niedziela, 28 stycznia 2018

"Ruina i rewolta" Leigh Bardugo. Finałowy tom trylogii Grisza

„Ruina i rewolta” to finałowy tom trylogii Grisza autorstwa Leigh Bardugo. O poprzednich dwóch tomach pisałam tutaj:
Tom I TUTAJ
Tom II TUTAJ

Pierwszy i drugi tom trylogii całkiem przypadły mi do gustu, choć niepozbawione są wg mnie wad i minusów. Pisałam o nich w swoich poprzednich opiniach. Dodatkowo miałam poważne problemy, aby polubić niektórych głównych bohaterów, zwłaszcza Alinę i Mala. I o ile Alina przechodzi przemianę i spokojnie można zapałać do niej sympatią, o tyle od drugiego tomu przestałam żywić sympatię do Mala.
Jak sprawa wygląda w trzecim tomie?
Otóż po pierwsze i najważniejsze, książka okazała się dużo lepsza niż zakładałam na podstawie doświadczeń z jej poprzedniczkami.
Akcja powieści jest spójna, wartka i potrafi zaskoczyć. Autorka tak tworzy fabułę, aby czytelnik się nie nudził i zdecydowanie się jej to udaje.
Jest więc ciekawie, jest zaskakująco i  bez irytujących dłużyzn  w postaci wewnętrznych monologów głównych bohaterów.
Powieści wyszło to zdecydowanie na plus, a i mi czytało się książkę ze zdecydowanie większą przyjemnością.

Bardzo podobało mi się również nadanie większego znaczenia bohaterom drugoplanowym. Ubarwili fabułę, wprowadzili do niej trochę humoru i fajnego wątku połączonej w walce ludzi, których zaczyna również łączyć przyjaźń. Każda z tych postaci jest barwna, wyrazista i ciekawa i przyznam szczerze, że polubiłam ich wszystkich i mocno im kibicowałam. Obawiałam się również, żeby przykładem pana Sapkowskiego, Leigh Bardugo nie uśmierciła całej ekipy towarzyszącej Alinie w poszukiwaniach ostatniego wzmacniacza Morozova.
Oczywiście, aby się przekonać czy tak się stało, czy nie, trzeba przeczytać książkę.

Kolejnym plusem w książce jest poprowadzenie wątku Darklinga i więzi łączącej go z Aliną.
Już sam Darkling jest wyjątkowo intrygującą postacią. Przede wszystkim jest wielowymiarowy, pełen tajemnic i niespodzianek. Jako antagonista Aliny jest bezwzględny i okrutny, a jednak w pewien sposób potrafił wzbudzić we mnie jakiś rodzaj współczucia.
Miał w sobie jakąś tęsknotę, dawno pogrzebane pragnienie bycia zrozumianym i akceptowanym mimo wszystko.
Darkling to jeden z tych czarnych charakterów, których się lubi, czasami nawet bardziej niż tych „dobrych” bohaterów.

„Ruina i rewolta” wyjaśnia większość wątków i tajemnic, choć zakończenie daje możliwość autorce napisania jeszcze czegoś, pociągnięcia tej historii.
A no właśnie, zakończenie.
Otóż zupełnie nie przypadło mi do gustu, choć uważam, że inaczej ta historia nie mogła się zakończyć.
Miałam jednak nadzieję, na coś trochę innego, na inne rozwiązania i roszady pomiędzy bohaterami.
Autorka jednak wybrała to, co najbardziej pasowało do opowiadanej przez nią historii i w tym miejscu muszę jej to przyznać.
Podkreślałam to przy okazji poprzednich wpisach o pierwszym i drugim tomie trylogii Grisza, ale urzekło mnie w tych powieściach wiele nawiązań do kultury i obyczajów Rosyjskich.  Mają niepowtarzalny urok i nadają całej trylogii odrobiny  pewnej egzotyczności.

Na koniec jedyny minus, bo w tej beczce miodu znalazła się również łyżka dziegciu i jest nią niestety wątek miłosny.
No za nic do mnie nie przemawiał, nie wzbudzał żadnych pozytywnych emocji, a za sprawą Mala, którego wg mnie autorka zepsuła jako postać, wydawał mi się nijaki.
Na szczęście nie był on głównym wątkiem w trzecim tomie i nie dominował fabuły. Okazało się również, że dla pewnych wydarzeń był niejako niezbędnym i ważnym elementem, więc postanowiłam się aż tak bardzo nie czepiać.

„Ruina i rewolta” okazała się wyjątkowo dobrą powieścią i bardzo dobrym zwieńczeniem trylogii Grisza. Poziomem odstaje od poprzednich tomów zdecydowanie na plus.
Cieszę się, że po ciut słabszym drugim tomie nie odpuściłam sobie dalszej lektury.
Całą trylogię oceniam dobrze, mimo, że jej poziom jest bardzo nierówny. To bardzo ciekawa historia, z intrygującym czarnym charakterem, barwnymi postaciami drugoplanowymi i główną bohaterką, która z wyjątkowo irytującej jednostki staje się fajną postacią.
Jeśli lubicie lekkie fantasy z ciekawymi pomysłami i nawiązaniami do rosyjskiej kultury i obyczajów, to  Trylogia Griszy jest zdecydowanie dla Was.



piątek, 26 stycznia 2018

Książkowe zakupy - drugie w styczniu

Styczeń obfitował w kilka premier, na które czekałam naprawdę z niecierpliwością, np. ósmy tom Sagi rodzinnej Poldark. Przybysz z morza.
Więc kiedy tylko się pojawuły, a przy okazji na aros.pl pojawiła siepromocja - od razu zaczęłam buszować na wirtualnych półkach i wrzucać do koszyka jak opentana. I to nie tylko te wyczekiwane nowości, ale i inne, kompletnie mi nieznane książki.
Tylko resztki instynktu samozachowawczego powstrzymały mnie od wydania całej wypłaty za jednym razem, więc z bólem serca musiałam przenieść na kolejny miesiąc niektóre książki.
Mimo to i tak kupiłam w styczniu sporo.
Tym razem, tak jak i ostatnio, więcej w paczce było fantasy.
Dwie z zakupionych książek to ogromne tomiszcza, Rumo i cuda w ciemnościach to ponad 680 stron, a Belgariada ma ich ponad tysiąc. Nie przeraża mnie taka objętość, bo jak Bastion S. Kinga przeczytałam w kilka dni, to nic mi już nie jest straszne.

Z gartunku powieści obyczajowych pojawiły się również nowości, m.in trzeci tom Sagi Moskiewskiej - "Więzienie i pokój", kolejną ogromną objętościowo powieść "Rosja" autorstwa Edwarda Rutherfurda czy kolejna powieść Margaret Atwood - Pani Wyrocznia.



Czeka mnie sporo czytania, a kolejne dwie powieści już zamówione w przedsprzedaży. Te pojawią się dopiero w lutym. 
I mimo, że stos książek czekających w kolejce coraz większy, to czuję psychiczny komfort, że tyle ich jest i nie zabraknie mi lektur na długi czas. 

wtorek, 23 stycznia 2018

"Przeklęta" Iga Wiśniewska

„Przeklęta” to powieść swego czasu szeroko reklamowana i polecana na wielu blogach. Mnie jakoś omijała, aż zachęciła mnie do zakupu znajoma, która mocno się nią zachwycała.
Opis mnie zaciekawił, sugerował pełne tajemnic urban fantasy, więc się skusiłam.

Akcja powieści rozpoczyna się, gdy poznajemy główną bohaterkę Miriam. Poznajemy to zbyt szumne określenie – dowiadujemy się, że żyje i jest bardzo tajemnicza. Do tego stopnia, że prócz kilku faktów nic więcej do końca powieści czytelnik się o niej nie dowiaduje.
Miriam mieszka w wolnym Mieści Rades, które po krwawej wojnie stało się enklawą dla istot paranormalnych i zmiennokształtnych, którzy sprawują w nim nieformalną władzę.
Sam władca zmiennokształtnych – David – zgłasza się do firmy Miriam (która na dobrą sprawę nie wiadomo czym się zajmuje) i prosi o pomoc w znalezieniu mordercy zmiennokształtnych, które od niedawna mają miejsca.

Na początku zostałam mocno zaskoczona narracją. Jest pierwszoosobowa, ale pisana z perspektywy każdego bohatera powieści, nawet tych, którzy w książce pojawiają się tylko na jednej czy dwóch stronach. Gdy czytałam kolejny rozdział z perspektywy innego bohatera, byłam pewna, że ma on jakieś znaczenie dla fabuły. Czasem okazywało się, że nie, a ja zastanawiałam się po co ta osoba w ogóle dostała swój rozdział.
Jeśli chodzi o bohaterów, to najbardziej polubiłam tych drugoplanowych, Iwana i jego ciągłe zawirowania z narzeczoną, medium Vivian oraz Bena, roztargnionego i zakręconego naukowca. Oni nadali powieści kolorytu i potrafili sprawić, że dało się ich lubić. David jak na samca alfa był maksymalnie męski, maksymalnie pociągający, maksymalnie przystojny i ogólnie maksymalnie wszystko. Ale dzięki kilku retrospekcjom mamy szansę trochę lepiej go poznać i nawet polubić.
Jedyną postacią, której nie polubiłam – była Miriam.
Denerwowała mnie od pierwszej chwili, a czym dłużej czytałam, tym moja niechęć stawała się większa. W moich oczach była ona pozerką i manipulantką, pyskatą i arogancką. Niektóre jej zachowania bardziej pasowały do głupich zagrywek gimnazjalistów niż do kobiety z bagażem życiowych doświadczeń. W dodatku praktycznie niczego się o niej nie dowiadujemy, dlaczego jest jaka jest i skąd u niej te wyjątkowe zdolności.
Z powodu odczuć względem głównej bohaterki, książkę momentami czytało mi się zwyczajnie kiepsko i na siłę. Byłam ciekawa jak się rozwinie akcja i wyjaśnienia tajemnicy, na szczęście postacie drugoplanowe nadrabiały trochę niedoskonałości Miriam.

Autorka ma całkiem dobry styl i lekkie pióro. Sprawnie prowadzi akcję, choć czasami odnosiłam wrażenie, że zbyt powierzchownie do niej podchodzi i ślizga się po powierzchni swojej opowieści, zamiast zagłębić się w niej bardziej, dać czytelnikowi poznać Wolne Miasto Rades i jego mieszkańców.
Niestety, niewiele się o nim dowiadujemy, równie dobrze akcja mogłaby się rozgrywać w Warszawie, Londynie czy Wiedniu w czasie teraźniejszym. Niby czytelnik wie, że w Rades jest magia, zmiennokształtni itd. ale tego się zupełnie nie czuje.
W powieści brakowało mi pazura, tej iskry która rozpala wyobraźnię czytelnika i przenosi go w miejsca i czas opisywane przez autorkę.

