piątek, 18 sierpnia 2017

Saga Księżycowa. Tom 4 „Winter”. Marissa Meyer

Sagę Księżycową poznałam dawno, dawno temu. Przypadkowo wpadła mi w ręce Cinder i zachwyciła. Powieść nie tyle przeczytałam, co pochłonęłam w jedną noc. Jakie było moje zdziwienie (i złość), gdy okazało się, że wydawnictwo zdecydowało, że nie będzie wydawać kolejnych tomów począwszy od Cress, czyli tomu trzeciego (o niedokończonych seriach, m.in. Sadze Księżycowej pisałam tutaj: Porzucone serie )

Pojawił się natomiast promyk nadziei w postaci tłumaczenia nieoficjalnego. I w taki oto sposób udało mi się przeczytać wszystkie pozostałe tomy serii, czyli Cress i Winter właśnie, którą skończyłam czytać wczoraj.

Każdy z tomów inspirowany jest inną bajką, wplecioną w wykreowany przez autorkę świat. I tak, Cinder to Kopciuszek, Scarlet to Czerwony kapturek, Cress to Roszpunka, a Winter to Królewna Śnieżka.
Oczywiście nie są to wierne kopie tych postaci, tylko wspaniale wykorzystane motywy w świecie autorki.

Winter, to finalny tom sagi, więc wszystkie wątki zmierzają do całkowitego zakończenia. Śmiało można powiedzieć, że cały tom, to jedno wielki zakończenie sagi.  Akcja powieści rozgrywa się w całości na Lunie,  jest bardzo dynamiczna i nieprzewidywalna.
Autorka sprawnie żongluje wydarzeniami, co i rusz serwuje bohaterom małe trzęsienie ziemi i kolejną porcję problemów. Robi to w wyśmienitym stylu, niepozbawionym humoru, a gdy trzeba dramatyzmu.
Co do tego ostatniego, jest go idealna ilość, ni mniej ni więcej – tylko tyle ile potrzeba. Nie ma przeładowania wszystkimi kataklizmami świata (i kosmosu również w tym przypadku), ale i nie idzie wszystko naszym bohaterom prosto z górki.
Czytając Winter (jak i całą sagę), nie doszukałam się żadnych nielogiczności, dziur fabularnych czy kompletnie bezsensownych działań bohaterów.

Właśnie – bohaterowie.
Cztery kobiety, każda kompletnie inna. Najbardziej polubiłam Scarlet i Cinder, może dlatego, że to mocne charaktery. Ciekawą postacią okazała się również Winter, z jej delikatnością, urokiem, dobrym sercem i szaleństwem. O tak, szaleństwem. Bowiem Winter, która odmawiała korzystania ze swojego lunarskiego daru, wpadła w chorobę, co zresztą zrobiła świadomie.
Najmniej polubiłam Cress, wydała mi się zbyt nijaka, bez tej ikry, którą miały pozostałe bohaterki. I choć Cress wiele razy mnie denerwowała, to nie sposób nie docenić tego, że pomimo strachu i odrobiny tchórzostwa, potrafiła przemóc swój lęk i pomóc przyjaciołom.
Fajni są również męscy bohaterowie, choć prym bezdyskusyjnie wiedzie Thorne. Jego sarkazm, poczucie humoru, odrobina egoizmu i absolutnie wspaniałe teksty ubarwiły każdy tom powieści, wywoływały wiele wybuchów śmiechu, a bywało że i wzruszały. Pierwsz skojarzenie z tą postacią miałam takie, że to taki trochę Han Solo.
W finalnym tomie sagi, dzieje się tak dużo, że aż trudno nadążyć za akcją. Autorka świetnie pokierowała działaniami swoich bohaterów, a już majstersztykiem okazało się połączenie w  „ parę w działaniu” Scarlet i Winter. Ich rozmowy były wspaniałe, niekiedy absurdalne, niekiedy pełne ironii, niekiedy przeplatywane czarnym poczuciem humoru. Wydawałoby się, że  odważna i twarda Scarlet oraz delikatna i ciut szalona Winter nie znajdą wspólnego języka. Nic bardziej mylnego, te dwie bohaterki połączy prawdziwa przyjaźń.
To właśnie dzięki tak dobrze nakreślonym postaciom, saga okazała się tak wyśmienitą lekturą.


Oczywiście, jak to w baśniach bywa, można się spodziewać happy endu, ale bez przesadnej słodyczy. Kilka ostatnich rozdziałów, to swego rodzaju epilog, który sporo tłumaczy, ale również zostawia dużo miejsca na wyobraźnię czytelnika.
Więc jest pozytywnie, ale zawsze zostaje uchylona furtka, i możliwość, że coś jeszcze może się wydarzyć w przyszłości i Marissa Meyer  wróci kiedyś do swoich bohaterów.


Autorka ma niewątpliwy talent.  Potrafiła stworzyć intrygujący świat, ciekawych i niejednoznacznych bohaterów, wciągającą fabułę i wiele razy zaskoczyć czytelnika. Do tego w wyjątkowy sposób wykorzystała znane chyba każdemu baśnie i wplotła ich elementy w wymyśloną przez siebie historię.
Ma również  bardzo dobre pióro i styl. Jej powieści czyta się szybko i z przeogromnym zainteresowaniem.
Na tle innych powieści z gatunku, Saga wypada wyjątkowo dobrze i o kilka poziomów wyżej od konkurencji.
Tym bardziej dziwi mnie, że wydawnictwo zrezygnowało z wydania kolejnych tomów.
Ale! Dobra wiadomość jest taka, że Papierowy Księżyc zapowiedziało, że przejmuje serię i zacznie ją wypuszczać jeszcze w tym roku!
Szczerze zachęcam więc, do sięgnięcia po Sagę Księżycową, bo naprawdę warto.

Na koniec chcę powiedzieć kilka słów o nieoficjalnym tłumaczeniu, które dane mi było przeczytać. Uważam, że dziewczyny, które tłumaczyły dwa tomy sagi począwszy od Cress wykonały kawał wspaniałej roboty. Te tłumaczenia są bardzo dobre, widać, że robiła to zdolna osoba, a nie gogle translator.
Każdy tom  był dodatkowo poddany korekcie, więc nie było żadnych błędów, ani nielogicznych zdań.
Dziewczynom należą się głębokie ukłony, za tak duży nakład pracy, jaką włożyły w przetłumaczenie Sagi Księżycowej.


5 komentarzy:

  1. Witam,

    bardzo dziękuję za recenzję! Osobiście również byłam bardzo zawiedziona gdy dowiedziałam się, że w języku polskim są dostępne tylko dwa pierwsze tomy sagi. Tom trzeci udało mi się zdobyć w wersji nieoficjalnej. Bardzo chciałbym przeczytać tom 4, niestety nie mogę znaleźć tłumaczenia nieoficjalnego.
    Gdzie udało Ci się znaleźć nieoficjalne tłumaczenie Winter?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała seria jest właśnie wydawana przez Papierowy Księżyc - Cinder ukazała się w grudniu, kolejne tomy mają wyjść bodajże wszystkie w tym roku :)

      Usuń
  2. Gdzie znalazłaś tłumaczenie Winter???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno już czytałam tłumaczenie nieoficjalne w internecie. Teraz już pewnie go nie ma.
      Ale w styczniu wychodzi nakładem Papierowego Księżyca tom trzeci - Cress, więc i Winter się za jakiś czas pojawi.

      Usuń