nie jest to happy end…Nie ma w nim niczego „happy”, za to wszystko jest „end”.
Wszystko w świecie po Apokalipsie jest zbrukane, zniszczone, sponiewierane. Cudowne niebo oraz piękni i dobrzy Aniołowie okazali się bujdą. Rzeczywistość pokazała coś zgoła przeciwnego.

Muszę przyznać, że powieść zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, wciągnęła mnie akcji, spodobał mi się sposób ukazanie Ezekiela. Nie jest on twardzielem o dobrym sercu. To brutalny zabójca, który ma świadomość tego kim jest i co robi.  Jest pozbawiony złudzeń, a rodzaj wykonywanego „zawodu” wymaga od niego dystansu i niejako wymusza samotność, bo nigdy nie wiadomo, na kogo dostanie zlecenie. Mimo wszystko nie jest wyprany z uczuć, po prostu egzystuje w takiej rzeczywistości, jaką zgotowała ludziom Góra.
Przyznam się szczerze, że trochę przypominał mi Wiedźmina Geralta.
Język powieści jest bardzo dosadny, nieobce są w nim wulgaryzmy. Ezekiel nie ma za grosz szacunku do Anioła, który jest jego zwierzchnikiem i nie bije przed nim pokłonów.
Niektóre zwroty akcji bardzo mnie zaskoczyły, humor prezentowany w powieści mnie bawił, podoba mi się język jakiego autor używa w swojej powieści.Wyjątkowo pasuje on do tego co czytelnik zastaje na kartach Komornika.
I mimo, że tytułowy Komornik, to nie jest postać tak do końca i tylko dobra, to nie sposób było go nie polubić.
Podobał mi się jego sarkazm i ironia.
Fabuła wbrew pozorom wcale nie jest prosta jak budowa cepa, wręcz przeciwnie.
Autor umieszcza w swojej powieści kilka wyjątkowych smaczków, niby mimochodem zadaje kilka ciekawych pytań, póki co pozostawionych bez odpowiedzi…

Tym samym zaciekawił mnie na tyle, że na pewno sięgnę po kolejne tomy przygód Komornika.
Bo to kawał wyśmienitego fantasy.
Bardzo dobrze napisana powieść, ze świetnie skonstruowanym głównym bohaterem, ciekawą fabułą i wartką akcją.
Czytając Komornika świetnie spędziłam czas, a to w lekturze chodzi.


* Zdjęcie prezentowane na tym blogu jest własnością autora. Wykorzystywanie i kopiowanie zdjęć bez mojej zgody jest zabronione
(Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).






piątek, 1 kwietnia 2016

"Mrok i mgła" Stefan Türschmid. Niesamowite połączenie historii i fikcji.





Mrok i Mgła, autorstwa Stefana Türschmid, to historia młodej mieszkanki Leningradu, wychowanej na ideałach komunistycznych. Dziewczyny, która znajdzie się w centrum czystek Stalina, doświadczy wojny, blokady Leningradu, oraz straci wszelkie złudzenia co do rzeczywistości, w której żyje.
A to w co tak wierzyła – komunistyczne ideały – okaże się najgorszym co mogło spotkać ją i Związek Radziecki.


Nie można powiedzieć o tej książce, że to tylko losy młodej dziewczyny w ZSRR w przededniu wojny, jej trakcie i po jej zakończeniu.
Główna bohaterka jest w tej książce niejako tłem, które pozwala autorowi na pokazanie piekła, jakiego doświadczali w ZSRR jej obywatele, zwykli ludzie.
Akcja książki jest prowadzona dwutorowo. W jednym wątku śledzimy losy Soni, siedemnastoletniej komunistki, pochodzącej z przykładowej komunistycznej rodziny. W drugim wątku śledzimy losy Stalina, jego poczynania, decyzje, paranoje.
Książka zaczyna się od momentu pierwszej miłości Soni, oraz zlecenia przez Stalina morderstwa Kirowa – który wg niego był zagrożeniem dla sprawowania przez niego władzy - w 1934 roku.

Akcja szybko mknie do przodu. Stalin rozpoczyna wielką czystkę, tzw. lata wielkiego terroru, gdy miliony jego prawdziwych i całkowicie wyimaginowanych wrogów traci na jego zlecenie życie, a wraz z nimi ich rodziny.
Sonia w wielkiej czystce traci rodziców i ukochanego. Wydarzenia , których staje się świadkiem i których doświadcza na własnej skórze, sprawiają że, zaczyna wątpić w to w co tak wierzyła - Stalina i komunizm.

Autor dość obrazowo pokazuje czytelnikowi mechanizmy partyjne ZSRR, obłąkanie Stalina, jego okrutne i krwawe rządy. Działania NKWD, zastraszanie społeczeństwa. W książce padają mniej więcej takie słowa, że Stalin upodlił społeczeństwo, zmusił ich do donosów, wyrzekania się rodziny i bliskich. Zmusi każdego obywatela do zrobienia czegoś, co złamało mu duszę.
Dzięki postaci Soni czytelnik jest w stanie to zaobserwować.
Losy Stalina i wątek prowadzony z jego perspektywy jest świetniepokazany.
Autor pełnymi garściami czerpie z dostępnych o Stalinie informacji i wspomnień.
Wątek Soni to w 100% fikcja literacka, ale nie zmienia to faktu, że jest ciekawy, wciągający i pasjonujący.
W tej książce fikcja literacka po mistrzowsku splata się z historią – tą prawdziwą, niezakłamaną, przejmującą czytelnika grozą i wprawiającą w osłupienie.
Przeskoki od wątku Stalina do Soni i odwrotnie, są bardzo płynne i nie powodują pogubienia się w fabule.
Bardzo mi się podobał taki sposób prowadzenia akcji książki.

Stefan Türschmid bardzo dobrze nakreślił swoich bohaterów, świetnie oddał klimat tamtych lat. Lat strachu, głodu, lęku o życie swoje i swojej rodziny każdego mieszkańca Związku Radzieckiego.
Bardzo dobrze pokazał również przemianę jaka powoli zachodziła w Soni.
Nie sposób było nie polubić bohaterów książki. Tych pierwszoplanowych i drugoplanowych. A sprawne połączenie fikcji i prawdziwych wydarzeń sprawiło, że książkę czytało się z ogromnym zaciekawieniem.

Dla kogoś, kto nigdy nie interesował się historią rządów Stalina i o tych czasach wie tylko tyle, że były - ta powieść będzie na pewno świetnym sposobem aby się dowiedzieć więcej, w dodatku w bardzo dobrej formie. Dla reszty, która wie więcej o czasach stalinizmu, będzie to świetne spędzenie czasu z bardzo dobrą książką.

Mimo ogromu zbrodni popełnionych przez Stalina, wciąż mało się o tym mówi, jakby to, że Stalin wymordował miliony ludzi było niewidoczne, skoro zrobił to na przestrzeni wielu lat, a nie śladem Hitlera w rok czy dwa.

To nie jest lekka książka. To jest bardzo dobra, wciągająca książka, ale tematyka, która porusza jest ciężka i szokująca. To nie jest romans na tle wojny, czy lekka powieść obyczajowa. To powieść łącząca fakty  historyczne oraz fikcję literacką, ukazująca ogrom zbrodni lat stalinizmu w ZSRR.
W końcu to  trochę powieść obyczajowa z nutką delikatnego romansu.

Autor w taki sposób przedstawia swoją opowieść, że na długo zapada ona w pamięć. Jest to jedna z lepszych książek o takiej tematyce, które czytałam. Jestem pod jej ogromnym wrażeniem i wiem, że jeszcze do niej wrócę.


*zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl