niedziela, 29 kwietnia 2018

„Zostań, a potem walcz” John Boyne

John Boyne to autor znanego u nas Chłopca w pasiastej piżamie. Na swoim koncie ma jednak więcej
powieści, niektóre już u nas niedostępne (liczę, że to się zmieni i pojawią się wznowienia).
Książki tego autora mogę kupować w ciemno, więc gdy pojawiła się zapowiedź kolejnej jego powieści, nie zastanawiałam się ani chwili.
„Zostań, a potem walcz” to kolejna powieść osadzona w realiach wojennych, tym razem jednak akcja toczy się w trakcie I Wojny Światowej.
Głównym bohaterem jest dziewięcioletni Alfie, którego ojciec zgłasza się do wojska jako ochotnik w pierwszych dniach wojny.
Chłopiec wraz z matką radzą sobie jak mogą w tym trudnym czasie, wojna zbiera swoje żniwo, a po niespełna trzech latach walk, ojciec Alfiego przestaje przysyłać listy…
Chłopiec za sprawą przypadku dowiaduje się, co dzieje się z ojcem i postanawia sam pomóc ojcu.

Kto czytał inne powieści autora, ten doskonale wie czego można się spodziewać po jego nowej powieści.
Autor w lekki sposób pisze o bardzo trudnych sprawach i strasznych wydarzeniach z kart naszej historii.
Nie oznacza to jednak, że są to przyjemna opowiastka z historią w tle. Mimo tej lekkości, to poruszająca i trudna historia jednego z najstraszniejszych konfliktów zbrojnych i jego skutkach.
Wszystko to oglądamy z perspektywy małego chłopca,  jego oczyma i jego pojmowaniem i rozumieniem sytuacji.
Dlatego jest to tak bardzo przystępna lektura, bo i postrzeganie dobra i zła przez dziewięciolatka nie jest skomplikowane.

John Boyne porusza kilka bardzo istotnych kwestii, nerwicę frontową i związane z nią skutki dla żołnierzy (zjawisko w czasach II WŚ nieznane opinii publicznej, a więc i często traktowane jako zwykłe tchórzostwo), kwestie internowanie obywateli, którzy nie byli rodowitymi anglikami (podejrzenia o szpiegostwo itd.) oraz kwestia odmawiania poboru do wojska przez obdżektorów ( znaczenie tego określenia TUTAJ) i to jak byli traktowani przez społeczeństwo, zamykani w więzieniach.
Każdy z tych tematów jest przedstawiany czytelnikowi z punktu widzenia małego Alfiego, przeżywamy więc jego rozterki, widzimy jego niezrozumienie pewnych działań i wewnętrzny sprzeciw wobec okrucieństw wojny i jej skutków nie tylko na polu walki.

Historia opowiadana przez autora rozgrywa się w całości w Anglii, akcja jest wartka i wciągająca.
Ta powieść  mimo niewielkiej objętości, wywołuje masę emocji i wzruszeń. Dociera do serca czytelnika i sieje tam spustoszenie, bowiem losy Alfiego, jego ojca i najbliższych sąsiadów są do głębi poruszające i nawet pozytywne wydarzenia nie niosą ze sobą typowego happy endu.
Właśnie to jest najważniejszym przesłaniem tej powieści, że  każda wojna, nawet ta wygrana, nie jest warta ceny jaką przychodzi za nią zapłacić. Zwycięstwo nie gwarantuje szczęścia, a wręcz przeciwnie. A cierpienie nie ogranicza się tylko do wygojenia ran fizycznych, bo są rany, które nigdy nie się zagoją, na zawsze naznaczając umysł i duszę ludzi dotkniętych szaleństwem wojny.
Na uznanie zasługuje również fakt, że autor bez epatowania brutalnością potrafi przedstawić okropieństwo wojny i jej skutki. Nie potrzebuje opisów krwawych wydarzeń z frontu, aby czytelnik oczyma wyobraźni je zobaczył  i zadrżał z grozy.
To jest cudowne w książkach tego pisarza, że w subtelny sposób potrafi dotrzeć do serca czytelnika, wywołać w nim poruszenie i całą lawinę emocji, skłonić do refleksji.

Po raz kolejny jestem oczarowana i ogromnie poruszona historia opowiadaną przez autora i czekam na jego kolejną powieść, licząc również na to, że inne książki autora obecnie niedostępne na naszym rynku, doczekają się wznowienia.
„Zostań, a potem walcz” polecam każdemu. Mimo, że książek o pierwszej czy drugiej Wojnie Światowej było już bardzo wiele, to te pisane przez Johna Boyne są naprawdę wyjątkowe i poruszające i zdecydowanie warto po nie sięgnąć.



czwartek, 26 kwietnia 2018

"Piter. Wojna" Szymun Wroczek. Nowa powieść z Uniwersum Metro 2035

Piotrogród, Leningrad, Sankt Petersburg lub po prostu Piter. Również jego nie oszczędziła wojna atomowa, a przeżyli jedynie ci, którzy byli w metrze…
Mijają dwie dekady, a społeczność metra coraz bardziej chyli się ku upadkowi. Ale czy na pewno tylko chyli? Czy możne upadła już dawno…

„Piter. Wojna” Szymuna Wroczek to pierwsza powieść z serii Uniwersum Metro 2035, które jest odnogą UM 2033 – serii zapoczątkowanej przez genialną powieść Metro 2033 Dmitryja Glukhovskyego. Seria, która połączyła w jeden świat wiele powieści i wielu autorów.
Od razu chcę napisać, że nie czytałam pierwszej powieści pana Wroczek z uniwersum Metra, nie znałam zatem jego bohaterów i sposobu pisania. Ale zaciekawił mnie ogromnie opis fabuły, ponadto Metro 2035 skończyło się w taki sposób, że bardzo chciałam się dowiedzieć, co się w tym  starym/nowym uniwersum będzie działo. Bo przecież ile lat można wegetować pod ziemią, w ciemnych tunelach metra.

Akcja powieści rozpoczyna się z dużym przytupem, grupa diggerów znajduje na powierzchni zmasakrowanego człowieka z metra. Mimo że nie wierzą, że da się go uratować, zabierają go z powrotem do metra, a ten pomimo przypuszczeń przeżywa. Tym człowiekiem jest nie kto inny, a właśnie Uber, bohater pierwszej powieści autora z UM.
I to od tego dobrego uczynku rozpoczyna się cała historia, którą autor opowiada w zaskakująco wciągający sposób.
Początkowo akcja rozbita jest na kilka pojedynczych wątków dotyczących różnych bohaterów,  ma to na celu pokazanie czytelnikowi, na kim będzie się koncentrowała fabuła, kto zagra główna skrzypce. Tak więc poznajemy (jeśli ktoś nie czytał wcześniejszej powieści autora) Ubera, Komara, Gerdę oraz Artema. Tak, dokładnie – Artema. Ale bez obaw, to nie „ten Artem” choć bohater pana Wroczek trochę mi go przypominał.
W ten czy inny sposób drogi większości bohaterów się przetną, choć dwa wątki – opowieść o Uberze i jego kompanii oraz historia Artema – będę się przez większość powieści toczyć obok siebie.

Spora część powieści rozgrywa się w mrocznych korytarzach metra, wraz z jego klaustrofobiczną atmosferą, grozą, upadkiem i upodleniem ludzi w nim mieszkających.
Realia metra wywołują odrazę, obrzydzenie, lęk i czasami odrobinę nadziei na to, że jednak nie wszystko stracone, że można jeszcze dobić się od dna i znów spróbować być człowiekiem.
Niestety pomimo tak skrajnych warunków, ludzie nadal dążą do władzy, dominacji i chęci narzucenia innym
swoich praw, więc wojna pomiędzy Weganami a resztą Metra wybucha i pochłania kolejne ofiary. Ale nie są to zwykłe potyczki, okazuje się bowiem, że Weganie dysponują możliwościami, o których inni nawet nie śnili w najgorszych koszmarach.
Podobnie jak w powieści Metro 2035, w książce „Piter. Wojna” akcja przeniesie się na powierzchnię, na ulice Petersburga, gdzie czas zatrzymał się w miejscu, a jedyne co „żyje” w tym mieście, jest zmutowane, rządne krwi i ludzkiego mięsa.

Autor bardzo obrazowo i przekonywująco snuje swoją wizję zniszczonego Petersburga. Wraz z bohaterami przemykamy jego ulicami, skrywamy się w jego zniszczonych budynkach, za wszelką cenę unikając choćby patrzenia w stronę Soboru św. Izaaka.
Pamiątki ze świata sprzed Katastrofy, porzucone na pastwę mutantów i bestii dawne życie.
Jednym z ciekawszych wątków jest wizyta bohaterów w Ermitażu. Ogromnie przemówiła mi do wyobraźni wizja największych skarbów sztuki niszczejących w pustych salach wymarłego miasta.
Po ciemnym i depresyjnym metrze, aż się ucieszyłam, gdy bohaterowie wyszli na powierzchnię. Nic to, że tam mutanty, nic, że swoją wojnę przenieśli również na powierzchnię Weganie, nieistotne, że tam wciąż jest promieniowanie,  ważne żeby ta garstka ludzi, których polubiłam wyszła na świat, jaki by on nie był.

W powieści prócz bohaterów pierwszoplanowych sporo jest postaci pobocznych, które odegrają ważną rolę w tej książce i to zarówno w wątku Ubera i jego towarzyszy, jak i wątku Artema. Każda z nich to postać z krwi i kości, sponiewierana przez życie i przez metro. Niektórzy pamietający jeszcze czasy sprzed Katastrofy, mający w pamięci dawne życie, choć skażeni już wegetacją w mrocznych tunelach metra.
Pomimo wszechobecnej  degeneracji i upodlenia, Uber to postać pozytywna i niepozbawiona nadziei. Jego poczucie humoru w połączeniu z sarkazmem pozwalają na odrobinę śmiechu, nawet w momentach całkowicie nieodpowiednich na żarty. Jego cierpki dowcip i resztki człowieczeństwa sprawiają, że wciąż można mieć nadzieję, że ludziom uda się wyjść z metra i odbudować świat, który sami zniszczyli.

Autor ma lekki styl i pisze w ten wyjątkowy sposób tak bardzo charakterystyczny dla rosyjskich pisarzy. Mnie osobiście oczarował swoją historią, swoim sposobem jej opowiadania.
Akcja jest bardzo dynamiczna, nie raz zaskakuje i dziwi rozwojem wypadków. Niektóre wątki się wyjaśniają, niektóre nie, stąd moje przypuszczenie, że to jeszcze nie jest ostatnie słowo Szymuna Wroczek na temat Uniwersum Metro 2035. Na to oczywiście liczę, bo lektura powieści „Piter. Wojna” bardzo mocno zadziałała na moja wyobraźnię i rozpaliła głód kolejnych tomów opowieści z tego świata. Świata, w którym ludzie odważą się znów wyjść na powierzchnię i zawalczyć o nowe miejsce do życia, wśród słońca, pod gołym niebem.




wtorek, 24 kwietnia 2018

Książkowe zakupy kwiecień - czyli jakie książki pojawiły się na mojej półce

Kwiecień to miesiąc, w którym pojawiło się sporo książek, na które miałam ogromną chrapkę. Nie wszystkie już się niestety ukazały, dla kilku premierę przesunięto na maj (zapewne to lepiej z punktu widzenia mojego portfela).
Część książek, to zamówione jeszcze końcówką marca powieści, kilka to prezent, a jedną z nich wygrałam w konkursie.
Największe zamówienie zrobiłam w Bonito - jak zwykle korzystając z promocji. Gatunkowo jak zwykle miszmasz, ciekawa jestem kilku książek kupionych całkiem w ciemno. Wreszcie kupiłam również nowe wydanie Sagi Księżycowej, której drugi tom właśnie się ukazał.








Dwie książki kupiłam w księgarni MadBooks jeszcze w marcu, ale zanim do mnie dotarły był już kwiecień. Jedną z nich zdążyłam już przeczytać (recenzja na blogu), druga czeka w kolejce. Obie to fantastyka, obie naszych polskich pisarek. Ciekawa jestem powieści Mrok, bo książka pani Marty Kładź  - Kocot była, tak jak się spodziewałam - wspaniała.





Na koniec jedna książka wygrana w konkursie (Tajny Agent) i reszta zamówiona w arosie. O powieści "Zawsze mieszkałyśmy w zamku" pisałam już na blogu. Nowa powieść Johna Boyne "Zostań, a potem walcz" czeka na przeczytanie. Trzecia powieść "Uniewinnienie" to jedna z nielicznych, dostępnych na naszym rynku książek współczesnego, rosyjskiego autora. Przesiedziałam kilka wieczorów w internecie szukając współczesnych powieści pisanych przez rosyjskich pisarzy, ale okazuje się, że prócz fantastyki są u nas praktycznie niedostępne.
Tym bardziej cieszy, że udało mi się kupić "Uniewinnienie" Dmitrija Bykowa, jestem ogromnie ciekawa tej książki.

piątek, 20 kwietnia 2018

„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” Shirley Jackson

Nigdy nie oceniaj książki po okładce.  Chyba każdy słyszał to powiedzenie i często odnośnie książek
właśnie.
I ja stosuję się do tej zasady (zazwyczaj), ale gdyby nie przyciągająca wzrok okładka, to tytuł by mnie nie skłonił do zapoznania się z opisem. A tym samym straciłabym szansę na poznanie niesamowitej historii.
„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” to opowieść o siostrach Blackwood – Mary Katherine oraz starszej od niej Constanse – oraz mieszkającym z nimi wujku Julianie.
Kilka lat wcześniej rodzinę Blackwood dotknęło tragiczne wydarzenie, które doprowadziło do śmierci pozostałych członków rodziny. Od tej pory i tak już wcześniej nielubiana rodzina Blackwood żyje w odosobnieniu w swoim domu, w którym czas zatrzymał się niejako w dniu tragedii. Constanse nie wychodzi poza teren posiadłości, wujek Julian po tamtych strasznych wydarzeniach jest osobą niesamodzielną, poruszającą się na wózku. Więc obowiązek wychodzenia do małego miasteczka po zakupy spoczywa na Mary. Dziewczyna robi to niechętnie, nienawidząc wręcz tego obowiązku i niezmiennie taksujących i oceniających spojrzeń ludzi. Pojawienie się w domu sióstr kuzyna Charlesa całkowicie zaburzy spokojną dotąd egzystencję  jego mieszkańców.

Powieść rozpoczyna się w wyjątkowy sposób, Mary  przedstawia się bowiem czytelnikowi i robi to w specyficzny  sposób, który już od pierwszych zdań sugeruje, że ta lektura będzie intrygująca.
Akcja powieści jest spokojna, często koncentruje się na codziennych obowiązkach obu sióstr, dodatkowo narracja jest pierwszoosobowa, pisana z punktu widzenia Mary, co nadaje powieści nutkę szaleństwa.
Głównym motywem, który będzie powracał przez całą powieść, jest tragiczna śmierć członków rodziny Blackwood (rodziców sióstr, ich młodszego brata oraz żony wujka Juliana). Wspomnienie tego wydarzenia będzie pojawiać się podczas wielu sytuacji, rozmów, nie tylko wśród domowników, ale i mieszkańców miasteczka.
Publiczne obnoszenie się z pogardą dla rodziny Blackwood stało się powodem, dla którego siostry odizolowały się od zewnętrznego świata, kontakty z nim sprowadzając do absolutnego minimum. I ta izolacja, to odcięcie się i przebywanie w swojej bezpiecznej enklawie, którą stała się posiadłość Blackwood, autorka pokazała w bardzo wyrazisty  i przemawiający do wyobraźni sposób.

Atmosfera w tej książce jest  lekko schizofreniczna, ciężka,  pełna niepokoju i czającego się gdzieś na granicy świadomości lęku.
I mimo, że nie ma tu szalonych zwrotów akcji, to jednak książkę czyta się z zapartym tchem, snując domysły co do tego, co jeszcze się wydarzy, jak rozegrają się zmierzające do punktu kulminacyjnego wydarzenia puszczone w ruch za sprawą pojawienia się kuzyna Charlesa.

Bohaterowie powieści są wykreowanie wyśmienicie, wycofana i pełna strachu Constanse, uwięziona w swoim ciele i życiu Mary z jej wszystkimi dziwactwami i nienawiścią do świata zewnętrznego, mający zaniki pamięci wujek Julian, który zawsze mówi to co w danej chwili myśli, choćby najbardziej szokujące to było. Do tego kuzyn Charles, którego intencje szybko stają się jasne.
Każde z nich to wyjątkowo intrygująca postać, niejednoznaczna, nie zdradzająca wszystkich swoich tajemnic, pełna sprzeczności  i emocji.
Autorka ma świetny styl, bardzo obrazowy i plastyczny. Potrafi oddać niesamowity klimat powieści, jednocześnie będąc oszczędną w słowach.
Jej kunszt pisarski sprawia, że ta powieść tak mocno przemawia do wyobraźni czytelnika, że nie sposób się od niej oderwać, a zwykłe czynności domowe wykonywane każdego dnia przez siostry Blackwood stają się bardzo sugestywne i pobudzają do snucia różnych przypuszczeń i teorii na temat prawdziwej przyczyny tragedii do której w tej rodzinie doszło.

Pisarka ukazała również do czego potrafią być zdolni ludzi, gdy działają w większej grupie, czując ogólne
przyzwolenie na swoje zachowanie. Do czego może doprowadzić nienawiść i pogarda względem samotnych, słabszych z natury kobiet, które same nie są w stanie się obronić. Bardzo obrazowo ukazała, jak trudno powstrzymać uwolnioną wtedy niszczycielską siłę, aby nie doprowadzić do tragedii i jak łatwo skazać kogoś na ostracyzm społeczny, gdy jego sposób na życie różni się od sposobu ogółu społeczeństwa.

„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” autorstwa Shirley Jackson to świetna powieść, mocno przemawiająca do wyobraźni i poruszająca wiele emocji w czytelniku. To lektura na pograniczu grozy z duszną atmosferą i zbrodnią w tle. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak w tak skromnej objętościowo powieści (książka liczy sobie zaledwie  220 stron) można zawrzeć aż tyle skomplikowanych relacji pomiędzy członkami rodziny Blackwood,  emocji i sekretów.
A wisienką na torcie jest nieodłączny towarzysz Mary, pełen sobie tylko znanych i skrzętnie skrywanych tajemnic, kot Jonasz.
Koniecznie muszę sięgnąć po pozostałe powieści autorki. Jestem zauroczona jej powieścią i czuję, że to dopiero początek mojej przygody z jej twórczością.






środa, 18 kwietnia 2018

"Tryjon" Melissa Darwood

Mila ma siedemnaście lat i ogromną wrażliwość. W dodatku życie nie jest dla niej zbyt łaskawe, śmierć ojca, matka, która coraz bardziej popada w alkoholizm, a jakby tego było mało, dziewczyna od dziecka ma zaniki
świadomości, bywa, że nie pamięta nie tylko kilku godzin, ale i dni czy tygodni.
Pewnego dnia po raz kolejny traci kontakt z rzeczywistością, a gdy go odzyskuje okazuje się, że nie żyje, trafiła do krainy zwanej Tryjon, a przed śmiercią dopuściła się ogromnej zbrodni. Najgorsze w tym jest to, że kompletnie tego nie pamięta, a właśnie za to będzie osądzona.
W Tryjonie trafia pod nadzór Pretora Zacharego, młodego mężczyzny, który odegra wyjątkowo ważną rolę w jej (nie)życiu i próbie dowiedzenia, że to nie ona popełniła zbrodnię, o którą jest oskarżona.
Ciężko napisać coś więcej o fabule bez zdradzania co ważniejszych jej elementów, więc nic więcej nie napiszę. Tym bardziej, że stopniowe odkrywanie tajemnic Tryjonu i samej Mili, to wyjątkowo ciekawe doświadczenie.

Akcja powieści jest bardzo wartka i wciągająca. Autorka bardzo obrazowo i plastycznie opisuje Tryjon, a uwierzcie, jest co opisywać. To miejsce składa się z trzech wysp: Wyspy Potępionych, Wyspy Nawróconych oraz miejsca o którym marzy chyba każdy, kto znajdzie się w Tryjonie – Wyspy Zbawionych. Gdy okaże się, że aby móc udowodnić swoja niewinność Mila będzie musiała w towarzystwie Pretora Zacharego przemierzyć Wyspę Potępionych i Nawróconych, Melissa Darwood użyje swojej wyobraźni i stworzy bardzo sugestywną wizję zaświatów. Co mnie pozytywnie zaskoczyło, to brak bezpośredniego nawiązania do jakiejkolwiek religii. To dla mnie duży plus tej powieści.
Obraz Tryjonu mocno do mnie przemówił, do tego stopnia, że nawet przyśnił mi się w nocy. Lęk przed śmiercią towarzyszy nam przez sporą część dorosłego życia i chyba każdy z nas zastanawia się czasami co czeka nas po śmierci, gdzie trafiamy, czy jest niebo, czyściec i piekło czy zwyczajnie nie ma nic. Autorka mierzy się z tym tematem i uważam, że wychodzi z niego zwycięsko. Do tego robi to w lekki, choć przemawiający do czytelnika sposób. Tryjon nie przytłacza filozoficznymi wywodami, ale i nie spłyca tematu i nadaje mu odpowiednią wagę.

W powieści głównymi bohaterami są Mila i Zachary i to na nich koncentruje się akcja. Pojawiają się bohaterowie drugoplanowi, są ciekawi i  każdy z nich ma do odegrania swoją rolę, ale nie ma co spodziewać się, że na dłużej zagoszczą w fabule. To jest bezdyskusyjnie historia Mili i Zacharego i to oni są jej filarem. Zacharego polubiłam od samego początku, to ciekawa i wyrazista postać i taki był przez całą powieść.
Mila natomiast chwilami mnie denerwowała, jej ciągły strach, brak jakiejkolwiek próby sprostaniu wyzwaniom, które się przed nią pojawiały początkowo irytował… Ale tylko do czasu, aż odkryłam jej tajemnicę i zrozumiałam dlaczego tak się działo. Wtedy zrozumiałam tą dziewczynę i z całych sił jej kibicowałam.
Ta dwójka jest dobrze nakreślona i czytelnik poznaje ich niejako „od podszewki”. Zgłębiamy więc tajemnicę przeszłości Zacharego oraz Mili, poznajemy przyczynę dla której oboje znaleźli się w Tryjonie oraz dowiadujemy się jaką przyczynę mają utraty świadomości dziewczyny.
W powieści pojawia się również wątek romantyczny, ale nie gra on głównych skrzypiec, choć waga tego uczucia będzie przeogromna.

Autorka porusza bardzo trudny temat jakim jest radzenie sobie z lękiem, strachem i przerażeniem na myśl o porażce. W subtelny lecz niepozbawiony mocy sposób opisuje ciężkie zmagania się z odrzuceniem przez otoczenie z powodu swojej odmienności i wrażliwości. W opowiadaną przez siebie historię wplata wiele trafnych obserwacji współczesnego świata, który pędzi do przodu w zastraszającym tempie i niejako wymusza na ludziach ukrywanie swojego  prawdziwego ja na rzecz bycia kimś, kto lepiej będzie pasował do ogółu.
Książka pomimo trudnej tematyki jest pełna nadziei i wiary w to, że zawsze można dostać drugą szansę. Nawet po śmierci.
Natomiast jeśli chodzi o zakończenie – ja mam swoje trzy możliwe scenariusze, choć oczywiście najbardziej skłaniam się ku jednemu, którego z przyczyn oczywistych nie zdradzę. Ciekawa również jestem jak inni czytelnicy odbiorą zakończenie Tryjonu.

Ta książka  wg mnie kierowana jest do każdego, bez względu na wiek czy płeć. To niesamowita  historia, momentami zaskakująca, poruszająca ważne i trudne tematy w bardzo przystępny sposób.
Miałam wobec tej powieści duże oczekiwania i nie zawiodłam się. Polecam zatem Tryjon i niecierpliwie czekam na kolejną powieść Malissy Darwood.
Na koniec chcę tylko jeszcze dodać, że Wydawnictwo SQN postarało się i powieść ma wyjątkowo piękną okładkę, które świetnie oddaje klimat powieści.




poniedziałek, 16 kwietnia 2018

„Noc kota, dzień sowy. Gliniana pieczęć” Marta Kładź - Kocot

„Noc kota, dzień sowy. Gliniana pieczęć” to kontynuacja  historii magów Jardala i Mitri, o których pisałam TUTAJ. Książka ta była dla mnie odkryciem 2017 roku.
Czekałam na tą powieść bardzo niecierpliwie i miałam wobec niej ogromne oczekiwania. Zresztą autora
postawiła sobie poprzeczkę wyjątkowo wysoko.
Czy Gliniana pieczęć spełniła moje oczekiwania?
O tym poniżej.

Akcja powieści rozpoczyna się tam, gdzie skończył się tom pierwszy.  Mitria i jej towarzysze uciekają z Castelburga i zmierzają do Xanty, tam upatrując ratunku dla Jardala. Ten natomiast, uwięziony w Międzyświecie, niepamiętający swojego życia i imienia, zmaga się z tajemniczą Lys i próbuje powrócić do świata, który opuścił. Do głównego wątku dołącza również Verena Haage, która wpakuje się w nie lada tarapaty. Do tego wszystkiego pojawi się wątek podróży potężnej czarodziejki Lety Therrus i jej podopiecznej, której ścieżki przetną się ze ścieżkami innych bohaterów.
A jedna z postaci, które wydawałoby się straciły na znaczeniu… Ale nie, o tym nie napiszę, bo zdradziłabym zbyt wiele.

Na wstępie musze bardzo pochwalić autorkę za streszczenie pierwszego tomu umieszczone na samym początku. To świetny zabieg, aby czytelnik odświeżył sobie najważniejsze wydarzenia z poprzedniego tomu (jeśli ktoś nie pamiętał) i wprowadzenie do kolejnej odsłony przygód bohaterów.
A tych jest naprawdę sporo. I nie są to przygody typu „szli, trafili na kłopoty, pokonali je i szli dalej”. Co to to nie. Autorka subtelnie wplata w swoją opowieść wszystkich znanych dotychczas czytelnikowi bohaterów oraz nowych, którzy nieświadomie stają się częścią większej historii i stawia na ich drodze przeszkody, które zmuszą ich niekiedy do nowego spojrzenia na samych siebie i swoje decyzje.
Przez większość powieści narracja jest trzecioosobowa, więc czytelnik ma pełną wiedzę o wszystkich wydarzeniach, które rozgrywają się równocześnie u każdego bohatera. Natomiast zaskoczeniem dla mnie okazało się, gdy w pewnym momencie opowiadanie tej historii rozpoczęło się z punktu widzenia maga Justina, który towarzyszył Mitrii. Dzieje się tak za sprawą kroniki tamtych wydarzeń, które postanowił spisać i w tym przypadku jest to  pierwszoosobowa narracja z jego punktu widzenia.
Taki zabieg bardzo przypadł mi do gustu, choć nie przepadam z pierwszoosobową narracją. W tym przypadku jednak idealnie wpasowała się ona w klimat powieści, zapobiegła przegadaniu i idealnie przedstawiła te wydarzenie, które nie wymagały zbyt długiego rozpisywania się na ich temat.
Jestem pod dużym wrażeniem tego, jak płynnie autorka żonglowała narracją, jak wplatała w swoją opowieść kolejne, pomniejsze wątki, które początkowo wydawały się mało istotne dla fabuły, aby w finale tej historii stać się kluczowym dla niej elementem.

Jeśli ktoś lubi doszukiwać się w czytanej historii nawiązań do innych opowieści, mitologii czy dzieł znanych pisarzy – to w przypadku tej powieści będzie miał co robić, autorka bowiem korzystała z wielu nawiązań do różnych dzieł i mitów.  Jeśli nie – nic to nie przeszkadza w cieszeniu się tą wyśmienitą historią, bowiem „Noc kota, dzień sowy. Gliniana pieczęć” to opowieść pasjonująca, zaskakująca i wciągająca czytelnika bez reszty.
To świetna powieść fantasy, gdzie nic nie jest ani jednoznacznie białe ani czarne, a ludzkie losy i wybory mają niezliczoną ilość potencjalnych ścieżek. W tej książce opowieść tworzy się niejako na oczach czytelnika, różne wątki subtelnie się ze sobą splatają i łączą w jedną, niesamowitą całość.
Miłość przeplata się z magią, dobroć  z okrucieństwem, poświecenie z pragnieniem władzy, a ludzka natura niezmiennie popycha ludzi do wyjątkowo chwalebnych dokonań, lub do cna złych postępków.

Ta powieść rozczarowała mnie tylko w jednym aspekcie, a napisać muszę, że dość kluczowym. Otóż jak zapowiadała pisarka, jest to drugi i ostatni tom tej historii, a z tym bardzo ciężko mi się pogodzić.
Zostałam bowiem całkowicie oczarowana przez oba tomy Nocy kota, dnia sowy, dałam się porwać tej niesamowitej opowieści i uważam, że ma ona jeszcze wiele do przekazanie czytelnikowi. Stąd moja wielka nadzieja, że autorka powróci jeszcze do tej historii i do tych bohaterów i da mi szansę na kolejne cieszenie się ze spotkania z nimi.
Polecam tą świetną i niejednoznaczną historię dla każdego fana fantasy i jestem pewna, że porwie was ona tak samo jak mnie.






piątek, 13 kwietnia 2018

"Pierwszy Róg" Richard Schwartz. Tom I serii Tajemnica Askiru

Gdzieś na szlaku górskiej przełęczy jest gospoda „Pod Głowomłotem”.  I to właśnie ona stanie się areną
niesamowitych wydarzeń, gdy w jej progach, podczas wyjątkowo nawet jak na przełęcz w górach silnej zamieci śnieżnej, skrzyżują się losy kilkorga bohaterów.
Znajdziemy tam zmęczonego życiem wojownika Havalda, elfkę władająca magią Lenardę oraz jej „kuzynkę” mroczną elfkę Zokorę. Będzie również gospodarz i jego córki, grupa podejrzanych  żołdaków, kupiec z karawaną i obstawą oraz kilka przypadkowych gości, których pogoda zmusi do szukania schronienia w gospodzie.
Splot nieprzypadkowych wydarzeń sprawi, że nasi bohaterowie prócz konieczności poradzenia sobie z szalejąca zamiecią i uwięzieniem w gospodzie, będą musieli również stoczyć walkę z siłami zła, które również nieprzypadkowo ujawniły swoją obecność w tym miejscu.

Autor bardzo skrupulatnie wprowadza czytelnika w wykreowany przez siebie świat. Tłumaczy zależności geopolityczne, układy sił różnych mocarstw oraz bieżącą sytuację militarną pomiędzy nimi.
Robi to w lekki i ciekawy sposób, dzięki czemu wprowadzenie do świata nie nudzi, za to daje możliwość szybkiego odnalezienia się w rzeczywistości otaczającej bohaterów.
Początkowo również akcja toczy się powoli, daje czytelnikowi czas, aby poznał głównych graczy w powieści, nie zdradzając jednak za dużo już na wstępie, zostawiając na później kolejne niespodzianki i zaskakujące zwroty akcji.
Swoich bohaterów autor tworzy całkiem dobrze i w różnorodny sposób. Mamy pełną barwnych postaci, a to co wydaje się być oczywiste na początku powieści, wcale nie jest tym czym się wydaje.

Akcja przesiąknięta jest magią, czarami, oraz specyficzną,  gęstą atmosferą miejsca, w którym z powodu zamieci są odcięci od świata bohaterowie.  Każdy z nich skrywa swoją własną tajemnicę, nierzadko mroczną przeszłość.
Gęstą atmosferę spotęguje krwawa zbrodnia i poszukiwania winnego, które doprowadzą bohaterów do konfrontacji z siłami wykraczającymi  poza wszelkie przypuszczenia.
W powieści bywa krwawo, tajemniczo, magicznie, intrygująco i zaskakująco. Akcja po początkowym powolnym wprowadzeniu płynie bardzo wartko i nawet się nie obejrzałam, a już zmierzała do finału i rozwiązania tajemnicy przed którą stanęli bohaterowie.
Oczywiście z racji tego, że to pierwszy tom nowej serii, to zaraz po tym jak czytelnik otrzymuje rozwikłanie  zagadki morderstwa w gospodzie, jak również tajemnicy jej samej, następują nowe wydarzenia, które są świetnym wprowadzeniem do kolejnego tomu.
Bo co ważne, wg mnie cały pierwszy tom jest wprowadzeniem czytelnika do świata wykreowanego przez autora, zapoznania go z wszystkimi bohaterami, którzy będą w dalszych tomach odgrywać ważną rolę, skrzyżowania ich ścieżek i złączenia losów i zasugerowaniu, co będzie głownym wątkiem w kolejnych tomach. A wszystko to – co sugeruje autor – będzie miało niewątpliwie powiązanie z tajemniczym Askirem, legendarnym Królestwie, w którego istnienie niektórzy już nie wierzą.

Powieść napisana jest lekkim językiem, autor ma fajny styl, który sprawia, że lektura jest bardzo przyjemna. Wszystkie wątki polityczne są odpowiednio dawkowane, dzięki temu nie dominują w fabule, za to są jej ciekawym uzupełnieniem i pozwalają na snucie domysłów, co do kierunku w jakim może rozwijać się fabuła kolejnych tomów.
Przypadł mi również do gustu sposób ukazania relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Ciekawie było obserwować stopniowe zagęszczanie się atmosfery w odciętym od świata zewnętrznego miejscu, napięciu, które potęgowały tajemnicze wydarzenia rozgrywające się w gospodzie.
Autor miał bardzo ciekawy pomysł i udało mu się go wykorzystać, aby mnie zaciekawić  i wciągnąć w opowiadaną przez siebie historię. A zakończenie sprawia, że chcę poznać dalsze losy bohaterów i dowiedzieć się,  czy moje przeczucie tego, gdzie ich rzuci przeznaczenie i z czym będą musieli się zmierzyć okazało się trafione.

„Pierwszy Róg” to kawał solidnego fantasy, gdzie jest magia, bohaterowie i skończeni dranie. Gdzie niebezpieczne moce znów dają o sobie znać, a niebezpieczeństwo czyha na bohaterów na każdym kroku. Gdzie nie ma nachalnego wątku miłosnego, który dominowałby fabułę, a wątki polityczne są idealnie wyważone, aby nie zanudzać czytelnika tylko go zaciekawić.
Nie brakuje w tej powieści  poczucia humoru, często pełnego sarkazmu ale i jest odrobina patosu, który stosowany w minimalnych dawkach dodaje powieści uroku.
Bohaterów da się szczerze polubić, nawet pomimo ich wad, więc siłą rzeczy człowiek się do nich przywiązuje i mocno im kibicuje.
Tym samym zaczynam oczekiwanie na kolejny tom cyklu i liczę, że nie będę musiała na niego czekać latami.



wtorek, 10 kwietnia 2018

"Pokolenie zimy" tom I sagi Moskiewskiej Wasilija Aksionowa

„Pokolenie zimy” to pierwszy tom trylogii Moskiewskiej autorstwa rosyjskiego pisarza Wasilija Aksionowa.
Książka ta powstała w 1989 roku, gdy pisarz mieszkał na stałe w USA, pozbawiony obywatelstwa ZSRR. Zresztą życie pisarza jest równie fascynujące jak jego powieść i samo w sobie nadaje się na fabułę książki (między innymi aresztowanie rodziców przez NKWD i wiele innych „przypadłości” czasów wielkiej czystki). Gdyby kogoś zainteresowały fakty z życia pisarza, podaję link do Wikipedii klik klik


Akcja powieści rozpoczyna się w latach 20. XX wieku, w ósmym roku trwania rewolucji październikowej. W Rosji nastała ożywcza epoka NEP-u ( Nowa Polityka Ekonomiczna -  określenie doktryny polityki gospodarczej Rosji Radzieckiej i później ZSRR w latach 1921–1929. NEP oznaczał zmianę polityki gospodarczej rządu radzieckiego z komunizmu wojennego i wprowadzenie bardziej rynkowych mechanizmów gospodarczych).
Poznajemy inteligencką rodzinę Gradowów mieszkających w podmoskiewskim Srebrnym Borze.
Ojciec, Borys Gradow jest wybitnym chirurgiem, jego żona Mary to pianistka, najstarszy syn jest dowódcą Armii Czerwonej, jego brat Kirył to wierny wyznawca partii, a ich najmłodsza siostra Nina, to awangardowa poetka i z przekonania trockistka.
Senior rodu widzi to co dzieje się w kraju, pomimo pewnej pozornej swobody, większej ilości dóbr w sklepach i zostawieniu w spokoju inteligencji.
Mimo wszystko Czeka budzi strach, a zbliżająca się wielkimi krokami władza absolutna Stalina i czas wielkiej czystki sprawia, że nikt nie może czuć się bezpieczny.

Autor bardzo ciekawie kreśli swoich bohaterów, tworzy postacie z krwi i kości, ludzi, których bez trudu można by spotkać na ulicach Moskwy w tamtych czasach. Jego bohaterowie są niejednoznaczni, skomplikowani i w typowo rosyjski sposób pełni sprzeczności.
Prócz rodziny Gradowów poznajemy również wielu bohaterów drugoplanowych, ale odgrywających bardzo ważną rolę w powieści. To przyjaciele, bliscy, ukochani, małżonkowie, sąsiedzi, współpracownicy, dalsza rodzina. Pełna paleta charakterów i spora ilość losów do prześledzenia. Ale bynajmniej czytelnik się w niczym nie gubi, nie ma przesytu ilością postaci. Każdy z tych bohaterów jest bardzo ważnym elementem powieści, a to co ich spotyka, co przeżyją, będzie sposobem na ukazanie szaleństwa i terroru tamtych czasów.
Czasów, gdy NKWD rosło w siłę, Stalin ze swoją paranoją skazywał na śmierć wyimaginowanych wrogów ludu i swoich prywatnych przeciwników.
Gdy powstały gułagi i setki tysięcy ludzi straciło w nich życie. Gdy w nocy zjawiało się NKWD po jednego członka rodziny, a reszta odliczała dni, gdy zjawi się również po nich.
Całe tło historyczne i społeczne jest nakreślone wspaniale i bardzo obrazowo. Co prawda jest to obraz prawdziwego horroru, który objął całe społeczeństwo, ale nie sposób nie czytać o tych wydarzeniach z wypiekami na twarzy i niepokojem w sercu.
Dlaczego niepokojem?
Bo rodzina Gradowów, to rodzina inteligencka, wykształcona, kulturalna, będąca w przekonaniu władzy „kimś kto się wywyższa nad prosty lud pracujący” i szansa na to, ze i po nich zapuka NKWD była więcej niż prawdopodobna.

Wasilij Aksionow pisze w sposób typowy dla rosyjskich pisarzy i potrafi w cudowny sposób oddać klimat tego kraju oraz pokazać pełnych emocji Rosjan. W tej powieści jest to, za co tak uwielbiam twórczość rosyjskich pisarzy. Pewien rodzaj melancholii, tęsknoty w duszy. Kotłujące się emocje, od wielkiego uniesienia po ogromny smutek.
To uwielbienie dla poezji, teatru, które było w pewnych latach jedyną ucieczką od przerażającej rzeczywistości.
Ciężko mi opisać co jest takiego w twórczości pisarzy rosyjskich, że ich książki mają niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju klimat. Niemniej jednak „Pokolenie zimy” idealnie oddaje ducha Rosji z tamtych czasów, gdy przekształcała się w ZSRR, a część ludzi unosiła się na fali emocji i wiary w partię i wodza.
Autor na przykładzie swoich bohaterów ukazuje z pełną brutalnością, jak rewolucja niszczyła swoich wyznawców, jak nawet zapatrzeni w partię jej wielbiciele trafiali w ręce NKWD z całkowicie wyimaginowanych powodów. To w tamtych latach wielkiej czystki Andriej Wyszyński, prokurator generalny ZSRR powiedział „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”.
Autor wspaniale łączy postacie historyczne z tymi fikcyjnymi. Splata ich losy, pełne niebezpieczeństwa, niekiedy absurdu i ciągłego lęku i strachu.
Wyraziście kreśli losy rodziny, którą w swoje szpony porwał jeden z najstraszniejszych okresów w historii tego kraju. I robi to w mistrzowski sposób, przemawiający do wyobraźni i serca czytelnika.
Jestem pełna podziwu dla „Pokolenia zimy” i kunsztu autora. To wspaniała lektura, choć nie jest to lekka powieść, a jej czytanie wywołuje ogromne ilości sprzecznych emocji.
Tym bardziej cieszę się już na kolejne tomy opowieści o losach rodziny Gradowów, które czekają już na półce.

piątek, 6 kwietnia 2018

„Droga do Lake Falls. Szepty w ciemnościach” Artur K. Dormann

„Droga do Lake Falls. Szepty w ciemnościach” to trzeci tom historii Vic i El’lara. O poprzednich tomach
pisałam już na blogu.
Akcja powieści rozpoczyna się w tym miejscu, w którym zakończyła się w poprzednim tomie. Tak więc Vic w typowo bezmyślny sposób pakuje się w kolejne tarapaty, narażając na niebezpieczeństwo już nie tylko siebie, ale i innych.
Jonathan zniknął, jego brat Rob obiecuje chronić kobietę, ale ta swoimi nierzadko nieprzemyślanymi decyzjami wcale mu tego nie ułatwia.
Zbliża się decydujące starcie z El’larem, a wierni wyznawcy demona szykują się do przywołania z otchłani Adarotha.

W tej części zamiast kronik wampirów, mamy rozdziały z punktu widzenia poszczególnych postaci, więc akcję śledzimy z kilku perspektyw, co powieści wyszło na plus.
Prócz dobrze już znanych czytelnikowi bohaterów, lepiej poznajemy Gabora, a motywy El’lara stają się coraz mniej oczywiste, tak samo jak jego stosunek do Vic, co do którego kobieta była przekonana, że jest tylko i wyłącznie negatywny.
Jednak z każdym rozdziałem czytelnik przekonuje się, że pomimo wielu różnic, jest też coś co tą dwójkę do siebie przyciąga i wreszcie nawet ślepa na wiele rzeczy Vic zdoła to pojąć i zrozumieć.

Autor mocno rozwinął wątek dążenia do przywołania Azdarotha z otchłani oraz układów panujących wśród wampirów. Bardzo obrazowo ukazał ich nieśmiertelność i związane z nią zalety i wady. Walka o władzę i wpływy, knucia, spiski – to wszystko zdominowało egzystencję większości nieśmiertelnych, wplątując w swoją sieć nawet tych, którzy chcieli się od tego trzymać z daleka.
Ciekawie było poznać losy bohaterów, których poznałam w poprzednim tomie w kronikach wampirów.
W tym tomie rozwija się również wątek wiedźmy, która lata wcześniej zdołała pokonać wampiry.

Autor wprowadził do fabuły kilkoro nowych bohaterów, choć tylko jedna osoba odegrała ważną rolę w rozwoju akcji.
A ta przez całą powieść gna szybko do przodu.
I nawet często głupie zachowanie Vic przestało mnie irytować, bo autor okrasił jej wybryki lekkim poczuciem humoru, które zmieniło trochę jej obraz. Z bezapelacyjnej idiotki na kobietę, która działa zbyt pochopnie napędzana potężnym ładunkiem emocji.
Mimo niezaprzeczalnych wad, polubiłam tą bohaterkę. Była szczera wobec siebie, znała swoje wady i potrafiła się przyznać do błędów. I choć rzadko wyciągała odpowiednie wnioski ze swoich porażek, to jednak determinacji nie można jej było odmówić.
Kolejnymi bohaterami, których bardzo polubiłam był Gabor i Rob. Ten niechętnie działający razem duet i ich wzajemne relacje okraszone sarkazmem, ironią i humorem dodały powieści powiewu świeżości.
Oczywiście nie mogło zabraknąć również El, lara i jego cynizmu. To fajnie nakreślony bohater, pełen sprzeczności i niełatwo zdradzający swoje tajemnice.

To w jaki sposób rozwijała się akcja, całkiem przypadło mi do gustu, choć do tego tomu mam kilka poważnych zastrzeżeń.
Po pierwsze, niektóre postaci i wątki zostały potraktowane trochę po macoszemu. Ciekawie zapowiadający się motyw potomka wiedźmy, który początkowo wydawał się intrygujący i z potencjałem, pojawił się po czym nie odgrywał prawie żadnej roli przez większość czasu, po to chyba tylko, aby na sam koniec wyskoczyć trochę jak królik z kapelusza.
Druga sprawa to zakończenie.
Tutaj mam największy zarzut do autora. Jeśli to nie jest ostatnia książka z tej serii, to ok. Takie zakończenie spełni swoją rolę i na tyle zaintryguje, że zaczęci do sięgnięcia po kolejny tom.
Ale jeśli to ma być zakończenie całej tej historii, to szczerze mówiąc jest  ono totalnie i absolutnie beznadziejne.
I nie, nie chodzi o to, że ona się mi nie spodobało, bo oczekiwałam innego rozwiązania. Ono zwyczajnie jest tak okropnie skrócone, potraktowane po łebkach i na odwal,  że aż ciężko uwierzyć, że ta cała historia mogłaby się zakończyć w taki sposób i że w ogóle autor aż tak obniżył poziom na sam koniec.
Bo co muszę podkreślić, wszystkie trzy tomy trzymają równy, dobry poziom i potrafią wciągnąć czytelnika w rozgrywające się na kartach powieści wydarzenia, zaintrygować, niekiedy zaskoczyć, a w trzecim tomie nawet rozbawić.
I tylko to nieszczęsne zakończenie, aż napisałam do autora z zapytaniem, czy to ostatni tom, czy może planuje jednak kolejne.
W sumie trzeba to policzyć Arturowi K. Dormann na plus, że tak mnie poruszył, że go znalazłam i postanowiłam dowiedzieć się u źródła, co dalej z tą serią.

I przyznam się uczciwie, mam ogromną nadzieję, że autor popełni jeszcze jeden tom, gdzie podomyka niektóre wątki, a tą szeroko otwartą furtkę do kontynuowania tej historii wykorzysta i w swój wyjątkowo plastyczny i obrazowy sposób znów zabierze mnie do Lake Falls i świata wampirów i ludzi.





wtorek, 3 kwietnia 2018

"Taniec młynarza" Winston Graham. Dziewiąty tom historii rodziny Poldark

Jeśli ktoś skusi się na przeglądnięcie mojego bloga, zauważy bez trudu, że sagę rodzinną Poldark czytam od pierwszego tomu, pełna uwielbienia dla tej serii.
Nie powinno zatem dziwić to, że z niecierpliwością czekałam na kolejny tom, który właśnie się ukazał i nosi
tytuł „Taniec młynarza”.

Akcja powieści rozpoczyna się mniej więcej w tym samym czasie, w którym zakończyła się w poprzednim tomie.
I wbrew moim przewidywaniom nie koncentruje się jedynie na młodym pokoleniu Poldarków. Wszyscy bohaterowie, których tak pokochałam od początku mojej przygody z tą rodziną nadal grają pierwsze skrzypce w tej fascynującej opowieści.
Oczywiście życiowe zawirowania Clowance oraz jej brata są podwaliną tego tomu, ale ukazanie ich dylematów, trudów podejmowania decyzji i mierzenia się z dorosłością w niczym nie przeszkodziło autorowi w dalszym ciągu poświęcać uwagę Rossowi i Demelzie oraz ich przyjaciołom i wrogom.
Mimo, że Ross to już mężczyzna ponad pięćdziesięcioletni, to nijak nie dało się odczuć jego wieku. Również Demelza, która w ówczesnych czasach uchodziła już zapewne za kobietę w średnim wieku, pozostała wciąż pełna pasji i radości życia.
Winston Graham subtelnie i w cudowny sposób ukazuje jak ich życie płynie do przodu, zmienia się, ale i zaskakuje. Przyznaję, że kilka zwrotów akcji wprawiło mnie w ogromne zaskoczenie, bo kompletnie się nie spodziewałam takich wydarzeń.

Po raz kolejny muszę docenić kunszt pisarza i jego zdolność do ciągłego zaskakiwania czytelnika, wzruszania i trzymania w napięciu.
A co najważniejsze, robi to pisząc o wydarzeniach rozgrywających się w życiu bohaterów  tak po prostu, bez zbędnego epatowania dramatyzmem i nieustającego zarzucania bohaterów wszystkimi nieszczęściami tego świata, aby poruszyć w czytelnikach pokłady emocji.
Winston Graham nie musi się uciekać do takich „sztuczek”, bo tak wspaniale nakreślił swoich bohaterów i obrazowo opisuje ich życiowe perypetie, że nie było możliwości aby się do nich nie przywiązać i ich nie pokochać. Właśnie z tego powodu wszystko co się dzieje w ich życiu budzi we mnie tyle emocji, tyle troski i niepewności.
Gdy czytałam o związku Clowance z Stephenem Carringtonem, miałam chęć potrząsnąć tą dziewczyną, żeby wreszcie otworzyła oczy i zobaczyła jaki  on jest naprawdę i rzuciła go w diabły. Oczywistym jednak było, że autor miał swój zamysł co do jej losów, więc moje pieklenie się nic nie da, dlatego nie potrafiłam odłożyć książki dopóki się nie przekonałam, co wyniknie ze związku Clowance i Stephena.

Prawie przez całą powieść nie pojawia się żaden nowy bohater, dopiero pod koniec  autor wprowadza kilka postaci, które  według mnie odegrają w kolejnych tomach ważną rolę w życiu rodziny Poldarków.
Na znaczeniu zyskują również niektórzy bohaterowie dotychczas pozostający trochę na uboczu.
Jak zwykle wspaniale ukazane  tło historyczne i społeczne dodaje powieści uroku, a w różnych dziedzinach życia zaczęły się dokonywać kolejne przemiany.
Nie ominęły one również rodziny Poldarków, zwłaszcza Jeremy okazuje się być ich największym orędownikiem.
Dziewiąty tom historii rodziny Poldark, to również jego  historia, niespełnionej miłości, budowy maszyny parowej, która będzie służyła rodzinnej kopalni, ale również  jego marzeń o rozwoju technologii parowej i budowy pojazdu napędzanego parą.
Przyznam szczerze, że nie rozgryzłam jeszcze tego skrytego młodego mężczyzny, a i on sam kilkakrotnie mnie w tym tomie mocno zaskoczył. Kibicuje mu jednak, mam również nadzieję, że autor pozwoli mu na szczęśliwe życie i realizację marzeń.

„Taniec młynarza” kończy się w takim momencie, że trudno mi będzie doczekać się następnego tomu tej sagi. I z jednej strony chcę aby ukazał się jak najszybciej, a z drugiej trochę już mi żal, że do końca tej serii pozostało już tylko trzy tomy i ta niesamowita historia dobiegnie końca.




niedziela, 1 kwietnia 2018

„Ucieczka z Lake Falls. Budząc dawno umarłych bogów” Artur K. Dormann

„Ucieczka z Lake Falls. Budząc dawno umarłych bogów” to drugi tom trylogii Lake Falls autorstwa Artura K. Dormann.
O pierwszym tomie pisałam TUTAJ  i o ile rzadko trafiała mi się ciekawa książka o tematyce wampirze, o
tyle autorowi udało się mnie zaintrygować i przekonać, że o tych stworzeniach da się jeszcze napisać ciekawą historię.

Akcja drugiego tomu rozpoczyna się zaraz po dramatycznych wydarzeniach w Lake Falls. Vic wraz z Jonathanem uciekają z opuszczonego miasta i rozpoczynają ucieczkę przed El’larem. Zmiana tożsamości, zmiana wyglądu, ciągłe ukrywanie się, kolejne miasta w których próbują się skryć.
Na niewiele się to zdaje, bo wróg zdaje się być zawsze krok przed nimi i znać ich plany.
Splot różnych wydarzeń rzuci Vic do Pragi, tam pozna tajemniczego Gabora, a doprowadzona do ostateczności kobieta zostanie zmuszona do powrotu do miejsca, gdzie wszystko się rozpoczęło.
Powyższe sugeruje, że otrzymujemy nic innego jak kontynuację rozpoczętej przez autora historii. Jednak jest coś jeszcze, co sprawia, że książka jest wyjątkowo ciekawa i intrygująca.
Są nią rozdziały zatytułowane Kroniki wampirów i opowiadają historię powstania pierwszego wampira.
I od razu przyznaję, zaintrygowała mnie ta historia dużo bardziej niż akcja tocząca się współcześnie.

Co do historii powstania pierwszego wampira, to widać, że autor inspirował się odrobinę najsłynniejszym krwiopijcą w historii czyli Draculą.
Natomiast co ważne, nie jest to kalka z tej znanej chyba każdemu opowieści. Są pewne podobieństwa w motywach, powodach i tym co popchnęło dobrego człowieka do wkroczenia na ścieżkę mroku i wiecznego życia, ale, co trzeb podkreślić, autor stworzył własną wizję tego, jak powstał pierwszy wampir, który dał początek tym stworzeniom.
Pewne wydarzenia wydają się kompletnie bez związku z opowiadaną historią, ale to tylko iluzja, bowiem nadejdzie taki moment, gdy okażą się kluczowe dla dalszego rozwoju akcji.
Autor stworzył fascynujący obraz dawnych ludów i ich zwyczajów, kultury i różnorodności.  Nakreślił ciekawych bohaterów, ukazała ich motywy i pragnienia, obrazowo przedstawił czytelnikowi wszystko, co doprowadziło do takiego a nie innego rozwoju wypadków.
Kroniki wampirów okazały się strzałem w dziesiątkę i bardzo pozytywnie zdominowały akcję całego drugiego tomu.

Jeśli chodzi o wydarzenia rozgrywające się współcześnie, to nie ma co ukrywać, że w porównaniu do kronik są one mniej barwne i intrygujące. Mimo wszystko o losach Vic, El’lara  i Jonathana czytałam z zaciekawieniem.
Autor podsuwa czytelnikowi pod nos różne wskazówki, niektóre z nich mają za zadnie wprowadzić niepewność co do pobudek różnych bohaterów, przede wszystkim El’lara i sprawić, że ten pogubi się w swoich domysłach co do rozwoju fabuły. Udaje się to panu Dormann i po zakończeniu lektury nadal nie wiem co myśleć o tym wyrachowanym krwiopijcy, a jego motywy, które wydawały mi się oczywiste w pierwszym tomie, teraz jawią się jako wielka niewiadoma.

Jeśli chodzi o Vic, to autor kompletnie jej nie oszczędza. Bez skrupułów ukazuje jej naiwność, ignorancję i nieumiejętność wyciągania wniosków z porażek. Musi dojść do kilku dramatycznych wydarzeń, aby kobieta wreszcie zdała sobie sprawę z tego, jak łatwo dała sobą manipulować i popychać do działań, których skutki zawsze były odmienne od oczekiwanych.
Podoba mi się również, że nie ma tu typowego trójkąta miłosnego, a uczucia nie zaślepiają głównej bohaterki i nie idealizują w jej oczach wampira. Ten nieustannie jest stworzeniem nocy, brutalnym, wyrachowanym i  bezlitosnym mordercą.
Zabawa w kotka i myszkę, w którą wciągnie Vic uzmysłowi kobiecie, że nie cofnie się on przed niczym, aby odkryć miejsce pobytu Kat, a tym samym zdobyć  nieograniczoną możliwość tworzenia nowych wampirów.
Mimo momentów, gdy autor trochę zbyt mocno rozpisywał się na temat przemyśleń Vic, książkę czyta się lekko, a akcja płynie wartkim strumieniem.
Autor fajnie oddał klimat współczesnej Pragi, jej tajemniczość i czar. Pobyt Vic w tym pięknym mieście był okazją do podążania wraz z nią licznymi uliczkami, odwiedzenie  klimatycznych restauracji, do zobaczenia różnych oblicz miasta, poza utartymi szlakami turystycznymi.

Po skończeniu książki musiałam przyznać, że nie mam pomysłu na to, jak rozwinie się akcja, w jakim kierunku podąży, kto okaże się kim w tej rozgrywce i po której stronie się opowie.
Autorowi udało się mnie zmylić, zaskoczyć i rozbić w drobny mak wszystkie moje podejrzenia i domysły. Nie mam pomysłu na to, jak zakończy się ta historia. Uważam, że to duży sukces autora i chętnie sięgnę po finalny tom trylogii, który czeka już na półce.