Czytając Przeklętą, miałam wrażenie, że wszystkiego jest w niej ciut za mało. Zbyt słabo rozwinięte tło, zbyt powierzchowne prowadzenie akcji, za mało rozwinięci ciekawi bohaterowie drugoplanowi.
Jedyne czego jest za dużo, to przerysowania postaci Miriam.
Autorka skumulowała w niej wszystkie cechy „prawdziwej twardzielki” i sprawiło to, że znielubiłam Miriam od samego początku.
Za to bardzo fajnym zabiegiem było wplecenie w fabułę mitologii Greckiej. Kompletnie siętakiego rozwiązania nie spodziewałam i dałam się pozytywnie zaskoczyć.
 Również zakończenie jest ciekawe, choć patrząc na to, że jest już drugi tom serii Wolne Miasto Rades, to raczej nie ma co spodziewać się niespodzianki.
Mimo sporych minusów powieść czytało mi się lekko i szybko. Iga Wiśniewska miała dobry pomysł, a powieść spory potencjał, który nie do końca potrafiła wykorzystać. Stworzyła również ciekawych bohaterów, choć ci najlepsi, to postacie drugoplanowe.   Akcja przez większość czasu była dość dynamiczna i choć zdarzały się bardziej spokojne momenty, to nie nudziłam się czytając Przeklętą.
Uważam, że autorka ma talent i jeśli będzie go rozwijać, to może pisać naprawdę  dobre książki, bo już teraz widać, że potrafi stworzyć ciekawą historię.




niedziela, 21 stycznia 2018

"Przebudzenie Olivii" Elizabeth O'Roark

„Przebudzenie Olivii” to książka, której tytuł i okładka skojarzyły mi się z niczym innym niż klasyczny erotyk, dlatego nie poświęciłam jej ani chwili uwagi przeglądając kolejne strony w internetowej księgarni. Dopiero kilka ciekawych recenzji na blogach skłoniło mnie do pochylenia się nad tą książką i zakupu.
Książka z gatunku YA opowiada o dwójce młodych ludzi, tytułowej Olivii – studentce, biegaczce, która z
powodu sporych kłopotów musiała przenieść się na inny Uniwersytet. Tam  dołącza do drużyny biegaczek, której trenerem jest Will, niewiele od niej straszy mężczyzna.
Ona skrywa mroczne tajemnice, on postanawia jej pomóc. Co oczywiste, od pierwszej chwili będzie ich do siebie ciągnąć, a co z tego wyniknie – łatwo się domyślić.

Wbrew temu co sądziłam o tej książce zanim ją kupiłam, Przebudzenie Olivii nie jest erotykiem. To klasyczny romans YA, gdzie seks i pożądanie odgrywają ważną rolę, ale nie są głównym wątkiem powieści.
Autorka stworzyła ciekawych bohaterów, zwłaszcza Will jest postacią, którą polubiłam od pierwszej chwili. Całkiem inaczej miała się sprawa z Olivią. Początkowo niemożebnie działał mi na nerwy, jej zachowanie irytowało i odpychało. Czym dłużej czytałam, tym lepiej było, ale tak naprawdę nie udało mi się polubić tej bohaterki.  Jest harda, pyskata, agresywna nie tylko werbalnie. I nawet wyjaśnienie przyczyn takiego zachowania, nie dało rady mnie do niej przekonać w 100%.
Owszem, mój odbiór jej postaci trochę się zmienił, ale nie do tego stopnia, abym zapałała do niej prawdziwą sympatią.
Prócz dwójki głównych bohaterów, autorka stworzyła fajne postacie drugoplanowe, ciekawe, intrygujące, dodające powieści  humoru i ubarwiające fabułę.

Elizabeth O’Roark ma lekkie pióro i sprawnie prowadzi akcję. Do tego  nie przesadza z ckliwością, co zapisuję jej na plus. Książkę czytało mi się przyjemnie i szybko, choć jeszcze zanim zacznie się ja czytać, to wiadomo jak ta historia się zakończy.
Prócz wątku niedozwolonej miłości, jest jeszcze jeden – tajemniczej i traumatycznej przeszłości Olivii. Ten wątek bardzo mi się spodobał i zaciekawił, choć jego poprowadzenie i  rozwiązanie kompletnie mnie rozczarowało. To był spory potencjał, który został zmarnowany.
Autorka potrafi z wyczuciem pisać o uczuciach i targających bohaterami emocjach, nie przesadza w żadną stronę. Jeśli chodzi o sceny erotyczne nie przesadza z ich ilością, dzięki czemu są uzupełnieniem uczucia pomiędzy bohaterami, a nie głównym tematem tej historii.

„Przebudzenie Olivii” praktycznie niczym nie zaskakuje, wpasowuje się idealnie w ramy gatunku i od początku do końca wiadomo jak będzie się rozwijała fabuła i w jakim kierunku będzie zmierzała akcja.
Ta przewidywalność nie przeszkadza jednak  jeśli czytelnik się z nią liczył, a  z książką można wtedy spędzić przyjemny wieczór.
Elizabeth O’Roark ma dobry styl i potrafi wciągnąć czytelnika w opowiadaną przez siebie historię,  w swojej powieści nie przesadza również z nagromadzeniem wszelkich dramatów tego świata.
Owszem, jej bohaterowie dostają od życia wiele przysłowiowych kopów, ale  autorka zachowuje dobre proporcje pomiędzy dramatycznymi wydarzeniami, a tymi niosącymi nadzieję na przyszłość.
Na plus zasługują również dialogi, są barwne, pełne humoru i ciętych ripost. Nadały fabule lekkości i wprowadziły sporą dawkę humoru.

Ogólnie powieść Elizabeth O’Roark oceniam dobrze. Może i niczym mnie ta książka nie zaskoczyła, ale czytało mi się ją przyjemnie i bez większych rozczarowań.  „Przebudzenie Olivii” to typowy romans YA, poruszający ciężki temat jakim jest trauma po tragicznych wydarzeniach z przeszłości i koniecznością dokonania trudnych życiowych wyborów.  Wszystko to opisane jest jednak w lekki sposób, więc nie przytłacza  czytelnika.
Gdybym spodziewała się po tej powieści czegoś wyjątkowego, wybijającego się ponad ramy typowe dla gatunku, przeżyłabym spore rozczarowanie. Ja jednak liczyłam na sprawnie napisaną historię miłości pomiędzy parą głównych bohaterów, okraszoną kilkoma tragediami i sporą dawką pożądania.
Dostałam właśnie to, więc o rozczarowaniu nie było mowy.  Książkę polecam wielbicielkom gatunku, bo to całkiem  fajna i przyjemna lektura na jeden czy dwa wieczory.


czwartek, 18 stycznia 2018

"Miłość w czasie rewolucji" Elvira Baryakina

„Miłość w czasie rewolucji” to pierwsza książka z serii Burzliwa epoka. Jej akcja rozpoczyna się latem 1917 roku, gdy do Rosji wraca Klim Rogow, dziennikarz mieszkający w Argentynie. Do ojczyzny ściągnęły go sprawy spadkowe po zmarłym ojcu.
Mężczyzna chce szybko załatwić formalności (co w Rosji wcale nie było oczywiste) i wrócić do Argentyny. Dzieje się jednak inaczej, poznaje bowiem młodą wdowę Ninę, a wzajemne uczucie jakie ich ogarnie sprawi, że Klim będzie odkładał wyjazd. Do czasu aż nie będzie on już możliwy, a zakochanych w swoje szpony złapie rewolucja październikowa i szaleństwo bolszewizmu.

Elvira Baryakina stworzyła wielowątkową powieść. To napisana z rozmachem historia Klima i Niny na tle szaleństwa rewolucji i brutalnie wprowadzanych zmian w Rosji.
Oboje to bohaterowie bardzo wyraziści, pełni pasji, uczuć, ale i wad. To prawdziwi ludzie, z krwi i kości i nie trudno było mi się do nich przywiązać i ich polubić.  I choć oboje są osią fabuły, to autorka wprowadziła do niej niemniej ciekawych bohaterów drugoplanowych, ważnych i przewijających się przez całą powieść.  Mamy zatem pełen wachlarz ciekawych postaci, podejmujących różne decyzje i kierunki w nowej rzeczywistości. Tym zabiegiem wyjaskrawiła różne postawy jakie w tamtych czasach reprezentowali ludzie, od walki z bolszewikami, poprzez próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości aż po bezwzględnie wykorzystujących dla własnych korzyści  przedstawicieli nowej władzy.
Historia Klima i Niny jest niejako tłem do pokazania tego, co wtedy działo się w kraju, autorka stworzyła bardzo mocne tło historyczne i szeroko opisywała okrucieństwo i obłęd tamtych czasów, bynajmniej nie zanudzając czytelnika historycznymi szczegółami. Potrafiła je tak zgrabnie wpleść w fabułę, że powieść czytało mi się z zapartym tchem.

Dwójka głównych bohaterów przeżyła piekło jakie zgotowali ludziom bolszewicy na czele z Leninem czy Trockim. Wikłali się w nieprawdopodobne sytuacje i wydarzenia, rewolucja rzucała nimi w różne miejsca, jak morze statkiem podczas sztormu.
Bywały chwile, że aż trudno było mi uwierzyć, że ludzie ludziom potrafili zgotować taki los. A jednak wszystko co opisała autorka to fakty podane w przystępny i barwny sposób.
Powieść „Miłość w czasie rewolucji” mocno skojarzyła mi się z inną książką, której akcja rozgrywa się w czasie rewolucji październikowej i zaraz po niej, to „Czwarty czerwony” autorstwa Stefana Türschmid o której pisałam TUTAJ , choć różni je to z jakiej perspektywy przedstawiali te wydarzenia. W powieści pani Baryakina obserwujemy wydarzenia z perspektywy Rosjan, w książce pana Türschmid z perspektywy polskiego żołnierza, walczącego o odzyskanie przez Polskę niepodległości.

Jest coś jeszcze w powieści „Miłość w czasach rewolucji” co jest wg mnie specyficzne dla autorów rosyjskich.  Bo należy dodać, że autorka jest z pochodzenia Rosjanką, urodzoną w ZSRR w 1975 roku i pomimo, że mieszka obecnie w USA w jej powieści czuć ten subtelny klimat jaki spotkałam tylko w książkach rosyjskich autorów właśnie. To coś ledwie uchwytnego, jakaś melancholia, smutek, tęsknota w duszy.  Nie potrafię dokładnie ubrać w słowa tego wrażenia, odczucia, ale zachwyca mnie to za każdym razem, gdy trafiam na książkę (zwłaszcza historyczną) rosyjskich pisarzy.

„Miłość w czasie rewolucji” to wciągająca powieść i pomimo sporych gabarytów, książkę czytało mi się bardzo szybko. Momentami nie potrafiłam jej odłożyć, mimo, że była jakaś absurdalnie późna pora, albo obiad zaczynał się przypalać.
Historia opowiadana przez autorkę jest porywająca, mimo, że niczego nie podaje w ugrzecznionej formie. Elvira Baryakina wiernie faktom przedstawia ówczesną rzeczywistość i konsekwencje przejęcia władzy przez ludzi, którzy nigdy nie powinni się do niej nawet zbliżyć.
Barwny język, świetnie poprowadzona akcja, wyraziści bohaterowie, mocne i zajmujące tło historyczne, pełne emocji wątki miłosne – to wszystko sprawia, że powieść pani  Baryakina to wspaniała lektura.

Oczywiście w powieści nie brakuje romansu pomiędzy głównymi bohaterami.  Ale ich miłość jest ukazana przez pryzmat okrucieństw z którymi musieli się zmierzyć, w ciągłym poczuciu niebezpieczeństwa i realnej groźby śmierci z rąk CzK, dezerterów z armii, z powodu donosu na rzekomego wroga ludu i rewolucji usłużnie po czynionego przez zazdrosnego sąsiada czy sąsiadkę.
Tamte czasy wyciągnęły na wierzch wszystko co w ludziach najgorsze, ukazując do czego zdolni są się posunąć nikczemni ludzie.

Burzliwa epoka, to seria, którą przeczytam w całości – nie widzę innej możliwości. Jeśli kolejne tomy serii będą tak dobre jak pierwszy, to ma ona szansę stać się jedną z moich ulubionych.
Od bardzo dawna fascynuje mnie historia Rosji i bardzo lubię powieści, w których akcja rozgrywa się właśnie w tym kraju.
Powieść szczerze polecam, a sama zabieram się za szukanie kolejnych tomów w księgarni internetowej.


niedziela, 14 stycznia 2018

"Kot Alchemika" Walter Moers

Gdy zaczęłam czytać „Kota Alchemika” nie mogłam uwierzyć, że przez tyle lat ta książka nie wpadła w moje ręce.  Że nigdzie nie natrafiłam na jej recenzje, nie wyświetliła mi się w propozycjach na różnych stronach dla książkoholików itd.
Dopiero przypadek sprawił, że zatrzymałam się nad tą niepozornie wyglądającą okładką, a zafascynowana opisem książkę nabyłam.

Akcja powieści opowiada o krocie Echo (dokładnie tak, krocie – nie kocie. Od typowego kota odróżnia krota fakt, że potrafi mówić ludzkim głosem), który na wskutek śmierci swojej opiekunki wylądował na ulicy, gdzie na skraju śmierci głodowej spotkał go przeraźnik Eisspin i proponuje umowę – on zabierze krotka do swojego zamku i przez miesiąc będzie go karmił wszystkim co najlepsze, a podczas następnej pełni Echo pozwoli się zabić i wytopić ze swojego ciała tłuszcz, którego przeraźnik potrzebuje do swoich alchemicznych działań.
Echo, który wie, że na ulicy nie przeżyje więcej niż kilka dni, zgadza się na umowę z przeraźnikiem. Czy skończy w kotle Eisspina, czy może los da mu jednak szansę na życie.

Powieść rozpoczyna się z tzw. marszu, nie ma długiego wprowadzenia w wykreowany przez autora świat, szybko przedstawia nam miasto Sledwawie oraz co doprowadziło Echo do momentu, w którym go poznajemy. Więcej informacji o otaczającym krotka świecie dowiadujemy się niejako przy okazji rozwijania się fabuły i pojawieniu się kolejnych bohaterów.
Świat stworzony przez autora jest niebanalny i intrygujący, choć uważne oko wyłapie trochę nawiązań do współczesnego świata.
Akcja jest bardzo wartka i wciągająca, nie nudzi ani przez chwilę. Zresztą historia opowiadana przez Waltera Moersa jest tak niesamowitą mieszanką groteski, grozy i komedii zaprawionych czarnym humorem i sarkazmem, że nie sposób się od książki oderwać.

Bohaterowie, który stworzył pisarz, to barwne postacie, pełne sprzeczności i zaskakujących cech charakteru. Jeśli chodzi o krotka Echo, to (co oczywiste w przypadku kotów) nie sposób było go nie polubić i rozpaczać nad wizją jego rychłej śmierci. Przeraźnik Eisspin natomiast to postać dość skomplikowana, z jednej strony do cna zła i okrutna, z drugiej, gdy czytelnik poznaje przeszłość tego budzącego grozę człowieka, trochę mu współczuje, choć w ostatecznym rozrachunku ja go nie byłam w stanie polubić choćby minimalnie.
Postacie drugoplanowe są równie ciekawe  jak te główne i odgrywają w tej historii ważną rolę.
Najważniejszymi okazuję się Skóroperze, puchacz Fiodor, Ugotowany Upiór i przeraźnica Izanuela. Ubarwiają powieść, wprowadzają zamieszanie i sporą dawkę niekiedy absurdalnego poczucia humoru.

Autor ma fajny styl i lekkie pióro, i choć zdarzały mu się nieco przydługie opisy kulinarnych poczynań Eisspina, to w żaden sposób nie zniechęciło mnie to do dalszej lektury.
Świat stworzony przez Waltera Moersa jest absolutnie fascynujący,  pisarz potrafił niesamowicie obrazowo go przedstawić, więc nie miałam najmniejszych problemów aby wyobrazić sobie wszystko, o czym pisał.

„Kot Alchemika” to historia baśniowa, pełna niespodziewanych zwrotów akcji, niesamowitych wydarzeń, plejady barwnych postaci, przedstawiająca walkę dobra ze złem w sposób niebanalny i arcyciekawy.
Wspaniałe są również w powieści ilustracje, które w cudowny sposób oddają niesamowity klimat tej historii.
Jestem całkowicie  zauroczona tą książką i mogę śmiało powiedzieć, że wpisuje się również w poczet fanów pisarza, a co za tym idzie, oczywistym jest, że przy najbliższych zakupach książkowych, do koszyka wpadną jego kolejne powieści osadzone w świecie Camonii.


czwartek, 11 stycznia 2018

"Kobieta w oknie" A.J. Finn

„Kobieta w oknie” zaciekawiła mnie opisem. Mocno skojarzyła mi się z filmem Okno na podwórze Alfreda Hitchcocka (czytając książkę odkryłam fascynację głównej bohaterki czarno-białymi filmami thrillerami i kryminałami, więc zapewne autor również jest ich fanem), który to film od zawsze był dla mnie jednym z najlepszych w swoim gatunku.
Dlatego też śmiało sięgnęłam po książkę A.J. Finn, pewna, że przygoda z nią nie może się nie udać.

Akcja powieści rozpoczyna się od przedstawienia Anny, lekarki – psycholożki, która po bliżej niewyjaśnionym wydarzeniu zaczęła cierpieć na głęboką agorafobię. Kobieta nie wychodzi z domu, nie otwiera nawet okien. Jej „oknem” na świat jest internet oraz aparat fotograficzny, za pomocą którego podgląda swoich sąsiadów.
Wszystko płynie wolnym rytmem, od jednego leku do drugiego, od jednego kieliszka wina do następnego, aż naprzeciw Anny wprowadza się nowa rodzina - Russsellowie. I wtedy jej i tak skomplikowane życie wywraca się do góry nogami, bo pewnego wieczoru widzi coś, czego nie powinna. Gdy próbuje o tym opowiedzieć policji i najbliższym, nikt jej nie wierzy, tym bardziej,  że kobieta po traumatycznych przeżyciach nie jest stabilna emocjonalnie.
Ale Anna jest pewna co widziała…

Początek powieści, to wprowadzenie czytelnika w świat Anny. A trzeba przyznać, że to bardzo depresyjne, smutne i pełne bólu miejsce.
Autor krok po kroku odkrywa tajemnice swojej bohaterki, nie zdradzając czytelnikowi za szybko jej sekretów i nie wyjaśniając wszystkiego na samym początku.
Taki zabieg potęguje niepewność i wzbudza ciekawość, sprawia, że czytelnik ma czas aby snuć własne domysły.
Przyznam, że przez chwilę obstawiałam kompletnie inne rozwiązanie tajemnicy Anny, choć bardzo szybko domyśliłam się jednak, jaką prawdę skrywa kobieta.
Mimo to początek powieści był dla mnie okropnie nużący i bywały chwile, że gdybym nie była zobowiązana do napisania recenzji, to książkę bym odłożyła na półkę bez szans na to, że kiedyś do niej wrócę i dokończę czytać.
Na szczęście, dla mnie zobowiązanie się do czegokolwiek, rzecz święta, więc chcąc nie chcąc czytałam dalej.
I bardzo dobrze się stało, bo w pewnej chwili akcja przyspiesza i rozkręca się do tego stopnia, że nie mogłam się od książki oderwać i zarwałam sporą część nocy, żeby przeczytać ją do końca.

Autor ma lekkie pióro, ale pisze bardzo obrazowo i przekonywująco. Potrafił stworzyć mroczny świat fobii Anny, dobrze odmalować jej nadużywanie alkoholu mieszanego z lekami, do tego przejmująco przedstawić jej stan psychiczny i emocjonalny.
A.J. Finn stworzył bohaterkę złamaną przez życie, na skraju całkowitego upadku, takiego, z którego nie sposób już się podnieść.
Wprowadził również kilkoro bohaterów drugoplanowych, którzy odegrali mniejsze lub większe role w fabule, choć nie poświęcił im zbyt wiele czasu, akcja koncentruje się na głównej bohaterce.
Czy polubiłam główną bohaterkę? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno ogromnie jej współczułam i żal mi było, że spotkała ją taka tragedia, choć czym więcej autor odkrywał jej sekretów, tym bardziej żal ustępował rozczarowaniu.

Mimo pewnej przewidywalności (zakładam, że nie tylko ja domyśliłam się pewnych rozwiązań w fabule), książkę po początkowych trudnościach czytało mi się bardzo dobrze i szybko. Byłam niesamowicie ciekawa, które z moich podejrzeń okażą się trafione, a które były tylko strzałami kulą w płot.
Dlatego prócz chęci rozwiązania zagadki, do przodu gnała mnie również ciekawość.
Autor stworzył w swojej powieści ciekawy klimat, klaustrofobiczny, pełen niepewności co jest prawdą, a co tylko urojeniem schorowanego umysłu.
Fajnie również pokazał, jak z pozoru nic nieznaczące detale naprowadziły Annę na właściwy trop. Przyznam szczerze, że nie wszystkie takie niuanse wyłapałam.
Co więcej autork dawał czytelnikowi i Annie pewne wskazówki, co do tożsamości złoczyńcy, a jednak i Anna i ja dość późno zorientowałyśmy się, kto nim jest.

Lekturę Kobiety w oknie uważam za udaną i cieszę się, że nie zrezygnowałam z jej czytania. Powieść okazała się całkiem udaną rozrywką i ciekawym thrillerem, który gdy już mnie porwał, to nie wypuścił do ostatniej strony.
Zdecydowanie mogę ją polecić, a sama zapewne skuszę się na kolejną książkę A.J. Finn, bo mimo iż kryminał/thriller, to nie mój ulubiony gatunek literacki, to jednak ta powieści zdecydowanie przypadła mi do gustu.


Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu W.A.B

wtorek, 9 stycznia 2018

"Zimowy wiatr na twojej twarzy" Carla Montero

„Zimowy wiatr na twojej twarzy” to druga powieść Carli Montero, którą przeczytałam. Pierwszą była Szmaragdowa tablica (pisałam o niej TUTAJ), która mnie zachwyciła totalnie i okazała się być jedną z najlepszych książek, które przeczytałam w 2017 roku.
Więc najnowszej powieści autorki postawiłam bardzo wysoko poprzeczkę i myślę, że między innymi  to jest przyczyna moich mieszanych odczuć względem tej książki.

Akcja powieści rozgrywa się w większości podczas wojen, najpierw wojna domowa w Hiszpanii, potem II Wojna Światowa. Z powodu poplątanych losów głównych bohaterów – Leny i Guillena – znajdziemy się we Francji, pod oblężonym Leningradem, w Polsce i Hiszpanii.
Para głównych bohaterów, a to na nich skupia się fabuła, to przyrodnie rodzeństwo (bez więzów krwi), które zostanie wciągnięte w wir wydarzeń, które rzuci ich w wojenna zawieruchę, w dodatku po przeciwnych stronach konfliktu.
Ich życiowe wybory rozdzielą ich, rozbiją całą rodzinę, a ich życie naznaczą bólem i ranami, które nigdy nie zagoją się do końca.

Autorka większość bohaterów powieści wzorowała na członkach swojej rodziny i ich przeżyciach podczas  kolejnych wojen.
Potrafiła stworzyć bardzo wiarygodne postacie, uzbroić ich w ideały, charakter, marzenia, troski, lęk, ból i rozpacz, nadzieję, ale i walkę o szczęście.
Ich oczami śledzimy najpierw wybuch i przebieg wojny domowej w Hiszpanii, która pochłonęła tak wiele ofiar, a później koszmar II WŚ, która wstrząsnęła całym światem.
Na przykładzie Leny i Guillena ukazała, że wybór pomiędzy komunizmem a faszyzmem, to jak wybór pomiędzy dżumą a cholerą.
Tło historyczne w powieści jest bardzo dobre i stanowi ogromny atut tej książki. Dziś, z perspektywy lat, wiemy, że i komunizm i faszyzm były tak samo okrutnymi i zbrodniczymi ideologiami, ale w latach gdy dochodziły do głosu, ludzie tak mocno w nie uwierzyli i byli przekonani o ich zbawiennym wpływie na swoją ojczyznę, że gotowi byli stanąć brat przeciwko bratu, ojciec przeciwko synowi.

Strona obyczajowa powieści jest niemniej ważna, ale stanowi jedynie tło dla wydarzeń historycznych.   Nie znajdziemy tu  historii miłosnej, która stanowiłaby oś wydarzeń w książce, choć wątki miłosne jak najbardziej się pojawiają. Jednak Carla Montero  niczego nie ubarwiała, a losy swoich bohaterów opisuje w sposób jak najbliższy prawdziwym przeżyciom jej krewnych.
Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, a zważywszy na tło historyczne, przepełniona wieloma dramatycznymi wydarzeniami. Mimo to autorka nie odbiera bohaterom nadziei, wciąż każe im wierzyć, że otaczające ich szaleństwo w końcu się skończy, a oni dostaną jeszcze szansę na dobre życie.

Mimo, że historia opowiadana przez pisarkę jest fascynująca, to przez około dwieście stron nijak nie mogłam się wciągnąć w fabułę. Czytałam stronę za stroną i czułam znużenie zamiast ciekawości.
Myślę, że to za sprawą głównych bohaterów i ich wiary w faszystowskie i komunistyczne ideologie. Czytałam o decyzjach jakie podejmowali pod ich wpływem i wewnętrznie nie mogłam tego zaakceptować.  W dodatku to co tak bardzo mnie zachwyciło w Szmaragdowej tablicy, czyli relacje pomiędzy głównymi bohaterami, w tej książce kompletnie do mnie nie przemawiało.
Dopiero gdy akcja przeniosła się do czasów II WŚ, a Lena i Guillen zostają rozdzieleni przez wojenną zawieruchę, akcja pochłonęła moją uwagę całkowicie, a strony umykały jedna za drugą.


Mimo początkowego znużenia, powieść oceniam bardzo dobrze. To fascynujące tło historyczne, wnikliwe spojrzenie na wpływ różnych ideologii na społeczeństwo i do czego może doprowadzić fanatyzm w ich wyznawaniu.
To wreszcie obraz ludzi walczących o swoje przekonania, życie, przyszłość, ale również o dobro tych, którzy skazani zostali na zagładę.
I choć brakowało mi w tej książce mocno zarysowanego  wątku obyczajowego, to  w ostatecznym rozrachunku nie wpłynęło to negatywnie na mój odbiór powieści i absolutnie nie zniechęciło do sięgnięcia po kolejne książki autorki, która ma lekkie pióro i potrafi bardzo obrazowo opisywać rozgrywające się na kartach powieści wydarzenia.
„Zimowy wiatr na twojej twarzy” polecam każdemu, kto lubi powieści historyczne, podane w przystępny sposób, z plejadą pełnokrwistych  bohaterów i fabuła, która wciąga.


niedziela, 7 stycznia 2018

Książkowe zakupy - pierwsze w nowym roku

Paczkę z tymi zakupami odebrałam już 2 stycznia, co wprawiło mi w zdziwinie i zachwyciło jednocześnie. Wielki ukłon w stronie księgarni TaniaKsiążka, gdzie robiłam zamówienie.
Skusili mnie wietrzeniem magazynu dzień przed sylwestrem, więc nie potrafiąc oprzeć się pokusie, wybrałam kilka książek.
Najbardziej zaciekawił mnie Kot Alchemika, książka wydana w 2010 roku. Liczę na ciekawą lekturę.
Pozostałe książki, to prócz kolejnego tomu cyklu Wojownicy, dość przypadkowe zakupy.
Prócz książki pani Miszczuk, reszta to fantasy, które ostatnio zdominowało moje paczki z zamówieniami.


Na koniec skusiłam się na uwielbianą w czasach dawnych grę planszową Eurobuisness. Dawno w nią nie grałam, a lubiłam te wszystkie szachrajstwa, które próbowali popełniać prawie wszyscy uczestnicy gry niewyłączając mnie.


Nowy rok dopier się rozpoczął, lista zakupowa na styczneń jest długa, a już na luty pojawiają się zapowiedzi wyczekiwanych przeze mnie książek. Coś czuję, że mój portfel będzie płakał w rozpaczy, zwłaszcza, że czeka mnie kupienie kolejnego regału i jakimś cudem wkomponowanie go w powierzchnię, w której kompletnie nie ma na niego miejsca.

czwartek, 4 stycznia 2018

"Noc między tam i tu" Marta Krajewska

„Noc między tam i tu” to historia siedmioletniego Bratmiła, mieszkańca Wilczej Doliny.
Chłopiec z powodu swojego zagubienia popełnia błąd, którego skutkiem będzie porwanie jego maleńkiej siostry Paprotki przez potwora.
Pełen determinacji Bratmił wyruszy w nocy, aby uratować siostrę i sprowadzić ją do domu całą i zdrową, a w lesie spotka wiele stworzeń w które wierzy, a których nigdy wcześniej nie spotkał.

„Noc między tam i tu” z założenia jest książką dla dzieci, ale to opowieść, która zauroczy czytelnika w każdym wieku.
To piękna historia o popełnianiu błędów, braniu za nie odpowiedzialności i próbie ich naprawienia. Mamy w niej potwory i straszne sytuacje, ale są również bardzo pozytywne akcenty, jak szacunek dla przyrody i lasu i to jak las potrafi się za dobroć odwdzięczyć, jak inność nie oznacza od razu, że ktoś jest gorszy, a złym wcale się człowiek (i nie tylko) nie rodzi, jeśli już – to taki się staje.


Książka napisana jest prostym, ale plastycznym i pięknym językiem, który jest przyjemny w odbiorze i dla dorosłego czytelnika.
Z racji dużej czcionki, czyta się tą historię wręcz ekspresowo, a ciekawa i wciągająca akcja nie pozwala się oderwać do samego końca.
Uroku powieści dodają piękne ilustracje, które wspaniale oddają słowiański klimat.
I choć od początku spodziewałam się właśnie takiego zakończenie, książkę czytałam pełna napięcia i oczekiwania na finał wzruszającej opowieści.

„Noc między tam i tu” polecam każdemu, kto tak jak ja pokochał Wilczą Dolinę, interesują go Słowiańska mitologia i kultura lub zwyczajnie chce spędzić wieczór z piękna opowieścią.
To mądra historia z morałem i ważnym przesłaniem, a sposób jej konstrukcji sprawi, że przyjemność z jej czytania będzie miał czytelnik w każdym wieku.
Oczywiście po jej przeczytaniu nabrałam jeszcze większej chęci na kolejny tom serii Wilcza Dolina, której oczekuję niecierpliwie od czasu premiery „Zaszyj oczy wilkom”.

Książki z elementami Słowiańskiej mitologii  odkryłam dopiero w ubiegłym roku i całkowicie dałam się im oczarować.
Zaczęłam również uzupełniać swoją wiedzę o naszych dawnych wierzeniach, obyczajach, zabobonach. To fascynująca historia naszych przodków, sposobu ich życia i bogów, w których wierzyli.
Marta Krajewska ma dużą wiedzę o kulturze i wierzeniach Słowian i potrafi ją wspaniale wpleść w opowiadaną przez siebie historię. Dzięki temu jej powieści czyta się z przyjemnością jednocześnie otrzymując sporą dawkę informacji o kulturze Słowian.



„Noc między tam i tu” to ostatnia przeczytana przeze mnie książka w 2017 roku. Zakończyłam więc czytelniczy rok w Słowiańskich klimatach. Była to świetna przygoda, którą przeżyłam wraz z Bratmiłem, który pomimo strachu i niekiedy zwątpienia nie poddał się i nie zawahał w swoich poszukiwaniach siostry.
Chętnie sięgnę po każdą jej następną powieść, bo autorka ma niewątpliwy talent i ogromną wyobraźnię i potrafi z nich zrobić niesamowity użytek.







wtorek, 2 stycznia 2018

Czytelnicze podsumowanie 2017 roku

Nigdy wcześniej nie robiłam na blogu podsumowań, choć w październiku 2017 minęło dwa lata, odkąd go prowadzę.
W tym roku postanowiłam jednak napisać krótki wpis z takim mini podsumowaniem. W nim skromnie - ksiązki, które najbardziej mi się spodobały i te które mnie zawiodły i rozczarowały.

Zacznę od tego pozytywnego wpisu - czyli moich zachwytów.
Tak wyszło, że podzieliłam je na dwie grupy - fantasy i reszta. I jeśli chodzi o grupę pierwszą, to tam zdecydowanie królują polskie nazwiska.
Maja Lidia Kossakowaska i jej kolejny tom serii Anielskiej - Bramy Światłości, to mój zdecydowany faworyt... ale na równi z Komornikiem Michała Gołkowskiego.
Poza tym niedawne odkrycie "Noc kota dzień sowy" czy zaskakujące Luonto. Do tego dopiero w tym roku odkryte Słowiańskie klimaty, w których się zakochałam czyli książki Marty Krajewskiej, Katarzyny  Bereniki Miszczuk i Pauliny Hendel. Grupę zamyka piąty tom serii INNI Anne Bishop oraz cudownie baśniowa Wybrana.


Jeśli chodzi o powieści obyczajowe, to największe wrażenie wywarła na mnie "Szmaragdowa Tablica" Carli Montero. Długo stała na półce, a gdy już po nią sięgnęłam, nie mogłam się oderwać.
Poza tym na liście najlpszych znalazła sie kolejna powieść Anny McPartlin, C.R. Zafona czy Stefana Türschmid.
Każda z tych książek ujęła mnie czym innym, każda wciągnęła i zachwyciła na swój sposób. O każdej z nich pisałam również na blogu, więc jeśli ktoś chciałby poznać bardziej szczegółowo moje wrażnie z lektury, to zapraszam.



Natomiast jeśli chodzi o największe rozczarowania, to lista wcale nie jest aż tak krótka, jakbym chciała:

1. Maria Solar - Skradzione godziny
2. J.P. Monninger - Droga do ciebie
3. Kathleen Grissom - Dom służących                  
4.Tosca Lee - Pierworodna
5. Marc Elsberg - Helisa
6.Alexandra Bracken - Pasażerka

Jeśli chodzi o książki z tej grupy, to nie jest tak, że każdą z nich chciałam wyrzucić przez okno czy spalić w piecu. Ale każda z jakiegoś powodu mnie rozczarowała i odkładałam ją z uczuciem ogromnego zawodu, czasem znudzenia i zniechęcenia.
Uważam, że czytanie nigdy nie jest stratą czasu, nawet jak książka jest "słabsza". Tak też było w tym przypadku.
Nie zmienia to faktu, że w większości przypadków tak sie zraziłam do autora/autorki, że zapewne po kolejne ich książki już nie sięgnę.