środa, 20 marca 2019

"Czarcie słowa" Grzegorz Wielgus

Sześć lat po wydarzeniach opisanych w „Pękniętej koronie” Grzegorz Wielgus zaprasza czytelnika
do ponownego spotkania z bratem Gotfrydem, Jaksą oraz Lambertem.
Tym razem przebojowe trio pojawi się na turnieju rycerskim u naszych sąsiadów, a tam zamiast zaznawać rozrywki będą musieli rozwikłać nie tylko tajemnicę  Titivillusa – demon słów, ale również dowiedzieć się kto zorganizował spisek i dokonuje morderstw na zamku Rappottenstein.

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna i od samego początku bardzo wiele się dzieje, a tropy i strzępy informacji, które podsuwa czytelnikowi autor nie naprowadzają go zbyt szybko na rozwiązanie obu tajemnic.
Poprzednia powieść autora była objętościowo bardzo skromna i to dawało się odczuć. Brakowało mi wtedy rozwinięcia niektórych wątków, lepszego nakreślenia bohaterów.
„Czarcie słowa” są o około 100 stron „grubsze” i przyznaję, że od razu czuć różnicę w porównaniu do poprzedniej powieści. Różnicę na plus.

Autor dobrze ukazuje nam trójkę głównych bohaterów, zwłaszcza brata Gotfryda mamy szansę poznać trochę lepiej. Mimo to, nadal pozostaje on dość tajemniczą postacią, skrzętnie ukrywającą swoją przeszłość. Jest powściągliwy, skryty, nie trwoni słów na próżno, ale nawet on ma poczucie humoru i przepełnia go troska o dwójkę przyjaciół.
Do tego jest bystry, inteligentny i spostrzegawczy.
Więcej dowiadujemy się również o Jaksie i Lambercie, o ich przeszłości, pragnieniach i troskach.
Uważam, że większa objętość książki dała autorowi możliwość poświęcenia swoim bohaterom więcej czasu, co wyszło im bardzo na plus.

Autor pisze lekko, przyjemnym stylem. Dobrze oddaje realia średniowiecznej Europy i panujących w niej zależności geopolitycznych. Nie przesadza jednak ze szczegółami, dlatego książka absolutnie nie nuży.
Opisy otaczającej bohaterów rzeczywistości są plastyczne i obrazowe, sprawiają, że oczami wyobraźni dokładnie widzi się, to co autor odmalowuje na kartach powieści.
Fabuła jest bardzo ciekawa i wciągająca. Ciężko się zorientować kto jest spiskowcem, a kto  budzącym grozę Titivillusem.
Autor sprytnie manipuluje czytelnikiem, więc tak naprawdę do końca nie wiedziałam, kto tu jest tym złym.
Fajnie ukazane są również relacje pomiędzy głównymi bohaterami, ich wzajemna, męska przyjaźń i troska jaką się otaczali.

Wątek Titivillusa podobał mi się bardzo, zapewne dlatego, że autor sprawnie połączył w nim dawne wierzenia ludowe z nową wiarą. Mimo wielu lat chrześcijaństwa na tych ziemiach, w ludziach nadal żywa była wiara w pogańskie demony czy bóstwa.
Byłam ciekawa jak autor rozwikła tą tajemnicę i gdy już się przekonałam, nie byłam rozczarowana.
Wątek spisku na zamku również przypadł mi do gustu został bardzo dobrze skonstruowany i poprowadzony.
Widać, że autor nabrał doświadczenia i potrafił z niego skorzystać.

„Czarcie słowa” to naprawdę kawał dobrej powieści historyczno-kryminalnej, szczodrze okraszonej poczuciem humoru i doprawionej odrobiną grozy.
Spędziłam z tą książką kilka udanych wieczorów i jestem ogromnie ciekawa kolejnej powieści z bratem Gotfrydem, Jaksą i Lambertem.
Polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz