czwartek, 31 sierpnia 2017

Książkowe zakupy sierpnień

W sierpniu dużo czytałam (11 książek), ale mniej kupowałam. Sama nie wiem jak to się mogło stać.
Niemniej jednak, prócz dużego zamówienia z początku miesiąca, skusiłam się jeszcze dwa razy na książkowe zakupy.

Najpierw Aros.pl skusił dodatkowym rabatem i nabyłam dwa kolejne tomy serii Kwiat paproci, a Wydawnictwo MAG zaoferowało świetną promocję, więc i tam zawędrowałam.




Dziś koniec miesiąca, a lista zakupowa na wrzesień niebezpiecznie się wydłuża. Wiele ciekawych premier zapowiadane jest na wrzesień, więc będzie co kupować i czytać.
A i liczę na kolejne promocje i rabaty, bo jak wiadomo dłuższe wieczory w domu sprzyjają czytaniu większej ilości książek.

środa, 30 sierpnia 2017

"Posag szwaczki" Meredith Jaeger

„Posag szwaczki” to historia trzech kobiet. Żyjących w 1876 roku Hanny i Margaret – szwaczek,
imigrantek, mieszkających w dzielnicach biedy oraz współcześnie żyjącej Sarah, młodej żonie mężczyzny pochodzącego z zamożnej rodziny.
Sarah podczas pisania pracy magisterskiej natrafi na ślad obu szwaczek i tajemniczego zaginięcia jednej z nich.
Gdy zacznie szukać rozwiązania tej tajemnicy, to co odkryje zaskoczy nie tylko ją.


Książka zachęciła mnie ciekawym opisem i akcją rozgrywającą się dwutorowo. W 1876 roku śledzimy wydarzenia z perspektywy Hanna, a współcześnie Sarah.
Prócz poszukiwania prawdy, Sarah będzie musiała się zmierzyć ze swoją własną, bolesną przeszłością i wyrzutami sumienia.
„Posag szwaczki” to debiutancka powieść autorki, ale napisana dobrze i ciekawie. Autorka ma lekki styl i potrafiła mnie zaciekawić.
Niestety powieść nie uniknęła minusów, ale o tym później.

Fabuła powieści jest wciągająca, a tło historyczne bardzo ciekawe. Autorka bardzo dużo czasu poświęca wątkowi dziejącemu się w XIX – wiecznym San Francisco, wśród imigrantów. Ukazuje jak wyglądało ich życie, jak zmagali się oni z biedą, głodem i alkoholem.
Pokazuje również jak mało znaczyły w tamtych czasach kobiety i jak wiele zła dotykało je każdego dnia.
Opowieść Hanny, to opowieść momentami brutalna, ale szczera aż do bólu. Pokazywała czasy w których przyszło żyć dziewczynie, takimi jakie były w rzeczywistości.
Przyznaję, że ten wątek jest zdecydowanie ciekawszy niż ten dziejący się współcześnie.

Opowieść o Sarah, która rozpoczyna swoje prywatne śledztwo mocno mnie zaintrygowała. Szukanie okruchów informacji z XIX wieku, poszukiwania w kronikach, archiwach, to ciekawe elementy fabuły.
A gdy pojawił się wątek anonimowej osoby, która groziła Sarah i szantażowała, aby kobieta zaprzestała poszukiwań prawdy, powieść zrobiła się jeszcze bardziej ciekawa.
Mało czasu natomiast poświęciła autorka małżeństwu Sarah.  Praktycznie cały współczesny wątek Sarah, to koncentrowanie się tylko na jej postaci.

Akcja powieści jest dość dynamiczna, może nie gna na złamanie karku, ale płynie wartko i powieść szybko się czyta.
Niestety samo zakończenie Posagu szwaczki w mojej ocenie jest wyjątkowo nieudane. Książka kończy się szybko, akcja zostaje nagle ucięta, a kilka zdań służy za całe jej podsumowanie.
O ile cała powieść trzyma w napięciu, o tyle zakończenie jest kompletnie bez ikry. Oj nie udało się ono autorce, choć mogło być bardzo ciekawie.
Na plus zasługuje wątek dramatycznego wydarzenia z przeszłości Sarah i tym jak całe jej życie było zdominowane przez poczucie winy i wyrzuty sumienia.  Autorka dość dobrze pokazała, jak Sarah zmagała się sama z sobą i swoją przeszłością. Natomiast już kwestia ukrywania tego przed mężem i powodów, dla których to robiła, była dla mnie mało wiarygodna.

Bohaterowie, których stworzyła autorka, to ciekawe postacie. Udała jej się ich kreacja, dobrze ich poznajemy, rozumiemy ich postępowania, dylematy i nadzieje.
To ludzie z krwi i kości, zwłaszcza bohaterowie występujący w XIX wiecznym wątku powieści są wyraziści.
Jeśli chodzi o współczesnych bohaterów, to autorka skupia się tylko na Sarah – reszta jest jedynie tłem dla tego, co spotyka kobietę i praktycznie ich nie poznajemy.

Powieść ma niestety kilka minusów.
 Pierwszy, to połącznie przeszłości i teraźniejszości. Jak duże jest prawdopodobieństwo, że pośród setek tysięcy imigrantów, Sarah trafi na tajemniczą historię dziewczyny powiązanej z rodziną jej męża?
Niewielkie, a jednak tak się dzieje. Było to dla mnie mało wiarygodne. Gdyby autorka zrobiła to w odwrotnej kolejności, tzn. Sarah przez przypadek trafia na dokument/zdjęcia/informację w rodzinnych pamiątkach męża, która wspomina o tajemniczej kobiecie sprzed lat – wtedy jej poszukiwania byłyby dla mnie wiarygodne. Autorka natomiast składa w ręce kobiety całkowicie przypadkowy artykuł i okazuje się, że właśnie on zacznie wiązać Hannę z rodziną męża.
Zbyt to było dla mnie naciągane niestety.
Drugi minus to właśnie zakończenie. Szybkie, skrócone i potraktowane wg mnie bardzo powierzchownie.
Miałam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu na zakończenie książki i poszła linią najmniejszego oporu.
Niby wszystko się wyjaśnia, ale w formie podsumowania na dwóch stronach.
Dla mnie to było za mało.

Ogólnie „Posag szwaczki” czytało mi się dobrze. Powieść jest ciekawa i wciągająca, z dobrym tłem historycznym i opisem San Francisco i środowiska imigrantów w XIX wieku.
Wciągnęłam się w historię Hanny i mocno jej kibicowałam. Co ważne, autorka jej historię przedstawia bardzo realistycznie, to zdecydowanie najciekawsza postać powieści.
Książka, pomimo kilku minusów, to lektura którą mogę polecić z czystym sumieniem nie żałuję czasu spędzonego na jej czytaniu.
A z racji tego, że to debiut, to uważam ją za całkiem udaną lekturę.


poniedziałek, 28 sierpnia 2017

"Noc Kupały" Katarzyna Berenika Miszczuk

„Noc Kupały” to kontynuacja świetniej Szeptuchy, o której pisałam TUTAJ 

Akcja powieści rozpoczyna się mniej więcej w tym samym momencie, gdzie kończy się tom pierwszy.
Gosia przygotowuje się do starcia z bogami, demonami i  boginkami. Noc Kupały zbliża się wielkimi krokami, a ona liczy się z tym, że może jej nie przeżyć.
Jakby mało jej było kłopotów, w jej życiu pojawia się Ote – żona Mieszka, która tak nie do końca jest martwa. A właściwie to nawet bardzo jest martwa, bo po śmierci zmieniła się w strzygę.
Wiele tajemnic z przeszłości Mieszka wyjdzie na światło dzienne, a Gosia prócz walki o przetrwanie, będzie musiała również zmierzyć się z zazdrością w sercu.

Drugi tom serii Kwiat Paproci, to trzymająca w napięciu powieść. Noc Kupały blisko, pomysłowość Gosi coraz większa. Dziewczyna próbuje ujść z życiem, gdy już odnajdzie kwiat paproci, choć patrząc na niektóre jej poczynania, to doszłam do wniosku, że wcale nie potrzeba jej wąpierzy czy strzyg, aby zginąć. Ta dziewczyna ma taki talent do pchania się w beznadziejnie głupie sytuacje, że sama się kiedyś zabije, bez niczyjej pomocy.
Chwilami Gosia strasznie mnie denerwowała. Zobaczyła, że bogowie i inne stworzenie nadprzyrodzone istnieją, a nadal zachowywała się jak uparta koza, która często  świadomie ignorowała to, co dookoła niej się działo.
Nawet Jaga i Mieszko zastanawiali się głośno czy ona jest tak bezmyślna czy aż tak głupia. Na szczęście „wybryków” Gosi było coraz mniej wraz z kolejnymi stronami powieści.
Dziewczyna w tej książce przejdzie dużą przemianę, a to co ją spotka, naznaczy ją i zmieni na zawsze.

Co mogę napisać o drugim tomie serii? Przede wszystkim to, że trzyma poziom swojej poprzedniczki.
Autorka wysoko postawiła sobie poprzeczkę Szeptuchą i sprostała wyzwaniu „drugiego tomu”.
Akcja jest bardzo dynamiczna, czytelnik dowiaduje się wielu nowych informacji z przeszłości bohaterów, nowi bohaterowie robią wiele zamieszania,  a niektóre zwroty akcji mocno zaskakują.
Styl autorki jest tak samo dobry, pióro lekkie, a powieść czyta się szybko i z ogromną przyjemnością.
I choć Gosia potrafi wkurzyć swoim zachowaniem, to nie sposób jej nie lubić i jej nie kibicować.

Szczerze mówiąc  spodziewałam się trochę innego rozwoju akcji, ale jestem bardzo zadowolona z kierunku  fabuły, jaki zaserwowała czytelnikom pisarka.
Czytając powieść dobrze widać, że Katarzyna Berenika Miszczuk miała konkretny pomysł na swoją książkę.
Wszystko jest przemyślane, akcja jest spójna i bez fabularnych dziur. Na ogromny plus zasługuje sposób ukazania słowiańskich wierzeń. Autorka robi to obrazowo i dokładnie.
Czytając o obchodach Nocy Kupały czułam jakbym oglądała je na własne oczy, te ogniska, klimat, wianki na wodzie.
Kolejnym plusem jest również sposób ukazania wątku miłosnego. Nadal jest on ważny, ale tak jak w poprzednim tomie, nie gra pierwszych skrzypiec. Jest uzupełnieniem fabuły, potrafi narobić zamieszania, ale nie sprowadza bohaterów do poziomu, gdzie ich głównym zmartwieniem są miłosne rozterki.

Podoba mi się w tej powieści wszystko. Rozwój akcji, fabularne zawirowanie, pojawienie się nowych i odgrywających ważną rolę bohaterów. Cieszy również to, że lepiej poznajemy wszystkie postacie, które grają pierwsze skrzypce w powieści.
„Noc Kupały” kończy się z wielkim przytupem. Nie takiego zakończenia się spodziewałam, ale bardzo mi się ono spodobało.
Wiele się wyjaśniło, ale jeszcze więcej skomplikowało. Dlatego spodziewam się, że tom trzeci będzie bardzo ciekawy.

„Noc Kupały” to świetna powieść. Często bywa tak, że drugi tom jakiejś serii jest „słabszy” od pierwszego. Ale zdecydowanie nie tym razem. Autorka ma talent i nieograniczoną wyobraźnię i potrafi z nich korzystać.
Dostajemy więc emocjonującą powieść, wciągającą czytelnika do wykreowanego przez pisarkę świata z łatwością.
Jestem zauroczona tą serią i już zacieram z radością ręce na myśl, że Żerca czeka już na mojej półce.



czwartek, 24 sierpnia 2017

"Gotując dla Picassa" C.A. Belmond

„Gotując dla Picassa” to książka, która piękną i nasyconą kolorami okładką od razu przyciąga wzrok czytelnika.
A gdy fabuła okazuje się równie wciągająca, jak okładka piękna – to oznacza, że w swoich rękach mamy dobrą książkę.
W przypadku tej powieści, tak właśnie jest. Ale może od początku.      

Akcja powieści rozgrywa się dwutorowo – w 1936 roku na Lazurowym Wybrzeżu, siedemnastoletnia Ondine pracuje w cafe rodziców. W miasteczku wynajmuje willę nie kto inny tylko Picasso (incognito oczywiście) i zamiast zatrudniać gospodynię, zleca gotowanie dla siebie i dostarczanie jedzenia do willi rodzicom Ondine. Po pewnym czasie to dziewczyna będzie mu gotować, a nawet pozować do jego obrazów.
Współcześnie akcja dotyczy wnuczki Ondine – Celine. Gdy umiera jej ojciec, przyrodnie rodzeństwo pozbawia ją i jej matkę środków do życia. Gdy Celine usłyszy o skarbie rodzinnym – obrazie, który jej babce podarował Picasso, a ta go ukryła  - wyruszy na poszukiwania do Francji, aby pomóc matce wyrwać się spod władzy pasierbów.

Autorka na wstępie już zaznacza, że wszystkie wydarzenia w powieści, w których biorą udział postacie historyczne, to fikcja literacka. Nawet pomimo rzeczywistych wydarzeń, które autorka opisała, a dotyczących postaci historycznych, to dialogi i sytuacje są tylko jej dziełem jej wyobraźni.
W powieści zdecydowanie więcej czasu autorka poświęca Ondine i jej znajomości z Picassem. Ale wbrew pozorom, to nie książka o artyście. Jest on po prostu jedną z postaci, które odegrają w fabule ważną rolę.
Główną bohaterka jest Ondine. Młoda, pełna marzeń, pragnienia wolności i miłości. Do tego z ogromnym kulinarnym talentem.
Jej zażyłość z Picassem rozbudzi w niej potrzebę poznawania świata, realizacji marzeń i kochania całą sobą.
Jej losy to będzie burzliwa i pełna pasji droga przez życie. Od Paryża, po Amerykę. Pozwoli się uwieść sztuce Picassa, odważy się walczyć o swoje szczęście i mężczyznę, którego kocha.
Czytając o kolejnych burzliwych wydarzeniach z jej życia, byłam zafascynowana i pełna podziwu dla hartu jej ducha i odwagi.

Wszystko co spotyka Celine – wnuczkę Ondine – również było ogromnie ciekawe. Niecierpliwiłam się i chciałam jak najszybciej się dowiedzieć, jak potoczą się poszukiwania obrazu Picassa. Początkowo akcja płynęła dość wolnym nurtem, ale czym dalej tym bardziej przyspieszała.
Autorka stopniowo budowała napięcie i to wyczekiwanie, na to co się okaże, czy obraz jest, czy przepadł. A dodatkowy wątek przystojnego kucharza Gila, który niespodziewanie pojawi się w życiu Celine i całkiem niechcący weźmie udział w jej tajnej misji, będzie dodatkowym, pozytywnym bonusem w fabule.

Akcja powieści nie rusza z kopyta, ale rozkręca się z rozdziału na rozdział. W pewnym momencie z wypiekami na twarzy czytałam o kolejnych wydarzeniach w życiu babki i wnuczki. Oczywiście dość ważną rolę w fabule odgrywa również córka Ondine, a matka Celine – Julia.
Mimo, że autorka poświęca jej zdecydowanie najmniej swojej uwagi, to ta postać okaże się kluczowa w życiu obu kobiet.
Fajni są również bohaterowie drugoplanowi, ciotka Matylda, syn Gila, Martin i grupa z kulinarnego kursu Celine.
Autorka bardzo dobrze przedstawia swoich bohaterów, nadaje im ciekawe charaktery, do tego pokazuje ich takimi, jacy są. Bez zbędnego idealizowania.

Ważną rolę w powieści odgrywa również sztuka. Pani Belmond przekazuje czytelnikowi wiele ciekawych faktów z życia Picassa, anegdoty, informacje i fakty. Ale wszystko to płynnie wplecione w fabułę powieści, dlatego nie mamy do czynienia z biografią artysty, tylko sprawnie przedstawionym epizodem z życia malarza na tle wymyślonej przez nią historii.  Do tego pani Belmond  ma niewątpliwą umiejętność plastycznego opisu otaczającego bohaterów świata, oddania uroku i czaru Lazurowego wybrzeża, Paryża czy Ameryki. Pięknie i pasją opisuje również sztukę jaką jest nie tylko malarstwo, ale również gotowanie.

„Gotując dla Picassa” to szalenie wciągająca powieść obyczajowa z nuta romansu. To historia o ludziach, tych sławnych jak Picasso i tych wykreowanych przez autorkę, ale nie mniej fascynujących.
Ta powieść przesycona jest pasją, uczuciami, emocjami.
To bardzo dobra książka, a lekkie pióro autorki tylko dodaje jej smaku.
Powieść czyta się naprawdę szybko i w pewnym momencie ciężko się od niej oderwać.  Są w niej tajemnice rodzinne, poszukiwania skarbu, ale nie tylko tego materialnego. To również powieść o odnajdywaniu swojego miejsca w życiu i więzach rodzinnych.
Po „Gotując dla Picassa” nie spodziewałam się aż tak dobrej książki, tym bardziej jestem zadowolona, że wpadła mi w oko.
Na pewno sięgnę po kolejne powieści autorki, jeśli tylko się ukażą.





wtorek, 22 sierpnia 2017

"Szeptucha" Katarzyna Berenika Miszczuk

Dzisiejszy wpis muszę rozpocząć od przyznania się do kolejnej mojej wady. Otóż czasem mam tak, że czym bardziej zachwalana  jest jakaś książka, tym bardziej się do niej uprzedzam i nie chcę jej czytać. Czym częściej czytam opinie, które wręcz krzyczą  „musisz koniecznie przeczytać tą książkę, bo jest świetna”, tym bardziej nie mam na to ochoty.
No i znów okazało się, że z powyższego powodu może mnie ominąć coś fajnego.

Tak właśnie było w przypadku powieści „Szeptucha” , której autorką jest Katarzyna Berenika Miszczuk.
Wszędzie rzucały mi się w oczy zachwyty i zachęty, więc w jakiś pokrętny sposób uprzedziłam się i po książkę nie sięgnęłam.
Aż do czasu, gdy zobaczyłam, że chwali ją znajoma, która już nie raz poleciła mi książki, które bardzo mi się spodobały.
Pomyślałam, że skoro ona pisze – bierz i czytaj, spodoba ci się –to warto zaryzykować.
I tak oto rozpoczęła się moje przygoda z Gosią, Mieszkiem, Babą Jagą i światem słowińskich mitów, bogów i tego co by było, gdyby Mieszko I nie przyjął chrztu.

Akcja powieści rozpoczyna się od ukończenia przez Gosię studiów medycznych. Ale zanim zostanie lekarzem, musi odbyć roczną praktykę u Szeptuchy i wtedy zdecydować, czy chce pracować jako lekarz czy Szeptucha. Niestety Gosię to nie cieszy, nie wierzy w bogów, zabobony i metody stosowane przez Szeptuchy. Więc nie uśmiech jej się myśl, że ma wyjechać gdzieś do świętokrzyskiej wsi, aby uczyć się tego, w co nie wierzy.
Wyjścia jednak nie ma, pakuje więc walizkę i zjawia się w  Bielinach, aby rozpocząć pracę. I może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że Gosia nie cierpi wsi, lasów, natury i kleszczy, na punkcie których ma prawdziwą obsesję.
Ale gdy tylko się tam zjawi, przeznaczenie się o nią upomni, a jej życie wywróci się do góry nogami.

Akcja powieści rozpoczyna się energicznie i od razu jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń. Poznajemy Gosię, jej przyjaciółkę Sławę (z którą zamieszka w Kielcach) oraz dość szybko orientujemy się, jaką osobą jest Gosia - dzieckiem wielkiej metropolii XXI wieku, wierzącą w antybiotyki, a nie zioła.
Polska jest królestwem z własnym Monarchą, nie rządzi w niej chrześcijaństwo, tylko pogańscy bogowie, zwyczaje, przesąd, czyli  słowiańska demonologia.
Obchodzone są pogańskie święta, a szeptuchy cieszą się szacunkiem i popularnością.

Od początku dałam się powieści totalnie pochłonąć. Szybko wsiąkłam w słowiański folklor, wciągnęłam się w wartką akcję i polubiłam (mniej lub bardziej) bohaterów.
Prócz Gosi, poznajemy również Mieszka (tajemniczego ucznia kapłana) oraz Szeptuchę Babę Jagę.
Polubiłam praktycznie wszystkich bohaterów, nawet Gosię.
Bo z nią jest problem. Z jednej strony jest histeryczką, z fiksacją na punkcie kleszczy, upartą ignorantką, która nie przyzna się do błędu, nawet jeśli prawda kopnie ją w tyłek, postępującą nierozważnie, ba! wręcz głupio. Z drugiej strony to osoba o dobrym sercu, pełna autoironii i sarkazmu, z poczuciem humoru. Więc raz się na nią człowiek złości, raz jej współczuje, raz ją lubi, raz kręci z niedowierzaniem głową nad taką bezmyślnością dziewczyny.
Aha, jest też „mały bonus” od losu – Gosia okazuje się być widzącą, której przeznaczeniem będzie znaleźć legendarny kwiat paproci, może również wdawać się w pogawędki z bogami, gdyż ich widzi.
Podsumowując – autorka stworzyła bohaterkę nietuzinkową, wzbudzającą sporo różnych emocji w czytelniku.
Za to reszta bohaterów od razu daje się polubić i pomimo skrywanych przez nich tajemnic, sympatia ta utrzymuje się do samego końca powieści.

Akcja powieści jest bardzo wartka i ciekawa. Do tego przepełniona słowiańskim folklorem, przechadzającymi się wśród ludzi bogami, demonami i wszystkim tym, co ze słowiańskiej kultury zostało już zapomniane.
Do tego dzięki lekkiemu i bardzo dobremu stylowi autorki, powieść czyta się w ekspresowym tempie.
Fabuła jest niesamowicie wciągająca. Katarzyna Berenika Miszczuk w bardzo obrazowy sposób przedstawia wykreowany przez siebie świat, nagłymi zwrotami akcji potrafi zaskoczyć czytelnika, a wątki humorystyczne wplecione w fabułę wywołują wiele wybuchów śmiechu.
Czytając „Szeptuchę” nie mogłam się od książki oderwać. Naprawdę.
Czytałam ją praktycznie wszędzie, zabrałam ze sobą na niedzielny wypoczynek nad wodą, bo żal mi było ją odłożyć, a byłam już na finiszu historii.

To fascynująca powieść fantasy, napisana lekko, ale w bardzo dobrym stylu.
Pełna wspaniałych dialogów, skrzących się humorem, ciekawych i czasem wręcz nieprawdopodobnych wydarzeń.  To świetnie wplecione w fabułę słowiańskie legendy i  wierzenia. Wreszcie to przybliżenie czytelnikowi obrazu szeptuchy, tego kim była dla lokalnej społeczności i jak wyglądała jej praca.
W powieści mamy również wątek miłosny, ale nie gra on pierwszych skrzypiec. Jest niejako uzupełnieniem fabuły, dodatkową komplikacją, dla i tak skołowanej już Gosi.
Choć patrząc na zakończenie powieście, można się domyślać, że w drugim tomie serii odegra ważną rolę.

„Szeprucha” to fantastyczna powieść, która wciąga od pierwszej strony. Żałuję, że tak długo się przed nią broniłam. Oczywiście niecierpliwie czekam na paczkę z dwoma kolejnymi tomami i przyznaję, że byłam przekonana, że całość historii to trzy tomy. Okazuje się, że początkiem przyszłego roku (info ze strony bloga autorki) ma się ukazać czwarty – ostatni tom serii Kwiat paproci pt. „Przesilenie”, na który już teraz czekam z niecierpliwością.

niedziela, 20 sierpnia 2017

"Droga do ciebie" J.P. Monninger

„Droga do ciebie” zwróciła moją uwagę piękną okładką. I choć nigdy nie sugeruję się okładkami przy zakupie, ta sprawiła, że zainteresowałam się książką.
Przeczytałam opis i kilka pozytywnych recenzji na blogach i w niedługim czasie powieść miałam już w swoich rękach.

Powieść rozpoczyna się w momencie, gdy młoda amerykanka Heather , wraz z dwiema przyjaciółkami rusza w podróż po Europie. Dziewczyny skończyły właśnie college i zanim zmierzą się z dorosłością, chcą w ostatnie lato odbyć podróż marzeń.
W pociągu do Amsterdamu Heather poznaje Jacka – starszego o kilka lat mężczyznę, który  również podróżuje po Europie, odwiedzając różne miejsca wg wskazówek z pamiętnika  dziadka, który po zakończeniu II Wojny światowej, odbył taką samą podróż.
To spotkanie i uczucie,  które ich połączy na zawsze zmieni oboje.

Mam bardzo mieszane odczucia wobec tej powieści.
Z jednej strony mnie zaciekawiła, bardzo spodobało mi się tło powieści, kraje i miasta, które odkrywała Heather. Autor bardzo plastycznie opisuje klimat np. Paryża czy Amsterdamu. Czytając o wielu odwiedzanych przez bohaterów miejscach, czułam się jakbym tam była.
Pomysł na fabułę jest dobry, zwłaszcza ukazanie podróży po Europie.
Głównym motywem  powieści niezaprzeczalnie  jest romans, ale pod przykrywką rodzącej się miłości, autor dotyka tak ważnych tematów jak odnajdywanie swojej drogi w życiu - życiu, które dopiero zaczyna wkraczać w dorosłość, odnajdywaniu odwagi, aby podążać za głosem serca, łamaniu schematów.
Zmusza czytelnika do zastanowienia się nad swoim życiem i tym jaką formę ono przybrało. Zachęca do odkrywania świata, do poznawania jego wielu twarzy.

Z drugiej strony, trochę się rozczarowałam.
Po pierwsze motyw narodzenia się uczucia pomiędzy Heather i Jackiem. Zobaczyli się i bach! są już zakochani.  Ich uczucie od pierwszej chwili okazuje się być wszechogarniające i tym „jednym, jedynym na całe życie”, a oni wiedzą to już w jeden dzień po poznaniu się.  Kompletnie mnie to nie przekonało, marszczyłam czoło myśląc, że autor mocno przesadził. Odebrało to ich historii sporo wiarygodności już na wstępie.
Po drugie postać Heather.
Och jak ona mnie na początku irytowała swoim zachowaniem.  W zamyśle autora miała być chyba rozsądną dziewczyną z ciut romantyczną duszą.  W moim odczuciu była rozkapryszoną dziewczyną, która przekonana o własnej wyjątkowości, uważała, że zawsze ma rację, a niektóre jej działania  wydawały mi się bardzo powierzchowne.
Na szczęście uczucie do Jacka ją zmieni i w dalszej części powieści jej postać będzie można polubić i zrozumieć. Ciekawą postacią jest niewątpliwie Jack, dobrze nakreślony, pełen emocji i szerokiego spojrzenia na otaczający go świat. Wydawał mi się bardzo prawdziwy, oczekujący od życia czegoś więcej niż dobra posada i mieszkanie w odpowiedniej dzielnicy.
Polubiłam go od pierwszych stron i ta sympatia przetrwała do samego końca powieści.

Co do bohaterów drugoplanowych – autor strasznie powierzchownie ich potraktował. Kompletnie nie dałam rady się wczuć w to co ich spotyka. Miałam wrażenie, że pojawili się tylko po to, żeby być, odegrać szybko swoją rolę, ale bez poświęcania im za wiele czasu. Mieli być tłem dla Heather i Jacka i niestety tylko tym byli. Szkoda, okropnie zmarnowany potencjał.

Ta powieść mogła być naprawdę poruszającą lekturą, pełną pasji i uczuć. Ale nie jest.
Mimo ciekawej fabuły, niekiedy bardzo mi się dłużyła, a autor nie potrafił wlać w opowiadaną przez siebie historię emocji. Zabrakło mi tej iskry, tych szalejących uczuć podczas lektury. Wszystko było tylko poprawne. Kolejny minus, to powielanie schematów.  J.P. Monninger się ich nie ustrzegł, więc gdzieś tak w połowie powieści miałam (słuszne zresztą) podejrzenia, jak książka się zakończy.
W zamyśle „Droga do ciebie” miała wywołać lawinę uczuć, wycisnąć trochę łez.
U mnie niczego takiego nie udało się tej powieści osiągnąć. Ot taki letni wietrzyk, zamiast nawałnicy.
Nie poruszyła mnie ta powieść, nie oczarowała mnie, nie wzruszyła. I pomimo, że autor ma dobry styl i lekkie pióro, to bywało wiele momentów, że lektura jego powieści była nużąca.

„Droga do ciebie” to powieść z ogromnym potencjałem. I mam żal do autora, że go zmarnował. To książka, która mogła być wspaniała, a jest tylko poprawna.
Może gdybym miała mniejsze oczekiwania wobec tej powieści, to nie zawiodłabym się aż tak bardzo.
Nie wiem, ale na pewno czuję ogromny niedosyt po tej lekturze.


TA CZĘŚĆ ZAWIERA SPOILERY

Gdy brałam „Drogę do ciebie” w swoje ręce, na okładce przeczytałam bardzo pozytywną rekomendację Nicholasa Sparksa. I już samo to powinno było mnie zastanowić. Bo nie ma chyba drugiego takiego pisarza, który w swoich powieściach zsyłałby na swoich bohaterów wszystkie plagi egipskie.
Czasami odnoszę wrażenie, że on uwielbia pastwić się nad swoimi bohaterami, stąd non stop spotykają ich wielkie życiowe tragedie, i odnoszę wrażenie, że w  80% jego powieści, któryś z głównych bohaterów umiera na wskutek strasznej choroby.
No i gdy już przeczytałam „Drogę do ciebie” zrozumiałam skąd taka fascynacja powieścią tegoż autora.





piątek, 18 sierpnia 2017

Saga Księżycowa. Tom 4 „Winter”. Marissa Meyer

Sagę Księżycową poznałam dawno, dawno temu. Przypadkowo wpadła mi w ręce Cinder i zachwyciła. Powieść nie tyle przeczytałam, co pochłonęłam w jedną noc. Jakie było moje zdziwienie (i złość), gdy okazało się, że wydawnictwo zdecydowało, że nie będzie wydawać kolejnych tomów począwszy od Cress, czyli tomu trzeciego (o niedokończonych seriach, m.in. Sadze Księżycowej pisałam tutaj: Porzucone serie )

Pojawił się natomiast promyk nadziei w postaci tłumaczenia nieoficjalnego. I w taki oto sposób udało mi się przeczytać wszystkie pozostałe tomy serii, czyli Cress i Winter właśnie, którą skończyłam czytać wczoraj.

Każdy z tomów inspirowany jest inną bajką, wplecioną w wykreowany przez autorkę świat. I tak, Cinder to Kopciuszek, Scarlet to Czerwony kapturek, Cress to Roszpunka, a Winter to Królewna Śnieżka.
Oczywiście nie są to wierne kopie tych postaci, tylko wspaniale wykorzystane motywy w świecie autorki.

Winter, to finalny tom sagi, więc wszystkie wątki zmierzają do całkowitego zakończenia. Śmiało można powiedzieć, że cały tom, to jedno wielki zakończenie sagi.  Akcja powieści rozgrywa się w całości na Lunie,  jest bardzo dynamiczna i nieprzewidywalna.
Autorka sprawnie żongluje wydarzeniami, co i rusz serwuje bohaterom małe trzęsienie ziemi i kolejną porcję problemów. Robi to w wyśmienitym stylu, niepozbawionym humoru, a gdy trzeba dramatyzmu.
Co do tego ostatniego, jest go idealna ilość, ni mniej ni więcej – tylko tyle ile potrzeba. Nie ma przeładowania wszystkimi kataklizmami świata (i kosmosu również w tym przypadku), ale i nie idzie wszystko naszym bohaterom prosto z górki.
Czytając Winter (jak i całą sagę), nie doszukałam się żadnych nielogiczności, dziur fabularnych czy kompletnie bezsensownych działań bohaterów.

Właśnie – bohaterowie.
Cztery kobiety, każda kompletnie inna. Najbardziej polubiłam Scarlet i Cinder, może dlatego, że to mocne charaktery. Ciekawą postacią okazała się również Winter, z jej delikatnością, urokiem, dobrym sercem i szaleństwem. O tak, szaleństwem. Bowiem Winter, która odmawiała korzystania ze swojego lunarskiego daru, wpadła w chorobę, co zresztą zrobiła świadomie.
Najmniej polubiłam Cress, wydała mi się zbyt nijaka, bez tej ikry, którą miały pozostałe bohaterki. I choć Cress wiele razy mnie denerwowała, to nie sposób nie docenić tego, że pomimo strachu i odrobiny tchórzostwa, potrafiła przemóc swój lęk i pomóc przyjaciołom.
Fajni są również męscy bohaterowie, choć prym bezdyskusyjnie wiedzie Thorne. Jego sarkazm, poczucie humoru, odrobina egoizmu i absolutnie wspaniałe teksty ubarwiły każdy tom powieści, wywoływały wiele wybuchów śmiechu, a bywało że i wzruszały. Pierwsz skojarzenie z tą postacią miałam takie, że to taki trochę Han Solo.
W finalnym tomie sagi, dzieje się tak dużo, że aż trudno nadążyć za akcją. Autorka świetnie pokierowała działaniami swoich bohaterów, a już majstersztykiem okazało się połączenie w  „ parę w działaniu” Scarlet i Winter. Ich rozmowy były wspaniałe, niekiedy absurdalne, niekiedy pełne ironii, niekiedy przeplatywane czarnym poczuciem humoru. Wydawałoby się, że  odważna i twarda Scarlet oraz delikatna i ciut szalona Winter nie znajdą wspólnego języka. Nic bardziej mylnego, te dwie bohaterki połączy prawdziwa przyjaźń.
To właśnie dzięki tak dobrze nakreślonym postaciom, saga okazała się tak wyśmienitą lekturą.


Oczywiście, jak to w baśniach bywa, można się spodziewać happy endu, ale bez przesadnej słodyczy. Kilka ostatnich rozdziałów, to swego rodzaju epilog, który sporo tłumaczy, ale również zostawia dużo miejsca na wyobraźnię czytelnika.
Więc jest pozytywnie, ale zawsze zostaje uchylona furtka, i możliwość, że coś jeszcze może się wydarzyć w przyszłości i Marissa Meyer  wróci kiedyś do swoich bohaterów.


Autorka ma niewątpliwy talent.  Potrafiła stworzyć intrygujący świat, ciekawych i niejednoznacznych bohaterów, wciągającą fabułę i wiele razy zaskoczyć czytelnika. Do tego w wyjątkowy sposób wykorzystała znane chyba każdemu baśnie i wplotła ich elementy w wymyśloną przez siebie historię.
Ma również  bardzo dobre pióro i styl. Jej powieści czyta się szybko i z przeogromnym zainteresowaniem.
Na tle innych powieści z gatunku, Saga wypada wyjątkowo dobrze i o kilka poziomów wyżej od konkurencji.
Tym bardziej dziwi mnie, że wydawnictwo zrezygnowało z wydania kolejnych tomów.
Ale! Dobra wiadomość jest taka, że Papierowy Księżyc zapowiedziało, że przejmuje serię i zacznie ją wypuszczać jeszcze w tym roku!
Szczerze zachęcam więc, do sięgnięcia po Sagę Księżycową, bo naprawdę warto.

Na koniec chcę powiedzieć kilka słów o nieoficjalnym tłumaczeniu, które dane mi było przeczytać. Uważam, że dziewczyny, które tłumaczyły dwa tomy sagi począwszy od Cress wykonały kawał wspaniałej roboty. Te tłumaczenia są bardzo dobre, widać, że robiła to zdolna osoba, a nie gogle translator.
Każdy tom  był dodatkowo poddany korekcie, więc nie było żadnych błędów, ani nielogicznych zdań.
Dziewczynom należą się głębokie ukłony, za tak duży nakład pracy, jaką włożyły w przetłumaczenie Sagi Księżycowej.


środa, 16 sierpnia 2017

"Zaklinacz ognia" Cinda Williams Chima.

Cinda Williams Chima  to autorka z pewnym dorobkiem literackim, ale ja z jej twórczością nie miałam wcześniej styczności.
Zmieniła to dopiero powieść „Zaklinacz ognia”, która jest pierwszym tomem nowej serii „Starcie królestw”.


Akcja powieści rozpoczyna się od przedstawienia głównych bohaterów, Jenny oraz Adriana. On jest królewskim synem, ona adoptowaną córką właściciela tawerny, posiadającą dziwne znamię na szyi.
On traci ojca, którego zabijają słudzy króla Gerarda, ona przyłącza się do rebeliantów w okupowanym przez Gerarda mieście Delphi.
Trwa wojna pomiędzy Ardenem a  Fellsmarch, a dwójka głównych bohaterów zostanie wciągnięta przez jej tryby.
Co połączy losy dwójki młodych ludzi?

Jako, że nie czytałam wcześniejszych powieści autorki, nie miałam świadomości, że akcja powieści osadzona jest w świecie wykreowanym przez autorkę w jej wcześniejszych seriach.
Nie wiem czy faktycznie miało to wpływ na odbiór przeze mnie powieści, ale przypuszczam, że tak.
Dlaczego?

Po pierwsze uważam, że autorka zbyt mocno uprościła opis świata, w którym rozgrywa się akcja.
Mało dostałam informacji na jego temat, nie wiedziałam co z czego wynika. Mało było informacji o tym jakimi prawami rządzą się poszczególne Królestwa, kto z kim walczy, kto z kim zawarł sojusze itd.
Czym dalej zagłębiałam się w fabułę, tym lepiej było w tym temacie, ale zabrakło mi dobrego wprowadzenia czytelnika w wykreowany przez autorkę świat.


Po drugie zabrakło mi konkretnego przedstawienia głównych graczy w powieści. O ile króla Gerarda autorka przedstawiła już na początku w miarę dobrze, o tyle o cesarzowej Celestynie praktycznie nie dowiedziałam się niczego przez 90% powieści. Również o królowej Fellsmarch autorka nie napisała praktycznie niczego, ani o samym królestwie. Rzuciła kilka zdawkowych informacji, ale dla mnie było to zdecydowanie za mało.
Przez to czytelnik może czuć spory niedosyt informacji i trochę gubić się w wątkach i zależnościach.

Tak więc, mówiąc szczerze, początek powieści nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia. Ale, że jestem uparta, a dodatkowo akcja mnie zaciekawiła, to postanowiłam czytać dalej.
I przyznaję, że to była dobra decyzja.

Początkowo sądziłam, że głównych bohaterów jest dwoje. Ale tu autorka zaskoczyła mnie, bo okazało się, że jest jeszcze dwoje bohaterów, którzy odegrają ważną rolę w powieści, Lila i Destin. Oboje są szpiegami na usługach króla Ardenu, do tego mają swoje własne, dobrze skrywane tajemnice.
Tak więc w powieści mamy czwórkę głównych bohaterów, autorka stara się dobrze nam ich zaprezentować, choć nie zdradza wszystkich ich tajemnic, dzięki czemu niejeden raz zaskoczy czytelnika.

Akcja powieści jest bardzo wartka, dużo się dzieje, szybko i ciekawie. Cinda Williams Chima  wie jak zaciekawić czytelnika, zmylić, zaskoczyć. Dodatkowo powieść pełna jest magii, spisków i nieprzewidzianych zwrotów akcji.
Nie wiadomo tak naprawdę kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem. Sprawia to, że podczas lektury ma się swoje podejrzenia, które i tak okazują się chybione, bo autorka rozwiązała dany wątek całkiem inaczej.
To zaliczam książce na duży plus.
Drugim plusem jest pojawienie się w powieści smoków. Bardzo lubię smocze wątki w książkach fantasy i mimo, że w Zaklinaczu ognia jest on dopiero zarysowany, to widzę w nim duży potencjał na rozwój i odegranie ważnej roli w całej serii.

Kolejnym plusem jest stopniowe dawkowanie informacji o przeszłości bohaterów. O ile sporo wiemy o Adrianie, dużo o Jennie, to reszta bohaterów bardzo długo skrywa swoje tajemnice, wyjawiając tylko niektóre z nich, aby jeszcze bardziej zaciekawić czytelnika.
Domyślam się, że w kolejnych tomach, będziemy dowiadywać się kolejnych szczegółów.

Język powieści jest bardzo lekki, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę szybko.  Mimo, że zabrakło mi bardziej szczegółowego przedstawienia otaczającego bohaterów świata, to druga część powieści nadrabia ten minus.
Dowiadujemy się w niej bowiem wielu ciekawych informacji na temat bohaterów, nie tylko tych głównych, ale i tych drugoplanowych. Autorka wyjaśnia skąd zainteresowania króla Gerarda właśnie Jenną i wprowadza nieoczekiwanie kolejnego, ciekawego bohatera, który narobi sporo zamieszania.

Druga część książki, jest zdecydowanie bardziej ciekawa i wciągająca i nadrabia niedostatki z początku powieści.
Byłam bardzo ciekawa jak autorka pokieruje akcją, jak rozwinie się fabuła i potoczą losy bohaterów. I przyznam, że zostałam pozytywnie zaskoczona.
W powieści jest tylko jeden wątek, który całkowicie mi się nie spodobał. Jest to wątek miłosny.
Zdecydowanie wprowadzony za szybko, bez iskry, bez emocji i na siłę. Autorka nie dała bohaterom czasu na rozwinięcie się uczucia, po prostu bach! i już się kochają. Niestety ich uczucie przez to było dla mnie niewiarygodne
Przez to robi on wrażenie wprowadzonego na siłę i kompletnie bez pomysłu.
Oj nie udał się ten romans pisarce. Liczę na to, że naprawi swoje błędy w kolejnych tomach.

Zakończenie powieści, to bardzo fajne zamknięcie pierwszego tomu serii. Autorka napisała je z przytupem, ale jednocześnie wprowadziła kilka nowych wątków, które sprawiły, że inaczej spojrzałam na niektóre wydarzenia w powieści.
Przyznaję, to dobry zabieg, aby zaciekawić czytelnika i zachęcić do sięgnięcia po kolejny tom serii.

„Zaklinacz ognia” to całkiem zgrabna młodzieżówka. Napisana dobrze, choć nie ustrzegła się minusów. Jest ciekawie, wciągająco i z dużym potencjałem na intrygujący rozwój fabuły.
Jeśli  autorka w kolejnej powieści z serii zaprezentuje poziom z drugiej części książki, to można się spodziewać dobrej lektury.
Ja jestem na tyle mocno zaciekawiona jak potoczą się dalsze losy bohaterów, że chętnie sięgnę po kolejne tomy.


*Książkę otrzymałam od Wydawnictwa OTWARTE, za co bardzo dziękuję.









poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Książkowe zakupy sierpień


Są wakacje, są promocje.
Sklepy internetowe, dyskonty książkowe kuszą przecenami, dodatkowymi rabatami itd.
I jak rasowy książkoholik ma się ustrzec przed pokusą?
Oczywiście nie może. I ja również nie mogłam, więc dziś odebrałam paczkę z Arosa.
W niej jak zwykle, gatunkowy miszmasz.

Z racji tego, że paczkę odbierałam  w kiosku ruchu, wypatrzyłam na wystawie Łowcę Snów S. Kinga - tom drugi.
Tak bez nadziei zapytałam, czy tom pierwszy jeszcze jest - a pani wygrzebała go z paczki przygotowanej do zwrotu niesprzedanych artykułów...
Polityka wydawcy serii jest wg mnie mało uczciwa, bo powieść podzielono na dwie części bez potrzeby, drugi tom jest cieniutki - raptem 214 stron.



Lsta książek kupionych w Aros.pl

Kość z kości, 
Marzenie znachorki, 
Tajemnica Mirtowego Pokoju, 
Maladie i inne opowiadania,
Luonto,
Gotując dla Picassa, 
Hotel nad zatoką, 
Dzieci czasu, 
Szeptucha, 
Ja diablica, 
Droga do ciebie, 
Strażnik. Zapomniana księga, 
Posag szwaczki, 
Zapomniany pokój,
NOS4A2, 
Złota skóra
Wiedeńska gra


piątek, 11 sierpnia 2017

Doktor Strange - Marvel Studios

Dodaj napis
Doktor Strange, to kolejny film w uniwersum Marvela na podstawie komiksu.
Tym razem Marvel Studios  nakręcił film o Magu, a konkretnie człowieku, który się nim staje.

Głównym bohaterem jest znany neurochirurg, Stephen Strange - arogancki, z wybujałym ego - który ulega wypadkowi samochodowemu. Nerwy w jego rękach zostają uszkodzone, co uniemożliwia mu dalszą pracę, która dla niego jest całym światem.
Kolejne operacje niewiele dają, rehabilitacja wg niego jest nieskuteczna, a już na pewno nie przywróci mu dawnej sprawności.
Przypadkowo dowiaduje się o człowieku, który będąc „przypadkiem beznadziejnym” stanął znów na nogi i całkowicie wyzdrowiał.
To ostatnia nadzieje dla Strange’a aby odzyskać dawne życie.
Wyrusza więc do miejsca zwanego Kamar-Taj, aby odzyskać sprawność w dłoniach.

Właśnie od tego rozpoczyna się przygoda Strande’a, który jedzie do Kamar-Taj z przekonaniem, że mnisi potraktują go odpowiednią porcją niekonwencjonalnej medycyny  i pstryk! zdrowie powraca.
Oczywiście tak się nie dzieje, a ścieżka do wyleczenie ciała będzie budzić w naszym doktorze mocny sprzeciw, bo oto ma uwierzyć w coś, co jego umysł odrzuca – czyli magię.

Jestem wiernym fanem filmów Marvela. Lubię dobrą rozrywkę, pozwalającą fajnie spędzić czas w kinie. Uważam, że nie każdy film musi zmuszać do wielkich przemyśleń i refleksji. Czasem trzeba coś obejrzeć dla zabawy, rozrywki, odpoczynku.
I tu idealnie wpasowują się filmy Marvela.

Film rozpoczyna się od pokazania widzowi głównego antagonisty – Kaeciliusa. Od razu wiemy z kim będzie musiał walczyć nasz nowo odkryty Mag.
Oczywiście jak to w filmach o superbohaterach bywa, wszystko będzie zmierzało do wielkiej konfrontacji, ale po drodze Marvel dostarczy widzowi dobrej rozrywki.
Będzie więc z poczuciem humoru, będzie widowiskowo, będzie spektakularnie.
Sytuacja w której znajdzie się Starnge  najpierw wywoła  sprzeciw bohatera, potem pozorną akceptacja, potem rozczarowanie, a na końcu zrozumienie i pogodzenie się z własnym przeznaczeniem.
Powiecie, że to nic odkrywczego?
I ja się z Wami zgodzę.

Ale... może byłby to jakiś „zarzut” wobec filmu, gdyby nie to, że cała ta „oczywistość” jest bardzo dopracowana, świetnie zagrana,  magia w filmie wygląda oszałamiająco, a to za sprawą świetnych efektów specjalnych.
Do tego bardzo dobra oprawa muzyczna i idealne proporcje pomiędzy treścią o wizualną stroną filmu.
Bohater konsekwentnie zmierza w wyznaczonym mu przez los kierunku, a mimo, że wypadek odcisnął na nim ogromne piętno, to Strange nie doznał nagle całkowitej zmiany charakteru. To nadal trochę zapatrzony w siebie człowiek, który dopiero zaczyna rozumieć, że świat nie kręci się wokół niego. Szczerze mówiąc, pod względem charakteru, Stephen Strange przypominał mi trochę Tony’ego Starka, tylko bez poczucia humoru i tego łobuzerskiego uroku tego drugiego.
Uważam, że taki rozwój głównego bohatera jest bardzo ciekawy i wiarygodny.


Mimo, że Doktor Strange, to niewątpliwie kolejny film o superbohaterze, to dodatkowo  jest to fantasy pełną gębą.
Mamy tu bowiem magię, która jest główną osią fabuły. W tym filmie to nie siła fizyczna, super zbroja, czy genetyczne modyfikacje odgrywają główną rolę.
Najważniejsza bowiem okaże się siła umysłu i siła drzemiącej w bohaterze magii.

Nie sądziłam, że to jeszcze możliwe, ale Marvel podniósł sobie poprzeczkę jeszcze wyżej i będzie miał nie lada orzech do zgryzienia, aby kolejny film ze swojego uniwersum (nowy Thor już niedługo) był tak samo dobry lub lepszy.
Oczywiście w filmie dostajemy dwie sceny po napisach, z których ta druga sugeruje o czym może być kolejny film z przygodami Stephena Strange’a.


*wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Filmweb








wtorek, 8 sierpnia 2017

"Szmaragdowa tablica" Carla Montero

„Szmaragdowa tablica” to powieść, która już długo stała na moim regale. I za każdym razem, gdy po nią sięgałam, odkładałam, bo inna książka zaciekawiła  mnie bardziej.
I tak mijały miesiące, a powieść Carli Montero czekała na swoją kolej.
Aż przyszedł dzień, gdy nie mogłam się zdecydować, co chcę przeczytać i na chybił  trafił wybrałam książkę z półki.
I w taki oto sposób rozpoczęłam przygodę ze „Szmaragdową tablicą”.  

Akcja dzieje się dwutorowo, współcześnie – gdy narzeczony Any, bogaty niemiecki  biznesmen i koneser sztuki, zleca jej odnalezienie obrazu Astrolog, którego autorstwo przypisywano Giorgionemu, malarzowi epoki renesansu. Pomimo wątpliwości co do tego, czy obraz naprawdę istniał, kobieta się zgadza i wraz z Alainem Arnoux (wykładowcą na uniwersytecie w Paryżu, który zacznie jej pomagać) da się porwać poszukiwaniom obrazu, co wywróci jej życie do góry nogami.

Drugi wątek rozgrywa się w czasach II Wojny Światowej w okupowanym Paryżu. Jego bohaterką jest Sarah Bauer, młoda kobieta - żydówka, której całą rodzinę aresztowało SS. Dziewczyna ucieka razem z pracownikiem majątku ojca – Jacobem  oraz tajemnicą zaszytą pod podszewką płaszcza.
W tym samym czasie Major SS Georg von Bergheim, na rozkaz Himmlera, będzie poszukiwał Astrologa, a wszystkie tropy zaprowadzą go do Sarah.
Ich spotkanie odmieni ich życie, a otaczająca ich przerażająca rzeczywistość wystawi oboje na wielką próbę.

Na początku chcę napisać o bardzo dobrym tle historycznym jeśli chodzi o wątek Sarah. Wojna, obozy koncentracyjne, holokaust, niemiecka okupacja Francji, gwałty, rabunki, morderstwa, niepewność i strach.
Wszystko to autorka w swojej powieści przedstawiła bardzo obrazowo i w przekonujący sposób.  Do tego obraz walki o władzę i wpływy w SS oraz sposób postrzegania ludzi pochodzenia żydowskiego przez nazistów.
Sprawia to, że wątek Sarah jest niezwykle wciągający  już od pierwszej strony. Do tego ciekawi i dobrze wykreowani bohaterowie i bardzo dobrze rozwinięta strona obyczajowa powieści oraz w subtelny sposób opisany wątek miłosny.
Zostałam całkowicie oczarowana historią Sarah i do samego jej końca nie byłam pewna jak autorka pokieruje losem swoich bohaterów.


Wątek Any jest niestety mniej wciągający – przynajmniej początkowo. Przyznaję, że mimo, że była dość ciekawą postacią, to bywało sporo momentów, gdy mnie irytowała swoim za chowaniem, niezdecydowaniem, tchórzostwem. Z drugiej strony, autorka dobrze przedstawiła jej charakter, pokazała kobietę, która dla poczucia bezpieczeństwa związała się z mężczyzną, którego tak na dobrą sprawę nie zna. Któremu pozwoliła się zmienić, stłamsić, dać sobą kierować.
Jej śledztwo w poszukiwaniu Astrologa pozwoli jej przejrzeć na oczy, poznać nowych ludzi i rozwikłać nie jedną, a dwie tajemnice.
Czym dalej posuwało się śledztwo, tym bardziej ciekawiło mnie jak rozwinie się wątek Any. I choć pewnych rozwiązań się wręcz spodziewałam, to wciągnęłam się tą część powieści.

Autorka ma dobry styl i lekkie pióro. Do tego widać, że dobrze się przygotowała do napisania powieści, jeśli chodzi o tło historyczne.
W swojej tajemnicy, którą mają rozwiązać Ana i Alain bardzo sprytnie wykorzystała dobrze znaną fascynację okultyzmem Himmlera i jego poszukiwania różnych przedmiotów typu Św. Graal czy  Arka Przymierza.
W wątku Sarah jest on tylko tłem do tego, aby pokazać czytelnikowi historię dwojga ludzi, których połączył los, a autorka potrafiła pokierować losami swoich bohaterów w sposób, które absolutnie się nie spodziewałam.
Czym bardziej poznawałam Sarah i Georga, czym dłużej śledziłam wydarzenia, które następowały w ich życiu, tym bardziej byłam zafascynowana i zauroczona.
W wątku Any, poszukiwania Astrologa są głównym elementem fabuły. Wszystko co się przytrafi Anie i Alainowi, będzie miało związek z prowadzonym przez nich poszukiwaniem.

Co ważne, Sarah Bauer, to zdecydowany łącznik przeszłości z teraźniejszością, to główny punkt powieści,  jeśli chodzi o poszukiwania Astrologa przez Majora SS Georga von Bergheim oraz Anę i Alaina.

Jeśli chodzi o bohaterów drugoplanowych, to jest ich mało i nie odgrywają znaczącej roli w powieści.
Dla mnie w dodatku zbyt  mało poznajemy również Alaina Arnoux, sprawia to pierwszoosobowa narracja w wątku Any.
Może również dlatego Ana bywała tak denerwująca – zbyt dobrze poznajemy  jej wewnętrzne rozterki i częste użalanie się nad sobą.

Autorka bardzo sprawnie splotła  przeszłość z teraźniejszością.  Śmiało i odważnie opowiada historie obu kobiet, niczego nie ugrzecznia, zwłaszcza w wątku Sarah, choć jednocześnie nie epatuje niepotrzebną brutalnością i okrucieństwem na każdym kroku.
Wszystkie informacje i fakty historyczne płynnie wplata w swoją historię, jest ich tyle ile trzeba, aby pokazać w jakich czasach i z czym musieli się zmagać bohaterowie podczas wojny. Ale obraz wojny nie dominuje fabuły, co wg mnie wyszło powieści na plus.

„Szmaragdowa tablica” to bardzo wciągająca powieść. Pełna tajemnic z przeszłości, zagadek, splątanych ludzkich losów, zakazanego uczucia, które nie miało prawa się rozwinąć.
Do tego ciekawi i dobrze nakreśleni  (ch0ć nie wszyscy) bohaterowie i zaskakujące zwroty akcji.
A wszystko to na tle wydarzeń, które na zawsze zmieniły obraz Europy, strasznego zła i niewyobrażalnego okrucieństwa.
Autorka sprawnie połączyła w swojej powieści wątki historyczne, kryminalne, przygodowe, obyczajowe i miłosne.
Nie sądziłam, że coś takiego może się udać, ale Carla Montero udowodniła, że się da i to w dodatku w świetnym stylu.
Jednego żałuję w związku z ta powieścią – że sięgnęłam po nią dopiero teraz.


piątek, 4 sierpnia 2017

"Żniwiarz. Pusta noc" Paulina Hendel

Też macie takie książki, które kupiliście, odłożyliście na półkę i zapomnieliście o nich? A gdy wreszcie zabraliście się do czytania, nie mogliście się od książki oderwać i zachodziliście w głowę, dlaczego tak długo po nią nie sięgaliście?
Nie?
Cóż, ja niestety tak mam. I właśnie taki los spotkał powieść Pauliny Hendel  „Żniwiarz.  Pusta noc” – co przyznaję z niemałym wstydem.

Książka rozpoczyna cykl Żniwiarz, a jej głównymi bohaterami są Magda i jej wujek Feliks, który jest tytułowym żniwiarzem.
Ta zaszczytna, choć niebezpieczna funkcja, to nic innego jak człowiek o bardzo szczególnych umiejętnościach, polujący na zmory, demony, upiory itd. Ale co ważne, są to słowiańskie plugastwa, które straszyły ludzi na długo przed chrztem Polski.

Autorka osadziła akcję w małym polskim miasteczku, idealnie oddając jego klimat. Na wstępie dokładnie wprowadza czytelnika w świat swoich bohaterów, pokazuje czym zajmują się żniwiarze, co potrafią i czym się odróżniają od innych ludzi.
Tak więc po wywołującym dreszcze lęku wstępie, czytelnik wie już o co chodzi i daje się porwać fabule.
A ta jest naprawdę bardzo ciekawa i wciągająca. Prócz niezwiązanych ze sobą polowań na potwory, Paulina Hendel rozwija wątek główny, który czym dalej, tym bardziej będzie dominował fabułę. Nie bez korzyści dla niej, oczywiście.

Akcja jest bardzo wartka, niepozbawiona wątków humorystycznych, zwłaszcza w relacjach Magdy z jej wujkiem Feliksem.
Magda, to osoba która widzi nawich (ogólne określenie na wszelkiej maści plugastwo) i pomaga Feliksowi w jego pracy. Wie jak odprawić egzorcyzmy i pozbyć się zagrażających ludziom nawich i aż rwie się do tego, aby razem z Feliksem na nich polować.  Jak to młoda osoba, chciałaby rzucać się w sam środek wydarzeń, co próbuje wszelkimi sposobami powstrzymać Feliks
Autorka bardzo dobrze kreśli swoich bohaterów, są wyraziści, pełnokrwiści, ciekawi. Popełniają błędy i nie zawsze wszystko im się udaje. Dzięki temu są bardziej prawdziwi, można nawet uwierzyć, że ktoś taki gdzieś tam żyje.
Prócz głównych bohaterów, pojawia się ciekawa plejada tych drugoplanowych i przyznaję, że są wyjątkowo barwni. Każdy ma do odegrania swoją rolę w powieści i nie tylko wg zasady „ktoś musi przecież umrzeć w tej książce”.

Fabuła jest wciągająca, a zagadka, którą muszą rozwiązać bohaterowie - intrygująca.
Oczywiście autorka nie zdradza czytelnikowi wszystkiego, pozostawia trochę tajemnic, pozwala snuć domysły co do ich możliwego rozwiązania i kilka razy udaje jej się zaskoczyć czytelnika rozwojem  wypadków.
Dodając do tego fajny styl i lekkie pióro, okazuje się, że dostajemy wciągającą i intrygującą powieść,  pełną słowiańskich wierzeń, z lekkim dreszczykiem grozy oraz fajnymi bohaterami.
Akcja jest szybka, krew (nie tylko nawich) leje się często, autorka opisuje walki żniwiarza z nawimi plastycznie i obrazowo.
Oczywiście z racji tego, że „Żniwiarz. Pusta noc” to dopiero pierwszy tom serii, główny wątek nie doczekuje się definitywnego rozwiązania. Za to powieść kończy się z dużym przytupem i mimo, że mogłam podejrzewać, że pewne wydarzenia nastąpią, to jednak udało się Paulinie Hendel mnie zaskoczyć.

Powieść bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła i z niecierpliwością czekam na kolejny tom, który wydawnictwo planuje wydać we wrześniu (więcej informacji w zakładce Zapowiedzi wydawnicze,premiery, nowości)
„Żniwiarz. Pusta noc” okazała się bowiem świetną rozrywką, pełną rodzimych potworów i słowiańskich wierzeń.
To bardzo dobra książka i teraz  nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po inne książki autorki, w oczekiwaniu na kontynuację Żniwiarza.



środa, 2 sierpnia 2017

"Nadzieja na końcu świata" Sarah Lark

„Nadzieja na końcu świata” to druga książka Sarah Lark, która trafiła w moje ręce. I druga, której akcja rozgrywa się głównie w Nowej Zelandii. Pierwsze spotkanie z twórczością autorki uważam za bardzo udane, wiec chętnie sięgnęłam po jej kolejną powieść.

Akcja powieści rozpoczyna się w 1944 roku i ma wiele Polskich akcentów. Autorka bowiem opisuje losy młodej Polki (i ogólnie Polaków), mieszkającej we Lwowie, następnie zesłanej z całą rodziną  przez Stalina  do Łagru Workuta. Bohaterką jest dziewiętnastoletnia Helena, która w łagrze traci całą rodzinę, pozostaje jej tylko młodsza siostra. Dzięki amnestii, udaje się im dotrzeć do Persji, do obozu przejściowego. Gdy tam mieszkają, pojawia się możliwość  wyjazdu do Nowej Zelandii. Będzie to szansą dla wielu sierot – w tym również Heleny i jej siostry Lucyny – na rozpoczęcie nowego życia, w kraju wolnym od wojny.

Zaintrygował mnie opis książki i fakt, że główną bohaterką jest Polka. Ale najbardziej byłam ciekawa, jak pisarka , która jest Niemką odniesie się do historii zesłań na Sybir i wojennych okrucieństw II Wojny Światowej.
Akcja rozpoczyna się już w Persji, a przeżycia Heleny w Workucie są opisywane jedynie w formie jej wspomnień. Autorka jest bardzo delikatna jeśli chodzi o okrucieństwo, które panowało w łagrach, choć mówi o nim otwarcie i niczego nie ubarwia.
Sam temat II WŚ jest jedynie delikatnie zaznaczony, nie na tym koncentruje się akcja powieści.

Głównym tematem w książce  jest Helena i wyjazd do Nowej Zelandii. Od razu widać wielką fascynację pisarki tym krajem, jego przyrodą i  kulturą Maorysów (jeden z cykli, które napisała rozgrywa się w całości w Nowej Zelandii).
W swojej książce autorka wiele czasu poświęca przybliżeniu czytelnikowi kultury i tradycji Maorysów. Są to bardzo ciekawe informacje i chętnie o nich czytałam. Niestety wątek Heleny, jej siostry oraz pozostałych bohaterów nie jest aż tak ciekawy.
Winą za to obarczam dość powierzchownemu kreowaniu postaci.  Niby mamy możliwość dobrego ich poznania, ale wydawali mi się bardzo płascy i nieprzekonywujący.
Chwilami odnosiłam wręcz wrażenie, że autorka chcąc jak najwięcej opowiedzieć o życiu Maorysów, dopasowuje do tego wątku losy swoich bohaterów i  większość wydarzeń z ich życia .

Akcja powieści toczy się dość leniwie i koncentruje się przede wszystkim na Helenie. Pomysł na fabułę jest dla mnie bardzo dobry i ciekawy, ale przez całą powieść czekała aż akcja nabierze tempa, pojawi się więcej emocji i trochę fabularnych niespodzianek. Tak się niestety nie dzieje i jest to duży mankament tej powieści.
Nawet wątek miłości, którą odnajdzie Helena, będzie pozbawiony tej iskry, która towarzyszy rodzącemu się uczuciu.

Na plus należy natomiast zapisać autorce oddanie realiów obozu w Persji dla uchodźców z Syberii oraz ukazanie różnych jego oblicz. Pokazuje ludzi dobrych, ale i tych złych, którzy  nie cofną się przed niczym, aby wykorzystać innych dla swojej korzyści.
Mimo, że przez całą powieść Sarah Lark pisze nawet o najgorszych wydarzeniach w sposób lekki i pozbawiony mocnych akcentów, to nie trudno wyobrazić sobie, że rzeczywistość była o stokroć gorsza.

Powieść czyta się lekko i szybko, autorka ma niewątpliwy talent. Ale mi w tej książce zabrakło kilku ciekawych zwrotów akcji, bardziej emocjonującego wątku miłosnego i lepszego ukazania bohaterów.
Interesujący  wątek zsyłek na Sybir i życia w łagrach został opisany trochę „od linijki” czyli było tak i tak, ludziom było źle, często umierali i doświadczali bardzo złych rzeczy. Potem nastąpiła amnestia i wyjechali z łagrów.
Temat, który miał ogromny potencjał został potraktowany po macoszemu, przez co nie robił zbyt dużego wrażenie, nie poruszał, nie wywoływał prawie żadnych emocji.
Mimo tych mankamentów, książkę czytało mi się dobrze. Trochę zapewne dlatego, że cały czas czekałam na bardziej dynamiczny rozwój akcji, więc podsycałam swoją ciekawość.
Opowieść o  życiu w Nowej Zelandii i Maorysach to ciekawa historia, choć trochę za mało, abym czytała powieść z wypiekami na twarzy.

Jestem trochę rozczarowana. Liczyłam na emocjonującą historię dziewczyny, której nie oszczędzał los, a która postanowiła się nie poddawać, tylko od nowa rozpocząć swoje życie. Niestety jej historia jest przedstawiona bardzo powierzchownie.
Nie żałuję przeczytania tej książki, choć mam pretensje do autorki o tak bardzo zmarnowany potencjał.