poniedziałek, 8 lipca 2019

"Magia niszczy" siódmy tom serii o Kate Daniels Ilony Andrews

Jeden z Panów Umarłych zostaje zabity przez zmiennokształtnego. Wojna miedzy Rodem a Gromadą
wisi w powietrzu, a Kate Daniels tkwi w tej awanturze po uszy.
Do tego Roland postanowił zamanifestować swoją obecność, a Curran musi pilnie wyjechać na kilka dni.
Zbieg okoliczności?
Jeśli chodzi o życie Kate Daniels, takich zbiegów zwyczajnie nie ma. I kobieta boleśnie się o tym przekona.

Znacie serię Ilony Andrews (małżeństwa pisarzy piszących pod tym pseudonimem)? Jeśli nie, to musicie koniecznie nadrobić, jeśli tylko lubicie urban fantasy i świetną rozrywkę.
„Magia niszczy” to już siódmy tom serii, ale uwierzcie, poziom nie spada ani na chwilę.
Jest więc szalona akcja, która pędzi do przodu, są walki, jest tajemnica do rozwikłania, jest sarkazm, jest ironia i specyficzne poczucie humoru. Jest też taka w sam raz dawka miłości i ciut melancholijny klimat, który zawdzięczamy rosyjskiemu pochodzeniu żeńskiej części duetu autorów.

Niewątpliwie czuć, że seria zbliża się ku końcowi, bo w tym tomie pojawia się wreszcie Roland i to nie jako wspomnienia czy informacja. Ten okrutny, starożytny czarownik z mocami równymi prawie boskim, postanawia wreszcie spotkać się  z córką twarzą w twarz i powiem wam, że będzie to nader intrygujące wydarzenie.
Mam mieszane uczucia wobec Rolanda. Z jednej strony jest okropnym gnojkiem, z drugiej mimo wszystko fascynuje, bo to cwany lis i genialny strateg. Jestem ogromnie ciekawa, co wymyśli w kolejnym tomie, bo niewątpliwie dużymi krokami zbliża się finalna walka pomiędzy nim a Kate.

Zresztą bohaterowie to niezwykle udany element tej serii. Są prawdziwi, intrygujący, wzbudzają sporo emocji, choć nie tylko tych pozytywnych. Bez trudu można się do nich przywiązać i im kibicować (albo życzyć długiej i bolesnej śmierci).
Autorzy zaskoczyli mnie kilka razy rozwojem danego bohatera i tym jaki los mu zgotowali. Przyznaję, że były to zaskoczenia zazwyczaj pozytywne, choć nie obyło się bez wygrażania śmiercią w myślach i pomstowania na uśmiercanie lekką ręką fajnych postaci.

Fabuła jest nadal tak samo ciekawa. I choć mogłoby się zdawać, że przy siódmym tomie niewiele nowego da się wymyśleć, to Ilona Andrews udowadnia, że a kuku, jednak się da.
I choć schemat budowy każdego tomu jest podobny (zagadka do rozwikłania  + tajemnica przeszłości Kate + sprawy Gromady), to jednak w każdym tomie odkrywam jakieś nowe smaczki.
Strasznie spodobał mi się wstęp do tego tomu, tzn. pierwszy rozdział zatytułowany Z dziennika Barabasza Gilliama. Jest to też pewnego rodzaju przypomnienie co się działo w poprzednich tomach, wiec prócz niewątpliwych elementów humorystycznych, mamy krótkie wprowadzenie do świata Kate Daniels.

Wątek romantyczny, choć tak samo ważny, wciąż nie przysłania pozostałych wątków i może dlatego tak dobrze mi się tą serię czyta. Wszystkie elementy powieści są dobrane w idealnych proporcjach i dzięki temu mamy to, co w tej serii najlepsze.
Nie sposób się dzięki temu nudzić podczas czytania, a tajemnicą, którą próbuje rozwikłać Kate i wydarzenia temu towarzyszące, w równym stopniu ciekawią co bawią.

Nie chcąc spoilerować treści, nic więcej nie napiszę. Dodam tylko jeszcze to, co powtarzam od pierwszego tomu. Autorzy tworzą idealnie zgrany duet, ich styl jest lekki i bardzo przyjemny, a książka ma klimat, który wyjątkowo mi się podoba, taka mieszanka humoru, akcji, romansu okraszonych odrobiną melancholii.
Uwielbiam tą serię i mam nadzieję, że Fabryka Słów szybko wyda kolejne tomy. Jestem niesamowicie ciekawa jak rozwinie się akcja w kolejnych tomach i czym jeszcze autorzy mnie zaskoczą. Bo to, że tak się stanie, jest więcej niż pewne.
Polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz